Skocz do zawartości

selene

Użytkownicy
  • Postów

    1 812
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    19

Odpowiedzi opublikowane przez selene

  1. Z dobrych rzeczy: Małgorzata Rozenek (serio, oczywiście bez szału, ale na tle całego filmu wypadła bardzo spoko) - możnaby wyciąć ten wątek, rozciągnąć go w normalnie podaną historię zamiast zlepku kilkusekundowych scen i byłby 6/10 film romantyczny, w sam raz na walentynki.

     

    Co do całej reszty - to jest jakiś dziwny mix fantazji seksualnych Vegi przemieszany z jego frustracjami stylizowanymi na "typowo polskie". Nie wiem co ten koleś bierze, ale ewidentnie mu się coś przepaliło, bo już pomijając samą tematykę, film jest po prostu nieoglądalny. Wątki są pocięte i posklejane tak, jakby ktoś edytował film z laptopem na kolanach w klubie wieczór przed oddaniem, chaos, muzyka jak z reportażu grozy połączona ze scenami, które starają się być śmieszne ale nie są, drugoplanowi aktorzy na poziomie "Dlaczego Ja", tragiczne dialogi, silenie się na moralizatorskie epifanie i wylewająca się z ekranu żenada.

     

    Ja wiem, że to Vega Cinematic Universe, ale Pitbulle były spoko (najbardziej podobała mi się część z Cukrem bo Cukier) a i na Kobietach Mafii się ok bawiłam, więc z góry zakładam tutaj zupełnie inną skalę ocen stosowną do niskich oczekiwań. Jednak to... tego nie da się opisać. Co prawda wysiedziałam do końca (Botoks wyłączyłam na scenie z psem), ale przy śpiewających murzynkach czułam, że w moim mózgu pojawiły się nieodwracalne zmiany.

     

    W historiach przechodzących od soft porno do tragicznie długiej i nieciekawej przemowy w kościele, dostajemy kalejdoskop rzeczy charakterystycznych dla Vegi -

    Spoiler

    patologie, dresów, dużo przeklinania, koksa z kogutem, sceny w więzieniu oraz prostytutki damskie i męskie. Jest też świadek jehowy, niepełnosprawne dzieci jedzące bitą śmietanę od siostry zakonnej (bo wiecie, hehe, był taki ksiądz), są penisy i brzydkie cycki a przez kilka minut z jakiegoś powodu ubrane jest to wszystko w pandemię, dostajemy więc też ładne zdjęcia pustej Warszawy z drona i tak, jest seks w maseczkach i mycie jabłek wrzątkiem. O dziwo, nikt nie miał pistoletu i nie padły strzały, ale krew też jest.

    Śmiesznie nie było. Co prawda śmiałam się kilka razy, ale to bardziej z nerwowej rozpaczy nad absurdalnym poziomem żenady.

     

    Obejrzałam, abyście wy nie musieli.

    • Plusik 1
    • Lubię! 3
    • Dzięki 2
    • Haha 1
    • Smutny 1
  2. CO TAK MAŁO JARANIA SIĘ GOBLINEM przecież to był najlepszy motyw filmu  :shotgun:

     

    Dla mnie jedyny prawilny Spiderman to kreskówka z Fox Kids, więc głupkowatych przygód Hollanda i Zendayi nie mogę zdzierżyć, ale tę część oglądało się bardzo spoko, oprócz

    Spoiler

    tego cringu ze zwołaniem wszystkich do ciotki na chatę

    narobiła mi ochoty na nowy film ze Strangem i coś sensowengo z Venomem.

     

    Będzie Oscar za efekty?

  3. House of Gucci - bardzo ciekawa historia, którą jednak ciężko mi było wysiedzieć w kinie (prawie 3 godziny!). Mam wrażenie, że nacisk dramatyczny został położony nie tam gdzie trzeba, a poszczególne etapy filmu są bardzo nierówne w jakości. Nie da się zaprzeczyć, że obsada jest gwiazdorska i fajnie się ogląda popisy Pacino, Drivera, Ironsa czy Salmy Hayek. Lady Gaga zadziwiająco dobrze pasuje do roli, i można wybaczyć, że w kilku scenach widać brak warsztatu i wychodzi lekki cringe. Nie przekonało mnie karykaturalne przedstawienie Paolo Gucciego i wymuszanie scen humorystycznych.  6/10.

     

    The 355 - naiwny scenariusz z dziurami logicznymi i rozciągniętym zakończeniem, ale na ekranie dużo się dzieje i fajnie się biją. Aktorsko bardzo tak sobie, nawet Penelope Cruz nie wypada zbyt dobrze. Jako niewymagający film akcji całkiem spoko, chociaż mój pogląd może być spaczony przez zakochanie w Diane Kruger. Film zdaje się celować w przyciągnięcie do gatunku żeńskiej widowni, ale oprócz mnie na sali byli sami faceci, więc trochę nie wyszło. Ogólnie Resident Evil Racoon City było lepsze/10

    • Dzięki 1
  4. Cytat

    According to Hollywood Reporter, Warner Brothers confirmed a Matrix reboot back in 2017 and was originally going to hire Marvels writer Zak Penn to work on a treatment before Lana Wachowski agreed to get involved. Evidently, she was also inspired to return to the franchise after the death of her parents.

     

    Zgodzić się zrobić film a chcieć/planować zrobić film to dla mnie kompletnie różne rzeczy.

  5. Czytam Wasze opinie i mam wrażenie, że oglądaliśmy inny film.

     

    Wrzucam wszystko w spoiler, bo mi się nie chce pojedynczo bawić.

     

    Spoiler

    Problem z nowym Matriksem od pierwszych sekund oglądania miałam taki, że nie przemawiają do mnie dzieciaki biegające w modnych dresach i niebieskich włosach a widok zmarnowego Keanu w żulowskiej czapeczce pijącego latte w hipsterskiej kawiarni mnie (z całym szacunkiem do Keanu) odstręcza.

    Podstawiona Trinity tłumaczona jako modalowa symulacja w Matriksie spowodowała, że zajęłam się rozmasowywaniem swojego czoła powątpiewając w sens filmu a kiedy zobaczyłam, że Neo jest sławnym game designerem nie mogłam powstrzymać facepalma. To wszystko jest przerzuceniem 1:1 głupot jakie muszę znosić na co dzień, dlaczego mam to oglądać na ekranie? I wtedy mnie uderzyło - to matrix, jaki sobie stworzyliśmy. W 1999 Neo siedział zamknięty w biurowcu pełnym białych, nudnych boksów, ubrany w niewygodny szary garnitur, który musiał zakładać codziennie. Chcąc od tego uciec zbudowaliśmy świat wyglądający skrajnie inaczej - teraz jesteśmy zamknięci w głośnych i kolorowych open space'ach, wmawiając sobie, że to działa pozytywnie na kreatywność i integrację, a każdy na około ubrany jest jak z innego anime. Film The Matrix, pomimo złożoności nawiązań i zakorzenienia w cyberpunku miał prostą wiadomość - to nie jest prawdziwe życie, to złudny system, w który kazali ci wierzyć. Teraz zapatrzeni we własne ja, żyjąc we własnych fantazjach, nie zauważamy już, że nadal tkwimy w złudnym systemie, bo jest nam zbyt wygodnie, żeby się nad tym zastanawiać.

     

    Stary, niemal styrany, Anderson w tej kolorowej firemce growej odstaje, nie pasuje, i widać to tym bardziej w momencie, w kórym podekscytowani współpracownicy przerzucają się coraz to "nowszymi" pomysłami na kolejnego Matriksa. Musi być koniecznie dużo walk i dużo efektów! W tym samym momencie patrzę na prawie sześciesięcioletniego Keanu, który się ledwo rusza i zastanawiam się jakich k.rwa walk?? Teraz? Jak? I Keanu też się zastanawia. Anderson się zastanawia. Neo się zastanawia. Przebłyski z filmu z 1999 nie mają być zaczępnym "Ej, a pamiętasz?" jak wielu sugeruje, one mają pokazywać kontrast, jak bardzo kiedyś było inaczej. Mają wywoływać żal.

    Patrzę na Andersona u terapeuty z How I Met Your Mother i zastanawiam się czy Keanu na swojej terapii opowiada, że jest kultowym Neo, który zmienił branżę filmową a przecież nie jest nawet dobrym aktorem. Albo, że wystąpił ostatnio w grze komputerowej i nagle wszyscy traktują go jak Boga, nawet mówią, ze się nie starzeje. Zabawne jak łatwo i chętnie wierzymy w bajki, które sami sobie opowiadamy.

     

    I daję się wciągnąć w tę zblazowaną, wymuszoną opowieść jaką jest Resurrections. Nie denerwuję się, że z Morfeusza zrobili pajacowatego geja, widzę go raczej jako personifikację pokolenia Gen Z. Anderson (pokolenie wychowane na Matriksie z 1999), chcąc uciec z matriksa, który sam sobie zbudował (otaczająca nas rzeczywistość oparta na rozrywkowej fikcji, podkreślona zaczepnie kawiarnią Simulatte) pozostawia furtkę tym, którzy do systemu podchodzą już inaczej. I faktycznie, nowo przedstawieni bohaterowie patrzą na świat, tak matriksowy jak i ten bardziej prawdziwy, zupełnie inaczej. W 1999/2199 ważne było przebudzenie i walka z wykorzystującymi ludzi maszynami. 20/60 lat później dla ekipy statku Mnemosyne ważne jest podbicie swojego ego i dorównanie wyczynami legendom. Nowi bohaterowie nie mają żadnych osobowości oprócz wyróżniającej się stylówki ani rozpisanego rozwoju postaci - to nie jest istotne. Istotne jest, że połowa z nich jest LGBT i że chcą być jak Neo/Trinity. Że ryzykują tym zniszczenie całej osady - nie ma znaczenia. Prywatne cele są najważniejsze. Również dla Neo, który wypełnił już rolę Wybrańca i teraz chce mieć tylko swój happy ending.

    Sama osada ludzkości też wygląda inaczej. Za czasów pierwszego Matriksa apokaliptyczne wizje przyszłości były jedynymi spodziewanymi, a my byliśmy przekonani, że żeby coś mieć trzeba zapie.rdalać. Zion, jako ostatnia ostoja ludzkości, był więc ciężki, surowy i nieprzyjazny a różnica pomiędzy tkwieniem w błogim matriksie a życiem w realnym świecie była podkreślona w filmie przykładem smaku jedzenia. W Resurrections to by nie przeszło, bo nowe pokolenie inaczej widzi zarówno system jak i przyszłość. W nowej ostoi ludzkości rządzą czarne lesby a ogrody pełne są truskawek wyhodowanych przez zaprzyjaźnione maszyny. I jestem przekonana, że te latające delfinki, na które nie mogłam patrzeć, są najciekawszym punktem filmu dla młodszych widzów.

     

    Resurrections odbieram przede wszystkim jako burzenie czwartej ściany i wiadomość, że film The Matrix już powstał, i możecie sobie do niego wrócić, bo jest cały czas aktualny i ewidentnie go nie zrozumieliście skoro ćpacie ciągle niebieskie pigułki. Potwierdza to scena, w której oszalały Merovingian krzyczy, że kiedyś to było i był sens, a teraz to nie ma, podczas gdy w tle Anderson/Neo męczy się walcząc z nowym Smithem a brygada Gen Z nawala się z efektownymi acz bezsensownymi samurajopodobnymi wojownikami. I nie zgadzam się, że walki są minusem filmu - są takie jakie miały być. Pierwszy Matrix zrewolucjonizował kino akcji, jednak nie ma sensu zakładać, że wymuszona kontynuacja nagle oświeci świat czymś niespotykanym. Zamiast pojedynkować się z oczekiwaniami Lana Wachowski daje nam niemal prztyczka w nos - niech Gen Z skacze po ścianach i się napie.rdala z kim chce, a Keanu niech będzie stary i drewniany, bo przecież jest. Oryginalny Matrix pomimo efektowności i świetnego settingu stawiał przede wszystkim na przekaz, który dzisiaj zdaje się już dla odbiorców nieważny. Podkreśla to świetna scena, w której Neo po przybyciu do Io zostaje zamknięty w więzieniu, pomimo tego, że wszyscy uważają go za zbawcę i idola. Odprowadzający go koleś, zachwycony tym, że ma niebywałą okazję poznać żywą legendę osobiście, zadaje mu najważniejsze w jego mniemaniu pytanie - "Czy to prawda, że umiałeś latać?". Jakby latanie było najważniejsze w trylogii. I tu wracam do wspomnianej na początku fałszywej Trinity, która teraz jawi mi się zupełnie inaczej. Otóż motyw symulowania oryginalnej trylogii wewnątrz matriksa w Resurrections to nic innego jak nawiązanie do innych filmów kopiujących pomysły Wachowskich, myśląc że efektownymi akrobacjami dorównają The Matrix. A nie o efekty w tym filmie chodziło.

     

     

    I ja taki przekaz od Wachowskiej kupuję, bo gdybym miała oglądać przez dwie godziny taki teledysk jak zaprezentowany na początku filmu i udawanie, że z motywów sprzed dwudziestu lat da się zrobić coś na czasie, to nie dałabym rady wysiedzieć. Tymczasem seans wywołał u mnie małe katharsis i będę o nim myśleć jeszcze przez jakiś czas. Były momenty zażenowania, ale były też ciarki i wzruszenie przy scenie w kawiarni. Podobały mi się liczne szczegóły nawiązujące do poprzednich części oraz takie smaczki jak to, że matriksowym mężem Trinity jest Chad Stahelski, a matriksowy wygląd Andersona to prawdziwy mąż Carrie Anne Moss. Podoba mi się przemycana koncepcja na temat binarności, Neo/Smith, Neo/Trinity, Matrix/real. I kompletnie nie mam za złe, że nie jest to cyberpunkowy sztos ani widowiskowa rewolucja, bo przy dzisiejszych oczekiwaniach i trendach takiego filmu z Matriksa się po prostu nie da zrobić, co potwierdza żenująca scena po napisach końcowych.

     

    TL;DR
    To nie jest Matrix 4 ani rozszerzenie trylogii, to jest Matrix na miarę 2021 roku (jakkolwiek przykro to nie brzmi). To film skaczący pomiędzy przypodobaniem się Gen Z a sentymentalnym fanserwisem dla millenialsów, jednocześnie zdający się mówić, że przecież Matrix już był i jak chcecie to sobie obejrzyjcie jeszcze raz. Film, którego nie chcieli ani autor/ka ani główni aktorzy. Ale nie powiedziałabym, ze niepotrzebny, bo skoro został wymuszony to widać trzeba było go popełnić. I wierzę, żę po czasie będzie się do niego wracać z mniej krytycznym nastawieniem.

    • Plusik 1
    • Lubię! 1
    • Dzięki 3
  6. Poszłam do kina spodziewając się crapa a jestem bardzo zadowolona.

    Klimat, miejscówki, jump scary, smaczki dla fanów, Claire i Chris, no aż się chciało więcej. Zakładam, że więcej się nie dało ze względu na mały budżet i brak wiary, że będzie okazja zrobić drugą część. Mam też wrażenie, że zabrakło odwagi, żeby wejść z buta w stylistykę kina klasy B, chociaż było widać takie zaciągi i wyglądało to fajnie.

    Leon i Jill do kitu (przynajmniej nie ma czarnych elfów hue hue), mogliby się bardziej przyłożyć do charakteryzacji zombie i stylizacji bohaterów, a pod koniec filmu był już trochę cringowy freestyle, ale to i tak najlepsza ekranizacja RE.

     

    W dniu 4.12.2021 o 22:39, Bzduras napisał:

    Claire jako najtwardszy madafaka w filmie?

    Nie było innej opcji skoro zatrudnili Effy :wub:

    • Plusik 4
    • Lubię! 1
  7. Czekałam na Don't look up, bo dałam się nabrać na obsadę ("to musi być dobre"). No nie jest, nie wiem skąd te wysokie oceny, chyba są wystawiane za sam pomysł i krytykę stanu dzisiejszego społeczeństwa (bo wypada dobrze oceniać krytykę społeczeństwa). Ciężko się to ogląda, nawet te kilka momentów, które powinny być dobre wydają się jakieś wymuszone i nachalne. Leo i Jennifer Lawrance robią co mogą, ale nie są w stanie dźwignąć tego potoku pesudokreatywnej świadomości. Elementów satyry czy komedii nie zauważyłam, było niewygodnie, niezręcznie i cringowo.

    Jestem zdziwiona, że podpisuje się pod tym Adam McKay, bo film wygląda jak tworzony przez grupkę Gen Z pod wodzą milenialsa w czerwonej czapeczce z daszkiem i ma silny vibe jakości Netflix Originals.

    • Plusik 1
    • Lubię! 1
×
×
  • Dodaj nową pozycję...