Skocz do zawartości

Czokosz

Użytkownicy
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  1. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    Po Avowed straciłem zaufanie do tego studia. Już pierwsze Outer Worlds dawało sygnały, że coś tam się dzieje nie tak, ale przy Avowed ich scenarzyści dali taki popis grafomaństwa, że po 30 godzinach nie dałem rady dokończyć tego tytułu, pomimo tego, że sama walka i eksploracja były naprawdę dobrze zrobione. Gdyby to jeszcze było napisane na przeciętnym poziomie, jak wiele innych tytułów, przy których śledzi się fabułę bez jakichś większych emocji, ale mimo wszystko da się przez nią jakoś przebrnąć, bo gameplay dowozi, a same questy to taka sinusoida, gdzie coś jest raz lepiej napisane, raz gorzej. Tak przy Avowed od tego bezsensownego pierdolenia aż uszy bolały, a na myśl o rozpoczęciu dialogu z jakąkolwiek postacią miałem odruch wymiotny. Dlatego przy dwójce poczekam na recenzje i jeśli znów będzie narzekanie, że przy dialogach idzie usnąć, to odpuszczam temat. W ich przypadku DEI naprawdę nie jest największym problemem, tylko to, że ich zadania to poziom z jakiegoś gównianego MMO, a przy jakiejkolwiek konwersacji idzie się zanudzić na śmierć.
  2. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Silent Hill (PS1) Moja styczność z tym uniwersum kończyła się do tej pory na odświeżonej wersji drugiej odsłony od Bloober Team. Poza tym mam jedynie jakieś mgliste wspomnienia z dzieciństwa, w których przyglądałem się, jak wujek łupie w pierwszą odsłonę (etap w szkole) i to, że oblewał mnie zimny pot na widok tego, co się dzieje na ekranie. Gdybym wtedy dostał pada do ręki, to długo bym nie wytrzymał. Dziś może ten tytuł nie straszy tak jak wtedy, ale nadal potrafi wzbudzać niepokój poprzez pewne zabiegi narracyjne, które sprawiają, że sam w którymś momencie zacząłem się zastanawiać, co jest realne, a co jest tylko wytworem umysłu Harry’ego. To, co jest piękne w grach z tej serii, to to, że po skończonej sesji pojawiają się w głowie różne interpretacje i kolejne pytania dotyczące wydarzeń, których właśnie byliśmy świadkami. Zdecydowanie jest to horror, który ma własną tożsamość, opartą na tajemniczej symbolice, okultystycznych motywach oraz unikatowej naturze samego miasteczka, które zdaje się być czymś w rodzaju szklanego odbicia tego, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy tam trafili. Może same aspekty czysto gameplayowe mają sporo braków w porównaniu do serii Resident Evil, ale zostało to w jakiś sposób zrekompensowane przez samą historię, która z kolei nigdy nie była mocną stroną RE. Sama gra zaczyna się od wypadku samochodowego, w którym biorą udział Harry Mason i jego przybrana córka Cheryl. Do kraksy dochodzi przez postać, która znienacka wychodzi na jezdnię. Co ciekawe, po ukończeniu gry jeszcze raz obejrzałem tę scenę i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie była to przypadkowa osoba. Dalej wydarzenia toczą się tak, że Harry musi tak samo jak James wejść w zamglone uliczki miasteczka Silent Hill w poszukiwaniu bliskiej mu osoby. Sam fakt, że najpierw ograłem drugą część, sprawił, że od początku porównywałem Harry’ego do Jamesa i szukałem podobieństw między nimi. Jednak im dalej w las, tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, że te historie wcale nie bazują na oklepanych motywach, w których bohaterami kierują podobne motywacje. Nawet postacie, które spotykamy na swojej drodze, nieco przełamują schemat znany z drugiej odsłony. Cybil Bennett zdaje mi się ich zupełnym przeciwieństwem, a jednak i ona znalazła się w tym ponurym miejscu. Eksploracja sprowadza się do przeczesywania kolejnych pomieszczeń z pomocą odnalezionej mapy, w celu zdobycia niezbędnych do przetrwania zasobów oraz kluczowych przedmiotów, które pozwolą nam dostać się do wcześniej niedostępnych obszarów. Czasem trzeba rozwiązać jakieś zagadki, których może nie ma za wiele, ale potrafią sprawić, że przez dłuższą chwilę trzeba pogłówkować nad rozwiązaniem. Tak jak w przypadku łamigłówki z pianinem, przy której spędziłem ponad godzinę i gdy w końcu uświadomiłem sobie rozwiązanie, klepnąłem się z otwartej w czoło tak mocno, że mało nie przebiłem się przez czaszkę na wylot. Sama walka to już mocno archaiczny element, który nie ma startu do ogrywanego przeze mnie po raz pierwszy rok temu klasycznego RE3, mającego przecież premierę w tym samym roku co Silent Hill. Muszę jednak przyznać, że spodziewałem się znacznie gorszego sterowania, które będzie mocno upierdliwie na przestrzeni całej gry, a tymczasem okazało się naprawdę znośne i wszystko szło jakoś bez większych problemów. Jest parę broni do walki wręcz, trzy pukawki w postaci pistoletu, strzelby i karabinu. Ogólnie starałem się przy większej ilości przeciwników kasować ich na dystans z broni palnej, a potem ewentualnie dobijać kopniakiem. Z broni do walki wręcz rzadko korzystałem, bo amunicji nie brakowało dzięki temu, że starałem się unikać starć wtedy, kiedy nie były one konieczne w celu oczyszczenia pomieszczenia do spokojnej eksploracji. Design przeciwników i bossów bardziej podobał mi się w SH2. Tam miałem wrażenie, że obcuję z jakimiś kompletnie pokracznymi i dziwacznymi formami, rzadko spotykanymi w innych grach. Tutaj też nie jest źle pod tym względem i na pewno jest potencjał na remake, w którym można trochę podrasować modele potworów, trochę przyśpieszyć ich ruch, by wywierali na graczu większą presje, ale finalnie po prostu widać, że twórcy w SH2 podeszli do całej sprawy bardziej kreatywnie. To, co mnie bardzo zdziwiło za pierwszym razem, to radio ostrzegające mnie przed zagrożeniem w pewnym nietypowym momencie. Ustawiam się w rogu pomieszczenia, strzelam z dystansu, a tu dalej słychać te piski wydawane przez czające się gdzieś na dalszym planie monstra. Pomyślałem, że może gdzieś się zaklinowały, podbiegam bliżej, a tu okazuje się, że to jakieś nieszkodliwe zjawy, które po prostu sobie krążą między półkami. Strasznie mnie rozbawił ten patent, bo wyobraziłem sobie tych wszystkich ludzi grających w to w tamtych latach z zszarganymi nerwami, którzy już szykują się do walki, a tu taka zmyłka. Sam się na to nabrałem 26 lat póżniej. Jak ktoś jeszcze nie grał, to polecam ten tytuł pomimo wszystkich archaizmów. Kolejne przejścia dają możliwość odblokowania nowych zakończeń, które pozwalają lepiej zrozumieć tę historię, gdzieniegdzie można też dokonać innego wyboru. Jest tu na pewno większy nacisk położony na wszystkie okultystyczne motywy i wierzenia, które mają duży wpływ na to, czym to miejsce się stało. Aż sobie ogram ponownie SH 2, to może teraz, bogatszy o doświadczenia z jedynki, zauważę coś, czego nie dostrzegłem za pierwszym razem.
  3. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Wpadły na gogu dwie trylogie, które koniecznie muszę nadrobić.
  4. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    The Sinking City
  5. Właśnie wpadło zamówienie, trzeba trochę podbić statystyki sprzedaży SH4 : ) Wszystkie okładki ładne, ale lada moment będę ogrywał pierwszy raz SH4 i tak mnie naszło akurat na ten egzemplarz.
  6. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Wracam do SH2 jeszcze dzisiaj, ale tym razem na mojej ulubionej platformie.
  7. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Onimusha Warlords (PS4) Jakiś czas temu Capcom zapowiedział odświeżoną wersję drugiej części Onimushy + zapowiedż nowej odsłony, która ukaże się w przyszłym roku i właśnie wtedy postanowiłem, że muszę sprawdzić o co chodzi z tą serią, która po wielu latach wraca do żywych. Nigdy wcześniej nie miałem z nią styczności poza obejrzeniem krótkiego fragmentu rozgrywki jakiś czas temu, który nawet mi się spodobał, ale w tamtym czasie miałem przesyt gier w tych klimatach i odłożyłem ogranie tego tytułu na póżniej. Wspomniana zapowiedż kontynuacji przekonała mnie do nadrobienia zaległości, do tego ostatnio Capcom dodał polskie napisy (nie jest to dla mnie warunek konieczny, ale doceniam ten gest wykonany w stronę polskich graczy) a i gwiazdy ułożyły się tak, że akurat była promka na ps store za 4 dyszki. Sama rozgrywka jest oparta na tych samych fundamentach co seria Resident Evil. Trzeba przemierzać kolejne pomieszczenia w celu odnalezienia potrzebnych przedmiotów do odblokowania kolejnych ścieżek, pokonywać napotkanych wrogów, rozwiązywać zagadki, zbierać notatki. Oczywiście tu nie musimy odpowiednio zarządzać zasobami, bo poza bronią miotaną mamy do dyspozycji dwa miecze i włócznię, jedynie przedmioty lecznicze występują w ograniczonej ilości, ale pewnym uproszczeniem jest to, że z pokonanych wrogów możemy wysysać demoniczną esencję, która nie tylko pozwala nam na ulepszanie broni, ale również na ładowanie paska odpowiedzialnego za ataki specjalne oraz odzyskiwanie zdrowia. Sama walka jest prosta jak budowa cepa, w której nie ma miejsca na żadne wymyślne kombinacje. Jeden przycisk na padzie jest odpowiedzialny za podstawowe ataki wykonywane w krótkich seriach, a drugi za atak specjalny, który różni się w zależności od używanej przez nas broni i przy okazji zadaje większe obrażenia. Zagadki nie należą do zbyt skomplikowanych i są podzielone na te środowiskowe, te wymagające eksploracji i zebrania notatek, które pomogą nam odpowiedzieć na zadane pytanie oraz te sprowadzające się do prostych łamigłówek liczbowych, w których cyfry od 1-8 muszą trafić na swoje miejsce przy ograniczonej liczbie prób. Jest jedna taka sekwencja, w której przełączamy się między dwoma grywalnymi postaciami (w tej części jest to samuraj Samanosuke i żeńska postać ninja o imieniu Kaede) gdzie ostatnia z nich jako jedyna w tej grze wymaga od nas działania pod presją czasu. Na szczęście jest łatwa do ogarnięcia, ale za pierwszym razem za bardzo się guzdrałem, bo jakimś cudem nie zauważyłem klepsydry odmierzającej czas i musiałem cały etap powtarzać od nowa. Historia jest raczej z tych prostych, w których cel jest jasny od samego początku. Musimy uratować księżniczkę Yuki oraz jej adoptowanego brata Yumemaru przed demonicznym ceremoniałem. Stawką jest nie tylko życie dwojga wspomnianych bohaterów, ale również niezliczone ludzkie istnienia, które mogą paść ofiarą demonicznych istot w przypadku niepowodzenia naszej misji. Poziom fabuły i dialogów nie jest jakiś górnolotny, ale raczej nie tego wymagamy od tego typu gier. Najważniejszy jest odpowiedni klimat, design lokacji, przeciwników, bossów, Pod tym względem Capcom dowiózł jak zwykle, ale przy tym wszystkim trzeba pamiętać o tym, że jest to tytuł sprzed ponad 20 lat, więc pewne archaizmy występują. Dla przykładu pojedynki z bossami nie są specjalnie skomplikowane i bogate w jakieś różnorodne sekwencje ataków. Jedynie ten ostatni coś tam próbuje podziałać więcej pod tym względem, ale i tak szału nie ma. Mimo to bawiłem się dobrze podczas tych starć i na pewno nie mogę ich zaliczyć do minusów tej gry. Akurat nie miałem ochoty na kolejny dynamiczny slasher po ostatnio ogrywanych DMC 5 I Ninja Gaiden 2 Black, w którym bossowie nie dają przerwy na oddech. Tu walka jest wolniejsza, więc łatwo możemy uniknąć atak albo za pomocą parowania, albo odbiegając na właściwy dystans. Cieszę się, że ograłem ten tytuł, bo to było naprawdę przyjemne siedem godzin rozgrywki. Nie było żadnych ochów i achów w tej krótkiej recenzji, ale to jest zupełnie zrozumiałe, bo pewne tytuły oceniane z dzisiejszej perspektywy są na nieco gorszej pozycji niż podczas czasów, w których ujrzały światło dzienne. Każdy element jest wykonane dobrze i wszystkie razem zebrane do kupy tworzą przyjemny, lekkostrawny całokształt, ale też żaden nie wyrywa z kapci poza klimatem, który kupił mnie od samego początku i który sprawił, że nie mogę się doczekać ogrania nachodzącego remastera drugiej odsłony i przyszłorocznej kontynuacji.
  8. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Ogólne
    Ghostrunner 2D się szykuje.
  9. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w PC
    Wziąłem Legacy of Kain, dzięki @Butt
  10. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    BloodRayne (PC) Za trzy dyszki na promce postanowiłem sprawdzić tego leciwego już slashera z wczesnych lat dwutysięcznych. Przypomniało mi się jak za dzieciaka obserwowałem kuzyna, który łupał w to na kompie i pamiętam, że mega mi się podobała ta gierka. Po wielu latach nadarzyła się okazja by samemu przetestować ten tytuł, więc długo się nie zastanawiałem. Fabuła sprowadza się do złych nazioli, którzy postanowili podbić świat poprzez odnalezienie szczątków Beliara, który był pierwszym władcą piekła. W tle pojawiają się jeszcze inne wampiry (w bardziej zwierzęcej formie) i jakaś plaga, która zamienia napotkanych nazistów w coś na kształt zombie. Nasza bohaterka działa w organizacji Brimstone Society, która ma na celu likwidację członków nazistowsko-okultystycznej grupy. Cała akcja dzieje się w latach 30 przed wybuchem drugiej wojny światowej. Naziści szukają tych diabelskich artefaktów w celu zdobycia przewagi nad resztą świata, więc nasza wampirzyca musi zlikwidować tabuny szeregowych żołnierzy plus całkiem długą listę ich przywódców. No i w sumie do tego sprowadza się ta gra od samego początku. Lądujemy w jakimś bagnistym miasteczku na terenie Luizjany wraz z Mynce, która również jest członkiem wspomnianej organizacji. Potem jest jeszcze nazistowska forteca w Argentynie i stare szwabskie zamczysko. Wszędzie czyścimy lokacje z ludzkich przeciwników i maszkar, odhaczamy listę kilkunastu przywódców do likwidacji, czasem dla odmiany trzeba znależć jakiś dynamit do rozwalenia ściany albo akumulator do niedziałającej windy. Sama walka trąci już myszką i w póżniejszych etapach gry nie oferuje niczego nowego. Od początku nasza wampirzyca dzierży dwa ostrza i różnego rodzaju broń palną, którą podnosi po pokonanych przeciwnikach. Nie ma tu żadnych wymyślnych kombosów, umiejętności specjalne odblokowujemy na samym początku gry i sprowadzają się one do spowolnienia czasu oraz harpuna, którym pomaga nam przyciągnąć przeciwników na bliższą odległość. W dodatku na tym spowolnieniu czasu jesteśmy w stanie ubić każdego bossa w jakieś pół minuty zasypując go gradem ciosów w plecy. Niby rozpierducha na ekranie jest, bo krew się leje, kończyny latają, ale sama walka to powtarzanie w kółko tych samych sekwencji. Ciężko z niej czerpać większą przyjemność, ale na szczęście jest to gra na kilka godzin, więc idzie to jakoś przeboleć. Podobała mi się mechanika polegająca na wysysaniu krwi przeciwników w celu odzyskania utraconego zdrowia. Widać było na ich twarzach cierpienie podczas tej czynności, a i dżwięki ssania wydawane przez naszą wampirzycę są... no po prostu czuć, że sprawia jej to ogromną przyjemność. Niby za każdym razem trzeba oglądać tą samą animację, ale nie trwa to długo, a i pasuje to do naszej bohaterki, bo to w końcu wampirzyca. Zawsze to jakaś odmiana od szukania apteczek albo jakichś fiolek po kątach. Ma to też przełożenie na rozgrywkę, bo podczas spijania krwi naszych wrogów pozostali mogą do nas strzelać, więc lepiej najpierw trochę zmniejszyć ich liczebność. Na minus taka jedna plansza, na której trzeba się dostać do przerośniętego jaja wydzielającego truciznę skacząc po jakichś cienkich pnączach. Parę razy zleciałem w dół i musiałem znów mozolnie wykonywać te drętwe skoki ku górze. Już udało mi się skoczyć do tego jaja, nagle naziści zrobili wyrwę w ścianie, pognałem w tamtą stronę po jednym z tych pnączy, wykonałem skok, zleciałem w dół i po drodze na górę zabiły mnie trujące opary. Parę kurew poleciało przy tym, ale jakoś się udało w końcu. Były jeszcze momenty, w których się zagrzałem mocniej, ale też nie ma co popadać w jakąś przesadę. Twórcy na szczęście się zlitowali i ograniczyli elementy platformowe do paru półek skalnych, które musimy pokonać w drodze na wyższe poziomy. Końcowy boss to też spory minus tej gry. Ile się namęczyłem z tym skurwielem nim odkryłem, że wystarczy celować w jeden konkretny punkt. Boss z upływem czasu przybiera coraz większe rozmiary i dopiero wtedy idzie go jakoś w ten punkt trafić. Zresztą nie łatwo się domyślić o co chodzi i przypadkiem to odkryłem. Wcześniej ładowałem w niego całą dostępną amunicję i pasek życia kurczył się do połowy. W ogóle bossy fighty w tej grze to walka jak ze zwykłym mobem. Jedynie ten ostatni wprowadza coś nowego, ale jego design to i tak straszna lipa. Co można rzec na sam koniec... na pewno nie jest to jakiś crap i najgorszy slasher na rynku, ale też ciężko go polecić z czystym sumieniem. To raczej średniak, który niewiele oferuje w kwestii samej rozgrywki. Konstrukcja poziomów sprowadza się w kółko do tego samego i w przypadku slashera nie byłby to jakiś duży zarzut, ale tylko w przypadku gry, w której system walki jest dobrze zaprojektowany. Pod tym względem twórcy wykładają wszystkie karty na stół na samym początku i do końca gry nie mam co liczyć na choćby jakieś drobne urozmaicenie. Sama fabuła raczej rodem z filmów klasy b. Zresztą po jej ukończeniu poczytałem trochę na temat lore i różnych ciekawostek. Okazało się, że sam Uwe Boll wziął się za ekranizację tego dzieła. Wyszło tragicznie, bo w jego przypadku nie mogło wyjść inaczej. Męczył bułę przez trzy filmy po czym temat ucichł. Trochę szkoda, bo Rayne mimo wszystko jest dosć sympatyczną postacią, lubi rzucić jakiś kąśliwy tekst, przy tym wszystkim ma w sobie jakąś zmysłowość i da się ją polubić. Fajnie jakby pojawił się jakiś żeński odpowiednik Blade w świecie filmu i Rayne mogłaby nim być, ale to raczej marka pogrzebana na dobre i nie ma co liczyć na kolejne ekranizacje.
  11. Czokosz opublikował(a) odpowiedź w temacie w Graczpospolita
    Doom to zakup obowiązkowy, do kompletu kolejne części Fear do nadrobienia po świetnej jedynce, no i wpadło jeszcze Singualirty na dobitkę, bo ludzie zachwalają, więc warto dać szansę.
  12. Czokosz odpowiedział(a) na Sylvan Wielki odpowiedź w temacie w Ogólne
    U mnie też już finito po 20 godzinach spędzonych z Atomfall. Na pewno na plus można zaliczyć staroszkolne podejście do eksploracji bez pierdyliarda znaczników i traktowania gracza jak debila, którego trzeba nawigować na każdym kroku. Tu wyłazisz z bunkra i idziesz w dowolnym kierunku. Z fabułą podobnie, bo trzeba ją odkrywać samemu i pomału łączyć zebrane informacje w całość. Trzeba szukać notatek, gadać z ludżmi, można i z wujka google skorzystać, bo jak się okazuje w Windscale faktycznie doszło w 1957 do samozapłonu reaktora. Oczywiście historia w grze jest w głównej mierze fabularyzowana i tylko lużno powiązana z realnymi wydarzeniami, ale w moim przypadku miała jakiś walor edukacyjny, bo nie słyszałem wcześniej o tych wydarzeniach i po ukończeniu gry postanowiłem poszerzyć swoją wiedzę na ten temat. Podobało mi się też proste drzewko rozwoju postaci oparte na kilkunastu umiejętnościach, które można odblokować poprzez stymulanty zebrane podczas włóczenia się po różnych miejscówkach. Prosty system, w którym rozwój postaci jest zależny od eksploracji, a nie wbijania doświadczenia za pokonywanie kolejnych przeciwników albo wykonywanie zadań. Dodatkowo ujął mnie system handlu wymiennego, w którym walutą jest każdy posiadany przez nas przedmiot. Pieniądzem więc są naboje, apteczki, mikstury, broń, a nawet różnego rodzaju przepisy albo podręczniki i za nie możemy otrzymać przedmioty, których wartość równoważy się z tymi oferowanymi przez nas. Na minus na pewno inteligencja przeciwników, którzy często mają problem ze zlokalizowaniem naszej postaci, zbyt szybko odpuszczają pościg, nie próbują się chować za żadne osłony tylko na chama ładują nam się pod lufę i zajmują miejsca na otwartych przestrzeniach, na których łatwo odstrzelić im łeb. Już od pierwszego starcia zdajemy sobie sprawę, że naszymi oponentami będę kretyni o IQ średnio rozgarniętego szympansa. Samo strzelanie jest co najwyżej poprawne, walka wręcz jest tak dziwnie zaprojektowana, że nie można blokować ani unikać ciosów. Sytuacje jedynie ratuje frontalny kopniak, który pozwala odepchnąć przeciwnika na większy dystans. Nie będę jakoś specjalnie psioczył na system walki, bo jest po prostu poprawny i tyle. Są inne rzeczy w tej grze, które bardziej zasługują na krytykę i jedną z nich jest ten cholerny respawn wrogów. Czyścisz miejscówkę, zbierasz fanty, wracasz do wyjścia, a tam czekają na ciebie przeciwnicy, których chwilę wcześniej ukatrupiłeś Jeszcze warto wspomnieć o tym, że to gra wolna od dei/woke, infantylnych dialogów i taniego moralizatorstwa. Można zlikwidować każdego napotkanego człowieka, zwykłego wieśniaka, żołnierza, kluczowe postaci fabularne. Można się ułożyć z konkretną osobą lub frakcją, można się też na wszystkich wypiąć i działać w pojedynkę. Cios nożem w tej grze lub pocisk z broni palnej są śmiertelne dla każdego. To nie Avowed jakby co Problemów technicznych nie odnotowałem żadnych (grałem na pc) poza jakimiś drobnostkami, które można policzyć na palcach jednej ręki. Najwidoczniej skończyłem gierkę w czas i wyrobiłem się przed tą aktualizacją, która coś zrypała z dzwiękiem. U mnie na szczęście wszystko było git, ani razu nie wywaliło do pulpitu, nigdzie się nie zaklinowałem, żadnych spadków klatek ani problemów ze skończeniem zadań.
  13. Czokosz odpowiedział(a) na Ukukuki odpowiedź w temacie w PC
    Zdawałem sobie sprawę, że mogą mieć dobre okazy na stanie, ale że aż takie cudeńka u nich są ? Tak się składa, że mijam ich siedzibę w drodze do pracy i kusi mnie potajemna wizyta w tym skarbcu. W końcu mądrość ludowa głosi "jak kochać to retro, a jak kraść to big boxy" czy jak to tam leciało
  14. Czokosz odpowiedział(a) na Sylvan Wielki odpowiedź w temacie w Ogólne
    U mnie to jest jak w każdej innej grze tego typu. Próbuje działać niezauważony, ale jak zawsze coś spieprzę i muszę wytłuc pół obozu, bo nie zauważyłem, że jakiś chłop stał za chaszczami, gdy ja właśnie zakradłem się do jego ziomka po cichu. Ogólnie w takich bunkrach czy jaskiniach można bawić się w Rambo, bo przeciwników nie ma dużo i można potem spokojnie eksplorować miejscówkę. Na otwartym terenie lepiej unikać walki, bo szkoda zasobów, a wrogowie i tak się zrespią za chwilę.
  15. Czokosz odpowiedział(a) na Sylvan Wielki odpowiedź w temacie w Ogólne
    Nie przypominam sobie nic poza jedną sytuacją, w której napotkany żołnierz postanowił opróżnić magazynek strzelając do chmur. No i te napisy po hiszpańsku, ale to naprawdę rzadkość i ten błąd nie pojawia się podczas dialogów. Ani razu mnie nie wywaliło do pulpitu, nie zdarzyła mi się sytuacja, że postać gdzieś się zablokowała, z zadaniami nie miałem żadnych problemów, optymalizacyjnie też jest git.