Treść opublikowana przez Kmiot
- Clair Obscur: Expedition 33
-
Blue Prince
A ja walczę dalej. Nabite 40 godzin, w piątek miałem sesję 9 godzin, wczoraj 6 godzin, więc coś jest na rzeczy z tą grą, że nie potrafię się od niej oderwać. Progres? Jest, choć bez większych przełomów. Rozwiązuję jedną zagadkę i dostaję dostęp do dwóch kolejnych. Mam trochę punktów zaczepienia, trochę rzeczy póki co nie mam pojęcia jak ugryźć i czekam na nowe wskazówki, które mnie nakierują, robię dziesiątki notatek, szkiców i screenów. Tak się pomału żyje w tym niecodziennym domostwie, wciąż odkrywając nowe rzeczy, a od czasu odblokowując coś permanentnego (najbardziej pomaga coraz więcej kieszonkowego na start każdego dnia, bo wykupuję cały sklepik i od razu przyjemniej, hehe). Póki co zapału raczej nie brakuje, obiektywnie patrząc dostrzegam wiele wad tej gry, ale co z tego, skoro swoją pętlą mnie angażuje na nieprzyzwoicie długie godziny, jak mało która?
-
PSX EXTREME 331
Coś tam jeszcze chciałbym dodać. Okładka? No jest i na ma za bardzo nad czym dyskutować. Nawet w sumie nie widać, że to Murzyn. Trzeba się przyjrzeć. Zauważyłem jednak w numerze brak reklam. Do policzenia na palcach jednej ręki, a więcej jest tych materiałów własnych (wydania specjalne, prenumerata, Patronite), niż firm zewnętrznych. W porównaniu z tym, co mieliśmy kilka miesięcy temu to jest… bieda. Czy jako czytelników powinno nas to martwić? No to przewracamy strony. Newsy. GTA za 430 zł. Powtórzę, bo zaczyna mnie to bawić, a Komodo oczywiście na rację. GTA jest jedno, raz na 10 lat. Większość graczy uzna, że raz na dekadę może się szarpnąć na ten fenomen popkulturowy. Ale 90% gier nie ma nawet w połowie takiej pozycji, jak GTA i jeśli zażądają za siebie kwoty 430 zł, to utracą część potencjalnych kupców. Możesz wycenić swoją grę nawet na 500 zł, ale to jeszcze nie znaczy, że ktoś ją zechce kupić. To będzie balansowanie: sprzedać mniej gier, ale za wyższą kwotę czy sprzedać więcej sztuk, ale taniej? Co się sprawdzi lepiej? Kupisz nową Fifę za 450 zł wiedząc, że za miesiąc będzie już 150 zł tańsza? Panowie od tabelek w Excelu będą mieli co analizować. Zresztą jest już AFERA, bo Nintendo najwyraźniej postanowiło wyjść przed szereg i chodzą słuchy o 90 euro za nowego Mario Karta. Robi się pikantnie. Natomiast 300 zł to teraz zapłacimy za ośmioletnią Zeldę z upgradem klatek pod Switcha 2, bo czemu nie? Warner zamyka kolejne studia. Nawet mnie to już nie wzrusza. Fachowcy znajdą nowego pracodawcę, darmozjady tylko pompujące budżety (a wiemy, że te molochy zatrudniają masę niepotrzebnych stanowisk) niech szukają innej branży. A sam Warner i tak nie pozwoliłoby tym studiom na robienie gier według ich uznania, od lat narzuca twórcom koncepcję i zmusza ich do projektów, na które nikt nie czeka, więc tak czy srak żaden z nich pożytek. Dziwny ten news z Indianą na PS5. “Jest to podobno kolejna wielka gra Microsoftu, która zadebiutuje na PS5.” Podobno? Przecież, że Indiana Jones wyjdzie na PS5 wiadomo już od kiedy? Od grudnia? No i wniosek Zabłockiego “Indiana Jones pasuje do PlayStation” jest kolejnym, który nie wiem jak odbierać i rozumieć. Cytat numeru. Ubisoft ma ten problem, że jest za duży i najwyraźniej kiepsko zarządzany. Ewentualny sukces nowego Asasyna nie jest w stanie uratować Ubisoftu, jedynie przedłuży agonię i nieco odsunie w czasie decyzje, które i tak trzeba będzie podjąć. Da też minimalnie lepsze atuty w pertraktacjach. Tyle, że na ten sukces się najwyraźniej nie zapowiada. Ubisoft może przetrwać, ale nie w obecnej formie. Potrzebuje rekonstrukcji i zmiany polityki zarządzania. No mają tam burdel i ostry niedobór kreatywności, a jeden Asasyn nie utrzyma dziesiątek tysięcy stanowisk. Dobre, bo polskie. Szkoda tego Thorgala, choć trzeba było dużo wspaniałomyślności, by wierzyć w sukces. Kibicowałem idei, bo to Thorgal (a chłopa uwielbiam), ale fakt, że twórcy jednocześnie chcieli również robić grę na podstawie "Pana Lodowego Ogrodu" było już co najmniej podejrzane. Kroolik dobry materiał w tym miesiącu podrzucił. Całkiem trafne predykcje na temat Switcha 2 w konsolometrze. Krótko, konkretnie i nie trzeba było do tego robić odrębnego materiału na dwie strony. Brawo! Choć i tak wszyscy wiemy, że na przyszły numer tekst o Switchu 2 już wysmażony (na szczęście tym razem będziemy już czytać o konkretach; bo będziemy, prawda?). Potencjalną uszczypliwość w dymku komiksowym pominę taktownym milczeniem, bo sam się o to prosiłem dobierając sobie taki pseudonim forumkowy. Nintendo Alarmo. To jest tak głupie, że aż kusi. Kupić nie kupię, ale gdybym dostał za darmo, to pewnie bym się pobawił. Silent Hill f. Szalenie intrygująco ta gra się zapowiada. Podobało mi się to, co do tej pory pokazali i może właśnie porzucenie pewnych ram, w których cykl funkcjonował coraz gorzej, wyjdzie wszystkim na dobre? Mam na myśli miejsce i czas akcji, rezygnację z broni palnej (na co się zapowiada) i fabularnie odcięcie się od ciężaru serii. Wszystko brzmi obiecująco i całkiem... świeżo, jeśli mogę to tak określić, świadomy wszechogarniającej tytuł tematycznej zgnilizny i fermentacji. Cozy Games. Ten tekst sam w sobie jest cozy. Minimum presji, dużo ogrzewających serce miło się kojarzących słów (ukojenie, oddech). Mazzi miejscami nieco się kręci w kółko i parę razy powtarza innymi słowami coś, o czym zdążył już przekazać kilka zdań temu, ale atmosfera lektury trzyma przytulny ton, więc nawet nie potrafię się zezłościć. VR. Niech zgadnę: gdyby nie Dżujo, to w redakcji nie został nikt, kto się rynkiem VR i tymi grami w ogóle interesuje? Zgadłem? Co mnie zaskoczyło, to informacja, że PSVR2 jest “mocniejszym” sprzętem od Mety, bo nie wiem dlaczego, ale żyłem w przeświadczeniu, że są na zbliżonym poziomie. W każdym razie mało optymistyczny wydźwięk artykułu, ale chyba nikogo tego rodzaju wieści nie zaskoczą. Stwierdzenie dotyczące Mety 3 “generalnie jest w co grać, ale nie jest to szalenie szeroki wybór” można przypisać gatunkowi VR globalnie. Osobiście wciąż jestem ze sprzętu bardzo zadowolony i nawet gdyby miał umrzeć już jutro, to i tak dostarczył mi dużo radości, nowych doznań i ekscytacji. Nadal mam co najmniej kilkanaście gier, których zamierzam spróbować, więc miną lata, zanim uznam, że “nie ma w co grać na VR”. Acclaim. No masz, nawet nie wiedziałem, że Acclaim wraca. Nie wiem po co, ale witamy wśród żywych. Artykuły dotyczące całych studiów czytam z umiarkowanym optymizmem, mam też wrażenie, że nie jest to temat, w który Grabarczyk wkłada pełnię serca. Wcześniej w temacie Jutrzen już zdążył wytknąć autorowi najbardziej dziwaczne potknięcie, czyli sugestię, że Shadowman 2 nigdy się nie ukazał. Zastanawiające w jaki sposób Grabarczyk to przeoczył, bo to rodzaj błędu, który mocno rzutuje na cały artykuł. Możesz zapisać trzy strony tekstu, a na koniec i tak wszyscy zapamiętają tylko dwa zdania wpadki. No i dołączam do grona oburzonych, wszak ten gradient w rogu ostatniej strony pozostawia niesmak z lektury - czcionka na tle żółtego jest ledwo czytelna. Generalnie całkiem sporo tych niesmaków jak na jeden tekst. Hyde Park. Miejscami wyjątkowo osobliwy jest ten dział w tym miesiącu. Jakbym trafił do alternatywnej rzeczywistości. Adamus zachwyca się grami 5/10, Piechota jest niepokojąco enigmatyczny (ostatnio lubuje się w niedopowiedzeniach, nawet tutaj na forum i trochę się o niego martwię), Konsolite chwali bezalkoholowego Guinnessa. Butcher chyba dojrzewa, bo najwyraźniej na stałe zamienił FunkoPopy na winyle. Roger ogranicza alkohol. Tylko Zax trzyma fason i przez kilkaset znaków wypisuje głupoty i dziwne rzeczy. O ile się nie mylę, to Aysnel zalicza też debiut w Hyde Parku, ale trochę tę okazję zaprzepaszcza, bo liczyłem na jakieś osobiste zaprezentowanie się przed czytelnikami. A tak to nadal nie wiem skąd się wziął w PE, ani nawet jak ma na imię. W ogóle wciąż nie ma go w stopce redakcyjnej, a przecież pisze wcale niemało. Do współpracujących chociaż zasługuje. Headshot. Widzę, że temat remaków to niekończące się źródło natchnienia. Ale ale, Koso! Tak się szczęśliwie złożyło, że również jeszcze w marcu ukończyłem pierwszego Viewtiful Joe (PS2, oryginalna kopia gry i 14 calowy CRT, który pamięta jeszcze czasy, gdy był dźwigany do kolegi, by pograć w Winning Eleven, więc telewizor to niezwykle wysłużony). I też jestem ogromnie zaskoczony, że Capcom jeszcze nie odświeżył tego cyklu, bo aż się prosi o jakiś dwupak "Viewtiful Joe 1&2 Remastered". No, ale Dino Crisis też już wręcz o to błaga, więc kto tam Japończyków z Capcomu zrozumie? Recenzje. Assassin’s Creed Shadows. Zax zaczyna z grubej rury i już wiem, że pyszna lektura recenzji: “Francuski wydawca postawił na immersję i realizm, kojarzący się z Red Dead Redemption 2 i z Kingdom Come 2. A to ryzykowne zagranie.” Ooof, takie tuzy postawić obok Asasyna, to również ryzykowne zagranie. Ale potem Bartosz jest mniej wylewny przy komplementowaniu gry. Jeśli chciałbym krótko streścić tekst, to podpierając się cytatami napisałbym: Zalety gry - grafika (ale tylko w trybie 30 kl/s), design i atmosfera świata oraz immersja z tego wynikająca, muzyka, logicznie rozmieszczeni wrogowie. Wady gry - kicz w mikrotrasakcjach, kiepsko wykonane warunki nocne, brak możliwości polowania na dzikie zwierzęta, małe zróżnicowanie przeciwników, świat dynamiczny, ale mniej niż w Odyssey, przestarzały i uproszczony system walki, schematyczni wrogowie, uciążliwe skalowanie poziomu przeciwników, parkour słabszy niż w Mirage, stealth ok, ale również zaliczył regres w stosunku do poprzedników (brak społecznego stealth, dziecinnie łatwa ucieczka przed pościgiem), mizerna fabuła (luki, nierówne tempo), mdła Naoe i jej voice acting (anielski), monotonne zadania, nieinteraktywni NPC i denne romanse, opowieść wysterylizowana, ugrzeczniona i kompletnie pozbawiona nie tylko humoru, ale też wielkich wzruszeń, duży regres względem Origins. Ocena? 7+. Bez kitu, czytając recenzję, z której wynika, że jedyną zaletą gry jest grafika w trybie jakości i stworzony świat, a we wszystkich pozostałych aspektach jest ledwie “niezła” albo zasysa, to w życiu bym się nie spodziewał takiej oceny, bo wydźwięk tej opinii jest dość klarowny: ładna, ale przeciętna gra. I żeby była jasność: nie twierdzę, że AC Shadows nie zasługuje na 7+ czy nawet wyższą ocenę, ale wrażenia Zaxa kompletnie tego nie oddają. Mam ostry dysonans, ale potem przypominam sobie, że przecież to Zax w swojej bańce braku wiarygodności i przestaję się tym przejmować. Szkoda jedynie, że przy okazji cierpi na tym również wiarygodność pisma. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych to pomyślałbym, że to jakaś niepisana umowa z Ubisoftem. Wykupujemy okładkę, ale nie ważcie się wystawić zbyt niskiej oceny. W treści recenzji piszcie co chcecie, bo i tak nikt nie będzie wnikał, ale nota powinna być łaskawa, bo to ona nas interesuje. No, ale nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, poza tym Zax jara się tą grą również w swoim felietonie. A w recenzji wytyka jej całkiem sporo niedociągnięć i gdybym w ogóle się sugerował jego opiniami, to do zagrania by mnie nie przekonał. Nie rozumiem treści i odczuć recenzenta. Żeby jednak być sprawiedliwym to odnotuję, że często się z tym podejściem spotykam w przypadku opinii na temat nowego Asasyna. Wszyscy narzekają i wyłuszczają błędy, głupotki, a na koniec oceniają wysoko. Nie wiem, chyba jakieś inne, dziwne normy werdyktów. Bleach. Przeczytałem recenzję raz, patrzę na plusy i minusy, w obu “tryb fabularny”, przeczytałem więc recenzję jeszcze raz i nadal nie rozumiem. To znaczy: nie widzę fragmentu, który by tłumaczył dlaczego fabuła jest zarówno zaletą tytułu, jak i jego wadą. Z kontekstu wynika, że to raczej udany element (brak fillerów, dobra rzecz dla kogoś kto nie zna, albo chce sobie przypomnieć historię), a z ewentualnych minusów, to raczej tylko enigmatyczne “dziwne zmiany”. Nie żeby mnie ta gra interesowała, bo mam ją w dupie, ale Darek nie pierwszy raz nie jest klarowny w przekazie. Skoro tryb fabularny jest na tyle dyskusyjny, że stanowi zarówno wadę, jak i zaletę, to warto chyba to uwypuklić w treści, aby nie kołować czytelnika i nie musiał się on domyślać dlaczego doszło do takiej sytuacji. Suikodeny. Miałem kilka obaw dotyczących tej recenzji. Przede wszystkim jestem uradowany, że przywilej ten nie wylądował u Zaxa, bo tego się obawiałem najbardziej, a mam wrażenie, że chłop trochę stracił do JRPG-ów serce. Mimo że wielokrotnie pisał, jak bardzo Suikodeny uwielbia, a tutaj… odpuścił? Wolał Assassin’s Creed i Atomfall? Dziwna sytuacja, ale chyba każdemu wyszła na dobre, nie zamierzam narzekać. Bo Roger bardzo sprawiedliwie ocenił, wytknął co trzeba, ale przy tym dał jasno do zrozumienia, co najważniejsze: te gry zasługiwały na ponowne wydanie, bo z oficjalną dostępnością to u nich krucho. Poza tym umówmy się: Konami mogło pójść na większą łatwiznę, a tutaj wyszło całkiem godnie i z poszanowaniem marki. No i miałem obawy, że gry te zostaną gdzieś upchnięte na ⅓ kartki, albo przy dobrych wiatrach na jednej stronie, a tymczasem dostały zasłużone dwie strony, ładną oprawę i satysfakcjonującą treść od redaktora naczelnego we własnej osobie. Barki autora uniosły ten niewątpliwy ciężar, a ja nie mogłem życzyć sobie lepszego uhonorowania mojego prawdopodobnego TOP1 życia. Atomfall. Oho, kolejny przyszły KLASYK według Zaxa, jeśli tylko twórcy połatają grę. Niech się ustawi w kolejce za Skull and Bones i Starfieldem. Jeśli jednak odstawić na bok moje złośliwości, to gra rzeczywiście wygląda i brzmi intrygująco. Może nawet ocena 8- jest adekwatna, skoro tak mocno krytykowany Asasyn dostał 7+? Przy okazji nawet w recenzji Atomfalla przygodom Yasuke się oberwało. Karma: The Dark World. Któregoś dnia przeglądałem sobie dema na PS Store, Karma się przewinęła, patrzę, jakiś walking simulator, meh, nie instaluję. Kilka dni później trafiam na recenzję, jestem zaintrygowany, ściągam demo, testuję, dodaję do wishlisty. Trafi się promocja 50%, albo gra wpadnie do abonamentu, to się sprawdzi, ale presji nie czuję. Jak Adamus wspomina - to trochę inspiracyjny miszmasz i po demie mam tylko mgliste pojęcie na czym ta gra zamierza polegać. Możliwe, że za dużo różnych grzybów w tym barszczu, a mnie narracyjny chaos szybko męczy i zniechęca, więc w sumie sam jestem ciekawy czy to się powiedzie. Wanderstop. No co mam powiedzieć? Od czasów gdy w całkiem dla siebie niespodziewany sposób uzależniłem się od Animal Crossing na Switchu do cozy games podchodzę z większym respektem. Dlatego Wanderstop będę obserwował, a w trudnej chwili życiowej będę miał się do kogo zwrócić. Nieco żałuję, że nie ma tego na Switcha, bo tam najbardziej lubię łoić w takie kojące tytuły, ale może do tego czasu wyjdzie port na Switcha 2? Xenoblade Chronicles X. Od lat nie mogę się do tych gier przekonać. Widzę gameplay i myślę sobie: no fajny MMO dla pojedynczego gracza. I bez wielkiego żalu zajmuję się czymś innym. Glover. Haha, no innego autora się nie spodziewałem. Mam nadzieję, że recenzja odświeżonego Croca też już się smaży. AI Limit. Plusy? Ładna bohaterka i wszystko jasne. Gdyby zasłonić mi autora recenzji, to i tak bym się domyślił, że to Aysnel, bo chyba tylko on jest tak nagrzany na anime laseczki. Czasami mam wrażenie, że Roger tylko według tej kategorii podrzuca mu gry do testów. Wreckfest 2. Nikt tej kwestii (Early Access) nie wyciąga, więc znów ja to zrobię. Bo jaki jest sens to wrzucać do działu recenzji? Jaki sens to w ogóle oceniać? Jakie kryteria obrać? Gdy zastanawialiśmy się na temat tego, czy w PE powinny pojawiać się recenzje gier PC, to mówiłem sobie “czemu nie, byle wartościowe kąski, byle nie jakieś gówno gierki, bo na nie szkoda miejsca”. A tymczasem doczekałem się recenzji gówno wczesnych dostępów i to na całą stronę. Chyba nie o takie gry PC w PSX Extreme chodziło zwolennikom. Robi się z tym trochę bałagan, bo zamiast perełek z PC dostajemy recenzje niepełnych wydań, gimnastykę z beta werdyktami, testy rozbudowanych demówek i dublujące się recenzje (Nine Sols). Beyond the Ice Pałace II. Znów. Nic na temat plusów. “Pixel art, muzyka” nie dostały słowa komentarza, no ale dobra, może to rozumie się samo przez siebie. Natomiast wyszczególnieni w plusach “bossowie” to cytuję: "Bossowie to z kolei czysty miszmasz. Jedni wymagają dobrego pozycjonowania i poznania schematów, które są nieregularne i potrafią zirytować. Inni z kolei są wręcz banalni do tego stopnia, że jedynie pasek energii potwierdza, że byli czymś więcej niż większym przeciwnikiem." Więc ja się pytam: gdzie zalety? Bo wszystko to brzmi jak kompletnie przeciętny zestaw “fazowców” i nie ma tam nic, co zasługuje odrębne na wyróżnienie. Nie wiem, albo to jakieś skróty myślowe, albo brakuje tu konsekwencji. inZOI. Czyli kolejny Early Access z beta werdyktem na całą stronę. Świetnie. A są na tym PC jakieś pełne gry? Underdogs. Jestem prostym chłopem. Widzę udaną grę na PSVR2, dodaję do obserwowanych. Zdarza się raz na trzy miesiące, ale co tam. Retrorecenzja, tudzież recenzja retro. Dzisiaj to wszystko prymitywne, ale oczami wyobraźni widzę, jak pokazuję ten nieprawdopodobny slide show kolegom, którzy jedyne co mają w domu to Pegasus. Musiało robić wrażenie, szkoda tylko, że po roku się już okropnie zestarzało. Publicystyka. Desura. Autor: Skwark? A co to za chłop wyciągnięty z rękawa magika? Co? Mam się nie interesować, bo kociej mordy dostanę? Ok. Co do meritum, to póki co traktuję to jako przykład anegdotyczny, bo trudno mi sobie wyobrazić, by sklepy gigantów miały kiedykolwiek upaść, ale w sumie nawet najpotężniejsze cywilizacyjne imperia się kończyły, więc co to taka korporacja? Nikomu nie życzę, ale trzeba przyznać, że byłaby to ciekawa śmieszno-straszna sytuacja. Onna-musha. Mam przeczucie, że koniecznie chcieliście wcisnąć do numeru coś, co nawiązuje do Assassin’s Creed Shadows, a że tekst o Yasuke był już parę miesięcy temu, to trzeba było szyć na temat drugiej protagonistki. SoQa w tym dziale nie widzimy zbyt często, ale że chłop pisze raczej solidnie i bez tendencji do niepotrzebnego komplikowania treści, to i lektura zwykle mija lekko. Nie zostaje w pamięci na długo, ale nie wszystko musi być przełomowe, by czerpać z tego przyjemność. Avengersi wieków średnich. Trochę rzuciła mi się w oczy ta pikseloza na tytułowym arcie. A treść? Nie do końca tego się spodziewałem. Oczekiwałem tekstu skoncentrowanego na tych bohaterach, ich prezentacji, streszczenia mitów z nimi związanych. A koniec końców okazuje się, że taki Zawisza Czarny czy Święty Jerzy po prostu byli, podobnie Roland. Król Artur dostał trochę więcej miejsca, no ale jeśli on nie zasłużył, to kto? Wszystko to związane z faktem, że Kochaniec poszedł nieco innym tropem i skupił się na odwołaniach do współczesności, inspiracjach, schematach i dzisiejszych wcieleniach tamtych herosów. To nawet nie jest mój zarzut, bo im dłużej nad tym myślę, to w ten sposób powstał ciekawszy tekst, mniej historyczny, bardziej popkulturowy. Podsumowując: spodziewałem się innej, gorszej koncepcji, więc jestem miło zaskoczony. Zimna wojna. Panowie wcześniej w temacie już nieco rozdrapali wątek, więc zakładam, że podstawowy feedback Adamus już jakiś dostał. Osobiście wychowałem się na przekazie, że ZSRR było tymi złymi i w przypadku filmowego czy growego happy endu to zawsze oni ponosili porażkę. Nie mogłem mieć innych doświadczeń życiowych, skoro za dzieciaka chłonęło się tę zachodnią kulturę, nasiąkało nią. Nikt w wypożyczalni kaset wideo nie pytał o nowy, rosyjski film, wszyscy brali amerykańskie kino. Moi rodzice z nadzieją spoglądali na zachód, bo mieli wystarczająco niemiłych wspomnień związanych ze wschodem. Tam też kierowali wzrok mój i mojego rodzeństwa. A że przekaz płynący z tamtej kultury bywał łopatologiczny i bezkrytyczny? Komu to przeszkadzało, że ruscy dostawali wpierdol? Jebać Ivana Drago. Oczywiście dzisiaj człowiek jest mniej naiwny (ale tylko trochę mniej), więc pewne aspekty budzą jego wątpliwości, wzrok mu mętnieje i zaczyna widzieć odcienie szarości, choć jako dzieciak wyraźnie dostrzegał tylko czernie i biele. Adamus pisze już z właśnie takiej dojrzałej perspektywy, subtelnie kwestionuje, staje trochę bokiem i przygląda się uważnie schematom. A że zabrakło przy okazji wybitnych gier zimnowojennych? No czyja to wina? Choć faktem jest, że MGS3 zasługiwał na więcej, niż sprowadzenie go do “niektórych wątków serii MGS”, ale może Kojimizmy nie pozwoliły na pełne powagi podejście do tematu. Generalnie tekst gruby jak teczka [ocenzurowano] w archiwum KGB. Mity z Południa. Ciekawe, bo też pierwsze na co zwróciłem uwagę to ledwie wzmianka o Człowieku Ćmie, o czym wspominali już przedmówcy. Żałuję, bo trzeba przyznać, że już sama idea brzmi intrygująco, choć widzę pewne niekonsekwencje. Wyobrażam sobie, że aby wywabić Człowieka Ćmę z ukrycia wystarczy postawić ogromne źródło światła, tymczasem wciąż są wątpliwości co do jego istnienia? Ale żarty na bok, bo tekst całościowo był zaskakująco interesujący, a te wszystkie mało zgrane popkulturowo mity wydają się wyjątkowo świeże, choć swoje lata już mają. To lektura z cyklu: wrzuca ciarki na plecy, gdy czytana w środku nocy, przy ognisku w lesie. Jak się pewnie domyślacie, czytałem ją w zupełnie innych okolicznościach, ale i tak było fajnie. Dobra, syta rzecz. Byłyby dodatkowe punkty gdyby tekst ukazał się wraz z recenzją South of Midnight. A tak to nie ma bonusu. WiiU i inne wpadki. Takie rozdrapywanie starych ran w przeddzień premiery nowego sprzętu Nintendo pachnie nikczemnym proroctwem. Z tego wszystkiego najwięcej do myślenia daje fakt, że tym razem Nintendo nie siliło się na oryginalność nazewnictwa i postawiło na prostotę przekazu - Switch 2 i chuj. Sony nigdy się na tym dramatycznie nie potknęło, więc może w tę stronę? A WiiU? W sumie kupiłem ten sprzęt jakoś rok, dwa po premierze, ograłem kilka gier, wrzuciłem do piwnicy i nawet potem próbowałem sprzedać za grosze, ale i tak nie było chętnych. Uznałem więc: niech leży, mało tego było, więc może za 30 lat będzie bezcenne? Lepiej żeby było. No i zakładam, że na wydanie specjalne WiiU Exteme raczej nie mamy co liczyć? Sims. “Cóż, walić to, jedziemy!” - wymowny cytat. Wciągająca opowieść o tym, jak pierwotny pomysł na grę kreatywnie się zmieniał i rozwijał. Nic nie było z góry zaplanowane, wszystko co najistotniejsze zostało dodane do gry już w trakcie tworzenia. Spontan. Inspiracja mogła przyjść w każdej chwili i skądkolwiek. Trzeba mieć do tego niezwykły zmysł i odwagę, na którą teraz często twórców nie stać. Dosłownie nie stać, bo to ryzyko utopienia pieniędzy. Nie będzie z tego mojego ulubionego tekstu Kubicy, ale musiałbym skłamać, gdybym napisał, że nie czytało się doskonale. Crash Bandicoot. Zostałem wywołany do tablicy, a że nieprzygotowanie zgłasza się przed lekcją, to muszę ponieść konsekwencje. Nie, nie zauważyłem, że w pierwszym Crashu nie było żadnego poziomu z lawą. Mógłbym nawet przysiąc, że takowy tam był, ale może do dopiero w dwójce? W ogóle opowieść o powstawaniu Crasha czytałem już kilka razy, ale tutaj pociągnięto ją szerzej, bo dalsze losy jamraja (po epoce PS1) nie są mi już tak dobrze znane. I jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawiał się dlaczego opowieść o Crashu najczęściej kończy się na pierwszej konsoli Sony, to ten tekst poniekąd daje odpowiedź. Po prostu dalsze losy serii nie są zbyt porywające. Przechodzi przez ręce kolejnych studiów, mota się i kręci w miejscu, nie ma w tym nic ciekawego, ani szokującego, nie stoi za tym żadna głębsza historia. Nie jest to zarzut wobec Grabarczyka, bo chłop widać, że trochę pogrzebał w archiwach (nie brakuje w tekście odnośników do wywiadów i wypowiedzi twórców), ale trudno uznać, że dokopał się do czegoś przełomowego czy intrygującego. Natomiast przy okazji wzmianki o pogrzebaniu Vicarious Visions wróciła mi trauma związana z inna marką Activision, czyli Tonym Hawkiem. Po niezwykle udanym remake'u 1+2 i rozbiciu studia szanse na kolejne “deskorolki” znacząco zmalały, na szczęście ktoś tam oprzytomniał (przejmujący Activision Microsoft?) i już lada moment dostaniemy 3+4, czyli więcej szaleństw na małych, terkoczących kółeczkach. A wspominam o tym dlatego, że okazja wydaje się idealna, by przytoczyć czytelnikom historię serii Tony'ego Hawka. Tylko uwaga, można sobie na tym nieźle zedrzeć kolana, więc potrzeba kogoś odważnego. A tekst Grabarczyka jak już wspomniałem - era PS1 rewelacyjna i choć doskonale znana, to zawsze miło się ją czyta. Era post-PS1 to już taki “meh”, że pozostaje tylko tęsknota za czasami minionymi. Seven. Kurde, a ja lubię Obcego 3, co ten Fincher mi tu pierdoli? A Seven? Arcydzieło, które na nastoletnim Kmiocie zrobiło tak ogromne wrażenie, że nawet dzisiaj spoglądam w kierunku tego filmu z niepokojem i lekką trwogą. W ogóle wychodzi na to, że tekst był pisany w towarzystwie minorowych wieści (Gene Hackman, Monolith), co uznaję za bardzo wymowne i adekwatne okoliczności. Chyba nie muszę dodawać, że nabrałem chęci na ponowny seans? Już dodane do playlisty. Sie7em brzmi i wygląda głupio. Tylko Se7en, bo w przeciwieństwie do polskiego odpowiednika ma sens. Wątek Ei8ht interesujący. Dałem radę go przeczytać, mimo że czarna czcionka na czerwonym tle postanowiła to za wszelką cenę utrudnić. Poza tym tip-top, tekst godny filmu. Extreme Plus. Fumito Ueda. Przede wszystkim miła to dla mnie niespodzianka, bo wreszcie interesujący dobór bohatera. Ueda jest mało mainstreamowy, niedoceniany przez prasę i trochę zapomniany, ale to pewnie dlatego, że robi jedną grę na dekadę, hehe. Zabłocki zaplusował więc na początku, bo z ochotą przystąpiłem do lektury. Nareszcie nie miałem wątpliwości “czy ja w ogóle chcę to czytać?”. I generalnie wszystko szło dobrze, ale dwóch-trzech klasycznych “zabłockizmów” nie udało się uniknąć i pozytywna aura poszła w pizdu. Najbardziej boli, że to są takie zgrzyty wynikające z niedopatrzenia autora/korektora, bo można było łatwo je wyeliminować, gdyby tylko ktoś przeczytał tekst z góry do dołu, jednym ciągiem. Mamy więc klasyczne powtarzanie informacji, często zdanie po zdaniu, chaos z datami i w przekazie. Posłużę się cytatami: Czytam te dwa akapity i tak naprawdę nie wiem. Dołączył w 1997 r., czy odmówił? Aplikował, czy dostał propozycję bez aplikowania (bo nie po to się aplikuje, by potem jednak odmówić)? Stworzył grywalny prototyp czy film koncepcyjny? Pomijam już fakt, że dwukrotnie czytam informację o tym samym. A jeśli powyższy przykład nie jest zbyt wyrazisty, to mam jeszcze inny: vs. Jeśli to nie jest mityczne “lanie wody” to ja już nie wiem. Potem mamy jeszcze mniejsze kwiatki w rodzaju: “Problemem był nie tylko problematyczny procesor Cell..” INSPIRACJĘ odmienianą przez wszystkie przypadki, wszędobylski Another World, Prince of Persia, poczucie, że “już to czytałem”. To wszystko strasznie zaburza moje wrażenia z lektury i ponownie mam wrażenie, że czytam coś, co wypluło AI, a nikt specjalnie nie przyłożył się do weryfikacji treści. BAKA. Przeczytałem, a żeby udowodnić, że traktuję ten kącik śmiertelnie poważnie to przyznam się, że zacząłem oglądać Kono Subę i nawet trochę się przy tym pośmiałem. Za mną póki co raptem 5-6 odcinków, ale walczą one o uwagę z oglądanym na przemian Invincible (nadrabiam wszystkie 3 sezony), więc Kono Suba musi czekać na mój wolny slot czasowy. No i jako laik animowy trochę żałuję, że na Crunchyroll nie można się spodziewać lektora, bo lubię drzemać podczas seansu, a z napisami to za dużo mi umyka. Felietony. Zax. Ooof, nietuzinkowe zestawienie tytułów. Nowy Assassin’s Creed stawiany obok RDR2, a potem do kompletu dostawiony Starfield (znowu ta śpiewka o KLASYKU za dziesięć lat) i Genshin Impact. Obecność Elite Dangerous uznaję za “just Zax things” i tylko się dziwię, że odpuścił okazję wspomnienia o którymś Microsoft Flight Simulatorze. Generalnie tekst tak bardzo o niczym, że w sumie nawet nie podnosi ciśnienia, ale dobór tytułów do towarzystwa to klasyczny wylew autora. Walkiewicz. Walczył dzielnie, ale nagrodę o” najbardziej od czapy zestaw gier” w tym miesiącu wędruje jednak do Zaxa. Star Wars Outlaws, Dragon Age: Veilguard i Monster Hunter Wilds to mocny zestaw, ale przeciwnik miał lepszy skład. Mielu. Niech ktoś Michałowi powie, że jeżeli algorytm YT nagle przestał mu podrzucać materiały dotyczące soulslików, to znaczy tylko tyle, że oglądał ich coraz mniej i uznano, że go nie interesują. A tak poważnie, to jestem bardzo daleki od choćby brania pod uwagę możliwości, że gry soulslike umierają. Zbyt silny, zbyt popularny gatunek. Będzie żył, nawet jeśli nie zawsze w czystej formie, to jego elementy już na stałe zadomowiły się w branży. Myślę też, że to właśnie mechaniki soulslike dały nowe życie metroidvaniiom, bo od kilku lat co druga gra w gatunku w jakimś stopniu je wykorzystuje (a co trzecia funkcjonuje w podgatunku soulslike-metroidvania). Marcellus. Najpierw najważniejsze: są “korporacje”. A teraz błahostki. Już któryś raz czytam, że technologia AI może pozytywnie wpłynąć na branżę, bo “NPC i maszynowo generowane kwestie czy dialogi mogą na tym zyskać”. Marcin to nawet pchałby AI do kreacji postaci drugoplanowych. Drugoplanowych! Pewnie, niektórzy najchętniej by się wysłużyli AI przy tworzeniu nawet postaci pierwszoplanowych, bo czemu nie? Scenopisarstwo w branży i tak leży, więc je dobijemy. Gotowi na jeszcze większe openworldy pełne NPCów wygenerowanych przez sztuczną inteligencję? No ja nie. Piechota. Też nie odpalam konsoli, gdy nie mam tej mitycznej godziny. Ba, podbijam stawkę - dwóch godzin. A w komunikacji miejskiej czy w kolejce nie potrafię czytać książki czy grać. Irytuje mnie świadomość, że w każdej chwili ktoś lub coś może mi to przerwać. Książki to tylko przez snem właściwie. I co z tego, że zasypiam po kilku stronach? Kilka lat temu czytałem ich więcej i w różnych okolicznościach (kilkadziesiąt tytułów w roku), obecnie przeżywam kryzys, ale w wieczorami w łóżku zawsze chętnie przekartkuję kilkanaście stron. Dla mnie granie to zawsze było “święcenie świętego”, czas na zaangażowanie się, relaks. W pośpiechu nie potrafię grać, czuję, że coś mi umyka. Głos Ludu. Wzywam @BRY@N , aby nie umknęło mu, że został wydrukowany. No i jestem miło zaskoczony, że pomimo spóźnienia udało się upchnąć kącik Kmiota. Listy. HIV i jego wieczne, tajemnicze plany oraz projekty. Skwituję to chłodnym uśmieszkiem. Felieton Rogera. Zostawiłem na koniec, bo przy takim jubileuszu wypada. Co ja tutaj mogę, poza tym, że ogromnie Ci gratuluję dobicia “setki”. Myślę, że jeśli napiszę, że jestem Ci wdzięczny za pracę i pasję włożoną w kreację PE, to nie będą to wyłącznie moje odczucia. Obyś nigdy nie stracił zapału i serca. Obyś nieustannie czerpał z tej pracy satysfakcję, za to mogę trzymać kciuki i nawet wypić. A teraz goń Ścierę w stażu jako Redaktor Naczelny. Zresztą wszystkim Autorom gratuluję kolejnego udanego numeru, który ma swoje potknięcia, ale całościowo jest wartym swojej ceny magazynem pełnym pasji i włożonej pracy. serce rośnie, całuję Was.
-
PSX EXTREME 331
Świetny numer. Przeczytałem od deski do deski.
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
Nie czytam. Pozwolę się zaskoczyć.
-
PSX EXTREME 331
Darek, Ty się już nie tłumacz, bo i tak "Twojego" Saturn Exteme to musiałem od tyłu czytać, bo się gubiłem z tymi tytułami.
-
Blue Prince
A ja się wczoraj zasiedziałem trochę. Zwykle gram 2-3 godziny, a resztę wieczoru poświęcam na inne rzeczy, jak kolacja, sprawdzanie co tam w internecie słychać, walenie konia i takie tam. Ale wczoraj, jakby nigdy nic, udało mi się najpierw wypełnić całą siatkę domu pokojami (przy okazji wpadło pierwsze trofeum... po zaledwie 15 godzinach gry, heh), otworzyć szczytowy pokój, no ale jak wszyscy się pewnie domyślają, to nie jest koniec przygody. Zaangażowałem się na tyle, że od razu zacząłem kolejne próby, wiedziałem co robić i czego potrzebuję, musiałem tylko wyczekać na odpowiednie RNG, by gra dała mi możliwość wdrożenia planu w życie. Byłem blisko, byłem ciekawy, poświęciłem resztę wieczoru (6 godzin wczoraj), ale w końcu się udało dotrzeć do legendarnego pokoju 46 (i ledwie drugiego trofeum, po w sumie 18 godzinach poświęconych grze). I na tym w zasadzie mógłbym zakończyć zabawę z Blue Prince, jednak pozostawiłem za sobą jeszcze mnóstwo pytań bez odpowiedzi, pokojów bez odwiedzin, nieotwartych skrótów, pomysłów do wykorzystania, tajemnic do rozwikłania. Rzecz jasna zamierzam więc tam jeszcze wrócić i poeksplorować domostwo, spróbować rozgryźć jak najwięcej elementów i zagadek, odkryć wszystkie pokoje, przekonać się co jeszcze Blue Prince przede mną skrywa. Nie wiem czy gra oferuje jakiś True Ending czy dodatkową nagrodę, ale w wielu kwestiach wciąż zżera mnie ciekawość i w sumie mocno się wkręciłem. Z przyjemnością postaram się rozwikłać jak najwięcej wątków samodzielnie. Dopiero gdy się nasycę to sięgnę po jakieś poradniki czy opracowania w internecie, aby sprawdzić co przegapiłem (bo z całą pewnością wiele rzeczy mi umknie). Gra jest świetna, kapitalna wręcz, ale na swój sposób. Długo jej nie zapomnę. Jednak nikomu bym jej z pełnym przekonaniem nie polecił, nawet fanom gier logicznych, bo tych szybko może zniechęcić element rogalikowy. Na pewno warto ją sprawdzić, ale trzeba się uzbroić w sporo wyrozumiałości i cierpliwości. Dać jej kilka solidnych godzin, ale liczyć się z ryzykiem, że nawet wtedy może nie "kliknąć". Według mnie to i tak lepiej, niż potem żałować, że się nie dało szansy tak nietuzinkowej grze.
-
Blue Prince
Ja jestem na 12 albo 13 dniu, jeszcze bez "dotarcia do celu", ale w sumie nie naciskam szczególnie na to, raczej skupiam się na odkryciu jak najwięcej nowych pokojów w runach, notuję i rozgryzam różne rzeczy. Na dobrnięcie na północ przyjdzie czas. Okazuje się, że najlepiej przy tej grze myśleć "w języku angielskim", o czym wspomina Dahaka, bo znajomość tegoż jest w zasadzie niezbędna przynajmniej do jednej globalnej zagadki. I to mówimy o znajomości na zasadzie "nie wystarczy wiedzieć, że to drzewo/roślina - trzeba rozpoznać gatunek i nazwać go po angielsku". To dodatkowo podnosi próg wejścia, bo wczoraj przed snem szkoliłem się z tłumaczem Google z gatunków drzew po angielsku, hehe. Też mam wrażenie, że z każdym dniem w grze twórcy są coraz hojniejsi w przedmiotach (raz miałem 42 monetki, ale... nie miałem w sumie gdzie ich wydać, heh), poszerzają pulę pokojów czy przedmiotów specjalnych, bo wciąż niektóre z nich widzę po raz pierwszy. To zawsze kompromis i decyzja: otworzyć ten nowy pokój po raz pierwszy, mimo, że jest ślepym zaułkiem i zablokuje nam możliwość kontynuacji wędrówki, czy wybrać coś bezpiecznego z wejściem i wyjściem? Póki co zwykle stawiam na to pierwsze, a plan osiągnięcia docelowego pokoju odkładam na później. Idzie dość żmudnie (trochę na własne życzenie), ale w sumie nie było jeszcze dnia w grze, który mógłbym uznać za całkowicie stracony, więc wciąż czuję motywację. Powoli, ale miarowo. I tak, raczej nie będę żałował podjęcia się tej gry, bo mimo wszystko się wkręciłem i czuję satysfakcję z postępów, a to chyba najważniejsze na tę chwilę. No i jeszcze póki co unikam jak ognia wszelakich poradników czy nawet ogólnych wskazówek, więc tym bardziej idzie powoli, hehe.
-
Blue Prince
Ale co mają napisać, skoro pewne rzeczy widać gołym okiem już po godzinie, dwóch grania (powtarzalność, powolność, potencjalne znudzenie)? Że intryga wciąga od razu, a nasza przenikliwość jest z miejsca wynagradzana? No nie jest tak, bo najpierw musimy się przebić przez dziesiątki runów i setki powtarzalnych pomieszczeń z nadzieją, że na koniec będzie warto. I to potężna bariera dla wielu graczy, dla których to nie brzmi jak dobra zabawa po dniu pracy w biurze. Blue Prince jest grą dużo mniej przystępną od Outer Wilds, Lorelei czy Animal Well, bo jest skąpa w poczuciu postępu i wynikających z tego "nowościach" (przez 95% czasu robimy coś, co już robiliśmy w poprzednich runach). Pięć czy sześć godzin gry potrzebnych w moim przypadku, by w ogóle dać się złapać na haczyk to spory próg wejścia, a i tak nie wiem czy było warto. Mimo wszystko ufam, że na koniec nie będę żałował.
-
Blue Prince
Ja wczoraj zacząłem, pograłem dwie godziny i wrażenia podobne do tych Shankora. Nie byłem przekonany do "rogalikowego" elementu, bo nawet w trakcie tych dwóch godzin pomieszczenia siłą rzeczy szybko zaczęły się powtarzać i koniec końców łaziłem po tych samych lokacjach w kółko, bez znaczącego poczucia progresu, ani w kwestii fabularnej (mocno to wszystko enigmatyczne i szczątkowe), ani gameplayowo. Dzisiaj odpaliłem grę ponownie, przesiedziałem przy niej 4 godziny i zaczynam się w to wgryzać. Wreszcie całość ma jakieś znamiona progresu i gra odnajduje sposoby, by mnie wynagradzać za cierpliwość. To wciąż za wcześnie, by wygłaszać jakiekolwiek opinie czy wyroki, ale połknąłem haczyk i z pewnością do gry będę wracał w kolejnych dniach (w zależności od nastroju). W spoilerze poniżej zamieszczę na czym polegał mój dzisiejszy progres, bo mimo wszystko polecam samemu do tego dotrzeć. Spoiler Przede wszystkim postanowiłem zaprząc do roboty zeszyt w kratkę, naszkicowałem siatkę domu i notuję pewne elementy. Szybko można dostrzec pewną niezmienną zależność. Jeszcze nie wiem co czego mi się ona przyda, ale do czegoś z pewnością. Udało mi się również otworzyć jeden permanentny skrót, który na początku każdego dnia za cenę kilku kroków pozwala mi otworzyć "szopę" i zdobyć jakieś przedmioty na start, albo inne profity (podobnie jak przy pokojach, wybieramy jedno z trzech pomieszczeń). Dotarłem do sadu, który również permanentnie na start każdego dnia dodaje 20 kroków. Dzięki znalezionym dyskietkom na stałe ulepszyłem chyba trzy pomieszczenia z puli i od teraz każdorazowo zawierają dodatkowe przedmioty. W laboratorium dzięki eksperymentom zapewniłem sobie na start każdego dnia trzy monetki, niby niewiele, ale rozumiem, że eksperymenty można powtarzać każdorazowo, gdy odwiedzimy laboratorium, więc "kieszonkowe" można kumulować. A to tylko jeden z kilku możliwych eksperymentów do przeprowadzenia. Wspomniane przez Shankora zagadki logiczne to tak naprawdę pierdoły i "mini-gierki" które jedyne co oferują w zamian, to klucze czy klejnoty (czyli walutę), więc nie wpływają nawet na progres. Blue Prince wydaje się globalną zagadką logiczną, gdzie znaczenie będą miały cierpliwość i spostrzegawczość na przekroju wielu godzin rozgrywki i poukładanie sobie faktów w głowie. Tymczasem dotarłem nawet do tajemniczego pomieszczenia u góry, ale oczywiście było zamknięte (o czym ostrzegały mnie już notatki znalezione wcześniej, więc nawet nie byłem rozczarowany). Z tego co rozumiem, to pomieszczenie z każdej strony otwierają odpowiednie dźwignie pochowane po domu (znów: sugerują to notatki), bo jedną udało mi się odnaleźć i przestawić, ale akurat w tym runie zablokowałem się w domu zanim zdążyłem do górnego pomieszczenia dotrzeć. Generalnie moje notatki rosną, tak samo jak wiedza o zasadach funkcjonowania domu (kolorystyka pokojów), właściwościach siatki (gdzie jakie pokoje mają szansę się wylosować z puli), po kilku godzinach zauważam jakiś progres i czuję motywację do "jeszcze jednego runu", ale faktem jest, że Blue Prince potrafi być żmudny i skąpy w wynagradzaniu gracza, blokować progres i zmuszać go do rozpoczęcia dnia od nowa. Na tę chwilę jestem w pewnym rozkroku, bo potrafię dostrzec i zrozumieć co w tej grze zachwyca fanów, ale jednocześnie umiem dostrzec wszystko to, co może w Blue Prince odrzucić i zniechęcić już po 2-3 godzinach (powtarzalność i brak znaczącego progresu).
-
ZgRedcasty
Zaproście Pupcia, to największy ekspert od Residentów na forum. A być może na całym świecie. Fascynacja cyklem doprowadziła go do wypalenia i teraz nie potrafi cieszyć się żadną grą, która nie jest Residentem. Sam stał się growym zombie.
-
Helldivers 2
https://gamefound.com/en/projects/steamforged-games/helldivers-2-board-game
-
PC Extreme
No, czyli nadal wychodzi na to, że nie tyle Maxis dało szansę Willowi i SimCity, co dał im szansę Jeff Braun, z którym wspólnie stworzyli Maxis (po to by m.in. wydać SimCity). Jeśli się uprzeć, to można stwierdzić, że to SimCity sprawiło, że Maxis mogło zaistnieć. Nie odwrotnie ;]
-
PC Extreme
PC Gaming to nigdy nie była moja pasja i pewnie już nigdy nie będzie. nawet jeśli branża jutro umrze, to mam zapas konsol i gier na resztę swojego życia. Ale PC Extreme oczywiście kupiłem, ale - jak mawia forumkowy klasyk - się nie cieszyłem. W dodatku dwa egzemplarze, bo nie mogłem się zdecydować czy wolę limitkę z Księciem Persji, czy kolorystycznie przemawiającego do mnie Dooma (którego zresztą uwielbiam). W ramach wsparcia kolejnych inicjatyw. I zamówione w sklepie online, gdyby ktoś pytał, hehe. Będzie więc krótko, bo szczerze pisząc, to był chyba pierwszy specjal, w którym odpuściłem sobie lekturę kilku artykułów, bo kompletnie mnie nie grzały. Dotyczy to głównie zagadnień sprzętowych, ale również wątki z oprogramowaniem jedynie przeczesałem wzrokiem. Generalnie skupiłem się na grach, bo te zawsze są interesujące, niezależnie od platformy. W kilka, a może kilkanaście tytułów miałem okazję zagrać za małolata, bo szwagier od zawsze był graczem PC i na bieżąco z nowościami. To właśnie u niego, podczas weekendowych czy świątecznych odwiedzin miałem okazję po raz pierwszy doświadczyć takich klasyków jak Alone in the Dark, Wolfenstein 3D, Doom, Prehistorik 2, Duke Nukem 3D, Flashback i wiele innych. Nie muszę chyba wspominać jakie one robiły wrażenie na dziecku. Wiele gier lubiłem obserwować jak grał szwagier, bo samodzielnie średnio je ogarniałem (Diablo, kolejni Herosi, a nawet... Phantasmagoria). Do tego miałem okazję pociupać też w parę tytułów, których w specjalu zabrakło (albo pojawiły się tylko w postaci krótkich wątków). Teenagenta przeszedłem chyba trzy razy (ta przeklęta zagadka z ciastkiem w kształcie serca!), pamiętam, że próbowałem też grać w Batman Returns, ale co chwilę gdzieś utykałem i się zniechęciłem. W ogóle preferowałem wtedy przygodówki point and click (Kyrandia 2!), bo z obsługą klawiatury nie szło mi najlepiej, a ten gatunek był raczej bezstresowy. Trochę więc tego i owego liznąłem, ale obecnie to jak przez mgłę. Ostatni tytuł, którym pamiętam, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie, to pierwsi Commandos. Zagrywałem się w to namiętnie (na samą premierę), choć nie miałem pojęcia o istnieniu quick save/load i każdorazowo zaczynałem od nowa. Ale byłem zafascynowany na tyle, że wykupiłem wtedy wszystkie czasopisma, które miały akurat recenzję gry. A były to czasy, gdy gracz miał w czym wybierać pośród prasy. Potem pod choinkę dostałem pierwsze PlayStation i częstych odwiedzin u szwagra już nie potrzebowałem do szczęścia. Mimo wszystko określam się laikiem w temacie PC Gamingu, więc podzielę się jedynie wrażeniami ogólnymi wyniesionymi z lektury tego wydania specjalnego. Konstrukcyjnie i wizualnie to jest niezwykle ładne i mięsiste danie. Przeglądałem to na szybko i byłem w szoku ile zawartości udało się tam upchać. Praktycznie brak reklam, w recenzjach gra za grą lecą jak seria z karabinu maszynowego. Wszystko atrakcyjne dla oka, zadbano o najmniejsze detale, jakieś ikonki, loga, szczególiki, smaczki, nagłówki (symboliczne przeobrażenie DOSa w Windowsa). Przydatne ikony związane z dostępnością gry na GOGu. No składowo to jest tip-top, trudno się do czegokolwiek przyczepić, nawet jeśli pojawiły się drobniutkie wpadki czy to wizualne (dubel screena w Prehistorik 2), czy też treściowe ("ani fabuła, ani wrażenia wizualne nie robią dobrego wrażenia" - Phantasmagoria). Merytorycznie nie czuję się upoważniony, by cokolwiek wytykać, rzucił mi się w oczy jedynie pewien rozdźwięk związany z Willem Wrightem. W recenzji Sim City Ural pisze, że szansę twórcy gry dała dopiero firma Maxis, natomiast w artykule o podgatunkach Sir Haszak pisze, że Will Wright był założycielem Maxis. I o ile zdążyłem się zorientować, ta druga wersja jest prawdziwa. Trochę czepialstwo z mojej strony, ale utkwiło mi w pamięci, skoro obie informacje dzieli blisko 100 stron, a mimo to jakieś zwarcie w mózgu dało mi znać, że coś tu nie gra. Mój ulubiony dział w tym specjalu to oczywiście recenzje, tym bardziej zadowolony jestem, że było ich tak dużo. Dobór tytułów to zawsze będzie pole do dyskusji i to takiej, która do niczego nas nie doprowadzi, chyba że do wniosku, ż to kwestia preferencji. Pewnie, że mógłbym się zastanawiać czy dwa Sim City były konieczne, podobnie jak oba Prehistoriki, ale nie zamierzam z tym dyskutować. Za urocze uznaję to, że udało się w ten dział wepchać kilka nieoczywistych wyborów, takich po których widać, że sam autor mocno lobbował, by dać mu stronę na jakąś grę, może niezbyt dobrą, ale dla niego sentymentalną. Te wydania specjalne to zawsze trochę dzieło pasji, więc miło, że znalazło się trochę miejsca na osobiste wybory i swoiste "dzikie karty". O ile w samym PE oceny gier mają jak najbardziej sens, to w tych wydaniach specjalnych mam spore wątpliwości czy zasadnym jest silenie się na jakąkolwiek notę. Temat już się tutaj przewinął, bo brakuje w tym konsekwencji. Konsolite wystawiający surowe oceny, choć wydźwięk recenzji sugeruje coś innego to koronny przykład. Wychodzi na to, że One Must Fall 2097 jest znacznie lepszą grą niż pierwszy Mortal Kombat, choć o tej pierwszej pamięta dzisiaj tylko garstka graczy z bólami stawów, a ta druga dała początek globalnemu fenomenowi i marce, która trwa do dziś. Ja wiem, że Darek już tłumaczył, ale fakty są takie, że wystawione oceny twierdzą co innego. A jeśli nie warto się nimi sugerować, to po co w ogóle istnieją? Wciąż jestem zdania, że takie grzebanie w śmietniku branżowej historii wymaga innego systemu oceniania opartego na zasadzie: warto zagrać nawet dzisiaj / dzisiaj lepiej nie dotykać i zostawić we wspomnieniach, plus jakaś jedna, dwie noty pomiędzy. Czegoś przydatnego z dzisiejszej perspektywy. Arcade Extreme dobrze kombinowało, ale tamte noty były po prostu odpowiednikiem cyfrowych 1-5, więc to też nie to. Coś jeszcze? No ten nieszczęsny opis do Dooma. Staranny, atrakcyjny wizualnie, nostalgicznie słuszny, ale trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której ktokolwiek z niego korzysta. Albo chociaż przeczyta coś więcej, niż pierwszą misję. Przecież ją się szybciej przechodzi, niż trwa lektura. Fajne, ładne, nawet się uśmiechnąłem pod nosem na ten widok, ale może nie róbcie więcej. Aha, no i Perez czytający materiał o czasopismach: Mimo to generalne wrażenia z PC Extreme mam całkiem pozytywne, choć z racji tematyki nie oczekiwałem wiele, bo nie byłem targetem. Może gdybym się zmusił do lektury tych kilku materiałów, które ominąłem, to byłoby gorzej. A tak to poczytałem o fajnych gierkach, pooglądałem ładne obrazki, wpisałem nawet kilka tytułów, które być może kiedyś chciałbym osobiście sprawdzić, chociaż pewnie i tak tego nie zrobię (szanse oceniam na 5%). Brawa dla V0yagera i autorów. Nie wiem czy gratulacje od konsolowca z krwi i kości cokolwiek dla Was znaczą, ale i tak napiszę, że daliście radę.
-
SNES Extreme
Roger, ten Khazan Ci nie pójdzie na SNESie.
-
ZgRedcasty
GDZIE MOŻNA ZAMAWIAĆ?!
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
Najlepsze okładki mają 3 i 4, ale że 1 i 2 są grami lepszymi czy też bardziej sentymentalnymi, to niektórzy dylemat mieli pewnie niemały.
-
SNES Extreme
Nie no, tylko pamiętajcie, że kilka okładek musi być chujowych, abym nie musiał kupować zbyt wielu wariantów.
-
The First Berserker: Khazan
Czyli klasycznie. Trzeba poczekać z pół roku, aż znerfią najtrudniejszych bossów, potem grę na luzie przejść i wbić do tematu z tekstami typu: "to z tym Viperem mieliście problem? Padł przy pierwszej próbie. W ogóle łatwa ta gra jakaś, a po opiniach spodziewałem się trudniejszej przeprawy." No to do przeczytania za kilka miesięcy.
-
Czy Zax musi pisać?
WOW, no to kłaniam się w pas, raptem 18 lat temu, wraz z Fenixem i Starem w składzie xd Dobrze wygrzebane Pix, szacun dla Ciebie, ale to kompletnie nie zmienia sytuacji, bo Zax lata temu już się od PE odciął w tym kontekście. Od tego czasu miał masę okazji się pokazać, albo zabrać głos. Tymczasem on znalazł sposób na czerpanie profitów i jednoczesne uniknięcie odpowiedzialności.
-
Zakupy growe!
Po czym poznać, że się przesadziło? Po tym, że w styczniu Twoje zakupy growe wyglądały tak: W lutym trochę popuściłeś lejce, ale bez przesady: A w marcu doszło do spięcia w obwodach:
-
Czy Zax musi pisać?
Z Zaxem mam ten problem, że on siedzi w swojej bańce, a to nigdy nie jest dobre podejście w przypadku kogoś, kto chce uchodzić za profesjonalistę i publikować swoje opinie w szerszym gronie. On jest mocno anonimowy, zachowuje się chwilami jak bot, NIGDY nie konfrontuje się się z krytyką, nigdy nie utożsamia się z PSX Extreme (poszukajcie go w jakimkolwiek redakcyjnym zlocie, albo w filmie dokumentalnym). Żadnym sposobem nie nawiążesz z nim kontaktu, co jest bardzo wygodną dla niego opcją. Pierdolić głupoty, unikać za to odpowiedzialności poprzez odwracanie wzroku. Ale do wytykania błędów innym recenzentom to jest pierwszy w kolejce. Gość jest trudny do zniesienia i najwyraźniej nie dojrzał do współczesnej metody komunikacji z odbiorcami, na których ma wyjebane. Polecam więc mieć wyjebane na niego i nie sugerować się jego opiniami w ogóle.
-
własnie ukonczyłem...
No tak, ona funkcjonowała nawet w ramach jakiegoś zestawu właśnie "szybkich strzałów" wraz z dwiema innymi grami (Guild 02)i pewnie dlatego też nigdy nie wyszła poza sferę cyfry (choć Guild 01 dostało wydanie na carcie). Ale na YT można złapać kilka materiałów na temat gry, mocno pozytywnych.
-
własnie ukonczyłem...
Gierka jest dokładnie tym, czego mógłbym od niej oczekiwać i jeśli mógłbym jej wytknąć jakąś kluczową wadę, to fakt, że jest zbyt mała, zbyt krótka. Chciałoby się więcej czasu na kreowanie przyjaźni, budowanie jakiegoś przywiązania. A tak to mija zbyt szybko. Czy eShop na 3DS jest w jakikolwiek sposób aktywny to nie wiem (wiem jedynie, że zakupów nie zrobisz), ale jakby co to mogę jutro rano sprawdzić co tam się wyprawia.
-
własnie ukonczyłem...
Attack of the Friday Monsters [3DS] Niecodzienną sytuację miałem z tą grą. Z jakiegoś powodu kupiłem ją jeszcze za czasów świetności 3DSa, gdy tamtejszy eShop funkcjonował w najlepsze (gra nie ma fizycznego wydania). Pamiętam, że popykałem godzinę, może dwie i odpuściłem. Attack of the Friday Monsters przypomniała mi o sobie ikonką, gdy ostatnio odkurzyłem swoją konsolkę, więc pomyślałem - czemu nie? Uczciwie zapłaciłem, to przejdę, tak nakazuje kredo gracza. To mała, ciepła, czuła gierka. Sohta to kilkuletni dzieciak, którym przyjdzie nam pokierować. Miejsce i czas akcji? Jakaś malutka japońska wioska w latach 70. zeszłego wieku. Przeuroczo ciasna, skąpana w wakacyjnym upale, który aż wylewa się z małego ekraniku. Słychać cykady, pobliski strumyk cicho szemrze, gdzieś w oddali przejeżdża pociąg. Idyllę chwili i miejsca zakłócają jedynie krater po meteorycie i odciski gigantycznych łap potworów. Skąd się wzięły? Czy są zagrożeniem? Wraz z Sohtą spróbujemy odnaleźć odpowiedzi na te (i inne) pytania. Gameplay to bieganie Sohtą po wiosce i okolicach (predefiniowane rzuty kamery), pogaduszki z mieszkańcami, wypełnianie ich próśb. Bohater w trakcie swojej przygody pozna nowych przyjaciół, rywali, zdąży nawet się zauroczyć koleżanką. Wszystko to podane jest nam w tej beztroskiej, dziecięcej perspektywie. Trochę naiwnej i łatwowiernej, trochę skłonnej do zbyt bujnej wyobraźni. Czego dziecko nie potrafi logicznie wytłumaczyć, do tego dorobi sobie fantazyjną otoczkę. Cyniczny dorosły cicho parsknie pod nosem widząc do jakich bezkrytycznych i ufnych wniosków potrafią dotrzeć Sohta i jego przyjaciele. Attack of the Friday Monsters to gra rozluźniająca, bezstresowa, chill. Biegamy po tych kilkunastu ekranach składających się na całą mapę “świata” wykonując proste, acz urocze fetch-questy (główne i drugoplanowe), tym samym popychając fabułę do przodu. Jedynym zajęciem pobocznym jest zbieranie porozrzucanych kolorowych kamyczków, które z kolei zamieniamy na karty z potworami. A skoro są karty, to jest też karciana mini-gierka. Niespecjalnie skomplikowana, bazująca na zasadach papier-nożyce-kamień, ale dodająca element losowy i zmuszający do odrobiny dedukcji. Nikogo nie porwie na długie godziny, ale to całkiem uroczy dodatek. Zresztą “urocza” to przymiotnik, którym można opisać całą grę. Podobnie jak “ciepła”. Letni, wakacyjny klimat jest bardzo sugestywny, jak na tak mały tytuł. To raptem 4-5 godzin rozrywki, a to i tak przyjmując, że będziesz leniwy i niespieszny w wypełnianiu zadań. Jeśli zechcesz w Attack of the Friday Monsters zaliczyć wszystkie 26 questów, to przygotuj się na dodatkową godzinę grindu karcianki, ale to już dla graczy z nie zawsze zdrowym syndromem “muszę mieć 100%”. To ja. Nie mam pojęcia czy jest obecnie jakikolwiek legalny sposób na zdobycie tej gry, obstawiam, że nie, więc nawet nie czuję odpowiedzialności polecając ją. Kradzioną za darmo można sprawdzić. Gran Turismo 7 [PS5/PSVR2] Stałem się tym, z czego się śmiałem. Chłop jeździ w kółko samochodzikiem, no trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Kombinacja: pierwsza kierownica (bez ekscesów, rozsądny wybór w stosunku jakość/cena, czyli G29 + Wheel Stand Pro) plus gogle PSVR2. No kurwa. Niesamowita rzecz, nawet na pijackie imprezy, choć nie dla słabych żołądków. Powyższe było moją główną motywacją, by odpalić Gran Turismo 7. Bo pomimo krótkich epizodów z serią jeszcze za czasów PS1, to nigdy nie byłem zwolennikiem symulacyjnych gier wyścigowych. A biorąc pod uwagę krytykę starych wyjadaczy cyklu, którzy narzekali na to, że GT7 kłania się brudnym każualom, to chyba mogę się z nimi zgodzić, bo jako niedzielny każual w gatunku, czerpałem z gry dużo rozrywki, więc najwyraźniej coś jest na rzeczy. Oceniam ją więc jako amator niemający styczności z poprzednimi częściami serii, chłop który większość gry jeździł na automatycznej skrzyni biegów i niską, bo niską, ale jednak z kontrolą trakcji. A jeśli akurat nie na PSVR2, to w trybie chase cam. Czyli trochę arcadowo, rozrywkowo i bez potrzeby pocenia się o rezultaty. Pozwijcie mnie. Gran Turismo 7 rozkręca się powoli i w zasadzie przez kilka pierwszych godzin prowadzi gracza za rączkę. Od zawodów, do zawodów. Kolejne tryby udostępniane są cyklicznie, więc nie ma mowy o przytłoczeniu. Próg wejścia jest na poziomie podłogi, praktycznie go nie ma. Zaczynamy zabawę od wyścigów istnych mydelniczek na kółkach, rozwijamy zatrważające prędkości 100 km/h, by stopniowo zaliczać progres, odkrywając kolejne atrakcje, zasiadać za sterami prawdziwych motoryzacyjnych bestii. Gra nagradza nas za wszystko. To wpadnie jakieś nowe auto, to kredyty na ulepszenie starego, to jakiś nowy tryb, albo stary ulega rozszerzeniu. I tak sobie jeździmy, zbieramy kolejne samochody niczym pokemony (ale dla heteroseksualisów) wpadamy w miłą pętelkę gameplayową, dopamina płynie gęsto. Po kilku godzinach wprowadzenia mamy już dostęp do pełnego asortymentu GT7 i w zasadzie możemy robić co chcemy, twórcy puszczają naszą rękę. A jest się czym bawić. Obecnie to przeszło 550 aut i pewnie z 40 tras. Niezliczona ilość zawodów z określonymi wytycznymi. Kilka sposobów na zdobycie i zakup wymarzonego auta, tuning mechaniczny (o różnym stopniu zaawansowania), tuning wizualny, udostępniane przez społeczność fikuśne malowania karoserii, masakrycznie rozbudowany tryb fotograficzny, wyzwania tygodniowe, wyzwania online (zarówno wyścigi, jak i time triale), niekonwencjonalne misje (np. dojedź do mety, jednocześnie oszczędzając paliwo), no i oczywiście licencje. Na pewnym etapie gry stwierdziłem, że w sumie chciałbym wyciągnąć z GT7 platynowego dzbanka, a ten, poza pewnym grindem (kasa, wyścigi online) wymaga pewnego poziomu umiejętności, czyli zaliczenia wszystkich podstawowych licencji na “złoto”. Umiejętności, których ja generalnie nie posiadam, ale potrafię być uparty i cierpliwy, więc połknąłem haczyk. Ach, cóż to była za przygoda. Wyzwania wymagające, bym wyszedł ze swojej strefy komfortu, porzucił kontrolę trakcji, zrezygnował z automatycznej skrzyni biegów, by zacząć się nieco pocić za kółkiem i zyskać kilka setnych sekundy na okrążeniu. Przyznam, że w niektórych przypadkach spędzałem na jednym etapie kilka godzin, ale kurde, syndrom “jeszcze jednej próby” był silny. Jest coś uzależniającego w tej jeździe “na żyletki”, precyzyjnym zaliczeniu każdej tarki, pełnym czułości operowaniu gazem przy wyjściu z zakrętu. Chyba mój peak doświadczenia z grą. Że gra wygląda rewelacyjnie, to chyba nie muszę pisać. Modele samochodów to chwilami jakiś absurdalny poziom detali, klosze tylnych lamp potrafią mieć wygrawerowane logo producenta, albo jakieś inne nieistotne oznaczenia. Wnętrza? Nieprawdopodobne w trybie VR, aż chciałoby się chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, pojebana rzecz. Do tego cała gra wręcz skrzy od tego słynnego motoryzacyjnego porno, dostarcza ciekawostek, wizualnych atrakcji, angażuje mordy osobiście odpowiadające za design i konstrukcje kolejnych aut. Całość brzmi i wygląda wyśmienicie, imponująco, jak z wykwintnego katalogu. Jedynie muzyka zaczyna męczyć bułę po kilku godzinach, ale od czego mamy Spotify na konsoli? Doskonale sobie zdaję sprawę, że nie jestem kompetentny, by oceniać Gran Turismo 7 w wielu aspektach. Ale jako gatunkowy laik, który aktualnie spędził z grą 210 godzin (platyna tuż przed 200) chyba mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że wciągnęło mnie jak turbina. Wracam regularnie, by sobie pojeździć przy spotifajowej plejliście. Ender Lilies: Quietus of the Knights [PS4] Poczułem się zmotywowany. Kontynuacja Ender Lilies ponoć jest rewelacyjną metroidvanią, a ja przecież do tej pory nie zaliczyłem jeszcze pierwszej części. Pora nadrobić zaległości. Fabuła? Schematyczna, ale która w gatunku ostatnio porywała? Świat pochłonięty zarazą, potwory panoszące się po niegdyś tętniących życiem lokacjach. Jest parę sentymentalnych wstawek, wątek poświęcenia, lojalności, oddania. Trzy zakończenia, w zależności na ile zechcemy się zaangażować, choć pierwsze trudno nawet określić endingiem, raptem czymś w ramach przerwy w połowie seansu. Lily to bezbronna bohaterka. Może skakać, rzucać się na podłogę w celu uniknięcia zagrożenia, ale w celach ofensywnych musi polegać na duchach upadłych wojowników. To tak naprawdę kwestia kosmetyczna, bo tych duchów używa się dokładnie w ten sam sposób, jakbyśmy sami dzierżyli broń, responsywności im nie brakuje, więc ani przez chwilę nie czujemy się bezbronni. Jasne, że niektóre duchy mają ograniczoną ilość użyć (regenerują się przy “ognisku”, albo przy użyciu innych specjalnych umiejętności), inne wymagają cooldownu, ale wiele z nich możemy używać bez ograniczeń. Niemniej każdy duch ma swoje atrybuty, rodzaj ataku i właściwości, więc warto uzbroić się na każdą ewentualność (zwarcie, dystans, buff, jeszcze inne pomagają w eksploracji). Na podorędziu możemy zawsze mieć dwa zestawy ataków (zmieniać je możemy przy “ognisku”), więc troszkę fajnej zabawy w tworzenie buildu jest. To w sumie znamienne, że ja piszę “ognisko”, a Wy wiecie co mam na myśli. Tutaj jest to ławeczka i jej warianty (jak w Hollow Knight), ale jednocześnie mogę zapewne niektórych z Was uspokoić, Ender Lilies nie zawiera elementu powracania po upuszczony loot, więc zgon jest praktycznie bezkarny. Ok, przymusowo wracamy do ostatniego checkpointu, ale poza tym zachowujemy wszystko, łącznie z doświadczeniem, które pęcznieje wraz z zabijaniem kolejnych wrogów. Przyznam, że to całkiem miłe, by po porażce nie musieć oglądać się za siebie, zamiast tego móc stwierdzić, że w takim razie pójdziemy sprawdzić co słychać w innym miejscu mapy. A skoro już jestem przy mapie, to mam jej do zarzucenia pewną umowność w określaniu wejść i wyjść, ale to jest jeszcze do przełknięcia, bo nie na takich strzępach się operowało. Bardziej boli brak możliwości stawiania jakichkolwiek znaczników. A przy metroidvanii to potrafi być bardzo bolesne, by zapamiętać każdy rodzaj przeszkody, który nie pozwolił nam przejść dalej. Nawarstwianie się tych ślepych zaułków w dalszym etapie gry może być uciążliwe i wielokrotnie pałowałem się na darmo przez kilka/kilkanaście ekranów, by móc sobie przypomnieć, że w sumie nadal nie mogę tej przeszkody pokonać. Natomiast na plus zaliczę oznaczanie przez grę każdej komnaty, którą wyczyściliśmy z istotnego lootu. Niezwykle pomocne. Rzecz w tym, że Ender Lilies bez wątpienia bardzo kompetentną reprezentantką gatunku. Może nie dostarcza niczego przełomowego, niczym też specjalnie się nie wyróżnia, ale wszystkie istotne elementy gameplayowe egzekwuje na tyle sumiennie, że całość komponuje się w świetną grę. Eksploracja jest nagradzająca i satysfakcjonująca. Bossowie nie są popychadłami i wymagają koncentracji, ale z racji dość ograniczonego wachlarza ataków nie są też przesadnie skomplikowani. W trakcie eksploracji mamy możliwość bezkarnego teleportowania się do każdej ławeczki, więc rozgrywka generalnie przebiega bez większych przestojów, jest po prostu przyjemna i zadowalająca. Do tego wizualnie trudno grze cokolwiek zarzucić. Może da się odczuć pewną monotonność, bo lokacje są bardzo podobne klimatycznie, różnią się nieco kolorystyką, ale w sumie to samo można napisać o świecie Hollow Knight. Jestem gotowy uznać, że dzięki temu zachowują pewną spójność nastrojową i koherentność wizji, a to już potrafię docenić. Warstwa audio? Dużo pianina i - co zaskakujące - wokalnych wstawek. Trudno nie zwrócić na muzykę uwagi, bo często nie jest tylko plumkającym gdzieś w tle zestawem dźwięków. Nierzadko wysuwa się na pierwszy plan i bywa inspirująca. Generalnie oprawa i wykonanie tej gry to jest kwestia, do której nie sposób się przyczepić, można tylko pochwalić. Niezwykle godny to reprezentant gatunku. Z racji specyficznej oprawy jednego gracza zauroczy bardziej, innego mniej, ale to już kwestia preferencji artystycznych czy stylistycznych. Mechanicznie Ender Lilies nie powinno zawieść nikogo. Chyba, że ktoś szuka wygórowanego wyzwania, to raczej nie ten adres - gra nie rzuca kłód pod nogi. W moim przypadku to było 18 godzin na 100% mapy. Oceń samodzielnie.