Przyjaciele, którzy byli nadawani w 1997 też mieli wątek lesbijek, w dodatku jako mamy czy też transa ojca Chandlera. Ktoś marudził? Nie, bo byli dobrze wplecieni w fabułę i nie byli inwazyjni w żadnym stopniu, tak jak ma to miejsce w dzisiejszych szrotach, szczególnie od Netflixa. Zmieniając temat, obejrzałem sobie kilka polecanych seriali i trochę mi nie pykło z kilkoma, ale już tłumaczę. Zacznę od Peacemakera. Jak najbardziej fajny serial, pierwsze odcinki zdecydowanie najlepsze, ale potem serial zamienia się w typowy film o facetach w rajtuzach, czyli ratujemy świat siłą przyjaźni, co mnie trochę zmęczyło. Ta gruba czarna to w ogóle pasowała tam jak kula do nogi i coś czuję, że wcisnęli ją tam tylko ze względu na rozmiar bus+ i kolorek. Jednak najbardziej irytujący był ten cały V. Mój boże, mam nadzieję, że zniknie w kolejnym sezonie, bo nie da się go znieść. Blondyna za to dawała rady i chętnie oglądało się ją w akcji, nawet jej zachowania były w miarę zrozumiałe. John China za to idealnie pasuje do roli, pomimo że gościa niezbyt trawie. NO ALE, ten serial nie ma podjazdu dla mnie do The Boys (tak, wiem że 2 sezon miał zjazd, ale 1 był cymesik). Jednak tam dostaliśmy w końcu zupełnie inną fabułę, yebanie supków, ruchanie delfina, no było oryginalnie i krwiście. Bawiłem się znacznie lepiej przy produkcji Amazonu. Poza tym Karl Urban też genialnie pasuje do roli. W przypadku Peacemakera można powiedzieć, że to kolejny serial o super bohaterze, tyle że miejscami trochę ostrzejszy i nic poza tym. Przejdźmy teraz do Stacji 11. Pierwszy odcinek robi mega klimat, a ten samolot pod koniec daje nadzieję, że będzie grubo. Po czym akcja totalnie zwalnia i przenosi nas w różne czasy. Rozumiem zamysł i chęć pokazania końca świata z różnych punktów widzenia i to akurat jest bardzo fajnie zrobione. Co mi nie pasowało to po prostu wszechobecna nuda i posuwanie akcji w żółwim tempie. Jak już pojawia się motyw złego i coś się zaczyna dziać, to zaraz po tym znowu robi stop. Cały czas miałem wrażenie, że reżyser leci że mną w wała, robiąc piękny fundament, na którym stawia szałas. Miejscami całość wydawała mi się też nieco nazbyt pretensjonalna, ta cała grupa aktorów, te hamlety i próby odwołania do realnej sytuacji. No trochę mi to nie siadło, a szkoda bo sam klimat i otoczka były zrobione naprawdę dobrze. Duży plus za zakończenie, tutaj byłem bardzo usatysfakcjonowany. Może ja źle podszedłem do tego serialu i temu taki był mój odbiór. Na koniec zostawiłem sobie Wychowane przez Wilki. To jest jeden z tych seriali, które albo pokochasz, albo olejesz. Ja chyba zaliczam się do tej pierwszej grupy, bo fabuła jest tak porąbana, że aż świetna. Widać, że poświęcono tutaj bardzo dużo czasu na budowę świata, jego historię, itd. Miejscami czuć mocno klimat Aliena i nie jest to przypadek, bo autor mocno inspirował się dziełami Gigera czy światem Aliena. Drugi sezon wleciał mi dosłownie w 3 dni i tak mówiłem, dzieją się tutaj tak porąbane rzeczy, jak chociażby zamiany typa w drzewo i ludzie jedzący jego owoce. Dorzucili też kolejnego giga androida. A to tylko wierzchołek. Bardzo podoba mi się to połączenie ultra nowoczesnej technologii z wręcz prehistorią. Niestety, końcówka daje więcej pytań niż odpowiedzi i trzeba czekać na kolejny sezon. No i to intro... To jest chyba jedyne intro, które nie skipuje, arcydzieło.