Skocz do zawartości

ciwa22

Użytkownicy
  • Postów

    2 102
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez ciwa22

  1. Jak się to przegląda to, aż miło na serduszku. Oczywiście głównie dlatego ze obiektywnie rzecz ujmując Playstation 1 to najlepsza konsola ever. Można się wygłupiać, gloryfikujac jakąś tam niszę dla sportu, żeby trochę (tanim kosztem) przyhipsterzyć zostać zauważonym itd. Jednak nawet największy kosmita, który bardzo dawno temu opuścił mentalnie okowy realizmu naszej planety, w głębi swojej pokićkanej duszy/głowy pojmuje wręcz doskonale, iż najlepsza zawsze była jest i będzie PIERWSZA PLEJSTACJA ŚWIĘTA.

     

     Fluida tylko znałem, nie dane mi było w niego zagrać w przeciwieństwie do Music 2000.

     

    Wracając do tematu tego zajebistego klimatycznie numeru to oceny poszczegolnych gierek calkiem mi pasują. Spodziewałem się, że będzie gorzej. Jedynie Piechota pomylił imprezy ( Rayman....Typie, serio?) - jego noty to skandal, nie czuje feelingu. Myszaq też ale ja mam tak zawsze w kwestii idealnego RE1 - każda nota poniżej pełnej dychy dla dzieła Shingiego i chlopaków odrzuca od recki na miliardy kilometrów powodując dodoatkowo ciężki szok o charakterze mentalnym. Poza tym Soul Edge, Twisted Metal, Destruction Derby, Jumping Flash punkt za nisko ale ujdą.

     

    Zaimponował z kolei Konsolite rzetelną recką Street Fighter the Movie. Wielu gamoni przyrównuje wersję konsolową do tej arcade, która była kupsztalem totalnym. Wersję PSX/Saturn popełnił już Capcom na silniku 2T, więc tak naprawdę gra się w to przyjemnie i ten chłopak to wie. Faktycznie w to grał! Najs!

     

    Poza tym jeśli nie otworzysz tego czasopisma to da się ukryć, że tymi dwoma stronami reklamującymi T1 odjepali całkiem sporych rozmiarów mistrzostwo świata. Miodzio.

     

    Chłopaki popełniły rewelacyjną robotę! Szacunek. Piechota, przestań się słabo wygłupiać i popraw te oceny. Dark Soulsa, Raymana i Pandmonium.

    • Haha 1
  2. Sagator to już nie Shadow. Lilly jest spoko tylko czemu nie nazywa się Juanita? Latorośl Hawka i Julii zasługuje na imię stricte meksykańskie/hiszpańskie.

  3. 50 minut temu, Figaro napisał:

    ale mam bydlę, co? 

     

    295998484_606850684342826_38262376082335

     

     

    a tu Isondu, 4 dychy za pół kg, nie porywa jakoś mega

     

    297850393_612728140421747_19025274103428

    A gdzie to takie coś z flagą Srebrzystych można dostać, bo na sam widok mi wzdrygnął subtelnie?

  4. GRASS CUTTER - MUTATED LAWNS (#71) - Kiedy ja oraz paczka moim przyjaciół byliśmy dziećmi, następnie nastolatkami często dzieliliśmy się marzeniami na temat tego jaka praca za granicą jest dla nas najfajniejsza. Jaką chcielibyśmy podjąć kiedy będziemy już dorośli. Większość oczywiście marzyła o pichceniu/kelnerce/zmywaku ale ja podchodziłem do sprawy nieco bardziej ambitnie - chciałem kosić trawniki na szwedzkich polach golfowych. Nie ukrywałem też, że szczytem moich ambicji była nie tyle sama Szwecja co w ogóle kraje uznawane powszechnie za te skandynawskie. Chciałem kosić w Szwecji, chciałem kosić w Norwegii, chciałem kosić w Danii, chciałem kosić w Finlandii, no i wreszcie chciałem też kosić na Islandii. Moje marzenia nie do końca się ziściły ale po latach zagrałem w pewną grę... Indorek o koszeniu trawników z przeszkadzajkami i rzutem z góry. Brzmi przepysznie i takie jest w istocie - stara szkoła skilla, która łączy w sobie krótki czas na podejmowanie decyzji (co do następnych ruchów koszących) z logicznym myśleniem. Jest to połączenie nad wyraz koszące/smakowite. Poziomów jest około 70, mózg ci się odradza kiedy w to śmigasz, zaczynasz po prostu pięknie i czysto myśleć, pomimo tego, że na co dzień jesteś graczem. Oprawa graficzna jest urocza (zawiera w sobie subtelne smaczki) mimo, że nieco umowna, fajnie odstresowująca klimatycznie. Muza to trochę beka, bo chyba dwa kawałki na krzyż ale ten tytuł robił 1 facio - wybaczcie mu. Nic więcej nie trzeba dodawać (ale dodam) - mój premierowy PS4owy indyczek okazał się niemałym hitem - 8/10 bo bardzo pomysłowo-skillowa jest ta gierka.

    be3c69f145062ea4b53f8feab24b13589c44201f

    Tutaj niestety trzeba zdołować - platyna może nie z gatunku "za 20 sekund wpadnie tylko poskacz chwilę tymi frytkami", natomiast z wora "pograj se z dwie godziny jak chcesz w tę gierkę to wbijesz mi platynę, dzięki". Nie przepadam za aktualnymi trendami ułatwiania gdzie dla dzbanuszków, nie trzeba nawet gry przechodzić. Tę przejść to kawał roboty, a wymasterować to jeszcze większy kawał roboty. Gdybym to zrobił (a zrobiłem w około 30H angażujących uwagę gracza treningów) i dostałbym za to platynę (a dostałem prawie, że za nic) to czułbym, że skosiłem (wspomniany wielokrotnie w tej grze) trawnik jak trzeba. Mimo wszystko tytuł jest kapitalny, natomiast o platynie napisałem o 5 zdań za dużo - 2/10

    • Plusik 4
    • Lubię! 1
    • Smutny 1
  5. News o amerykanizacji przygód Paczy Mamy z kolegami to dla mnie gamechanger życia. Gierkę mam od lat ale nie było jak ograć bo krzaki. Info miesiąca - dzięki Pinger.

    • Lubię! 1
  6. 7 godzin temu, Wredny napisał:

     

    #LegendarneCrapyNiemiecOrazReszta

    Dzisiejsza zakupowa wrzutka to przede wszystkim tzw legendarne crapy z siódmej generacji, czyli Mindjack i Ride to Hell Retribution na PS3 (to drugie nawet w folii i sam nie wiem, czy odważę się ją kiedyś ściągnąć).
    To strasznie złe gry z czasów, kiedy crap nadal był pełnowartościową produkcją, a nie bezmyślnym klikadłem z komórek i z łatwym zestawem trofeów/aczików.
    Jakoś zawsze te dwa tytuły chodziły mi po głowie, żeby samemu przetestować, jak spyerdolonymi kasztanami faktycznie są. 

    498225297_MindjackRidetoHellRustler....jpg.8d3d6c98a7a266f8935b0b2b6dcfa42e.jpg

    Rodzynek na PS5, czyli Rustler to "średniowieczne GTA" robione przez naszych rodaków, które też chciałem sprawdzić od momentu, jak usłyszałem o tym projekcie.
    AWAY Survival Series ma mieszane opinie, oceny raczej średnie, ale takie Ancestors: The Humankind Odyssey też było jechane za powtarzalność, a ja gierkę uwielbiam.
    Ten tytuł, ironicznie nazywany "symulatorem latającej wiewiórki" od pierwszych zapowiedzi mnie intrygował i sam chętnie się przekonam, jak to z nim faktycznie jest.
    Skoro już przy symulatorach zwierzaków jesteśmy...
    Goat Simulator the Bundle to pierwsza część popyerdolonej (i w sumie dość crapowatej) gry o zabawie fizyką i choć mam cyfrę, a nawet zakupiony komplet dodatków to nie mogłem się powstrzymać przed nabyciem pudełka do kolekcji - zwłaszcza przy okazji zbliżającej się premiery części... trzeciej (tak, ominęli dwójkę - tacy z nich jajcarze).

    Dwie trylogie zremasterowanych hiciorów budzą odmiennie skrajne emocje - Crysis ludzie chwalą, a mi od dawna marzył się remaster jednych moich ulubionych serii FPSów, więc musiałem to mieć i obiecuję trzy kolejne platynki na profilu (oryginały już są).
    Z kolei grand theft auto trilogy jest raczej krytykowane za dziwne porty, ale grając chwilę w San Andreas na XSX znów bawiłem się jak lata temu, więc musiałem mieć cały komplet.
    Co prawda powinienem to kupić na XBOXa, bo wersja na PS4 nie ma upgrade'u do PS5, ale jakoś tak mam z multiplatformami, że wolę grać w ekosystemie PlayStation.
    Monstrum to ciekawy, indyczy rogue-like-horror, ale niestety wbiłem się na niemiecka okładkę (moja wina, opisane było dość jasno i nawet real foto było), więc jakoś będę musiał przeżyć to paskudztwo w kolekcji (chyba jedyne na ponad 600 gier).
    No i ostatnie pudełko - Open Country - połączenie DayZ z theHunter Call of the Wild - survival z polowaniem na zwierzaczki.
    U nas tylko w cyfrze, ale znajomy sklepik czasem sprowadza takie perełki zza granicy, więc mam to piękne, amerykańskie wydanie. 

     

    415685953_Mindjackitpgrzbiety.jpg.c0804ffc3277174b86ee7e35c3d557bc.jpg


    Zazdraszam gamingowego Sons of Anarchy. Platynowałbym.

  7. MORTAL KOMBAT X (#70) - Trochę zaskoczka, że ten tytuł się tu znalazł, ale to zasługa od lat rozpieszczającej nas wszystkich usługi Playstation Plus oraz grupki internetowych przyjaciół, bijatykowych zapaleńców, którzy raz na jakiś czas grają turnieje w przeróżne ale przede wszystkimi tanie/darmowe i powszechne bijatyki. Gdyby nie te czynniki to na ten moment (pomimo starań) niechęć do obecności dżonów rambo i innych predatorów w grach z serii MK wzięłaby górę nad sentymentem do tej zasłużonej marki. Stało się inaczej, a do mortalowego contentu single player zainicjowanego jeszcze za czasów PS2 to mam słabość jak stąd do Rejkiawiku. Zacząłem więc grać.

    Story po świetnym doświadczeniu z poprzednika prezentuje się tylko nieco słabiej i generalnie trzyma formę. Nowe postacie całkiem zgrabnie (wreszcie!) wpasowały się w klasyczny roster i można nawet powiedzieć, że są interesujące. Wymiana pokoleniowa, która spotkała część głównych bohaterów przebiegła w sposób udany ze wskazaniem na Jackie Briggs. Grafika i muza to wysoki poziom, krypta (tryb w którym odblokowuje się extrasy za walutę z gry) chyba w najlepszej z dotychczasowych wersji (są nawet mini zagadki). Dużo trybów walki online plus tak zwane wieże jako singlowa forma zabawy to kolejne zalety tego fajtera. 3 style gry do wyboru dla każdej z 24 podstawowych postaci i z reguły klimatyczne, chociaż miałem wrażenie, że czasami monotonne kolorystycznie, arenki dopełniają pozytywnego odbioru całości w przypadku gierki. Z minusów to tradycyjnie pokraczna animacja niektórych ciosów, stojąca daleko w tyle za japońską szkołą oraz... przesadna brutalność... Tak, twierdzę, że nie podoba mi się brutalność w MK :D Konkretnie chodzi mi o fatale. Czasami są przekombinowane, stanowią swositą lekcję anatomii ale podaną w groteskowy oraz niesmaczny sposób - jakieś wyrywanie śledziony przez głowę, nerek przez odwłok itd. Albo to po prostu ja zmiękłem na starość lub grafika zrobiła się zbyt realistyczna, a wolałem taką bardziej plastyczną bądź umowną jak za dawnych lat - ok, boomer. Niby wszystko jest ok ale brakuje tej grze jakiegoś pazura - bardzo dobry, acz nie wybitny Mortal jak w sumie przeczuwałem przed konsumpcją właściwą. 8 zjedzonych przez głowę nerek/przewodów pokarmowych/płuc/śledzion itd na 10.

    f1.jpg

    Trofea są wymagające. Przede wszystkim czasowo. Uspokajam normalnych ludzi - to jednak nie poziom MK9  Prawilna zawartość którą od lat serwuje nam Netherrealm w swoich kolejnych produkcjach robi swoje. Zaliczenie story, 50 wież różnego rodzaju, wykonanie określonej liczby fatali/brutality, zagranie każdą wariacją postaci, dużo "zabawy" w trybach online oraz grind levelu postaci i pięciu frakcji do których możesz dołączyć, to zajęcie na minimum kilkadziesiąt godzin. Do tego jeden z dzbanków online przy odrobinie pecha wymaga czekania ponad miesiąc na możliwość wbicia. Najbardziej czysto skillowa rzecz to moim zdaniem wykonanie każdą postacią 10hit combo. W przypadku niektórych fajterów wystarczy odpalić specjalny atak zwany X-Rayem, ale część wymaga trochę treningu i wykucia wcale niełatwego kombosa, wobec czego bardziej wrażliwi na timing gracze mogą mieć problemy. O trofkach z dlc jedynie napomknę, bo mocny wstyd się czuło kiedy wybierałem alieny czy leatherface'y, żeby dobić klasyczne 100%. Chyba pierwszy raz poczułem się źle, poczułem się brudny... Formą pokuty było wywalenie z dysku wersji XL zawierającej predatory i zostawienie sobie nieskażonej pokrakami premierówki. Cóż, czasem życie jest jak Mortal - pełne bólu, brutalności oraz zwątpienia, co nie znaczy, że nie warto żyć, bo warto. Trudne to jak 6/10.

    • Plusik 7
    • Lubię! 1
  8. DEAD OR ALIVE 5: LAST ROUND (#69) - Chyba nikomu nie trzeba uświadamiać jak ważna dla historii rozwoju ludzkości jest liczba 69. W tym wypadku nie jest inaczej - sprawa ociera się o tę najwyższej rangi, jeśli chodzi o status ważności. Wraz z liczbami 17 oraz 53 stanowi swoisty przepis na platynową nirwanę, której doświadczyć mogą jedynie najbardziej rzetelne w nabijaniu wazonów persony. 17 stanowi bardzo wymagający początek, inicjację wielkiej podróży, drogi ku spełnieniu ostatecznemu. 17 znamionuje siedemnastą platynę w ogóle, wywalczoną w waniliowej wersji Dead or Alive 5 (PS3), która powstała w 2015 roku na moim profilu gamingowym. To była trudna sprawa, ale nie chcę do tego wracać, bo po co? Mimo, iż korci gdyż (od czasu do czasu) lubię się powtarzać. 53 to rok 2018 i wazon zaaplikowany drugiej wersji tej wybitnej gry czyli Dead or Alive 5 Ultimate (PS3). Pisałem o niej na 56 stronie tego tematu wrzucając przy okazji fotki pana Tomonobu Itagakiego, który tej gry nie tworzył :ermm: Do osiągnięcia bram raju brakowało mi właśnie trzeciego z ogniw świętej triady w postaci Dead or Alive 5: Last Round, która została dostarczona na początku tego roku i opatrzona (nieplanowanie!) etykietką 69. Gra to idealna (w przeciwieństwie do wanilii) kopia poprzednika pod względem dzbanków, więc nie ma o czym rozmawiać w tym temacie, jednakże cel okiełznania tej zacnej trylogii miał dużo głębsze, niemal mistyczne podłoże, gdyż przyniósł mi najzwyczajniejsze w świecie hektolitry szczęścia. Fotkę poniżej ochrzciłem nazwą Triada Rozkoszy. Ona ulepiła mnie jakby na nowo. Tchnęła we mnie nowe życie. Jedni za cel swojej egzystencji uznają pasjonowanie się śmierdzącymi skarpetkami, inni nie widzą niczego zdrożnego w zakładaniu rodziny, jeszcze inni realizują się w zawodzie testerów leków i chwała im wszystko za to. Mnie ukontemplowała zakończona ostatecznym sukcesem oraz eksplozją radości (za którą stoją wspomniane święte znaki w liczbie trzech) pogoń za Triadą Rozkoszy i gorąco życzę wam wszystkim abyście i wy mogli wznieść się na wyżyny własnych możliwości i mieli okazję choćby skosztować owoców absolutu szczęścia z drzewa wazonowego poznania. Ocena gry to już 9/10, poziom trudności identyczny jak w przypadku Ultimate bo i wazony identyczne czyli 5/10. Więcej takich niezwykłych wyzwań aby twe/me życie miało wybitny posmak, bo w tym właśnie celu nasze święte stopy stąpają po tym padole.



     

    Zrzut ekranu (2).png

    • Plusik 6
    • Lubię! 1
    • Dzięki 1
  9. Nie potrafię dbać o konsolową tradycję na sprzętach, które nie są już do końca konsolami. PS4 mi zwisa, nie czuję mięty, dostałem od kolegi. W tym przypadku już nie ma ceremonii, po prostu gram w gry, niestety :/. Poza tym dzisiejsze pudła już tak nie kręcą. W retailu wolę zakupić coś na PS1 lub SMD (Z Chin).

  10. Wy z mamusią przy obiedzie, ja na storze hajs ostatni...

    Shotgun Farmers
    Back in 1995
    AER: Memories of Old
    Panzer Dragoon: Remake
    Batman: Arkham Knight: Season Pass
    Capcom Arcade Stadium:

    Cyberbots: Fullmetal Madness
    Powered Gear: Strategic Variant Armor Equipment
    Pirate Ship Higemaru
    Section Z

    Cieplutkie pozdrowionka.

  11. Połowa składu, który się tutaj udziela i tak nawet nie zagra w tę grę, bo nie lubi bijatyk... no ale taki mamy sport narodowy. Z drugiej strony forum jest po to, żeby sobie pogadać/popisać itd. Pozdro dla wszystkich.

  12. SOUL CALIBUR 6 (#67) - Za dawnych lat monumentalna w każdym aspekcie XVI-wieczna opowieść o konfrontacji fajterów z całego świata była jedną z moich ulubionych serii bijatyk. Co prawda nie było to jakieś wielkie osiągnięcie, gdyż takich serii posiadałem/posiadam pewnie kilkanaście, ale do Soul Edge/Calibur zawsze czułem coś więcej niż pasję. Czciłem kreację świata przedstawionego, wspaniałą muzykę, oprawę graficzną, tryb przygodowy które składały się na tytuły o iście artystycznych doznaniach gamingowo wizualnych. Następnie trochę mi przeszło ( częściowo za sprawą vaderów, heihachich i linków w formie gościnnych występów - ingerowano w unikalną atmosferę przygody), a częściowo miałem inne sprawy do załatwienia. Na liźnięciu antykontentowej czwórki się skończyło. Potem rzekomo nastał kryzys/upadek w postaci piątki (nie grałem), a jedynym żywym kwiatem w martwym od kilku lat ogrodzie miał okazać się Soul Calibur Szósty. Czy ten ostatni niedobitek pomógł przywrócić w ludzkich sercach wiarę w tę zasłużoną artystycznie serię? W dużej mierze tak. Jednakże generalnie rzecz ujmując problemem dzisiejszych bijatyk Namco jest ich dziadowska budżetowość. Tekken pomimo gameplay'u, który niemal zawsze bawi jest trochę wymiotem w kwestii prezencji. Wszystko takie plastikowo-bazarowe plus te łebki na gościnnych występach na przykładzie Negana Smitha... gościa z Walking Dead... Soul cierpi na te mankamenty tylko połowicznie, bo gościnnie pojawił się jedynie Geralt (albo nie bardzo bo przecież w dlc jest jeszcze ta dziopka z Nier Automata i ja się pytam: PO CO? Chociaż znam odpowiedź i ma ona wiele wspólnego z tym, że tak rzadko używa się wśród graczy przymusowej kastracji chemicznej). Bazaru nie uświadczyłem ale jest trochę plastiku i np areny nie są zbyt dopieszczone pod prezencję. Soul Calibur kiedyś wyznaczał w aspektach technicznych niezwykle wysokie standardy - to była wręcz wizytówka tej serii. Dzisiaj już takiego kopa nie ma ale jednak w przeciwieństwie do Tekkena, trochę klasy zachował. Muzyka przywołuje dobre/właściwe wspomnienia, tryb przygodowy, choć nie okazał się niczym wybitnym, też sprawił, że poczułem się jak te paręnaście lat temu podczas ogrywania Soul Calibur na nieodżałowanego Dreamcasta. Fabuła wydaje się być rebootem historii opowiedzianej nam przy okazji sztosa wydanego na ostatnią stacjonarkę Segi i reopowiada nam to od nowa całkiem sprawnym stylu. Gameplay jak zwykle sprawia niemałą satysfakcję i tym produkcje Namco zawsze się wybronią. Czuć nostalgię, powraca znany skład, content jest przyzwoity, pojedynki soczyste, jednak te ograniczone środki na grę w przypadku takiego dzieła sztuki lekko kłują w oczy. Nigdy nie lubiłem też trybu kreacji postaci, bo SC to nie wrestlingi - szanujmy się ludziska. Dlatego wybacz mi mój wierny włoski sługo Voldo, ale muszę wystawić jedynie(?) 7 i pół punktu w 10-stopniowej skali gamingowej. Dobra gierka i jeszcze lepsza nostalgia za czasami, które nie wrócą ale z tej okazji nie ma tragedii. Jeszcze nie umarł ten Calibur (póki my żyjemy?).


    1280px-Soulcalibur_VI_at_PAX_West_2018.j


    Boże Narodzenie ma to do siebie, że cuda zdarzają się wtedy jeden za drugim. Nagminnie można powiedzieć. Ano bo właśnie mieczyki dostały platynę w dzień ostatnio obchodzonego narodzenia dzieciątka i czuję w tym wszystkim interwencję bliską boskiej. W atmosferze cudu oraz nieopisanego szczęścia było czuć specyficzną energię dobra, która dodawała otuchy podczas osiagania względnie łatwego kompleciku mimo, że bardziej czasochłonnego od Samurai Shodown. Story ogólne i wszystkimi do końca było wciągające/przyjemne. Multiplayer to pestka, bo największe z wyzwań to 50 (w tym 5 wygranych) walk z losowo napotkanym szkutem. Jedyne co potrafi powstrzymać umiarkowanych fanów serii przed wbiciem kompletu z racji bycia bardziej niż umiarkowanymi fanami dzbankowania, to tryb przygodowy Libra of Soul. Wielu zanudzi, wielu odrzuci, wielu nawet go nie przeklika po wazony. Ja ograłem z ciepełkiem na sercu, no bo znowu ta oklepana nostalgia do spółkowania z melancholią. Ale jeśli jednak nawet to przeklikasz ze ściskanym nerwowo mieczem osadzonym w solidnej postury pochwie to wywalczysz sobie platynę o stopniu trudności wyzwania pomnożonego przez czas potrzebny na wbicie na poziomie 4/10. Welcome back to the stage of history.

    • Plusik 6
    • Lubię! 1
  13. Fajnie, że ktoś pyta :dance: Chyba, że to nie do mnie :frog:

    Ostatnie trzy miechy były intensywne aczkolwiek niektóre smaki nie do końca pamiętam. Wy też tak macie?

    Ruvicha Silvestre - nie pamiętam smaku ale pamiętam, że czarny indianin wjechał na prawilności i tak trzymaj bro.
    Mate Ine Ashwaganda - smakowa, lekka więc fanom wspomnianej uspokajającej rośliny i pewnie tylko dla nich. Było warto.

    Kurupi Yorador con witamina C - wit C w yerbowej konwencji. Z gatunku aswagabdowatych czyli smakowych, więc jak ktoś przepada za cytryną powinna podejść.
    Kurupi Tradicional - klasyka bez smaku, no ale yerba. Zdecydowanie z tego gatunku preferuję np kwaśnego ale jakiegoś ptaszka Pajarito.

    Jestem zmęczony, nie wyspałem się. Z góry dzięki za wsparcie.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...