-
Posts
4433 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
7
Content Type
Profiles
Forums
Events
Everything posted by Yap
-
No to czas nadrobic. Brak resetu playthrough, ale mozna sie dobrze bawic. Wybierz Brick’a lub Mordecai’a.
-
Hmm, w bundlowym i Elitce II poszly LBki w ciagu dwoch dni. Jakim kierwa cudem? Nowy zakup pod backlog.
-
O łał, tak poproszę. B3 udalo im sie bardzo dobrze, choc po wszystkich patchach i DLCkach dopiero gra stala sie kompletna, ale przyjemnosc z grania byla ogromna. Wystarczy trzymac sie tego co zaprezentowali w B3 i bedzie ok.
-
Star Wars: Jedi Survivor - swietna platynka, ktora nawet specjalnie grindu nie wymaga. Niemal wszystko znajduje sie samo jesli lubisz bawic sie w gornika ryjac po katach i wskakujac w kazda szczeline. Osobiscie musialem zaczac NG+ dla jednego trofka bo nie czytalem wymagan, a to jest jedyne, ktore mozna przegapic. Pokladam duze nadzieje w kontynuacji, zeby zamknac to jako trylogie. Wypadaloby. Platyna 6/10
-
Star Wars: Jedi Survivor - obie gry z rudzielcem przewyzszaja jakoscia narracji trylogie disnejowska o lata swietlne. Niemal wszystko zagralo za pierwszym razem i NIEMAL wszystko gra i za drugim. Bohaterowie swietnie kleja watki, sa diametralnie od siebie rozni co dodaje cholernie duzo kolorytu. Mamy tu dobrze rozpisane i unotywowane ludzkie rozterki, sa chwile wytchnienia, radosci, gorzkie momenty bolu po stracie, chec zemsty, wewnetrzna walke i pogodzenie sie z faktami. Cal jest kapitalnie napisany. Czuc jego sile Jedi. Rzecz jasna jest to spotegowane przez mistrzowskie zaimplemetnowanie starłorsowej otoczki i wszystkiego co sie z nia wiaze. Jest wszystko czego moze chciec fan Wojennych Gwiazd. Miecze swietlne i blastery maja swietne czucie. Metody, z pomoca ktorych szlachtujemy przeciwnikow, zdziebko przypominaja mi Bloodborne. Czekasz na okno wystrzalu, stunnujesz delikwenta, a nastepnie machasz mieczem swietlnym. Timing w SW JS jest najwazniejszy. Podoba mi sie system rozwoju postaci. Po pierwsze trzeba ryc po katach ile wlezie, po drugie wywazono system progresji gdzie to metroidvaniowe odczucie nie prowadzi mnie do nieznosnego zniecierpliwienia. Mapy sa sliczne, zaprojektowane z finezja i pomyslowym jajem. Lawirowanie po zakamarkach kazdej z nich to czysta przyjemnosc, a frajda z rozkminki jest przednia. Bestii, droidow i ludzkich adwersarzy jest bez liku. W kilku momentach mozna sie niezle zaklinowac na walce, ale na The Force nie ma mocnych (sic!). Tance z mieczem swietlnym i blasterem wypelniaja cala gre. Dlaczego jest to atut? Wiedzieliscie, ze w takim gownie marynowanym zwanym The Last Jedi nie skrzyzowano ich nawet raz? Tworcy filmowi ze stajni SW kurwa jego mac. Gry musza nadganiac. Smaczki z uniwerum sa wszedobylskie, ale TEN JEDEN MOMENT bije na glowe wszystko inne. Przy TEJ walce serce walilo mi jakbym od jakiejs kurwy do zony wrocil. Ciezar i moc uderzen imc pana V dal mi do zrozumienia kto jest najpotezniejszym kolesiem w galaktyce. Sa tez checheszki w stylu „pojedynku” z Rick The Door Engineer, ale reszta bossow (i nie tylko) to klasyczne szefowe napierdalanki. Jest solidnie. Jedyna rzecza do ktorej sie przyczepie, a ktora to niekoniecznie jest wada dla innych, jest wkurwiajace recovery. Nie zawsze. W wiekszosci przypadkow timing i umiejetny kontratak zdaja egzamin, ale sa walki, ktore powodowaly u mnie ataki furii kiedy Cal zamiast unikow blokowal sie na combo zakapiora, albo czekal wiecznosc na reakcje na unik. Pierwszy Oggdo Boggdo walczyl z dwoma ziomkami z mlotami elektrycznymi (pull z gory) zanim go wykonczylem blasterem, ale dwa na niewielkiej arenie doprowadzily mnie do bialej goraczki. Podobnie bylo z innymi kombinacjami wiekszych bestii. Wychodzilem z siebie, zeby przed nimi uciec, a co dopiero zadac jakies obrazenia. Kurwica mnie strzelala gdy po dashu jakims cudem Cal konczyl w paszczy jako pozywka. Koniec koncow Jedi Survivor to gra swietna. Filmy i seriale ssa pale nosorozca w dzisiejszych czasach, ale przynajmniej gierki stanowia o jakosci uniwersum. Oby to byla trylogia.
-
Dzis juz stracilem cierpliwosc do tego calego Daily Run. Cwiczylem na Grounded iles tam sekwencji. Wlaczalem sobie twarde mody i jakos to szlo. Nie zawsze konczylem, ale przynajmniej moglem sobie powtorzyc podejscie i miec poczucie z tylu glowy, ze nie wszystko stracone jesli dam dupy. w przypadku Daily Runow tak nie jest. Dostane Mel, hunted mode na poczatek i pozamiatane. Dzis jest Ellie i szedlem jak przecinak przez wszystkie starcia. Ostatnie jednak bylo przejebane. Nie dosc, ze mialem zainfekowanych, to jeszcze mialo ono miejsce w biurze pokrytym grzybem. Nic nie widac, kliker mnie capnal i pozamiatane. Garazowego Bloater’a bym zajebal. Kilka bomb, min i molotowow na bossa, maluchy MP5 by scielo z nog i pozamiatane, ale ten tryb Hunted psuje mi wszystko. Nawet nie mialem zbytnio gdzie uciec bo ciasnota i wszedzie biurka porozstawiane. Sam fakt, ze raz na dzien mozna do tego podejsc tez jest jebniety. Daily Run nie musi przeciez znaczyc One Try Daily Run. Edit: Dina przelamala moja zgryzote. Dobrze miec czasem Zydowke do pomocy.
-
-
Hogwart’s Legacy: Revelio - gra na tyle potrafi urzec klimatem, ze platyna nie byla meczaca mimo wiadomego trofeum. Natomiast koniecznosc dojscia reprezentantami poszczegolnych domow Hogwartu do komnaty z obrazami juz mnie solidnie podkurwila. Zrobilem, ale niech pieklo pochlonie takie durne pomysly. Dobrze, ze zabawa z gra jest przednia.
-
The Last of Us PtII - znow na Grounded, lecz tym razem z opcja Permadeath. Wybralem najlzesze rozwiazanie, czyli Per Chapter. Pochlastałbym sie gdybym musial powtarzac pol lub cala gre przez chwile slabosci. Doswiadczenie jednak w duzej mierze bardzo pozytywne. Nie postrzelalem sobie zbytnio, jako ze skradanie stanowilo z 90% calego przejscia. To i uniki byly najistotniejsze przy bardziej intensywnych zwarciach jak te zaraz po zapoznaniu sie z Yara i Levem, chwile pozniej kiedy jestesmy od nich odcieci czy przy spotkaniu z RatKingiem. Dobrze bylo wrocic do tej gry. Pomijajac glupotki scenariuszowe, bratanie sie ze Scarsami, ciezarne alpinistki czy te nieprzyjemnie wielkie lapska Abby gra miala rowniez bardzo mocno nakreslone emocjami momenty. Retrospekcje Ellie i jej relacje z Joel’em byly rzecz jasna ich glownym elementem, ale rowniez zalamanie Owen’a i jego zmeczenie walka mialy niezly odczyt emocjonalny. Ostatnia wspominka o Joelu gdzie Ellie wyraza chec przebaczenia mu klamstw potrafi zakrecic lezke w oku. Swietna gierka. Dywagowalismy juz nie raz co mogloby byc i jak bysmy odbierali TLoU II gdyby historia poszla w nieco innym kierunku. Caly czas uwazam, ze marnotrawstwo fabularne napedzilo tej grze niepotrzebnej krytyki. Bylo wiele ścieżek. Szkoda, ze obrano ta najmniej ciekawa.
-
Pomalutku zapelniam moja poleczke GaCkowych przebojow. Zakupilem nawet bezprzewodowy padzior i (zdaniem internetu) najlepszy HDMI adapter na rynku. Mam zamiar pograc i uplynnic za dobra kase.
-
Hogwart’s Legacy - 78h na liczniku. Jakim cudem? A takim, ze zbieractwo w grze (mierze w platyne) jest uber przesadzone. Trofeum za skompletowanie kolekcji wymaga by gracz zwiedzil wszystkie zakamarki, wydlubal wszystkie znajdzki, pokonal wszystkich zloli, ukonczyl wszystkie wyzwania i opanowal latanie na miotle na poziomie eksperckim. Ot, grind jakich malo. Teraz o gierce. Nie jestem jakims psychofanem uniwersum H. Pottera. Obejrzalem filmy, ktore jak na popoludniowe kino Polsatu mozna obejrzec bez zarywania krtani z zachwytu. Natomiast swiat…ten ma potencjal. Swietne jest to, ze slowo “magia” nie tylko jest tematem przewodnim, ale jej wszedobylstwo jest mega-namacalne na kazdym kroku. Doslownie. Wszystko sie wokol niej kreci. Kazdy aspekt zycia studenta jest formowany albo przez sama magie, przedmiot sluzacy do jej egzekwowania lub ludzi, ktorych spotykamy na swojej drodze. Swiat jest niesamowicie plynny, zmienia sie, transformuje, wszedzie lataja, stukaja, skrzypia magiczne przedmioty, a cos co wydaje sie niepozorne ma niesamowicie bogata wartosc uzytkowo-wizualna. Jest w Hogsmeade sklep z trzema wejsciami. Wchodzac po kolei przez kazde z nich znajdziemy sie w zupelnie innym pomieszczeniu (!). Po swiecie rozsiane sa liczne lochy, groty, zamki i grobowce. W kazdej z tych lokacji wykorzystamy nasze magiczne inwokacje, przywalimy wrogom z magicznego “bacika” i rozwiazemy zagadke, do rozwiklania ktorej potzrebna jest - badabam badabam badabam - magia, rzecz jasna. Swiat Hogwart’s Legacy jest ogromny, a wyzwan czekajacych na bohatera/erke jest bez liku. Kolejna rzecz, ktora mnie urzekla to Room of Requirement. Widzialem w grach rozrastajace sie bazy czy obozy (MGSV, RDR2), ale tak pieknej lokacji jak ta mozna szukac w grach ze swieczka. Przemieszczanie sie scian, tworzenie drzwi do otwartych przestrzeni czy dodatkowych pomieszczen widzimy na wlasne oczy. Dzieja sie tam rzeczy wazne dla ewolucji naszego magika. Uprawiamy rosliny, ktore albo sluza jako narzedzie walki (Mandrake), albo jako skladnik eliksirow. Wszystko sie przydaje jesli chce sie skosztowac jeszcze wiecej smaczkow z nutka magii. Przeciwnikow jest masa, ale mam z nimi jeden z niewielu zgrzytow jakie w grze wystepuja. Mianowicie jesli ogarnie sie juz wszystkie eliksiry, roslinki, zaklecia i narzedzia obrony niewielu jest typkow, ktorzy beda w stanie nam zagrozic. Grajac na hardzie spotkalem sie z zaledwie kilkoma starciami gdzie musialem troche sie wysilic. Ginie sie nieslychanie rzadko. Do tego stopnia, ze ryzyko zgonu zniknelo mi przed oczu na dwa tygodnie. Dopiero areny postawily przede mna wieksze wyzwanie. Moze tak mialo byc. W koncu jest to gra dla mlodszych odbiorcow. Moje zadowolenie z gry jest rowniez lekkim zaskoczeniem. Po raczej nudnawej sadze Harrego P. nie spodziewalem sie, ze jakiekolwiek medium spowoduje, ze wruce do Hogwartu. A tu prosze: swietny setting, wycisniecie z tematu magii ostatnich sokow, ogrom aktywnosci, calkiem udana fabulka z jeszcze lepszym tematem pobocznym (Sebastian i Anne) i mamy bardzo udana gre. Nawet taki stary pierdziel jak ja potrafi to docenic.
-
Smiechlem kilka razy. Oczywiscie koncowka z dupy i nie ma nic wspolnego z krytyka jako taka, ale zabawnie to przedstawili.
-
Smieszna scena z Davisem niemal stratowanym przez graczy Nuggets po buzzerze Murraya.
-
I tak tez powinienes. Jesli chcesz zaatakowac wyzsze poziomy trudnosci (a powinienes, bo gra jest stworzona by grac na Hardcore/Professional) to dobrze wiedziec gdzie co jest, jak walczyc z niektorymi przeciwnikami oraz nauczyc sie jak uzywac i stosowac nowe mechaniki vide blok czy odbijanie projectile’i.
-
-
Maly update, ktory sie tutaj nie liczy bo platyna jest jedna, ale ciezko mi sie rozstac z ta gierka.
-
Kierwa, zaczalem Seperate Ways na Professional i jest o wiele ciezej niz w glownej osi fabularnej. Siedzialem z godzine nad druga walka z mackoryjem. Teraz jestem juz po jego ubiciu w misji piatej (2h na liczniku), ale kilka starc, jak pokoj z rycerzami czy loch z dwoma zmutowanymi Edwardami Nozycorekimi, byly przepierdolone jak na moje starcze trzesace sie lapska. Podchodzilem iles tam razy zanim dostrzeglem mini luki czasowe gdzie mozna bylo zdjac kusznikow ze snajpy i rzucic flasha na plagoglowych. Dopiero w 3ej misji zorientowalem sie, ze pistolet jest o-dupe-rozbic i wyjebalem go w odmety zapomnienia inwestujac troche wiecej e TMP. Moze uda mi sie zejsc ponizej 4h, ale watpie. Misja z regeneratorami przede mna. Dostane tam rozstroju nerwowego.
-
Na Professionalu pakowalem w snajpe i ten DLCkowy pistolet bo najbardziej mi pasowal. Pozniej inwestowalem w riot gun. To bylo 3ie przejscie na nowym slocie gdzie HC nie nadawal sie w ogole na bossow (procz barona Rosiczki), a niewiele bylo starc gdzie brakowalo mi ammo do RG. Na regeneratory czy rycerzy w ogole jej nie uzywalem. W zamku przy czwartm przejsciu na Standardzie musialem skompletowac brakujacy przedmiot bo jakims cudem dwa razy go pominalem. I wtedy wlasnie mialem juz HC, ktore poniekad nalezy uzywac jak shotgun bo celnosc tego ustrojstwa jest co najmniej niska. na Ptofessionalu stawialem glownie na strzaly z dystansu, przebieganie lokacji na flash granatach oraz uzywaniu kontr melee jak najczescie, jak najwiecej. Parry w tej grze tak mna zawladnelo, ze nawet Krauser nie byl tak trudny jak sie tego spodziewalem.
-
Resident Evil 4 Remake - za niedlugo zabieram sie za Seperate Way, zeby zcalakowac to cudo. Najlepszy etap platynowania to bez dwoch zdan przejscie Professionala. Paradoksalnie najwiekszy problem mialem z megaryba. Moja celnosc byla do chuja niepodobna co zaowocowalo osmioma podrjsciami. Natomiast reszta latala po scianach i ginela jak lewe szmaty. Trofki fajnie przemyslane bo zmusily mnie nawet to trybu Mercenaries. Nie moja bajka, ale te 25 minut, ktore poswiecilem na zgarniecie Handcannona oplacilo sie bo giwerka ta bajecznie rozpolowila setki zarazonych. Fajna platynka. Nietrudna. Takie 5/10 bo troche czasu zajela.
-
Resident Evil 4 Remake - Jezu, jakie to dobre. Juz oryginalna wersja sprzed 20 lat robila swietne wrazenie, ale teraz mam do czynienia z usprawnionym cudem w gierkolandii. Od samego poczatku mozna zauwazyc jak bardzo (na lepsze, moim zdaniem) zmienila sie rozgrywka. Po pierwsze Leon ogarnal dupe i wie, ze ma dwie nogi, ktorymi moze obracac strzelajac. Po drugie, hitboxy sa tak soczyste i czytelne, ze jesli ogarnie sie parowanie, stracanie ostrzy w locie i generalnie wezmie sie defensywne narzedzia pod uwage mozna bic wiesniakow hurtowo tworzac nieskonczone okna na kontratak. Kierwa, flashbangiem zmienilem tor lotu toporka w locie, ktory nie tylko mnie nie trafil, ale tez wyregulowal trakcje granatu, ktory wpadl miedzy motloch z plagowymi dyniami ubijajac je wszystkie. Jest intensywnie fhui. Po trzecie, pozbyto sie tego za czym ja osobiscie nie przepadam, czyli sekwencje QTE. Koniec z ucikaniem przed glazami a’la Indy Jones. Zmiany tylko i wylacznie na lepsze. Dialogi, mimo iz wciaz serowo-cebulowe, sa o wiele bardziej wiarygodne niz w oryginale. Ashley nie jest tak denerwujaca, a czasem potrafi zaskoczyc gracza jakims adekwatnym do sytuacji tekstem. Wszystkie wyzej wspomniane ulepszania gameplayu nie bylyby tego warte gdybysmy nie mieli do dyspozycji konkretnego arsenalu w postaci zlotych jajek…no nie, nie mozna go nie zaliczyc do zestawu broni skoro jeden z bossow niemal lezy i kwiczy od jednego takiego prosto w dynie. Ale na powaznie, to co dostajemy w sam raz nadaje sie do rozwalki na roznych plaszczyznach gry. Od cichych morderstw po zdejmowanie dyń z odleglosci, mielenie scierwa z shotguna pol metra od wylotu lufy, oklejanie rzepek olowiem, kopniaki, suplexy i wiele innych widowiskowych sposobow na wyslanie zarazonych w zaswiaty. A to wszystko upstrzone jest kapitalnymi lokacjami zaprojektowanych wertykalnie i horyzontalnie tak by gracz sie nie nudzil czy to uskuteczniajac combat, czy eksplorujac teren w poszukiwaniu kruszcu na sprzedaz. Jestem wniebowziety…znowu. Platyna jest w zasiegu bez dwoch zdan. Hardcore S+ jest jak najbardziej do zrobienia, a chce zbroje dla Ashley bo pomysl na problem z udzwignieciem kupy zelastwa przez zainfekowanych jest sam w sobie przezabawny. A Seperate Ways jeszcze przede mna. Miod
-
Z marketingowego punktu widzenia jest to zapewne droga jednokierunkowa. Chca, zebys kupil i gral na PS5 w gierki dedykowane tej konsoli. Tak to widze. Moge sie mylic. Gram w RE4 Remake od kilku dni. Rekreacyjnie, bez zbednej spiny, badam sobie grunt pod calaka. Opisujac doswiadczenia w dwoch slowach - jestem wniebowziety. Uwielbiam serowo-smierdzace fabulki gierkowe. Ktos wspomnial wyzej, ze bilans fabula-gamplay dzieli fifty-fifty. Ja uwielbiam gry z albo bzdurnymi historyjkami gdzie gameplay jest stawiany wyzej, albo z dobra fabula gdzie gameplay jest stawiany wyzej. Dlatego tak bardzo lubie Residenty, Soulsborne’y, DMCki czy Ninja Gaideny. Cos tam sie zlego stalo, po minutowej ekspozycji wbijaja cie w buty bohatera/ki i jedziemy. Wideogejmowatosc RE4 nawet z tym glupim staniem w miejscu przy celowaniu robilo mi znacznie lepiej niz jakikolwiek eRPeG z japonskiej stajni. Tutaj dostaje sliczna oprawe, mega wielkie mapy do dlubania w nich za pierdolami, rajcujacy fhui gunplay, giwerki z dojebem, W KONCU celowanie w ruchu oraz tlusty bestiariusz. Nic wiecej do szczescia mi nie potrzeba. Sceny w stylu: “Gdzie jest Luis?” “Dostal fpierdol i kopnal w kalendarz.” “Aha, to chodzmy.” to czysta residentowa uciecha. Co dalej? Nic, idziemy napierdalac zombiaki, robale i zdeformowane kundle z naroslami na plecach. Cos pieknego. Prostactwo fabularne tej gry jest przycmione przez wszystko inne.
-
Obejrzalem sobie ten caly Grounded. Dokument jak dokument. Niewiele rzeczy tak naprawde mnie tam zainteresowalo. Metne pompatyczne wypowiedzi o trailerach, ktorych osobiscie prawie nigdy nie ogladam, jakies smety o uczuciach jakie aktorzy wyrazali w trakcie motion capture, nudnawe pogawedki o tym jak ciezko sie pracuje, jak trudno dowiezc i jak blablabla. Ostatnie pol godziny bylo ciekawe gdzie mowili juz o finalnym produkcie i odbiorze z nim zwiazanym. Podobaly mi sie wypowiedzi zenskiej czesci grupy aktorskiej, a wiec Laury Bailey (ktora od zawsze darze wielkim szacunkiem) i Ashley Johnson, a paradoksalnie malo bylo Ashley Burch, ktora tez dowiozla swietne postaci takie jak Tiny Tina czy Aloy. Gdzies tam w tle ja widzialem kilka razy. Scenarzystka TLoU 2 to jakas nawiedzona wariatka prujaca morde do kamery o seksizmie i “o kurwa, tak nie moze byc”. Rozumiem, ze ona byla autorka glupotek scenariuszowych, ale Neil jako rezyser mogl chyba wplynac lekko na jej wybory, c’nie? A moze nie mogl. Juz mnie to jebie. Zaczalem sobie Grounded w trybie Chapter Permadeath. Kurwica mnie na razie bierze bo probuje cichcem lokacje obrabiac, ale zawsze mnie gdzies cos zauwarzy i chwile pozniej jest pozamiatane. Rzecz jasna skoncze to bo chce komplet trofkow (nalezy sie tworcom bo co by nie mowic gra jest swietna), ale juz widze etap w lesie z Abby i dwojka renegatow od Scarsow.
-
Pogrywales w NG czy NGB?
-
Dune Pt 2 - w koncu jakis niechujowy film kinowy. Jebany Villeneuve umie tworzyc obrazy, ktore na pewno przetrwaja dluzej niz miesiac przed wrzuta na serwery streamingowe. Czytam wlasnie zbiorcze wydanie tej sagi i przyznac musze, ze to co widzialem do tej pory swietnie klei sie z trescia ksiazki. Denis nie przesadza z CGI, ale jakims cudem widowiskowosc i epickosc starc wzgledem ksiazkowych opisow zostaly zachowane, a nawet udoskonalone moim skromny zdaniem. Mino iz film jest dlugi fhui nie czuje sie tego az tak. Widowiskowosc, mistrzowska charakteryzacja, kostiumy i gra aktorska rekompensuja odcisniete posladki z nawiazka. Plejada aktorska rowniez stanowi o poziomie widowiska. Malo jest slabych punktow, jesli jakiekolwiek. Wjebali nawet 10 sekund jednej aktorki, ktora zazwyczaj gra pierwsze skrzypce. Nie wiem czy odegra wieksza role w przyszlosci czy po prostu bylo to cameo, ale zaskoczenie z mojej strony bylo duze. Jesli podoba sie Wam czesc pierwsza to i tu nie bedzie zawodu.