Ubiegłej nocy ostatecznie ukończyłem to brakujące ogniwo w mojej kolekcji SH. W końcu, gdyż co tu dużo ukrywać, na Homecoming ostrzyłem zęby od naprawdę dawien dawna, w zasadzie to od samej premiery tego tytułu, jednak z racji braku posiadania odpowiedniego sprzętu musiałem obejść się smakiem. Przez ten czas zdążyłem zapoznać się z wieloma opiniami na temat tej gry, głównie jednak nastawionymi nieprzychylnie, mocno krytycznie a często wręcz do przesady negatywnie. Nie zniechęcało mnie to jednak i dalej z niecierpliwością oczekiwałem momentu, kiedy w końcu położę łapska na pudełku z grą. No i w końcu położyłem. I jak się okazało - absolutnie nie było się czym zniechęcać.
Zamówienie gry -> przelew -> nerwowe oczekiwanie na kuriera. W końcu dojechał obibok. Noc -> wszyscy domownicy śpią -> słuchawki na łeb -> ostro podkręcony dźwięk. Klimat jest. Rozerwanie folii -> odpalenie konsoli -> umieszczenie płytki w otworze. Wszystko to przy trzęsących się rekach, bijącym sercu i... ogromnych pokładach nadziei, że jednak gra mnie nie zawiedzie. Tylko dwie serie gier potrafią sprawić, że cały się spocę jeszcze zanim zobaczę menu główne ;]
Tak to właśnie wyglądało w dzień rozpoczęcia Homecominga. Niesamowita podjara, krótko rzecz ujmując. Teraz przygodę mam już jednak za sobą, a skoro emocje zdążyły opaść, to chętnie podzielę się z Wami swoją opinią na temat tej chyba najbardziej niedocenianej odsłony Cichego Wzgórza.
Na pierwszy ogień pójdzie w zasadzie najmniej istotna kwestia, czyli oprawa wizualna. Bez owijania w bawełnę - to nie jest mocna strona tej części SH. Lokacje nie porażają ilością polygonów, podobnie postacie, tekstury lubią się często powtarzać, a do tego animacja naszego protagonisty trąci sztywnością. Potencjał tkwiący w potężnych maszynach najnowszej generacji zdecydowanie nie został należycie wykorzystany, co zaowocowało grą wyglądającą zwyczajnie przeciętnie, a momentami nawet brzydko. Inaczej ma się natomiast sprawa z oprawą audio - o doskonałej muzyce nie ma nawet sensu wspominać, bo to oczywista oczywistość, niemalże standard jak na tą serię, ale za to nie wypada nie pochwalić w tym momencie świetnego voice actingu - w zasadzie wszyscy aktorzy spisali się wyśmienicie.
Scenariusz - nie czarujmy się, powtórki z SH2 chyba nikt nie oczekiwał? Jednak darując sobie tak druzgocące porównania, to i tak Homecoming na tym polu wypada całkiem porządnie. Tradycyjnie jest nutka tajemniczości wisząca w powietrzu, mroczna tajemnica związana z głównym bohaterem, jak zawsze pojawia się pakiet niejednoznacznych postaci (brakuje tym razem jednak naprawdę zapadających w pamięci charakterów) oraz parę mocniejszych scen (vide ta z matką Alexa). Plusy należą się za ciekawie i nie-na-siłę wpleciony wątek Zakonu oraz wiarygodnego protagonistę (w końcu). Bardzo do gustu przypadł mi też motyw z wyborami, od których to zależne jest zakończenie oraz gościnny występ znanego skądinąd kata. W każdym razie o żadnym geniuszu nie ma tu mowy, chociaż nie zmienia to faktu, że fabułka ma swoje momenty i potrafi wciągnąć.
Przechodząc do mięska właściwego, czyli do gameplay'u zacznę od systemu walki. W tym momencie autentycznie nie rozumiem narzekania na ten chyba najbardziej dopracowany element gry, bo...nawet nie wiem na co tu można psioczyć. Raz, że walka z wykorzystaniem wszelakiej broni białej sprawdza się nad wyraz komfortowo (tym bardziej biorąc na porównanie żenujące wymiany ciosów z poprzednich Sajlentów), to jeszcze do tego jest niesamowicie intuicyjna i fajnie nastawiona na skilla. W skrócie - walki zamiast irytująco losowe, stały się w końcu, w pełni kontrolowane, a co za tym idzie znacznie przyjemniejsze. Seriously, na ten motyw narzekać mogą chyba tylko osoby, które nie potrafiły tego systemu ogarnąć. Tak naprawdę bezpodstawnie oczywiście.
Lokacje. Kolejny bardzo mocny punkt tej odsłony, gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie druga połowa gry, to Homecoming miałby najlepsze miejscówki w serii. Już same ulice Shepherd's Glen swoim niepokojącym feelingiem potrafią zjeżyć włosy pod pachami, a przecież jest jeszcze ponury cmentarz, rewelacyjny hotel, zdemolowany posterunek policji oraz sam dom Alexa (który zwłaszcza w odmienionej wersji potrafi skopać mózg). Później wprawdzie jest dużo gorzej, ale musiałbym chyba mieć coś z głową żeby nie wymienić jeszcze TEGO widoku przed wejściem do kościoła w odmienionej rzeczywistości (już w Silent Hill) - teraz naprawdę wygląda to jak piekło.
Przeciwnicy - podobnie jak lokacje, tak straszące maszkary trzymają fason. Nie wszystkie oczywiście, ale takie Verale na przykład prezentują się niezwykle demonicznie, podobnie pająkowate Needlery, pojawiające się zawsze znienacka Lurkery czy niektórzy bossowie (zwłaszcza pierwszy). Nawet wyskakujący się w późniejszych rozdziałach gry żołnierze Zakonu potrafią napędzić stracha.
Zagadki - coś czego brakowało w SH od czasu "trójki". Nie licząc przegiętej układanki w domu Shepherdów łamigłówki cieszą pomysłowością i poziomem skomplikowania (bez przesady, ale bez ruszenia mózgownicą się nie obejdzie).
Na koniec zostawiłem najważniejszą rzecz, mianowicie klimat. Niektórzy mogą narzekać, że to już nie "ten" Silent, że nie jest strasznie, że zbyt "amerykańsko", że wprowadzono sporo niepotrzebnych zmian, że srutututu. IMO: pieprzenie. To prawda, że im dalej w las tym Homecoming bardziej spuszcza z tonu, a konćowka, to już w ogóle przegięcie, ale jako całość gra i tak prezentuje się bardzo klimatycznie. Przede wszystkim pierwsza połowa przygody, która odbywa się w Shepherd's Glen wypada genialnie. Homecoming świetnie radzi sobie z utrzymywaniem atmosfery strachu/niepewności, na co niemały wpływ ma na pewno ograniczenie liczby napotykanych przeciwników (można zapomnieć o 5 kreaturach naraz w jednym ciasnym korytarzu). Za cholernie dużego plusa uznaję też wszelakie nawiązania do filmowego Silent Hilla, spod ręki Christophe Gansa: świat przemieniający się w wersję piekielną w czasie rzeczywistym (mega efekt), pałętające się wszędzie robactwo, bardziej zwalisty design Piramidogłowego (kolo w końcu przestał wyglądać jak worek ziemniaków). Jak dla mnie pod względem wczówki, wypływającej z gry atmosfery amerykański Silent nic, a nic nie ustępuje poprzednim częściom made in Japan.
Jeżeli już bym się czegoś miał czepiać, to do worka minusów na pewno wrzuciłbym loadingi, ostatnich bossów oraz finałowy etap. Ewidentnie widać, że końcówka robiona była w pośpiechu.
Reasumując - Silent Hill:Homecoming pomimo kilku potknięć wciąż jest świetną grą, a nawet - w moim osobistym mniemaniu - na tyle dobrym kawałkiem Silenta, żeby zestawić go zaraz obok pierwszej trylogii. Nic a nic się nie zawiodłem. 8+/10