Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 147
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Maniak to był, jak to mówi młodzież, sztos. Jak wychodził to miałem tylko PSXa i Game Boy'a (a może kompa już też, bo jakoś kojarzę, że sporo tytułów z działu zapowiedzi rozkminiałem już w kontekście przyszłego ogrywania), ale i tak jarem się tym, że wyszło porządne pismo opisujące wszystkie liczące się sprzęty. Do tego pełno dodatkowych "pobocznych" działów (retro, emulatory), dobry papier i gruba okładka, no i znajoma ekipa (z bonusami). Strasznie mi się ta forma podobała, spójna, wypełniona treścią i różnorodna. Szkoda, że tylko 3 numery wyszły. Z takich retro wspominek, to miałem w podstawówce bibliotekę/czytelnię porządnie zaopatrzoną w komiksy i czasopisma hobbystyczne. Kaczory Donaldy i Giganty to jedno, ale dział z prasą giereczkową to było TO. Wszelkiego rodzaju Gamblery, Top Secrety, całe roczniki (to były okolice 1998-1999), oj spędziło się tam trochę czasu. Wtedy pierwszy raz wtedy spotkałem się z pojęciem "Nude Raider" xD.
  2. No ok, czysto technicznie pewnie tak było (ale też nie zawsze), ale mi chodzi ogólnie o ten mental, typowy dla pisemek bardziej pecetowych, gdzie konsole i porty z nich były trochę jak ubogi kuzyn z prowincji. Ja na ich miejscu bym się jarał (zresztą byłem na "ich miejscu", bo nawet MGSa pierwszy raz w pełni zaliczyłem dopiero na PC), że wyszła oryginalna gra, ciekawe mechaniki, fajna fabuła, japoński klimat, którego generalnie na PC nie ma, a nie przeżywał, jakie to brzydkie. No i często te porty wychodziły rok-dwa lata później, gdzie w tamtych czasach to było naprawdę dużo czasu w kontekście postępu technologicznego. Abstrahuję już od czegoś takiego, jak warstwa artystyczna i słynna DUSZA, gdzie taki MGS, mimo, że dwa lata starszy, i tak wygląda dla mnie lepiej, niż Deus Ex, z całą sympatią do tej gry, i to, że Denton rusza ustami jak mówi, a Snake nie, nic tu nie zmienia. I żeby nie było, trochę tego mentalu były po "obu stronach", bo w starych PE bardzo często pół recki to było skupianie się na grafice.
  3. Carmageddon 2 z Playa, ależ w to się grało. Parę miechów/lat później do któregoś pisma dorzucili trójkę, strasznie się jarałem, a koniec końców prawie w ogóle w to nie pykałem, chyba mój PC miał już problemy z tak "nowoczesnym" tematem. Jestem niemal pewny, że w Clicku tytuły konsolowe pojawiały się wybiórczo już od początku żywota tego pisma, jeszcze jak wychodził na tym marnym papierze w stylu Życia na Gorąco (mam tego sporo i te pierwsze roczniki są już w naprawdę marnym stanie). Zawsze obrywało się im za słabą grafikę xD. Dziś już mi się nie chce, ale mogę to potwierdzić jak sięgnę do pudła z tymi "mniej ważnymi" czasopismami. A propos słabej grafiki i konsolowych gier: porty z PSXa też zazwyczaj obrywały za archaiczną oprawę. Blaszakowcy zamiast się cieszyć, że spadły im resztki z pańskiego stołu i mogli w końcu odpalić jakieś cuda typu FF VII, Residenty czy MGS, to zawsze narzekali, że dziadoska grafa, analizowali wsparcie akceleratorów 3D i płakali, że gry nie obsługują myszki xD. I jak tu można było traktować tę społeczność poważnie? CDA nigdy mnie nie przekonało, z jednej strony wizja PEŁNIAKÓW i potężnej zawartości z dorzuconych płytek robiła wrażenie, z drugiej i tak gierki się głównie piraciło, a pismo samo w sobie było dosyć drogie. Zresztą mimo wejścia w PC gejming jakoś w 2000 (retro pomijam), to zawsze konsole miały u mnie pierwszeństwo i specjalne miejsce w sercu. Inna sprawa, że mój komp wyjątkowo szybko się zestarzał, na upgrade nie było specjalnie ani kasy, ani ochoty. Ale to już taka dygresja. Zdecydowanie większy sentyment mam do KŚG, naprawdę niezłe perełki (słynne przygodówki, na czele z Księciem i Tchórzem) tam wrzucali, a i cena była przystępna. Za to samo pismo raczej odstraszało, szczególnie te ich mityczne recki z tabelkami xD. Play i Click faktycznie miały ten "casualowo-dzieciakowy" vibe, ale i tak ich lubiłem, choć będąc wychowanym na ironii z Neo Plus i patologii z PE, ich czerstwe i dosyć grzeczne próby "luzactwa" były dla mnie trochę cringe'owe (słynny Clickers). A w Clicku było sporo fajnych materiałów okołogrowych: sprzęt, media, popkultura, powoli robiący w Polsce zamieszanie internet (mówię tu o złotych, przynajmniej dla mnie, latach 99-02). A no i wydali też kilka kalendarzy.
  4. Super Mario Bros. 2 Sukcesywnie zaliczam klasyczne części Mario, odpalane na Switchu. Jak wiadomo (lub nie), dwójka, jaką znamy, to "przerobiona" na potrzeby zachodnich rynków, japońska gierka Doki Doki Panic. No i jak dla mnie czuć, że "coś tu jest nie tak". W sensie, że jakiś taki dziwny ten Mario. Ot choćby skupienie się na patencie z wyrywaniem różnego rodzaju bulw spod ziemi czy dziwne uniwersum i postacie, na czele z bossami (i powtarzającym się wielokrotnie starciem z Birdo). No i gra jest bardzo trudna i irytująca, zdecydowanie bardziej, niż SMB. Żeby było śmieszniej, prawdziwe SMB2 nie zostało pierwotnie wydane na zachodzie m.in z powodu zbyt wysokiego poziomu trudności, także aż jestem ciekawe, jak to tam wygląda xD. Tutaj już musiałem ratować się regularnym quick savem, bo inaczej bym po prostu odpuścił. Pomijając klasykę tamtych czasów, czyli małą liczbę żyć i brak save'a, to design leveli i rozłożenie przeciwników jest maksymalnie złośliwe, szczególnie na dalszych poziomach, i ścieżki trzeba zwyczajnie uczyć się na pamięć. Na pewno w tym kontekście zapamiętam "maski", które nas ścigają, gdy zabieramy klucze do zamkniętych drzwi xD. Ogólnie bawiłem się średnio, jakoś nie siadł mi ten styl rozgrywki, choć to nadal niezły platformer, wjeżdżający na ambicję. No i warto pochwalić spory postęp graficzny. Aha, grałem w wersję z NESa, ale SMB2 było też dosyć popularne w edycji dedykowanej GBA (będącej konwersją edycji z SNESa, wydanej na składance Super Mario All Stars), wydanej jako Super Mario Advance (będące bodajże jednym z tytułów startowych, przynajmniej w Europie), notabene ta wersja to był mój pierwszy kontakt z SMB2 i wtedy dosyć szybko odpadłem.
  5. Kingdom Come: Deliverance: porzucenie raczej tymczasowe, bo wiem, że gra ma potencjał na dobrą, wciągającą przygodę, ale po prostu to nie ta chwila. Dwie próby rozpoczęcia i dwa razy wyłączenie po paru minutach. Przerasta mnie ten natłok opcji, ikonek, menusów, spraw itd. Do tego długie loadingi i niezbyt zachęcająca oprawa. Idealny zestaw do zniechęcenia, no ale tak jak mówię, wrócić raczej wrócę. Trochę analogicznie z Disco Elysium. Po prostu nie siadło, nie trafiło w odpowiedni moment życia, wyłączyłem po obudzeniu się w pokoju. Muszę być w formie mentalnej, wyspany, chętny na wsiąknięcie, a tego ostatnio trochę brakowało. Ale na pewno dam kolejną szansę, prędzej czy później.
  6. No marna to gra i tyle. Każdy element, może poza graficzką (ale to też tylko czysto technicznie, bo od strony artystycznej to podjazdu nie ma), jest słabszy niż w trylogii.
  7. Super Mario Odyssey Jaki inny tytuł mogłem wybrać na początek przygody ze Switchem? Od ukończenia "fabuły" minęło już parę dobrych dni, więc i spisanie wrażeń jest trochę trudniejsze, ale zacznę od tego, że mimo mocnego i wciągającego endgame'u i licznych nowości/ciekawostek, które nas czekają po pokonaniu ostatniego bossa, to jednak zajawka po creditsach już mocno opadła i nie dziwię się, jeśli ktoś kończy przygodę bez wyciskania z gry ostatnich soków. Może to taki efekt psychologiczny, że nic "dużego" już się nie wydarzy, znam wszystkie światy, muzyczki itd., może to, że wymagania do niektórych nowych księżyców są mocno zniechęcające (powtórki bossów, tylko utrudnione w złośliwy sposób, vide gang królików, których mamy pokonać jeden po drugim za jednym zamachem). Tym bardziej cieszę się więc, że w trakcie pierwszego przejścia przyjąłem taktykę wyciskania ostatnich soków (w miarę możliwości) z każdego królestwa, dzięki czemu na koniec przygody miałem ponad 30 godzin na liczniku, z apetytem na więcej. Co tu dużo gadać, gra jest po prostu świetna. Levele są wspaniale zaprojektowane, każdy ma swój charakter, kreowany również przez wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową. No i jest ich dużo. Są większe (wręcz "sandboxowe"), są mniejsze, są i takie trochę mniej ciekawe, ale generalnie: cymes. Co krok dostajemy jakiś nowy patent, sekret, cały czas coś odkrywamy i ciągle coś zostaje nieodkryte. Szukanie sposobów na dostanie się w odpowiednie miejsce, skróty, eksploracja, movement: wszystko to tworzy jedną, spójną, doskonale przemyślaną, rewelacyjną całość. No właśnie, movement: sterowanie jest intuicyjne i responsywne, choć trzeba się go początkowo chwilę uczyć, a niektóre ruchy nawet po wielu godzinach potrafią nie wejść jak należy (skok przed siebie, który przy złym timingu może zamienić się w mocno niepożądane tąpnięcie w ziemię). No i to nadal Mario: jest charakterystyczna fizyka, specyficzne rozpędzanie się hydraulika, lekki poślizg itd. Ale to i tak niebo a ziemia w porównaniu do takiego Mario 64 (szok, w końcu między nimi jest tylko 21 lat różnicy xD), który to jest jedynym trójwymiarowym Marianem, którego zaliczyłem. W SMO grałem niemal cały czas w trybie przenośnym, no i momentami musiałem dać odpocząć rękom, odpinając joy-cony, które to same w sobie nie są może wymarzonym i topowym kontrolerem, ale nie będę narzekał. Funkcje ruchowe są fajne, ale z oczywistych powodów raczej ich nie używałem. Motywem przewodnim jest oczywiście obecność Cappy'iego, czyli czapki, dzięki której przejmujemy kontrolę nad różnymi postaciami czy obiektami. No i tutaj twórcy naprawdę wykazali się kreatywnością. Nie dość, że kolejne nasze wcielenia oferują różnorodność gameplay'ową, czasami zahaczającą wręcz o zupełnie inny gatunek gry, to jeszcze zwyczajnie wywołują swoimi efektami banana na gębie. Zresztą całą grę mógłbym tak podsumować: po prostu bawi i cieszy. Kierowanie Mario zwyczajnie sprawia frajdę. Oczywiście, są pewne słabsze momenty czy elementy (trochę kuleje kamera, którą trzeba regularnie korygować, a i tak czasami sprawia, że mamy zaburzoną perspektywę i ciężko wymierzyć skok), ale nie zmienia to faktu, że Odyseja to gra kompletna, wzór platformówki na miarę naszych czasów. Nie za duża, nie za mała, odpowiednie proporcje wyzwania i zabawy, pełno aktywności dla dociekliwych. No i oczywiście piękna prezencja (mimo tego, że czysto technicznie są tu pewne braki, no ale łatwo na nie przymknąć oko, kiedy całokształt jest po prostu śliczny z tymi swoimi kolorami, efektami, projektami postaci). I to wszystko w atmosferze autentycznej przygody, bo mimo, że "fabuła" jest pretekstowa, tak sama otoczka podróży, zwiedzania globu (i nie tylko) robi robotę. Dużo przemyśleń, które miałem w trakcie jej zaliczenia w tym momencie wyleciało mi z głowy, ale koniec końców liczy się to: Odyseja mnie urzekła, to gra, którą się zapamiętuje i którą się będzie wspominać po latach. Przypomniała mi, czym jest porządny platformer 3D i wręcz trochę żal ją kończyć, no ale na razie jeszcze sporo zabawy przede mną. Screeny oczywiście nie oddają sprawiedliwości grafice (jestem wręcz zaskoczony ich marną jakością), ale coś wrzucić wypada:
  8. Jak widzę w ogłoszeniu coś takiego: to już wiem, żeby trzymać się z daleka xD. Ja rozumiem, że kumpel z Poznania, sam jestem żyła, ale w temacie nowoczesnych TV, i to jeszcze OLEDów, to naprawdę nie ma co kombinować po taniości.
  9. Obudziłem się z tematem zamówienia i widzę, że już po aukcji. Jak to było przy poprzednich numerach specjalnych, jak preorder się kończył, to wjeżdżały później ponownie, ale już w wyższej cenie?
  10. Kirby's Dream Land 2 (Switch) Klasyczny sequel, czyli więcej, lepiej, dłużej, w ładniejszej oprawie. Z drugą częścią spędziłem ok. 4,5h, co jak na gierkę na klasycznego Game Boy'a (i w porównaniu do prequela z ok. 1/4 tego czasu) jest niezłym wynikiem. Sporo w tym było powtórek po skuciu się, bo zdecydowanie częściej niż w pierwszej części miałem do czynienia z trudniejszymi/bardziej upierdliwymi momentami. Ot, level design i rozstawienie przeciwników jest typowo "złośliwe" i czasami po prostu nie da się na kogoś nie nadziać, przynajmniej za pierwszym razem. Do tego w późniejszych etapach gry bossowie robią się dosyć irytujący, na czele oczywiście z ostatnim szefem. No ale generalnie jest raczej lajtowo i przyjemnie, na dodatek twórcy, idąc z duchem czasu, zaoferowali opcję kontynuacji i save. Także jest "nowocześnie". Grafika to wyższa półka GB, jest przejrzyście i płynnie, postacie mają uroczy, charakterystyczny design i są całkiem ładnie i szczegółowo animowane (ot choćby różne reakcje Kirby'ego na kontakt z otoczeniem), a tła nie są monotonne. Muzyka też wpada w ucho. Jedną z ważniejszych nowości jest tutaj możliwość współdziałania z jednym z trzech zwierzaków: chomikiem, sową i rybą. Kirby "doczepia się" do towarzysza i jako tandem zyskują nowe sposoby poruszania się/umiejętności. Fuzja następuje w określonych z góry momentach, ale nie zawsze jest obowiązkowa, co więcej, możemy stracić kompana po paru skuchach i dalej znowu przemieszczamy się samotnie. Poziomy oferują sporo sekretów, których zdobycie wymaga kombinowania albo ze wspomnianą menażerią, albo z umiejętnościami, które przejmujemy po połkniętych wrogach. No także jak na tytuł "tylko" na Game Boy'a, KDL2 jest naprawdę rozbudowane i różnorodne. Mimo wszystko sam feeling poruszania się i dosyć proste fundamenty rozgrywki sprawiają, że trochę grze brakuje do topki, przynajmniej mojej. Ale to nadal fajna, klasyczna platformówka, której cała otoczka momentalnie przenosi w lata świetności Game Boy'a (osobiście sam rzut oka na okładkę uruchamia we mnie ten specyficzny, nostalgiczny klimat).
  11. Jutro miną trzy tygodnie, odkąd wszedłem w posiadanie Switcha (OLED) i wzięło mnie na spisanie paru zdań wrażeń. Pierwsze, co powiem: dlaczego ja tego kurwa nie kupiłem wcześniej? Tak chociaż z pół roku-rok wstecz. Przecież taki Mario w okresie świątecznym siadłby jak złoto. Owszem, przechodziło mi to przez myśl od dawna (ba, parę dobrych lat wstecz miałem podobne rozkminki jeszcze dotyczące 3DSa, nie mówiąc o innych konsolach Nintendo), ale zawsze odkładałem na kiedyś, bo albo nie było luźnych funduszy, albo sobie tłumaczyłem (poniekąd słusznie), że i tak mam aż za dużo grania i bez nowej konsoli, albo po prostu nie było motywacji. No ale to już osobna kwestia. Sprzęt pierwsze wrażenie zrobił na mnie bardzo dobre. Nie napiszę może, że się w nim zakochałem, ale naprawdę uległem urokowi tej konstrukcji, designowi, rewelacyjnemu ekranowi, temu, że mogę sobie wypiąć joy-cony, pomachać nimi, ustawić ekranik na nóżce, no całokształtowi. Sam fakt, że po wielu latach mam w rękach konsolkę, którą mogę wziąć pod tą mityczną już KOŁDERKĘ, kupił mnie w stu procentach. Tym bardziej, że nie gram na telefonie. Switch jest tak naprawdę pierwszym moim handheldem od czasów GBA, na którym to nie gram już kilkanaście lat, a jego faktyczny "prime" w moich rękach przypadł na okolice lat 2001-2002. Switchem, z racji na OLEDowy wyświetlacz i po prostu moje preferencje, bawię się niemal wyłącznie w trybie przenośnym. No i bawię się naprawdę dobrze. Moim pierwszym tytułem jest, a jakże, Super Mario Odyssey, o którym pewnie więcej napiszę po skończeniu, ale na ten moment mogę tylko powiedzieć, że gra jest świetna (mój pierwszy Marian w 3D po Mario 64), wygląda świetnie i co krok bawi jakimś nowym patentem. Poza tym ograłem parę demek (w tym dosyć zaskakujące mnie gierki korzystające z cloud gamingu) i trochę retro z NS Online, który to, pomijając cenę i sam fakt, że na dużo tańszych gadżetach mógłbym sobie za darmo odpalić tysiące staroci bez niczyjej łaski, mocno mnie zachęcił swoją ofertą. Ale i tak katalog ma duużo braków w obowiązkowych pozycjach. Tak czy siak, przede mną pełno giereczkowego dobra z DUSZĄ, exów (i nie tylko), które będę sobie spokojnie nadrabiał i nie ukrywam, że jestem lekko nakręcony. Na ten moment nie chce mi się w ogóle sięgać po stacjonarne konsole. Warto było wprowadzić w swój gierkowy świat trochę świeżości, innych IP i szeroko pojętej "filozofii" gejmingu Co natomiast na ten moment mi nie pasuje: - ergonomia konsoli jako handhelda jest niespecjalna. Sprzęt jest mimo wszystko dosyć ciężki i daje się go odczuć w dłoniach przy dłużej sesji. Co więcej, kontrolery wymagają takiego uchwytu, że zwyczajnie po jakimś czasie zaczyna mnie boleć jeden z palców, a właściwie śródręcze. W takich momentach wypinam joy-cony i daję trochę odpocząć dłoniom. - same kontrolery zaprojektowane są średnio, mam tu na myśli zarówno rozmieszczenie przycisków (najbardziej niewygodnie sięga się do + i -), jak i ogólną jakoś wykonania. Wiem, że sprzęt słynie już z dryfowania analogów, ale nawet abstrahując od tego, bawiąc się gałkami cały czas mam wrażenie, że mam do czynienia z czymś nie najlepszej jakości, co może za chwilę się zjebać. Wiem, że są różne alternatywy, na czele z pro controllerem, ale na ten moment to nie dla mnie., no i ciężko używać sprzętu kosztującego 300 zł jako argument w obronie słabego wykonania nietaniej przecież podstawowej konsoli - panel OLED jest wspaniały, ale ma jedną zasadniczą wadę: odbija otoczenie jak lustro. Gram głównie wieczorem i w nocy, w raczej zaciemnionym pomieszczeniu (póki dni są krótkie, to nie jest problem), ale kilka sesji w ciągu dnia, w tym jedna w trasie, w słoneczną pogodę, pokazały, że w takich okolicznościach granie robi się uciążliwe. - brak dosyć podstawowych funkcji w sofcie/małe wsparcie dla apek zewnętrznych. Poza YouTubem (który z racji reklam i tak jest prawie nieużywalny) w zasadzie nic tu nie ma. Twitcha niedawno wyłączyli, HBO brak, innych streamingów też. Ba, nie ma tu nawet oficjalnie normalnej przeglądarki internetowej! Słabo, oj słabo. Ja wiem, że żyjemy w czasach, kiedy każdy ma przy sobie smartfona, często dużo mocniejszego, niż Switch, ale to żadne tłumaczenie. - zdaję sobie sprawę, że konsola jest już "na wykończeniu", technologicznie nie domaga, a kolejnych dużych premier za bardzo na horyzoncie nie ma. Samo w sobie to nie jest dla mnie problemem (inaczej bym jej nie kupił), natomiast sam fakt, że sprzęt i gry (o edycjach cyfrowych nawet nie wspominam) nadal są tak drogie, jest trochę dziwny. No ale "widziały gały, co brały". Coś by się jeszcze pewnie znalazło, ale nie przychodzi mi teraz do głowy.
  12. Z racji tego, że zakupiłem niedawno Switcha, a tydzień temu odpaliłem darmowy trial NS Online, który to oferuje sporo klasyków z ich retro sprzętów, to skończyłem ostatnio: Super Mario Bros. Tak, żeby zmotywować się do zaliczenia tego ultraklasyka w 2024 roku, potrzebowałem ostatniej konsoli Nintendo. Cóż poradzę, że z "tradycyjnymi" emulatorami jakoś mi nie po drodze? W wersji na NS mamy kilka podstawowych opcji ustawień ekranu oraz szybkie menu podręczne z quick savem. No i nie wstydzę się przyznać, że z owego udogodnienia korzystałem, bo jakbym miał zaliczyć SMB "po Bożemu", jak na NESie, to bym chyba zwariował. Chodzi rzecz jasna o typowe dla dawnego retro patenty, na czele z brakiem save'a i brakiem kontynuacji po wyzerowaniu licznika żyć. A te uciekają szybko, oj szybko. Za to w drugą stronę już tak łatwo nie jest, bo magiczne "1 UP" dostajemy po zebraniu 100 monet (niech was pamięć nie zawodzi, żeby ogarnąć takie liczby trzeba zaliczyć przynajmniej dwa poziomy), ewentualnie po znalezieniu "żyćka" (zdarzyło mi się chyba raz przez całe walkthrough). Żeby jednak nie lamić już do końca, to nie robiłem sejwa dosłownie przed każdym skokiem, tylko trzymałem się zasady (z może jednym, dwoma wyjątkami), że stan zapisuję tylko na początku każdego levelu. No i grając w ten sposób zaliczenie całości jest już w zasięgu ręku. SMB, co zrozumiałe patrząc na datę jej premiery, to gierka oparta na dosyć prostych, podstawowych zasadach, nieco powtarzalna i krótka (dwie godzinki na liczniku). Levele to w sumie na zmianę "normalny świat" (za dnia i w nocy), zamek i (najrzadziej) podwodny świat, wszystko z powtarzającymi się assetami, że tak nowocześnie to określę. Wiadomo, pierwsze koty za płoty, przygody Mario pokazały swoje ciekawsze oblicze w sequelach, no ale trzeba oddać "jedynce" to, że zapoczątkowała tyle kultowych elementów i motywów, na czele oczywiście z legendarnym muzycznym motywem przewodnim. Gameplay: wiadomo. Archetyp platformówki i gry z Mario. Odpalasz SMB i działasz wręcz instynktownie. Idziesz w prawo i skaczesz. Grzyby, kwiatki, gwiazdki, rury, monety itd. itp. Elementy wręcz wpisane w DNA gracza. Do tego nostalgia, no bo kto w wieku 30+ nie ma jakiegokolwiek wspomnienia z tą grą? Sam nie miałem Pegaza ani jego klona, ale zagrywałem się w Mariana u kuzynostwa. Teraz, poznając tę przygodę w pełni, widzę, jak niewielkie postępy robiliśmy za dzieciaka, ale zupełnie mnie to nie dziwi. Najlepsze jest to, że nie zniechęcało nas to wtedy i każde odpalenie levelu 1-1 od nowa wiązało się z wizją dobrej zabawy. A moim pierwszym Mario "na własność" był Super Mario Land 2 na Game Boy'a, cudowny tytuł. Patrząc chłodnym okiem, SMB jako platformówka ma sporo drażniących cech, które z jednej strony stały się jej znakiem rozpoznawczym (a w takiej czy innej formie były kontynuowane w sequelach), z drugiej mogą odpychać od serii. Mowa o tak fundamentalnej sprawie, jak fizyka i sterowanie hydraulikiem. To nabieranie rozpędu, ślizganie się i specyficzne spowolnienie w locie może doprowadzić do mocnej irytacji, mówiąc delikatnie. Tak czy siak, fenomen popkulturowy. Kolejna giereczka to Kirby's Dream Land Tym razem emulator Game Boy'a. Z tytułowym stworkiem nigdy nie miałem styczności, ale mimo to jego wizerunek jest jednym z tych wspomnień z dzieciństwa, które na tyle mocno utknęło w głowie, że od lat zamierzałem sięgnąć w końcu po tę serię. W zasadzie to zasługa drugiej części tej gry, której pudełko gdzieś tam w czasach boomu na hipermarkety i działy z grami podziwiałem przez szybkę lub plastikowe etui ochronne. W każdym razie odpaliłem w końcu tytuł, który dał światu tę pocieszną, różową (przynajmniej w teorii) kulkę. No i cóż, jest to gra o prościutkich założeniach, bardzo krótka (5 leveli i boss, godzina na liczniku) i trochę monotonna. Kirby na tym etapie jeszcze nie umiał "przejmować mocy" innych postaci, tutaj jego słynne zasysanie ma właściwie dwie funkcje: unoszenie się w powietrzu (fajne, ale sprawia, że większość poziomów można przelecieć w miarę bezstresowo) i atak, a konkretniej plucie różnego rodzaju przedmiotami/wrogami. Ma to swój urok, wygląda naprawdę nieźle jak na GB, ale nie mogę powiedzieć, żebym jakoś wspaniale się bawił, ot zaliczyłem i z ciekawością sięgnę po sequel.
  13. Potwierdzam, ale też skłaniam się ku temu, żeby jeszcze na kogoś poczekać, kiedy pisałem tu ostatnio to umknęło mi, że rodzinny to "trochę" wyższa kwota, niż indywidualny xD
  14. Daj spokój z tą gierką, sam skończyłem w bólach z momentami zwątpienia. Ten "system" ucieczek w stresie i ciągłe potykanie się jak ostatnia łajza to nieporozumienie. Tyle dobrze, że krótkie to.
  15. Tak sobie myślę, że z randomami z jakichś grup FB czy innych miejsc w necie nie bardzo chce mi się wchodzić w układy, więc na razie dałem na wstrzymanie. Jakby się tu trafiły choćby ze 4 osoby z nami licząc, to możemy coś podziałać, ale to taka luźna myśl.
  16. Barbie mimo hype'u, podchodziłem do filmu na luzie, ale po seansie jestem naprawdę zaskoczony szumem, jaki narobił. To wszystko, to tyle? Film, który mógłbym podsumować jako świetnie zrealizowaną, ładnie opakowaną, ale nadal po prostu naiwną bajkę dla nastolatek, z wtrąconymi co jakiś czas gagami "dla rodziców, którzy poszli z nimi do kina", jest niemalże epokowym dziełem i konkurował z (skądinąd też nie wybitnym) Oppenheimerem xD? I ta narracja, że to niby wcale nie jest żaden feministyczny przekaz, bo przecież parę momentów jest hehe autoironicznych i PRZEWROTNYCH (wcale nie jako kwiatek do kożucha). Dajcie spokój. Plusik dla aktorów i faktycznie Gosling zdecydowanie tutaj rządzi, więc jakiekolwiek zdziwienia w kontekście braku nominacji dla Margot Robbie są dla mnie z czapy, zresztą ona zarówno jako aktorka, jak i rzekoma piękność, jest dla mnie mocno przereklamowana. No ale to już tak nawiasem mówiąc.
  17. Przecież te rozbuchane budżety to głównie marketing, zresztą ceny gier i tak podniesiono. Co więcej tytuły, z największymi budżetami w historii wychodziły w większości generację, dwie generacje wstecz, i to właśnie w dużej mierze były typowe, blockbusterowe hity na licencjach. Ładnie sobie korpo wychowało ludzi z tym powtarzaniem pasującej im, racjonalizującej chujowe praktyki narracji. Przejrzyjcie sobie co miesiąc nowy numer PE i zobaczcie, jak wyglądają i co reprezentują gry, które czasami robi jedna osoba, i bynajmniej nie trwa to 10 lat. Tak, wiem, że to nie jest mityczne "AAA" czy nawet "AA", ale nie mówimy też o pixelartowych crapach.
  18. Panowie, polećcie coś z "dużych" tytułów, które: a) mają opcję gry na dwóch z wykorzystaniem podstawowych joy-conów b) oferują wykorzystanie opcji ruchowych (jak, zakładam, np. seria Wario Ware) W sensie, osobno traktując obie te kategorie. Przy okazji jestem otwarty na sugestię, czym z kategorii F2P (albo po prostu z darmowych gierek w eshopie) warto się zainteresować. Jakieś Fortnite'y itd. to nie moja bajka.
  19. Jako że tutaj pociąg już odjechał, to pytanie: gdzie polecacie szukać opcji dołączenia się do rodziny? Ten dostęp, co na allegro sprzedają po stówkę, to jak rozumiem dostęp do konta rodzinnego, czyli "nieco" drogo by wychodziło. Ale załóżmy, że nie mam alternatywy i lepiej dać 100 zł, niż 170 zł: takie zakupy są, że tak powiem, pewne, bezpieczne? Czy potem jakiś random może mi coś wyłączyć i elo?
  20. Oppenheimer Nie wiem jakim cudem umknęło mi, że film jest "dostępny" jakoś od listopada 2023, mimo, że była to jedna z niewielu zeszłorocznych premier, na których nadrobieniu mi mocno zależało. Bo do kina też jakoś mi do końca nie było po drodze i był to pierwszy twór Nolana od TDK, którego nie oglądałem na wielkim ekranie. I to niestety od razu czuć. Bo Nolan to reżyser ewidentnie "epicko-bombastyczny" i mam wrażenie, że od czasu trylogii Batmanów i wejścia w full blockbusterowy świat, nie jest już w stanie zrobić tak dobrego "kameralnego" kina, jak we wcześniejszych latach kariery. A Tenet i Dunkierka pokazały, że z tymi rozbuchanymi dziełami też ostatnio jest coraz słabiej, choć mimo wszystko seans w kinie zapewniał te dodatkowe wrażenia audio wizualne, bo tutaj Chris zawsze daje radę. Problem z Oppenheimerem jest taki, że to rodzaj kina, do którego Nolan jako reżyser, a bardziej jako scenarzysta, po prostu się nie nadaje. Kina stojącego dialogami i psychologią bohaterów. A przecież te aspekty zawsze były największymi problemami scenariuszy jego filmów. Memiczne już gadki o sile miłości, patetyczne wykłady i bohaterskie hasła, do tego częste dziury w scenariuszu, to niestety dosyć charakterystyczna cecha jego twórczości. No ale, powtórzę się: robił kino porywające swoją warstwą wizualną, świeżością i pomysłowością czy w końcu po prostu skalą (praktyczne efekty na zawsze w moim sercu). A tutaj tego praktycznie nie ma, bo nie ma prawa być, mimo, że mówimy o biografii twórcy jebanej bomby atomowej. No ale nawet gdybyśmy dostali te mityczne sceny wybuchów, których w dużej mierze zabrakło (co rozumiem z punktu widzenia pomysłu na fabułę i narrację i generalnie kupuję), to nadal byłaby to kropla w morzu (3h seansu) raczej powolnej narracji. I tutaj też jest nierówno, bo o ile praktycznie wszystko, co się dzieje w Los Alamos i dotyczy samego procesu organizowania ekipy, eksperymentów itd. wypadło świetnie (w dużej mierze dzięki charyzmie i talentowi aktorów, ale też za sprawą montażu i zdjęć), tak już epizody "czarno białe" to trochę jak osobny, dużo słabszy film. Pseudo kino sądowe, i to toczące się na dwóch płaszczyznach (typowy Nolanizm, ale tutaj słabo pasujący i wprowadzający dodatkowy chaos), gdzie Strauss stał się, z punktu widzenia widza, niemal głównym bohaterem, mocno z dupy. Ogólnie w tych segmentach czuć, że film jest skrojony pod Amerykanina znającego historię tych lat. Trochę to całościowo niespójne i zwyczajnie nudne. A można było choćby mocniej rozbudować wątek szpiegów (Fuchs, ale też nieobecni Rosenbergowie), na który liczyłem prawie cały seans, do momentu, kiedy podsumowano go dosłownie jednym zdaniem xD Oppenheimer, najważniejszy tu przecież, przechodzi dziwną i przyspieszoną ewolucję, która mnie, jako widza nie przekonała. Już nawet nie mówię tu o realnej postaci historycznej, tylko o bohaterze filmu, bo przecież nawet w biografiach to są dwa różne tematy. Za mało tu głębi jak na film mający chyba w domyśle skupić się na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, za dużo bałaganu, choćby w postaci tych licznych nazwisk, które pojawiają się, a później nawet ciężko je przypisać do danej twarzy, bo po prostu nie mieli wystarczająco czasu ekranowego. Nie był to nieudany film i nawet jak na tak długi metraż i seans na koniec tygodnia późnym wieczorem czułem się przez większość jego trwania zaangażowany (choć nie ukrywam, że raz przysnąłem), nie powiem też, żebym był mocno zawiedziony, bo raz, że znam już na tyle Nolana, a dwa, że sama tematyka i założenia jego najnowszego dzieła też nastawiały mnie w odpowiedni sposób, ale koniec końców jakiś niedosyt jest. Co by nie mówić, są tu jednak sceny: perełki, gdzie ujawniają się te najlepsze elementy stylu reżysera, choćby cała sekwencja testu Trinity. W takich momentach Nolan się sprawdza i dla takich momentów trzeba było jednak iść do tego kina. Aha, w trakcie seansu nasuwało mi się jeszcze często pytanie, kim jest ta dziwna pani, przypominająca Emily Blunt xD.
  21. Ale się tego źle słucha, męczący styl mówienia plus ten jebany jutubowy montaż z cięciami co zdanie. A koleś ma widzę setki tysięcy wyświetleń. W sumie na ile czytałem jeszcze w tamtych czasach N+, to ten Matt był chyba dosyć randomowym wyrobnikiem. To tak abstrahując od meritum. Faktem jest, że ich odwzajemniona miłość z Sony była już wtedy trochę "podejrzana" i chyba nawet w PE z tego kpiono. Ale z drugiej strony, mieli często ekskluzywny materiał z jakichś wczesnych pokazów. Sam pamiętam, jak kupiłem numer z The Getaway 2 na okładce, bo to była w czasach "raczkującego" jeszcze neta niezła bomba. Co do Killzone'a, to w PE dostał chyba przynajmniej 8, więc bez przesady.
  22. kotlet_schabowy

    Piwo

    Kurde kusił mnie ten pakiet, bo czysto finansowo wychodził sensownie (darmowa przesyłka) i lubię ich szkło, ale raz, że 2/3 piwka z zestawu już piłem (z czego "żółty" mi niezbyt przypasował i nie miałem ochoty na powtórkę), a dwa, że dosyć szybko się skończyły i dylemat się rozwiązał. Koniec końców, zamówiłem sobie niedawno z innej stronki tego najnowszego Komesika (srebrny) i coraz ciężej już dostępnego Barley Wine (fiolet). Malinę piłem i sztos. Dawno kupiłeś "niebieskiego"? Bo nigdzie go nie widziałem na żywo, nawet w tamtym roku, a w necie też chyba od dawna niedostępny.
  23. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
  24. Coś mnie naszło na konsolę Nintendo, notabene byłaby to pierwsza od czasów GBA. Początkowo myślałem, żeby poczekać na jakieś info o "Switchu 2", bo śmiało można założyć, że będzie miał kompatybilność wsteczną, ale raz, że to na razie niewiadoma, dwa, że nie jestem przekonany do kupowania konsol w okolicach premiery, a znowu czekać kolejny rok-dwa mi się nie chce, i w końcu trzy, że po prostu się trochę nakręciłem i nawet żałuję, że nie wpadłem na ten pomysł już z rok temu. No także załóżmy, że chcę kupić Switcha, stąd parę pytań. Rozumiem, że najsensowniej brać OLEDa (szybki research i widzę, że nie jest wiele droższy od "zwykłego")? Okolice 1500 zł za nówkę to duże złodziejstwo? Bo w jakieś gównopromki z zagranicznych amazonów bawić się nie zamierzam. Na co zwrócić uwagę/uważać po kupnie (najczęstsze problemy, awarie)? Jak wygląda kwestia sklepiku online i gierek z poprzednich konsol N, można sobie kupić dowolnego klasyka? Ceny cyfrówek są znośne, trafiają się jakieś promki typu 10-30 zł za indyka, jak choćby na PS4? Bo płacić więcej niż u konkurencji, byle tylko pograć "pod kołderką", to nie dla mnie. W razie niewypału i chęci odsprzedania, towar jest chodliwy, czy może być ciężko?
  25. Ratchet & Clank: Rift Apart (PS5) Grałem w okolicach świąt i początku roku, ale dopiero teraz mnie wzięło na "skrobnięcie" paru zdań, więc część przemyśleń już mi uleciała. No, to jest next gen, i to wydany ledwo ~pół roku po premierze nowej konsoli. Pomijając już patent z przeskakiwaniem między uniwersami, który to robi użytek z SSD (wcale nie jest to aż tak rozbudowany i często występujący w grze motyw, a osobiście po prostu mnie nie grzeje), to wrażenie robi oczywiście warstwa wizualna. Gra jest prześliczna, modele niesamowicie szczegółowe, no i oczywiście robotę robi oświetlenie (tryb performance+RT). Gadki o tym, że "tym razem to już faktycznie poziom animacji Pixara" powtarzają się co generację, ale wydaje mi się, że tym razem faktycznie jesteśmy tego najbliżej w historii. Do tego świetne zastosowanie Dual Sense'a (triggery i różnicowanie rodzaju ognia w zależności od nacisku, rewelka) no i można było odczuć powiew faktycznej świeżości, przynajmniej w tematach czysto technicznych. Bo w temacie gameplay'u dostajemy z grubsza powtórkę z rozrywki. Wiadomo, Ratchet to Ratchet, gra się po prostu dobrze, ale w sumie niewiele tu nowego, bo też ciężko chyba o jakieś rewolucje, przynajmniej pozostając w znanej konwencji. Mamy oczywiście kilka nowych broni ze swoją osobliwą specyfiką, ale w praktyce i tak korzystamy z kilku podstawowych i najbardziej efektywnych (przynajmniej ja tak gram w tę serię, bawiąc się pozostałymi pukawkami chwilę w celach eksperymentalnych, albo żeby nabić ich expa). Za to jakoś niewiele tutaj nowych gadżetów. Na plus szeroko pojęty movement, co stało się już wizytówką gier Insomniac. Świetnie śmiga się szczególnie po zdobyciu odrzutowych butów. Ogólnie seria dawno stała się zręcznościową strzelanką z momentami luźniejszej eksploracji i spokojniejszymi przerywnikami z Clankiem (te w Rift Apart mają swój urok, ale momentami trochę mnie męczyły, dłużyły się), szkoda, że Insomniac przy okazji nowej generacji nie skusiło się na "twardy reset" w temacie rozgrywki i powrót do korzeni, ale w sumie już mieli okazję w 2016 i zrobili coś wręcz odwrotnego, czyli skiepścili fajne proporcje oryginału i zrobili z tego "nowoczesną" nijakość, więc ten pociąg już raczej odjechał. Dodam, że występująca od kilku części tendencja do wrzucania rozległych, "otwartych" leveli, gdzie robimy jakieś mało frapujące rzeczy, często związane z szukaniem pierdół, też mi nie pasuje. A tutaj boli to tym bardziej, że leveli ogólnie jest mało, a żeby było lepiej, do niektórych wracamy w niby innej iteracji (tu się zmieni pogoda, tu mamy nowy środek transportu). Ogólnie gra jest dosyć krótka i prosta, choć tu akurat dla chętnych zostają dodatkowe poziomy trudności/tryb challange. Pomysł z wrzuceniem nowej parki bohaterów i niejako pomieszaniu naszych duetów wypadł średnio. Nie, żeby Ratchet był jakimś niezwykle charyzmatycznym bohaterem (w sumie to jajka stracił już w Going Commando), ale Rivet też jest jakaś taka nijaka, a mam wrażenie, że spędzamy z nią większość gry. Za to "odpowiednik" Clanka, czyli Kit, to chyba najfajniejsza postać w tej historyjce. Ogólnie fabuła i bohaterowie są mocno meh , ale to już niestety standard części wydanych po starej trylogii (może A Crank in Time trochę się tu wyróżnia na plus). Swoją drogą, przeskakiwanie między postaciami równa się tak naprawdę tylko zmianie skina, bo gra się identycznie. Z posta nie bije jakiś specjalny entuzjazm, bo też skupiłem się trochę mocniej na tym, co mi nie przypasowało, ale gierka jest ogólnie ok, relaksująca, piękna, zwyczajnie przyjemna (przez większość czasu). Ale nie będzie klasykiem i wracać (tym bardziej po zrobieniu dosyć prostej platyny) do niej nie będę, chyba, że w celach przetestowania jakiegoś ewentualnego nowego wyświetlacza.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...