Josh
Użytkownicy
-
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Obecnie
Przegląda stronę główną forum
Treść opublikowana przez Josh
- Clair Obscur: Expedition 33
-
The Last of Us - HBO
Różnica polega na tym, że w grze Ellie była sympatycznie wkurwiającą smarkulą, a w serialu jest irytująco wkurwiająca... tak, wiem jak to brzmi, ale chyba rozumiecie o co mi chodzi. Oglądając pierwszy sezon miałem wrażenie, że scenarzysta napisał ją w taki sposób, żeby na siłę oddać jej zadziorny charakter, jej zachowanie wydawało mi się wymuszone, a te dwa grymasy na krzyż jakimi dysponuje Bella - bo zespół downa nie pozwala jej bardziej poszaleć z mimiką - wcale nie sprawiły, że smarkula jest bardziej wiarygodną postacią. To jest ten sam zabieg co z Netflixowym Devil May Cry i jak przedstawiono tam Lady: podobnie jak Ellie w serialowym TLoU jej cała osobowość opiera się na rzucaniu fucków co 5 sekund i udawaniu jaka to ona jest "badass", ja tam nie czułem do niej żadnej sympatii, mimo że w grze bardzo szybko dało się ją polubić.
-
HORROR
Ciekawe czy w Kingdom Hearts 4 Goofy z Donaldem będą nakurwiać potwory z tych filmów
- Growe Szambo
-
The Last of Us - HBO
Słyszałem o orientacjach sapioseksualnych i spektroseksualnych. Może Dina jest dałnoseksualna.
-
Konsolowa Tęcza
Zassane. Omg, reklamy PS2 w tej encyklopedii
-
CRONOS: the New Dawn (nowa gra od Bloober Team)
Ja widzę: łączenie się przeciwników i tworzenie z tego nowych mutacji. Jeżeli to nie będą tylko jakieś sporadyczne, oskryptowane fragmenty, to możemy mówić o bardzo ciekawej i niespotykanej mechanice.
-
CRONOS: the New Dawn (nowa gra od Bloober Team)
Patrzę na to i nie mogę wyjść z podziwu jak ten nasz szkrab wyewoluował. Jeszcze niedawno mały Blooberek walący w gacie śmierdzące kleksy, a dzisiaj poważny deweloper, za którego grami czekam niemal tak samo jak za hitami od Capcomu. Oczywiście day 1 i nie ma w ogóle dyskusji.
-
Alan Wake II
Klimat, fabuła, cała strona artystyczna, zwłaszcza z tymi surrealistycznymi etapami Wake'a: 10/10. Gameplay: 6/10. Gra potrafi potężnie zamulić, pałac umysłu u Sagi to zbędne klikało, które fajnie brzmi na papierze, ale wykonane jest beznadziejnie i atakuje strasznie nachalnie, za mało jest walki żeby nazywać to survival horrorem, tytułowy bohater dostaje mniej czasu antenowego niż powinien. Ja się lepiej bawiłem przy DLC, bo i grania było tam więcej, ale powtórzę: jeżeli komuś nie przeszkadza powolny pacing, tuptańsko, potężna dawka skryptów, to będzie zachwycony. Ja z tą grą mam dokładnie ten sam problem co z God of War: Ragnarok, ale Tobie ostatnia przygoda Kratosa siadła, więc i tu nie powinieneś być rozczarowany.
-
Alan Wake II
Mi też jedynka siadła idealnie, do dzisiaj przeszedłem ją z 10+ razy, dwójkę splatynowałem klepiąc ją dwa razy, skończyłem każde DLC i wiem, że nie wrócę do niej przez następne 15 lat. Tak jak napisał doktor Manhattan: wszystko zależy czego oczekujesz. Pierwsze AW to arcade'owa strzelanka, dwójka ma bardziej walking simową formułę, jak lubisz dużo chodzić, jeszcze więcej klikać i słuchać masy dialogów (czasem przez 30 min nie oddajesz ani jednego strzału), to pewnie siądzie Ci mocniej.
-
Właśnie porzuciłem...
Twisted Metal - sorry, ale nie. Mam gigantyczną odporność na archaizmy, potrafię dużo wybaczyć starym grom, ale to jest dzisiaj niegrywalne i podaję w wątpliwość czy kiedykolwiek było. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tą serią, na Szaraku grałem tylko w Vigilante 8 i mniej więcej na coś podobnego się nastawiałem, jednak ani skala lokacji nie jest ta sama, ani starcia nie dają żadnej frajdy. Przecież przez to sterowanie nie da się w nic trafić, a jeszcze gra wymaga takiej precyzji, że ja p*erdolę kolizje to dramat, bardzo łatwo na czymś utknąć, a zanim obrócisz się do grzejącego w Ciebie od tyłu przeciwnika, to już jesteś wrakiem. Wyśrubowany poziom trudności jest ok, ale nie jeżeli wynika z ewidentnych błędów i wad po stronie gry. Może kolejne części są lepsze, tylko nie wiem czy mam jeszcze ochotę się o tym przekonywać, bo gierka całkowicie mnie wydrenowała z energii oraz wszelkich pokładów optymizmu.
-
własnie ukonczyłem...
Ghostrunner 2 Ultra szybki, bardzo wymagający, stawiający w 100% na gameplay mix platformówki i slashera, czerpiący podstawowe założenia z Hotline Miami (krótkie sekwencje z bohaterem ginącym od jednego uderzenia), a to wszystko w dystopijnym klimacie przywodzącym na myśl Łowcę Androidów = właśnie taki był pierwszy Ghostrunner i miło mi donieść, że w przypadku sequela deweloperzy nie próbowali odkrywać silnika parowego na nowo, tylko dostarczyli dokładnie to czego wszyscy chcieli: więcej tej samej, ostrej sieczki i szalonego parkouru z licznikiem zgonów adekwatnym do ilości soczystych fucków rzucanych przez gracza. Znowu wskakujemy w gacie cybernetycznego zabijaki imieniem Jack, tym razem stając do nierównej walki z innymi ghostrunnerami, którzy próbują zniszczyć miasto przy okazji unicestwiając w nim wszelkie życie. Fabuła nie jest jakoś super wciągająca, zresztą umówmy się: w tego typu grze nie musi być, jednak ma przynajmniej jeden twist, który wziął mnie kompletnie z zaskoczenia. Mocno za to nadrabiają postacie, które są w stałej łączności z Jackiem i często prowadzą z nim konwersacje, często bardzo żywiołowe i zabawne, nie zawsze związane z głównym wątkiem. Gra generalnie uderza w poważne tony, mamy apokalipsę która doprowadziła do wyginięcia niemal całej ludzkości, lokacje są zimne, sterylne i mroczne, jucha i odcinane kończyny są tutaj na porządku dziennym, dlatego tak jak na ogół nie lubię, kiedy NPCe nie zamykają mordy, tak tutaj ich częste żarciki i przekomarzanie się między sobą stanowią przyjemne comic relief. W pewnym momencie do teamu dołącza irytujące czarne babsko, które lubi się wymądrzać i rozstawiać wszystkich po kątach i już myślałem że trzeba będzie się męczyć z tym netflixowym stworem do końca gry, a koniec końców babeczka okazała się moją ulubioną postacią z naprawdę sprawnie i charyzmatycznie napisanymi dialogami San Jack, jak na skupionego na swojej misji, pozornie bezwzględnego cyborga też potrafi być zaskakująco ludzki, przy okazji nieźle gasząc innych kozackimi one-linerami. Uwielbiam gry, które po opanowaniu pozwalają się poczuć jak totalny, dominujący swoich przeciwników madafaka i tutaj tak właśnie jest. Protagonista ginie od jednego uderzenia, ba zabiłoby go nawet pierdnięcie, ale cały myk polega na tym, żeby to pierdnięcie go nawet nie dosięgło i twórcy dają nam do tego odpowiednie środki: Jack zasuwa po ścianach w gracją Ryu Hayabusy, wykonuje błyskawiczne uniki, potrafi na krótką chwilę spowolnić czas, umie odbijać wystrzelone z blastera pociski z powrotem do wrogów albo skracać ich o głowę w ułamku sekundy wykonując szybki ślizg. A to dopiero zaledwie mały wycinek jego możliwości. Z biegiem gry otrzymujemy dostęp do nowych upgrade'ów rozwijając ninję w zasadzie w dowolnym kierunku. Chcesz postawić na potężne kontry blokujące każdy atak i zamieniające adwersarzy w krwawą breję? Nie ma problemu. A może wolisz walczyć na dystans dziurawiąc gagatków shurikenami? Dajesz byczku. Z czasem pojawiają się nawet takie wypasy jak chwilowa niewidzialność pozwalająca zawczasu zająć dogodną pozycję i pozbyć się tego jednego bardzo irytującego wroga zanim rozpęta się sieczka lub nawet możliwość przejęcia umysłu jednego z nich, aby stanął po Twojej stronie i walił do swoich Opcji rozwijania bohatera, a następnie eksterminowania wrogów jest sporo i to tylko od gracza zależy jaki styl obierze. Moją ulubioną dopałką jest chip na moment zwiększający prędkość Jacka o 5% po każdym zabitym przeciwniku na arenie, który zamienia rozgrywkę w możliwie najbardziej dziki i efektowny balet śmierci jakiego można doświadczyć grając na konsoli. Tak jak na początku gry ginie się bardzo często i na najgłupsze możliwe sposoby, tak na pewnym etapie skill jest już tak wyżyłowany, że po prostu z buta wbijasz do kolejnej lokacji, niemalże mechanicznie unikając wszystkich ataków i tnąc każdego śmiecia na kawałeczki w kilka sekund, po czym z tępym uśmiechem na mordzie dochodzi do Ciebie, że kurde, jesteś w tym naprawdę dobry! Gra daje ogrom frajdy i drugie tyle satysfakcji, są jednak dwie rzeczy, do których muszę się doczepić. Pierwszą z nich są sekwencje na motorze - pojawiają się późno i nie ma ich zbyt wiele, ale nie przypadły mi do gustu. Jeszcze jak zasuwasz rynną w stylu Wipeouta strzelając do robali i unikając przeszkód w ramach filmowej, oskryptowanej sekwencji to jest ok, gorzej kiedy gra robi się nieco bardziej otwarta i trzeba poruszać się jednośladem z punktu a do punktu b. Motorek lubi zacinać się na przeszkodach, wpadać w bugi i bardzo nieprzyjemnie się nim cofa jeżeli się o coś zablokujesz (wolałem w takiej sytuacji wcisnąć restart do checkpointa niż wygrzebywać się spomiędzy obiektów i korygować tor jazdy). Przez te etapy siada też dynamika, bo zamiast lecieć przed siebie i kroić wszystko po drodze, to trzeba co chwilę zsiadać żeby gdzieś kawałek dojść z buta i odblokować np. most, aby móc pojechać dalej. IMO kompletnie zbędny ficzer, ale rozumiem że deweloper chciał dodać cokolwiek nowego, no i jak wspomniałem wyżej nie ma tego tak dużo, raptem kilka etapów. Druga rzecz na minus według mnie to nieco niższy poziom trudności niż w pierwszym Ghostrunnerze. I tak nie jest łatwo, w porównaniu do większość produkowanych dzisiaj gier tu naprawdę można się spocić, ale jednak pierwsza część sprawiła mi dużo więcej problemów. Spadek trudności widać zwłaszcza w trakcie starć z bossami oraz w końcowych etapach, które wydają się znacznie prostsze niż środkowa część gry (a chyba powinno być na odwrót?). Na szczęście po ukończeniu gry odblokowuje się tryb hardcore całkowicie zmieniający konfiguracje przeciwników, a nawet... architekturę niektórych lokacji, sprawiając że parkour jest jeszcze bardziej wymagający. Ot, takie Dante Must Die, dla kompletnych masochistów. Tytuł polecam mocno każdemu kto szuka dynamicznej, adrenalinopędnej rozgrywki bez zbędnego pitu-pitu. Nie jest to ani najpiękniejsza, ani najdłuższa, ani najbardziej zapadająca w pamięci produkcja ever, ale swoje zadanie spełnia i osobiście jestem zdania, że właśnie takich gier ta branża potrzebuje: wykonanych z duszą, charakterem i własnym stylem produkcji AA zapewniających krótkotrwały acz solidny zastrzyk serotoniny. 8/10
-
Star Wars Zero Company
Było grane w Mutanta i Miasmę, ostro szarpałem też w XComa i Gears Tactics: obie formuły mi się podobały, więc w sumie mam to gdzieś w którą stronę pójdą z Zero Company.
-
Chains of Freedom
Mmm, miasmeczka. Mmmm, mutancik. Kupię kiedyś za 50zł.
-
The Last of Us - HBO
We wuz lazt of as and sheeeeeeeeeeit
-
The Last of Us - HBO
Ja ten serial odpuściłem sobie z innych powodów, ale z chujowego castingu też zawsze warto się pośmiać. Nie chodzi o to, żeby Ellie grała jakaś super-badass babeczka albo miss wszechświata, bo i Ellie w grze przecież też nie była ani piękna ani jej kozackość nie wynikała z urody (tylko z ciętego charakteru), ale kurde, niech chociaż trochę aktorka przypomina swój odpowiednik z gry. Wszyscy wiemy, że były bardziej pasujące do tej roli kandydatki i jesteśmy również świadomi że Bella nie dostała tej roli ze względu na talent, tylko za punkciki zdobyte za bycie niebinarnym stworem, o czym wiele razy mówiła w wywiadach (a nikt o to nawet nie pytał). Aż dostałem flashbacków z hinduskiego Leona i czarnego Weskera i mnie ciarki przeszły
-
The Last of Us - HBO
- Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei
Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei- NETFLIX
- Indyki & ukryte perełki, które warto znać
Jezu Chryste, naliczyłem już 20 nowości z tego roku do ogrania, z tą będzie 21- Dragon Age: Veilguard
No przecież jest. Te całe 20 osób które udziela się na resetcwela.- Manga, co polecacie
Zniesmaczony tym jak potraktowano lore w Netflixowej wersji Devil May Cry poczułem się zachęcony do nadrobienia mang i nowel, dla odmiany trzymających się kanonu. Najpierw wleciał prequel DMC3 rozgrywający się na kilka dni przed wydarzeniami z Dante's Awakening. Bardzo fajna kreska, trochę efektownych akrobacji w wykonaniu Dante, świetne projekty demonów, kilka wątków i postaci których na próżno szukać w grach, a Vergil z tym swoim spojrzeniem mrozi krew w żyłach i wydaje się jeszcze bardziej odczłowieczony niż kiedykolwiek Już wiem skąd Adi Shankar wytrzasnął tego królika, co dowodzi że na pewnym etapie musiał trzymać mangę w swoich brudnych łapach, szkoda tylko, że nic sensownego z tych rysunków nie wyciągnął i chyba tylko mielił te strony jedna za drugą bez większych refleksji. Całość zamyka się w dwóch woluminach, ale ewidentnie widać, że miało ich być więcej, bo niektóre poboczne historie nie doczekały się konkluzji (Enzo, Alice), a Lady w mandze jest jeszcze w miarę normalną babeczką przed przemianą w zdeterminowaną łowczynię demonów, czyli strzelam w ciemno, że Vol.3 miał skupiać się na tragedii związanej z jej rodzicami co doprowadziło do jej metamorfozy. Dodam tylko, że laska nie przeklina ani razu :) Fabuła momentami jest mocno chaotyczna i ciężko połapać się w wydarzeniach, ale dla fanów to i tak łakomy kąsek, tym bardziej że to właśnie tutaj po raz pierwszy w historii DMC dochodzi do starcia między braćmi. Tutaj z kolei mamy Visions of V, czyli historię tytułowego fana skóry i lateksu i jego zmagania bezpośrednio przed akcją z Devil May Cry 5. Nastawiałem się na kilka niezobowiązujących chapterów stanowiących dopełnienie znanej mi fabuły, a dostałem 36 rozdziałów pełnych zajebistych smaczków i odniesień sięgających niekiedy poza piątą odsłonę gry, np fragment z Mundusem przerabiającym Vergila na Nelo Angelo Zaskakująco wszystko nieźle trzyma się kupy, wizualnie prezentuje się to rewelacyjnie (walki z demonami są dużo bardziej czytelne niż w mandze DMC3) no i co tu dużo mówić: po prostu więcej kanonicznego DMC, a to zawsze plus.- MANGA&ANIME - News
- Dragon Age: Veilguard
To już nawet nie ma znaczenia czy ta gra jest dobra, średnia czy słaba. Bioware po prostu zrobiło grę dla nikogo i tu mamy największy problem. Chcieli dostosować Veilguard pod młodzieżowych odbiorców oferując baśniowy i kolorowy artstyle z kreskówkowo wyglądającymi postaciami oraz bardziej dynamiczny system walki, tylko zapomnieli że dzieciaki lubiące kolorki i akcję wolą się strzelać w Fortnite niż siedzieć przy erpegach. Fani poprzednich Dragon Age'ów poczuli się natomiast zniechęceni odejściem od stylu dark fantasy w parze z oczojebną młóćką, no i mamy efekt. To tak jakby Bethesda postanowiła zrobić z kolejnego Falllouta wesołego shootera ze szczątkowymi elementami RPG, w jakimś graficznym sosie na bazie Apex Legends. Całkowite niezrozumienie pragnień i oczekiwań graczy, do których startują ze swoim produktem.- God of War: Ragnarok
Nawet w pierwszym Residencie przedmioty się błyszczały, ale to niczego nie dowodzi, a na pewno nie tego, że kiedyś gry tak chamsko waliły podpowiedziami między oczy jak robią to teraz. Jasne, jakieś wskazówki były praktycznie od zawsze, ale nie mylmy tego z podawanymi na tacy rozwiązaniami. Jakoś w zeszłym roku grałem w Tomb Raider Angel of Darkness, Resident Evil Outbreak, The Suffering i Ghosthunter: a więc w same tytuły z szóstej generacji i w każdej z nich zaciąłem się po kilka razy kompletnie nie wiedząc gdzie iść i co zrobić. Żadnej żółtej farby, żadnego NPCa obok, który palcem pokazuje że masz skręcić w ten czy tamten korytarz i użyć tego czy innego przedmiotu na danym obiekcie. Większość gier z tamtych czasów taka była, odpalcie sobie losową przygodówkę albo nawet jakiś platformer nie będący Crashem czy Ratchetem i też na pewnym etapie gdzieś utkniecie. Dzisiaj momentów faktycznie wymagających ruszenia głowy można szukać w zasadzie tylko w produkcjach AA albo Indykach, bo jednak wysokobudżetowe gry celują w odbiorcę, który nie lubi przegrzewać zwojów mózgowych. - Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei