Przebij to:
Wyjście z koncertu z 10% baterii w telefonie -> Zmarnowanie 4% na bezowocną walkę o ustalenie dokładnej lokalizacji i wyznaczenie trasy powrotnej -> Średnio orientując się po ciemku gdzie znajduje się krańcówka, z której teoretycznie miał ruszać tramwaj linii 0 w kierunku Sosnowca, podążanie za tłumem by ostatecznie wepchnąć się na żyletkę do randomowego tramwaju tylko na podstawie tego, że jedzie do Katowic -> Jazda w warunkach sauny parowej będąc szczelnie dociśniętym do drzwi wyjściowych -> Po 3 przystankach, na których motorniczy nawet nie próbował się zatrzymywać, na skrzyżowaniu tramwaj ma awarię zasilania. Gasną światła, nie da się otworzyć drzwi, motorniczy wysiada i wzrusza ramionami -> Szczęśliwie po kilku minutach tramwaj rusza dalej i dojeżdża na katowicki rynek -> Dobra nasza, nawigacja już działa i pokazuje, że linia 0 tędy jeździ i rzeczywiście jedzie do Będzina przez Sosnowiec -> Szybko pojawiają się komplikacje, okazuje się, że linia 0 ma dwa warianty, z czego jeden jedzie raptem 2 przystanki dalej od rynku. Komunikaty wyświetlane na przystankowej tablicy elektronicznej mają się nijak do rzeczywistości, kilka wirtualnych tramwajów do Będzina ginie w tajemniczych okolicznościach, za to wariant katowicki nakurwia jak z karabinu jeden za drugim -> Po kilku długich minutach, narastającym zwątpieniu i obserwowaniu topniejących resztek baterii, w końcu jest! -> Zadowolony ładuję się do środka i jedziemy. Po kilku przejechanych gładko przystankach następuje gwoźdź programu - na przystanku motorniczy wyłazi z kanciapy, odkręca pokrywę pod sufitem, po czym następuje hard reset i na ekranach informacyjnych rebootuje się windows 7 home edition. Po czym motorniczy wyłazi na zewnątrz, po chwili wraca do kanciapy, niby odpala na nowo, ale za chwilę gaśnie i cała operacja resetowania powtarzana jest jeszcze 3 razy. Na koniec wszyscy oddychają z ulgą, gdy wreszcie ruszamy. Żeby przejechać całe kilkanaście metrów, po których tramwaj z głośnym zgrzytem staje dęba o mało nie wypierdalając się z torów, a pan motorniczy informuje nas, że tramwaj zdechł i mamy sobie iść. Zapytany czy jest szansa znaleźć cokolwiek jadącego w tamtym kierunku odpowiada radośnie, że o tej godzinie to raczej nie -> Pod martwym tramwajem odbywa się rada mędrców złożona z niedobitków koncertowych i jakichś randomowych lokalsów. Wychodzi na to, że jedyną opcją mającą jakiekolwiek zalążki sensu jest pójście z buta 2 przystanki na zajezdnię, gdzie być może coś się wyklaruje. Tak za bardzo nie wiedziałem co ma to dać z zablokowanym torowiskiem, którego o godzinie 00:30 raczej prędko nie odblokują i jak na tej zajezdni ma się coś zmaterializować, no ale chuj mi w dupę, nie mam lepszych propozycji, idziemy-> Okazuje się, że zajezdnia jest łączona tramwajowo-autobusowa, więc niby faktycznie jakieś opcje powinny się tu pojawić, tylko ten niewygodny fakt, że jest 1 w nocy. Resztki baterii w telefonie zlatują na propozycjach google maps cofania się do Katowic na Sokolską , która jest tak mniej więcej w połowie drogi między stadionem śląskim i katowickim rynkiem, po czym przesiadki w jakiś autobus o dziwacznej numeracji, który rzekomo jedzie do Sosnowca. Całość operacji ma zająć skromne 2 godziny W akcie desperacji próbuję określić azymut, gdyby przyszło mi iść na piechotę. Wskazywany przez strzałkę kierunek kieruje mnie na jakiś wjazd na estakadę, na której wszystkie światła są pogaszone, a zakręca ona po chwili w zupełnie innym kierunku. Aha. Jeszcze tylko szczyt desperacji z odpalaniem ubera/bolta/freenow, ceny latające w okolicach stówy, i telefon po dojechaniu do 2% baterii informuje mnie, że to pierdoli i że idzie spać -> W głowie pojawiają się obliczenia, czy nocka spędzona w pobliskich krzach to rozsądny pomysł -> Na szczęście wśród kilku zdezorientowanych grupek ocalałych z awarii tramwajowej namierzam przypadkiem rodzinkę z Będzina. Informuję ich, że muszą mnie tymczasowo adoptować. Ich rozkmina kończy się mniej więcej na tym samym, co ostatnia propozycja google maps, z tym że nie trzeba cofać się aż pod starą siedzibę zgredów, tylko wystarczy pod katowicki dworzec kolejowy. Okej, i tak jestem na nich zdany, a na tym etapie jest mi już trochę wszystko jedno -> Plan o dziwo nawet działa, na dworcu rzeczywiście jest ten autobus o dziwnej numeracji. Okazuje się nawet, że kierowca jest jakimś znajomym głowy rodziny, przez co bonusowo wcześniej wpuszcza nas do środka. Droga upływa w miłej atmosferze na koncertowych gadkach szmatkach i nawet na oko dziesięcioletni gówniak, który właśnie zaliczył swój pierwszy koncert wzbudza sympatię -> Po długiej podróży dzięki moim wybawcom udaje mi się wysiąść na właściwym przystanku. Ale nawet tu musiał zdarzyć się mały zgrzyt. Jedynym poza mną wysiadającym na tym przystanku był dziwny typ, który już od dłuższego czasu prowadził w autobusie głośny dialog z samym sobą. Zaraz po odjechaniu autobusu ciszę pogrążonego we śnie osiedla zakłócało tylko cykanie świerszczy i mamrot za moimi plecami niczym wieśniaków z RE4. Szczęśliwie dziwny pan mnie wyminął krokiem Herr Flicka, wyrzucając z siebie nieprzerwaną litanię przekleństw -> Na koniec jeszcze w obliczu braku efektów nakłonienia telefonu do włączenia nawigacji na dłużej niż 10 sekund, pobłądziłem po ciemku na dużym skrzyżowaniu, przy którym znajdował się mój nocleg, wybierając oczywiście wszystkie możliwe złe kierunki przed ostatecznym dotarciem do celu -> Na kwaterę docieram kilka minut po godzinie 3 w nocy