Skocz do zawartości

Jukka Sarasti

Użytkownicy
  • Postów

    106
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Jukka Sarasti

  1. Jukka Sarasti

    Tekken 8

    Gość dosłownie spamuje jeden przycisk Eddiem na żywo, doszedł póki co do vanquishera: https://www.twitch.tv/jimmashima
  2. Jukka Sarasti

    Stellar Blade

    Wiem już jak udoskonalić rozmowę, dziękuję twitterowe literaki.
  3. Nowa okołoturniejowa napierdalanina na Netflixie, pewnie rzucę okiem.
  4. Z tego co pamiętam, to dopiero od startu siódmej generacji zaczęli dodawać dosłownie na pół strony recenzję jednej konsolowej gry i na akapit dwóch mniejszych.
  5. Tematu temu nie będę zakładał, zwłaszcza, że całościowo może wyjść średnio, ale podoba mi się to jako taki (z grubsza) duchowy spadkobierca Condemned, wychodzi jutro: https://store.steampowered.com/app/2137460/Jawbreaker/
  6. Zainstalowałem z GP, ale jak tak widzę teraz opinie, to nie wiem czy jest sens odpalać i się wkurzać, że średnio wyszło
  7. Trójka potrafi być ciężkostrawna, bo ma najwięcej wspólnego z częściami na PS2, przede wszystkim walkę. 4 i 5 mają już fizykę walki raczej jak 0, do tego urozmaica ją granie różnymi postaciami (Akiyama krul). Trójkę bym ruszył i gdyby była zbyt ciężkostrawna to bym zrushował tylko główny wątek plus poboczny wątek Rikiyi, natomiast 4 i 5 bronią się fajnie także i dzisiaj. Możesz też spróbować Judgement - dwie części, "detektywistyczny" spin off Yakuzy, chodzi na silniku 6/Kiwami 2/Y 7. Lost Judgement, choć całościowo średnio mi się podobało, ma najlepszą walkę z całej serii.
  8. Jukka Sarasti

    Steam Deck

    Mnie się zawsze zawiesza przy próbie dodania romów do widoku bezpośrednio ze Steam OS, emulatory odpalam w trybie pulpitu.
  9. Varg to debil o obcych mi poglądach, natomiast od noszenia szmat z logo jego niezwykle wpływowego jednak projektu do nazizmu spora droga. To nie Konkwista 88.
  10. Chodził w koszulce Burzum, stal po "złej" stronie według retardery w Gamers Gate i nie dodał czarnych do XV-wiecznych Czech, ergo według nich jest nazistą.
  11. Korzystając z tego, że wylądował w GP, ukończyłem Evil West. Niby wiedziałem, na co się pisałem, ale początek wcale mnie nie zachęcił - absurdalna wręcz korytarzowość do punktu, w którym skrzynka na 20 centymetrów czy wręcz niewidzialna ściana nie pozwalają zrobić kolejnego kroku czy główna postać na tyle tępa, że w porównaniu do niej Marcus Fenix to specjalista od Heideggera. Zasadniczo to chodzi o to, że jesteśmy kowbojem bijącym wampiry pięścią z metalu i prądem, więcej tutaj nie trzeba, a patrząc na przebieg historyjki nawet nie warto, wiedzieć. Właśnie, ten Marcus wskoczył mi nieprzypadkowo, bo gra ma feeling wczesnej siódmej generacji. Jak się później okazało, nie jest to wcale wada. Na przestrzeni tygodnia przeszedłem sześć etapów. Nie ciągnęło. Później jednak - może kwestia humoru, może gra robi się lepsza - wciągnęło i w trzy dni dograłem resztę. Przede wszystkim z czasem pojawia się więcej opcji - o ile początkowo gra się w to trochę jak w upośledzonego klona nowych GoWów (przy czym gra znacznie słabiej radzi sobie z obsługą postaci i kamery, kiedy postać gracza stoi pod ścianą), to z czasem kolejne bajery podbijają znacząco frajdę z walki, a Evil West umiejętnie korzysta z zasady, że zainteresowanie gracza można podtrzymać co chwilę podsuwając mu nowe narzędzia mordu. Szkoda co prawda, że gra w żaden sposób nie zachęca do tego, aby żonglować broniami czy ciągnąć długie kombosy, co podniosłoby miodność, ale i tak bije się kolejnych frajerów elegancko. Poza tym biciem tak po prawdzie wiele tu nie ma - rzeczy, które zasługiwałyby na miano zagadek tutaj zwyczajnie nie ma, a urozmaiceń praktycznie brak. Z dwa razy pojedzie się wózkiem i z niego postrzela, no i tu się temat wyczerpuje. Same lokacje prezentują bardzo zróżnicowany poziom - "miejskie" są nijakie, natomiast pierwsza misja, w której podąża się tropem Edgara czy opera prezentują się bardzo przyjemnie. Na minus - ponownie poczułem się jak jakieś 15 lat temu - oczojebne łańcuchy sygnalizujące, gdzie mamy iść, co byśmy się nie zgubili. Ciekawostka - całkiem często gra pozwala wspiąć się na 50 centymetrów drewna i przez nie przejść (jest łańcuch), ale już nie zawrócimy (łańcucha nie ma). Ogólnie to ta gra wpisuje mi się w typową grą Flying Hogów - to przyjemny tytuł o solidnych fundamentach, któremu brakuje jakiegoś dopieszczenia czy lepszej wizji jak wykorzystać niegłupie przecież rozwiązania. Z perspektywy osoby, która ograła wszystkie Shadow Warriory (pierwszy najlepszy), Trek to Yomi i właśnie Evil West mam wrażenie, że ciągle brakuje jakiegoś błysku, który pozwoliłby się przebić do czołówki. Cóż, liczę, że studio zrobi jeszcze swój przełomowy odpowiednik Wiedźmina ( ), bo trudno mi im nie kibicować.
  12. Jukka Sarasti

    Fallout TV Series

    Wczoraj machnąłem pierwszy odcinek, nie miałem żadnych oczekiwań, a tu bardzo przyjemne zaskoczenie. Oglądałem z dziewczyną, która nie zna gier i nie wiedziała nawet, że to na podstawie gry i też ją wciągnęło - rzeczy na ekranie uznała za sympatyczną groteskę.
  13. Mocno tnę ilość kupowanych książek w tym roku, ale wpadło przy okazji:
  14. Nie znalazłem na forum wzmianki o tym bangerze, a tym bardziej tematu, więc nadrabiam. Crystal Project wyszło niemal równo dwa lata temu na pecety oraz Switcha, a gra zalicza się do reprezentantów jRPG spod znaku Final Fantasy V. Znaczy to mniej więcej tyle, że postacie mogą levelować w różnych klasach, a następnie dziedziczyć ich umiejętności aktywne oraz pasywne, co ma doprowadzić do stworzenia szwadronu morderców rzucających bomby atomowe i jednocześnie strzelających z łuku czy innych samurajów leczących drużynę. No i jest to główny wabik do tej gierki, bo fabuła to rzecz mocno szczątkowa i nawet gra się z tym nie kryje (na początku usłyszycie mniej więcej "przeżywaj przygody i baw się dobrze", tak do połowy gry więcej fabularnie się nie dzieje). W eleganckim pixelarcie wspieranym przez sympatyczną i całkiem rozbudowaną ścieżkę dźwiękową zwiedza się całkiem spory i stosunkowo otwarty świat - otwarty na tyle, na ile pozwalają nam dostępne narzędzia, ponieważ jak w co drugim starym jRPG trzeba sobie odblokować różne środki transportu (tu wierzchowce), aby przejść dalej. Tutaj drobne zgrzyty - czasem gra w dosyć nieczytelny sposób sugeruje, co trzeba zrobić (a jak wspominałem, mapa jest spora i odkrycie nowego miejsca nie oznacza z automatu, że dostaniemy też kamień teleportujący), a samo przełączenie między wierzchowcami bywa drażniące, bo można je co prawda przypisać do menu "ulubionych" przedmiotów pod jednym z przycisków pada, ale już nie można ich wrzucić na d-pada, a są miejsca, które wymagają przełączenia między ich rodzajami w ramach platformingu. Ano właśnie, platforming. Jednym z wyróżników Crystal Project jest całkiem duża ilość skakania - czasem w celu ruszenia eksploracji do przodu, a czasem aby dostać się do skrzynki z jakimś fajnym przedmiotem. Ogólnie to miłe urozmaicenie, choć bywają frustrujące sekcje, także ani na plus, ani na minus. No dobra, trochę na starcie ponarzekałem, ale przecież wczoraj skończyłem tego sztosa po ponad 50h i czuję potrzebę jego polecenia. Wynika to z prostego faktu - odkrywanie kolejnych miejscówek, odblokowywanie klas postaci (a jakże, za pomocą pochowanych za bossami kryształów) i kombinowanie jakby tu stworzyć oddział uderzeniowy strasznie wciąga. Co prawda nie wszystko ma sens łączyć ze wszystkim (niektóre skille klasowe działają tylko z konkretną bronią, a tę można sobie wsadzić do innej klasy jako pasywnego skilla, ale wtedy traci się punkty na dodanie przydatniejszych umiejętności jak np. boost HP, kontra, auto-revive czy nadawanie statusu przeciwnikom każdym atakiem), ale kombinacje potrafią dawać piękne połączenia. Jak na przykład taki ninja, który może atakować dwoma broniami (dwa ciosy po wybraniu jednej komendy) wyposażony w aktywne umiejętności bandyty i walący pod rząd dwa zadające gigantyczne obrażenia backstaby czy zasypujący strzałami łowca, który na podorędziu ma obszarowe czary ofensywne. Gra się w to tylko dla gameplayu, a ten zrealizowany jest wzorcowo (może poza nieuczciwym ostatnim bossem - to już prawdziwy test jak bardzo gracz potrafi pomieszać wszystkie zdobyte i wyekspione klasy z pasywami i ekwipunkiem, bo poziom trudności w stosunku do bossów z finalnego dungeonu rośnie gigantycznie). Co więcej, pomijając nazwijmy to główną ścieżkę w grze (odblokowanie wierzchowców i klas, dotarcie do finalnego dungeonu i spuszczeniu łomotu rezydującemu na końcu dziadowi) masa zawartości jest kompletnie opcjonalna z minigierkami, dodatkowymi superbossami czy zbieraniem legendarnego wyposażenia włącznie. A przy kolejnym przejściu można się pobawić ustawieniami świata oraz czekają nowi bossowie. Jeśli ktoś lubi takie staroszkolne gierki bez fabuły, za to z toną miodności, to pozostaje mi tylko polecić. Kupiłem za jakieś grosze na steamowej wyprzedaży i przez ostatnie tygodnie topiłem w tym jakieś 80% czasu na gierki.
  15. Jukka Sarasti

    Wanted: Dead

    Ja szczerze polecam, chwaliłem w "Co ostatnio skończyłem" - wystarczy mieć równie dużo autyzmu i miłości do slasherów co ja
  16. Jukka Sarasti

    Zakupy growe!

    Mam obecnie humor na slashery plus chciałbym w tym roku dograć, co mam do ogrania z exów na Switcha, więc lecimy z tematem.
  17. Jukka Sarasti

    Konsolowa Tęcza

    Przede wszystkim EA tam cholernie mieszało z developmentem i wymusili dodanie komponentu multi czy craftingu, bardziej "szczelankowe" podejście, bo ludzie wolą strzelać, niż się bać czy zaorało mocno pierwotną wizję fabuły (urywki tego, czym gra miała być widać w DLC). To mogła być najlepsza część serii, gdyby pozwolono po prostu zrobić ją tak jak studio planowało, zamiast przerabiać na shootera (nie takiego złego, ale jednak).
  18. Nie jestem entuzjastą survival horrorów spod znaku "udajemy, że jest znowu 1999" i raczej w takie gry nie grywam, choć wiem, że pewnie nieco przez to tracę (np. Tormented Souls), natomiast wpadło mi w oko i intryguje mnie to: https://store.steampowered.com/app/2123640/Hollowbody/ Niesamowicie podoba mi się estetyka tej gry.
  19. Jukka Sarasti

    Witchfire

    Czy jest jakaś wstępna data, kiedy miałaby mniej więcej wyjść wersja 1.0? Bo jestem na ten tytuł nagrzany, ale nie na tyle, żeby płacić za EA i to na Epicu.
  20. Wczoraj odpaliłem i na wejście obejrzałem pięć odcinków - idealnie wpisuje się w moje oczekiwania wobec tego typu rzeczy.
  21. Jukka Sarasti

    NETFLIX

    Obejrzałem z dziewczyną "Problem trzech ciał", chociaż ona jako osoba, która kilkukrotnie przeczytała oryginał oraz jest Chinką (chyba najbardziej na ekranie drażniło ją dodanie murzyna i hindusa ) chwilami odczuwała przy okazji spore bóle. Ja takich nie odczuwałem, ale szału nie stwierdzono. Temat ciekawy, ale pewnie zostanie mocno spłycony w porównaniu do nieznanych mi książek, bo niektóre rzeczy mogą być trudne do przedstawienia, tudzież zbyt skomplikowane dla przeciętnego odbiorcy. Plusem jednak dalej pozostaje próba zekranizowania tego typu SF, w które trudno wepchnąć bez totalnego deptania koncepcji masy strzelanin i laserów. Główna paczka raczej irytująca (Cheng ma jedną minę, Latynoska jest ładna, ale wkurzająca, murzyn po prostu jara zioło, Will se jest przegrywem i tyle, Jack to kiepsko ożywiony stereotyp), za to dobrze wypadają Clarence oraz Wade. Do tego parę oczywistych bzdur: Druga połowa zdecydowanie lepsza, niż pierwsza. Można, ale po co.
  22. Jukka Sarasti

    Tekken 8

    Dzisiaj sobie pierwszy raz miałem okazję popykać od dwóch tygodni i po rozegraniu na sześć walk trzech z Edkami, jedyne, co mam do powiedzenia o nowej-starej postaci to: "co, kurwa?!". Chwilami zupełnie nie wiem, co się dzieje na ekranie, mam wrażenie, że jak wejdę na jakikolwiek launcher, to potem już mogę odłożyć pada i czekać, aż mi zdejmą z 1/3 paska życia. Dodam, że dotychczas nie miałem jakiejś postaci, na którą by mi się jakoś tragicznie grało. Pewnie jak się z Edkami obiję to też będzie szło lepiej, ale dzisiaj tylko urywałem pojedyncze rundy w dużych bólach.
  23. Wreszcie mam za sobą Eternal Darkness. Przechodziłem ten tytuł z pół roku, co jest o tyle dziwne, że to dobra, a nawet bardzo dobra gra. Chyba zwyczajnie epizodyczna struktura - każdy rozdział to inna epoka i postać, którą się gra, nawet jeżeli zwiedza się te same, nieco zmienione lokacje - nie służyła graniu jednym ciągiem. Eternal Darkness nie tylko to robi po swojemu, ale do tego zaraz dojdziemy. Historyjka zaczyna się prosto - jest posiadłość, jest martwy dziadek i jest młoda dziedziczka próbująca rozwiązać tajemniczy i brutalny zgon. Tyle tylko, że kolejne odkryte pomieszczenia przynoszą nie tyle odpowiedzi na pierwotne pytanie (kto zamienił dziadzia w death metalową okładkę), co kolejne strony księgi ciemności pozwalające przeżywać losy innych nieszczęśników. Tak się bowiem składa, że w pierwszym rozdziale gry gramy sobie rzymskim dowódcą, który natrafia na tajemniczy artefakt przy eksploracji podziemi i składa przysięgę wierności jednemu z trzech, ewidentnie inspirowanych właścicielem kota Niggermana, paskudnych bóstw. Pozostałe jedenaście rozdziałów to jego próby sprowadzenia na świat swojego władcy i rozmaitych postaci, które próbują mu to udaremnić. Tym samym historyjka toczy się na przestrzeni jakichś dwóch tysięcy lat, a przyjdzie nam pokierować zróżnicowanym gronem. Mnie najbardziej podobały się epizody Anthony'ego (na którego spada klątwa i mechanika w grze robi się ciut nietypowa) próbującego ostrzec swojego króla przed spiskiem, ichniejszego Aladyna-cucka, który równocześnie robi za małą armię oraz jednego z przodków rodu głównej bohaterki. Bohaterowie zresztą różnią się swoimi możliwościami - przykładowo dziadek bohaterki, którym też rozegramy epizod ma wysoką odporność psychiczną i dużo many, ale średnią kondycję. Mokebe z jednego z chapterów ma tony HP i mocno bije, ale rzucanie czarów czy wytrzymałość psychiczna u niego leżą i kwiczą (cóż za niespodzianka!). Tym, z czego zasłynęło Eternal Darkness, był system poczytalności. Tę wyraża pasek w górnym lewym rogu, a im niżej spada, tym bardziej dzikie akcje odwalają się na ekranie. Płacze w tle? To jeszcze nic. Postać, której urywa się głowa i biega tak po pokoju, by przejściu drzwi ponownie do niego wejść, ale już z głową? Jasne, z herbatką czy bez? Nagła informacja o skasowaniu sejwa czy "wyłączenie się" gry? Tak proszę pana. Mechanika ta sama w sobie jest absolutnie fenomenalna, natomiast wpleciono ją do gry w sposób średnio wykorzystujący jej potencjał. Poczytalność spada od każdego kontaktu z potworami, a ubicie takiej maszkary nieco jej przywraca. Tyle, że absolutny spadek poczytalności powoduje też spadanie paska zdrowia, a samą poczytalność możemy także banalnie odnawiać czarem. Innymi słowy gra nie zachęca do grania "na krawędzi", za to pozwala łatwo sobie dobry stan ducha i humorek przywrócić. Samemu polecam trzymać tę statystykę mniej więcej na połowie paska, tak aby zaczęły wjeżdżać schizowe efekty, a jednocześnie nie zacząć nagle dostawać wpierniczu od samego przebywania z zombie sebami. Nawiasem mówiąc zróżnicowanie przeciwników nie powala (zombie, zombie na kreatynie, skorpionoid, kreatynowy zombie z trzema głowami, zombie na speedzie, zombie pterodaktyl, dwóch bossów). W grę na tle survival horrorów gra się natomiast bardzo komfortowo. Żadnych tank controls, postacie biegają na tyle żwawo, że jeżeli nie chce się wymieniać ciosów wet za wet, to spokojnie można biegać wokół większości lamusów i kasować ich bez używania broni palnej. Można też pójść w skradanie - na które było mi szkoda czasu, zwłaszcza, że trzeba nieraz wracać przez daną lokację - a także pomóc sobie magią. Ta sama w sobie ma całkiem przyjemny i rozbudowany system oraz potrafi być zwyczajnie przydatna, także przy prostych zagadkach. Przy walce możemy wybierać fragment ciała, który chcemy zaatakować, także nic nie stoi na przeszkodzie, aby zamienić oponenta w Czarnego Rycerza. Ogólnie to pomimo rozciągnięcia przygody w czasie, to bawiłem się ponadprzeciętnie. Historyjka wypada nieźle, klimat potrafi się zrobić bardzo gęsty, gdy poczytalność zaczyna uciekać, a zróżnicowanie postaci i epok sprawia, że całość nie przymula. Szkoda, że na dwójkę czy nawet na duchowego spadkobiercę nie ma raczej co liczyć.
  24. Jukka Sarasti

    SPINE

    Wygląda trochę jak inspirowane Sifu, tudzież jak Wanted z zamienionymi proporcjami strzelania i ciachania. Wygląda okej, choć wolałbym trochę bardziej żwawe tempo. Ciekawi mnie to też o tyle, że ta gra zaczęła żywot z myślą o multiplayerze, ale w trakcie twórcom się mocno odmieniło.
  25. Jukka Sarasti

    Rise of the Ronin

    Kobiety też mówią, że patrzą na charakter.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...