Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Postów

    6 854
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    154

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Obiecałem sobotę, to jestem. Parę luźnych refleksji. Zauważyłem ciekawy szablon w komentarzach Gruchy (Co Nowego). Mógłbym też takie pisać: “Roger powierzył komentarz Grusze, co z pewnością ma sens. Oby tylko ten komentarz był dobrej jakości.” Tyle, że nie ma sensu i nie ma jakości. Jest nieciekawy i bezwartościowy. Pozdrawiam Wojtka. Dobre, bo polskie. O i takie wydanie kącika lubię, o to chodzi. Nie żadna wyliczanka, tylko urocze taplanie się w błotku polskiego gierkowego kurwidołka. Plusik. Konsolometr Nintendo nawet śmieszny, hehe. Gamescom. Cytując klasyka: ale ekipę żeście zmontowali… Jak za starych czasów, Wojtek nawet z klasycznym notatnikiem, a Roger w swoim felietonie się puszy, że on już papierowych artefaktów na targach nie potrzebuje, bo wszystko elektronicznie ogarnia. A potem taki Ed Boon nie ma gdzie i czym dać autografu. A u Gruchy ma. I kto tu jest profesjonalistą? No, ale Roger przynajmniej odwiedził chyba każdą scenografię fotograficzną. Niestety tylko jedno zdjęcie złapało go w naturalnym środowisku, czyli przed ekranem z hostessami w nowej Yakuzie (już nie Yakuzie). Zadowolony drapieżnik wybiera kolejną ofiarę. Czytać głosem Krystyny Czubówny. Generalnie fajna relacja mordy, nawet pomimo przemilczanych kwestii, bo na bank coś się tam działo poza profesjonalnym dziennikarstwem. Alkoholu nie brakowało. Headshot. Konsolite sprytnie rozszerzył swoje 3 grosze na temat Armored Core 6. Złorzeczy też na łatkę, która uprościła niektórych bossów, jednak kilka dni temu ukazała się inna łatka, która z kolei osłabiła większość z naszych najmocniejszych broni, więc chyba obawy o zbytnie uproszczenie zabawy można póki co pogrzebać. Trwa balansowanie, ale wierzę, że celem From nie nie trywializowanie gry. Sam przyznaję, że miałem niemałe problemy z tutorialowym bossem, niektórymi późniejszymi też (ale grałem przed łatką), jednak to mój pierwszy AC i pewnych nawyków musiałem się dopiero nauczyć. Aktualnie jestem na trzecim przejściu, więc w moich oczach gra jest sukcesem. Recenzje. Dużo gierkowych dobroci w tym numerze (taki rok!). The Crew Motorfest. Spodziewałem się Hiva, dostałem Adama i jest w pytę. Ten pierwszy mam wrażenie, że zgnuśniał branżowo, a perspektywa się zawężyła, więc jeśli Piechota chce od niego przejąć warstwę wyścigową, to niech będzie moim gościem. A Hiv? 3 grosze powinny wystarczyć. Recenzje kolejnych Fif to zawsze urocza sprawa. Trochę lepsze to, trochę gorsze tamto. Zapętlić co rok. A recenzenci się trudzą, by jakoś znośnie całość podać czytelnikowi i go nie zanudzić. Odnajduję w tym trochę przyjemności, a konkluzja w rodzaju “nowa, ale znana”, to już tradycja. Baldur's Gate 3. Hm, interesujący dobór recenzenta, bo do tej pory Otton jawił mi się jako orbitant i człowiek od recenzji z doskoku (plus sportówki), a tymczasem dostaje jednego z kandydatów do GOTY. Mocnego kandydata. Ciekawi mnie procedura wyboru recenzenta. Nie było chętnych? Bo Kacper pewnie byłby, ale życiowe priorytety się przynajmniej tymczasowo zmieniły, więc mógł zrezygnować. Absolutnie nie chcę niczego ujmować Ottonowi, bo to nie jest przecież człowiek znikąd, ale jakoś mnie to intryguje. Zastanawiam się też czy nie doszło tutaj po prostu do niedoszacowania potencjału gry przez Rogera. Dwie strony to tyle co nic na takiego kolosa, recenzent spoza stałego grona, który robi co może, by pokryć najważniejsze kwestie w tym ciasnym kąciku. Może Naczelny nie spodziewał się, że gra zbierze aż taki aplauz wśród graczy, a teraz wygląda to tak, jakby PE potraktował nowego Baldur’s Gate nieco po macoszemu. Byłoby miło, gdyby ktoś się odniósł? Ale i tak lepszy Otton, niż Zax. O recenzji Starfielda już rozmawialiśmy. Ale mając za sobą lekturę całego numeru zyskuje ona nieco pikantnych podtekstów. Sam tekst sprawia wrażenie niepokojąco niewiarygodnego. Przyjąłem do wiadomości, że gra się Zaxowi spodobała (bo bez wątpienia może uwieść) i ewentualne potknięcia nie mają dla niego żadnego znaczenia, ale od wieloletniego recenzenta oczekuję wyjścia spomiędzy pośladków dewelopera/wydawcy gry, wzięcie w nawias osobistych preferencji i wytknięcie pewnych oczywistych spraw, zamiast odwracania wzroku i uwagi czytelnika na inne aspekty. Tutaj nawet jeśli jest wspomniane o jakiejś wadzie (loadingi), to zajmuje to pół zdania (dosłownie) i szybko jest łagodzone klasycznym “..., ale”. A jak wiadomo, wszystko co przed “ale” nie ma wtedy już znaczenia. “Brak bugów/pojedyncze błędy” (to w końcu są, czy ich nie ma? Bo autor się miota w zeznaniach) podczas 160 godzin spędzonych z przedpremierową wersją gry też wydaje się łaskawym werdyktem, chociaż domyślam się, że zadziałał tu mechanizm “to Bethesda, ich gry muszą mieć bugi, więc wystarczy, że ma ich mniej niż zwykle i możemy odtrąbić sukces”. A gdyby tak od wysokobudżetowego tytułu wspieranego przez sam Microsoft (więc pieniędzy im raczej nie zabrakło) wymagać nieco więcej czy to zbyt szalone? Według Zaxa wychodzi na to, że jedynym co można ewentualnie zakwalifikować jako problem Starfielda, to jego brak “efekciarstwa znanego z filmowych AAA”, stąd część recenzentów nie pokusiła się o wystawienie wysokiej oceny. Poza tym gierka jest tip top. Można wstać z kolan. I tylko na podstawie tej recenzji mógłby ktoś założyć, że Zax to taki pozytywny gracz, widzi w tytułach to co zajebiste, a pewne niedogodności nie odbierają mu animuszu i wciąż bawi się doskonale. Kali tak potrafi (stąd same 9/10), więc dlaczego nie Zax? Tymczasem kilkanaście stron dalej trafiamy na recenzję Sea of Stars również jego autorstwa i sam wstęp jest tak ironiczny, że aż zacytuję go w całości: “Chciałbym poznać dostawcę towaru, który zaopatruje recenzentów wystawiających Sea of Stars oceny 10/10 (w sieci można znaleźć 20 takich werdyktów). Oferowany przez niego środek rozweselający musi dawać tak mocnego kopa, że widzi się już tylko piękne strony życia, a gry z problemami urastają do rangi klasyków. Ja tego specyfiku niestety nie posiadam, więc oferuję Wam krytyczną analizę tego, co przygotował kanadyjski zespół.” No kurwa, nie posiadasz specyfiku, bo najwyraźniej cały zapas zużyłeś na czas grania w Starfielda. Tam już zabrakło chęci na “krytyczną analizę”, bo limit znaków zleciał na czołobitnym uwielbieniu. Tymczasem do recenzji wpadła gierka małego zespołu i w Zaxie obudziła się BESTIA, doktor Jekyll i pan Hyde normalnie. Podwójne standardy. A na deser jeszcze ten felieton o tytule “Kogo skrzywdził Todd?”, w którym to Zax zastanawia się CÓŻ TAKIEGO MOGŁO SPRAWIĆ, ŻE KTOKOLWIEK ŚMIAŁ WYSTAWIĆ STARFIELDOWI OCENĘ NIŻSZĄ, NIŻ 9/10? Jak to komuś mógł nie pasować interfejs? Albo brak mapki w miastach? Albo, olaboga!, OGRANICZENIA w eksploracji planet i swobodnych lotów w kosmosie? Przecież ograniczenia są dla naszego dobra. Mogliby, ale nie chcieli graczy przytłaczać. Otóż niewygodna dla Zaxa prawda jest taka, że Todd nikogo nie musiał krzywdzić i nikomu nie zjadł tortu, a będąc recenzentem wystarczyło po prostu “zaoferować krytyczną analizę”. Bo gdyby było inaczej, to powinienem zapytać: czym Sabotage Studio skrzywdziło Zaxa, skoro Sea of Stars wystawił ledwo 7/10? Jako smaczek podrzucam zestawienie plusów/minusów dwóch papierowych czasopism na polskim rynku. Doskonały dowód na kapryśność recenzentów. Komu powinien uwierzyć czytelnik? Prawda jak zwykle leży zapewne gdzieś pomiędzy 9+, a 6+. Lies of P. Naczelny soulsiarz Mielu trochę surowy dla tej gry, ale muszę się z tym pogodzić. Trudniej mi się natomiast pogodzić z zarzutem, że LoP zbyt mało wnosi od siebie. To znaczy mogę się z tym zgodzić, ale niekoniecznie powinno to rzutować na ocenie, bo złożenie ze znanych mechanik bardzo dobrej gry to też sztuka i wielu się już potknęło. A nie jest tak, że Pinokio nie wnosi od siebie kompletnie niczego, bo kilka mniejszy motywów i patentów jest autorskich i udanych, a te odgapione wdrożono bardzo sprawnie. No i przede wszystkim LoP ma niesamowity, oryginalny setting oraz czarującą tożsamość, w którą włożono wiele wysiłku i uwagi. Mortal Kombat 1. Szkoda, że Konsolite nie ma 3 groszy, bo zabawnie by się prezentowała ta ocena 5/10, hehe. Ale jak już Kali daje poniżej 9/10, to nie jest z tą grą najlepiej? No i najwyraźniej olano tryby single player, więc jebać. Kupi się kompletne wydanie po 80 zł za dwa lata. Również szkoda, że nie pochylono się nad wersją Switchową, bo przynajmniej byłby ubaw (nie z tych, co kupili xd). Immortals of Aveum. Czyli Kacper w swoim żywiole - grze na ledwie 7/10, do której i tak stara się w jakimś stopniu zachęcić, bo takie tytuły też zasługują na odrobinę miłości. I może w mniej obfitym w gorące premiery okresie kogoś by namówił, ale w tym przypadku jest na przegranej pozycji. Może sprawdzi się kiedyś i przy zupełnej okazji, a z pewnością nie za 370zł. Niemniej recenzja jak zwykle rzetelna, literacko bez zarzutu, choć zauważyłem, że Kacprowi daleko do bycia marudą i woli się koncentrować na pozytywnych aspektach gier, będąc nieco pobłażliwym dla ich ułomności. Co nie znaczy, że ich nie wytyka, ale wiecie o co mi chodzi - robi to z pewną dawką nieśmiałości, a jego teksty są zawsze jakieś takie optymistyczne w wydźwięku i pełne nadziei. Wybaczam też użycie określenia “nie byle kmiot”, aby Kacper mógł spać spokojnie. Quake 2 już ustaliliśmy, że dostał zdecydowanie na mało miejsca. O jakiegoś czasu łatwo wyczuć pewną frustrację u Konsolite (tu, na forum), a może rezygnację. Chłop jak prosi o konkretną grę do recenzji, to jej i tak nie dostaje, a jak dostaje, to pasek na ⅓ strony. To nie jest zbyt motywujące i apeluję do Rogera o staranniejsze zadbanie o samopoczucie Darka, bo zawodnik to dość uniwersalny i warto go mieć w składzie. Marudny, przemądrzały i pyskaty, ale bezkompromisowości nikt mu nie odmówi. Same zalety! Armored Core VI. Zawsze nieco niepewnie podchodzę do recenzji Kaliego, bo wiadomo, że chłop często wpada w chaotyczny zachwyt bez większych powodów. Tym razem szczęśliwie ograłem już AC6 przed recenzją, więc perspektywa mam inną i jestem mądrzejszy o własne doświadczenia. Według mnie ocena jest i tak za wysoka (o oczko), ale z fanboyami pewnie już tak jest. Niemniej przy zestawieniu z 8/10 od Konsolite (3 grosze) wydźwięk recenzji Kaliego zyskuje na wiarygodności i AC6 bez wątpienia jest grą wartą zainteresowania nawet dla kogoś, kto nie skleja lalek-robotów. Bardzo dobre gówno. Goodbye Volcano High. Napiszę tak: byłbym skory prędzej dać szansę tej grze, niż Immortals of Aveum, więc nie wiem czy to Kacpra satysfakcjonuje, bo nie wiem jaki miał plan i którym tytułem chciał mnie przekonać (zapowiadał, że którymś!). A może chodziło o… Under the Waves? Tutaj byłoby najłatwiej, bo uwielbiam takimi chillowymi gierkami sobie przegryzać bardziej emocjonujące tytuły. Ale tutaj z kolei ocena nie świadczy o grze najlepiej. Z tym, że jak pisałem wyżej - wyzierający z recenzji optymizm i tak częściowo zachęca. Chants of Sennar. Jak już wcześniej zauważono w temacie, trochę niefortunnie Igor złorzeczy na “pseudoambitne gnioty pośród gierek niezależnych”, tak jakby pośród większych tytułów i innych sektorów gnioty nie występowały. Niepotrzebna uwaga i poza na chojraka. Red Dead Redemption. Roger też ma swoje za uszami, skoro taki surowy port ocenia na 7/10. To znaczy zaznaczył w recenzji, że to wyciągnięta średnia (9/10 dla gry, 510 dla portu), ale nadal coś mi się w tym systemie oceniania nie zgadza. Jest zbyt łaskawy i premiuje bylejakość. Jak już zauważono - mocno przy tym kontrastuje z 7/10 dla Quake 2, gdzie w port włożono znacznie więcej chęci. To jest temat na dużo, duuuużo szerszą dyskusję pod tytułem: jak jednolicie oceniać porty, remastery, remaki? Jestem za tym, by skupić się tylko na jakości portu, nie samej gry (ta już miała swoje 5 minut). I gdyby metoda przyjęła się w szerszym gronie, to być może byłaby jakąś mobilizacją dla portujących devów. W idealnym świecie, wiem. Ale może dość pobłażania bylejakości tylko dlatego, że dotyczy to dobrej gry? Nie wiem, tak se piszę. Ale aktualnie jest chaos. Polecam Bomb Rush Cyberfunk, dobra rzecz. I nie, to nie jest Tony Hawk, choć podobnie zasysa gracza. Retrorecenzja. Zabawne, że Adam się wysilił, by potwierdzić czy Wild Arms miało już recenzję w PE i odnalazł tę od Piotrka. Piszę “zabawne”, bo wszyscy zorientowani w temacie wiedzą jakiej jakości były tamte recenzje (a jeśli nie, to mieli się okazję przekonać przy okazji reedycji #1). No w większości chujowe były i bezwartościowe, szczególnie z dzisiejszej perspektywy. Dlatego Piechota nie powinien mieć absolutnie żadnych wyrzutów sumienia i potrzeby weryfikacji, jeśli w przyszłości planuje napisać recenzję starej gierki, która mimo wszystko w PE już miała swój moment. Niech Retrorecenzja będzie wolna od tego rodzaju ograniczeń. Bo to wciąż świetnie zagospodarowane dwie strony, które u jednych przywołają niesamowite wspomnienia, a innych być może zachęcą do zanurkowania w odmęty starych gierek. Nostalgia. Tym bardziej, że Adam każdorazowo porusza znacznie szerszy kontekst gry, o którym wtedy pojęcia nie mogliśmy mieć (tutaj: nieco ponad miesiąc do premiery FF7, który zmiótł wcześniejsze gry z gatunku). I trochę przypał, bo Piechota chyba zaczyna coś podejrzewać, że grane było na verbatimach. Publicystyka. Na pierwszym Mortal Kombat byłem w kinie. Wspaniały film, byłem wtedy nim oczarowany i zakochany w Kitanie (Talisa Soto). Na ścianie miałem jej plakat z jakiegoś Popcornu czy coś. I jedne z pierwszych erekcji po każdym przebudzeniu. Ejakulacji nie pamiętam, ale nie wykluczam. Estetyka Y2K. Szczerze mówiąc nie byłem do tej pory świadomy, że ten nurt estetyczny miał jakąś nazwę i epokę PSX, PS2 i DC da się spiąć taką klamrą. Po lekturze artykułu nadal nie jestem do tego przekonany, szczególnie w kontekście gier. Bo te były na tyle różnorodne, że ciężko estetykę Y2K określić jakąś dominującą. Chyba najbardziej mi to pasuje do teledysków, bo tam chyba było to najbardziej wyraziste. W każdym razie tekst jak zwykle u Dżuja lekki i przyjemny. Napisy końcowe. Dość intrygująca i niebanalna perspektywa, choć siłą rzeczy mocno wybiórcza, bo ilość pominiętych “creditsów”, o których warto byłoby wspomnieć zapewne jest zatrważająca. Ale nie wiem kto to jest Damian Buczyński, nikt mi go nie przedstawił nawet w dwóch zdaniach, więc rozwodził się nie będę. Bilardy Dziatkiewicza, część druga. Znacznie mniej ciekawa niż pierwsza. Najbardziej chyba zabolał mnie fragment “może stać w koncie”. Uch. Prosto w serce. Poza tym nawał rodzajów i wariantów gier, a fakty przeplatają się z domysłami. Wyszło dość chaotycznie i nie tak przyjemnie jak w poprzednim miesiącu. Na plus dużo obrazków, które mówią więcej, niż setki opisów i słów. No i tutaj każdorazowo da się zamieścić na koniec kilka słów o autorze, a w przypadku innych tekstów już nie? Noir. Syto. Wzorowo ułożony artykuł. Geneza, bohaterowie, Krok po kroku, bez chaosu, wszystko poparte konkretnymi przykładami, które doskonale obrazują temat. Całość dodatkowo udekorowana prologiem i epilogiem w stylu Chandlera (xd), no nie wmówicie mi, że autor się nie postarał. Słodziak. Jeśli o mnie chodzi, to uważam Ellroya za doskonałego autora (odwieczne miejsce na półce), a Siedem za perfekcyjny film. Zresztą tekst jest wypełniony wspaniałymi tytułami z każdej gałęzi kultury, więc nic tylko korzystać i nadrabiać. Bezcenne 6 stron. Dekalog szaraka. Adam Piechota jako inspiracja. Szybko poszło, co Adam? Poza tym trochę ten mityczny Duch Pixelaw tym materiale, co? Tam takie nieco naciągane pod tezę rzeczy się pchały na afisz. Nie jestem zwolennikiem, ale traktuję też jako uroczy przerywnik bez większej ambicji. Dodam jedynie, że piracenie wtedy to była rzecz najzwyczajniej opłacalna. Sony straszyło uszkodzeniem konsoli, ale prawda była taka, że zanim konsola wyzionęła ducha, to przez kilka lat można było ciorać na piratach (czytaj: zaoszczędzić), a potem kupić nowy egzemplarz i wciąż finansowo wyjść na gigantyczny plus. Metal Gear Rising. Może kontrowersyjnie, ale uważam, że obok Noir to najlepszy tekst w tym miesiącu. Ma nawet cliffhangery między akapitami! Poza tym diabelnie podsycił mój apetyt na przejście MGR po raz drugi i chyba za jakiś czas wyciągnę swoje PS3 z szafy. Starannie, metodycznie,precyzyjnie, mam wrażenie, że przejrzyściej niż zwykle u Grabarczyka. Ogólnie jestem miło zaskoczony, a i dowiedziałem się sporo, bo wcześniej niezbyt się interesowałem procesem produkcyjnym tej gry. No i to jest tytuł, który bez wątpienia zasługiwał na tego rodzaju szerszy materiał i autor spisał się na medal (platynowy, hehe). Brawo. Kącik Anime. Jest progres. To znaczy: taka formuła mi znacznie bardziej odpowiada. Mniej, ale konkretniej. Przy dzisiejszym deficycie czasu trzeba to doceniać, że ktoś postarał się wyselekcjonować dla nas to, co najbardziej warte uwagi i poświęcenia godzin. Kod QR też bardzo na plus, przyszłość jest teraz, nawet sprawdziłem czy działa i działa. Dobry kierunek według mnie. Adam w swoim felietonie trochę chyba nagiął growe tendencje do swojej tezy, ale jak sam przyznał: nie prowadzi to do żadnej logicznej konkluzji. Łowienie ryb w grach było zawsze, ale rozumiem, że jakoś chciał wyróżnić Dredge, bo to urocza (na swój sposób) gra, przy której sam wyśmienicie się bawiłem. Żaden to destruktor branży, ale przerywnik z tego doskonały, a klimatu trudno mu odmówić. Listy. Ty, no kurwa nie wiem. Trochę mnie fascynuje procedura dobierania ozdobników graficznych, bo ni chuja mi one nie pasują. Z jednej strony dostajemy jakiś nieokreślony obrazek chyba symbolizujący gracza połączonego z globalną siecią. A obok ktoś wrzuca obrazek Donalda Trumpa i Murzyna przebranego za babę, co nijak mi nie koresponduje z treścią listów. Co do kurwy? To jakiś rebus do chuja? Można coś wygrać jak się rozwiąże tę zagadkę? No i kolejny HC Room pozostawię bez komentarza, bo takiego hardcore’u w gamingu dawno nie widziałem. Słowem: kącik listowy jak cały HIV w PE - leci siłą rozpędu i przy minimum zaangażowania. Standardowo. Dziękuję za kolejny miesiąc spędzony w towarzystwie pasjonatów gier komputerowych, którzy gotowi są poświęcić swój czas i uwagę na dostarczenie papierowego czasopisma. Bo jedna sprawa to grać i bezrefleksyjnie cieszyć się tym procesem, a druga to wykazać chęci, by się tym podzielić, rozmawiać i być może zachęcić kogoś innego. Jesteśmy różni, ale wszyscy wspaniali. Buziaki.
  2. W sumie wystarczy obejrzeć kawałek gameplayu u jakiegoś streamera, aby wyczuć przeciętność tej gry. Jedyny warty uwagi element z potencjałem to patent dwóch światów i latarynki do świecenia. Cała reszta nie wzbudza jakichkolwiek emocji. W ogóle postać podczas eksploracji porusza się szybciej rolkami (które są kurwa ogromne jak bebech) niż sprintem. No nie podoba mu się to co widzę. Ale to w sumie dobrze, będzie więcej czasu na inne tegoroczne sztosy.
  3. Premiera w sobotę. Wysyłka do prenumeratorów jutro (ale do soboty nie dojdzie).
  4. Kmiot

    Lies of P

    Oni mają adekwatnie mniej HP, więc walka nie trwa wcale dłużej, niż z pojedynczym bossem. Poza tym polecam dobry patent na dużego braciszka: Potraktuj to jako "ukryty" łatwiejszy poziom trudności, aby gracze bez skilla też mogli się przez grę przebić. Naprawdę nie ma konieczności z tego korzystać, a wielu uratuje to przed frustracją.
  5. Kmiot

    Lies of P

    No tak to z grubsza funkcjonuje w każdym soulslike (i nie tylko). Duże bije mocno i jest trudniejsze do przełamania, ale pozostaje przy tym wolne i ciężkie. Małe bije słabo, ale żądli w tym samym czasie wielokrotnie i nie obciąża postaci, która pozostaje dynamiczna. Odwieczna równowaga coś-za-coś, dla każdego coś miłego. Też nie widzę tutaj niczego, co wymaga znaczącego balansu. U mnie pierwsze przejście na Technice, ale przy drugim chyba zrobię jakiś respec i spróbuję inne brońki.
  6. Nie żebym autora bronił, ale chłop dostał na recenzję Quake 2 całą 1/3 strony. Czytaj: mniej niż Aynsel na recenzję jakiegoś nieokreślonego symulatora farmera czy JRPG, który #nikogo (po pół strony). Nie da się tego zrobić inaczej, niż na kolanie, bo to jest ile? 200 słów? Nie ma z czego rzeźbić. Zawsze będzie się prezentowało, jakby było zbyt oględne i pospieszne. Zawsze coś pominiesz dla ciebie nieistotnego i nieznaczącego, dla innych odwrotnie. Tym bardziej, że wydźwięk recenzji Q2 jest całkiem pozytywny i zachęcający, a "niska" ocena to zapewne wypadkowa surowego kompasu ocen Konsolite i jego wstrzemięźliwości przed docenieniem jakiegokolwiek remastera/remaku/jakiejkolwiek gry. Choć Metroid Prime dał 9, więc potrafi docenić dobry remake Czekamy na oficjalny komentarz.
  7. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Gris [Switch] Lekko, zwiewnie i niewymagająco było. Szczerze mówiąc wstrzymywałem się z ograniem tego Grisa, bo obawiałem się uproszczonej rozgrywki, która byłaby zepchnięta na drugi plan, a główną rolę pełniłby tutaj “artystyczny wyraz”. Coś na czym sparzyłem się nie tak dawno temu przy okazji Papetury - dzieła bez wątpienia pięknego, ale oferującego zaledwie kikut gameplayu. No, ale wreszcie nabrałem odwagi i śmiałości, by dać Grisowi szansę, choć odpalałem grę wciąż pełen niepokoju czy nie zasnę przed konsolą po godzinie. Nie zasnąłem, co nie znaczy, że było intensywnie. Wciąż dużo tutaj momentów, w których twórcy nie oczekują od gracza niczego poza trzymaniem gałki w prawo czy lewo. Okazjonalnie możemy podskoczyć. Wszystko to abyśmy mogli w pełni się skupić na ODCZUWANIU i podziwianiu artystycznego piękna oprawy. Ta bez wątpienia wysuwa się na pierwszy plan, nie odkryję tutaj nic nowego. Ekranik Switcha (oczywiście OLEDowy) wydawał się płótnem, na którym akwarelami ktoś namalował ruchome obrazy. Początkowe dość skąpe w barwy, ale wraz z rozwojem fabularnym paleta już tylko się rozrasta. Nie ma w tym przypadku. I ma to swoje uzasadnienie oraz znaczenie, a całość jest oczywiście skrzętnie przez twórców rozplanowana. Nikt nic nie mówi i nie pisze wprost, niemniej przekaz Grisa jest na tyle uniwersalny, że każdy odnajdzie w nim cząstkę własnych doświadczeń, które kiedyś przyszło mu odczuwać na własnej skórze. Otoczka dźwiękowa również trzyma odpowiedni nastrój i czasem membrany głośników brzmią jedynie pojedynczymi nutami pianina, by w adekwatnych momentach dać o sobie znać znacznie żywszymi melodiami podkreślającymi znaczenie chwili. Ale chuj z tym, nie jesteśmy w galerii sztuki, tylko na forum HARDCOROWYCH GRACZY, więc dajcie mi grę do grania. No rewelacji pod tym względem nie ma. Szczególnie początek niespecjalnie napawa optymizmem, bo długimi chwilami przyszło mi trzymać gałę w prawo i - nie zgadniecie - ale nie czułem podekscytowania. Tak, wiem, kontemplacja, rozmyślanie, zaduma. Siłą rzeczy parę chwil na to będziecie mieli czy tego chcecie, czy nie. Szczęśliwie dla Grisa im dalej w grę, tym robi się ciekawiej. Joypad zapełnia się kolejnymi aktywnymi przyciskami, bo zyskujemy nowe zdolności mające pomóc nam w brnięciu przez nowe rewiry. Mamy tutaj pewnego rodzaju centralny hub, a z niego rozchodzą się odnogi, jednak całość jest dość liniowa i z minimum orientacji w terenie nie powinniśmy się zgubić. A po ukończeniu kolejnej lokacji zawsze miło jest wrócić do znajomego kąta. I tak zaliczamy kolejne ETAPY (słowo-klucz dla wydźwięku całej historii), ciekawscy eksploratorzy mogą zboczyć z głównej ścieżki w poszukiwaniu bonusowych znajdziek (jest miła dodatkowa scenka z odnalezienie wszystkich), ale całość i tak nieubłaganie zmierza do emocjonalnego finału. Ponoć ludzie na nim płaczą, ale ze mną aż tak źle nie było. Zbyt męski jestem chyba. Niemniej celowo odpuszczam sobie analizę i symbolikę Grisa, bo ta w ogólności jest dość łatwa do rozszyfrowania (niejednoznaczne są tylko detale) i zostawię to każdemu z osobna. Gdybym miał określić rozgrywkę, to najpewniej użyłbym słów w rodzaju: dostojna, elegancka (nie mylić z legancką Jarusia). Wszystko odbywa się w dość onirycznym nastroju, niespiesznym, brakuje tutaj dynamiki, a skacząca bohaterka zdaje się chwilami zawisnąć w powietrzu na wieki (i kolejne milenia w przypadku użycia double jumpa). Jest trochę wyzwań platformowych i mało wyszukanych zagadek środowiskowych. Utknąć raczej nie sposób, bo to nie ten rodzaj gry, która miałaby stawiać przed graczem wyzwanie gameplayowe. Najpewniej ma to sens, bo bezstresowo przebiegająca rozgrywka skłania nas do szukania pobocznego zajęcia, więc w międzyczasie zastanawiamy się nad znaczeniem całości i niektórych scen. Zaduma i refleksja, pamiętacie? Mimo wszystko jestem miło zaskoczony, bo więcej w Grisie gry, niż zakładały moje czarne scenariusze. Nadal nie określę jej platformówką, ale pykało się miło. Bez zaskoczeń czy wyzwania, ale przyjemnie. Jedyne czym gameplay może nas zaskoczyć, to uczucie irytacji. Takiej ofiary wymagał najwyraźniej koncept artystyczny. Bo wraz z nim i ujmującą oprawą przychodzą chwilowe problemy z czytelnością otoczenia. Dużo tutaj momentów, gdy tak naprawdę nie wiemy czy coś jest platformą albo przeszkodą, dopóki nie spróbujemy wejść z tym elementem w interakcję. Najbardziej cierpi na tym gracz lubiący szukać nieobowiązkowych sekretów, bo te bywają poukrywane za ścianami czy filarami, które musimy spróbować polizać, by mieć pewność co do ich roli. Zobrazuję klipem: Artyzmu nie odmówię, ale nie wiem czy ktokolwiek będzie miał ochotę Grisa zaliczać więcej, niż raz.
  8. Kmiot

    Lies of P

    Ja się dziwię, że taki kozak i wielbiciel trudnych gier jak Schranz w ogóle potrzebuje redukcje obrażeń na bloku. Myślałem, że on wszystko perfect parruje.
  9. Kmiot

    Lies of P

    Nie ma to jak zmontować sobie broń z potężnego topora większego od samej postaci (właściwości tnące) i dać mu rękojeść od lekkiej szpady, czyli moveset kłujący, co z automatu obniża potencjał ostrza. Komicznie to wygląda jak bossów dziobiesz tępym końcem, zamiast im przypierdolić tą gigantyczną brzytwą xd Zawsze miałeś taki łeb do interesów?
  10. Ależ nerfik poleciał na najpotężniejsze bronie Jak ktoś przy poprzednim patchu narzekał, że będzie łatwiej (bo osłabiono niektórych bossów), to teraz będzie raczej trudniej, bo po statystykach oberwał m.in. Zimmerman, Songbird czy Stun Needle Launcher. Balans głównie pod kątem zabawy online, ale singiel obrywa rykoszetem. Patch notki: https://en.bandainamcoent.eu/armored-core/news/armored-core-vi-fires-of-rubicon-regulation-update-1031 Tymczasem ja zacząłem lecieć trzecie przejście po true ending, więc może być ciekawie.
  11. Ja ściągnąłem, odpalę w weekend. Ukradłem też Policenauts na telefon, więc też pewnie się skuszę i dam szansę. Szkoda, że ten rok jest taki obfity w nowe gierki i trzeba rzeźbić w dobie, co trochę widać po ruchu w Klubie.
  12. Kmiot

    Lies of P

    Skończone. Kapitalna gra, choć długie godziny spędzałem na powtórkach walk z bossami, to nie przypominam sobie frustrującego momentu. Raczej takie z gatunku "Ajjj! Blisko było! Jeszcze raz!". Rewelacyjny nastrój gry (fakt, pod koniec trochę siada, bo ostatnie lokacje nie porywają), mimo wszystko świetne walki, bo bez wątpienia zapadną mi w pamięć. Wszystko zaliczone w trybie "dlaczego ja sobie sam wyrządzam krzywdę?", czyli solo i bez rzucania, bo po prostu miałem frajdę i satysfakcję z rozpracowywania ataków bossów, choć w kilku przypadkach było nieco fartu. Kusi mnie drugie przejście, ale to może po krótkiej przerwie. Polecam szczególnie Gamepassowcom, bo danie grze szansy nic ich nie kosztuje. A nuż klimat pochłonie.
  13. Cyferka cyferką, ale nawet krótkie podsumowanie (plusy/minusy) sugeruje, że mamy do czynienia z mesjaszem, grą idealną i pozbawioną wad. Bo czymże są drobne spadki płynności w jednym mieście? Nikt mi nie wmówi, że ktoś zauważył taki detal, ale innych (choćby drobnych niedogodności) już nie. Sadiker zaproponował jeszcze, aby dorzucać do recenzji 3 grosze HIVa, bo "on na wszystko narzeka". Problem z Hivem obecnie jest taki, że chłop już od lat nie siedzi w grach, przestał się nimi jarać, gra tylko w CoDy, Destiny i ściągałki, więc trudno, żeby miał coś do powiedzenia na cokolwiek spoza jego kręgu zainteresowań (czyli 95% pozostałych gier na rynku). Nie ma co ukrywać, że obecnie jest takim Krychowiakiem reprezentacji PE - nikt nie ujmuje mu zasług, wkładu w złote czasy PE i okresu dobrej formy, ale teraz funkcjonuje tam głównie z przyzwyczajenia i automatu, niewiele wnosi, a zakres jego zadań to minimum (któremu i tak nie zawsze daje radę). Chłop jest poza branżą, nie można na nim polegać (terminowość), jest ograniczony gatunkowo, a to tylko kilka z jego zalet.
  14. Niby tak, ale z drugiej strony można założyć, że fan gatunku i tak sięgnie po grę, niezależnie od werdyktu. Ja wychodzę z założenia, że fana gatunku nie trzeba przekonywać, a antyfana gatunku nie przekona nawet 10/10. Recenzja mogłaby operować gdzieś pośrodku, między niezdecydowanymi graczami, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości czy to gra dla nich. Nie mam nic przeciwko dawaniu gier do recenzji fanom danego gatunku czy serii, ale od profesjonalistów wymagam zdolności do krytycznego spojrzenia nawet na obiekt cyfrowych westchnień. Odrobiny chłodnej głowy.
  15. Tak jak Butcher nie zwracał uwagi, że remaster TLoU był tą samą grą, tylko w ładniejszej oprawie (już zresztą drugi raz, bo jeden remaster mieliśmy przy przejściu na PS4). Tak jak dla Butchera nie było minusem, że wykrojono z gry tryb multiplayer. Generalnie tak się kończy recenzowanie gier przez fanboyów. Powstaje laurka i rozszerzony felieton, gdzie (świadomie lub nie) są pomijane bądź lekceważone ewentualne niewygody, braki czy wady gry. I cyk, fajrant, pora na napisanie TOP 10 Animacji Otwierania Drzwi w Grach dla PPE.
  16. Kmiot

    Lies of P

    Wczoraj wieczorem odpaliłem sobie streama, gdzie jakaś dziewucha grała w Pinokio i akurat mierzyła się z Fuoco (Piecem). No nie szło jej, widać było wyraźny brak skilla, koncentracji, cierpliwości, ciągle obrywała tymi samymi ciosami, nie wyciągała wniosków, była pazerna na atakowanie i nadziewała się na kontry. Na moich oczach próbowała przez chyba dwie godziny zrobić to legitnie, czyli solo, bez przedmiotów, ale jej potencjał w obsłudze pada nie pozwalał. Możliwe, że trudzi się z nim nie od wczoraj. Siedziała trochę zrezygnowana, wyraźnie zniechęcona i bez entuzjazmu. Nie była nawet bliska pokonania Fuoco. Co ma w takiej sytuacji zrobić gracz? Zostawić grę? Ale jeśli podoba mu się wszystko, jest ciekawy dalszych lokacji, generalnie bawi się wyśmienicie, cieszy klimatem, tylko trafia na taką ścianę gameplayową i z jakiegoś powodu nie potrafi się na nią wspiąć? Zrobiło mi się jej nawet żal i pomyślałem, że mogłaby już skorzystać z dodatkowych opcji, które właśnie na takie sytuacje przewidzieli twórcy, bo przecież najmniej zależy im na tym, aby gracz porzucił dzieło, nad którym pracowali przez lata. Kibicowałem jej, aby w końcu machnęła ręką na jakieś wydumane ambicje gracza i zaczęła się po prostu dobrze bawić z grą, zamiast się nią batożyć i cierpieć katusze. Z wielką ulgą przyjąłem więc widok, że w końcu podeszła do miski, przywołała na pomoc Zjawę. W dwójkę nie poszło jej wcale lepiej. Spróbowała jeszcze dwukrotnie z pomocą Zjawy, oba podejścia to kompletne porażki. Zakończyła streama. Kurtyna.
  17. Kmiot

    Lies of P

    Kurde, dobrze, że wczoraj się zaparłem i rozjebałem dupę King od Puppets, bo dzisiaj po paczu byłoby za łatwo, hehe.
  18. Tylko Verstappen niezmiennie kilka długości przez rywalami.
  19. Konieczne jest przywołanie Rogera do porządku. Postawmy mu ultimatum. Na powrót na forum ma czas do premiery nowego numeru. Jeśli do tej pory się tutaj nie zamelduje, to absolutnie nic z tym nie zrobimy.
  20. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Bomb Rush Cyberfunk [PS5] Ominęło mnie Jet Set Radio. To znaczy: zawsze jakoś przyciągało wzrok i intrygowało, chęci były, wszystko było na miejscu, poza odpowiednią platformą pod TV. No i koniec końców się nie złożyło jakoś, trudno. Aż teraz ktoś zechciał przywrócić do życia markę, choć dla niepoznaki pod innym tytułem. Fani jacyś pewnie. A ja nie miałem już więcej wymówek, kupiłem, odpaliłem i nie mogłem przestać grać. Otwarcie gry zaskakuje. Bo okazuje się, że jest tutaj jakaś fabuła i prolog kończy się dość nieoczekiwanie. Chyba dałem się zmylić tej cukierkowej oprawie. Nie żeby opowieść zaproponowana przez twórców pozostawiła mnie w jakimś zachwycie, bo aż tak dobrze nie jest. Jest za to dość pretekstowo, bo uznano, że trzeba dać graczowi jakąś motywację do podbijania kolejnych dzielnic, więc serwuje się mu niemrawe scenki pozbawione voice-actingu. Czytanko. Śledziłem intrygę z umiarkowanym zainteresowaniem i liczyłem każdorazowo, że skończą gadać najprędzej jak to możliwe, bym mógł wrócić do śmigania po poręczach. Niemniej na początku gry czeka nas konieczne wprowadzenie i dopiero po kilkunastu minutach możemy wskoczyć na dechę, by zanurzyć się w kwintesencji Bomb Rush Cyberfunk. Gwoli ścisłości - to nie jest Tony Hawk w bajkowej oprawie. Mechanicznie to zupełnie inna gra. Nie ma ona rozbudowanego wachlarza tricków czy wyszukanego systemu ich kręcenia. Nie ma nawet potrzeby balansowania na poręczach oraz podczas manuali. Arcade. Podobnie jak walenie sztuczek w powietrzu - postać się nam nie przewróci, dopóki w trakcie lądowania pod sobą będzie miała jakikolwiek grunt. Na czym więc polega całe wyzwanie, zapytacie? Na eksploracji, szukaniu kombinacyjnych ścieżek by dostać się w inne rejony mapy, na szperaniu za znajdźkami i namierzaniu kolejnych miejsc gotowych na nasze graffiti. Bo na tagowaniu dzielnicy swoimi dziełami sprejowej sztuki polega progres gry. Wjeżdżamy na wrogi teren i przejmujemy kolejne ściany. Z każdym mazidłem (prosta minigierka z gibaniem gałką) wzrasta nasz respekt, a po osiągnięciu odpowiedniego poziomu możemy podjąć się fabularnych wyzwań i odblokować kolejne dotychczas zamknięte strefy lokacji. Tak aż do wielkiego finału, gdzie podejmujemy wrogi gang w pojedynku na punkty, wygrywamy go i ziuuu, lecimy do kolejnej dzielni. Ach, zapomniałbym. Wraz z respektem rośnie też nasza nielegalność działań, więc w pościg wysyłani są stróże prawa. Tak, uciekamy przed policją. Początkowo dość nieporadną, ale z kolejnymi gwiazdkami (jak w GTA) rzucane są nam pod kółka poważniejsze jednostki: opancerzone, uzbrojone w broń palną, snajperów, wieżyczki strzelające łańcuchami, które nas spowalniają i ostatecznie uziemią, chyba że zaczniemy się z ich okowów wyrywać trikami, w późniejszej fazie nawet latające drony czy istnego Metal Geara. Ale, ale. Nie musimy się ograniczać do ucieczki, bo walczyć też można. Tutaj gra nieco zawodzi, bo mało wyraźnie tłumaczy mechanizmy funkcjonujące przy walce. Więc początkowo tak klepiemy te ataki do znudzenia nie do końca zdając sobie sprawę, że najlepiej łączyć je ze skokiem i szprejowaniem wyrzuconych w powietrze rywali. Wciąż nie jest to udany element gry, ale przynajmniej skraca go do minimum, bo czasem niestety trzeba stawić czoła policji. Trochę inaczej i lepiej sprawa wygląda ze starciami z wszelakimi maszynami czy fabularnymi bossami (tak!), bo te wymagają nieco kombinacji, unikania ataków, kontrowania własnymi i wyprowadzania finiszerów w postaci grafitti na przeciwniku. W międzyczasie walczymy też z kamerą, która nie zawsze chce być po naszej stronie. Dzielnic do odbicia jest pięć, plus dwie mniejsze. A na każdej z nich mamy ogrom atrakcji, pajęczyn poręczy, skrytek, bonusów. Trafiają się misje poboczne (rozglądajcie się za tańczącymi NPC, bo nie są one dodatkowo oznaczone na mapie czy coś), grafitti wymagające długich i satysfakcjonujących sekwencji i oderwanych od rzeczywistości wygibasów. Możemy też pobawić się naszym telefonem z klapką, przesłuchać utwory, sprawdzić mapę, SMS-y od ziomków (warto, bo fajne tipy dają), przejrzeć wzory grafitti czy porobić zdjęcia (niektóre misje wręcz tego wymagają). Ale głównie sobie jeździmy czy to na deskorolce, BMX-ie, albo rolkach i odhaczamy kolejne małe cele. Środek lokomocji nie ma większego znaczenia, bo nie różnią się one mechaniką czy możliwościami, więc to wyłącznie kwestia wizualna, choć jest kilka skrytek, które możemy otworzyć tylko na odpowiednim sprzęcie. Niemniej cała frajda tkwi w uzależniającym czyszczeniu miejscówek. Bo system sztuczek może nie dorównuje temu z Tony’ego Hawka, ale działa tutaj ten sam uzależniający mechanizm i syndrom, by chcieć spróbować dostać się jeszcze na ten dach, albo zgarnąć tę ikonkę. I tak mi leciały kolejne minuty, kwadranse, a te przeradzały się w godziny. To działa. A to wszystko w pełnym intensywnych barw anturażu, jak widać na obrazkach. Wizualnej sferze trudno cokolwiek zarzucić, dopóki nie dochodzi do fabularnych scenek, bo wtedy objawiają się wszystkie jej ułomności, ale nie widzę powodów, by specjalnie się tym przejmować. Ważne, że gameplay hula płynnie i dynamicznie, a kolorystyka otoczenia pomaga w orientacji. Funky muzyka? Bez wątpienia istotny element, kształtujący całościowy wizerunek i feeling gry, choć z mojej perspektywy miewa swoje wzloty i upadki. Niektóre utwory są na tyle chwytliwe i udane, że nawet tydzień po ukończeniu gry wciąż dźwięczą mi w głowie w najbardziej nieoczekiwanych momentach, inne z kolei wydawały mi się zapętlonym jednym i tym samym bitem bez grama inwencji. Co ważne: kolejne utwory odnajdujemy poukrywane lokacjach, więc nasza metodyczność nagradza nas coraz szerszą playlistą, co uważam za świetny i motywujący do eksploracji patent. Gra w swojej podstawowej formie nie jest specjalnie wymagająca, stanowiąc raczej rozluźniający szpil, niż frustrujące czy wymagające gumowych palców wyzwanie. Drobne schody mogą się pojawić w momencie gdybyśmy zechcieli odhaczyć wszystkie trofea/osiągnięcia, bo kombo złożone z kilkunastu milionów punktów na każdej z lokacji to już poprzeczka zawieszona całkiem wysoko. Ale na pewnym poziomie znajomości gry zechcecie to wykręcić, bo podświadomość kusi. Jeździcie więc po miejscówce i rozglądacie się planując przejazd, a potem ruszacie w kilkuminutową podróż pełną nabijania mnożnika (nawet do x100, bo czemu nie), walenia trikulców, śmigania po ścianach i długich manuali. Czasem trochę ryzykujecie dla błahostki w rodzaju dodatkowego x1, czasem cheesujecie, ale tak czy srak bawicie się wyśmienicie i całkowicie angażująco. Niech na korzyść Bomb Rush Cyberfunk świadczy fakt, że po zdobyciu platyny i tak wróciłem tam jeszcze na kilka godzin, aby odblokować wszystkie postacie (20 sztuk!) i pozbierać dodatkowe znajdźki, z których nawet nie korzystałem (ciuszki, sprzęty). Ale fakt jest taki, że trudno mi tę grę było zostawić, póki nie odhaczyłem wszystkiego. To chyba dobrze o niej świadczy, co?
  21. "MAX, POCZEKAJ NA NAS!" Chyba Perezowi ładują te zepsute części, a Max co wyścig jeździ na nowych.
  22. Więc tak. Shmup mówią, że trudny (jak wiele gier w tym gatunku, więc mnie to specjalnie nie dziwi) i pewnie by się skończyło na saveslotach oraz niepotrzebnych nerwach, poza tym z całą sympatią do Suavka, to marka Macross nie jest dla mnie żadnym argumentem. Ot, shmup, którego to gatunku i tak nie jestem fanem. Death Rally wydaje się fajną gierką na odpalenie i popykanie, ale na kompie mam jeszcze do nadrobienia rozgrzebane FFT, więc to ma priorytet, tylko czeka z nim na niego bardziej przytulne wieczory czy dni, zamiast gorących i dusznych, jak do tej pory. Niemniej pewnie odpalę i sprawdzę Death Rally z czystej ciekawości, więc dzięki na link. Tym samym głos trochę przewidywalnie leci na Policenauts, bo zawsze ciut intrygowało, choć zawsze też wydawało się nie pasować do moich preferencji. Ale jak nie teraz, to kiedy? Wydaje się dobrym tytułem do zainstalowania na telefonie i "poczytania" przy nadarzających się okazjach. Jedna okazja do drugiej i może się "przejdzie". Zobaczyłbym co tam Kojima za gówno zrobił. PS znowu nie widać kto na co głosował
  23. I musisz z tym żyć, bo przecież nie zrezygnujesz z procesu. Taki tekst idzie do druku raz i potem nie ma już odwrotu czy miejsca na poprawki, a to pewnie siedzi z tyłu głowy. Ale spoko, żadnej presji, hehe. Ale co tutaj atakować? Ostatnio w którymś podcaście wspominałeś o dwóch pierwszych Baldur's Gate na PS4/Switchu, więc to nie tak, że BG istnieje tylko w środowisku pecetowym. Myślę, że tutaj nie ma do czego namawiać, bo Roger doskonale wie, że tekst o Baldur's Gate jest jak najbardziej uzasadniony. A po przesłuchaniu wspomnianego podcastu kupiłem własny egzemplarz BG1+2 na PS4, tylko gierkowa jesień zapowiada się na tyle gorąco, że nie wiem kiedy uda się wstrzelić z rzeczywistym odpaleniem tego. Dlatego potrzebuję mobilizacji i motywacji, a taki tekst o cyklu autorstwa Kacpra byłby bardzo zachęcający. Chłop napisał jeden tekst o rolkach i się wykończył. Trzymaj się tam Roger. My tutaj na forum sobie poradzimy bez Ciebie, ale PE już sobie raczej nie poradzi, więc prawdopodobnie dobrze dobierasz priorytety. Byłem na pierwszym Toy Story w kinie, więc Buzz to mój druh. Na Pocahontas też byłem i wiem czemu wilk tak wyje w księżycową noc i czemu ryś tak zęby szczerzy rad. Ostatnimi miesiącami pojawiają się też inne rozbudowane opinie, więc myślę, że to nie to. Roger też potrzebuje motywacji i dobrego słowa, więc robię co mogę. Ale najwidoczniej potrzebuje też chwili oddechu i trudno jest mieć mu to za złe. Wróci silniejszy! Nie, bo wtedy czułbym się zobligowany i robił to po części z obowiązku, więc porzućmy temat. Bardziej byłbym za tym, by po prostu powrócił Głos Ludu w sensownej formie, ale z Hivem za sterami to nie wypali. Możliwe, że sam Capcom już o niej zapomniał. No, ale przynajmniej dinozaury pod nowego Dino Crisis mają już gotowe. Roger z Tobą musi postępować ostrożnie, bo zaraz odjebiesz jakiejś ważnej grze 5/10 i gównoburza gotowa, też dwa razy bym się zastanowił xd Ale spoko, myślę, że jak kogoś interesuje Twoja opinia, to ma inne możliwości, by jej zaciągnąć (choćby podcasty), więc nie żeby mi tego jakoś brakowało, po portu zauważyłem okres zaniżonej płodności w magazynie, no ale będę obserwował dalej, bo może to tylko tymczasowe. Zmiany potrzebne, bo tak jak pisałem: obecnie kącik jest przez większość czasu kierowany do już zorientowanych w temacie i mało przystępny dla świeżaków (jak ja), bo dla Ciebie coś może być oczywistością, o której nie warto wspominać (z uwagi na mało miejsca), a dla mnie w tym momencie zaczynają się "schody" i kaskada myśli "o czym on pisze?". Potraktuj to jako wyzwanie, by w tych kilku zdaniach zachęcić czy zaintrygować potencjalnego nowego widza i żółtodzioba. Bo tych zorientowanych w temacie i tak będzie trudno zaskoczyć czy sprawić, by zmienili zdanie. Próg wejścia. Spokojnie, idzie jesień, teraz się zacznie atak dobrych gier na Helmowy Jar.
  24. Tak. Przestań grać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...