Rewelacyjny powrót polskiego klubu do Ligi Mistrzów.
Było wszystko, solidna fanga w ryj na dzień dobry (pobitych parę niechlubnych rekordów) plus popis idiotów na trybunach, zwolnienie trenera i zatrudnienie żółtodzioba w roli strażaka, pierwszy gol w Madrycie (i krucjata na stolicę Hiszpanii znów idiotów z trybun), pierwszy punkt w tej edycji Ligi z obrońcą tytułu, znów kolejny rekordowy mecz z BVB i w końcu spotkanie o wszystko, zagrany prawie że perfekcyjnie (jak na polskie standardy) dający awans do LE na wiosnę.
Co by nie mówić, to po losowaniu grup zająknięcie się o awansie do LE na wiosnę było kwitowane gromkim rechotem. Ale jednak się udało, dopisało też szczęscie, teraz kolejna próba przed Magierą - odpowiednio przygotować drużynę na wiosnę.
Moim zdaniem, patrząc przez pryzmat polskiej piłki klubowej oraz tego co się działo w Legii przez ostatnie 6 miesięcy, jest to spory sukces.
Magic.