Skocz do zawartości

Kmiot

Senior Member
  • Postów

    6 757
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    151

Treść opublikowana przez Kmiot

  1. Nie oszukujmy się. Z większością ekipy nie ma kontaktu, bo większości ekipy na tym kontakcie nie zależy. Ani tu, ani nigdzie indziej w internecie. To, że czasem powstanie tutaj jakiś temat o naturze uszczypliwego trollingu nie zmienia faktu, że "większość ekipy" nie zajrzałaby na forum nawet gdyby tutaj były same pochwały i peany pod ich adresem. W teorii: komu powinno bardziej zależeć na informacji zwrotnej i kontakcie? Po czyjej stronie jest inicjatywa? Żaden czytelnik nie będzie się ścierał z argumentowaniem zarzutów czy krytyki, skoro ta i tak pozostanie kompletnie bez odzewu, bo przecież "tutaj sami hejterzy". Przejeżdżałem się już na tym wielokrotnie, inni też, więc proszę się nie dziwić, że aktualnie dyskusja opiera się na uszczypliwościach, bo na głębsze analizy szkoda czasu i wysiłku. Gdyby niektórzy autorzy choćby zaznaczyli swoją obecność tutaj i ewentualną gotowość odniesienia się do jakiejś opinii, to może sytuacja nabrałaby sensowniejszego kształtu. Pochwał nie brakuje, ale dużo milej się je pisze ze świadomością, że dotrą do autora, bo ten wykaże chęć, by się za nimi rozejrzeć. Drzewo konstruktywnej dyskusji znacznie łatwiej się ścina, gdy po obu stronach piły moja-twoja ktoś stoi. Samemu to ja pierdolę.
  2. Właśnie obejrzałem. Pomijając krindżowe wstawki to wszystko się zgadza. Ładnie nas kolega Homelander próbował wpuścić na minę. Zapomnijmy o Ecco, bo najwyraźniej wszyscy są zgodni, że to szrot. A teraz głupie pytanie. Na czym niby polega PRAWILNE granie w tego Sonica 2? Na tych poziomach jest w ogóle sens robić cokolwiek więcej, niż po prostu zapierdalać w kierunku wyjścia? Bo trochę nie czaję idei tej gry xd
  3. Kmiot

    ZgRedcasty

    @mitra SIĘ POCHWALIŁ, ŻE MA, KREZUS. Daj mje, będę szpanował na półce i zdmuchiwał co tydzień kurz.
  4. Pograłem z dwie godzinki w tego Ecco i sam nie wiem. Początek nie porywa, a co gorsza, zdarza mu się frustrować gracza (czytaj: mnie). Bywa mocno niezrozumiały w tym, czego oczekuje. Teoretycznie naszym zadaniem jest opuścić lokację i przedostać się do kolejnej, ale często jakimiś dziwnymi metodami. Drogę blokują nam jakieś gigantyczne kryształy z dupy wzięte i aby się ich pozbyć musimy najwyraźniej każdorazowo odnaleźć inny kryształ, który wygląda identycznie. Dopiero on da nam moc, by usunąć ten pierwszy kryształ blokujący progres. Mocno to nieintuicyjne, bo do każdego trzeba podpłynąć i obadać czy to kryształ-drzwi, czy kryształ-klucz. Tak jakbyś w Zeldzie by otworzyć drzwi nie musiał odnaleźć klucza, tylko drugie drzwi i dopiero wtedy mógł wrócić do tych pierwszych. W ogóle te szmaty i tak się z powrotem zamkną jak tylko przescrollujesz ekran, więc zdarzy się przez nieuwagę, że trzeba będzie zasuwać po "klucz" jeszcze raz. W innej lokacji musiałem blokujące dalszą drogę głazy zlikwidować spychając na nie... dużą muszlę. Trochę bez sensu, ale ok. W ogóle przepychanie przedmiotów naszym delfinem to trochę katorga. Żeby nie było zbyt przyjemnie, to gra nakłada presję czasu, bo Ecco co jakiś czas musi zaczerpnąć powietrza, więc czasami desperacko szukamy w głębinach jakichś kieszeni powietrznych, bo jak się "utopimy", to lokacja od nowa. Z drugiej strony nie powinniśmy się spieszyć, bo wtedy łatwo wpaść na wszędobylskie meduzy czy inne kolce, a to z kolei robi krzywdę naszym punktom zdrowia, a kiedy te się skończą, to wiadomo - lokacja od nowa. Ciśnienie trochę jest, a ja akurat w grach pośpiechu nie lubię. Początkowe miejscówki to błękitna głębia oceanu i jakieś podwodne jaskinie, dość urokliwe, ale szybko popadają w monotonię i powtarzalność, a stale respawnujące się wrogie meduzy czy rozdymki irytują. Ostatecznie rozgrywka polega na kilkukrotnym powtarzaniu każdej lokacji, aż nie poznamy jej wystarczająco dobrze, by wreszcie za którymś podejściem uzbrojeni w niezbędną wiedzę przepłynąć ją z sukcesem. Mnóstwo tutaj ślepych "uliczek", daremnej eksploracji i słabo wyróżniających się na tle otoczenia elementów interaktywnych. Obok jednego głazu przepływałem parokrotnie bez świadomości, że mogę go przepchnąć. Jest tez możliwość wyświetlenia "mapy lokacji", ale ta każdorazowo pokazuje fragment niewiele większy od tego, który aktualnie mamy na ekranie. No i samo pływanie nie jest specjalnie przyjemne. Ecco ma dużą bezwładność, co jest zrozumiałe z punktu widzenia środowiska gry, ale pokonywanie precyzyjnych fragmentów gry to udręka. Z ciekawości obadałem na YT walkthrough z tej gry, by sprawdzić czy rozgrywka jakoś ewoluuje, ale z tego co powierzchownie zaobserwowałem, to do końca robimy to samo - błądzimy w labiryntach lokacji, walczymy o oddech, unikamy zagrożeń (potem ganiają nas nawet jakieś dziwadła rodem z Obcego, co do kur'wy?) i pływamy od kryształu do kryształu. Środowisko się zmienia, ale niekoniecznie na lepsze. No generalnie nie poczułem się zachęcony, tym bardziej, że już początek bywał frustrujący, a domyślam się, że dalej przyjemniej nie będzie. Nie polecam. Jutro chyba dam kolejną szansę tej niebieskiej kur'wie w czerwonych trampkach.
  5. Ja tylko chciałbym napisać, że jebać Sonica. Ale pozostałe dwie nie wykluczam, że obadam. Przy okazji możemy podyskutować dlaczego Sonic ssie chuja Frostiego.
  6. Kmiot

    Gran Turismo 7

    No tak, bo słuchajcie, ja nie jestem w 100% przekonany, że to mnie wessie na tyle, by od razu wchodzić na wysoki pułap wydatków, albo zapierdolić sobie pół pomieszczenia karoserią do hondy civic z zamontowaną kierownicą, by pojeździć raz w tygodniu w weekend. Dlatego aktualnie mam umiarkowane oczekiwania i zdaję sobie sprawę, że jak ktoś ma ponadprzeciętny setup, to będzie też miał nieco zaburzony pogląd na sprawę (na zasadzie "teraz bym już do tamtej kierownicy/stojaka nie wrócił"), ale proszę o rozsądek, bo tak jak pisałem: nawet nie mam pewności czy to zabawa dla mnie, traktuję to dość testowo, ale jednocześnie nie chcę kupować byle gówna. To w zasadzie moja pierwsza poważniejsza inicjatywa w temat kierownic i najistotniejsze jest, bym się po prostu nie zniechęcił na start, bo kupię jakiś paździerz. Chciałbym chociaż wynieść z tego wrażenia w rodzaju: kurde, fajna zabawa, a przecież może być jeszcze lepiej. Bo upgrade zawsze mogę zrobić, jeśli już wsiąknę w temat. Pisząc "stelaż" miałem na myśli coś do przytwierdzenia kierownicy, bo na kiju od miotły to żadna gra, więc wszelakie stojaki również wchodzą w grę, jeśli zapewniają zadowalającą stabilność (stosunek jakość/cena). Póki co wnioskuję, że G29 + WSP ma aprobatę większości z Was. A i dla mnie wydaje się wystarczająco na start zabawy.
  7. Potwierdzam, że ulepszenia amuletów też się wliczają do % 25k waluty i 20 monet potrzebowałem, by ulepszyć wszystkie brakujące. Dobrze, że miałem uzbierane.
  8. Kmiot

    Gran Turismo 7

    Ok, Panowie Forumowi Rajdowcy. Załóżmy, że mam już GT7, mam też PSVR2 i chciałbym do tego kierownicę. Jakie są obecne ustalenia i która najlepsza w takim przypadku, bom laik w temacie? Oczywiście marketowe gówna odpadają, interesuje mnie coś solidnego i kompetentnego, ale niekoniecznie super profesjonalnego (czytaj: przesadnie drogiego), bo planuję się bawić czysto rekreacyjnie i od czasu do czasu tylko. Możliwość dokupienia sensownego stelaża mile widziana. Coś w granicach 1,5k PLN kupię (w sensie kierownicę, stelaż liczę osobno)? Generalnie jestem skory dołożyć kilka stów, jeśli zajdzie taka konieczność. Wystarczą same modele, na które powinienem zwrócić uwagę, ewentualne opinie sobie poszukam. Dzięki.
  9. To z amuletami to trochę kutasiarskie zagranie, bo właśnie się zastanawiałem dlaczego mi pokazuje 97,6%, mimo że wyczyściłem i wylizałem całą mapę (czysta przyjemność). Bo po co miałbym ulepszać amulety, których nie używam. Ech, trzeba będzie jutro na chwilę odpalić grę i dobić dla poczucia skompletowania, bo materiałów/waluty mam nazbierane. Świetna gierka. Takie tegoroczne Afterimage, hehe.
  10. O kurde, dzięki za spoiler Chyba komuś bardzo zależy na pewnej grze.
  11. Roger dodał tuż przed drukiem. A potem spierdolił na Malediwy przed gniewem byłego rednacza.
  12. Odsprzedam swoje zaproszenie na Extreme Party 2023, bo nie mogłem na nim być.
  13. Myślę, że zawsze można spróbować zachęcić innych kolejnym miesiącem propozycji, aż do momentu, gdy temat umrze śmiercią naturalną przez zaniedbanie. Głosowanie rzecz jasna nie ma sensu, bo udział niektórych użytkowników ogranicza się tylko do oddania głosu i tyle ich widziano do kolejnego miesiąca. Więc można, ale nic wiążącego.
  14. A jak kupię wszystkie okładki to odblokują mi się dodatkowi zawodnicy w Tekkenie? Albo chociaż skórki?
  15. No miałem trochę ból głowy z wyborem GOTY, bo wiadomo jaki rok za nami. W sumie ograłem 22 nowości z 2023 roku, więc było w czym przebierać, bo prawie wszystkie były grami przynajmniej dobrymi. Troszkę boksowałem się z myślami, ale kurwa, przecież chodzi o wybór najlepszej gierki roku, a to nie jest dylemat z pogranicza życia i śmierci. Więc lecę. GOTY: Lies of P. Uzasadnienia nie mam merytorycznego, po prostu tak czuję, że chce wyróżnić właśnie ten tytuł. Dostarczył mi ogromu emocji i obudził we mnie bardzo pozytywny opór, by jeszcze raz spróbować pokonać tego czy tamtego bossa. Dochodziło nawet do sytuacji, że wieczorem wyłączałem grę po kilku(nastu) podejściach z planem, by kontynuować jutro przy "świeżej głowie", ale jeszcze przed snem włączałem grę ponownie, by spróbować kilka kolejnych razów, więc Pinokio trochę siadł mi na głowę. Atmosfera mrocznej baśni, niezapomniani bossowie, lokacje, stopień wyzwania, patenty (składanie broni) i przede wszystkim satysfakcjonujący gameplay (parry!), jak na debiut studia, Lies of P wyszło zadziwiająco dopieszczone i dopracowane. Runner Up pierwszy: Armored Core VI: Fires of Rubicon Dał mi w kość i sprawił, że przy starciach z bossami gibałem się na kanapie jak te dmuchane ludziki na festynach. Ale byłem laikiem, ledwie się uczyłem tej gry, na własnych błędach poznawałem jej zasady i właściwości uzbrojenia czy elementów konstrukcyjnych mecha. Na długo utknąłem przy tutorialowym bossie, bo nie zdawałem sobie sprawy, że atak melee można przedłużyć w całą kombinację, no żal było patrzeć. A potem gra zaoferowała mi absolutnie spektakularne chwile i pojedynki wśród tysiąca pocisków różnego rodzaju. Dynamika, reżyserowane momenty, fabuła bardziej angażująca, niż początkowo się wydaje (jak to u From Software). Byłem w pełni zmotywowany, by grę przejść trzykrotnie, a to już musi coś znaczyć. I w porównaniu do pierwszych żałosnych podejść, później byłem już nosicielem śmierci dla przeciwników. W zasadzie AC6 to takie moje GOTY na równi z Lies of P i gdybym mógł, to wybrałbym obie, ale kurwa nie mogę, co nie? Runner Up drugi: Afterimage Haha i chuj. Rewelacyjna metroidvania, a mam do nich ogromną słabość od kiedy jeszcze na PS1 miałem okazję ucztować przy SotN. Jedyne co można Afterimage zarzucić, to fakt, że nie oferuje niczego oryginalnego oraz ma niespecjalnie wyróżniającą stylistykę (a niektórych wręcz odrzucającą). Poza tym konstrukcyjnie, gameplayowo i eksploracyjnie to perełka od której nie mogłem się oderwać godzinami. Świetny system walki z całym wachlarzem broni, kapitalne nagrody dla ciekawskich (nie żadne gówno lore w postaci listów, audiologów, czy inne śmieci - samo mięsko gotowe do użycia), OGROMNA mapa z urozmaiconymi lokacjami, bestiariusz obejmujący prawie 200 wrogów i 30 unikatowych bossów. Gra przebogata pod każdym względem i jak zassie, to nie puści. Na dobrą sprawę mógłbym w miejsce GOTY/runnerupów wrzucić z dziesięć tytułów, ale postawiłem na mniej oklepane tytuły. Alan Wake 2, Resident Evil 4 Remake, Street Fighter 6, Dredge, Final Fantasy XVI, RoboCop, Zelda, Spiderman 2, Super Mario Bros: Wonder, Jusant, Cocoon, Bomb Rush Cyberfunk, Hogwarts Legacy, Dead Space Remake, to wszystko gry zasługujące na wzmiankę, bo zdarzało się, że były pyszne. A specjalne wyróżnienia z mojej perspektywy należą się Metroid Prime Remastered za to, że w końcu miałem okazję nadrobić Metroida 3D i to odrestaurowanego perfekcyjnie, oraz The Talos Principle 2, bo gra wyszła w grudniu i przez to boleśnie jest pomijana we wszelakich podsumowaniach roku. A to logiczny majstersztyk. Rozczarowanie roku: Brak. Gdybym chciał być złośliwy w którymkolwiek kierunku, to mógłbym tutaj wrzucić zarówno nowego Spidermana, jak i Zeldę. Ale nie zrobię im tego, bo obie gry są wręcz rewelacyjne, a ich jedynym grzechem oraz problemem jest to, że poprzednicy postawili poprzeczkę absurdalnie wysoko. I nie żałuję ani godziny, którą im poświęciłem, choć wiele z nich świeżością nie powalało. Średniak roku: Tchia. Powinien być tutaj RoboCop, ale wierzę, że i bez mojego głosu wygra tę kategorię w pełni zasłużenie. A ja wykorzystam ten moment, by przypomnieć o Tchii, która dała mi dużo frajdy, ciepła i parę razy skutecznie rozbawiła, poza tym nieco zawstydza potężne Nintendo, na przykład możliwością nurkowania w wodzie, którego Japończycy przez sześć lat nie ogarnęli, a grupka devów z Nowej Kaledonii dała radę. Na co czekam w 2024: remastery/remaki Suikodenów oraz "duchowego następcę" tychże, czyli Eiyuden Chronicle. Remake Silent Hilla 2 też się sprawdzi, ale obawy mam spore. No i najwyższa pora, by Nintendo pokazało nowy kalkulator. Na czym gram: głównie PS5 (również PSVR2) i Switch, ale przeplatam dużą ilością starszych sprzętów i gier na nie.
  16. Kmiot

    Top Spin 2K25

    Top Spin 4 był zaskakująco ostro młócony z kolegami przy piwie. Włączyliśmy na chwilę tylko sprawdzić, a skończyło się na kilku godzinach grania. No świetny był. Od tamtej pory sprawdzamy w miarę możliwości różne tenisy w abonamentach i żaden nie dorównał. Jest nadzieja, że ten się uda. Tylko "coming soon" może znaczyć cokolwiek. Orientacyjnie coś wiadomo kiedy?
  17. Dobrze, nie daj się omotać. Niech zasłuży. Pozdrawiam ją przy okazji, jak zapyta "co tam na forumku?". Jesteś na okresie próbnym, jak się sprawdzisz, to za trzy miesiące masz Farminga. Daję Ci po prostu czas na wycofanie się bez konsekwencji. Nie chcę byś czuł się zobowiązany do pozostania, bo dali Farminga. Z "właśnie ukończyłem" da się coś wygrzebać, bo temat od lat dość solidnie eksploatowany i ciągle aktywny, więc i w przyszłości nie powinno zabraknąć materiału. O ile tradycyjna forma dawała Zgredom więcej miejsca, z którym często nie wiedzieli co zrobić (gatunki, które ich nie interesują), tak nowa formuła wydaje się za ciasna, by każdy oddał w niej swoje wrażenia, szczególnie po takim sytym 2023. Strona czy 1/2 strony do dyspozycji dla każdego to z kolei może być za dużo, bo pomnożone przez15-16 autorów daje już parę stron. Może chociaż 1/3 strony? Cóż, przekonamy się za rok. Na tę chwilę chciałem tylko obwieścić, że spośród tych dwóch formuł wolałem jednak starą i zabałaganioną. Miesiąc temu była recenzja Warhammera, ale tego fantasy, więc w sumie niech Ci będzie, że to nie to samo. Wiem, że nie składasz. Bardziej mi chodziło o to, że zapowiadany był nowy layout i chyba machnąłeś na to ręką. A ten obecny jest dziwny w proporcjach: ogromna czcionka we wstępniaku, malutka w treści recenzji, wystarczy trochę zmniejszyć ten pierwszy, a recenzja zyska odrobinę miejsca. Chciałbym jednak zaznaczyć, że się na tym nie znam i czasem trzeba rzeźbić w gównie od strony składu, żeby wyszło cokolwiek. A Pluto dzisiaj sobie zapuściłem, zaraz chyba idę odpalić drugi epizod, więc jeden mały potwierdzony sukces kącik może sobie dopisać do życiorysu.
  18. Sprawa z Kalendarzem Gracza bardzo mnie zmartwiła. Mam nadzieję, że mój egzemplarz się nie zmarszczy leżąc na dnie szafy przygnieciony tymi z 2022, 2021, 2020, 2019 roku i możliwe, że wcześniejszymi. Ale ten tegoroczny wydaje się wyjątkowo dobrze chłonąć wilgoć, więc daję okejkę. Co Nowego. Panowie, mamy hat-trick. Jest GTA, bo prawie całe “liczby” są dedykowane GTA6, w tym ta bezcenna informacja o 25 przestępstwach popełnionych w zwiastunie. Przypominam, że liczono tam takie bandytyzmy, jak przechodzenie przez jezdnię w niedozwolonym miejscu. Rockstar = kontrowersja. Jest Wiedźmin, bo musi być. Nawet jeśli news nie mówi absolutnie nic więcej, poza tym, że kolejna część “się robi”. O mój boże. Robi się!. Wiemy. No i jest CoD w formie cytatu Głosu Kratosa, gdzie branża ostro oburzona, bo jak tak można. Można, nawet trzeba, bo CoD już wszedł w taką formę mutant, że wychodzi ponownie tak samo zatytułowany jak 20 lat temu. Nawet na to inwencji zabrakło. Przy okazji Grucha piękny kij wiadomo gdzie (“beznadziejny, paskudny żart” xd). Prawie jak 26 przestępstwo w zwiastunie GTA6. Ohayo Nippon. Już kiedyś o tym pisałem i choć zdaję sobie sprawę, że moje narzekania nie mają kompletnie żadnej mocy sprawczej, to i tak ponarzekam ponownie na brak kluczowych materiałów graficznych. Mowa o nowym oficjalnym logo muzeum Nintendo, które zaprezentowano i aż się prosi, by w newsie zamieścić jakieś zdjęcie czy coś. Ale chuj mi w dupę, poszukaj sobie w internecie. Dobre, bo polskie. Kroolik zapowiada listopadowe premiery. W styczniu. Ogarnijcie to, bo śmiech xd News o Tales of Kanzera: ZAU. Dowiedziałem się ciekawej rzeczy, że ponoć dubbing Bayeka z AC: Origins jest “jednym z najlepszych w historii gier”. Że fani od dawna cmokają z zachwytu. A ja pierwsze słyszę, ale może to tylko ja (albo co gorsza - tylko fani AC). A może Zax znowu ma jakieś projekcje. Stawiam na to ostatnie. Gdyby informacja o 25 przestępstwach w zwiastunie GTA6 Wam nie wystarczała, to SoQ przygotował dwie strony więcej. Ale trzeba mu oddać, że fajne ciekawostki i statystyki powyciągał. Grandtheftauciarze pewnie już wszystko to wiedzieli, bo temat był grzany przez kilka dni (nawet w radiowych wiadomościach mówili o GTA6 xd), ale normalni ludzie przyswajający wieści w naturalnym tempie sporo mogli się z tego materiału dowiedzieć. Good job, Parappa. DVD, Blu-Ray. Artykuł, który ma vibe tych z "PS2 Extreme". Podejrzewam, że praca nad numerem specjalnym dała inspirację, by pochylić się nad kwestią filmów DVD i ich następców. Wszystko tu jest przyjemne, nawet oglądanie grzbietów pudełek na zdjęciach i rozpoznawanie tytułów filmów. Panowie wyżej już się wypowiedzieli w temacie ze swojej kolekcjonerskiej perspektywy, ze mnie raczej niedzielny oglądacz, więc chuja się znam. Ale epoka DVD była bez wątpienia przełomowa, wtedy obejrzałem chyba najwięcej filmów w życiu i nawet teraz mając kilka subskrypcji nie oglądam tyle, co wtedy. Trylogia "Władcy Pierścieni" najlepiej smakowała na DVD właśnie (no i w kinie, ale nie było to “od ręki”). Blu-ray? Mam kilka wybranych filmów, ale niektóre wciąż w folii, więc szału oglądania nie było. A artykuł wiadomo - Dżujo, czyli topka autorów PE, człowiek od wszystkiego, na którym polegać można. Nie przeskoczył swojego materiału o Dreamcaście z zeszłego miesiąca, ale i tak jest git. GOTY 2023. Rozumiem chęć poczynienia zmian w skostniałej formule. Chęć postawienia na prostotę i przejrzystość. Ale mimo wszystko pozostaję zwolennikiem klasycznej formy. Co z tego, że większość kategorii była przez Zgredów omijana i że niektóre gry trudno sklasyfikować gatunkowo. Lubiłem ten chaos i kreatywny rozpierdol, który zdolny Zgred potrafił dobrze wykorzystać, by wyróżnić więcej niż jeden tytuł. Nawet małą czcionkę lubiłem. Teraz jest… banalnie? Niewyróżniająco. I lektura jakoś szybko mija. Spis Top100 gier oddaje trochę miejsca oraz sprawiedliwości tym mniejszym perełkom i nawet jeśli bywa chaotycznie rozplanowany, to przynajmniej pozwala wyhaczyć kilka tytułów, o których się już zapomniało czy przegapiło w tumulcie hitów. Z rzeczy “dyskusyjnych”, to Butcher wskazujący PS5 za “rozczarowanie roku” trochę razi. Jestem po stronie Piechoty, który za rozczarowanie wskazał po prostu Sony, bo to ono zawiodło. Na PS5 w zeszłym roku wciąż można było ograć najgorętsze tytuły roku i było konsolą tak samo dobrą, jak XSX - ot, platforma - miałeś PS5/XSX miałeś w co grać. Zabrakło exów bezpośrednio od Sony, które zamiast tego popisało się innymi dziwnymi ruchami (PS Portal, nikłe zaangażowanie w PSVR2). Ale nie można powiedzieć, że mając PS5 w domu nie było w co grać. Może czepiam się słówek, ale tak mam wpisane w CV. No i klasycznie - Zax i jego “za kilka lat Starfield zostanie włączony do grona klasyków RPG-ów” to trochę, jak to młodzież mówi, COPIUM. No to czekamy. Za kilka lat już na pewno! Hyde Park. O nie, 10/10 dla TLoU2 Remaster incoming. Sojer zapomniał wspomnieć o rowerze, dziwne. Adamus, ja Cię proszę - klaunów, nie pajaców. To są klauny. Za rok się popraw. Piechota gra w Małą Syrenkę na NES-ie, haha. Też bym zagrał. Sentyment ogromny. Recenzje. Avatar. Dowiedziałem się, że gra jest GODNA filmowych Avatarów. Pięć razy się dowiedziałem. A potem szósty raz z wyróżnionego cytatu. Wątku godności z pewnością nie zabrakło. Gdyby ktoś pytał, czy nowy Avatar jest godny tych filmowych. Disney Dream Valley. No przyznaję, że brodacz w sukience księżniczki jest bardziej zachęcający, niż cała treść recenzji. Ale nie da się handlować rzepą, więc pewnie odpuszczę. The Finals. Kurde, recenzja brzmi zachęcająco. A potem włączyłem jakiś stream z gry i po 10 minutach ostygłem jak zwłoki porzucone w lesie. Wygląda jak każda inna tego typu gra. Orten Was The Case. Zaintrygowało mnie tylko z jednego powodu - uwielbiam pętle czasowe, to mój konik, na którym mógłbym galopować przez gamingowe życie, jakkolwiek to zabrzmi. Będę miał na uwadze. VR Mode do RE4R. Rewelacyjna gra staje się jeszcze lepsza. Capcom TOP. Warhammer 4k: Stary Najebany Wstał. Czy to tylko ja, czy ten cały Warhammer co miesiąc, dwa dostaje nową grę? Bo mam wrażenie, że tak. Pojebane. Rozbowi się już pewnie te gry pierdolą we wspomnieniach, skoro co miesiąc ogrywa nową. Astral Ascent. Podejrzana sprawa, gdy Konsolite zaczyna recenzję od filozofowania. No i wszystko się zgadza, bo to nie Darek. Treść pochodzi z zeszłego numeru, z recenzji The Gap autorstwa Grabarczyka. Roger najebany, że tego nie wyłapał, a teraz wszyscy siedzą cicho i udają niewiniątko. Taka recenzja to w przeliczeniu na strony to pewnie z 10 groszy mnie kosztowała. Oczekuję zwrotu w plusikach/serduszkach. Ale generalnie osobiście mi szkoda właśnie akurat tej recenzji, bo skoro surowy Konsolite dał 8/10, to gra nie jest gamingową sraką. Mimo, że to kolejny roguelike. Można liczyć na zamieszczenie treści recenzji w kolejnym numerze, albo chociaż tutaj w temacie? Szkoda, żeby się zmarnowała. A propos Rogera, to trochę dziwne, że ten gość od gier dla dzieci 3-10 lat dostał do recenzji The Walking Dead: Destinies. Niech zgadnę - wyglądało na fajną? Strona 63. Chciałbym, aby każdy czytelnik przeczytał obie zamieszczone tam recenzje i porównał, z której dowiedział się więcej o samej grze, a w której doświadcza głównie lania wody. Kontrast jest ogromny. Jedna już od drugiego zdania skupia się na grze i leci merytorycznie do końca. Druga przez kilkanaście zdań częstuje nas historią twórców i banałami (“ciekawa gra o Robin Hoodzie”). Potem dowiadujemy się, że świat gry jest ciekawy i że NPC nie mają animacji ust, a recenzja kończy się bez puenty, jakby urwana w połowie. Retrorecenzja. Z Croca pamiętam, że niezwykle słodziuchno kiwał mu się plecaczek podczas biegu (przynajmniej w Croc 2). U Lary tego nie było. No i widzę, że wrzucanie rozpikselowanych logotypów to już mała tradycja. W ogóle nie przestaje mi się podobać idea tego kącika. Bo oto gry, które wtedy dostawały recenzje autorstwa prostych chłopaków z podwórka czy oderwanych z Manieczek, teraz doczekały się sprawiedliwości i na operacyjny stół biorą je fachowcy sprawnie władający słowem. Rozgrzebują i oglądają sumiennie. Hardkor. Avatar. Dlaczego mam wrażenie, że ten materiał jest przynajmniej częściowo sponsorowany? Jest recenzja Avatara i od razu artykuł o powstawaniu gry, gdzie wiadomo, że w tej chwili będą znane fakty jedynie ściśle reglamentowane przez PR-owców Ubisoftu. Całość brzmi po prostu jak obszerna przybudówka do recenzji gry, o której możliwe, że za trzy miesiące nikt pamiętał nie będzie, bo miana klasyka jej nie wróżę. Ruchanie, seks, hehe. Się nam Kacper rozbisurmanił. Tak, wiemy, robiłeś to Mordo, gratki i zazdro, Ty łóżkowa Bestio. Fajnie, że zachowałeś profesjonalne podejście do tematu i naświetliłeś to, co każdy powinien wiedzieć. Że tworzenie tego rodzaju scen jest czasochłonne, precyzyjne i ryzykowne wizerunkowo, bo albo narazisz się na śmieszność, albo znajdzie się urażona grupa odbiorców. Rozpisałeś się nie na żarty. Ale wciąż jestem pod wrażeniem, że udaje Ci się przy tym unikać chaosu informacyjnego i trzymać jakiegoś planu. Kolejny jakościowy artykuł, cieszę się, że trzymasz fason, choć nie wątpię, że czasu mniej, bo doszło parę kup do posprzątania. No i kurwa, przy tekście o Druckmanie w kostiumie Abby prychłem głośno (nie znałem tego wątku). Akira. Akirę po raz pierwszy oglądałem kilkanaście lat temu na DVD… dołączanego do jakiegoś czasopisma. A po lekturze artykułu zapragnąłem pognać do piwnicy w poszukiwaniu tego krążka. To świadczy o treści jak najlepiej. Chociaż wciąż nie mogę przeboleć, że redakcja nie pozwala wielu debiutującym autorom choćby krótko się czytelnikom przedstawić. Kim jest Bartek Kubica? Nie wiadomo, chuj mnie to obchodzi (tak naprawdę obchodzi). Ale przekażcie mu, że mi się podobało. Digitalizacja. Spodziewałem się peanów na rzecz Mortala i w sumie dałem się zaskoczyć. Mortal jest, ale w ramach finishera. A wcześniej bywa różnie. Zgodnie z tradycją ustanowioną przez Grabarczyka czasami sam zapędza się w nawał nazwisk, dat, nazw firm, podwykonawców, kolanem gdzieś między to wszystko upycha cytaty i wychodzi trochę Wikipediowy wpis. Doceniam trzymanie się faktów, ale wątek The Journey potrafi być mało angażujący. Zresztą odnotowałem, że Grabarczyk ma tendencję do merytorycznego przeładowania pierwszych akapitów, a zwykle potem się nieco rozluźnia. Początki najtrudniejsze? Save. Dobra, lekka rzecz. Choć mam z nią ten sam problem, co z “Używkami” z zeszłego miesiąca. Tego rodzaju temat zawsze pozostanie wybiórczy. Tam brakowało m.in. Yakuzy, tutaj też pewnie o paru tytułach zapomniano wspomnieć. Na szybko z głowy przychodzi mi Eternal Darkness, które jako element straszenia gracza stosowało patent z sejwem. Na tym powinien według mnie skupić się artykuł (ciekawym wykorzystywaniem systemu), a nie na tym, że w takim Callisto Protocol są chujowo zaprojektowane checkpointy. Bo w dzisiątkach innych gier też są chujowe, żadna sztuka. PSP. Nie miałem, nie byłem na bieżąco (to mój okres dziury w gamingu). Dopiero jakieś dwa lata temu, zupełnym przypadkiem wpadł mi w ręce PSP i całkiem fajna zabaweczka (do emu, hehe). Choć Vita to nie jest. Ech, Vitunia, cóż to jest za wspaniały kawałek sprzętu. Eliminowała każdą wadę PSP (dwie gałki, wyjebanie UMD, ekran chad wśród ekranów). Czekam na rocznicę Vity. Bloodborne. Gra wyjątkowa. Znam profesjonalnych soulsiarzy, którzy wybierają ją za najlepszą grę From Software, nawet pomimo 30 fpsów. Dajcie ją w 60 fps i na pozostałych platformach, a popularność tej gry rozjebie sufit. Wierzę, że coś tam jest w tej materii działane, bo hej Sony, można zarobić. A artykuł? Dobry, nawet bardzo dobry. Wydaje się świetnie wyważony między lekkością, a “ciężarem suchych faktów”. Już Kotlet zauważył wcześniej, że Grabarczyka bez problemu można określić solidnym autorem. Czasem się mota i mam wrażenie, że gubi myśl (pamiętny Tomb Raider i sprawa polska), zdarza się dostarczyć treść przyciężkawą, ale coraz częściej tworzy tekst po prostu udany. I ten o Bloodborne wydaje mi się jednym z nich. Fajnie, że akurat przy takim kultowym tytule się udało, gratki. BAKA. Wiem, że Konsolite ma to w piździe, ale wciąż proporcje treść/grafika w kąciku są zaburzone. A Pluto pewnie obejrzę, więc przynajmniej w tej materii sukces. Felietony. Zax. Och, Zax. Oburzony, że krytykowanie gier na YT i w ogóle w Internecie sprzedaje się najlepiej. Oburzony, że ktoś śmiał wystawić 4/10 Starfieldowi (przypominam - przyszłemu klasykowi RPG-ów) i zbijać na tym wyświetlenia. Bydlak! Kto jak kto, ale akurat Zax, jako autor licznych TOP10 na ppe.pl powinien znać ten schemat: tworzymy kontrowersję —> ludzie komentują, kliki się zgadzają. Ale najwyraźniej obrażenie Starfielda to granica, która Zaxa rozsierdziła i aż postanowił przerwać pisanie kolejnego TOP10, by wyrazić oburzenie. Walkiewicz po raz kolejny z Rozumem i Godnością Człowieka. Mam wrażenie, że chłop wyjątkowo dobrze czuje, o co w grach wideo chodzi, bo ostatnio propsuje bardzo trafnie. Marcellus coś pierdoli po swojemu o “woke”, że niby ktokolwiek się oburzył o kobiecą bohaterkę w GTA6. Musiał solidnie zgłębić temat, bo mnie jakimś cudem on ominął. Pewnie na siłę szukał materiałów w bagnie 4chanowych czy wykopowych kanałów, aby tylko udowodnić, że MĘŻCZYŹNI SĄ OBURZENI. Wśród normalnych graczy ta informacja jest przyjmowana ze spokojem, bo ufności w Rockstar nie brakuje. Już więcej obaw czytałem na temat bohatera męskiego, który wydaje się niewystarczająco wyrazisty, ale podobne narzekania czytałem przy okazji pierwszego trailera do RDR2 na temat Arthura. Wniosek? Marcellus pierdoli po swojemu i chuja się zna. Piechota. Mordeczka moja. Chłop mniej się angażuje w PE, ale “w branży” działa dość owocnie, więc pasja jest silna. Oglądałem tę rozmowę. Większość faktów zdążyłem poznać już wcześniej, ale sam siebie uznaję za dość wtajemniczonego słuchacza. Inni mogą wyciągnąć z tego podcastu tylko więcej, a osobiście czekam na bardziej wymagające rozmowy z ludźmi z innych redakcji. Bo te już są martwe i aby złapać kontakt trzeba coś więcej, niż “Roger, daj mi namiary do Kaliego i Norby’ego, bo chcę pogadać”. Trzymam kciuki. Mazzi (+Graczpospolita). W sumie podziwiam na ile sposobów można opisać, że gry wideo poprawiają zdrowie psychiczne, leczą różne choroby i uczą pozytywnych nawyków czy utrwalają dobre odruchy oraz emocje. Dla mnie to wszystko jest kwintesencją nudnych banałów ubranych w ładne słowa, a stawianie w jednym zdaniu Animal Crossing i Dark Souls świadczy o tym, że możemy tam równie dobrze wstawić kompletnie dowolną grę. I jeszcze zdjęcie w felietonie, jak chłop metr przed TV empatycznie odczuwa bohatera, to kwintesencja przerysowania xd Roger. Ech, Roger to moja taka bratnia dusza, bo ma posiadaniu podobne artefakty do moich. Moglibyśmy pewnie rozmawiać godzinami, najlepiej siedząc w swoich piwnicach i zachwycając się kolorowymi gównami, które tam znajdujemy. Listy. Wyjątkowo treściwe, bo mało zdjęć. Jest progres. Ale jednocześnie Hiv pośrednio narzeka, że w listach mało wartości merytorycznej. Tyle że to trochę wzajemnie napędzający się mechanizm. Dajcie atrakcyjny dział Listów, to pewnie znajdzie się więcej chętnych do korespondencji. Prowadzący też jest ważny, bo nikt nawet nie próbuje ukrywać, że Hivowi zapału brakuje. Głos Ludu. Jestem Farming Simulatora w plecy, ale profilaktycznie uznajmy, że odczekam jakiś czas przed wywiązaniem się z umowy, aby nie okazało się, że za dwa miesiące Głos Ludu umrze, a ja będę Farming Simulatora w plecy. Perez, aby nie było, że mam szmatę zamiast mordy, to kupuję Ci kolejnego premierowego Farming Simulatora. Chyba że wolisz aktualnego, to się dogadamy. Dobrze mieć Cię z powrotem. “Czytelnik poleca” do wyjebania, definitywnie. Bardzo dobry numer. Bardzo dobra robota.
  19. Kmiot

    ZgRedcasty

    @Piechota oglądałem wczoraj i byłem w ciężkim szoku. Nie potwierdzę, że chuja się znacie, ale mogę potwierdzić, że chuja w tym 2023 roku ograliście xd Mam nadzieję, że jest Wam wstyd.
  20. Pewnie Konsolite się raz zrewanżował.
  21. Była ostatnio akcja Mikołajkowa w dziale POMAGAM, a nawet dwie akcje, bo jedna z okolic września, są zdjęcia (m.in. z forumkowym banerem), może warto się pochwalić?
  22. Przeszedłem, choć pokusie saveslotowania się nie oparłem. Gra jest bez wątpienia ładna. Wystarczy zresztą spojrzeć. Rusza się też nienagannie. Animacja bohatera nawet imponująca, szczególnie, że ruchów mu nie brakuje, a system walki chwilami przypomina uproszczoną bijatykę z kręceniem kółek na padzie i innymi kombinacjami. Bo bić jest kogo. Końcowe statystyki pokazują mi, że rozjebałem blisko 1700 wrogów, a przecież i tak większość po prostu omijałem, bo tłuczenie ich nie przynosi specjalnych profitów, poza sporadycznymi dropami jedzonka. Różnorodność przeciwników pozostawia nieco do życzenia, bo przy takim nagromadzeniu szybko zaczynają się powtarzać i od początku do końca gry w zasadzie bijemy na okrętkę tych samych wrogów, dla niepoznaki tylko inaczej pokolorowanych. A co oprócz ciągłej walki nas czeka w Beyond Oasis? Będą przypominające te zeldowe dungeony. Czyli szukanie kluczyków, przełączników, a przede wszystkim kolejne walki, również takie z bossami. Ostatecznie zyskujemy nową umiejętność żywiołu, która pomoże nam dostać się do kolejnego dungeonu. Gra ma jednak problem z objaśnieniem nam niektórych zależności. Znajdujemy artefakty pasywne, ale próżno szukać opisu co one nam dają (ostatni to chyba powolna regeneracja zdrowia, ale pewności nie mam). "Brawo, znalazłeś naszyjnik, on pomoże ci w dalszej podróży, elo". Na mapie gra wyraźnie nam zaznacza gdzie aktualnie powinniśmy szukać progresu, aż do jednego momentu, gdy trafiamy na zamkniętą bramę i powinniśmy najpierw udać się gdzieś indziej. Gdzie? Domyśl się. Odnajdujemy też różnokolorowe kryształy, które prawdopodobnie wzmacniają dany typ magii, ale na jakiej zasadzie? Nie wiadomo. Trwa dłużej? Jest mocniejsza? Trudno orzec. Dungeony to osobna kwestia. Pierwsze dwa to jeszcze pieszczoty. Co prawda nie dysponujemy żadną mapą, a wrogowie potrafią odradzać się bez końca, ale to początek gry, więc dajemy radę. Później możemy zacząć się pocić. Dochodzą bowiem elementy platformowe, a skakanie po małych elementach w perspektywie "od góry" nigdy nie należy do specjalnie intuicyjnych czynności. A kiedy w międzyczasie po okolicy kręci się mrowie przeciwników, często strzelających do nas z dystansu, to robi się chwilami frustrująco. Czasami gra wymaga od nas wyczyszczenia danej lokacji z przeciwników i dopiero wtedy zrzuca skrzynkę z kluczem niezbędnym do progresu. Innym razem przeciwnicy odradzają się bez końca i tak naprawdę nigdy nie wiemy czy powinniśmy sumiennie wszystkich wytłuc, czy to zbędny trud i strata czasu. Nie unikniemy pewnego backtrackingu, gdy okazuje się, że do przejścia dalej potrzebujemy pomocy jednego z naszych magicznych pomagierów, a tych zwykle nie możemy przywołać od ręki, bo aktywuje ich odpowiedni żywioł. Więc wracamy i szukamy jakiejś kałuży, pochodni czy roślinki. Grze zdarza się też obchodzić z nami po chamsku, bo nierzadko dostaniemy bombę na ryj od razu po wejściu do nowej lokacji, zanim zdążymy jakkolwiek zareagować. Albo trafi się szarża przeciwnika zza ekranu. W ostatnich dungeonach niejednokrotnie utknąłem na dłużej nie bardzo wiedząc czego gra ode mnie oczekuje i gdzie szukać progresu. Raz zdarzyło się nawet, że gdzieś mnie przeteleportowało i do dzisiaj nie wiem dlaczego xd Powiedzieć, że gra bywa niejasna, to nic nie powiedzieć. Ale przyznaję, że ma też coś w sobie zeldowatego i jak już usiadłem, to potrafiłem grać kilka godzin, bo pozwalałem się wciągnąć. Ostatecznie całość zajęła mi nieco ponad 10 godzin (rozbite na trzy wieczory), choć to wynik osiągnięty głównie dzięki save slotom, bo gdybym przy każdym zgonie musiał każdorazowo podejmować się dungeona od nowa (gra pozwala na zapis, ale tylko poza lochami), to musiałbym doliczyć dodatkowe godziny, a aż tak ambitny nie jestem. Ogólnie fajna gra, tylko za bardzo nastawiona na ciągłe walki z setkami wrogów kosztem eksploracji. Słabo tłumaczy swoje oczekiwania wobec gracza czy systemy. No i zbyt często robi wszystko, by ujebać gracza i niech zaczyna od nowa, lamus.
  23. Kmiot

    własnie ukonczyłem...

    Resident Evil 4 Remake [PS5] Mijający rok był pełen zachwytów nad tą grą. Nie będzie ze mnie żaden oryginał, jeśli napiszę, że również mnie się bardzo podobała. Nic odkrywczego też nie napiszę na jej temat. Gameplayowa kosa, a co najbardziej mi się w niej podobało, to fakt, że samym swoim istnieniem nie skreśla prawa do istnienia dla wersji z 2005 roku. Wiecie - coś jak przypadek rimejku Dead Space tak bardzo trzymającego się oryginalnego wzoru, że gotowy jest w zasadzie go zastąpić. A RE4 i RE4R tak pięknie się różnią, że wciąż będą stanowić dwa odrębne byty i można będzie cyklicznie sobie odświeżać raz jeden, raz drugi bez poczucia, że gramy w to samo, ale z inną oprawą. Przy RE2 i RE3 Capcom zadanie miał ułatwione, bo perspektywa zmieniła wystarczająco wiele. Przy hiszpańskich wakacjach Leona trzeba było się postarać znacznie bardziej i wyszło przepysznie. Znajomo, ale wystarczająco inaczej, aby wciąż zaskakiwać i w żadnym momencie nie było czuć wieku materiału źródłowego. To technicznie niezwykle dopieszczona gra, wyjątkowo przemyślana, zachęcająca do kolejnych przejść, strzelanko mięsiste, dynamika TOP, różnorodność STRONG, walki z bossami klawe jak cholera, wzorowy mariaż horroru z akcyjniakiem. Podobnie jak w oryginale nie jestem fanem fragmentów na wyspie (poza tymi w pomieszczeniach) i choć nie określiłbym ich rewelacyjnymi, to nadal są bardzo dobre. Poza tym nie potrafię i nawet nie chcę się do niczego przyczepić. Capcom, piękni panowie. No i tryb VR za darmo kusi, oj kusi. Koa and the Five Pirates of Mara [PS5] A co to za gówno, zapytacie. Cóż, miałem ochotę bardzo beztrosko sobie poskakać i pozbierać kolorowe gówna, a taka Koa wydawała się właśnie to oferować. To platformówka z rezolutną bohaterką, która śmieje się niebezpieczeństwu w twarz. Bardzo prosta gra, zarówno w odniesieniu do poziomu trudności i mechanik gameplayowych. Skok, długi skok (po rolce), ground pound i sprint. To wszystko, co Koa oferuje. Przez to gra mocno kojarzy się z tytułami ery piątej i szóstej generacji, choć nawet tam bywały bardziej zaawansowane i rozbudowane. Koa ma stateczek, którym pływa sobie po niewielkiej, metodycznie rozszerzanej mapie, odwiedza kolejne wysepki i zalicza na nich wyzwania platformowe. To krótkie poziomy, na każdym umieszczono dosłownie trzy znajdźki (głównie kosmetyka dla naszej bohaterki). Znalezienie ich nie nastręcza kompletnie żadnych problemów, satysfakcji w tym również niewiele. Ale zwiedzanie levelu pozwala się z nim zapoznać, aby w drugim podejściu podjąć się próby czasowej, gdzie już gnamy na złamanie karku, by dotrzeć do mety i dostać adekwatny medal (wszystko poza złotem nie jest warte splunięcia). Gra bardzo wyraźnie skupia się na tym motywie. Poziomy skonstruowane są tak, by zbytnio nas nie rozpraszać od gnania do przodu, a elementy zbieractwa wyraźnie dorzucone są na odpierdol. Więc głównie walczymy ze stoperem, choć ten wyśrubowanych limitów raczej nie narzuca. Levele trwają zwykle w okolicach minuty, dwóch, a w 90% przypadków udawało mi się dotrzeć do mety ze złotym medalem i 10 sekundami zapasu już za pierwszym podejściem. Prosto i przyjemnie, myśleć za dużo nie trzeba, po prostu biegnij i skacz. Aby nie było zbyt monotonnie, Koa oferuje poziomy różnorodne wizualnie, poza tym chwyta się wszelkich klasycznych zagrań gatunku. Zdarzy się biegać po trasach z boostami na podłodze, uciekać przed podnoszącą się lawą, ślizgać na lodzie, walczyć z bossami (na czas, a jak!) czy też oczywiście pływać pod wodą. Będziemy również uczestniczyć z bonusowych wyścigach, gdzie rywalizujemy z przyjaciółkami bohaterki oraz łowić skarby (spuszczanie haka w głąb morza i omijanie przeszkód). Fabułka trzyma poziom reszty i również jest prosta, choć chwilami i tak przegadana. Co ciekawe, nawet tutaj, czyli w grze wyraźnie dla dzieci i opowiadającej o kolorowej pirackiej przygodzie, udało się wepchnąć lesbijki. Trochę prychnąłem, bo wygląda na to, że wątek znalazł się tam zupełnie od czapy, aby twórcy mogli odhaczyć kratkę “diversity” i z automatu zyskać parę punktów od niektórych redakcji. Generalnie: prosta we wszystkich aspektach gra (żeby nie napisać: prostacka), stawiająca na czasówki. Ma w sobie dużo feelingu gier z PS1/PS2. Kończy się po 6-7 godzinach i mówię o zdobyciu absolutnie wszystkiego, co ma do zaoferowania. Samo przejście to połowa tego czasu. Nie spocicie się prawie wcale, dopiero finałowe wyzwanie zmusi do lekkiego spięcia pośladków, bo jest długie (6:30 na złoto), więc w międzyczasie może się zdarzyć potknięcie czy dwa. Poza tym to przyjemny, barwny no-brainer do poskakania dla relaksu. Panzer Dragoon: Remake [Switch] Fajniutkie, choć obrzydliwie krótkie. Raptem 7 poziomów, każdy na kilka minut, więc w godzinę zamykamy temat. Pewnie, że można potem szlifować wyniki na każdym z leveli, ale to nieszczególnie motywujące, bo niczego nie zrobisz inaczej ani szybciej, możesz jedynie lepiej. Co nie zmienia faktu, że pierwsza godzina mija intensywnie. To latanka na szynach, gdzie skupiamy się na celnym strzelaniu i szybkim zdejmowaniu przeciwników. Mashując przycisk strzelamy, przytrzymując namierzamy wrogów dla “torped” samonaprowadzajacych. Dla utrudnienia musimy kontrolować przestrzeń w 360 stopniach (przełączamy kamerę między czterema położeniami), a radar podpowiada nam gdzie powinniśmy szukać zagrożenia. To wszystko. Jedne poziomy są ładniejsze (pierwszy robi dobre wrażenie na start), inne dość mdłe. Są też oczywiście bossowie, też różnej jakości. Łatwo mogę zrozumieć dlaczego Panzer Dragoon cieszy się statusem kultowym, bo odczucia z gry dostarcza przyjemne chwilami nawet hipnotyzujące. Jedynie dramatycznie brakuje mu zawartości, a bez niej wydaje się popierdółką na godzinę. Na pocieszenie ma długie loadingi. Nuclear Blaze [Switch] Niemałe zaskoczenie, bo gierka potrafiła mnie wciągnąć na 3-4 godziny przy pierwszym odpaleniu. Czym? Jesteśmy strażakiem wysłanym do ugaszenia pożaru, a w poszukiwaniu jego przyczyn trafiamy do ukrytej pod ziemią placówki naukowej, którą trawi ogień. I tak pomieszczenie po pomieszczeniu, sekwencja po sekwencji zaczynamy zgłębiać tajemnicę i naturę kataklizmu. Ale zanim dotrzemy do sedna, będziemy musieli w pojedynkę opanować kilka mniejszych kryzysów. Wpadamy do lokacji, w której szaleje pożar i musimy go ugasić, by przedostać się dalej. Do dyspozycji mamy klasyczną sikawkę, ale w rytm postępów nasze wyposażenie i możliwości się rozszerzą. Gameplay to kontrola żywiołu w lokacji, ale tutaj zwykłe lanie wody nie zawsze wystarcza. Będziemy więc szukać kluczy dostępowych, włączać spryskiwacze, uważać na elektrykę (zanim zaczniemy gasić, trzeba wyłączyć zasilanie), wyważać drzwi (uwaga, trzeba robić to mądrze, bo przecież dostarczamy tlen szalejącemu za drzwiami pożarowi), a nawet stawimy czoła swoistym przeciwnikom. Oczywiście zapas wody mamy ograniczony i musimy go uzupełniać w odpowiednich stacjach. Czasami gra wymaga od nas metodycznej rozgrywki, innym razem potrzebny będzie pośpiech, bo płonie reaktor (albo dwa czy trzy) i jeśli nie ugasimy go w porę, to restartu nie unikniemy. Ogień rzecz jasna stale się rozprzestrzenia, więc jeśli nie będziemy działać wystarczająco sprawnie i rozsądnie, to raz opanowany pożar w lokacji może rozgorzeć na nowo. I domyślnie grę ukończymy w jeden wieczór, bo to raptem trzy godziny walki z żywiołem w różnej formie. Ale Nuclear Blaze ma coś w zanadrzu. To tryb "Hold my beer", który nie tyle jest odpowiednikiem poziomu trudności Hard, co dodatkowo zachęca do ponownego przejścia zupełnie alternatywną ścieżką z nowymi pomieszczeniami. Nawet ulepszenia sprzętu dostaniemy znacznie szybciej, by od razu móc sobie radzić z najpoważniejszymi zagrożeniami. To naturalne przedłużenie kampanii, gdzie zabawa tak naprawdę dopiero się zaczyna. Szybkość rozprzestrzeniania się ognia jest podkręcona do 100% (klasyczna kampania ma 60%), wiele spryskiwaczy nie działa, albo mamy ograniczoną ilość zaworów, więc musimy zdecydować, które z nich aktywujemy, a bez których możemy się obejść. Niektóre będą nam pomagać tylko przez ograniczony czas, potem ulegną wyczerpaniu. Część stacji zasilających w wodę jest nieatywna. Wyważanie drzwi w tym trybie to fucha jedynie dla najodważniejszych, bo momentalnie możemy się znaleźć w otoczeniu płomieni. Będziemy ginąć często, dopóki nie nauczymy się poruszać szybko i planowo, bo płomienie nie zamierzają czekać, a my nie możemy być w kilku miejscach jednocześnie. O ile podstawowa kampania zajęła mi jeden wieczór, tak z tą alternatywną męczyłem się przez kolejne dwa i całość mojej zabawy z Nuclear Blaze zamknęła się w ośmiu godzinach. Było wyjątkowo wciągająco, a tryb "Hold my Beer" stanowił satysfakcjonujące wyzwanie. Zaskakująco udana ta gra, no i można ratować kotki z pożaru (w ramach sekretów). Gra aktualnie na Switchu kosztuje 30 zł (50% promo) i jak dla mnie warto. Prince of Persia: Sand of Time HD [PS3] Zacznę od tego, że to kiepski port. Jeśli spojrzeć na materiały porównawcze pod względem oprawy, to od razu rzuca się w oczy, że wersja PS3 jako jedyna nie ma wszędobylskiego blooma, baśniowej mgły i "rozmazaństwa". Tutaj tekstury są ostre jak brzytwa, nie zawsze z korzyścią dla nich. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to może być wręcz zaleta, innym kompletnie nie przeszkadzać, ale całość nie do końca odpowiada zamyśle twórców. Nie jest to co prawda ta sama kategoria, co brak mgły w portach Silent Hilla, ale to jest… cóż, wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju port. O ile zmiany w grafice mogą być odbierane różnie, to problemy z dźwiękiem są jednoznacznie złe. Kompletnie wysrano się na jakość oraz poziomy głośności. Raz Księcia słychać dobrze, innym razem jego monolog jest zagłuszany muzyką. W filmikach to w ogóle gówno słychać i trzeba mieć pilota pod ręką, by podgłośnić TV na ten czas. Podczas gry wybrane dźwięki (czasem kompletnie nieistotne) słychać nienaturalnie głośno. Przesuwanie suwaczków nic nie daje, bo nie ma tutaj konsekwencji i równowagi. Katorga dla uszu. A gra? Gorsza, niż ją zapamiętałem i nie tylko ze względu na portowe niedoskonałości. To znaczy sekcje platformowe wciąż są przyjemne i satysfakcjonujące, a szukanie dalszej drogi bawi jak dawniej. Baśniowa atmosfera robi dla tej gry wiele dobrego, a tułaczka Księcia nadal jest kameralnie urokliwa i trudno się od niej oderwać czy przerywać. Nawet takie detale jak coraz bardziej poszarpane łachy bohatera lekko tarmoszą siusiaka, cytując klasyka forumowego. Głównym problemem dla mnie były walki. Nie tyle system, co ich ilość i długość. Już po godzinie system przestał się rozwijać, w połowie gry walki zaczęły mnie męczyć, więc wyobraźcie sobie, co do nich czułem pod koniec. Każda arena walki to od kilkunastu, do kilkudziesięciu rywali do pokonania, a stref bitew nie brakuje i praktycznie co kilka minut musimy wyciągać miecz, by monotonną metodą wybijać te same modele przeciwników. Wyjątkowo szybko przestaje to bawić. A jeszcze dorzućmy kilka walk, gdzie towarzysząca nam Farah stoi w miejscu (komicznie wymieniając się ciosami z potworem, na dystansie metra strzelając do niego z łuku) i musimy dodatkowo odganiać od niej wrogów, bo jak zginie, to Game Over dla nas. Sekwencję z windą kojarzycie? Tam potworków z 40 było. Dramat. No i finałowe starcie to kwintesencja chujowości tego systemu. Walki nieco mi obrzydziły tę grę. Sztucznie rozciągały czas potrzebny do przejścia, nie obyło się bez kilku powtórzeń. Umiejętności sztyletu chuja dawały, bo np. takie spowolnienie czasu działało również na Księcia, więc starcia po prostu zaczynały się odbywać w slo-mo i jeszcze bardziej wydłużać. Super finisher to tylko sporadycznie szło odpalić, bo wymagał pełnych wskaźników, a nabijanie ich to czasochłonne zajęcie. Generalnie jebać, za dużo, za długo, zbyt monotonnie. W ogóle uznałem, że spróbuję wbić platynę, której głównym hamulcowym wydawało się ograniczenie cofania czasu do maksymalnie 20 razy. I poszło łatwiej, niż zakładałem, bo gra dość łaskawie obdarowuje nas checkpointami, więc skuchy w sekcjach platformowych nie były nawet tak bolesne. Piszę o tym, bo mam wrażenie, że frajdę i satysfakcję z tych bezbłędnie wykonanych sekwencji miałem nawet większą, niż gdybym mógł cofaniem czasu korygować każde potknięcie. Już bardziej irytowały wszelkie gangbangi w trakcie walk, gdzie otoczony przez wianuszek wrogów nie miałem nawet okazji wstać. Kusiło cofnąć czas, by uniknąć glanowania, oj kusiło. To nadal świetna i urokliwa gra, ale walki ciągną ją wyraźnie i boleśnie w dół. Trzeba chwilami zaciskać zęby i przebrnąć.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...