Skocz do zawartości

ogqozo

Senior Member
  • Postów

    22 403
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    53

Treść opublikowana przez ogqozo

  1. ogqozo

    NBA

    Tu są jego wyczyny z liceum. Dalej jakieś wąty? Ten konkurs może być kapitalny. W tych zawodnikach widać pasję i energię, ich dunki nawet gdy się zbyt wymyślne są zazwyczaj bardzo efektowne. Trudno powiedzieć, czy sprostają wyzwaniu, ale potencjał jest ogromny.
  2. ogqozo

    TRANSFERY

    Cassano, Ibrahimović i Robinho w jednej szatni, wesoło będzie.
  3. To krzepiące, że szlachetny zwyczaj dawania napiwków ma się w Polsce dobrze.
  4. ogqozo

    Boardwalk Empire

    Ja tam nie wiedziałem co się zdarzy i... phi. Dowolny odcinek Breaking Bad ma kilka scen lepszych, jeśli nie wszystkie po kolei. Opisywałem pokrótce, dlaczego - takie "przechodzenie samego siebie" robi wrażenie wtedy, gdy jest wiarygodne. Walter White jest wiarygodny, Van Alden... średnio.
  5. No więc to dobrze, że masz swoją opinię. "Autor widmo" generalnie jest spoczko. Ja nie jestem jakimś fanem Polańskiego i może dlatego nie lubię tego filmu aż tak, jak spora grupa krytyków. Pierwsza połowa jest dla mnie zbyt banalna scenariuszowo i generalnie jakoś nudnawa, w dodatku irytuje reklamami. No ale film regularnie podnosi napięcie aż do kapitalnego zakończenia. Może jak go zobaczę drugi raz, to będę bardziej podjarany, bo będę widział to wszystko, czego się naczytałem... Natomiast na pewno się nie zgodzę w sprawie muzyki. Jest rewelacyjna i tu nie mam wątpliwości. Robi klimacior jak cholera. Kolejny wielki soundtrack Desplata. Najlepszy, jaki słyszałem w tym roku. Bardzo klasyczny, hitchcockowski, ale po prostu działa, robi ciary na plerach.
  6. W tym roku wyszły cztery ciekawe gry. Mass Effect odpada, bo nie lubię. W Bayonettę nie grałem. Mógłbym kliknąć RDR, jako nową produkcję, ale jednak gameplay nie jest idealny, nie dorastając do wspaniałej zawartości gry. Tak więc zostaje Super Mario Galaxy 2. Co prawda sequel, ale też być może najbliższa perfekcji gra 3D w historii.
  7. O tym, czy znasz się na kinie świadczy to, co TY o nim sądzisz. ?
  8. To taka nowa moda? Autor widmo (ostatnie trzy sceny) - 9+/10 Mroczny Rycerz (sceny z Jokerem) - 9+/10 Wkraczając w pustkę (napisy początkowe) - 10/10
  9. ogqozo

    NBA

    Sacramento skończyło mecz zdobywając 21 pkt. w czasie, gdy Phoenix zdobyło 2 (dwa). Nie widziałem meczu ale warto obczaić statystyki (zawodzącego ofensywnie w tym sezonie) centra DeMarcusa Cousinsa z Sacramento: 28 pkt, 11-17 z gry. Cóż, jeden zawodnik nie obróci o 180 stop najgorzej broniącej drużyny sezonu. Fajnie, że Gortat zaczyna coś rzucać. W skrócie meczu na NBA.com można zobaczyć, jak po swoim pierwszym wzorowym pick-n-rollu ze Steve'em Nashem Gortat zaciesza pałę, jakby wygrał mecz. Gortat nie jest starterem, ale tylko z nazwy, bo w swoich pierwszych pięciu meczach gra średnio 30 minut. Powiem, że mnie dziwi ta ilość, bo nie gra tak dobrze, jednak widać, że powoli zaczyna się dostosowywać. Nadal trzeba poczekać z oceną tego transferu. Liga zaczyna się zmieniać wskutek kontuzji. Celtics zanotowali dwie porażki po utracie Garnetta (podobno za tydzień wróci) - na szczęście właśnie wrócił Rondo i od razu Celtics wygrali w Toronto. Mavericks, jeden z czołowych teamów ligi, też zaczyna przegrywać - najpierw kontuzji doznał Nowitzki, a teraz Caron Butler, który grał świetny sezon. Niestety, chyba nie wróci w tym sezonie. Shawn Marion i DeShawn Stevenson wystarczyli na Cleveland, ale Mavs ogólnie zostali przez wiele osób skreśleni z listy pretendentów do tytułu. Ciągle wymiatają Spurs. Może nie grają AŻ TAK dobrze, jak sugeruje bilans 29-4 (tip: to jest tempo na drugi najlepszy sezon w historii, za Bulls '98), ale grają strasznie dobrze. To prawdzwa drużyna - raz mecz pociągnie Duncan, raz Manu, raz Parker, często świetny mecz zagrają Jefferson, Blair, George Hill, Gary Neal, nawet Antonio McDyess. W tzw. "rankingu Hollingera", liczącego średnią przewagę nad rywalami, pierwsze miejsce ma jednak zdecydowanie Miami Heat i to pomimo faktu, że mieli do tej pory nieco łatwiejszy terminarz niż Spurs i Celtics (drogą ciekawostki: jak na razie najłatwiejszy terminarz mieli Lakers i Kings, najtrudniejszy - Bucks i Mavericks). Heat z ostatnich 18 meczów wygrali 17 i przegrali jeden, dwoma punktami, z Dallas. Stali się też pierwszym zespołem w historii, który w ciągu miesiąca zagrał 10 meczów wyjazdowych i wszystkie wygrał. Zasługą jest nie tyle znalezienie sposobu na PG i centra, bo tutaj nadal nędza, ani też powrót Mike'a Millera, bo ten nie jest w formie. Nie, główną siłą Heat jest to, że LeBron, Wade i Bosh są coraz lepiej zgrani. LeBron, pomimo że ma tutaj mniejszą rolę niż w Cavs, w grudniu notował statystyki na poziomie 25/8/7. Gdyby nie prawie tak samo dobre statystyki D-Wade'a, można by spokojnie wróżyć kolejny tytuł MVP dla - nie oszukujmy się - najlepszego obecnie koszykarza na świecie. Ci, którzy pragną porażek Heat, niech cieszą się z tego: Eric Spoelstra mówi, że w tym sezonie nie planuje żadnych transferów. Jaki bilans w ostatnich 18 meczach mają Cleveland Cavaliers? 1-17.
  10. Jak będę miał czas to założę temat "horrory", bo już wiele razy były o nie pytania na forum. "Taki naprawdę straszny" okazuje się pojęciem bardzo względnym. Wiele razy chwaliłem tutaj horror japoński "Puls" ("Kairo"). Chociaż nie bałem się na nim jakoś koszmarnie. Znam ludzi, którzy na nim niemal schodzili, a znam takich, których film w ogóle nie obszedł. I nie widzę w zasadzie żadnych reguł - nawet wśród np. fanów i antyfanów japońskich horrorów czy francuskich gore jeden konkretny film pewną grupę przerazi, a pewną znudzi. W każdym razie... horrory, które uważane są przez większość za najczęściej straszące, to "Blair Witch Project", "Zejście", "Ring", "Mgła", "28 dni później", "Pozwól mi wejść". Każdy z tych filmów polecam. "Pozwól mi wejść" osobiście mi średnio podeszło, mówię o oryginalnej adaptacji, amerykańskiej niestety jeszcze nie widziałem. "Śmiertelna gorączka", "Martyrs" (by nie wchodzić głębiej w obszerny temat francuskich gore) czy "Hostel" też moim zdaniem są warte obadania, jak i wspomniana "Ludzka stonoga" - pytanie tylko, czy są bardziej straszne, czy obrzydliwe, czy może wręcz... artystyczne. Albo kiczowate. Dla mnie najstraszniejszy film zeszłej dekady to "Martyrs". Przy czym "osrany" byłem nie tyle w trakcie filmu, co po jego zakończeniu.
  11. "The Human Centipede". Film bardzo racjonalny i realistyczny. Twórca konsultował się nawet z lekarzami, by upewnić się, że to, co pokazuje, jest naukowo możliwe.
  12. Bo jak nie znają chińskich gierek to nie zczają, jeśli nie całej konwencji (życie to seria wyzwań i walk z bossami), to na pewno wielu żartów? Wypadające monetki, melodie z Zeldy, The Sex Bob-Ombs, T for Teen, pee bar, Roxie Richter, The Clash at Demonhead... i tak dalej, i tak dalej. Taka moja matka, choć jest bardzo inteligentną osobą, nie tylko by w ogóle nie zczaiła tej poszczególnej treści, ale też nie czaiłaby, co jest w ogóle takiego oryginalnego i fajnego w tym filmie, bo żeby załapać, że film jest o różnicach między życiem nerda a prawdziwym życiem, trzeba znać życie nerda.
  13. Almodovar to autor, który nie wtapia. Za najlepsze uważa się "Kobiety na skraju załamania nerwowego", "Drżące ciało", "Wszystko o mojej matce", "Porozmawiaj z nią", "Złe wychowanie" i "Volver". Kolejność chronologiczna. "Porozmawiaj z nią" jest najpopularniejsze, ale nie uważam, żeby na to zasługiwało. Koleś od "granatowyprawieczarny" zrobił ostatnio film "Grubasy". Spoczko. Ogólnie to Hiszpanie jakoś ostatnimi laty nie produkują zbyt wiele ciekawego. Można polecić "W stronę morza", "Księżniczki" czy "Poniedziałki w słońcu".
  14. ogqozo

    The Social Network

    To był żart. Nie chodzi o język spisywany przez protokolantów sądowych.
  15. ogqozo

    The Social Network

    Te dialogi były niemal dokładnie takie same, zanim Fincher w ogóle dostał ten film. Hm.
  16. ogqozo

    TRANSFERY

    No jakbym się dzisiaj obudził z hibernacji trwającej 10 lat, to pewnie bym uznał, że ciekawy.
  17. ogqozo

    Podsumowanie 2010

    O Twojej starej zapomniałem. Arcade Fire to piękna muzyka, wzruszająca, lubię sobie puścić jak gdzieś jadę. "Funeral" to jedna z najpiękniejszych płyt dekady, a "The Subrbs" to zbliżony poziom. To, że ty wolisz słuchać piły motorowej napie'rdalającej po starych rurach, niż pięknych melodii na skrzypcach, nie znaczy, że każdy tak musi. Jak nie widzisz różnicy między Arcade Fire a Kings of Leon, to cóż, może idź do jakiejś wieczorowej szkoły muzycznej, jak dostaniesz stypendium to nawet nie będzie za droga, a zaczniesz patrzeć na świat w zupełnie nowy sposób.
  18. ogqozo

    Podsumowanie 2010

    No właśnie chciałem ich wyróżnić, bo to zespół znany do tej pory z paru naprawdę koszmarnych płyt, a trzeci album jest... momentami całkiem fajny. Podobnie Jimmy Eat World.
  19. Czasami mam wrażenie, że mógłbym w internecie napisać posta o treści "słonie to zwierzęta", a i tak dowiedziałbym się od Milana parę nowych rzeczy o sobie. W sumie fajnie.
  20. Ten film jeszcze nie był nigdzie puszczany więc nie wiem, czemu się pytasz ludzi o opinie. Jak go dzisiaj sobie ściągniesz to będziez pewnie pierwszy.
  21. ogqozo

    Podsumowanie 2010

    Wstęp: Ten rok był spoko, ale nie tak, jak zeszły. Zabrakło mi przede wszystkim muzyki w moim ulubionym stylu, czyli rocka z dobrą perkusją. Z tego powodu w Top 10 sporo albumów popowych, a nawet... Kanye West, który na swojej płycie łączy ok. 20 różnych gatunków, spośród których żadnego nie lubię. Jest to jedyna płyta, która jakoś mnie powaliła w tym roku, stąd pierwsze miejsce. Pozostałe dobierałem głównie pod kątem tego, że słuchałem ich najwięcej. Jakby mi ktoś powiedział miesiąc temu, że mi się spodoba Kanye West, to bym nie uwierzył (zwłaszcza, że najbardziej celebrowany singiel z tej płyty - "Runaway" - to moim zdaniem jedyny słaby utwór na płycie), ale niestety to prawda. Chociaż płyta Kanye'ego to w sumie klasyczny amerykański hip-hop (zapętlamy podkład z jakiejś znanej piosenki i nawijamy rymy częstochowskie o tym, że mamy kasę i dziwki nas je'bią), to jest tutaj innego rodzaju piękno - oparte na składaniu fragmentów w całość, zabawie z definicją muzyki. Kanye jest autorem tej płyty, ale nie jest w sumie jej głównym wykonawcą. Duże fragmenty mają na niej m.in. Bon Iver, Rihanna, Jay-Z, Rick Ross, John England... A mniejsze partie nagrali np. Alicia Keys, Elton John, Beyonce i w ogóle wszyscy, którzy w muzyce pop coś znaczą. A mimo to nie mamy do czynienia z amerykańską wersją "Pokonamy fale", tylko naprawdę oryginalnym, osobistym do granic intymności i generalnie bardzo przyjemnym dziełem dźwiękowym. Nie powiem nic oryginalnego stwierdzając, że trzecia płyta Arcade Fire jest dla tej hipsterskiej kapeli powrotem do poziomu "Funeral" i pozwala dość szybko zapomnieć o nieudanym poprzedniku. Wbrew pozorom jest to muzyka bardzo prosta - zespół ma chyba z piętnastu członków, ale zazwyczaj gra tylko kilku naraz i robią oni podkład do wokali (reszta, jak wnioskuję z koncertów, w tym czasie pije herbatę albo bije się stolnicą po kasku). Cały bajer polega na pięknych melodiach - refren tytułowego utworu "The Suburbs" chodził mi po głowie przez całe lato i do dzisiaj zawsze się wzruszam, jak go słyszę. Czy smyczki, czy gitarki, czy jakieś ine pierdoły - muzyka zawsze ma na celu wytworzenie specyficznego, rozczulającego nastroju. I udaje się. Płyta zbiera różne opinie wśród fanów starego Dillinger Escape Plan, ale to dobrze - dowodzi faktu, że kapela się rozwija. "Option Paralysis" to takie "Crack the Skye" tego zespołu - łączy agresywną siłę starych nagrań z dużo większym porządkiem i wyraźniejszymi melodiami. Nadal jest to mocna płyta, a jako że za chaosem za bardzo nie przepadam, to "Opcji" słucha mi się doskonale. Na hasło "muzyka z wokalami po norwesku" zawsze reagowałem alergicznie, ale debiutancka płyta zespołu Kvelertak nieco podważa stereotyp. Okładka przywodzi na myśl takie zespoły jak Baroness i nie jest to najgorsze skojarzenie. Oczywiście mamy do czynienia z muzyką dużo prostszą: Kvelertak to tyleż metal, co punk, z zerowymi zaś ilościami progresywności. Natomiast co przywodzi na myśl Baronową, to brzmienie. Jest to zdecydowanie najlepiej nagrana płyta tego roku. Producent, basista Converge, zadbał o niezwykle agresywny i wyrazisty, coraz więc rzadszy w dzisiejszych czasach, werbel, a brzmienie gitar jest mocno skompresowane i wali prosto w czachę. Kompozycjnie płycie brakuje czegoś cięższego, piosenki lecą sobie po prostu jedna po drugiej i nawet nie każda z nich jest jakoś szczególnie przebojowa. Mimo to płyta uzależnia. Electrix Six zawsze uważałem za zespół grający comedy-rock i "Zodiac" nie zaskakuje tutaj niczym nowym, natomiast i melodie, i teksty wydają się jakby zaje'bistsze. To jest płyta na imprezę - jest kurevsko zabawna i skoczna, niemal każda piosenka ma refren wysyłający do szyszynki sygnał, by kończyny zaczęły podrygiwać. Teksty to jakość sama w sobie. Kto inny rymuje "time killer" do "Ben Stiller" albo śpiewa w przebojowym refreniku "yeah... it was a clusterfuck!/yeah... it really fucked us up!"? Cała zawartość liryczna jest absurdalna i doskonała. Jak dla mnie zdecydowanie najlepsza płyta zespołu znanego już od czasów hitu "Gay Bar". Najlepszy punk roku, w stylu Cancer Bats czy The Bronx. Kanadyjczycy są na tym albumie bezlitośni dla praw fizyki - obojętnie, jak wysoko ustawią sobie tempo, każdy muzyk nadal daje sobie radę z pefekcyjnym wykonywaniem kolejnych riffów, a wokale błyskawicznie podrywają do walki. Nie jest to jakaś megaagresywna płyta, widać, że chłopaki mają radochę z robienia hałasu. Punkowe wartości są jednak zachowane. Mary Jane Kelly to dość mało znana kapela, ale nie wyobrażam sobie, żeby po przesłuchaniu "Like There's No Tomorrow" po prostu odłożyć album w kąt. Brzmienie jest kapitalne, a muzyka zręcznie zasiada na półce gdzieś pomiędzy punkiem a metalcore, mając w sobie zarówno surową żywiołowość, jak i szaloną spontaniczność oraz częste zmiany tempa. Same wokale to też coś pomiędzy tradycyjnym darciem ryja a screamo. Płyta nieco jednostajna, ale jeśli polega to na jednostajnym dawaniu słuchaczowi kopa w ryja, to jestem za. Metal z Izraela. Nie znam drugiej osoby, której by się podobało "Underwatermoon", ale ja po prostu ją lubię. Łączy standardowe, monotonne czarne łojenie z melodiami wyjętymi jakby ze starych żydowskich pieśni. Kompozytorsko jest to płyta świetna, choć mało porywające brzmienie może nieco ten fakt kamuflować. Nie chodzę w skórach i od dawna mam krótkie włosy, ale gdy wokalista Winterhorde wyje "agaaaaainst the deeestinyyy", podnoszę majestatycznie swoją pięść i krzyczę: "napierdalać!". Nie spodziewałem się dobrej płyty po KORNIE, ale, cholera, tego czegoś nawet da się słuchać. Bawią mnie Kornowe teksty - każda piosenka to nieustanne zawodzenie o tym, jakie to straszne dzieciństwo miał wokalista i jacy ludzie są źli; koleś zapewne wytarł już w swoim słowniku synonimów całą stronę z hasłem "ból". Tym razem cała ta grafomańska nienawiść do okrutnego życia wyśpiewana jest we wpadający w ucho sposób. Jeśli jesteś smutny i masz doła, to zignoruj kretyński tytuł i koniecznie posłuchaj "Korn III: Remember Who You Are". Powinna dać ci natchnienie, by wreszcie ze sobą skończyć. Czasami brzmi niemal jak Buzzcocks, czasami jak wykształcone na Pitchforku plażowe indie, ale generalnie jest to bardzo wesoła i przyjemna muzyczka. Najlepsze piosenki: Shining - The Madness and the Damage Done Hot Hot Heat - JFK's LSD Fair - Disappearing World These New Puritans - We Want War Titus Andronicus - No Future Part III: Escape from No Future Deftones - Diamond Eyes Bring me the Horizon - Crucify Me Ozzy Osbourne - Let Me Hear You Scream
×
×
  • Dodaj nową pozycję...