Skocz do zawartości

Metal Gear Solid 4


YETI

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem co wy z tym Liquidem. Jakby nie bylo byl lipna postacia, bez wiekszej glebi, przeszlosci. Bez ikry po prostu. Generalnie zauwazylem, ze wszystko co dotyczy "jedynki" jest swiete i nie wolno tego ruszac. Ponownie bardzo sie ciesze, ze nie przyszlo mi zaczac obcowania z seria od MGS z PSXa wlasnie. Pewnie skonczylbym jak wy:).

Liquid bez ikry ? LOL aż sam jego głos nie dawał sie zapomnieć, dla mnie to już predzej Liquid Ocelot z MGS4 był nudny ciagle tylko te pieprzenie że jesteśmy wolni itd. i ja w ogóle nie miałem wrażenia ze w MGS4 wystepuje Liquid ciagle myślałem że to Ocelot ,a nie prawdziwy Liquid Snake, który tak naprawde skończył sie na MGS2. I generalnie MGS1 jest świete i to od niego wszystko tak naprawde sie zaczeło, gdyby nie jedynka a zaraz pozniej dwójka pewnie wogóle nie zainteresowało by mnie MGS4. Gdybyś zaczął od obcowania z serią od MGS1 to byż czwórką sie napewno rozczarował w o wiele wiekszym stopniu niż Ci sie wydaje ha ha

Przeciez nie zaczalem od czworki. Gralem chronologicznie jak Kojima przykazal. Od trojki w gore. Jedynka posrodku. W zwiazku z tym bawia mnie gloryfikacje na temat tej czesci. Wspanialy Liquid, najlepsi i najrealniejsi bossowie, najbardziej dorosla fabula itp itd. Jasne, ze to w co gra sie na poczatku zawsze traktuje sie szczegolnie i z sentymentem, ale nie nalezy przesadzac. Bossowie byli tak samo realni jak w poprzednich czesciach. Szaman-gigant, latajacy czlowiek (no tak, zapomnialem, ze latanie jest normalne), jakis kamaleon, co Bóg wie jak potrafil zmieniac ksztalt twarzy i bardzo charyzmatyczny Liquid, ktorego glebia opierala sie na tekstach "I will destroy you". Liquid ocelot byl nudny dlatego, ze bazowal na charakterze nudnego Liquida. Ocelot jako postac byl charakterystyczny. Kilka kultowych tekstow, bawienie sie rewolewerami, oszczedne ruchy i zacieta morda. Liquid - plaski, niczym sie nie wyrozniajacy typek, "zly" sam w sobie, ginie po jednej czesci. Nic wielkiego. Nie to ze go nie lubie, po prostu w porownaniu chocby z nieszczesnym Ocelotem wypada cienko. To juz Sniper Wolf czy Psycho Mantisa dluzej sie wspominalo.

Odnośnik do komentarza

Na wstępie zaznaczam, że nie jestem wielkim znawcą serii. Niemniej po przejściu MGS 3 - Snake i reszta koijmowskiego uniwersum na zawsze w mej pamięci pozostaną ;) Ta gra jest genialna nie tylko za sprawą udanej strony formalnej (oprawa, muzyka, projekty lokacji, postaci, synkretyzm w zakresie gameplay etc.) oraz głębokiej treści (świetna, ambitna fabuła, w tym sposób narracji, oparty na klimatycznym niedomówieniu, o dialogach nie wspominając) ale także z uwagi na ten nieuchwytny pierwiastek, który sprawia, że oderwać się trudno (to chyba ogólna synteza wszystkich elementów, ale bardziej ciekawie jest określać to jako "bliżej nieokreślone coś", co przykuwa, wciąga, pochłania, pożera...a końcowo wywiera wrażenie niewiele słabsze niż lektura dobrej książki, a napewno silniejsze niż niejeden bardzo dobry nawet film).

 

Z wypowiedzi znawców serii wnoszę, że MGS 4 został pozbawiony tych najważnijszych walorów. Została tylko udana strona formalna. A reszta spaliła się na komercyjnym miliongębnym stosiku...

 

Czy faktycznie jest aż tak źle czy też krytyka wynika przede wszystkim z pewnych sentymentów i subiektywnych wyobrażeń na temat nowego MGS? Czy oceny malkontentów są obiektywne?

 

Przyznam z rozbrajającą szczerością, że chciałbym aby MGS 4 był faktycznie tak dobry jak to wynika z ocen wystawionych przez największe serwisy. Chciałbym takiej korony całej serii, dla ktorej kupię PS 3 ;) ...a teraz jestem lekko zdezorientowany.

Odnośnik do komentarza
Nie wiem co wy z tym Liquidem. Jakby nie bylo byl lipna postacia, bez wiekszej glebi, przeszlosci. Bez ikry po prostu. Generalnie zauwazylem, ze wszystko co dotyczy "jedynki" jest swiete i nie wolno tego ruszac. Ponownie bardzo sie ciesze, ze nie przyszlo mi zaczac obcowania z seria od MGS z PSXa wlasnie. Pewnie skonczylbym jak wy:).

Liquid bez ikry ? LOL aż sam jego głos nie dawał sie zapomnieć, dla mnie to już predzej Liquid Ocelot z MGS4 był nudny ciagle tylko te pieprzenie że jesteśmy wolni itd. i ja w ogóle nie miałem wrażenia ze w MGS4 wystepuje Liquid ciagle myślałem że to Ocelot ,a nie prawdziwy Liquid Snake, który tak naprawde skończył sie na MGS2. I generalnie MGS1 jest świete i to od niego wszystko tak naprawde sie zaczeło, gdyby nie jedynka a zaraz pozniej dwójka pewnie wogóle nie zainteresowało by mnie MGS4. Gdybyś zaczął od obcowania z serią od MGS1 to byż czwórką sie napewno rozczarował w o wiele wiekszym stopniu niż Ci sie wydaje ha ha

Przeciez nie zaczalem od czworki. Gralem chronologicznie jak Kojima przykazal. Od trojki w gore. Jedynka posrodku. W zwiazku z tym bawia mnie gloryfikacje na temat tej czesci. Wspanialy Liquid, najlepsi i najrealniejsi bossowie, najbardziej dorosla fabula itp itd. Jasne, ze to w co gra sie na poczatku zawsze traktuje sie szczegolnie i z sentymentem, ale nie nalezy przesadzac. Bossowie byli tak samo realni jak w poprzednich czesciach. Szaman-gigant, latajacy czlowiek (no tak, zapomnialem, ze latanie jest normalne), jakis kamaleon, co Bóg wie jak potrafil zmieniac ksztalt twarzy i bardzo charyzmatyczny Liquid, ktorego glebia opierala sie na tekstach "I will destroy you". Liquid ocelot byl nudny dlatego, ze bazowal na charakterze nudnego Liquida. Ocelot jako postac byl charakterystyczny. Kilka kultowych tekstow, bawienie sie rewolewerami, oszczedne ruchy i zacieta morda. Liquid - plaski, niczym sie nie wyrozniajacy typek, "zly" sam w sobie, ginie po jednej czesci. Nic wielkiego. Nie to ze go nie lubie, po prostu w porownaniu chocby z nieszczesnym Ocelotem wypada cienko. To juz Sniper Wolf czy Psycho Mantisa dluzej sie wspominalo.

Twoje zdanie jest takie głównie dlatego bo jak sam mówisz zacząłeś grać chronologicznie i nie odbierasz kolejnych części tak jak wiekszość fanów która rozpoczęła przygode z serią od MGS1 na PSX'a w 98 roku. Kiedy po raz pierwszy zainteresowałeś sie serią ? Gdy wyszedł Snake Eater ?

Wszyscy którzy zaczeli od MGS1 odbierają właśnie te cześć jako najbardziej realną, jak dobrze pamiętam zniesmaczenie zaczeło sie juz przy okazji MGS2 i Dead Cell, w trójce było jeszcze gorzej bo spłycono historie bossów, a w czwórce dostalismy jakieś "niewiadomo co" historie BatBu.

 

 

Odnośnik do komentarza
Nie wiem co wy z tym Liquidem. Jakby nie bylo byl lipna postacia, bez wiekszej glebi, przeszlosci. Bez ikry po prostu. Generalnie zauwazylem, ze wszystko co dotyczy "jedynki" jest swiete i nie wolno tego ruszac. Ponownie bardzo sie ciesze, ze nie przyszlo mi zaczac obcowania z seria od MGS z PSXa wlasnie. Pewnie skonczylbym jak wy:).

Liquid bez ikry ? LOL aż sam jego głos nie dawał sie zapomnieć, dla mnie to już predzej Liquid Ocelot z MGS4 był nudny ciagle tylko te pieprzenie że jesteśmy wolni itd. i ja w ogóle nie miałem wrażenia ze w MGS4 wystepuje Liquid ciagle myślałem że to Ocelot ,a nie prawdziwy Liquid Snake, który tak naprawde skończył sie na MGS2. I generalnie MGS1 jest świete i to od niego wszystko tak naprawde sie zaczeło, gdyby nie jedynka a zaraz pozniej dwójka pewnie wogóle nie zainteresowało by mnie MGS4. Gdybyś zaczął od obcowania z serią od MGS1 to byż czwórką sie napewno rozczarował w o wiele wiekszym stopniu niż Ci sie wydaje ha ha

Przeciez nie zaczalem od czworki. Gralem chronologicznie jak Kojima przykazal. Od trojki w gore. Jedynka posrodku. W zwiazku z tym bawia mnie gloryfikacje na temat tej czesci. Wspanialy Liquid, najlepsi i najrealniejsi bossowie, najbardziej dorosla fabula itp itd. Jasne, ze to w co gra sie na poczatku zawsze traktuje sie szczegolnie i z sentymentem, ale nie nalezy przesadzac. Bossowie byli tak samo realni jak w poprzednich czesciach. Szaman-gigant, latajacy czlowiek (no tak, zapomnialem, ze latanie jest normalne), jakis kamaleon, co Bóg wie jak potrafil zmieniac ksztalt twarzy i bardzo charyzmatyczny Liquid, ktorego glebia opierala sie na tekstach "I will destroy you". Liquid ocelot byl nudny dlatego, ze bazowal na charakterze nudnego Liquida. Ocelot jako postac byl charakterystyczny. Kilka kultowych tekstow, bawienie sie rewolewerami, oszczedne ruchy i zacieta morda. Liquid - plaski, niczym sie nie wyrozniajacy typek, "zly" sam w sobie, ginie po jednej czesci. Nic wielkiego. Nie to ze go nie lubie, po prostu w porownaniu chocby z nieszczesnym Ocelotem wypada cienko. To juz Sniper Wolf czy Psycho Mantisa dluzej sie wspominalo.

Twoje zdanie jest takie głównie dlatego bo jak sam mówisz zacząłeś grać chronologicznie i nie odbierasz kolejnych części tak jak wiekszość fanów która rozpoczęła przygode z serią od MGS1 na PSX'a w 98 roku. Kiedy po raz pierwszy zainteresowałeś sie serią ? Gdy wyszedł Snake Eater ?

Wszyscy którzy zaczeli od MGS1 odbierają właśnie te cześć jako najbardziej realną, jak dobrze pamiętam zniesmaczenie zaczeło sie juz przy okazji MGS2 i Dead Cell, w trójce było jeszcze gorzej bo spłycono historie bossów, a w czwórce dostalismy jakieś "niewiadomo co" historie BatBu.

Doswiadczajac tak znakomitej historii i tak wzruszajacego i wywrotnego zakonczenia jak w MGS trudno bylo mi juz umrzec ze szczescia na widok fabuly z MGS1, choc naturalnie w dalszym ciagu byla wspaniala, jednak slabsza. Wiadomo dlaczego, ale odbior byl taki a nie inny. A tak, zaczalem grac w serie na powaznie (wczesniej gdziestam widialem tylko, ale jakos sam odwlekalem poznanie serii, cholera wie dlaczego) od Snake Eater. To czyni mnie gorszym milosnikiem serii od Ciebie? Edytowane przez KOMODO
Odnośnik do komentarza

Nie czyni, tłumacze Ci tylko dlaczego wiekszość fanów tak odbiera właśnie MGS1 jak mówiłem wcześniej. Wiekszość fanów starej daty tym którzy zaczęli od MGS1 mniej podoba sie MGS4 fabularnie niż tym nowym np. z okresu MGS3 czyli takim jak ty. Po prostu dla nich to już "nie to" i srednio im sie spodobała próba odpowiedzi Kojimy na wszystkie pytania z poprzednich części.

Odnośnik do komentarza

Ja uwazam ze bossowie mgs4 sa gorsi np od tych z mgs3.Podzczas gry czulem sie jak bym gral w platformowke.Krotki speech,walka,kocie ruchy,krzyk i koniec.A za chwile dzwoni Drebin i wszystko wyjasnia.Tak samo za kazdym razem.B&B to ciekawe postacie ale nie umywaja sie do Cobry,nie wspominajac o Psycho Mantisie,czy Sniper Wolf.

Edytowane przez theGrimReaper669
Odnośnik do komentarza
Co zostało zjechane? Octocomo? CQC? Sterowanie? (Można mieć zastrzeżenia, ale jak w każdym MGS - esie idzie się przyzwyczaić, a po dłuszym czasie zauważamy, że sterowanie jest świetne) Kustomizacja broni? MK II? Rewelacyjne etapy pościgowe? Boskie pojedynki z bossami? Inteligencja wrogów? A może kamera? Lub system stresu?

 

Setki możliwości eksterminacji i taktyki zachowania, gigantyczna ilość broni... Czego chcieć więcej? Kto chce, idzie na Jana, kto chce usypia wrogów, kto chce, podrzyna im gardła... Jeśli chodzi o gameplay, to jestem w stanie podać dwie gry tpp (bo nie ma żadnego takiego fpp) na obecnej generacji, które mogą się z MGS równać. (Uncharted i Geors of War).

 

Octocamo - delikatne rozwinięcie motywu kamuflaży z MGS3, CQC - to samo, czyli nic specjalnie nowego + brak leczenia uszkodzeń ciała + brak żarcia = reasumując - krok w tył względem systemu Snake Eater'a. Sterowanie takie sobie, beznadziejne jest czołganie się. Mk II i system stresu - fajne bajery. Sklep? Kustomizacja broni? Zniżki na amunicje? Etapy pościgowe? Dzięki, wolałem skradanke...którą to niby czwarty MGS wciąż jest, ale biorąc pod uwagę ogromną ilość motywów strzelankowych wynikających z fabuły, a których nie da się uniknąć, słowo NIBY nabiera dodatkowej głębi. Do tego dość pokaźny arsenał oferowany przez Drebina jakoś niescpecjalnie zachęca do przechodzenia gry cichaczem. Pojedynki z bossami? Prócz

Crying Wolf

i

Liquida

- żenada, tym bardziej jeżeli porównać je do starć ze Snake Eater. Kamere uznaje oczywiście za plus, ale żadna to wielka zaleta gry, coś tak oczywistego powinno znaleźć się już w emgieesie2, a nie dopiero w jej czwartej odsłonie (pomińmy Subsistence). Do tego częste loadingi i mizerny czas gry (skracaj wszystkie filmiki, a pograsz może z 6 godzin). W sumie za mało poważnych zmian, a te które są są zbyt nietrafione. Wolałem starą szkołę jaką reprezentował MGS3.

 

PS. Na jeden raz? Która gra na ps3, ma tak wielkie replayability? (Oprócz Ninja Gaiden Sigma) Która, jest cały czas masterowana by uzyskać jak najlepsze czasy z bossami, zabić jak najmniej osób i zdobyć najwyższa rangę?

 

Nie wiem, DMC4? Zresztą tak masterować można sobie każdą grę. Do Snake Eater po pierwszym przejściu podchodziłem jeszcze wiele razy, na MGS4 straciłem ochote wraz z ujrzeniem napisów końcowych. Po prostu gra mi nie podeszła.

Odnośnik do komentarza
Gość Mr. Blue
UWAGA! SPOILERY W CAŁYM TEKŚCIE! DLA WYGODNIEJSZEGO CZYTANIA, AUTOR NIE UŻYŁ OPCJI SPOILER.


Moja przygoda z MGS zaczęła się dość dawno. Kilka lat temu, będąc u kumpla, zobaczyłem jak gra na konsoli w jakąś grę, a była ona o tyle ciekawa, ponieważ kumpel nikogo nie zabijał. Usiadłem koło niego i trochę się napatrzyłem. Szatynowy mężczyzna latał po pokładzie jakiegoś statku. Jak się pewnie domyślacie, był to Metal Gear Solid 2. Zaintrygowany grą chciałem poznać bliżej oryginał i kontynuację.
I tu występuje bardzo ważny szczegół, powód dla którego pewnie nie gloryfikuje jedynki, o czym później powiem; zdawałem sobie sprawę, że Metal Gear Solid to opowieść składająca się z serii gier, że to co najmniej trylogia, którą trzeba traktować jako jedno (było już słychać wtedy pogłoski o 3 części), że to wspólna ciągła historia. Wiedziałem, że jak tylko zakończę jedynkę, będzie na mnie czekać dwójka.

No, ale dalej. Tak się złożyło, że nie zagrałem w oryginał przez dość długi okres czasu, i dopiero kilka miesięcy temu, kiedy w moje łapska trafiła długo wyczekiwana PS3, od razu wypożyczyłem MGS1, zamknąłem się na noc w pokoju i grałem.
Nie, grałem to za małe słowo.
Ja to przeżywałem. Dokładnie tak jak większość z was. I nie prawda, że grafika odrzuca. (Może przez dwie pierwsze plansze.) Człowiek szybko przestaje zwracać na nią uwagę. Gra dawała naprawdę niezłego kopa, miała klimat. Pojedynki z Gray Foxem, Psycho Mantisem dawały po ryju, a scena śmierci Sniper Wolf poważnie mnie wzruszyła. (Bo sama walka niestety nie była już tak rewelacyjna; Nikita, ukrycie za skarpą i wychodzisz z walki bez zadraśnięcia). Strasznie wymagający pojedynek z Ravenem, i mój osobisty koszmar: Metal Gear Rex z swoją dwu – etapową walką. A o sławetnych torturach nie ma nawet co wspominać. Ale co może was zaskoczyć, moim ulubionym pojedynkiem jest duel z Liquidem. Nie wspominam o scenariuszu, bo każdy wie jaki jest. Ogólnie, gra na 10-.

Niestety, MGS nie zasłużył sobie na miano najlepszej gry w którą grałem (nie pobił „Najdłuższej podróży”, ale był blisko). Przede wszystkim, był strasznie krótki (12 godzin na normal) a i jeszcze wtedy denerwowały mnie te różne nawiązania do kontrolerów, które psuły troszkę klimacik.

W drugiej części pokładałem duże nadzieję i muszę powiedzieć, że… nie zawiodłem się aż tak bardzo. Raiden odrzucał od siebie, fakt, ale wiedziałem że Kojima ma jakiegoś Asa w rękawie. No i miał. Końcówka w Arsenal Gear jest naprawdę porywająca i nie daje wysiedzieć na miejscu, miecz sprawuje się bardzo dobrze, walka z Rayami to to, na co liczyłem najbardziej. Było świetnie. A finalna walka? Cóż… jeśli chodzi o gameplay, to była iście świetna. Gorzej trochę z emocjami, nie wciągnęła mnie aż tak szalenie, jak Snake vs. Liquid. Długie filmik, niespodziewane zwroty akcji są u mnie jak najbardziej na plus. Gra, ze swoją świetną muzyką i dłuższym czasem przejścia, zarobiła u mnie na 10 z dwoma -. (Zapomniałem dodać, że Vamp mi się strasznie podobał.)

Część trzecia, jak do wczoraj uważana przeze mnie za najlepszą, z początku nie wydawała się strasznie super. Owszem, kamuflaż, opatrywanie ran i CQC były świetne, ale… to nie był klimat MGS. Dopiero po walce z Ocelotem, zrozumiałem że ten MGS a swój własny, niepowtarzalny klimacik. Nie będę się rozwodził nad Cobra Unit, powiem tylko, że The End nadal jest w ścisłej czołówce moich ulubionych Bossów. Walka z Shagehodem to jeden wielki miód i potęga grywalności. A ostateczny pojedynek, a raczej to co się dzieje z człowiekiem na końcu, gdy musi nacisnąć spust, jest nie do opisania. Wersja Subsistance zarobiła u mnie pełne 10.

No i tak, dochodzimy do części czwartej, najważniejszej. Oj, byłem do niej nastawiony sceptycznie, szczególnie, że Grigori mnie nastraszył o niespójności i „nie trzymaniu formy”. Wczoraj, po 25 (!) godzinach, zakończyła się najwspanialsza historia w której mogłem brać udział, zakończył się najwspanialszy film który mogłem oglądać, zakończyła się najlepsza gra w jaką mogłem grać. Tak, teraz wiesz już, jakie jest moje stanowisko wobec MGS4; więc jeśli cie biorą wymioty, nie czytaj dalej.
Ja tymczasem, postaram się uargumentować moje stanowisko.

Zacznijmy od tego, czym jest MGS4? Grą? Nie, na pewno nie. A przynajmniej nie jest grą w obecnym słowa tego znaczeniu. Jego konwencja jest o wiele bardziej skomplikowana. I nie chodzi tu tylko o półtoragodzinne filmy.

Metal Gear Solid 4 to gra wideo, film i historia.

GRA

MGS4 jest grą z oczywistych względów, to my jesteśmy odpowiedzialni za poczynania naszego bohatera na ekranie, ale… tylko przez około 60-65% procent gry. Podczas pozostałego czasu, jesteśmy tylko widzami opowiadanej historii. Ale o niej za chwilę.

A więc? Jak się sprawuje MGS, jako gra? Na początku, możemy czuć się troszeczkę zagubieni, całkiem nowe środowisko działania (Wojna!), inne sterowanie i brak systemy Solidare, sprawiają że gra z początku wydaje się bardzo trudna. (Szczególnie, że zacząłem od razu na poziomie Big Boss Hard)
Ale wystarczy tylko chwila czasu, by się przyzwyczaić. Po za tym, trzeba zauważyć, że gra stała się o wiele szybsza; więcej strzelania, więcej biegania, więcej paniki. Ja w większości wypadków, nie starałem się rzucać ale "Rambo”, ale w razie potrzeby, chętnie ciągnąłem za spust. Strzelanina jest w nowym MGS przednia, świetnie spisuje się kamera za ramienia, a na większe odległości widok FPP też daje popalić wrogom. Do tego, emocje podbija bardzo mała ilość życia Snake i dość duży realizm. (Otoczony przez trzech lub czterech żołnierzy, na bliskiej odległości, nie ma praktycznie szans na przeżycie)
Co cieszy, to fakt, że gra na Jana nie jest wcale łatwa. Jeśli chodzi o kustomizacje broni, to na początku nie widziałem w tym większego potencjału. No, do momenty, kiedy ulepszyłem M4 i ze zwyczajnej pukawki, stał się pogromcą Gekko. MGS to jednak mimo wszystko skradanka i to ten element jest tu najważniejszy. Jak to z nim jest?

W grze "po cichu", pomaga nam system Octocomo, który jest… rewelacyjny! Właściwie, przez całą grę nie wchodziłem do menu kamuflażu (no chyba, że chciałem zdjąć maskę) tylko przylegałem do jakiejś powierzchni i zmieniałem kolor kombinezonu. Nie dość, że wiele razy ratuje nam to skórę, (Idą ku nam F.R.O.G.S, a my się chowamy w trawie, i załączmy kamuflaż. Te uczucie, gdy niczego nie świadome nas mijają o metr, coś pięknego...) to i jeszcze świetnie wygląda. I nie nudzi się do końca przygody.
MK II to kolejny wynalazek, który będzie nam pomocny wielokrotnie podczas przygody. Mały, zwinny robocik, pomoże nam rozeznać się w sytuacji, a w razie potrzeby znokautuje przeciwnika i zabierze mu jego broń. Jego kamuflaż stealth pomaga, a zachowanie to już w ogóle ma odlotowe; komicznie przewraca się podczas zbyt dużych obrotów, przyjmuje pozę „karate”, przed atakiem, skaczę po schodach jak teletubiś... wszystko wywołuje uśmiech na twarzy.
Gekko, na początku nie robiły na mnie większego wrażenia. Wystarczył jeden celny strzał z pocisku ziemia – ziemia by położyć „krówsko”. Jednak później, kiedy szybciej nas zauważały, walki z nimi zrobiły się o wiele bardziej wymagające, szczególnie że nieskuteczne są pociski z bazuk. Dobrze jednak, że gekko nie są przesadnie inteligentne i Octocamo jest wobec nich bardzo skuteczne.

Wielką perełką są etapy pościgowe, choć przoduje oczywiście ucieczka w Pradze. Przewyższa on nawet ten z MGS3, co jest nie lada wyczynem. Filmowe kadry, okrzyki Evy na której godzinie są przeciwnicy, slow – motion w najbardziej niesamowitych sytuacjach… Miód, miód i jeszcze raz miód.
Ale większość z was, pewnie uważa tak jak ja, że MGS, to przede wszystkim walki z Bossami. Co z nimi?

Już pierwszy pojedynek z Octupusem, zmiata większość poprzednich (z MGS3 broni się jeszcze The End). Walka jest bardzo wymagająca i oryginalna. Bo o ile bestia kamufluje się jako "duże MK II" czy Naomi, to wiadomo w co strzelać, ale kiedy stosuje już tricki z drugim manekinem, dodatkowym sprzętem laboratoryjnym, czy jest tuż przed obrazem damy, to dość trudno się skapnąć co, gdzie i kiedy. Do tego często zwija się w śmiertelną kulkę, przed którą do tej pory czuję straszny lęk. A kiedy kostium opada…
Nie mogłem jej skrzywdzić, nie umiałem. Choć napisze o tym więcej w punkcie trzecim, to każdą bestię uśpiłem. Nie mogłem patrzyć im w oczy, w oczy tych biednych, skrzywdzonych, wywołujących litość istot, tak dotkliwie oszpeconych przez zło wojny.

Dalej jest Raven. Kolejny, bardzo długi i trudny pojedynek. Emocje są przeogromne, szczególnie kiedy zbliża się nalot rakietowy a ty w ostatniej chwili wskakujesz do środka wieży. Trzeba naprawdę wczuć się w sytuację, by wyczuć w których momentach wparować na balkon i zacząć ostrzał.

Crying Wolf to jedyna walka, którą przeszedłem za pierwszym razem. Ale, w zamian za to, była ona dość długa. Trudno było głównie dlatego, że Wilczycy towarzyszyły F.R.O.G.S., które skutecznie utrudniały skupienie się i precyzyjną walkę.

Vamp to rodzyn. Z jednej strony bardzo się cieszę, że mogę mu skopać dupę, Snake’m a i walka z nim jest ciężka i efektowna, ale gdy dowiemy się o co chodzi, staję się bardzo krótka i łatwa. Najsłabszy pojedynek z czwórki, który i tak zdmuch.uje wszystkie z MGS2.

No i doszliśmy do czegoś, co było marzeniem niejednego fana. Było i moim marzeniem. W końcu, pokierowaliśmy Metal Gearem Rexem! I do tego, kopiemy dupę temu pingwinowi, Reyowi. Ta walka to nie tylko ogromny przejaw grywalności, jaką przejawia MGS4, ale też prawdziwy pokaz możliwości PS3. Ziemia drży pod „naszymi stopami”, budynki się walą, rakiety świecą i piszczą w powietrzu, a dwa olbrzymie roboty walczą za pomocą mas swojego ciała, rakiet i promieni laserowych. Po prostu, spełnienie chłopcieńczych marzeń!

Mantis to walka, w której najdłużej nie wiedziałem co robić, i którą chyba najwięcej razy powtarzałem. Jest mniej schizowa od pojedynku z oryginalnym Mantisem z MGS, to fakt. Ale ma swój niepowtarzalny klimat i mechanikę. I jest bardzo, ale to bardzo trudna.

Finalny duel to coś tak niesamowitego, że aż trudno to opisać. Najazdy kamery za uderzeniem, sekwencje ciosów, wykorzystanie oryginalnego sterowania podczas animacji specjalnych ciosów (Podczas gdy Liquid chce na nas się położyć, obracamy się tak samo jak w normalnej grze, z pleców na brzuch)… Coś niesamowitego. Do tego trzy sekwencje walki, każda trudniejsza od drugiej i te ostatnie sceny…

Obecnie, nie ma dla mnie gry na PS3, w którą bardziej wolałbym grać pod względem gameplayu.

A teraz o wadach. Co sądzić o braku pasku staminy? Konstrukcja gry, czyli podzielenie jej na ok. pięciogodzinne misje, czyni bezsensownym takie rozwiązanie. No bo jak? Najlepszy żołnierz wszech czasów miałby zgłodnieć przez 5 godzin? O ile w Snake Eaterze to się sprawdziło (bo tam chodziło o „przetrwanie”) to tutaj nie ma racji bytu. Z kolei nad brakiem „Cure” można się już zastanowić. Jedyne wytłumaczeniem, jakie znajduję dla twórców to to, że gra jest za szybka na ciągłe leczenie uszkodzeń ciała. Trzeba też pamiętać, że Snake nosi kombinezon, który nie tylko kamufluje, ale też ogranicza obrażenia. Jest za to jedna mała wada, która nie ulega wątpliwości. Szybkość celownika podczas przymierzania, zdecydowanie za wolno. I tyle.

FILM

MGS4 jest filmem. Filmem z najwyżej półki. Filmem, którego się nie zapomina. Prawie połowa czasu gry, to w większości liczone na siniku i chyba dwa renderowane filmy. (Ja i tak nie widziałem zbytniej różnicy pomiędzy nimi.) Filmy są rewelacyjne i najlepsze ze wszystkich MGS - ów. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości; ujęcia „kamer”, stylistyka, przebieg akcji, muzyka… Takiego czegoś nie było jeszcze w żadnej grze komputerowej. Potęga filmów jest niesamowita.

Scena na zakończenie aktu III(Praga), bitwa Missouri z GW, śmierć Naomi, Vampa, walki Raidena, Briefing przed aktem III… Wszystko zasługuje na wielkie brawa i niesamowite uznanie. Od filmowych scen w MGS bije patosem i potęgą. Dokładnie tak, jak ma być. Wykonanie postaci jest niesamowite, ich mimika lepsza niż w "Heavenle Sword", emocje, które wyrażają, wzruszają; ich zachowania czasami śmieszą, czasami wzbudzają przyjacielski uśmiech. W pewnym momencie człowiek zaczyna wierzyć, że ci ludzie tam są, że można ich dotknąć, czy uszczypnąć w tyłek.

Voice Acting to kolejny genialny aspekt tej gry, David Heyter naprawdę się przyłożył i urealnił do granic możliwości starego Snake. Słychać, że aktorzy naprawdę przyłożyli się do projektu, że wczuli się w swoje postacie, że dali im osobowość. Ogromne brawa dla wszystkich.

Muzyka? „Love Theme” to klasa sama dla siebie, ale dobrze, że znalazło się miejsce dla „Metal Gear Solid Saga”. Z kolei „Here’s to you” to najlepsza pieśń jaka towarzyszyła nam w napisach końcowych ever. Jeśli chodzi o muzykę w aktach, to ogromne wrażenie robi ta w Shadows Moses. Motywy regionalne połączone z nowoczesnym brzmieniem, wbijają nas w ziemię. Nie wiele mniejsze wrażenie robią nuty podczas alarmów w innych lokacjach.

Historia

MGS4 to historia. Przede wszystkim. Historia która porywa cię, doprowadza do łez, śmiechu, przemyśleń. Naprawdę, nie spotkałem się jeszcze z czymś takim.
Jeszcze w żadnej grze, filmie nie przejmowałem się tak losem bohaterów. Jeszcze żadna, nie dała mi takiego kopa, by nie móc zasnąć w nocy.

Śmierć Naomi i jej więź z Otaconem, doprowadziła mnie do łez, również dlatego, że przypomniała jego losy z Sniper Wolf.

Słowa Vampa: „I can Die?” wyryły mi się w pamięci i utrwaliły tą niedocenioną przez wszystkich postać.

Raiden i jego syn; Rose: to wątek kończący się Happy Endem, porządnym Happy Endem, po którym człowiekowi robi się lżej na sercu.

Rytuał związany z pokonaniem każdej bestii, to coś naprawdę magicznego. Każda z nich chce się przytulić, znaleźć pocieszenie w ramionach Snake. A kiedy uda się im powalić nas na ziemię, całują nas i znajdują uciszenie. Nie mogłem żadnej skrzywdzić, każdą życzliwie usypiałem. I każdej dałem się choć raz przytulić.

Drebin, z początku postać niby mało oryginalna, wyluzowany murzyn ot, jakich wiele. Dopiero po czasie dostrzegamy w nim prawdziwego faceta, godnego miana, bycia przyjacielem Snake.

Meryl – z której wyrosła świetna babka; a i jej ślub napawa człowieka optymizmem, Takim prawdziwym, porządnym optymizmem; optymizmem, że jutro będzie dobrze.

I wiele, wiele innych wątków.

Genialny jest scenariusz głównej osi fabularnej. Pięknie, że jak zwykle, Hideo wodzi nas za nos, gubimy się w toku własnych przypuszczeń, i gdy już wydaję się nam, że wszystko wiemy, daje nam strzał w twarz.
Jak zwykle, wisienką na torcie jest ostatnie kilka godzin gry, które biją na głowę wszystko i wszystkich.

Bowiem, nie zapomina się marszu Snake’a przez tunel mikrofal, nie zapomina się jego pełzania, nie zapomina się tego bólu w ręce. Waliłem w trójkąt jak szalony, waliłem jak opętany, i Snake za pierwszym razem wszedł do GW. A nad nim toczyła się bitwa, bitwa której nie można zapomnieć.
A Sunny smażyła jajka.

Nie zapomina się arcytrudnej, 3-etapowej walki z Liquidem i tych ostatnich chwil, gdy razem ze Snakem, zmęczeni, walimy R1 i dobijamy przeciwnika. Tego się nie zapomina. Tego się nie da zapomnieć. I nie zapomina się słów, już Ocelota:

„You are good”

Historia Patriotów, walki o ideały i ich upadku, porusza człowieka. Do głębi serca. Ale też uczy o wielkości jednostki. Bo jak z jednego człowieka wyrośli patrioci, tak i przez jednego zostali usunięci z gry. Śmierć Zero i ostatnie chwile Big Bossa u progu The Boss. Nie do opisania. Nie do zapomnienia.





Więc czym jest Metal Gear Solid 4? Nie jest grą, nie jest też filmem.

Jest przeżyciem. Przeżyciem, którego trzeba doświadczyć. Nie każdemu się podoba. Nie każdy lubi, oglądać kilku godzin filmów, zamiast przyjemnie eksterminować przeciwników. Proszę bardzo, niech gra w Uncharted.
A MGS jest jaki jest. Bo taki być musi, bo inny być nie może.

MGS4 ma jeszcze oprócz tego wszystkiego jedną, wielką, kolosalną wadą. Po nim każda inna gra wydaje się być głupkowata. Nawet w Obliviona nie chce mi się już grać.



Kiedy wyłączyłem konsolę, leżałem przez kilka godzin i patrzyłem w sufit. Doznałem uczucia, którego brakowało mi od zakończenia Trylogi Tolkiena i Sagi Wiedżmina Sapkowskiego. Coś we mnie pękło. Coś się zmieniło. Oto, na moich oczach, zakończona została największa saga w dziejach gier komputerowych.
Bo nie będzie już więcej Metal Gearów ze Snakem.

Nie będzie. Edytowane przez Mr. Blue
Odnośnik do komentarza
Gość Mr. Blue

A to dlatego, że MGS4 jest długi. Bardzo długi. 25 godzin to kupa czasu, a ja też nie przechodzę go od razu od nowa, bo nie mam takiej siły psychicznej.

 

Ale czuję, że niedługo do niego wrócę. A na pewno będę się teraz odstresował grając w MGO.

Edytowane przez Mr. Blue
Odnośnik do komentarza

Niekoniecznie, jakoś Resident evil 4(wiem inny gatunek ale (pipi) z tym) też był długi a przeszedłem go z bananem na twarzy 5 razy. MGS zawsze kojarzył mi się z możliwością szeroko pojętej zabawy(trójka błyszczała pod tym względem), możliwość przejścia każdego levelu na multum sposobów,

a w czwórce tylko w 2 aktach to mamy, kolejne to już liniowe do bólu "mapy"(malutkie wyjątki są wiem)

, to mnie najbardziej boli. Ja nie twierdzę, że gra jest słaba, jest wybitna, ale "trójka" jest lepsza.

Edytowane przez Wiolku
Odnośnik do komentarza
,Niestety, MGS nie zasłużył sobie na miano najlepszej gry w którą grałem (nie pobił „Najdłuższej podróży”, ale był blisko). Przede wszystkim, był strasznie krótki (12 godzin na normal) a i jeszcze wtedy denerwowały mnie te różne nawiązania do kontrolerów, które psuły troszkę klimacik.

 

No tak ale to jest mgs,takie smaczki wystepuja w calej serii...

 

 

MGS4 ma jeszcze oprócz tego wszystkiego jedną, wielką, kolosalną wadą. Po nim każda inna gra wydaje się być głupkowata. Nawet w Obliviona nie chce mi się już grać.

 

Dokladnie!Po przejsciu mgs'a mialem jeszcze nowo zakupione gta iv.Musialem sie zmuszac zeby grac...

 

Kiedy wyłączyłem konsolę, leżałem przez kilka godzin i patrzyłem w sufit. Doznałem uczucia, którego brakowało mi od zakończenia Trylogi Tolkiena i Sagi Wiedżmina Sapkowskiego. Coś we mnie pękło. Coś się zmieniło. Oto, na moich oczach, zakończona została największa saga w dziejach gier komputerowych.

Bo nie będzie już więcej Metal Gearów ze Snakem.

 

Nie będzie.

 

Dokladnie!I wtedy przewijaja sie przed oczami te 10 lat,spedzonych przy Snake'u.Najpierw jako malolat,nie rozumiejacy o co w tym biega(ale jak to przezywalem...co z tego ze musialem powtarzac poczatek po pare razy bo mnie straznicy nakryli;...a jaka byla frajda kiedy udalo sie dostac troche dalej :lol: )Teraz troche starszy..eh lezka sie w oku kreci... :rolleyes:

 

 

W wielu przypadkach chcialbym powiedziec to samo co ty..ale jezeli polaczysz pierwszego mgs'a plus wspomnienia z ''dziecinstwa'' to dostajesz jeszcze mocniejszego kopa.

Odnośnik do komentarza
Gość Mr. Blue
No tak ale to jest mgs,takie smaczki wystepuja w calej serii...

 

Zrozumiałem to dopiero później...

 

Ale najlepszy jest motyw w MGS4, kiedy w

Shadow Moses Otacon w znanym miejscu prosi nas o zmienienie płyty i jeszcze podczas walki z Mantisem, kiedy zadzwonimy do Rose, Cambel mówi nam żebyśmy zmienili port dla kontrolera...

 

Odnośnik do komentarza
Niekoniecznie, jakoś Resident evil 4(wiem inny gatunek ale (pipi) z tym) też był długi a przeszedłem go z bananem na twarzy 5 razy. MGS zawsze kojarzył mi się z możliwością szeroko pojętej zabawy(trójka błyszczała pod tym względem), możliwość przejścia każdego levelu na multum sposobów,

a w czwórce tylko w 2 aktach to mamy, kolejne to już liniowe do bólu "mapy"(malutkie wyjątki są wiem)

, to mnie najbardziej boli. Ja nie twierdzę, że gra jest słaba, jest wybitna, ale "trójka" jest lepsza.

 

Przyczyna lezy zupelnie gdzie indziej - ta gra nie jest zrobiona dla masterowania, to historia ktora chcesz przezyc i poznac. Kolejne razy nie daja tych emocji i stad bierze sie rozczarowanie.

 

Akurat czesto wysokie replayability maja najzwyczajniej w swiecie glupkowate gry, gry wygladajace i konczace sie jak MGS4 czy HS zawsze beda mialy niskie replayability, bo nie sa glupkowate, sa historiami w ktorych bierzemy udzial. To tak jak przejmujaca ksiazka, ktorej zakonczenie jest ukryte do ostatnich stron - zanim siegniesz po nia znow, musi minac jakis czas. Podobnie sa filmy, ktore wstrzasaja lecz nie da sie ich obejrzec drugi raz juz za chwile.

 

Blue - bardzo ladny opis. Mialem podobne odczucia... Choc moze nie tak poetyckie ;)

Edytowane przez grzes_l
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...