Palce i refleks może już nie te, ale ponownie doskonale bawiłem się przy Ninja Gaiden 2. Przygód najbardziej kozackiego ninjy w historii przedstawiać raczej nikomu nie trzeba. Zapowiedź czwórki przyśpieszyła decyzję o przypomnieniu sobie oryginalnej wersji NG2 i nie ukrywam, że jeżeli gierka Platinum będzie chociaż w 70% tak dobra jak ostatni tytuł Team Ninja, przy którym pracował Itagaki, to będę więcej niż usatysfakcjonowany. Dobra, koniec wstępu, pora podzielić się wrażenia z gry ukończonej na normalu, to jest w "ścieżce wojownika" - nawiasem mówiąc polski przekład, jak na grę mającą tak mało tekstu, naprawdę w paru miejscach razi np. błędami ortograficznymi. Mało tekstu, bo w NG2 nie gra się bynajmniej dla fabuły. Ot, jest nasz cesarz przemocy w postaci Ryu, jest zły klan ninjów pod wodzą Genshina (typ ewidentnie zainspirował twórców Yakuzy 0 do wprowadzenia Kuze - też walczy się z nim w grze 5 razy), są też demony próbujące wskrzesić jeszcze bardziej demonicznego demona. A, mamy też anatomicznie przerysowaną Sonię. No i ogólnie to wiele ciekawych rzeczy z tego nie wynika - chodzi tylko o to, aby dać Hayabusie pretekst do mordowania na potęgę w całkiem nawet zróżnicowanych lokacjach. A warto mieć świadomość, że Ryu to rzeźnik, jakiego w grach prawdopodobnie nie było i nie będzie. Ma do dyspozycji sporo broni, którymi gra się inaczej i masę ruchów, które niechybnie prowadzą do okaleczenia i pocięcia na kawałki tabunów wrogów. Ogólnie zróżnicowanie opcji siania destrukcji to jedna z większych zalet gry - przy każdym przejściu można decydować się na inne bronie i będzie się grało zwyczajnie nieco inaczej. Ja tym razem szedłem dosyć bezpiecznym zestawem - lunar, szpony i kosa, z czego te dwa ostatnie sprzęty to najbardziej kozacka broń biała, jaka występowała w slasherach. Dodatkowo dla odmiany przy tym przejściu bawiłem się też nieco więcej kusarigamą. Wychodzi na to, że jak znowu wrócę kiedyś do tej gry, to pora ją tym razem porządnie ograć tonfą. Sam bogaty repertuar ruchów nie stanowi jednak jeszcze o dobrym gameplayu. Tak się jednak składa, że system zaplanowano świetnie - przede wszystkim potyczki są bardzo intensywne, a chwilami walczymy z prawdziwymi tłumami. Zwłaszcza niektóre z ostatnich poziomów dają nam poczucie, że musimy walczyć o każdy skrawek podłoża. Miodność walki wypływa z kilku czynników. Przede wszystkim mnogość ruchów, które są do dyspozycji naszego artysty-sadysty. Druga rzecz to perfekcyjnie wyważony balans między unikami i blokami. Rzucając się na pałę z unikami możemy wpaść pod jeszcze większy grad ciosów. Jeżeli trzymamy bezmyślnie blok, to zaraz przeciwnik nas chwyci i ukróci nam sporo HP. Z drugiej strony warto ryzykować i próbować kontrowania - idealnie wymierzony kontratak potrafi jednym ruchem skrócić oponenta o głowę. O właśnie, odcinanie elementów ciała. Bardzo istotny element stanowi fakt, że przeciwnik po straceniu kończyny (a tracą je praktycznie w każdej walce, ozdabiając arenę olbrzymimi ilościami krwi) z jednej strony może nas dopaść w samobójczym ataku, a z drugiej z tego punktu pod Y możemy go zdjąć jednym ultrabrutalnym finisherem. Po prostu peak slasherowej walki. Żeby jednak mieć minimum odmiany od cięcia, znajdzie się odrobina bardzo prostego platformowania czy sekwencje, które wymagają dosyć precyzyjnego strzelania z łuku. Monotonii skutecznie też przeciwdziała zróżnicowanie lokacji do których trafiamy - wioska ninja, dżungla, Moskwa, Wenecja czy demoniczne wymiary. O właśnie, łuk każe mi wspomnieć o wadach gry, których niestety parę jest. Niektóre mechaniki zwyczajnie średnio się sprawdzają - jak okazjonalne, ale uciążliwe sekcje wodny, parę patentów z bossami (do których strzelamy z łuku), kamera też potrafi nam utrudnić życie, co w grze wymagającej dużej kontroli nad tym, co dzieje się na ekranie, nieco drażni. Początkowo miałem wrażenie, że gra wypada jako prostsza od pierwszej części (zawsze w głowie miałem wspomnienie, że jedynka była trudniejsza na normalu, ale miała lepiej wyważone wyższe poziomy trudności, natomiast NG2 miało łatwiejszy normal, ale była drogą przez piekło na wyższych poziomach trudności). Jak się jednak okazało, to kwestia tego, że początkowe etapy faktycznie nie są wymagające, ale w drugiej połowie gry (dokładnie od rozdziału 8 z 14) zaczyna się prawdziwa rzeź i nawet ta "ścieżka wojownika" potrafi porządnie skopać dupsko. Najgorsze są dwa etapy - 8 i 12, ale wynika to raczej z kiepskiego ich zaprojektowania. Otóż ósmy to swoiste best of nieudanych patentów w grze - sporo partii wodnych, przeciwnicy spamujący rakietami jakby jutra miało nie być i zestaw bossów, którzy zamiast ochoczo wymieniać z nami ciosy, wymagają zupełnie innych podejść (robak wymagający kampienia i smoki ostrzeliwane z łuku). 12 jest nieco lepszy, ale zawiera odpowiednio walkę z dwoma bossami, gdzie mało co widać ze względu na miejsce akcji i ciągły spam ognistymi pociskami oraz kolejnego bossa, przy którym kamera totalnie wariuje, a dodatkowo walczy się na małej arenie (wypada się z niej do lawy), więc często nawet człowiek nie wie skąd przyszły pociski, które go uśmierciły. Wizualnie gierka dalej wypada przyjemnie, choć na X360 potrafi mieć mordercze dropy fpsów, jak np. na słynnych schodach. Muzyka po prostu sobie plumka - występuje jeden fajny motyw z gitarami, ale gra używa go zbyt rzadko. Natomiast sama widowiskowość tej gry sprawia, że momenty, które w innych grach może byłyby efekciarskimi cutscenkami, tutaj stają się świetnymi sekwencjami, gdzie to gracz odpowiada za cuda na ekranie, jak chociażby moment, kiedy pierwszy raz dostajemy kosę i zaczynamy żniwa. Dalej wolę pierwszą część, były chwile, które mnie w NG2 frustrowały, ale to po prostu gra o wybitnym systemie walki, która daje poczucie satysfakcji jako wyzwanie. Pewnie znowu wrócę za parę lat, bo to prostu rodzaj przygody idealnie skrojony pod moje zapotrzebowania względem slasherów. Do teraz mam ból tyłka, że gatunek w pewnym momencie praktycznie wymarł, w dużej mierze na rzecz gier o turlaniu się i uciekającym pasku staminy. Siódma generacja przyniosła masę złota - NG2, DMC4, DmC, Killer is Dead czy MGR: Revengeance. Nie sądzę, abym kiedykolwiek jeszcze zobaczył takie stężenie wspaniałych gier o szlachtowaniu innych.