Skocz do zawartości

Lost Odyssey


Yaxa

Rekomendowane odpowiedzi

  • 5 lat później...

Okej, postanowiłem jakoś spróbować przejść tę grę w końcu. Z paru powodów:

 

- 15. rocznica premiery

- ciągle widzę komentarze o nowych grach że gupie, że remake'i niedobre bo nie są dokładnie tym samym co gry sprzed 30 lat itd. Lost Odyssey to taka gra, która powinna się podobać tym ludziom, myślę. Zrobiono tylko bardziej szczegółowe modele i bardziej "realistyczne" piksele, nie zmieniając prawie nic w schemacie jRPG-a

- Hironobu Sakaguchi skończył niedawno 60 lat. Kurde trochę powalona sprawa, że ludzie, którzy robili gry mając dwadzieścia parę lat, w które grałem jak były dość nowe, teraz mają jebane SZEŚĆDZIESIĄT LAT. Niedługo ludzie którzy robili nasze ulubione gry będą dosłownie nie żyć... a niedługo potem i my.

 

 

 

Pierwsze wrażenie - faktycznie ufff. Losowe walki, statyczna kamera zmieniająca lokację co kilka sekund, loadingi, i tak dalej, całość jest jakby grać w mieszankę FF8 i Chrono Crossa z podbitą rozdziałką. Same walki nie są o dziwo najbardziej irytujące, tylko te strasznie długie ich otwarcia, jak kamera jeździ po postaciach. Oczywiście lepsze to niż po prostu loadingi, ale to z ich powodu losowe walki wydają się takim kijem w szprychy.

 

 

Jednak, szczerze mówiąc... po paru godzinach zaczęło mi się całkiem dobrze grać. Gra ma pewną prostotę, której dzisiaj nie ma. Idziesz sobie do przodu i musisz najwyżej kilka okolicznych budynków obczaić, zainm pójdziesz dalej. Statyczna kamera pozwala na ładne ujęcia z ciekawych perspepktyw, które mają więcej własnego charakteru, niż wszystkie gry z taką samą perspektywą zza pleców i podobnymi lokacjami, jak współczesne. Są nawet fajne klasyczne zagrywki niemożliwe w 3D typu "przechodzisz za niewidoczną z tej strony ścianą". Za sprawą również wyrazistych motywów muzycznych, ogólnie te lokacje są po prostu bardziej wyjątkowe niż kolejne lasy, pustynie, śniegowe krainy itd. które wypełniają inne gry.

 

System rozwoju postaci jest całkiem wciągający, w sumie jedyne co robimy to wybieramy skille, ale ciągle mamy jakieś nowe do nauki przez SP, mimo że zajmuje to tylko kilka walk, więc jest takie motywujące uczucie, że każda walka nam daje jakiś zauważalny postęp. I chociaż losowe walki są powolne, to tempo gry ogólnie jest całkiem wysokie, bez względu na epokę. Dzisiaj mamy walki w stylu action RPG, ale często trzeba tych przeciwników zaciukać naprawdę masę. Idziesz i rąbiesz i rąbiesz, i tak mijają godziny. W Lost Odyssey w ciągu całej lokacji stoczymy może 5, może 10, może 20 walk z paroma typami przeciwników na zmianę.

Walk jest wręcz... za mało? Chciałoby się ponabijać wszystkie skille a tutaj po kilku pomieszczeniach już idziemy dalej.

Oglądanie animacji nie jest tak nudne, jak mi się wydawało. Są całkiem ładne. Gry w których cały czas sterujemy nie mają tak dopracowanych animacji, które można szczegółowo podziwiać.

 

Gra po przywyknięciu wygląda całkiem dobrze. Scenki są całkiem fajne, nie jest to niby Final Fantasy, ale przez te 15 lat wyszło tyle zachodniej drętwoty, że Lost Odyssey dobrze mi się ogląda, dialogi mają pewien polot. 

W Lost Odyssey, postaci w końcu wyglądają w grze tak, jak zawsze wyglądały na szkicach w materiałach promocyjnych dla Final Fantasy. Wszyscy wyglądają jak blada arystokracja, niemal jakby wcielić w 3D szkice Amano. Widoczne żyły na wielkich piersiach królowej to ewidentnie coś, o czym twórcy FF zawsze marzyli, ale nie mieli technologii. Na wiele sposobów, jest to faktycznie ostatni Fajnal tego typu i zwieńczenie kariery Sakaguchiego.

 

No i muzyka. Wiadomo, że wspaniała. Gra jest jeszcze z tej epoki, że nie jest wypełniona cały czas gadaniem i mamy okazję słuchać wyrazistych, mocnych utworów na pierwszym planie. Jest ich tak wiele! Wypas! Gadanie jest tylko w bardziej wyreżyserowanych scenkach i to jest przyjemny wariant. Legendarny motyw z "mapy świata" na szczęście nie przygrywa tylko na niej.

Nie udało mi się rozwiązać problemów z nieustannie znikającym dźwiękiem. Jest gorzej niż było oryginalnie na X360. Włączenie audio passthrough nic nie dało.

 

Najjaśniejszą stroną gry są oczywiście Sny. Napisane po prostu jak dobre opowiadania, mają faktycznie ciekawy pomysł na zawiązanie akcji, głębokie i zgrabne budowanie psychologii postaci, wieloznaczne konflikty ludzkie, oraz mocne, rozwalające puenty. Po prostu są napisane jak literatura, czyli nieporównywalnie lepiej do tego jak pisane są gierki video. Siedzenie przed TV żeby czytać tekst jest trochę dziwne, ale w takich kilkuminutowych sesjach raczej relaksujące.

 

 

W skrócie mówiąc, nastawiałem się głównie na krytykowanie gry, ale... bardzo dobrze się bawię? I szczerze mówiąc, chciało by się kolejną grę tego typu? Wysokobudżetowy ale klasyczny jRPG? 

 

ALE jestem świadom, że w turowych RPG-ach najlepsze zazwyczaj jest pierwsze kilka godzin, a gorzej z ciągnięciem tego przez sto, więc brnę dalej...

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, ogqozo napisał:

Widoczne żyły na wielkich piersiach królowej to ewidentnie coś, o czym twórcy FF zawsze marzyli

 

Mimo że grałem w to raz, jakiś pierdylion lat temu, to właśnie zapamiętałem te żylaste cyce xD I chyba jakiś motyw nieśmiertelności. Bardzo miło wspominam tego jrpga, a w większości przypadków (np. Talesy czy seria DQ) to nawet nie kojarzę dziś kto był głównym bohaterem.

Odnośnik do komentarza

No nie da się nie widzieć tego jako kontynuacji. Gra jest momentami tak podobna do FF IX czy X. Jedyny aspekt "akcji" w walkach to "triggerowanie" broni jak z FF8 (ale wykonane dość dziwnie, jak zazwyczaj nie mam problemów z takimi rzeczami to tutaj nie do końca czuję kiedy to robić mimo że niby bardzo proste). Muzyka też, kilka motywów typu "moment akcji w ruszającej się lokacji" czy "wielkie mroczne miasto sci-fi, miasto wielkich klasowych podziałów..." są niemal jak remixy kawałków z FF. No i jest brodaty weteran dołączający dość późno do ekipy o imieniu... Sed.

 

 

Jestem po połowie gry, w sumie gra się spoko. Gra jest IMO bardzo łatwa, ale to lepiej. Niestety to jest to, co cechuje te turowe jRPG-i - albo są banalnie łatwe, albo chamskie. Mamy po prostu zbyt mały wpływ na walkę, by było inaczej. Dopiero pod koniec gry nasze dobrane umiejętności mogą naprawdę znacząco wpłynąć na siłę postaci. Przez większość gry, dodają tak naprawdę raczej tylko procenty, które nie zmieniają ogólnej sytuacji. Jeśli zginiemy - to dlatego, że przeciwnik walił nas atakami, których przy żadnym skonfigurowaniu ekipy nie mielibyśmy szans przeżyć. No i tutaj wiadomo, co jest kluczowe - jeśli zginiemy, to BOLI, bo po prostu wracamy do ostatniego save pointa, tracimy wszystkie levele, musimy znowu sobie przypominać, jakie skille kto miał nauczone a już nie ma, które skarby gdzie były, i tak dalej, za każdym razem. Dlatego cieszy mnie, że zginąłem tylko w jednym miejscu, bo jakbym ginął często... to, oj, pewnie już nigdy bym tej gry nie skończył. Ale to trochę kwestia szczęścia, bo jak widzę trzech przeciwników, którzy jednym atakiem rąbią mi 40% HP, to wiem, że w tej turze mogłem zginąć, jakbym miał pecha.

 

Jest jednak lepiej niż np. w Personie, bo:

- przynajmniej nie ma krytyków, mocnych słabości, dodatkowych ruchów itd., najgorsze co nas spotka to najsilniejszy atak przeciwnika

- Lost Odyssey w ogóle nie gra na wyczerpanie. Dość szybko zyskujemy łatwe metody odzyskiwania MP, którym trzeba zarządzać, ale nie ma elementu że kończy nam się powoli w trakcie długiego dungeonu a my powoli brniemy w bagno bez wyjścia. Postaci wracają ze śmierci po walce, statusy też mijają. Tak więc, nowocześnie, chodzi tylko o to, by przetrwać daną walkę, to jednak dużo daje.

 

Jako statyczna turówka, Lost Odyssey jest tak naprawdę bardziej konserwatywne niż nawet SNES-owe Fajnale. I jest niemal jak coś pomiędzy Fajnalami a standardowymi jRPG-ami. Ma swoje własne małe kroki naprzód, które sprawiają, że nie jest tak źle. Przykładowo, tylko postaci w naszej ekipie zyskują levele, klasyczny ból gatunku, ale bardzo mocne skalowanie sprawia, że możemy wsadzić nowego członka i on bardzo szybko nadrobi. To skalowanie też sprawia, że nigdy nie myślałem o toczeniu dodatkowych walk do "grindowania" (to jest tylko po to, by zebrać dodatkowe składniki do pierścieni), ale też czułem ciągle, że mam odpowiedni level jak na danych przeciwników... no, może trochę za wysoki, ale tu już nic nie poradzę. 

 

 

Gorzej, że również scenariuszowo, brakuje trochę tego poziomu, co w Fajnalach. To nie jest kwestia technologii, bo kto ma pewne wyczucie sceny, to widzi jak zarąbiście kinowe są sceny nawet z "szóstki" mimo prezencji technicznej. W Lost Odyssey nie ma specjalnie takich scen rodem z "szóstki". Czasami jest naprawdę dużo scenek, co dla mnie jest ok, wolę już naprawdę filmowo zrobione scenki filmowe, gdzie każda sekunda po coś jest, niż współczesne "idziesz bardzo powoli do przodu żeby postaci porozmawiały ze sobą". Tylko że czasami już przestawało mnie obchodzić, co w tych scenkach się w ogóle dzieje.

Tematyka ze Snów nie jest specjalnie rozwinięta w scenariuszu gry, ten dużo bardziej skupia się na politycznej sensacji niż na ludzkich historiach czy bólu bycia nieśmiertelnym. Takie rzeczy nie muszą być w centrum, są gry w których NPC mają po jednym zdaniu ale to jedno zdanie buduje świat, w którym oni faktycznie mają swoje historie - tutaj, NPC głównie gadają o głównym wątku, a wątki poboczne są zazwyczaj bardzo banalne i krótkie. Np. król umiera, prawie każda postać w mieście po prostu mówi "ojej, król umarł" nieco innymi słowami. 

 

Gra ogólnie jest bardziej ograniczona, niż zawsze marzyłem po nowej grze twórców Fajnali. W sumie cały czas idziemy do przodu, pomieszczenie po pomieszczeniu. Nie ma specjalnie co robić poza odgrywaniem głównego wątku scena po scenie. Czasami postać w dawnej lokacji ma coś nowego do powiedzenia, ale jest to tak rzadkie, że nie chce się sprawdzać. Postaci z naszej ekipy trochę jest, ale nie mają jakiegoś dodatkowego tła, jak to jest w Fajnalach od czasów piątki, a zwłaszcza szóstki. Znaczą tyle co znaczą dla głównego wątku.

 

 

 

Summa summarum... gra jest bardzo sympatyczna? O dziwo dzisiaj takie mam wrażenie, fajnej giereczki klasycznej przyjemniutkiej, takiej z czasów PS2. Fajnie, że idzie cały czas do przodu i nie ma słabych momentów i jest ładnie zrobiona. Ale też nie powiem nikomu, że traci znaczącą część sensu życia, jak nie zagra... a wiecie, że mówię tak o wielu grach.

 

 

Język Snów przypomina mi teraz grę The House in Fata Morgana. Wydana jakiś czas temu na Switcha "powieść wizualna" ma podobną formę i czasami podobne tematy. Nie bez powodu jest to powieść kultowa i wiele osób określa ją jako najbardziej wzruszającą grę, o ile można to nazwać grą. Oczywiście, to zupełnie inna skala. W Lost Odyssey jest bodaj 30 snów, które czyta się po kilka minut. Przeczytanie całej Fata Morgany zajmie prawie tyle czasu, co przejście całego Lost Odyssey. Tam naprawdę można poczuć, jak to jest, żyć przez tysiąc lat i tyle innych żyć...

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Gra za mną po dłuższym czasie. Czwarta płytka jest DUŻA. W sensie nie wnosi wiele nowych lokacji, ale oto otwiera się przed nami ten świat i możemy praktycznie zwiedzać wszystko od początku i na każdym rogu czai się jakis subquest. Jest wiele pobocznych dungeonów większych i mniejszych, jest szukanie skarbów na dnie morza (bardzo nudne, bo nie ma nie tylko walk, ale nawet muzyki, a łódź podwodna sunie powoli), są questy gdzie dana postać z ekipy ma jakąś własną historię i dostaje w zamian najlepszy ekwipunek (każdy jRPG powinien mieć questy postaci, za które dostają najlepszą broń!), jest też coś w stylu koloseum, którego ostatnie walki są dużo trudniejsze, niż finałowy boss gry.

Zajęło mi to pewnie więcej, niż reszta gry razem wzięta... Nie wiem, myślę, że to dobiło do 100 godzin.

Bez poradnika na premierę na pewno bym tego wszystkiego nie zrobił. Czasami coś się pojawia na końcu dungeonu po tym jak go przejdziemy, czasem w środku, czasem po każdym wydarzeniu głównego wątku coś się pojawia na nowo w jakimś mieście. Chodzenie dokoła i sprawdzanie to byłoby szaleństwo rodem sprzed 15 lat, mimo że znacznie krótsze loadingi niż na X360 oczywiście cieszą. Losowe walki są bardzo rzadko jak na jRPG-a, ale to nadal losowe walki. Gdy chcesz podpakować, to są zbyt rzadko, jeśli chcesz po prostu gdzieś dojść - niepotrzebne. Poradnik pozwala sprawdzić zawczasu czy coś tam jest i oszczędza wiele godzin na takie pierdoły. 

 

Prawdziwy sens całej FABUŁY oczywiście jest nam podany w postaci jakiegoś archiwum które łatwo ominąć, w piwnicy pewnej posiadłości. 

 

Podoba mi się, że ekipa do walki odzwierciedla znaczenie postaci w opowieści. Śmiertelnicy uczą się nowych technik, ale są pod koniec gry bardzo ciency, bo nieśmiertelni mogą po prostu dodawać i dodawać i dodawać wszystkie ich skille... Aż do 30. Pod koniec gry możemy mieć ekipę, która umie zrobić wszystko, a ponadto rzadko w ogóle dostaje hita, bo albo przeciwnik pudłuje, albo jest 0 obrażeń albo wchłonięte, za sprawą nagromadzonych umiejętności pasywnych. Z kolei śmiertelnicy celowo są żałośni, jeden z nich zwłaszcza jest słabiutki, ale wynagradza to paroma technikami i ekwipunkiem, które mają związek ze scenariuszem.

 

Walki pozostają dość wciągające. System "chronienia tylnego rzędu" w praktyce wiele nie zmienia - ot, trzeba nie dostawać ciosów i leczyć zranione postaci, kilka razy ma tylko znaczenie u przeciwników, gdy groźny wróg jest w tylnym rzędzie. Więcej zmienia fakt, że zaklęcia zajmują czas - nie jest więc aż tak oczywiste, jak rozwalić przeciwnika. Ponadto miłe jest, że przeciwnicy zazwyczaj nie są gąbkami na ciosy i nawet bossowie padają szybko, gdy odpowiednio do nich podejdziemy. Wiele jRPG-ów nawet wydanych w zeszłym roku niestety nie ma tyle litości i walki są w nich dużo nudniejsze.

 

 

Ostatecznie sympatyczna giereczka, która ma mniej ciekawą opowieść od Fajnali z PSX-a, ale wynagradza to postępem w dziedzinie walki i budowania ekipy. Po zrobieniu wszystkiego, nie powiem, że jest nawet jedna rzecz, którą naprawdę trzeba koniecznie znać z tej gry. Nie dziwię się, że odpuściłem, ale skoro ostatecznie spędziłem te pewnie koło 100 godzin, to widać, że gra jest fajna.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Mniej więcej o tym głównie pisałem.

 

Grałem też dzisiaj m.in. w nowe Soul Hackers 2 i uważam, że SH2 jest jeszcze bardziej "staromodne" niż Lost Odyssey. Pomaga fakt, że w Lost Odyssey prawie ani razu nie zginąłem przez 100 godzin (i nie musiałem powtarzać...), a w klasycznych SMT zawsze jest coś, co cię wyjątkowo chce zaje'bać (chociaż w SH2 prawie nie ma szans żeby zwykły przeciwnik sprawiał problemy, gorzej tylko ze specjalnymi, przed którymi teoretycznie mamy uciekać...). 

 

Na pewno wspomniane questy - które prawie wszystkie pojawiają się pod sam koniec gry, gdy mamy wreszcie wolność - są dziś przestarzałe przez brak trackingu. Nawet w SH2 mamy już opisane wszystkie setki zadań pobocznych w menu dostępnym cały czas, czyli pełna współczesna wygody. W Lost Odyssey nie ma prawie nic, a trochę tych zadań jest (np. masz takie pieczęcie do rozpieczęciowania, dostajesz tę umiejętność pod koniec gry, czy pamiętasz gdzie dokładnie jest wszystkie 8 pieczęci w grze, tak z głowy?). Internet tutaj mi pomógł żeby to zneutralizować. Główny wątek w obu grach polega na tym, że idziesz do przodu korytarzem, i nie da się zaciąć.

 

Ogólnie jednak grało mi się o dziwo lepiej, niż np. w nowe Persony czy Dragon Questa XI. Nie ma też trudnych minigierek jak w FFX hehe. W tym aspekcie akurat prostota pomaga hehe. Większość jRPG-ów jest bardzo prosta, walki są zawsze takie same i nie czujemy, że możemy coś zmienić ani że walki nam cokolwiek dają, a powtarzalne rytuały nie są aż tak ładne, żeby znosić to sto razy. Lost Odyssey jest bardziej jak Final Fantasy, jakość animacji i dźwięku jest stosunkowo wysoka. Robi różnicę system SP, który sprawia, że zawsze coś nabijamy (nie ma co pakować cieniasów, bo skalowanie jest mocne i np. wracając do starej lokacji nie dostaniemy nic EXP - ale dostaniemy nadal SP, a umiejętności na SP jest spoooro...). Walki są też trochę bardziej głębokie niż "klikasz A i HP leci w dół" - niby tylko troszkę, a jakoś wystarcza, bo po prostu grało mi się spoko cały czas i lepiej niż w ww. gry.

 

Trochę dziś śmieszne, pomyśleć, że Microsoft chciał tą grą sprzedawać konsole. Oczywiście, jak na Japonię, kilka załatwionych jRPG-ów uczyniło X360 stosunkowo popularną konsolą... Ale to w sumie znaczy tyle, że zamiast być 10x mniej popularny od Plejtejszyn, był 7 razy mniej popularny. Patrząc na te 15 lat rynku gier, trudno się dziwić, że Square-Enix próbuje zawsze promować nowe Final Fantasy jako kinową grę akcji... 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

25 maja 2018 roku zacznie obowiązywać w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (określane jako "RODO", "ORODO", "GDPR" lub "Ogólne Rozporządzenie o Ochronie Danych"). W związku z tym prosimy o zapoznanie się ze zaktualizowaną Polityką prywatności Polityka prywatności.