Skocz do zawartości

tomasz_sromasz

Użytkownicy
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez tomasz_sromasz

  1. Z tym, że, jak zauważa słusznie Maciej Piekarski, ewentualnymi mandatami można sobie dupę podetrzeć:



    Przepraszam bardzo, ale Dyrektor Generalny Lasów Państwowych nie ma takiej kompetencji, okresowy zakaz wstępu do lasu może wprowadzić wyłącznie nadleśniczy i to w związku z przyczyną, która musi stanowić jedną z enumeratywnie wskazanych w ustawie o lasach. Zgodnie z treścią art. 26 ust. 3: Nadleśniczy wprowadza okresowy zakaz wstępu do lasu stanowiącego własność Skarbu Państwa, w razie gdy:
    1) wystąpiło zniszczenie albo znaczne uszkodzenie drzewostanów lub degradacja runa leśnego;
    2) występuje duże zagrożenie pożarowe;
    3) wykonywane są zabiegi gospodarcze związane z hodowlą, ochroną lasu lub pozyskaniem drewna.
    Oczywiście stan epidemii w żadnym stopniu nie pokrywa się z żadną z powyższych przesłanek.
    Wskazane podstawy prawne nie dają kompetencji do zamykania lasów, a jedynie do wydawania poleceń przez Prezesa Rady Ministrów różnym osobom prawnym i nie tylko. Jednak osoba wykonująca to polecenie musi działać w ramach swoich kompetencji, zgodnie z art. 7 konstytucji, który stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Skoro DGLP takiego prawa nie ma, to takiego zakazu wydać nie może. A przynajmniej nikt nie musi go przestrzegać.
    W związku z powyższym opisany wyżej zakaz nie ma podstawy prawnej, w związku z czym nie obowiązuje, a wypisane mandaty będą musiały być anulowane przez sądy.
    Zapraszam do lasu:)




    Ponadto przypomnijmy o hierarchii aktów prawa powszechnie obowiązującego w RP - skoro w ustawie o lasach jest napisane w art. 26 ust. 1: Lasy stanowiące własność Skarbu Państwa są udostępniane dla ludności" to w drodze rozporządzenia albo zarządzenia nie można tych kilku wyjątków rozszerzać!
    Abstrahując od tego, że DGLP nie ma prawa do wydawania jakichkolwiek powszechnie obowiązujących zapisów, bo przypomnijmy, że wszystkie takie przepisy muszą być opublikowane w Dzienniku ustaw, w którym żadnych aktów wydanych przez DGLP nie można opublikować, co wynika wprost z ustawy!

  2. Sensowna odpowiedź na niepokój biegającego bractwa:

    https://wiadomosci.onet.pl/kraj/koronawirus-mandat-za-bieganie-w-wysokosci-5-tys-sprawdzilismy-czy-to-mozliwe/9dqxlfx

     

    W skrócie:

    - maksymalny mandat, jaki wystawić może policja opiewa na 500 zł (1000 w przypadku, gdy złamano wiele przepisów)

    - wszystko powyżej to już grzywna, którą nakłada wyłącznie sąd

    - odnośnie radosnego (pipi)enia Szumowskiego: "Konferencje prasowe przedstawicieli rządu nie są źródłem prawa i słowa ministra zdrowia nie mogą być traktowane jako ostateczna wykładnia przepisów."

    - wszelako trzeba uważać na miejsce, gdzie się biega: "[zakaz] korzystania z pełniących funkcje publiczne i pokrytych roślinnością terenów zieleni, w szczególności: parków, zieleńców, promenad, bulwarów, ogrodów botanicznych, zoologicznych, jordanowskich i zabytkowych, a także plaż" -- tutaj nie wydaje mi się, żeby lasy pod to podchodziły, ale zwróćcie uwagę, czy wasze nadleśnictwo nie zamknęło lasu z powodu korony, bo takie przypadki też są -- wtedy to co innego.

    ja mam do lasu 2km, dla dreszczyku emocji zrobię to wolniej niż zwykle

    Rozsądnie, bo przez dreszczyk emocji tętno będzie wyższe niż zwykle, ale w związku z niższym tempem wszystko się wyrówna :philosoraptor:

  3. Bzdura. Nie ma przepisów, z których wynikałby taki zakaz. Nie ma też podstawy do wystawiania mandatu. W takich przypadkach odmawia się przyjęcia mandatu i kierują sprawę do sądu. Każdy sąd to odrzuci, nie mówiąc już o tym, że sądy teraz właściwie nie działają. 

     

    Nawet Szumowski mówił, że "prosi" o to, by nie biegać (nie wiadomo, na jakiej podstawie i komu to szkodzi). Po(pipi)ało ich lekko, a policjanci są policjantami, więc wiadomo "pięć tysięcy ZŁOTY" xD

     

    Chyba że był objęty kwarantanną imiennie, w co wątpię, bo pan policjant rozumie ustalenia primaaprilisowę jako właśnie kwarantannę.

  4. Jako że to dość realistyczny symulator świata, to ja idę ostro w political fiction. Testuję alternatywną historię, gdzie Polska jest kolonialnym imperium i założyła Nową Wspaniałą Komunistyczną Republikę Bolską na Madagaskarze.

    91593771_3610496019025206_26237204193282

    No i Isabelle śpiewająca hymn to :wub:

     

    • Plusik 2
    • Haha 2
  5. Z racji nowych obostrzeń muszę trenować na s u c h o xDDDD

     

    Tak sobie kpicie, ale w realu bym wypłacił suckerpuncha i s(pipi)ił w pięknym stylu ze śródstopia i kadencją 180 spokojnie w drugim zakresie tętna. I kto byłby wtedy mądry?

  6. Ja myślałem, że online jest głównie, żeby fleksować się swoją wioską i chatą. Bo egzotyczne owoce można w sumie równie dobrze przeszczepić z bezludnych wysepek, na które latamy za bilety Nooka. Zresztą te rzadkie owoce to też nie jest znowu jakiś dobry sposób na hajs.

  7. Ostatnio między innymi Carską filiżankę

    439617-352x500.jpg
     
    Michała Głowińskiego w roli badacza i teoretyka literatury przedstawiać nie trzeba. Znacznie mniej osób zna go natomiast jako pisarza powieści czy opowiadań. Sam zdziwiłem się, gdy natrafiłem w księgarni na zbiór szesnastu autobiograficznych opowiadań "Carska filiżanka", a jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że twórczości prozatorskiej badacz (prymarnie) w dorobku ma więcej.

     

    Książeczkę kupiłem nie czytając nawet za bardzo, co ma na obwolucie, ale jakieś przedzałożenia, oczekiwania wobec lektury mimochodem, półświadomie formułowałem. Skoro to fachowiec od historii literatury, stukturalista i erudyta, należałoby się pewnie spodziewać po odsłonie artystycznej jego pracy ogromu intertekstualnych nawiązań, metaliterackiej refleksji, formalnego wyrafinowania, które mogłyby się brać z zawodowego znudzenia przedmiotem zainteresowań. Byłem na to przygotowany. Otrzymałem jednak pisarstwo zupełnie odmienne od tego, co sobie intuicyjnie wyroiłem. Ale czy się zawiodłem? Wręcz przeciwnie!

     

    Jawne, intencjonalne nawiązania do literatury można policzyć na palcach, są: Gombrowicz (zwłaszcza mecenas Kraykowski ze stosownego opowiadania), Iwaszkiewicz, Proust, Kafka, Genet, Sartre, Sienkiewicz i w zasadzie niewiele ponadto. W dodatku pojawiają się one naturalnie, tam, gdzie się rzeczywiście pisarzowi narzucają i nie na zasadzie erudycyjnych wyliczeń. Tak samo tok mówienia opowiadacza pozbawiony jest zbędnych ornamentów, raczej pozostaje rzeczowy. Dominuje wspomnieniowa esencja, zaś forma czytelnikowi się nie narzuca.

     

    I to treść tych eskapad w głąb pamięci jest najważniejsza. Wyłania się z nich portret Głowińskiego pozbawiony maski. Opowieści bywają tak intymne jak w zbeletryzowanej autobiografii Knausgaarda. Opowiadania tworzące zbiór można przyporządkować właściwie do trzech kategorii. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa -- najbardziej przetworzone przez pamięć, a więc w wysokim stopniu niepewne, z dużą dozą zmyślenie (co podkreśla narrator), zazwyczaj traumatyczne, dla których kontekst tworzy wojna i Zagłada. Drugą kategorię można nazwać proustowskimi magdalenkami, gdzie obserwacja jakiegoś przedmiotu (jak tytułowej carskiej filiżanki) uruchamia pracę pamięci, która próbuje ów przedmiot powiązać z historycznym kontekstem. Dla trzeciej grupy, najliczniej reprezentowanej, punktem wyjścia są nekrologi. Autor wspomina w nich znane sobie, ale w szerszej perspektywie raczej anonimowe postaci nie tyle przegrane, co po prostu "niewygrane", interesujące a skazane na zapomnienie -- i stawia im pamięciowy pomnik, osnuwając wokół nich opowieść.

     

    Jednak najważniejszym tematem, niezależnie od kategorii wymienionych wyżej jest najpierw pamięć, a później, z każdym kolejnym opowiadaniem coraz bardziej, podmiot pamiętający -- ten, który wydobywa z pamięci. Proces przypominania w "Carskiej filiżance" jest bardzo ciekawy i odzwierciedla to z rozmysłem nieprzemyślana, pozornie przypadkowa, konstrukcja. Czytając odnosi się wrażenie, że obserwuje się, czy bardziej przysłu(pipi)e, autorowi wspominającemu in statu nascendi. Jakby nie było tu redakcyjnego retuszu, który ma usunąć szumy w kanale i uporządkować przekaz. W efekcie te rozmyślania są często meandryczne, hipotetyczne, oparte na plotce, wiedzione przez dowolne, narzucające się w danej chwili asocjacje. Dlatego też rytm tych opowieści jest powolny i skłaniający do refleksji nie tylko nad przedmiotem pamięci, ale też nad dyspozycją do pamiętania i tożsamością pamiętającego.

     

    Tematyka wspomnień jest rozmaita, ale dominantami są takie motywy jak starość; wojna, Holocaust, PRL (ogólnie: kontekst historyczny); homoseksualizm; nieśmiałość; żydostwo. Te trzy ostatnie są niezwykle istotne, współtworzą tożsamość Głowińskiego i kładą się cieniem na jego egzystencji. Rozbrajająco szczere fragmenty ich dotyczące również najbardziej fascynują i wzruszają. Zmagania ze skrytymi homoerotycznymi fascynacjami chorobliwie nieśmiałego podmiotu w epoce nietolerancji, jego "zmarnowane lata młodości", samotne pożeranie książek i zasłuchiwanie się muzyką, uczucie nieprzystosowania i uciążliwa bierność. Tym problemom wewnętrznym towarzyszy nieodmiennie pewien znak zapytania -- jak to się stało, że tylu bohaterów jego wspomnień, którzy "mieli wszelkie dane" ku temu, by zostać kimś, w pewnym momencie poniosło porażkę i osunęło się w niepamięć; zaś ten niedostosowany i nieatrakcyjny opowiadacz w pewnym sensie dopiął celu?

     

    Chyba właśnie ta pasywność, jako konsekwencja nieszczęśliwie ukształtowanej tożsamości niesie ze sobą tak cenną dyspozycję do bacznej obserwacji, która może potem sublimować -- poza dorobkiem naukowym -- w wysokiej próby prozę.

     

    I Zaburzony umysł Kandela

     

    783907-352x500.jpg

     

    Do rąk polskiego czytelnika trafił właśnie „Zaburzony umysł”, książka amerykańskiego neurobiologa z noblem na koncie, której cele są szeroko zakrojone. Jest to z jednej strony naukowy przegląd – próba podsumowania, scalenia wiedzy osiągniętej przez uczonych z całego świata, wiedzy interdyscyplinarnej, obejmującej zakresem kognitywistykę, neurologię, psychiatrię i psychologię (z psychoterapią). Ale z drugiej strony pozycja ta nie traci po drodze funkcji popularyzatorskiego kompendium skierowanego do czytelnika niespecjalisty.

    Rozdziały zazwyczaj odznaczają się regularną budową; najpierw spojrzenie wstecz i krótkie kontekstowe omówienie dokonań pionierów z dziedzin znajdujących się w spektrum tematycznym: Broca, Wernickego, Pinela, Darwina, Freuda, Kraepelina czy Prinzhorna. Później próba zsyntetyzowania i uprzystępnienia obecnego stanu wiedzy i wreszcie „rokowania” – prognozy badawcze.

    Najistotniejszy jest jednak temat – optyka, w jakiej porusza się Eric M. Kandel, gdy dobiera źródła i przekazuje informacje. Są to wszelkiego rodzaju zaburzenia umysłowe począwszy od spektrum autyzmu, przez rozmaite rodzaje depresji i lęków, schizofrenię, problemy z pamięcią, poruszaniem się i koordynacją, uzależnienia a skończywszy na nietypowym rozwoju tożsamości płciowej. Szczególnie interesująco wypada na tym tle rozdział poświęcony związkom schizofrenii i depresji (zwłaszcza odmiany dwubiegunowej) z nieprzeciętną kreatywnością w sztukach plastycznych i nie tylko.

    Skupienie się przez autora na umysłach nietypowych jest akurat dobrze umotywowane, bowiem nic tak wiele nie mówi badaczom o mózgu tak zwanym neurotypowym i jego funkcjach, jak właśnie sytuacje, w których coś zaczyna w nim szwankować. Zaburzone umysły były i są dla badaczy fascynujące w dwójnasób: jako realny i dojmujący problem wielu ludzi, których codzienne funkcjonowanie jest utrudnione, i którym chcieliby pomóc oraz, wtórnie, jako źródło wskazówek na temat tego, gdzie zlokalizowane są i jak działają procesy poznawcze umysłów typowych.

    Wartościowa, uporządkowana i dobrze napisana lektura dla wszystkich zainteresowanych kognitywistyką i psychologią – w tym profanów. Mimo że przystępna to nie upraszcza i nie podaje hipotez jako sprawdzonych faktów. Daje za to – tam, gdzie jest to ze względu na stan badań możliwe – pogłębiony wgląd w mechanizm powstawania zaburzeń oraz środki farmakologiczne i psychoterapeutyczne, które mogą przyczynić się do ich zminimalizowania czy wręcz cofnięcia.

     

     

    Czasem coś skrobnę, jak mi się jakaś książka wyjątkowo spodoba albo nie spodoba na lubimyczytac.pl, lina: https://lubimyczytac.pl/profil/457690/tomasz#recenzje

    • Plusik 2
  8. U mnie aż takiego Oświęcimia nie ma. W boksie byłbym w kategorii półśredniej zaledwie. Po prostu mam bardzo niski %bf.

     

    A maratonu nigdy nie biegłem i na razie jeszcze o tym nie myślę. Trening maratoński to inna para mokasynów i trochę mnie przeraża.

  9. Ale powiem panom, że to wszystko jest do zrobienia i w zasięgu ręki wielu mirków. Ja sam nie mam większych niż przeciętne predyspozycji do biegania, raczej cierpliwością i uparciem wytuptałem sobie niezłe jak na amatora wyniki.

     

    Pamiętam swój pierwszy start na dychę, kiedy już biegałem całkiem długo (choć bez planu). Wykręciłem wtedy coś koło 47-48 minut. Wtedy chudych typków ustawiający się na okolicznych biegach w pierwszym rzędzie na 15 sekund przed strzałem brałem za kosmitów poza zasięgiem i poza kontrolo. Dzisiaj tym samym typkom na trasie w(pipi)uję. W takich razach czuć też, że to całe kretyńskie bieganie ma sens. Plus wpadnie czasem bon dwiestuwki do sklepu biegowego albo szybkie okularki przeciwsłoneczne za miejsce na pudle, co się przyda zawsze.

     

    Najśmieszniejsze, że strasznie dużo pracy włożyłem najpierw w złamanie 20 na 5 kilometrów, a potem w 40 minut na dychu. I tu już myślałem, że szybciej nie pobiegnę, ni (pipi)a. I tak było w sumie, z racji też chyba blokady psychicznej, bo sobie myśli człowiek, że to szybko. Stałem w miejscu jakiś czas, aż coś kliknęło i progres zacząłem łapać nagle większy niż przed tą magiczną barierą cztery zero. Teraz myślenie się zmieniło i niezależnie od wyników, zawsze wydaje mi się, że to jeszcze za wolno i w następnym sezonie to dopiero do(pipi)ę. Ogólnie pomaga w jakiś sposób to, że właściwie nie trenuję do tych piątek i dych, a zawsze pod półmaraton, który biega mi się znacznie przyjemniej, a później, po przebiegnięciu połówki dopiero odcinam kupony od tej formy i robię dychy i piątki, gdzie życiówka wpada często z automatu.

     

    Przy okazji przez te kilka lat biegingu spadła waga z 80 kg na 67 (przy 180 cm), co też pewnie ma duże znaczenie. No i bez kolegi, który układa mi korespondencyjnie plany treningowe, też bym niewiele zdziałał. On się zna, bo w połówce (pipi)nął swego czasu 1:09 xD

     

    Do treningu mam takie podejście, że nie grinduję bardzo długich treningów raczej, ale biegam często, teraz zazwyczaj 6 razy w tygodniu, co daje w skali tygodnia i miesiąca duże objętości. No i kluczem jest 1. urozmaicenie (siła, prędkościowe, długie wybiegi, rytmy) i 2. cykle (zaczyna się powoli i na małym kilometrażu, powoli zwiększa obciążenie aż do peaku, na jakiś czas przed zawodami tapering -- schodzenie z objętości, potem starty i lekkie treningi podtrzymujące, roztrenowanie, czyli dwa tygodnie nic i znowu od początku potem).

     

    • Dzięki 1
  10. Ma się rozumieć, odsyłam do stosownego tematu, gdzie wyjaśniam noobów, jak grać w najnowszą grę o zbieraniu mebelków i podlewaniu kwiatków dla dziewczynek na nintendo:

     

     

  11. Miałem biec dzisiaj city trail u mnie, ale wiadomo, te plany robiło się jeszcze przed apokalipsą, więc start dawno odwołany. Ale postanowiłem (w sumie za namową trenera) się sprawdzić w symulacji startu na 5k na treningu. Pogoda ch.ujowa i wiało. Zrobiłem sobie 4k rozgrzewki bc1, rozciąganie dynamiczne i dwa rytmy. Zacząłem spokojniej, po 3:35 na km dwa pierwsze kilometry, od trzeciego się odpaliłem: kolejno 3:27, 3:25, 3:24. Ogólnie jestem zadowolony. Głównie z tego, że poza kontekstem startowym, samotnie, udało mi się wycisnąć takie tętno, że już witałem się z pawiem na koniec.

     

    Z jednej strony dobry prognostyk, ale zadecydowałem ze znajomym szkoleniowcem, że przynajmniej przez kwiecień i maj będę robił tylko treningi podtrzymujące, żeby się nie osłabiać i nie żyłować bez sensu. Jeśli okaże się, że już jesienią zaczną się starty (w co trochę wątpię), to od czerwca (już bez roztrenowania, bo nie ma po czym) startuje z przygotowaniami na jesień, czyli trochę wcześniej niż zwykle. Teraz budzić formę zupełnie nie ma sensu, może bardziej zaszkodzić.

    • Plusik 1
  12. Jak słyszę jęczenie biedaków i nieudaczników, że pieniądze nie rosną na drzewach
    91401264_3599723760102432_24504916451126albo że nie wypadają na przykład z kamieni
    90914597_3599723773435764_27152583400483to mi ich nawet nie żal.
    Ja tymczasem tak sobie żyję na tej wsi za hajs z drzewa:
    mały pokój przeznaczyłem na czilowanie przy muzyce
    91409539_3599723813435760_61334341802660zaś duży -- standardowo -- jedzenie, sranie, spanie.
    91215941_3599723763435765_72222639280242

    • Plusik 3
  13. U mnie polar v800. Polecam gorąco. Nigdy mnie nie zawiódł. No może raz, jak na zawodach wywalił fatal error i musiałem biec licząc kroki w myślach i podstawiać do wzoru. Przy okazji przedstawiam kalendarz: kwadraciczki oznaczają trening w dniu, we wtorek siedemnastego są dwa :lapka:

    Kiedyś dane zgrywałem do endo i polarflow, ale teraz już mi się nie chce, bo za dużo.

    i06Zwy1.jpg

  14. Dzisiaj czterysetki yebnięte po 3:10-3:15 na km. Tym samym kończę cykl sześciu treningów z rzędu :kaz: Jutro wolne (tzn. ogólnorozwojówka) i od czwartku drepcemy dalej. W lesie i na międzygminnej ścieżce rowerowej, gdzie zwykle oddaje się rytualnemu cierpieniu, już też tylko zawodowców widuję. Jak dzisiaj -- sarenka 40 kilo w opływowym kasku ala samus aran ciśnie 60 kmh i podmuchem wsysa mnie prawie w szprychy niczym przejeżdżające tiry. Pikników za to prawie w ogóle. Podoba mi się taki stan rzeczy.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...