Skocz do zawartości

pearlfan

Użytkownicy
  • Postów

    82
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez pearlfan

  1.  

    na końcu to był jego sen czy to działo się naprawdę czy może reżyser chciał zostawić sobie furtkę do kolejnej części i nie wiadomo jak to było ?

     

     

     

    wszystkie "światy" pokazane w filmie, to sny - w filmie nie ma powrotu do świadomości. "Poziom", który wydaje się być właściwą rzeczywistością jest także snem. Nolan nie tylko fabularnie podważa tezę, że świat, w którym bohaterowie planują akcję jest prawdziwy (najbardziej rzucające się w oczy tropy):

    1 - totem Cobba należał do jego żony, a jak wiemy z tłumaczenia Arthura nikt oprócz właściciela totemu nie może go dotknąć, bo wtedy właściciel nie będzie mógł odróżnić rzeczywistości od snu;

    2 - ucieczka Cobba przed osiłkami w Mombasie - scena ze zwężającymi się ścianami - to typowa dla poetyki snu zagrywka budująca niepokój - uciekasz, uciekasz, ale "coś ci nie pozwala, biegniesz, biegniesz ale jakbyś stał w miejscu i upragnione wyjście mimo wysiłków się nie zbliża.

    3 - pojawienie się "znikąd" Saito zaraz po tym jak Cobb przeciska się przez te nieszczęsne ściany. Wbrew logice? tak, ale nie wbrew logice snu.

    4 - nie jest pokazane w jaki sposó Cobb i Saito wydostali się z limbo - jest cięcie i "trach!" nagle jesteśmy w samolocie.

    5 - w ostatniej scenie Cobb zastaje dzieci dokładnie w tej samej sytuacji w jakiej je opuścił.

     

    ale także na poziomie realizacyjnym:

     

    1. montaż - wszystkie sceny przenoszenia się z jednego snu do drugiego nie są ze sobą powiązane - nie ma żadnego punktu zaczepienia - nagle jesteśmy w jakimś miejscu razem z bohaterami i nie potrafimy powiedzieć skąd się tam wzięli, tak jak to tłumaczył Cobb Ariadne. I tak jest ZE WSZYSTKIMI PRZEJŚCIAMI. Przyjrzyj się konstrukcji scen w jakimkolwiek innym filmie - zauważysz, że każda scenę z poprzednią łączy jakiś szczegół np. gdy w ostatnim ujęciu jakiejś sceny jest ujęcie na szklankę, to następna scena zacznie się od ujęcia, w którym znajdzie się element związany z płynem, napojem, piciem; gdy scena kończy się ujęciem na np. stopy biegnącego człowieka, to następna będzie się zaczynać ujęciem, w którym znajdzie się jakiś element związany ze stopami, butami czy nogami.

     

    2. ostatnia scena po przebudzeniu w samolocie jest zmontowana i skadrowana w stylistyce zbliżającej ją do marzenia sennego (slow motion, rozmycia)

    W Incepcji brak takiej ciągłości pomiędzy kolejnymi scenami jest uzasadniony fabularnie - akcja dzieje się we śnie, w którym przeskoki z miejsca na miejsce nie potrzebują punktu zaczepienia. Analogicznie w Matriksie sceny "slow motion" i "bullet time" nie są tylko i wyłącznie efektem dla samego efektu ale są uzasadnione w fabule - akcja dzieje się w rzeczywistości wirtualnej.

     

    To główne wskazówki mówiące wyraźnie, że w filmie nie pojawia się rzeczywistość. Co łączy się także z autoanalitycznym charakterem Incepcji. Ten film to metafora tego jak nad filmem pracuje Nolan. Konwencja "heist movie" i specyfika bohaterów w takich filmach występujących bardzo dobrze odwzorowuje głównych graczy przy produkcji filmu. Cobb to reżyser, Arthur to producent, Ariadne to scenarzysta - tworzy świat, w którym będzie się działa akcja, Eames to aktor, Yusuf to techniczny, Saito - właściciel korporacji, który daje pieniądze na produkcję i w końcu najważniejszy - Fisher - czyli widz, który (podobnie jak Fisher Cobbowi), ulega wizjom roztaczanym na ekranie przez reżysera, a na koniec ulega incepcji łapiąc się na ostatnie ujęcie i pozwalając zaszczepić sobie wątpliwość - czy to było rzeczywistość czy nie.

     

  2.  

     

     

    ja rozkminilem to tak że w gruncie rzeczy to cały film jest snem, bo zauważcie że w "realnych scenach" jest efekt gapienia się ludzi czyli leo jest tez architektem, i druga moja wersja: zawsze gdy panowie są odpicowani (garniaki itd) to raczej real nie jest. co do zlecenia zadania mówimy o scenie w helikopterze? jesli tak to oczywiście ze nie była realna. a ktoś wogle twierdzi inaczej?

     

     

     

    dokładnie, cały film to sen. A ostatnie ucięte ujęcie na bączka, to tylko zmyła, która ma sugerować, że może jednak, to jest rzeczywistość:)

     

  3. bardzo dobre kino w nolanowskim stylu... nie porwał mnie co prawda tak, jak Memento czy Dark Knight ale jestem zachwycony poziomem jaki trzyma Nolan i w jak mistrzowski sposób wykorzystał techniki realizacyjne, jako wskazówki dla widza odnośnie zakończenia:)... generalnie nie ma twistów, które by generowały efekt "wow" u widza [jak np. w Memento], ale jest za to dużo autoanalizy, puszczania oczka, podpowiadania i generalnie igrania z widzem... polecam! warto obejrzeć, bo film jest rewelacyjny!

     

    ps. jestem ciekaw ilu widzów dało się nabrać Nolanowi

    i łyknęło, że świat, w którym Saito zleca Cobbowi zadanie jest rzeczywisty?)

     

  4. Pod koniec występują małe SPOILERY więc jeśli nie oglądałeś nie czytaj:)

     

    No więc, tak... podobało mi się, że autorzy na dzień dobry mówią nam o czym jest film wrzucając w pierwszej scenie główny motyw muzyczny z części pierwszej i utrzymali film w konwencji kina akcji z lat 80tych (m.in.brak teledyskowego montażu, charakteryzującego współczesne filmy sensacyjne), poczynając od modelu scenariusza bazującego na rozwiązaniach i schemacie jedynki, przez stronę muzyczną, a na efektach specjalnych i pracy kamery kończąc. Jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Dzięki temu utrzymany jest specyficzny klimat jedynki - rezygnacja z CGI przy konstrukcji scenografii na rzecz tradycyjnych, "oldschoolowych" rozwiązań spowodowała, że dżungla nie jest tak fantazyjna, bajkowa i kolorowa jak lasy Pandory z Avatara, ale za to jest duszno, parno i wilgotno jak w gwatemalskiej dżungli, po której hasał Dutch i jego kompania w części pierwszej. Postawienie na naturalną scenografię (film kręcono m.in. w Austin, Bastrop (Teksas) oraz Hilo, Mauna Kea, parku Kolekole Beach i na wybrzeżu Hamakua (Hawaje)) wyszło filmowi Antala na plus.

     

    Dodatkowym atutem jest minimalizacja efektów komputerowych przy postaciach Predatorów, którzy w końcu nie wyglądają jak gumowe lalki (patrz: AvP). Mechatronicy i charakteryzatorzy spisali się na medal, mimo że autorzy dodali co nieco od siebie modyfikując wygląd głównego Predzia (wygląda na to, że mamy dwie rasy), ale fani nie powinni czuć rozczarowania, bo i oryginalny Predator również się pojawia w pełnej krasie.

     

    Kwestia scenariusza, który jak wspomniałem bazuje w dużej mierze na schemacie znanym z jedynki, również idealnie wpasowuje się w koncepcję filmu. Mamy, podobnie jak w części pierwszej długi okres, w którym Predator nie pojawia się fizycznie na ekranie, za to jest cała masa budzących nostalgię (bo, nie oszukujemy się, nie tajemnicę:) nawiązań do jedynki (ujęcie na ścianę zieleni i wpatrującego się w nią jednego z bohaterów, który próbuje "coś" wypatrzeć (a wraz z nim widz:), ujęcie "z oczu" Predatora, jest nawet skok do wody ze znacznej wysokości:), jest stopniowe odkrywanie przez bohaterów z czym mają do czynienia (i gdzie się tak naprawdę znajdują), jest kolejna eksterminacja członków drużyny (w tym świetny, przywołujący na myśl sceny pojedynków samurajów z filmów Kurosawy starcie członka Yakuzy z Predatorem, która jest swego rodzaju przedłużeniem sceny z "jedynki", w której to Billy staje do honorowego pojedynku "one on one" z Łowcą).

     

    Na plus zaliczyć muszę też muzykę. Znane, oryginalne motywy muzyczne, będące wizytówką cz1 poddano lekkiemu liftingowi, nieco je prze aranżowano, tu i ówdzie dodano kilka instrumentów nieco odświeżając kompozycje Alana Silvestri. Czuć momentami wpływy Rodrigueza, kiedy od czasu do czasu słychać charakterystyczny dla jego filmów riff gitary elektrycznej (moim zdaniem akurat ten element mi nieco nie pasował), ale z drugiej strony postarano się o urozmaicenie znanych melodii o instrumenty i dźwięki charakteryzujące pochodzenie bohaterów (podczas pojawienia się na ekranie Danny'ego Trejo w podkładzie muzycznym pojawia się gitara akustyczna z charakterystyczną meksykańską nutką, a pojedynek Hanzo z Predatorem ilustrują znane melodie ubarwione dźwiękami japońskich fletów i bębnów wadaiko.

    Czy nowa ścieżka dźwiękowa jest lepsza od oryginału? Powiedziałbym, że jest inna i równie dobra co kompozycje Alana Silvestri;)

     

    Podobał mi się też naturalizm z jakim potraktowano bohaterów - są non stop spoceniu, uwalani w błocie i ziemi, pokiereszowani i mają tłuste włosy (nawet kobieta:). Aha, no i Brody daje radę - ten jego nijaki wyraz twarzy pasuje do roli najemnika z nieco przerysowaną psyche:)

     

    No i dużym plusem jest konsekwencja reżysera - jak pojawia się przysłowiowa strzelba w pierwszym akcie to w trzecim musi wypalić. Nie ma praktycznie zbędnych scen - wszystko układa się w logiczną i spójną całość.

     

    Ok, teraz troszkę minusów dla równowagi:)

    Film zaczyna się bez mini prologu jak to było w poprzednich częściach - brakowało mi tego ujęcia gwieździstego nieba i lecącego w stronę planety statku, a potem pojawiającego się w takt muzyki tytułu. Ale z drugiej strony takie rozpoczęcie jakie przygotowali autorzy jest sensowne biorąc pod uwagę, to iż nie jest to pierwsza część i wszyscy wiemy "o so chosi?":)

     

    Wspomniane riffy gitarowe mające podbić "agresywność" utworów też nie specjalnie pasują do całości.

     

    SPOILER WARNING

    Minus za likwidację Dannego Trejo za nim cokolwiek jeszcze zrobił. Fajnie, że się pojawił, ale odniosłem wrażenie, ze był tylko po to, żeby swoją charakterystyczną buźką przyciągnąć ludzi (w trailerze jest go dużo). Podobnie sprawa ma się z Laurencem Fishburnem. Niby kozak, niby żyje na planecie już jakiś czas, ale ginie jak mięso armatnie.

     

    Jak na początku filmu minusem był brak prologu, sceny otwierającej, tak scena końcowa jest niepotrzebnie wydłużona o kilka ujęć i jedno niepotrzebne zdanie - można to było skończyć z nieco większą wprawą.

     

    Generalnie - POLECAM! Bo Predator wrócił w dobrym stylu, utrzymując klimat filmów z lat 80tych i "jedynki" tak pod względem sposobu opowiadania historii, jak i realizacji. I mimo, że końcówka daje szansę na kontynuację (bezpośrednią), to ja liczę, że kolejna część traktująca o uniwersum Predatora będzie oparta o zupełnie nową historię.

  5. Czytam te posty "za" i "przeciw" i sam chciałem coś naskrobać, ale wpadł mi w łapy tekst Sobolewskiego nt. Avatara, który wyraża mój punkt widzenia. Więc bez zbędnego powtarzania się przytoczę fragmenty, z którymi nie mogę się nie zgodzić:

    "

    Uległem urokowi "Avatara". Jamesa Camerona można śmiało włączyć do trójki wielkich amerykańskich bajarzy, obok Lucasa i Spielberga. Byłem na "Avatarze" razem z córką podatną na bajki, która sama bajki układa. Zachwyciliśmy się oboje. Słynny antropolog Joseph Campbell mówił w książce "Potęga mitu", że "bajka to mit dla dziecka". Człowiekowi dorosłemu mit jest tak samo potrzebny jak dziecku bajka. Lękliwe reakcje na "Avatara" dowodzą tego, żeśmy o tym zapomnieli. Nawet pozytywne recenzje podszyte są jakąś obawą, czy aby wolno nam się zachwycać?

     

     

    To nie jest zwykłe science fiction, nie polityczna metafora, ani film religijny. To wielka baśń, celowo połączona z wieloma innymi baśniami i mitami filmowymi ("Pocahontas", "Król lew", "Tańczący z wilkami"). Są w niej aluzje do współczesnych zagrożeń, do wojen i ekologii, ale tropy te służą do stworzenia rzeczywistości mitycznej. Planeta Pandora z jej gigantycznym Domowym Drzewem, w którego konarach żyją ludzie i zwierzęta; z Drzewem Dusz służącym do łączności z Wielką Matką; z Napowietrznymi Górami - wszystko to tworzy wizję Ogrodu Rajskiego, stanu niewinności sprzed biblijnego podziału na dobro i zło oddzielającego nas od natury. Na'vi mają bezpośrednie łącza z przyrodą, ze zwierzętami i z bóstwem..

     

    ..inwazja techniki oraz płaskiego pragmatyzmu na sferę mitu i wyobraźni. Próba zniszczenia utopii. Ona jednak wygrywa. I to właśnie zawstydza dzisiejsze praktyczne umysły, które tak boją się bajek i wierzeń.

    "

     

    a tutaj coś dla lubiących znaleźć w tekście coś więcej niż tylko pinię "dobry/zły":

     

    Rewolucjonista Avatar

  6. PIĘKNY FILM!! Czekałem na coś takiego od czasu kiedy ojciec zabrał mnie jak byłem jeszcze szkrabem na Gwiezdne Wojny. Avatar mnie pochłonął. Zatopiłem się w tym świecie, dałem się całkowicie porwać widowisku. Zapomniałem całkowicie o sali kinowej, okularkach 3D itd. i odpłynąłem. Jak dla mnie właśnie skończyła się era Star Wars. Co prawda Cameron fabularnie nie stworzył nic nowego, wziął na warsztat kanoniczne tematy i motywy, które widzieliśmy już m.in. w uniwersum SW i LOTR ale przedstawił je tak jak nikt tego jeszcze nie pokazał. Baśń na miarę XXI wieku. Magia wróciła do kin.

     

    Jedyny mały minus to muzyka. Brakowało mi jakiegoś mocnego, zapadającego w pamięć motywu przewodniego, który mógłby stanąć w szranki z motywami z Indiany, SW czy LOTRa. No i po raz pierwszy żałuję, że nie dorobiłem się jeszcze potomka, którego mógłbym zabrać na ten film, by mógł doświadczyć magii jak ja za kota na SW:)

     

    ps. oglądanie Avatara w 2D to jak oglądanie Gwiezdnych Wojen w czerni i bieli:)

  7. No skoro Rec stawiasz obok takich filmów jak Wzgórza mają Oczy czy Teksańskiej Masakry ..... To na prawdę musisz mieć bujną wyobraźnię.

     

    widzę, że masz problemy z czytaniem ze zrozumieniem. To, że wymienione przeze mnie tytuły stoją obok siebie w jednym zdaniu nie znaczy, że stawiam między nimi znak równości.

  8. Ostatnio tak na mnie podziałał Ocean Strachu. Rewelacja! Za 11 tyś $ zrobiono film, który zostawia daleko w tyle praktycznie wszystkie horrory/przerażacze z ostatniej dekady. Tak jak wspomniałem ostatnio takie ciary na plecach miałem oglądając 7 lat temu Ocean Strachu, a wszystkie te nowe RECi, Piły, remaki teksańskich masakr i wzgórz z oczami itd. budziły u mnie tylko uśmiech politowania:)

     

    Ten film ma tylko jeden minus - jest dla ludzi z wyobraźnią:) Jeśli widz da się porwać idei i popuści wodzę fantazji to otrzyma moc przeżyć. Wszystkim malkontentom, marudom, narzekaczom i szukającym dziury w całym - odradzam. Obejrzyjcie sobie lepiej obrady sejmu - tam jest na co psioczyć:)

  9. Ostatni odcinek przelał czarę goryczy. Co za żenada. Wątek z doktorkiem daremny, w ogóle nie emocjonuje. A szczytem biedy było "komputerowe" Tokio :blink: No jakbym oglądał jakąś wersję roboczą, koncepcyjną odcinka. Daruję już sobie dalsze odcinki i zostaję przy V.

    MAG

    Drobna rada: jesli ine macie duzo miejsca na dysku, to nie wylaczajcie bety podczas updatowania........... Ja (pipi)e - przed uruchomieniem bety zwolnilem miejsce na dysku (2.6gb). Chcialem zobaczyc, czy po wylaczeniu sciaganie rozpocznie sie od tego momentu, w ktorym skonczylo. Uruchamiam gre i co? Informacja o braku miejsca na dysku - nagle pisze, ze beta zajmuje 2,6gb.........

    Edit: No ja (pipi)e, to jest przegiecie. Zwolnilem kolejne 2.6gb (musialem wywalic demo fight nighta, bete supercar challenge, troche muzy, Medievila, dwa filmy) i co? I dalej to samo !! Insufficent disc space. Ekstra - teraz musze od nowa sciagac bete - nie dosc, ze strace slota na koncie, to jeszcze najprawdopodobniej jutro sobie nie pogram.

     

    miałem to samo dzisiaj 2 razy! wszystko szło dobrze to momentu ściągania tego update'u.... przy ok 50MB pojawił się komunikat, że wy(pipi)ało mnie z PSN i serwer jest niedostępny :angry: wqrwiłem się niemiłosiernie, bo za każdym razem musiałem usuwać całą betę... jak do piątku mi się nie uda ściągnąć tych 2.5GB i ciśnienie mi podskoczy to w sobotę oddam kluczyk chętnemu. QR.WA!

  10. ja przesłuchałem już kilka [naście] razy i... nie powiem, z każdym przesłuchaniem jest coraz lepiej... fakt, to nie jest PJ za czasów Ten, nie ma brudu, nie ma rozdzierającej rozpaczy w melodiach oraz wokalu Eddiego i w sumie dobrze - nie chciałem powtórki z rozrywki. To już nie ten czas młodych gniewnych buntowników - dobrze, że zostawili pisanie protest songów młodym. Ta płytka charakteryzuje się niesamowitym optymizmem bijącym z tekstów i muzyki co moim zdaniem jest najbardziej rzucającą się w oczy zmianą [na wcześniejszych płytach ta nadzieja gdzieś tma się przebijała, ale nie była dominantą].

    Według mnie porównywanie tej płyty do początków i korzeni PJ mija się z celem - wtedy to był inny zespół i inna muzyka, także my byliśmy inni [ale czasem sentyment i idealizowanie przeszłości bierze górę:)]. No ale wracając do Backspacer...

     

    Im dłużej słucham tym lepiej, jednak jest jedno ogólne ale...:)

     

    Brakuje mi tutaj "kropki nad i", miałem wrażenie, że chłopaki się powstrzymują przed puszczeniem wodzy fantazji w niektórych momentach [solówki i Eddie jakby bał się wyciągnąć, przeciągnąć końcówki w rozdzierający krzyk - a w niektórych momentach, aż się o to prosi - np. Force of Nature (mój faworyt:)]. Co jeszcze wyróżnia tą płytę? Wszystkie utwory kończą się tak troszkę znienacka... słuchamy, słuchamy nic nie zapowiada końcówki, a tu nagle ciach! To także sprawia wrażenie jakby ekipa bała się rozwinąć skrzydeł.

    Jeśli chodzi o teksty to są słabsze i lepsze, podobnie jak muzykę cec.huje je prostota (ale nie prostactwo):

    The End budzi we mnie mieszane uczucia [zwłaszcza końcówka]

    Got Some nadrabia stroną instrumentalną [edit: po przesłuchaniu kolejnych kilkunastu razy tekst już jest ok :)],

    Fixer, chyba jeden z dwóch najlepszych na płycie - prosty, ale niesamowicie chwytliwy.

    Dobre są jeszcze Just Breathe, Johnny Guitar i wg. mnie numero uno Force of Nature.

     

    Podsumowując płyta bardziej mi się podoba od poprzedniego albumu [z tamtej tylko 3 utwory zapadły mi w pamięć - Unemployable, Come Back i Inside Job], a i n koncertach też się niektóre utwory sprawdzą [mam nadzieję, że będę mógł się o tym przekonać w PL a nie znowu w Pradze;)]

  11. Od czasu Scanner Darkly nie widziałem tak dobrego SF [3 długie lata:)]. 10 lat natomiast minęło od momentu kiedy po obejrzeniu filmu obejrzałem go na drugi dzień z wypiekami na twarzy, w ogóle się nie nudząc, chłonąc go jakbym oglądał go pierwszy raz.

     

    Ten film to dobry przykład na to, że za małe pieniądze [30 mln $ jak na film SF to drobna sumka] prawie nikomu nie znany debiutant [jeśli chodzi o pełny metraż] może zrobić film sci-fi napakowany powalającymi SFX i CGI, w dodatku z ciekawym scenariuszem, świetnymi zdjęciami [montaż i praca kamery - poezja] i genialnie zagranymi postaciami. Wysokobudżetowe produkcje SF z tego roku [Transformers 2 i Terminator 4] nie mają w ogóle startu do filmu Neilla Blomkampa. Ja chcę Ubika w reżyserii tego gościa!

  12. dzięki panowie za opinie... trochę na przekór temu co pisaliście dzisiaj będę kręcił młynki w SFIV... :D jestem ciekaw jak szybko pojawi się u mnie syndrom bolącego kciuka? :lol:

  13. Street Fighter 4 vs Soul Calibur 4... obie w tej samej cenie więc mam dylemat, bo na chwilę obecną mogę wybrać tylko jedną:) Demo Calibura obczaiłem tak więc mniej więcej wiem co i jak [w poprzednie części także ciorałem], ale SF4 nie miałem okazji sprawdzić osobiście... może ktoś, kto grał w oba tytuły mógłby wypisać plusy i minusy tychże?

  14. lukasz, to co piszesz to tylko i wyłącznie twoje gusta - podobają ci się dialogi w In Bruges, nie podoba ci się fabuła w Memento... twoje prawo, ale to donikąd nie prowadzi... podaj jakieś konkretne argumenty - np. wskaż braki warsztatowe u Nolana widoczne w Memento itp. ......a tak to daj pan spokój.

     

    żeby nie było...

     

    Donnie Yen zapowiada zakończenie kariery aktorskiej

     

    (nie widać po kolesiu że już jest blisko 50tki)

  15. Pomożcie znaleźć tytuł filmu, w którym niewidomy koleś zna sztukę walki kijem. To stary film amerykański, ale za cholere nie mogę przypomnieć sobie tytułu. :/ Nie jestem pewien ale on chyba pomagał jakiemuś łepkowi w czymś.

     

     

    Blind Fury z Rutgerem Hauerem [btw: amerykańska wariacja nt. Zatoichiego]

  16. ...to sa jeszcze ludzie, ktorzy wierza w gry na licencji filmowej..? Wypuszcza to blisko premiery i bedzie pewnie kolejna sieczka na 6 godzin.

     

     

    z tego co wiem to nie będzie tradycyjna gra na licencji stworzona "przy okazji" i wypuszczona w okolicach premiery filmu tylko po to by nabić kieszenie twórców $. Art w PSX mówi na ten temat więcej.

  17. Doubt (2008) - film nie zostałby w mojej pamięci gdyby nie rewelacyjny "pojedynek" aktorski - Seymour Hoffman vs Meryl Streep - kiedy ta dwójka pojawia się na ekranie lecą iskry.

     

    Screamers (1995) - klasyk SF - nieco nierówny [czasem szwankuje montaż, dialogi i niektóre SFX], ale ma swoje momenty [scenerie zniszczonego miasta dają radę:)] i nawet nieźle napisany scenariusz na podstawie prozy P.K. Dicka. Jedna z czterech adaptacji twórczości P.K. Dicka, która się broni [zaraz za Blade Runnerem, A Scanner Darkly i Total Recall - kolejność zamierzona:)]

     

    Sunshine *(2007) - słyszałem, że ludzie wieszali psy na tym filmie. Postanowiłem sprawdzić i... miło się zaskoczyłem... całkiem zgrabne kino SF. Co prawda to nie ekstraklasa sci-fi [GITS Oshii'ego czy Odyseja 2001 Kubricka], ale oglądało się to całkiem przyjemnie [zwłaszcza sceny obserwacji słońca przez załogę - chciałbym zobaczyć to na własne oczy:)] ... choć pod koniec to scenarzysta popuścił wodze fantazji ;)

     

    The Invasion *(2007) - remake klasyka z lat 80-tych [They Live (1988)]. Stara szkoła SF we współczesnych szatach - lekkie, łatwe i przyjemne.

     

    Outpost *(2008) - huh i tu zaskoczenie. Miał być drugoligowy, typowy slasher, a [mimo kilku nielogiczności, na które i tak w końcowym rozliczeniu można przymknąć oko] wyszedł całkiem zgrabny survival horror z Gerardem Butlerem grającym lidera najemników penetrujących opuszczony bunkier z czasów II WŚ i ciekawym pomysłem na fabułę z pogranicza fantastyki i teorii spiskowych [Ci którzy grali w Return to Castle Wolfenstein uśmiechną się pod nosem oglądając film:)].... acha, polski tytuł to porażka - praktycznie zdradza całą tajemnice 0_o

     

    *Marudy i narzekacze wyszukujący najmniejszych nawet nielogiczności - trzymajcie się od tego filmu z daleka:)

  18. Hmm nie wiem z jakim nastawieniem szedłeś na te Transformersy, ale ja nastawiałem się na niczym nieskrepowaną rozrywkę - masę CGI, trochę humoru [czasem gorszego, czasem lepszego] i tony akcji co dostałem. Jeśli ty chodząc na takie filmy jak Transformers oczekujesz intelektualnej gry z widzem, zgłębiania psychiki głównych bohaterów, wielowarstwowej symboliki to daj se na wstrzymanie, bo zawsze się rozczarujesz. Krytyką krytyką, ale trzeba wiedzieć w którym momencie i do jakich wzorców się odwołać, bo zestawianie ze sobą, na zasadzie co lepsze, kina nowej przygody z kinem autorskim/noir to, delikatnie mówiąc popis ignorancji.

     

    p.s. Przywołujesz tu Kane - jestem ciekaw dlaczego uważasz go za wybitny film [który wybitny jest, ale chciałbym poznać Twoje zdanie]?

     

    Ale Kane jest właśnie świetnym filmem rozrywkowym, jeśli nie zagłebiasz sie w inne aspekty - wtedy po prostu opowiada ciekawą historie i robi to w interesujący i wiarygodny sposób.

     

     

    acha... :huh:

     

    Troche mnie źle zrozumiałeś. Wiedziałem na co ide. 300 czy Watchmen pokazali że można komiks pokazać w zrówno robiący wrażenie, jak i nie obrażający widza sposób.

     

    Idąc na Transformersy nie oczekiwałem intelektualnej gry z widzem, zgłębiania psychiki głównych bohaterów, wielowarstwowej symboliki . Oczekiwałem filmu sf o robotach. Wiedziałem jaki świat tam zostanie przedstawiony, ale nie wiedziałem jak. A dostałem (SPOILERY):

    - ogłupiającą wałkowaną w hollywood po raz tysięczny papke o idiotycznych rozterkach głupiego nastolatka ("Wiem że znam wielkie roboty z kosmosu, że wspiera je rząd pompując w ten projekt miliony dolarów, wiem ze odemnie zależą losy świata, ale... nie wiem... ja chce iść do koledżu, pić pącz na domówkach z modelkami w domu betagammasigma!")

    - z żartami w stylu american pie (gdzie wybitnym żartem są kapulujace psy albo naćpana trawą mamusia),

    - toną debilnych stereotypów możliwych do przełknięcia tylko dla amerykanina (na bliskim wschodzie każda granice otwierasz mówiąc że jestes elita z nowego jorku, zaraz przepusci cie glupi muzulmanski wojskowy krzyczący z entuzjazmem "go yankees!" :/ )

    - do tego debilnie przewidywalną (tylko ja zaraz po zobaczeniu robo-studentki wiedzialem, że bedzie sie lizać z głównym bohaterem i <zaskoczenie> nakryje ich na tym jego dziewczyna, walnie focha i będzie wątek wybaczania zdrady?).

     

    Liczyłem na wysokobudżetowo pokazaną akcje, i tytułowe Transformery. Niestety, roboty w tym filmie to tylko dodatek, dość wspomnieć że wiekszość stanowi tło, nic nie mówią, nawet sie w nic nie zmieniają, niektóre znikają na pół filmu, żeby wyjechać na kilka sekund pod koniec, sceny walki są chaotyczny, a zachowanie bohaterow (nie licząc US Army, zawsze na straży) idiotyczne. Kilka takich bzdur z pamięci:

    - Największego robota nawet Autoboty nie starają sie pokonać, pokonuje go jakiś bzdetny rzeźnik który dzwoni do US Army, a ci nagle sie budzą że jest jakaś wojna robotów zaraz obok nich, odpalają swoje za(pipi)iste działo które niszczy wroga (huurey, US Army na straży, zawsze na miejscu, nawet na wodach Egiptu, zaciągnij sie już dziś!).

    - To, że wiekszość pierwszej części filmu widzimy tylko Bumblebee, najpierw jako piesek płaczący ze sie go zostawia, a potem próbujący dostosować sie do koledżu, potem jeżdzący jako samochód... nagle znikający, żeby wyskoczyć nagle z kopem zza budynku, i znów zniknąć na reszte filmu.

    - Dwa pseudo komiczne roboty gadające w ebonics, rzucające "pussy" i "bitch", szkoda jeszcze że nie kończą każdego zdania zwrotem "...,nigga." Faktycznie, bardzo pasują do świata z kreskówek i komiksów z lat 80. Aha no i jeszcze ich "we don't read much" - no oczywiste, przeciez czarnuchy są głupie, mówiłem już o stereotypach? I nie licząc akcji z dewastatorem gdzie bohatersko trzymały sie budynku, i poczatku gdzie wy(pipi)ali sie na zakrecie ("śmiech z taśmy w tle") raczej nie widać ich w scenach akcji, więc jaki jest sens ich istnienia, oprocz tych kilku suchych żartów?

    - No jest jeszcze emo Optimus, płaczący że mu chlopiec nie chce pomoc, ginący w połowie filmu, żeby zmartwychwstać na koniec i jednym ciosem pokonać niby nastraszniejszego niepokonalnego wroga.

    - Megatron. Na (pipi) go trzymali na dnie oceanu pod tymi wszystkimi lotniskowcami, skoro wydostanie sie stamtąd zajeło mu 10 sekund? Nie mogli go wyłączonego zatopić w metalu, to by było dużo bardziej logiczne, skuteczniejsze i tańsze, ale wtedy Bay nie miał by okazji pokazać tonącego lotniskowca.

    Tak właśnie ten film wygląda. Jak efektowne CGI, do którego dorobiono szczątkową fabułe, zabarwiając komedią romantyczną dla głupich amerykanskich nastolatków. W tym filmie jest tyle głupot że siedziałem w kinie z facepalmem, nawet naczosów nie zjadłem. Wstydziłem sie, że tam jestem.

     

     

    tak jak pisałem - szukasz dziury w całym... jak zgodzę się, że w Transformers 2 humor nie jest najmocniejszą stroną [niektóre teksty, sytuacje mnie bawiły, niektóry wywoływały tylko uśmiech politowania], ale wytykanie naiwności, braku logiki itp filmowi, który aspiruje do bycia "tylko" rozrywką jest bezsensu... wszystko to co Ci nie pasowało [czyli brak wspomnianej logiki, ograne do bólu schematy, przewidywalność, mnóstwo naiwności i przejaskrawienia] mógłbym zarzucić Indianie, "Powrotowi do Przyszłości" czy "King Kongowi" Jacksona, ale takie jest kino nowej przygody i albo je bierzesz z całym dobrodziejstwem inwentarza albo nienawidzisz ;) . Po za tym Bay to nie wizjoner na miarę Spielberga, to raczej jego naśladowca... bierze wszystko co najlepsze z filmów brodacza jednak brak mu czasem tej lekkości i wyczucia w miksowaniu tego wszystkiego jakie miał Stefan, stąd może kręcenie nosem co poniektórych.... z drugiej strony takie filmy są odzwierciedleniem oczekiwań mas.

  19. ten film to najlepsze co widziałem w tym roku w kinie

     

    ... można śmiało postawić na półce obok Indiany Jonesa i Gwiezdnych Wojen

     

    Po co sie szczypać, ten film to najlepszy film w historii, można śmiało postawić na półce obok takich filmów jak Obywatel Kane czy Casablanca.

     

     

    no i zonk kolego... nie można, bo to zupełnie inne nurty i gatunki w kinie.

     

    Oglądając tą idiotyczną propagande (USA, bogata kraina zamieszkała przez piękne studentko-modelki i odwaznych przystojnych US Soldiers, znów ratuje opóźniony w porównaniu do nich świat) miałem nieodparte wrażenie że ktoś robił ten film specjalnie aby ogłupić społeczeństwo. Czytając to forum i opinie ludzi starszych niż 13 lat, którzy rozpływają sie nad "genialnością" tego filmu, dochodze do wniosku że ten ktoś wykonał doskonale swoją misje.

     

    Rozumiem, że są ludzie, którym podobają sie filmy w stylu Transformers 2, muzyka serwowana przez Mandaryne i Crazy Froga, auterytetem intelektualnym jest dla nich Jola Rutowicz, a powodem do dumy jest dla nich to że potrafią sie "odmóżdzyć". Rozumiem że istnieją. Ale ja ich nie rozumiem.

     

    Hmm nie wiem z jakim nastawieniem szedłeś na te Transformersy, ale ja nastawiałem się na niczym nieskrepowaną rozrywkę - masę CGI, trochę humoru [czasem gorszego, czasem lepszego] i tony akcji co dostałem. Jeśli ty chodząc na takie filmy jak Transformers oczekujesz intelektualnej gry z widzem, zgłębiania psychiki głównych bohaterów, wielowarstwowej symboliki to daj se na wstrzymanie, bo zawsze się rozczarujesz. Krytyką krytyką, ale trzeba wiedzieć w którym momencie i do jakich wzorców się odwołać, bo zestawianie ze sobą, na zasadzie co lepsze, kina nowej przygody z kinem autorskim/noir to, delikatnie mówiąc popis ignorancji.

     

    p.s. Przywołujesz tu Kane - jestem ciekaw dlaczego uważasz go za wybitny film [który wybitny jest, ale chciałbym poznać Twoje zdanie]?

  20. właśnie wróciłem - nie było do czego się przyczepić, tzn. może i by było gdyby ten film nie był w konwencji kina nowej przygody... Bay nakręcił film wzorując się na schematach i standardach wypracowanych przez Spielberga i Lucasa 30 lat temu (!), wymienił jedynie makiety i mechatronikę na renderingi [swoją drogą pierwszy raz oglądając CGI na ekranie, momentami miałem wrażenie, że te cyfrowe robociki to prawdziwa kupa żelastwa] i sprawił, że znowu poczułem się jak dzieciak... tego oczekiwałem - jestem kontent ^_^

    ... można śmiało postawić na półce obok Indiany Jonesa i Gwiezdnych Wojen - co też niedługo uczynię:)

     

    Ludzie, rozumiem doskonale ze niektórym z was nie podoba się humor w tym filmie, albo za duża ilość CGI, jak wiemy wszyscy, są gusta i guściki, i nie dyskutuje się o nich, film tez się wam może nie podobać, wisi mi to, ale wk**wia mnie to że wy szukacie sensu w filmie o robotach z kosmosu, które mogą przybrac kształt dowolnej maszyny na ziemi i się w nią "transformować" dry.gif

     

    :good: dokładnie... w ogóle te Transformersy to jakaś tandeta jest, bo w Petrze to Św. Graal był ukryty, a nie jakaś kość z kosmosu :lol:

  21. W klimatach "Placu Zbawiciela" to może Haneke, np. "Funny Games".

     

    dosyć... hmm... ekstremalne porównanie, ale wracając do tematu to z podobnych klimatów do "Placu Zbawiciela" polecam "Doubt" z P. Seymourem Hoffmanem i Meryl Streep.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...