Resident Evil Village
Siódemka była świetna, ale Village to gra genialna. Po ograniu demka i zobaczeniu kilku materiałów z gry trochę się zniechęciłem, bo nie zauważyłem większych zmian względem poprzedniczki, przeciwnicy nie trafili w moje gusta, a kapiszony (pistolety) wzbudzały lekkie politowanie. Oj jak bardzo się myliłem. Pełniak to gra fantastyczna, z ogromną ilością zawartości, różnorodnych miejscówek, których większość podobała mi się okropnie. Cały czas psioczę na zmarnowanie potencjału wioski w Resident Evil 4, lokacji zdecydowanie najlepszej i najbardziej klimatycznej, jednak znajdującej się jedynie w początkowej fazie gry. Village zrekompensowało mi to z nawiązką i podtytuł jest adekwatny do tego co otrzymaliśmy. Wioska jest spora i stanowi hub, przez który dostajemy się do kolejnych miejscówek gry, a tych jest sporo. To chyba pierwszy Resident, w którym z przyjemnością lizałem ściany, szukałem skarbów, odkrywałem sekrety i czyściłem mapę. Powraca też lubiany z czwórki sprzedawca, u którego nie tylko kupujemy zasoby, sprzedajemy znalezione skarby, ulepszamy bronie (arsenał jest bardzo pokaźny), ale też gotujemy dania według dostępnych przepisów, które to wzmacniają naszego bohatera. Jest co robić.
Graficznie Village prezentuje się bardzo fajnie. Ogrywałem ją w trybie jakościowym z RT i mimo niepełych 60 klatek na sekundę grało się przyjemnie i bez problemów z płynnością. Oprawa audio także genialna, oczywiście doświadczana tylko na słuchawkach i w środku nocy (House of Beneviento nigdy nie zapomnę, było naprawdę gęsto).
Fabularnie Village to solidna gra, posiada kilka śmiesznych momentów (walka z pewnym bossem nijak niepasująca do ogółu gry) jak to zwykle w Residentach bywa, ale obyło się bez zażenowania. Po pierwszym przejściu od razu naszła mnie chęć na NG+ i polowanie na znajdźki oraz masterowanie broni, jednak postanowiłem zrobić sobię przerwę na inne tytuły i wrócić do Residenta po jakimś czasie, aby nie zmęczyć się grą zbyt szybko. Oprócz głównego wątku dostajemy jeszcze tryb Mercenaries, ale nawet go nie odpalałem.
Polecam bardzo fanom klasycznych odsłon jak i fanom siódemki, bo to w końcu kontynuacja historii Ethana.
Lake
Lake ogrywałem równolegle do Residenta jako niezobowiązującą i lekką odskocznie do grania w ciągu dnia. W grze tej wcielamy się w postać Meredith, która opuszcza wielkie miasto oraz pracę w korporacji i na kilkanaście dni powraca do swojej rodzinnej miejscowości by zastąpić swojego ojca na stanowisku listonosza. Czy to gra o rozwożeniu listów i paczek? Tak jest, ale wykonując dzień po dniu te rutynowe czynności nawiązujemy relacje z mieszkańcami miasteczka. Spotykamy przyjaciół z dawnych lat i poznajemy nowe osoby. Lake stawia przed nami wybory, od których zależy zakończenie. Czy praca listonosza spodoba się nam na tyle, że gotowi będziemy rzucić wszystko i osiąść na stałe w tej malowniczej okolicy, a może znudiz nam się na tyle, że wrócimy do miasta?
Graficznie jest przyjemnie, jest to tytuł niezależny więc oczekiwania nie są zbyt wysokie. Przyczepić się mogę jedynie do oprawy dźwiękowej. W radiu w kółko lecą 2-3 piosenki przez co dość szybko wyłączyłem je i słuchałem jedynie dźwięku silnika naszej furgonetki. Czy bym tą grę kupił? Nie sądzę, ale pobrać z Gamepassa warto i dla relaksu pojeździć sobie w okół tytułowego jeziora.
Mortal Shell: Enhanced Edition
Inspiracje Dark Souls są tutaj oczywiste, twórcy momentami żywcem kopiują elementy gry From Software, ale przy dłuższym posiedzeniu okazuje się, że to zupełnie różne gry. Mortal Shell korzysta z autorskiej mechaniki „stwardnienia”, gdzie po wduszeniu lewego triggera nasza postać twardnieje jak kamień co pozwala nam blokować ciosy przeciwników, albo wyprowadzać nasze uderzenia. Wymaga to chwili wprawy, ale kiedy już uda nam się ją opanować to rozgrywka staje się o wiele prostsza. Druga z różnic to tytułowe powłoki. Podczas gry napotykamy ciała poległych bohaterów (czterech), których postać możemy przyjąc. Różnią się one siła, zwrotnością, oraz indywidualnymi umiejętnościami, które możemy odblokować za pomocą zdobytego „taru”.
Mortal Shell jest też grą mniejszą i mniej różnorodną niż soulsy. Świat nie jest zbyt duży, dzieli się na Falgrim, które jest łącznikiem pomiędzy świątynami, kóre musimy odwiedzić by odzyskać pewne przedmioty. Różnorodność przeciwników także nie jest zbyt duża, a bossowie to zwykle postaci humanoidalne, które różnią się kosmetyką i ciosami, którymi dysponują. Na dobrą sprawę, możemy przejść grę bardzo szybko, biegnąć prosto do bossa i omijając po drodze przeciwników. Umiejętnie wykorzystując stwardnienie nie musimy nawet usprawniać nawszego bohatera bo już to wystarcza na zwycięztwo w pojedynku.
Bardzo lubię serię of From Software i nie oczekiwałem od Mortal Shell cudów, wiedząc, że to projekt stworzony przez małą grupę zapaleńców z pasji do gier japończyków. Dostałem to co chciałem, przyjemną grę do skończenia w trzynaście godzin, bo tyle właśnie mi zleciało do zobaczenia napisów końcowych.
Wersja Enhanced dostępna jest w Gamepassie, a w Plusie jakiś czas temu gra też się pojawiła. Polecam, jeśli ktoś ma głód przed Elden Ring.
Halo 4 & Master Chief Collection
Przed ograniem Inifnite postanowiłem ukończyć wszystkie poprzednie części i własnie udało się zaliczyć całą kolekcję Master Chiefa. Byłem zmęczony tytułami od Bungie i Halo 4 było dla mnie ogromnym powiewem świeżości. Tytuł bardziej liniowy, z lepszą narracją i przepiękną grafiką (śmiało mogę stwierdzić, że to najpiękniejsza gra z ery X360) sprawiła, że do świata Halo wsiąknąłem po raz kolejny.