Killzone 2 - o ile jedynka jeszcze była całkiem niezła (cztery odmienne postacie do wyboru, w miarę zróżnicowane levele, ciut bardziej taktyczna wymiana ognia), tak już dwójka, to dla mnie pasztet niesamowity, najbardziej monotonna strzelanka w jaką miałem okazję kiedykolwiek zagrać na konsolach. Beznadziejny design lokacji (praktycznie same stalowe wnętrza i zewnętrza, od których po kilku godzinach idzie dostać mdłości), słaby, kompletnie bez polotu scenariusz i gameplay tak nudny, że przy którym nawet partyjka w warcaby ze swoim dziadkiem wydaje się oferować więcej frajdy. Ledwo zauważalne zróżnicowanie przeciwników (praktycznie wszystkich za wyjątkiem bossów rozwala się tak samo), piekielnie liniowe korytarze, "zabawa", która od początku do samego końca opiera się na bezmyślnym, pozbawionym jakiejkolwiek taktyki wyrzynaniu nadciągających hord Helghastów. Jako, że lubię wyzwania, to jedynie wysoki poziom trudności stanowił dla mnie jako-taką motywację do ukończenia tej gry.
Dodam jeszcze, że niedługo po skończeniu Killzone'a dorwałem Bulletstorm. I cóż mogę rzec - rewelacyjna prezencja (design poziomów, postaci, luźny klimat, masa głupkowatego humoru) + nietuzinkowy pomysł na gameplay = s-f, przy którym ten nadmuchany szrot od Guerrilli może się schować. Szacun dla naszych ludzi z PCF.