Panowie, mam dylemat i poważna zagwozdkę.
 
	 
 
	Miałem kupić działkę (1200m, media itp - ok, obok tej działki 3 inne, z czego jedną ktoś. rodziny też chciał brać.) 
 
	Całość ogarniał ten ktos inny z rodziny, ja chciałem mieć "na gotowe" wszystko.
 
	Działka w małej wsi, kazdy każdego raczej zna. Od chyba marca/kwietnia były rozmowy, że pani dzieli na 4 swoją ziemie i sprzedaje. Ile? Wstępnie xxx.
 
	Czekaliśmy na podział, długo to trwało wszystko. W międzyczasie - może umowę przedwstępną podpiszemy, moze notariusz? Nie, nie, wszystko zaklepane, mówiła pani.
 
	Jakieś parę dni temu jest info, że działki podzielone i cena - xxx + 50k. Czyli podwyżka. Pani argumentuje, że "nie wiedziala wtedy po ile chodzą działki"
 
	 
 
	W okolicy nic innego nie ma. Pod lasem, gdzie były 1.5 roku temu za 120k, teraz są po 220k.
 
	 
 
	Na te dodatkowe 50k musiałbym w większej czesci wziąć kredyt.
 
	Działka naprawdę w dobrej lokalizacji, z asfaltowym dojazdem, zdala od większej szosy, w otoczeniu mniejszych domków.
 
	 
 
	Ogólnie czuje się wydymany przez tą babkę, ale szukam alternatyw od kilku dni i naprawdę, nic nie ma w moim budżecie
 
	 
 
	Więc, co radzicie? Przełknąć i dołożyć, a mieć juz święty spokój z tym? 
 
	Ps: nigdy nie zamierzam się tam budować.