Keeper O tym jak krótki jest to tytuł najlepiej świadczy to, że ukończenie gry wraz ze zdobyciem platynowego trofeum zajęło mi 5 godzin. Oczywiście cały ten proces przyśpiesza to, że po zobaczeniu napisów końcowych można wybrać konkretny rozdział i szybko odhaczyć pominięte sekrety. Ogólnie to takie jednorazowe doświadczenie i fajna opcja na krótkie godzinne sesje w przerwie od innych tytułów. Raz się szarpnąłem na dwugodzinny run i zacząłem odczuwać znużenie, więc póżniej mądrzejszy o doświadczenie przyjmowałem nową produkcję od Double Fine w mniejszych dawkach. Taki już urok tej produkcji, że krótsza sesja ma kojący wpływ na zmysły, a dłuższa zaczyna przymulać. Na przestrzeni tych 5 godzin twórcy starają się urozmaicić rozgrywkę tak bardzo, jak to tylko możliwe, transformując naszą latarnię w inne konstrukcje. Raz to będzie statek, innym razem będziemy poruszać się jako sam dysk świetlny, później jako jakiś dziwny konstrukt przypominający Spyro posklejanego z różnych przedmiotów, w którym gałęzie robią za skrzydła i kopyta, a korpus stanowi wspomniany statek połączony pół na pół z latarnią. Wszystko to jest opakowane w proste sekcje platformowe i różnego rodzaju zagadki środowiskowe, które są skierowane do odbiorcy w każdym wieku. Nie miałem ani razu takiego momentu, że musiałem nad czymś dłużej pogłówkować niż kilkanaście sekund. No ale taki pewnie był zamysł twórców, żeby rozgrywkę postawić gdzieś na drugim planie i zrobić z niej tło dla warstwy audiowizualnej. Myślę że dla fanów takiego Psychonauts 2 może to być lekkie rozczarowanie. Ja się dobrze bawiłem pomimo tej prostoty rozgrywki i postawienia większego nacisku przez twórców na spokojne przemierzanie kolejnych lokacji z klimatycznymi motywami muzycznymi w tle oraz podziwiając artystyczny projekt tych wszystkich miejscówek. Z tym że nie u każdego to zażre, zresztą ja również nie dałbym więcej temu tytułowi niż 7/10, a gdybym chciał łyknąć go naraz to i oczko niżej bym dał. Konkluzja jest taka, że nie żałuje ogrania tego tytułu. Nieraz podczas rozgrywki śmiałem się z tej dziwnej abstrakcyjnej wizji grania latarnią morską, której towarzyszy ptasi kompan pomagający jej dzięki swoim małym gabarytom przestawić jakąś ukrytą wajchę albo wykonać inną równie prozaiczną czynność. Jeśli jest to tylko przystawka przed głównym daniem od Double Fine i gdzieś tam powstaje kolejna gierka z premierą na przestrzeni najbliższego roku albo dwóch lat, to spoko. Chyba że to jest główne danie... Fajnie, że takie gry też wychodzą, w których ludzie uzdolnieni artystycznie mają przestrzeń dla swoich pokręconych wizji. W tym przypadku nie wyszło im nic, co powodowałoby u mnie jakiś zachwyt i chęć powrotu kiedykolwiek, ale jakby się tak nad tym zastanowić, to czy każda gra musi taka być? Lepiej to potraktować jako krótki, psychodeliczny trip, który bliżej końca nieco bardziej podkręca tempo, ale przez lwią część rozgrywki opowiada nam historię za pomocą obrazów i muzyki (dialogów ni ma, sama muzyka i różnego rodzaju odgłosy wydawane przez sympatycznych mieszkańców tej krainy) bez pośpiechu. Na koniec słówko o optymalizacji. Zdarzają się miejsca, w których miałem poniżej 30 klatek. Na ogół wszystko działało płynie, ale są lokacje, w których zawsze w tych samych obszarach zaczynają się problemy. Jak komuś się nie pali, to polecam zaczekać aż DF połatają trochę gierkę. Oczywiście i teraz jest grywalna, w żadnym wypadku nie jest to jakiś potworek optymalizacyjny, ale do ideału trochę brakuje.