Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
własnie ukonczyłem...
Są takie gry, które gameplayowo są po prostu funkcjonalne, ale robotę robią zupełnie inne rzeczy. Takim przykładem jest debiut Platinum Games, to jest Madworld. Gdyby mi ktoś pokazał tę grę bez loga producenta, to strzelałbym, że to raczej gra Sudy, ale o tym za chwilę. W każdym razie wielka szkoda, że gra nie doczekała się portu na systemy inne, niż Wii - bo jest, z braku lepszego określenia, stylowa. W świecie Madworld coś poszło nie tak. Jest sobie Jefferson Island, miejsce odcięte od świata, gdzie ku uciesze widzów i hazardzistów odbywa się specyficzna gra. Rozmaite szumowiny zabijają się tutaj na żywo, nabijając punkty i realizując w ten sposób kontrakty sponsorskie. Na miejsce przybywa Jack - kawał charyzmatycznego skurczysyna z piłą mechaniczną w robodłoni, wymiarami dwóch Pudzianów i tekstami charczanymi głosem, jakby na śniadanie palił cztery paczki fajek zapijanych najpodlejszą whisky. Nasz bydlak szybko stanie się gwiazdą krwawych rozgrywek, ale nie przybył na wyspę jedynie w tym celu. Realizuje swoje własne zadania, a przy okazji przed graczem ujawniają się kulisy powstania krwawego reality show. Aby piąć się coraz wyżej w drabince przemocy, Jack musi robić dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest nabijanie punktów - a robi to zabijając w brutalny sposób leszczy rozsianych po poziomach. Im gorszy los im zgotuje, tym lepiej - obicie po pysku i przecięcie piłą nie przyniesie tony punktów, ale wbicie gościowi w głowę dwóch znaków drogowych, a następnie przecięcie na pół klapą śmietnika już tak. Tutaj w zasadzie wychodzi główny minus gameplayu - przeciwnicy nie są zbyt agresywni, więc poza wyskakującymi co jakiś czas subbossami gra skupia się na masakrowaniu leszczy, którzy nie są w stanie postawić większego oporu. Gra jednak stara się to urozmaicić minigierkami na każdym poziomie czy etapami z jazdą na motorze - ogólnie jednak rzecz byłaby nudna na dłuższą metę, ale całość można spokojnie odwalić w pięć godzin. Ciekawsza jest druga aktywność - walki z bossami. Ci też nie są jacyś super trudni, ale wymagają już używania uników, obserwowania ich schematów i szukania ewentualnego sposobu na ich pokonanie. Fajnie są te walki zrobione, a do tego co jeden z bossów, to większe dziwadło. Mamy chociażby rewolwerowca na łyżwach, Azjatkę wyjętą ze starych filmów kung fu czy braci używających mieczy i telekinezy. Tak, ostatnie zdanie sugeruje, dzięki czemu Madworld błyszczy - nie dzięki poprawnemu gameplayowi, a klimatowi. Całość opiera się na bieli i czerni, z krwistą czerwienią i okazjonalną żółcią - nie ma innych barw. W tle przygrywają zajebiste hip hopy ("Jack is a psychomaniac!"), a całość komentuje dwóch gości przy których gadce ciężko się nie uśmiechnąć (np. jeden co chwilę opowiada o eksżonie i jako były uczestnik krwawych gier opisuje jaki wpierdol spuścili mu poszczególni bossowie czy "Mary Ann, Mary Ann it's a twister!"). Same egzekucje są tak groteskowe, że po prostu śmieszne - zresztą twórcy projektując przemoc w Madworld zagrywali się np. w Manhunty, aby stworzyć swoistą antytezę, gdzie masakrowanie wrogów na absurdalne sposoby ma być zabawne, a nie budzące moralny niepokój (choć oczywiście na Madworld swego czasu też była nagonka - taka rodzinna platforma jak Wii i gra w której macha się Wiimotem, żeby komuś uciąć łeb). Masa tu trafiającego do mnie humoru podanego w oryginalnej jak na gry (bo rzecz wizualnie jest zerżnięta z Sin City) formie. W Madworld warto zagrać i teraz, prawie 20 lat po premierze. Nie dla wciąż działającego gameplayu, a dla zabawy w mordowanie innej, niż wszystko. - That guy has more poles sticking out of him than my ex-wife on a Friday night! - Also, he's spiked against the wall, and he's leaking fluids on the floor! -The similarities are UNCANNY!
- DOOM: The Dark Ages
-
Mafia: The Old Country
Takie okej/10 po tym trailerze, poczekam na recenzje. Największą atrakcją pozostaje niezbyt wyeksploatowane miejsce i okres akcji.
-
własnie ukonczyłem...
Ostatnio w ramach nadrabiania staroci przeszedłem sobie Arc the Lad, w które szpilałem za gnoja, ale jakoś wtedy nie skończyłem. A skończyć toto można szybko, w raptem 10h - ostatecznie twórcy się nie wyrobili i rozbili rzecz na dwie gry, gdzie jedynka (z serii liczącej trzy gry na PSX i 2 na PS2) robi za prolog do podobno znacznie lepszej i bardziej rozbudowanej dwójki. No ale po kolei. Arc the Lad było jednym z pierwszych jRPG (tu w taktycznym wydaniu) na PSX - wyszło w 1995 roku. Pierwsze gry z serii sprzedały się znakomicie i spowodowały, że zaczęto rozwijać markę komiksami, gadżetami i podobno całkiem niezłym anime luźno adaptującym fabułę drugiej gry z serii. Tyle, że w Japonii. Na Zachód trylogię z PSX w ramach jednego wydania sprowadziło Working Designs przed premierą debiutanckiej części na PS2, bodajże w 2002 roku. Fabuła jest dosyć kiepska - ot, źli ludzie wyzyskują naturę, gdzieś tam są jakieś demony, tytułowy Arc jest wybrańcem, który zbiera grupę innych prawych i sprawiedliwych, no i krąży po świecie za magicznymi kamieniami i strażnikami żywiołów. Wszystko to nadęte, dialogi aż bolą (ciekaw jestem czy japońska wersja też ma takiego kija w dupie), postacie albo są obojętne, albo irytujące. Na końcu jest cliffhanger i w sumie dosyć głupi motyw fabularny. Dwójka niby znacznie lepiej prowadzi fabułę. No ale nie mówimy o dwójce. A jak w to się gra? Fajnie i niefajnie. Fajnie, bo gra jest stosunkowo prostym taktykiem - w naszych turach przemierzamy pole bitwy, wybieramy rozkazy, no i tyle. Każda postać ma dosyć zróżnicowane umiejętności i różne role w drużynie - nie ma dwóch zbytnio zbliżonych postaci, chociaż wiadomo, że są postacie, które bardziej działają jako support i takie, które bardziej służą fizycznym obrażeniom, tudzież magicznym. Trzeba pilnować pozycjonowania - większe szanse na skontrowanie są, kiedy stoi się frontem do wroga. Do tego jakieś tam używanie przedmiotów (można rzucać kamieniami we wrogów), otwieranie skrzynek czy statusy. Proste, ale dzięki szybkim bitwom dosyć przyjemne. Niefajnie, bo gra pomimo swojej krótkości wymaga grindu. Tak się składa, że jeśli trafimy na lokację - a dzieje się to w fabule często - kiedy jesteśmy niedolevelowani, to giniemy szybko, za to nie zadajemy praktycznie obrażeń. A postacie rozwijają się osobno i exp dostaje się za ich konkretne działania. To znaczy, że jeśli mamy w drużynie np. 2 koksów na 30 levelu i resztę na niższych, to ci na niższych szybko zaczną odstawać, bo nie biorą bezpośredniego udziału w walce. Exp dostaje się niby za większość akcji - pojedynczy atak na przeciwnika, rzucenie buffów, otwarcie skrzynki na mapie, ale dochodzi często do sytuacji, kiedy w dodatkowych expowiskach pomija się celowo tury lepszych postaci, aby ci na niższych levelach wymieniali się cios za cios z jakimiś słabawymi mobami, żeby ich level w końcu podskoczył. Upierdliwe. Muzyki jest mało i raczej nic, co zapadłoby mi w pamięci. Grafika to bardzo ładne i nieśmiertelne 2D - sprajty są szczegółowe i nieźle zanimowane, zwłaszcza cieszą różne animacje ataków w wykonaniu tych samych postaci. Jakichś sklepów i eksploracji map tutaj nie ma - z rzadka można pogadać w jakiejś lokacji z NPC, ale tak to po prostu lecimy przez pola bitwy wybierane na mapie. Wspaniałomyślnie niektóre obszary są nieobowiązkowe, ale służą expieniu - jest też opcjonalny dungeon na 50 pięter, którego w całości nie chciało mi się robić, ale przydał się w krytycznym momencie do doexpienia moich frajerów, a przy okazji miał w sobie sporo akcesoriów ładnie podnoszących statystyki postaci. Trudno mi jednoznacznie ocenić Arc the Lad. Mam sentyment do tej gry, ale wkurzał mnie grind. Bawiłem się nawet nieźle, ale widziałem sporo słabostek. Całość skończyłem dosyć szybko, ale traktuję tę grę pozytywnie ciut na kredyt - jako wstęp do bardzo dobrej podobno dwójki. I z tego punktu nie mogę powiedzieć, abym tytuł polecał, jeżeli nie macie sentymentu do starych jRPG oraz odporności na grind. Ja akurat jestem takim graczem, dla którego te wady były do strawienia.
-
Wymiana kodów Steam/Origin, kart itepe
Jeżeli ktoś jest chętny na kod na Evil West, to pisać na PW.
-
Silnik forum 3.0
Czy da się coś zrobić z ukrywaniem spoilerów na telefonie? Zaraz od klikania w nieprzeczytana zawartość przeczytam całą fabułę Clair..., bo na telefonie widać spoilery.
-
Zakupy growe!
Jeden run to jakieś 40-60 minut, sprawy do rozwiązania i inne parametry się losują, spełnienie kolejnych warunków odblokowuje kolejne sprawy i elementy (dajmy na to jeżeli 5 razy przejdzie się grę i 5 razy nie uda się jej przejść, to odblokowują się z racji każdego z przejść i "nieprzejść" elementy do kolejnych runów). Niektóre rzeczy wpadają same i dosyć łatwo (w scenariuszu X zabij bossa), inne wymagają nieco kombinacji. Fajna gierka - a przynajmniej tak było ponad rok temu jak grałem - ale z czasem odblokowuje się mało nowego contentu i runy są zbyt podobne, może od tego czasu autor pododawał nowe sprawy itp., bo coś takiego zapowiadał.
-
The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered
Unoficiall Path poprawiajacy masę baboli w oryginalnym Oblivionie dostał też wersję pod remaster: https://www.nexusmods.com/oblivionremastered/mods/477
-
własnie ukonczyłem...
Jeżeli ktoś powiedziałby mi z 15 lat temu, że będzie takie Final Fantasy z głównej serii, gdzie walki wygrywa się mashując kwadrat, a po prawej stronie ekranu wyskakuje coś na kształt punktów za styl, to powiedziałbym mu, żeby przestał jarać to gówno. Świat jednak poszedł do przodu, a Final Fantasy XVI jest w gruncie rzeczy pod kątem systemu slasherem. Nie żebym miał problem z samym tym faktem. Problemy mam z innymi, ale po kolei. Na poziomie historii rzecz mocno wali na początku (może inne numerowane Finale też się już "uzachadniały", nie wiem, ostatnia numerowana część w którą grałem to dziesiątka) fantasy spod znaku Gry o Tron. Nawet mamy wilkora, przerośniętego gościa opóźnionego w rozwoju (tylko mówi trochę więcej, niż "Hodor") i bardzo brutalne zawiązanie akcji z tożsamością prowodyra wydarzeń w trakcie prologu-retrospekcji, który przywodzi właśnie na myśl sagę Martina. Gramy sobie Clive'm, który zaczyna jako kukła bez charakteru, by z czasem się nim wypełnić, aby pokonać złego boga i zakończyć nierówności społeczne - znaczy się do końca pozostaje prostolinijnym dobrym chłopem, ale ciągle to lepsze od grania zjebem pokroju Tidusa. Ogólnie na poziomie fabuły jest okej, ale wady widać gołym okiem. Przede wszystkim gra ma problemy z kreowaniem antagonistów - z tych ludzkich dopiero Spoiler Barnabas wypada przekonująco i pierwsze bezpośrednie spotkanie z nim powinno odbyć się tak góra w dziesiątej godzinie zabawy, a nie, gdy historia zmierza już ku zamknięciu. Reszta ludzkich adwersarzy to zmarnowany potencjał, a najwięcej czasu z nich wszystkich dostaje w ogóle typ, którego od seby z siłowni różni tylko posiadanie zaklętego w sobie Eikona. O tych ostatnich za chwilę. Do pewnego momentu zadania poboczne też są bardzo słabe i komicznie wręcz eksploatują Clive'a jako "przynieś-podaj-pozamiataj". Zanim następują pewne wydarzenia, które zmieniają nieco zakres obowiązków Clive'a (żeby nie spoilerować), to tylko dwa zadania poboczne się do czegoś nadawały ("Zabaweczka" i to z tresowanym wilkiem). Nie kupowałem również konstrukcji świata, gdzie ludzie obdarzeni magicznymi mocami są najniższym sortem i ani razu w grze nie pada nawet zdanie o tym, że jakiś dręczony Janusz w końcu podpalił fireballami swojego pana. W jednym z subquestów niby zdobywamy książkę o zniewoleniu "nosicieli", ale nie poznajemy niestety zawartych w niej tez. Szczęśliwie jednak od pewnego zwrotu akcji jakoś w jednej trzeciej gry historia nabiera rumieńców - nie to, że robi się jakaś specjalna, bo to zaskakująco bezpieczne generyczne fantasy, ale jednak robi się po prostu ciekawiej. Na pewno pomagają fajnie napisani kumple głównego bohatera i kilka motywów związanych za antagonistą (ten natomiast pod kątem designu i tego jak gada jest aż za bardzo jRPGowy), choć brakowało mi tu jakiejś większej bomby. Nieco bawiły wrzuty o wolnej woli, miałem wrażenie, jakby ktoś ze scenarzystów zaczął czytać opowiadania Thomasa Ligottiego i bardzo przestraszył się tego, co tam znalazł. Przynajmniej subquesty robią się znacznie ciekawsze, a gra pozwala sobie odpiąć wrotki w najbardziej charakterystycznym dla siebie motywie. Chodzi o wspomniane Eikony - tak się składa, że w tym FF summony są "zaklęte" w niektórych ludzi od urodzenia, a jak już się uwalniają to... dostajemy bitki gigantycznych bestii ze scenami-cytatami zarówno z filmów o Godzilli, jak i Dragon Balla. Zajebiste To jak z gameplayem? Fundamenty systemu są solidne - gra ma dobrą "fizykę" i pomyślane elementy związane z unikaniem/stunowaniem/dobijaniem. Tyle, że poza siekaniem przez te kilkadziesiąt godzin nie robimy absolutnie niczego innego. Żadnego zarządzania drużyną, żadnego dobierania czarów, po prostu Clive napierdala z mieczem do przodu i masakruje wszystko i wszystkich kombinacją kwadrat-kwadrat-kwadrat-kwadrat albo ewentualnie kwadrat-kwadrat-kwadrat-trójkąt-kwadrat. Repertuar standardowych ruchów jest dosyć ubogi, a my przez całą grę mamy jedną broń o takim samym movesecie i bez żadnych praktycznie combosów. Już dwadzieścia lat przed premierą FF XVI twórcy slasherów wiedzieli, że w znacznie krótszych przecież grach, aby uniknąć uczucia znudzenia, należy dać bohaterowi różne kombinacje (już mniejsza czy mieszanie lekkiego i ciężkiego ataku czy może oparcie o timingu jak w DMC) i bronie. Tutaj tego nie ma. Ten sam combos z początku gry będzie z Wami także po 40 godzinach. W teorii znużeniu powinny zapobiegać Eikony-summony, które z czasem zyskujemy i zmieniają dostępne ataki specjalne oraz ruch przypisany do kółka na padzie. Tyle tylko, że te ataki specjalne w sumie nie różnią się w praktyce jakoś bardzo, więc po prostu dobieramy sobie je na zasadzie obrażenia/stun/zasięg. Żadnych synergii i słabości przeciwników lub rzeczy w tym rodzaju. Eikonów na raz możemy mieć maksymalnie trzy, a w grze łącznie dostajemy sześć możliwych skillów pod kółkiem - te trzy, które mamy wyposażone przełączamy na L2. I nie rozumiem tego za cholerę - ta gra naprawdę nie ma takiego skomplikowanego sterowania, żeby nie upchać wszystkich zyskiwanych skillów (z tych przypisanych do kółka, nie ataków specjalnych pod R2) jako aktywnych, zamiast wymuszać dostęp jedynie do trzech i to przełączanych. Przykładowo magiczną łapę można podrzucić pod i tak bezużyteczny przycisk lockowania na przeciwniku, pioruny Ramuha pod R3, tarczę aktywować po dłuższym przytrzymaniu uniku itp. Ale nie, te nie tak duże w sumie elementy różnicujące gameplay i tak będą ograniczone do maksymalnie trzech naraz. Ale nie musicie przejmować się tym, które trzy zestawy wyposażyć. Gra jest po prostu cholernie łatwa i praktycznie nie da się tutaj zginąć. Nieważne czy robicie totalnie korytarzowe misje główne, włóczycie się po nudnawych otwartych połaciach w ramach celów pobocznych czy może walczycie z ostatnim bossem, rzadko nawet musicie patrzeć na ekran. I to w trybie akcji, nie chcę nawet myśleć o tym fabularnym. Całość prezentuje się natomiast bardzo ładnie, efektownie wypada w cutscenkach (i QTE - coś mówiłem o tym, że nie uwierzyłbym w takie Final Fantasy 15 lat temu?) i solidnie brzmi. Co ciekawe, najbardziej podobał mi się kawałek pasujący do reszty soundtracku jak pięść do nosa. Podczas walki z Spoiler ostatnią formą Tytana nagle wlatują gitary, skrecze i przetworzone wokale. Brzmi to jak z Yakuzy. I brzmi elegancko. Dużo tutaj narzekałem, bo i na tym tytule nieco się zawiodłem - cieszę się, że dostałem go jako prezent na święta, bo byłoby mi ciut smutno, gdybym zabulił za niego pełną cenę jak przez chwilę planowałem. Ostatecznie jednak bawiłem się nieźle, z rzadka czułem magię Finali i jako tako nie mam problemu z innym podejściem do walki czy mocno przesiąkniętym zachodnim podejściem światem i fabułą. To jest dobra - i tylko dobra - gra. A mogłaby być czymś znacznie więcej, gdyby ktoś nie bał się podkręcić fabuły i przede wszystkim porządnie przemyślał system.
-
GOG.COM - Preservation Program
Wyszła już dawno temu.
-
Predator Cinematic Universe
Wygląda jak film, który był napisany w oderwaniu od uniwersum i na końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby to jakoś spiąć z Predatorem.
-
The Elder Scrolls IV: Oblivion Remastered
Tak, TES VI.
- Clair Obscur: Expedition 33
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Do Morrowinda wracałem z 2-3 lata temu i to gra, która wymagałaby większego przebudowania, niż Oblivion. Niemniej bym się jarał, bo uwielbiam wyjątkowy klimat tej gry. Gameplay obecnie już niekoniecznie.
-
PSX not dead!
Fajna gierka, szkoda, że podobno kontynuacja na PS2 była znacznie słabsza.
-
Star Wars Zero Company
Dalej mało co wiadomo - może poza faktem, że raczej będą postacie z jakimiś charakterami, a nie wymienialne co misję pionki - ale ja tam czuję lekkie zainteresowanie.
-
Blades of Fire
Ale prima aprilis już było.
-
Właśnie zacząłem...
Też mam na ten rok zaplanowane ponowne przejście DMC V i Ninja Gaiden 2. Nie ma miękkiej gry.
-
własnie ukonczyłem...
Co prawda Switcha mam dla innych gier, ale uznałem, że pyknę sobie w Super Mario Odyssey. Ostatni Marian 3D, w którego grałem, to był Super Mario 64 na emulatorze w czasach podstawówkowo-gimnazjalnych, więc podchodziłem do Odysei bez żadnych obrazków w głowie - zwłaszcza, że w czyste platformery gram stosunkowo mało. No i wyszło na to, że bawiłem się nieźle, rozumiem czemu ludzie tak ten tytuł komplementowali i jednocześnie kolejne Mario 3D też nie będzie dla mnie jakimś szczególnym motywatorem do zakupu Switcha 2. Ogra się je tam przy okazji, jak już kupię ten system dla ciekawszych dla mnie exów. No ale skupmy się na przygodach hydraulika, tym razem wspomaganego magiczną czapką dającą mu niepokojącą lekko jak na tytuł w tej stylistyce umiejętnością do opętania innych istot. Marian goniąc za Bowserem i księżniczką będzie musiał zwiedzić szereg krain, a jego statek pozwalający mu się między nimi przemieszczać zasilają księżyce. Księżyce te leżą sobie w poszczególnych krainach i różnią się stopniem dostępności - niektóre wymagają dosłownie jednego skoku czy zbicia jakiegoś pudła, inne poukrywane są za większymi wyzwaniami czy minigierkami. Ogólnie zabawa zarzuca haczyk na gracza w postaci ciągłej niemalże gratyfikacji - momenty, kiedy księżyc nie wpada co 2 minuty, za co zostajemy nagrodzeni niepomijalną niestety animacją, należą do rzadkości. Nie kryje się za tym zazwyczaj jakakolwiek trudność - łazimy, skaczemy, rzucamy czapką i zbieramy nagrody. Na swój sposób fajno. Ogólnie tytuł należy do - niespodzianka - dosyć prostych, co samo w sobie nie jest zarzutem. Dzięki temu relaksuje i dobrze siada na krótkie posiedzenia. Przynajmniej ja najlepiej bawiłem się odpalając Odyseję na dwie posiadówy po pół godziny w ciągu dnia. Gra też bardzo sprawnie urozmaica swoją formułę - poza zwiedzaniem świata w standardowy sposób mamy też sekcje w 2D, czasówki, minigierki, sekwencje, kiedy poruszamy się opętanym stworkiem i w związku z tym zmienia się sposób interakcji ze światem (a więc np. sekcje platformowe dostają nowego twistu) czy toczymy sympatyczne walki z bossami. Naprawdę, to tytuł zaprojektowany z dużą dozą kreatywności i dający przez to radość z grania. Tylko to po prostu nie mój typ gry - bawiłem się całkiem całkiem, doceniam wiele rzeczy, ale w ogóle nie mam weny na zbieranie kolejnych księżyców i odblokowywanie post game. Jeżeli chociaż wszystkie byłyby dostępne do zebrania od razu, to może spędzałbym na kolejnych mapach więcej czasu. Tak się jednak nie dzieje i dopiero po przejściu "normalnej" gry odblokowują się kolejne księżyce do zebrania na poprzednich mapach, więc trzeba na nie wracać. W tym momencie stwierdziłem, że wystarczy, po prostu nie chce mi się poświęcać temu tytułowi więcej czasu. To dobra gra, którą mogę śmiało polecić - a już szczególnie, jeżeli szukacie przy okazji uroczej i stosunkowo łatwej gierki dla domownika dopiero wchodzącego do gier. Na pewno osoby lubiące platformówki, a szczególnie związane z wyczilowanym zbieractwem, będą bawić się tutaj doskonale. Gdyby ten tytuł trafił do mnie w czasach, kiedy jako mały szczyl byłem zakochany w Spyro, to pewnie zostałbym fanem hydraulika. Tyle, że trafił do mnie w czasie, kiedy mój giereczkowy gust ukształtował się już w totalnie inną stronę.
-
Indyki & ukryte perełki, które warto znać
NEKOMIMI DESTRUCTION na SteamNEKOMIMI DESTRUCTION na SteamThe main character is an extraordinary transfer student! A 3D action game in which a martial arts schoolgirl goes on a rampage at school! Anyway, beat them all up!Odważne to Sifu 2
-
eShop - małe gry, VC, ciekawe promocje itd.
Tails mnie przynudzało i skończyłem trochę na siłę, Prodeus jest spoko gierką, ale niczym wybitnym (cierpi przez zbyt niski poziom trudności),Tunic kiedyś nie skończyłem przez tzw. sprawy losowe, ale doszedłem jakoś do połowy i gierka fajna, aczkolwiek jeżeli Death's Door był dla Ciebie zbyt monotonny pod kątem formuły, to tu będzie prawdopodobnie tak samo.
-
CRONOS: the New Dawn (nowa gra od Bloober Team)
To mi się podoba, o to chodzi. No i już na trailerze widać, że broń ma moc jak trzeba.
-
Seria Megami Tensei
Okej, to się nie zrozumieliśmy :) Miałem na myśli ponowne użycie systemu z jedynki, w dwójkę nie grałem i poczekam z nią pewnie aż też dostanie remake na modłę jedynki.
-
Seria Megami Tensei
Prawdę mówiąc, mimo mojej sympatii do oryginału, to wolę zaniżony poziom trudności, niż ponowne młócenie systemem podobnym do tego z wersji na PS2.
-
Indyki & ukryte perełki, które warto znać
Elegancko wygląda, mocny duch GBA.