Skocz do zawartości

Ptaszor

Użytkownicy
  • Postów

    62
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez Ptaszor

  1. Ma być dużo brutalnych scen w walkach z bossami, ale nie będę pisał jakich, czytałem o nich w jakiejś notce o kategorii wiekowej. Poza tym jak to ktoś pisał wcześniej te iskrzące stworki to wojownicy, który pośmierci nie chcieli odejść do Walhalli i naparzali się z Walkyriami, co stopiło ich zbroje z ciałem, dlatego plują i krwawią ogniem i zachowują się jak zombie napędzane zemstą, można o tym posłuchać tutaj:


    A tak w ogóle, to polecam taki tekścik na weekend o tym, czy Kratos będzie wkurzony i dlaczego nordyccy bogowie.

    https://www.gry-online.pl/S018.asp?ID=1602

  2. W dniu 27.12.2017 o 15:21, XM. napisał:

    Hendrix pięknie wyjaśnił god of wara. Na forumie ludzie będą psioczyc i mieć ból doopy o zmianę kierunku serii, a tu się okaże że Cory stworzył najlepszego GOWa od czasow "dwojki" i mimo na pierwszy rzut oka nalecialosci z TLOU gra będzie miała swoją tożsamość.

     

    W dniu 27.12.2017 o 15:49, Pupcio napisał:

    no ja nie pieje z zachwytu po tym co widziałem ale już wole żeby z gowa zrobili rtsa niż to samo co w poprzednich częściach. A najlepiej to niech dadzą spokój temu kratosowi

    Nie będzie można skakać, kwadrat będzie przypisany do ciosów syna, a raz rzucony topór będzie się przywoływać po ponownym wciśnięciu przycisku. Duży nacisk na walkę wręcz - np. Szał Sparty leci bez broni. Wygląda to świetnie, zobaczymy, czy dowiozą.

     

    Jeśli ktoś ma wolny cały dzień, to w temacie podsumowań i prognoz polecam Przegranych. Oprócz ciekawych gości dużo ekskluzywnych zapowiedzi od samych dewów, np. że Superhoci pracują nad czymś nowym, rewolucyjnym na VR, itp.

    https://www.youtube.com/watch?v=K8EVxpH2ij0

    https://www.youtube.com/watch?v=CKEu909oCbo

     

  3. W dniu 29.12.2017 o 12:10, Hendrix napisał:

    P.S
    Maciej Płaza dalej idzie za ciosem, po dobrym i ciekawym Skoruniu teraz zaskoczył mnie Robinsonem w Bolechowie, autor znany ze świetnego tłumaczenia Lovecrafta, nie idzie na łatwiznę, książka jest trudna (dla współczesnego czytelnika :v), wielowymiarowa, symboliczna (w Faulknerowskim stylu) i zwyczajnie interesująca.  Czekam na następne, mam wrażenie, że najlepsza przed nami.

    Yeap, odkąd Twardoch mi się przejadł, Płaza to moja nowa miłość.

  4. W dniu 6.01.2018 o 17:33, Kalel napisał:

    Według doniesień z Hiszpanii i Francji trójka BBC ma zostać zamieniona na HIN - Hazard, Icardi, Neymar. Na transfery ma pójść jakieś 470 mln.

    Nie zapominajmy o De Gei.

  5. Mistrz oszczędnego operowania słowem i zdań-petard. Obcuję z jego twórczością parę ładnych lat i powoli zaczynam czuć zmęczenie, ale na pewno warto samemu się przekonać. Od jakiegoś czasu Orbit zaliczył skręt w stronę głównego nurtu, rezygnując całkowicie z elementów fantastyki w swoich książkach. Ostatnie "fantastyczne" dzieło to bodajże "Szczęśliwa ziemia", choć i tam tylko w ramach wielkiej metafory. W tym obyczajowym okresie najlepsza jest "Inna dusza", częściowo oparta na aktach sądowych historia zabójstwa. Reszta jest dość specyficzna, zwłaszcza okres fantastyczny. Spróbuj z tą duszą, zobacz, czy podejdzie ci jego styl. Wtedy można zacząć zbiór opowiadań z dreszczykiem "Wigilijne psy" - lata 90-te, dzieci palące gołębie na chodniku, nikt tak nie potrafi uchwycić tego klimatu, choć Orbit to dziecko poprzedniej dekady. "Horror show" nie polecam na początek. Eksperymenty z historią (Nadchodzi, Widma) dla wytrwałych. Zdecydowanie moje ulubione teksty Orbita to cykl o komisarzu Ence i księdzu Gilu, rozwiązujących nadprzyrodzone zagadki w czasach PRL. Są dwie książki i zbiór opowiadań publikowanych jeszcze w SFFiH (od niego można zacząć), jeśli znajdziesz, to polecam. Mnóstwo nawiązań do klasyki horroru i jeszcze świetny styl. Szkoda, że nie zanosi się na kontynuację. Pisali to razem z Jarosławem Urbaniukiem, ale ten od lat nic nie stworzył, a Orbit stwierdził, że już więcej nic w konwencji fantastycznej nie napisze.

  6. W dniu 27.12.2017 o 17:47, Farmer napisał:

    Tak ale mówisz o nowym wydaniu. Mnie one do szczęścia nie było potrzebne bo mam już zbiór 12 rozdziałów z wydania specjalnego (2000r.), a to nowe z tego co forumowicze piszą nie tylko nie ma kilku historyjek z drugiego tomu ale też tłumaczenie nie jest najlepsze. Gdybym wziął to wydanie to de facto zapłaciłbym 60 zł za kilka historyjek, a tam dałem 50 zł za tom drugi i mam komplet łącznie z "Pierwsza Dziesięciocentówka" i "Czy to jawa, czy to sen" (których podobno brakuje w nowym wydaniu). Zapewne sporo przepłaciłem ale nie zanosi się na to by wznowili wydawanie skoro i tak wyskoczyło to zbiorcze, a ilość tomów 2 dostępnych na rynku jest praktycznie żadna. Trafiłem na egzemplarz w bardzo dobrej jakości to kupiłem.

    Lista kilku historyjek z nowego tomu: Ostatni z klanu McKwaczów, Władca Missisipi, Kwoboj z Badladów, Właściciel miedzianego wzgórza, Nowy pan na zamku, Postrach Transwalu, Gość z krainy snów, Król Klondike, Miliarder z ponurych wzgórz, Najeźdźca z Kaczogrodu, Kapitalistya z Kalisoty, Najbogatszy kaczor świata, Kowboj kapitanem, Stróż prawa z Pizen Bluff, Więzień doliny białej śmierci, Dwa serca w Jukonie, Spryciarz z Panamy, Ostatnia podróż do Dawson, Czy to jawa, czy sen?

    Nie ma tylko "Pierwszej Dziesięciocentówki". Są za to komentarze Don Rosy, zdjęcia z epoki, okładki dla każdej z historii, dedykacje DUCK, a nawet drzewo genealogiczne. Wszystko w twardej okładce w przeciwieństwie do zeszytów, których jakość pozostawiała dużo do życzenia (ciężko było ustrzelić niepomięte egzemplarze w rozsądnej cenie).

    Za tłumaczenie odpowiada Jacek Drewnowski i ja do niego nie mam zastrzeżeń od lat, ale nie mam jak porównać, czy nowe wydanie zostało pod tym względem modyfikowane z tym z 2010 roku, bo pozbyłem się kilku zeszytów w tamtym roku.

    • Plusik 1
  7. 51 minut temu, Masorz napisał:

    Powtarzam i proszę po raz kolejny, jeżeli nie potraficie ukrywać spoilerów to przynajmniej dajcie wyraźne ostrzeżenie o takowych na samym początku posta.

    Ok, ale w temacie jest napisane [spoilery] - może przemianować to na [spoilery z ep 8]?

     

    @Canaris Dont care, mogą wciskać wątki gejowskie i inne postępowe, byle się kupy trzymało. Finn rzeczywiście w tym filmie nie był potrzebny, ale jego historia ma początek, środek i koniec. Lepsze to niż wrzucanie różnych postaci do scen w "Powrocie Jedi", bo akurat musieli przeczekać, aż Luke skończy z Imperatorem. Wątek z kasynem rzeczywiście byłby lepszy, gdyby skupili się na szukaniu tego cholernego hakera, a nie uwalnianiu wielbłądów. Morał był całkiem niezły, skoro nie tylko Imperium kupuje broń.

    Spoiler

    Wizje to u nich (Jedi) ważna sprawa, zdaje się, poza tym Luke powiedział, że w ostatniej chwili się zawahał i stwierdził, że się pomylił, ale było za późno i od teraz ma ochotę tylko umrzeć z tego powodu. Całkiem legitne wytłumaczenie. Phasma już w TFA była pretekstem do sprzedaży zabawek. Co do reszty się zgadzam, że nie wytłumaczyli niczego, a tylko zabawili się oczekiwaniami i to chyba tak wstrząsnęło krytyką, że aż wystawili 9/10. Osobiście nie mam nic przeciwko takim zabawom, bo ile można słuchać "I'm your father/sister/brother"?

     

     

  8. W dniu 23.12.2017 o 11:39, Canaris napisał:

    Chryste co za szmira ... Już pomijajac to feministyczne-politycznie poprawne zacięcie, zniszczenie charakterów, wpychanie """"przesłań""" itp - to po prostu jest gówniany film. Kupa dziur w fabule, pourywane wątki, zero wyjaśnień, interesujące postacie pozabijane żeby zrobić miejsce mary sue i duecikowi czarny plus azjatka. 

    Czarny plus azjatka - ja nie mam nic przeciwko, w końcu to galaktyka far far away. Ja się pytam: gdzie są inne rasy? Czy tylko ludzie są wystarczająco kompetentni?!? Stop dyskryminacji Twi'lek! Mua Niab z żałosnym epizodem. Żądam równych płac dla męskich Snivvianów  i już od prequeli nie potrafię przeboleć stereotypowego przedstawienia Devaronianów jako kosmicznych diabłów. Prequele były lepsze, bo jeden z bohaterów był Gunganem.

    A także: które wątki były pourywane? Każda z ważniejszych postaci dostała własną historyjkę. Prędzej chodzi ci o zamknięcie większości wątków z TFA, ale wtedy zostajemy z pytaniem: co dalej? Jak to się może potoczyć, skoro tak niewiele zostało do wyjaśnienia.

     

    W dniu 24.12.2017 o 22:53, Killabien napisał:

    Najbardziej podobal mi sie Poe i Luke, chociaz i tak ten film jakis taki zbyt optymistyczny jest w porownaniu do filmow ze starej tryologii.

     

    • Minusik 1
  9. Battle Royale

    Okazuje się, że problem bezrobocia, krnąbrnej młodzieży i kraju pogrążającego się chaosie można rozwiązać przy pomocy jednej ustawy. Zsyła ona losowo wybraną klasę z liceum na wyspę i każe im się wyrżnąć nawzajem. Tak jakby dziecko, które zabiło wszystkich swoich przyjaciół wyszło z takiego doświadczenia silniejsze, patrz: film Tylko jeden z 2011 roku. I tylko Japończycy mogli wpaść na tak durny pomysł. W 9 przypadkach na 10 wyszłaby z tego farsa. Całe szczęście twórcy zaczęli bawić się koncepcją, komplikując relacje między członkami klasy, wrzucili różne archetypy postaci (jedna mała klasa, a przekrój całego społeczeństwa), retrospekcje oraz wtórującą rzezi popularną muzykę klasyczną. Mając w pamięci japońską aktorską emfazę i dużo przemocy, choć to jeszcze nie gore (szkoda), można się świetnie bawić, bo tempo rośnie od pierwszych minut i strzelaniny są rzeczywiście emocjonujące, bo właściwie nie wiadomo kto i kiedy zginie. Nie widziałem i nie czytałem Igrzysk Śmierci, ale pewnie Amerykańce zepsuliby brutalną wymowę filmu, każąc swoim uczestnikom zrywać łańcuchy czy niszczyć system, itp. tutaj niestety też nie jest idealnie, być może ktoś opowie tę historię lepiej. Biorąc pod uwagę popularność pewnej gry na P stanie się to raczej prędzej niż później. 7/10

    Brawl in Cell Block 99

    Gatunkowy kolaż, ale niepozbawiony pretensjonalności, zwłaszcza z początku, kiedy jednak więcej jest dialogu i tam Vince Vaughn sprawiał wrażenie, jakby nie do końca był tym twardzielem bez wyrazu twarzy i po prostu deklamował scenariusz. Czy on rzeczywiście przeszedł metamorfozę fizyczną? Jest duży i łysy i tyle, jakoś (z początku podkreślam) mnie specjalnie nie przerażał. I szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać po obejrzeniu pierwszej części filmu, bo wtedy jeszcze nie widziałem "Bone Tomahawk". W drugiej części byłem prowadzony przez powolne ujęcia i cudownie zaskakiwany nowymi postaciami, wątkami i zdjęciami. Świetny film. Liczę, że w przyszłości reżyser nakręci coś z superbohaterami, kiedy Marvel uśmierci już wszystkich w Infinity Wars i zacznie kręcić kino gatunkowe. 9/10

    Mandarynki

    Bardzo dobry, dość prosty i zrobiony niewielkim kosztem film o ludziach honoru w czasie wojny z perspektywy cywila. Poleca się obejrzeć przed zagraniem w This War of Mine, aż szkoda że w samej grze nie było więcej takich wątków fabularnych. 8/10

    Toni Erdmann

    Podobno Jack Nicholson ma wrócić z aktorskiej emerytury, by zagrać w amerykańskiej wersji tego filmu. Wcale mu się nie dziwię, bo scenariusz jest doskonały. Trzeba mu jeszcze znaleźć odpowiednią partnerkę, bo to nie jest przedstawienie jednego człowieka. Simonischek wypada świetnie, grająca jego córkę Sandra Huller - nawet lepiej. Gdyby to był amerykański film, posypałyby się nagrody. Może nie za zdjęcia, bo technicznie wypada raczej kiepsko - pięknych kadrów tu na lekarstwo. Tutaj liczą się głównie kolejne, coraz bardziej absurdalne (a jednak cudownie logiczne!) sceny, dwa przeplatające się punkty widzenia i gra aktorska. Pretekstem jest spotkanie córki z dawno niewidzianym ojcem, celem wydaje się pośrednio krytyka w krzywym zwierciadle średniej warstwy menedżerskiej, a bezpośrednio relacji między w ludźmi we współczesnym świecie i sensu życia. Tak po prostu. Wielkich mądrości tutaj nie uświadczyłem, za to dużo dobrego, absurdalnego humoru (skojarzenia z "Dyskretnym urokiem burżuazji" Luisa Bunuela jak najbardziej na miejscu). Wracając do wersji amerykańskiej: nie jestem przekonany czy chciałbym taki remake zobaczyć. W tym filmie większość bohaterów to Niemcy, pracujący w Rumunii, porozumiewający się w anglojęzycznej korpogadce. Jeśli wstawimy w ich miejsce Amerykanów, to przynajmniej jedna z postaci ulegnie spłyceniu. 9/10

    • Plusik 2
  10. W dniu 22.12.2017 o 16:21, Farmer napisał:

    Za Sknerusa mogłem lekko przepłacić ale długo szukałem tego egzemplarza. Znalazłem dwa i tylko ten był w zadowalającej jakości.

    Sam długo się czaiłem na te zeszytowe wydania, tylko że Egmont wydał właśnie wznowienie w twardej oprawie. Kupiłem i nie żałuję ani grosza, to w końcu Don Rosa. Polecam, póki cena nie pójdzie w górę.

  11. http://ecsmedia.pl/c/hel-3-b-iext49850180.jpg

    Jarosław Grzędowicz - Hel 3
    Dwa uprzejme słowa o wydaniu i Fabryce Słów, zanim zaczniem pastwić się nad biednem Jarosławem. To Fabryka! Czego mogłem się spodziewać? Ilustracja na okładce pierwszorzędna, choć odniosłem wrażenie, że "Rec" wchodzi w skład tytułu. W środku znajdziemy czerwoną wstążkę służącą za zakładkę. I to właściwie tyle plusów. Oprawa z tych miękkich, utwardzonych dodatkową warstwą tektury, dobrze się trzyma, ale grzbiet praktycznie od razu dostaje skoliozy, przez co brzydko wygląda.

    Spójrzcie na okładkę. Przychodzi do głowy: space opera, Polska w przestrzeni kosmicznej, żołnierze kosmosu, pew, pew! Spójrzmy na blurb: jest pierwiastek, takie niewyczerpane źródło energii, ups!, złoża tylko na Księżycu, mamy ROK 2058, wow!, omnifony, MegaNet, so much wow!, iwenciarze to bogowie informacji, świat korporacji, na krawędzi konfliktu, Norbert-iwenciarz z zasadami, który chce coś zmienić. Swój chłop. Cool. Książka ma 495 stron plus reklamy. Obiecany Księżyc dostajemy około strony 300-nej. Do tego czasu będziemy raczeni opisami zawodu iwneciarza, który mógłby się po prostu nazywać jutuberem-dziennikarzem, a który nigdy nie słyszał słowa paparazzi. Jego dialog kończy się na "jak to było? Papa... papa..." Z przekory dopisałem Papa Dance na marginesie dla potomnych, by za 40 lat nie zapomnieli.

    Słowo o nowomowie - po co to komu? MegaNet byłby dobry w latach 80-tych, kiedy nie istniał internet, a Gibson opisywał cyberprzestrzeń za pomocą błyszczącej geometrii. Internet raczej nigdzie się nie wybiera. Oprócz obowiązkowych dla sf, lecz tutaj tchnących molami neologizmów, dostajemy takie kwiatki: tę starą piosenkę o majorze, który traci kontakt ze stacją naziemną, ten kabaret motoryzacyjny o facetach w średnim wieku i oczywiście ten film, w którym bohater po wzięciu niebieskiej tabletki odkrywał, że świat, w którym żył, był iluzją. Wszystko opisane enigmatycznie i jakby z epoki przed Mojżeszem. Minęło 40 lat i nikt nie pamięta kim był David Bowie, Top Gear i Matrix? Kreacja świata na poziomie przedszkola, a jest tylko gorzej, jeśli spojrzeć na pełen krajobraz. Niby zaczyna się od trzęsienia ziemi na Bliskim Wschodzie, ale zaraz wracamy do Polski, do jej "januszy" żujących cebulę, sprzedających zakazane, swojskie kiełbasy na bazarach, "wiochmenów", żyjących w slumsach, którzy utopili kredyty w domach - a wszyscy oni żyją w kraju pod jarzmem Unii, narzucającej śmiertelne szczepionki i politykę zrównoważonego rozwoju, oznaczającą ni mniej ni więcej jak dobrowolną biedę. Grzędowicz specjalnie nie kryje się z poglądami, ale nieśmieszne żarty tylko pogłębiają zażenowanie czytającego. Nie twierdzę, że  uber-Polacy i Polska od morza do morza, nie mają w sobie pewnego uroku, po prostu po dojściu do ekstremum, podobnie jak lewica, zaczyna nieprzyjemnie cuchnąć.

    W galerii postaci pojawiają się stereotypowi hakerzy, twardzi & hardzi żołnierze (którzy jednak (pipi) maci boją się jak ognia, używając w zamian kurny i już człowiek wie, że tak naprawdę nie jest wśród Polaków, a w jakiejś książce od lat trzynastu i już z człowieka schodzi imersja), pojawia się polski Elon Musk i mniej więcej od tego momentu wiadomo, jak potoczy się akcja, ale po drodze, chyba tylko dla wypełnienia kartek, przytrafia nam się kolejne zlecenie dla iwneciarza, czyli kolacja u ichniego Sowy. Norbi wciela się w kelnera, który nagrywa polityków przy stole. Technika użyta do rejestracji tego wydarzenia oraz to, co się podczas niego wydarzyło, przywołało z pamięci najgorsze koszmary Mastertona lub, ponownie, fantastykę z lat zamierzchłych, w której nauka jest potęgą i basta! To działa w ten sposób, bo tak!

    Nad wątkiem naukowym, a dokładniej wojażami w kosmosie, czuwał doktor profesor astrofizyki i w tym względzie zastrzeżeń mieć nie można o tyle, że  większość z opisywanych przez Grzędowicza wydarzeń w kosmosie można obejrzeć na youtubie na kanale NASA. I tak, zdaje się, imć Grzędowicz postąpił. Opisał to, co widział i przeczytał w ciągu pracy nad książką. Nie wysilił się. I nie tylko jeśli chodzi i kosmonautykę. Arabia Saudyjska wygląda jak wpis z bloga wakacyjnego. Zakulisowa polityka to efekt zbyt dużej ilości czytania newsów, a cała instytucja iwenciarzy to po prostu efekt oglądania jutuba. Pytanie na ile zasadne jest opisywanie pewnych krajobrazów, np. kuli ziemskiej widzianej z orbity, gdy w dzisiejszych czasach wystarczy jedno, dwa słowa, uruchamiające machinę skojarzeń ze wszystkich "Moonów", "Grawitacji" i "Apollo 13".  Wieje nudą, gdyż narrator z uporem maniaka dokładnie relacjonuje wszystkie czynności, które Norbert musi wykonać na treningu, na zakupach, w hotelu, itp. Traci na tym suspens, więc o szybkim tempie trudno wspominać, gdyż prędkość pojawia się na początku i końcu każdego z rozdziałów, a pomiędzy zdarza się przysnąć. Zakończenie przemilczę.

    Tymczasem zajrzałem do MegaNetu po komentarze i srogo się zawiodłem na ludziach. Jeżeli Grzędowicz ma opinię geniusza i wirtuoza języka, to źle świadczy to o poziomie czytelnictwa. Zawsze myślałem, że dane są przesadzone. Ludzie czytają, myślałem, tylko definicja książki za wąska. Tymczasem nie, nie czytają, a jak czytają, to ze względu na ubogie doświadczenie nie rozumieją, że to, co im się serwuje to popłuczyny robione na kolanie przez człowieka, który został wyniesiony na piedestał przez pisanie po linii najmniejszego oporu, operowaniem prostymi skojarzeniami i kiepskiej jakości językiem z zeszytów szkolnych, który eksploduje w twarz czymś nieprzyjemnym, pozostawiając w ustach dziwny posmak, że zacytuję: "Muzyka spadła na wyschnięty skwer jak trąbiący słoń".

    I z tym trąbiącym słoniem na torcie zostawiam was z moją oceną.

    Jeden punkcik za nazwanie jednego z żołnierzy Ptaker. 
    1/10

  12. Blade Runner jest dla mnie dziełem wybitnym. Idealne zgranie aktorów, muzyki, zdjęć, montażu i świata przedstawionego to nie wszystko. Blade Runner z 1982 posiada jeszcze pewien pierwiastek, który sprawia, że obraz jest dziś kultowy. Nie da się tego nazwać. To się po prostu czuje.

     

    No a dla mnie Blade Runner wybitny nie jest, widziałem go ostatnio jakiś miesiąc temu i tego pierwiastka nie ma. Ba, powiem więcej, przez wiele minut byłem wynudzony. Vangelis jest super, zdjęcia, scenografia - super. Tylko ten scenariusz nie porywa. Bardzo prosty, miejscami trochę się kupy nie trzyma (sceny pościgów czy cały wątek z szachami). Dlatego nie mam żadnych wygórowanych oczekiwań względem nowej części. Wystarczy mi, jeśli Hans Zimmer nie spieprzy muzyki, Gosling spróbuje coś z siebie wykrzesać, a Ford nie wypadnie groteskowo w swoim wieku w scenach akcji (mam nadzieję, że dość szybko go wykończą). Villeneuva lubię, ale już mniej więcej wiem, czego się po nim spodziewać - jeśli tylko nie pójdą w soft reboot i postawią na oryginalną historię, to dostanę na koniec wielki zwrot akcji, budowany od początku filmu, wzorem wszystkich filmów Villeneuva i bardzo dobrze. Istnieje również obawa, że spróbują połączyć ten świat z Obcym, bo Ridley Scott coś tam zapowiadał, że Alien Covenant dzieje się w tym samym uniwersum. Zwłaszcza że Covenant w dużej mierze opiera się na historii androida. Takie tworzenie uniwersum może bardzo popsuć film, o czym zdołaliśmy się już przekonać.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...