Dead Space 1 i 2 stawiam na równi jako jedne z moich ulubionych gier ever, trójka gorsza, ale to wciąż bardzo spoko shooter.
Ale moim zdaniem w TEW jest bardzo dużo zaszczucia. Cholera, grałem dziś sobie pojedyncze chaptery w NG+ żeby dobić parę trofeów, speedrunowałem chapter 10 i wciąż byłem spięty mimo że znałem ten chapter na pamięć i miałem dopakowane skille i ekwipunek, że nic nie mogło mnie zabić. Ta gra jest tak intensywna, pomimo braku jumpscare'ów nie ma momentu żeby się wyluzować. Ten pokój z dwoma Traumami wciąż mnie przeraża i go nie cierpię ;/.
PONIŻEJ LEKKIE SPOILERY
Najlepsze pod względem klimatu są moim zdaniem chaptery 2-4. Drugi, pierwsze spotkanie z zombie, przeprawa przez las, burza w tle, odbijający się księżyc, wiatr, przeprawa do bramy... Trzeci i wioska niczym z Residenta, mglisty, nocny klimat, sporo domów do eksploracji, odgłosy wrogów na każdym kroku, krzyczący Sadysta w tle... Czwarty, zjawy palonej na stosie kobiety i kobiety wybiegającej z domu, brat doktorka, killroom w basenie z krwią...
Cała ta sekwencja tak mnie wymęczyła przy pierwszym przejściu i na Akumu, że widok światła dziennego w rozdziale 6 (pomimo całej trudności tego chapteru) był dla mnie zbawieniem. Zazdroszczę ludziom którzy jeszcze nie przeszli tej gry na survivalu (i później Akumu), dosłownie każdemu killroomowi towarzyszy takie uczucie zaszczucia i niepewności że emocje są niesamowite.