Skocz do zawartości

Ostatnio widziałem/widziałam...


aux

Rekomendowane odpowiedzi

CLOVERFIELD LANE 10 SPOILERY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Goodman był świetnym wyborem do tej roli, bo potrafi wzbudzić zaufanie widza

 

Szkoda, że nie potrafi wzbudzić zaufania u dwójki ludzi, z którymi zamknął się w podziemnym schronie. Od początku robi wszystko, żeby mieć z nimi problem, żeby w końcu zaczęli kombinować jak nawiać być może po drodze robią mu krzywdę. Nawet jeśli miałby wobec nich złe zamiary, to normalnym, logicznym podejściem w takiej sytuacji byłoby uspokojenie sytuacji, zwołanie jakiegoś spotkania powitalnego, spokojne przekazanie wszystkich informacji jakie posiada (lub przepuszczenie ich przez filtr, jeśli ma się ukrytą agendę), próba odpowiedzenia na pytania i wątpliwości gości, ustalenie planu działania i panujących zasad (namiastka tego akurat była, ale zrobiona w stylu "jestem strasznym zje/bem, je/bnijcie mnie w łeb i uciekajcie").

 

"Darcie mordy w randomowych momentach" dopiero nas wybudza z tego "no przecież to Goodman, nie może być zły".

 

 

Mnie nie wybudziło, ja cały czas widziałem zapuszczonego Freda Flinstona, który próbuje być psajko. Jako paranoik zafiksowany na punkcie teorii spiskowych i scenariuszy apokaliptycznych jak najbardziej okej, jako psychopata kompletnie niewiarygodny. Na przykład scena z grą w "kim jestem" - to jaki Howard ma problem z przypisaniem Michelle określenia "kobieta" zamiast tego rzucając określeniami typu "dziewczyna", "księżniczka" ma w oczywisty sposób sugerować, że gospodarz ma jakieś wyboje pod czaszką na punkcie płci przeciwnej. Tylko szkoda, że w trakcie tej sceny Goodman robi takie miny i zacina się w tak komiczny sposób, że wygląda to na scenę z sitcomu i tylko śmiechu z puszki brakuje. Za chwilę przychodzi kolej na hasło Howarda i zaczyna się dobrze pomyślana scena, w której pan psychopata pod pozorem gry towarzyskiej zaczyna im wygrażać. Tylko co z tego, że widzę i rozumiem intencję, skoro kompletnie tego nie czuję przez Goodmana, który śmiesznie się gotuje, jakby nadepnął na klocek lego (śmiech z puszki) i nie ma szans na żadne napięcie.

 

Tutaj trafiamy na randomowe postacie (które jednak coś tam przeżyły i miały swoje problemy)

 

 

O tak, w pewnym momencie scenariusz przypomina sobie, że nic nie wiemy o tych postaciach, w związku z czym ciężko, żeby choćby w najmniejszym stopniu obchodził nas ich los. W ty momencie wjeżdża klisza, w której dwójka postaci w sytuacji bez żadnego wyraźnego kontekstu czy powodu zaczyna sobie opowiadać swoje historie życiowe. Pół biedy, kiedy jeszcze jest to w miarę ciekawe, ale tutaj mamy dwie historyjki tak (pipi), nudne i nieangażujące, że po nich bohaterowie nie obchodzą mnie jeszcze bardziej. Pomijając już to, że opowieść Michelle i wnioski, jakie z niej wyciąga kompletnie kontrastują z jej zachowaniem od pierwszych sekund w bunkrze.

 

Podobał mi się też motyw przejścia z realistycznego schronu, do terminatorowej, przestylizowanej końcówki

 

 

Jak sporo rzeczy w tym filmie, koncept może i dobry, ale wykonanie kompletnie nieudolne i zahaczające o pastisz. 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Coherence - bardzo pozytywne zaskoczenie. Kameralne kino s-f, w którym niewiele się dzieje, ale się dzieje :] Grupka przyjaciół spotyka się w domu, wkrótce bardzo blisko ZIemi przelatuje kometa i od tego momentu zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Tutaj zakończę żeby zbytnio nie spoilować, bo pomysł na film na prawdę niezły. W filmie nie ma znanych twarzy, ale zagrany jest solidnie. Mógłby być dłuższy, bo fajnie byłoby rozwinąć parę wątków. Jeśli komuś podobał się the Man from Earth, to gorąco polecam Coherence. Jak dla mnie 8/10.

 

Podbijam, też mi się bardzo podobał.

Generalnie takie niszowe sajfaje mają przeważnie świetne pomysły na fabułę i twisty, nie to co wydmuszki z Hollywood.

Odnośnik do komentarza

 

 

Szkoda, że nie potrafi wzbudzić zaufania u dwójki ludzi, z którymi zamknął się w podziemnym schronie. Od początku robi wszystko, żeby mieć z nimi problem, żeby w końcu zaczęli kombinować jak nawiać być może po drodze robią mu krzywdę. Nawet jeśli miałby wobec nich złe zamiary, to normalnym, logicznym podejściem w takiej sytuacji byłoby uspokojenie sytuacji, zwołanie jakiegoś spotkania powitalnego, spokojne przekazanie wszystkich informacji jakie posiada (lub przepuszczenie ich przez filtr, jeśli ma się ukrytą agendę), próba odpowiedzenia na pytania i wątpliwości gości, ustalenie planu działania i panujących zasad (namiastka tego akurat była, ale zrobiona w stylu "jestem strasznym zje/bem, je/bnijcie mnie w łeb i uciekajcie").

Od początku wiemy, że gość jest psychiczny, jest to zwizualizowane w jednej z pierwszych scen. Trudno oczekiwać od faceta z poważnymi zaburzeniami, przejawiającymi się między innymi nagłymi atakami agresji, że będzie działał w ścisłym związku z logiką. Bohaterka ma problem z określeniem ram jego fiksacji i ten wątek jest akurat dobrze przedstawiony (łącznie z odzyskaniem zaufania na zasadzie: wariat, ale w sumie miał rację). Wydaje mi się w każdym bądź, że jest to dosyć czytelnie przedstawione. 

 

 

 

Mnie nie wybudziło, ja cały czas widziałem zapuszczonego Freda Flinstona, który próbuje być psajko. Jako paranoik zafiksowany na punkcie teorii spiskowych i scenariuszy apokaliptycznych jak najbardziej okej, jako psychopata kompletnie niewiarygodny. Na przykład scena z grą w "kim jestem" - to jaki Howard ma problem z przypisaniem Michelle określenia "kobieta" zamiast tego rzucając określeniami typu "dziewczyna", "księżniczka" ma w oczywisty sposób sugerować, że gospodarz ma jakieś wyboje pod czaszką na punkcie płci przeciwnej. Tylko szkoda, że w trakcie tej sceny Goodman robi takie miny i zacina się w tak komiczny sposób, że wygląda to na scenę z sitcomu i tylko śmiechu z puszki brakuje. Za chwilę przychodzi kolej na hasło Howarda i zaczyna się dobrze pomyślana scena, w której pan psychopata pod pozorem gry towarzyskiej zaczyna im wygrażać. Tylko co z tego, że widzę i rozumiem intencję, skoro kompletnie tego nie czuję przez Goodmana, który śmiesznie się gotuje, jakby nadepnął na klocek lego (śmiech z puszki) i nie ma szans na żadne napięcie.

 

Spoko, indywidualna sprawa, mi akurat podpasował (pisałem dlaczego), Goodman to nie Eisenberg, który gra zawsze Zuckerberga.

 

 

 

O tak, w pewnym momencie scenariusz przypomina sobie, że nic nie wiemy o tych postaciach, w związku z czym ciężko, żeby choćby w najmniejszym stopniu obchodził nas ich los. W ty momencie wjeżdża klisza, w której dwójka postaci w sytuacji bez żadnego wyraźnego kontekstu czy powodu zaczyna sobie opowiadać swoje historie życiowe. Pół biedy, kiedy jeszcze jest to w miarę ciekawe, ale tutaj mamy dwie historyjki tak (pipi), nudne i nieangażujące, że po nich bohaterowie nie obchodzą mnie jeszcze bardziej. Pomijając już to, że opowieść Michelle i wnioski, jakie z niej wyciąga kompletnie kontrastują z jej zachowaniem od pierwszych sekund w bunkrze.

 

Biorąc pod uwagę, że już chyba w drugiej scenie bohaterka znajduje się w takiej, a nie innej sytuacji, to trudno, żeby scenariusz przypomniał nam jej bio, żebyśmy mogli się z nią zżyć. Mniej śmierdzące kliszą byłoby gdyby najpierw wyjechała do Europy na wycieczkę, poszalała trochę z chłopakami i gdzieś na Słowacji zaczepiłby ją Goodman? Biorąc pod uwagę, że te 3 osoby spędziły w tym bunkrze jakiś czas (zapewne dłuższy niż my w kinie), to trudno, żeby z zaciśniętymi zębami do końca filmu czekały z uzewnętrznianiem się, żeby nie powielać jakiegoś schematu. Minimalne zarysowanie postaci bohaterów w tym wypadku wydaje się dosyć logicznym elementem układanki, bo łatwiej wczuć się w takiego "awatara" niż w obudowanego bogatym życiorysem pana psychologa, który je obiad zawsze o 13.30. O jakie wnioski chodzi, bo szczerze, to nie pamiętam?

Edytowane przez Gość
Odnośnik do komentarza

The Witch - Większość współczesnego kina grozy po prostu nie trawię, ale tym razem mamy do czynienia z horrorem kipiącym klasycznym podejściem budowania takich filmów. Na wstępie dodam - zabieg się udał. Cały obraz to książkowy przykład tworzenia historii, mieszanka odpowiedniej manipulacji światłem, kolo-rem (tudzież braku tegoż) i muzyką, pozwala każdej scenie zaistnieć, wnosząc odpowiedni ładunek napięcia - nie ma żadnej l'art pour l'art (w porównaniu do It follows, który notabene z perspektywy czasu oceniłbym na podobnym poziomie do The Witch).

Konstrukcja fabularna jest prosta i stanowi w zasadzie odwrócenie naszego podejścia do tematyki Wiedźm/Czarownic rodem z Salem w Nowej Anglii, jednocześnie będąc najbardziej konserwatywną w ich ujęciu. Nasze potępienie słynnych procesów spotyka się w obrazie z bardzo sugestywnym zagrożeniem i namacalnością "sił nieczystych", które niechybnie wkraczają w życie pewnej purytańskiej rodziny (która swoje za uszami też ma).

Poetykę filmu można również oprzeć o prozę Nathaniela Hawthorne'a, czołowego amerykańskiego romantyka (dokładniej czarnego romantyka), autora u nas znanego głównie ze Szkarłatnej Litery, choć tworzącego również opowiadania na pograniczu gotyku (moim zdaniem lepszych niż jego dłuższa proza), często silnie inspirowanych właśnie wydarzeniami z Salem, do których miał osobiste podejście - przodek autora był sędzią w słynnych procesach czarownic. Krótkie historie są przesiąknięte silną atmosferą niepokoju, konfliktem purytańskiej religijności, motywem grzechu i surowej moralności - cechy te odnajdujemy również w The Witch, a sam film ani przez chwilę nie mruga do nas okiem. Konwencja jest śmiertelnie poważna - nawet z końcowym twistem (też pasującym do twórczości Hawthorne'a)

Owa powaga jest wyrażona w każdej składowej filmu, obsada i sposób gry jest dopasowany do ściśle określonej stylistyki i aktorzy nigdy nie wychodzą ze swojej roli. Język jakim się posługują, stroje, wspomniane na początku oświetlenie - wszystko jest podporządkowane miejscu i czasowi akcji.  Brawa za konsekwencję. (7/10)




Edit: Ten spójnik przy kolo-rem, musi być - forumkowa korekta zmieniająca lo.re na srol dział i w tym wypadku :v

Edytowane przez Hendrix
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
O jakie wnioski chodzi, bo szczerze, to nie pamiętam?

 

 

Podsumowaniem tej randomowej opowiastki o ojcu ciągnącym za sobą dzieciaka jest konkluzja, że ona zawsze taka bierna, zahukana, ucieka kiedy tylko robi się trudno. No trochę kontrastuje to z jej zachowaniem od pierwszych sekund po przebudzeniu w bunkrze.

Odnośnik do komentarza

Ano faktycznie było tam o tym, ale czy ja wiem czy to kontrastuje? Od początku chce nawiać, a że nie oglądamy obojętnej na swój los myszy, tylko działającą laskę? To nie japoński pornos, dopiero wtedy byś narzekał. W sumie to wiadomo, że tutaj chodzi o symboliczną ucieczkę przed problemem (do tego odnosi się zarówno początek, środek, jak i koniec filmu), bo bohaterka podejmuje przecież walkę, ale dopiero

w ostatniej scenie

robi to świadomie.

Odnośnik do komentarza

Wczoraj wieczorem wypiłem za dużo i wzięła mnie ochota na obejrzenie po raz pierwszy Lodów na patyku. Jest to Izraelska produkcja chyba z 78 roku. Pamiętam, że w polskiej epoce VHS seria cieszyła się nieprawdopodobnym powodzeniem w blokowych wypożyczalniach. Każdy rodzic to oglądał choć żaden się dzis do tego nie przyzna (moi oglądali na 100% bo widziałem kasetę kiedy byłem szczylem). Co do samego filmu jest to komedia opowiadająca o perypetiach trzech piętnastolatków. Chodzą razem do szkoły a w wolnych chwilach spędzają czas w lodziarni, palą papierosy, piją alkohol, chodzą na zabawy i...myslą tylko o tym aby przeruchać jakies dziewczyny! Na domiar złego główny bohater Benny zako(pipi)e się w nowej dziewczynie, która nie odwzajemnia jego uczuć a zamiast tego zaczyna interesować się jego najlepszym kumplem, który tylko czeka aby zapuscić jej w szuwary. Wszystkiemu przygrywają hity z lat 60tych. Sam film to jakby jeden długi teledysk. Kończy się jedna piosenka, zaczyna się druga. Lody na patyku trochę niszczą psychę jest kilka scen, które z pewnoscią odbiłyby się na mojej psychice gdybym oglądał je kiedy byłem gówniarzem.

 

Szczególnie ta, w której jakas starsza pudernica zwabia chłopców do swojego mieszkania i z każdym po kolei uprawia sex. Potem przyjeżdża jej nieoczekiwany chłopak - marynarz i wpada w szał. Albo ta scena, w której decydują się isc na dziwki. Spotykają jakąs podpierającą latarnię lafiryndę. Ona zaprowadza ich do swojego domu, zdejmuje majtki, kładzie się na łóżku i rozkłada nogi a oni po kolei korzystają z jej usług. Oczywiscie bez zabezpieczenia. Dzień później w szkole drapią się po fiutach bo swędzi ich busz i muszą kupić szampon na mendy lol. Dodatkowo w filmie jest trochę golizny. Widać fiuta grubego albo cycki dziewczyny grającej piętnastolatkę. Dzisiaj by to raczej nie przeszło. W ogóle to gruby niszczy a najlepsze sceny to te, w których jak przystało na każdego szanującego się Żyda za każdym razem notuje kto i ile jest mu winny ka$y.

Myslę, że obczaję całą serię bo film był całkiem ciekawy.

Odnośnik do komentarza

Wilk z Wall Street - bylem przez pol dnia w call center, w ktorym przez telefon wciskalo sie ludziom inwestowanie w opcje binarne i wygladalo to bardzo podobnie jak w Stratton Oakmont, tyle ze bez dziewczyn z roksy. No i w zespole, w ktorym mialem pracowac zamiast wciagajacego kokaine Jonaha Hilla byl typ, ktory gral w Szpitalu osobe z poparzeniami. Na rozmowie mowili, ze zarobki w okolicy ~5k/miech na reke sa jak najbardziej realne, no ale zrezygnowalem. Moze gdybym wtedy nie odszedl to bylbym dzisiaj drugim Jordanem Belfortem?

 

rozkminy egzystencjalne/10

Odnośnik do komentarza

Syn Szawła- doskonały

W pełni się nie zgodzę, nie można - moim zdaniem - używać takiego języka w wypadku tego obrazu, i to abstrahując od dyskursu na temat pokazywania zagłady w sztuce, rozpoczętej już dawno temu, od filozofii (Adorno) po literaturę (Didi-Huberman, czy film (Shoah - Lanzmanna). Cały zamysł formalny Syna Szawła, przedstawienie go w takim ujęciu jakim był kręcony, ujęciu-pułapce jest na pewno odważnym zabiegiem Nemesa - poprzez przyjętą perspektywę, widz jest zmuszony do ciągłego wysiłku - łączenia kakofonii krzyków i jęków, nieostrych obrazów - musi skupiać się na tle. Ten zabieg zwalnia reżysera od pewnej - i znowu, moim zdaniem - potrzebnej estetyki, ucieka w skrywaną dosłowność, odziera obraz do kości jednocześnie pozostawiając nam na pierwszym planie drugą stronę filmu.

 

Bliski plan Szawła pozbawiony jest sentymentów, jego punkt krytyczny, jest punktem krytycznym porządku etycznego w całym filmie, twórca zdaje się celowo nie stawać po stronie tytułowego bohatera - którego działania dystansują Nemesa od części formalnej, dają mu przemilczane przyzwolenie, a taka narracja bywa niebezpieczna. Tutaj też mam największy problem -  Saul doznaje swojego momentu epifanii, to chwilowe odkupienie ginące w koronie drzew po prostu nie pasuje do reszty obrazu.

 

Oglądanie tego filmu jest udręką - rzeczywistość przytłacza i nie zostawia miejsca na żadną metaforę, kreuje nas na podglądaczy, podglądaczy owego makabrycznego tła. Jednocześnie Nemes chce być okrutnym realistą (co mu się udaje), z drugiej strony chce zachować wspomniany dystans, jednocześnie chce skupienia na wątpliwym odkupieniu, z drugiej chce nam włożyć zapałki między oczy i nie pozwolić mrugnąć.

 

Podsumowując słowami wspomnianego Didi-Hubermana: ten film jest monstrum - "monstrum koniecznym, spójnym, potrzebnym, niewinnym. Wynikiem nadzwyczaj ryzykownego zakładu estetycznego i narracyjnego”.

 

Dlatego nie użyję słowa "doskonały".

 

Edytowane przez Hendrix
Odnośnik do komentarza

No, nawet miałem okazję się z panią dr hab. Kurz spotkać, na swoich studiach magisterskich. Poza tym oczywiście czasami czytam jej artykuły, mam nawet jedną książkę. Napisała razem z Henrykiem Grynbergiem (bardzo krytyczny) najlepsze teksty o Son of Saul, choć zdecydowanie stoję po stronie pierwszego z tych dwóch nazwisk - co widać w mojej notce, w końcu cytat zaczerpnąłem z jej tekstu, a przemyślenia mam prawie identyczne - choć nie zgadzam się z tezą, że film w jakimkolwiek stopniu unieważnia dyskusję o przedstawialności zagłady w Auschwitz.


Sądząc po rozmowach na DKfie, całkiem sporo grupka osób zgadza się z jej tezami.
 

Odnośnik do komentarza

Colonia imo była słaba - okropna Emma Watson , konwencja romansu wpleciona w thriller, który nie umie budować napięcia, karykaturalne postacie - wszystkie - co też jest "szczególnym" osiągnięciem. Grzechów jest więcej, choćby okropne potraktowanie tła historycznego, wszystkie sceny w mieszkaniu głównego bohatera, które zamiast dobrze wprowadzić główną parę do filmu, zalatują taniutkim romansidłem rodem z Hallmark Channel.

Na plus chyba tylko Nyqvist i Bruhl.

W sumie po obejrzeniu filmu byłem mocno wkurzony, temat jest pierwszorzędny i bardzo ciekawy: Colonia Dignidad - to czarna karta w historii Chille, olana przez wszystkie frakcje polityczne, wmieszana w skandale szpiegowskie, molestowanie i tortury więźniów politycznych - to wszystko oblane sekciarskim sosem. Niestety dostajemy źle poprowadzony film, wielka szkoda - zmarnowany potencjał.

Odnośnik do komentarza

Coś o dziadku wczoraj oglądałem. Robert De Niro dobrą rolę zagrał chociaż to głupkowata komedia z pseudo morałami na życie. Parę razy śmiechłem, w wersji unrated dużo pięknych ciał, penis dziadka, rynsztokowy język i ogólnie komedia raczej dla młodszych. Ja mam mentalność 18 latka więc nie uznaje czasu spędzonego z "Dirty Grandpa" za stracony.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...