
Treść opublikowana przez Mendrek
-
PSX Extreme 283
Retro w modzie. A nie ma to jak papierowy poradnik na kolanach
-
Konsolowa Tęcza
Z PSP mam bardzo wiele miłych wspomnień, bo towarzyszyła mi w wielu podróżach i w miejscach noclegowych, również w czasach studenckich. Dla mnie PSP to najlepsza konsola przenośna jaka powstała do tej pory. Vita, pomimo bycia udanym sprzętem, tak biblioteką nie dorównuje. Przede wszystkim przeniesienie dużych gier na mały ekran i zrobienie z nich osobnych części. W tamtych czasach przenośne gry nie były kojarzone z grafiką jak z dużych konsol, ale PSP to zmieniło. Przecież to był czad ograć GTA VCS, albo MGS-y, God of Wary. Wipeouty, Burnouty, Tekkeny, Gran Turismo, Resistance, Jak and Daxtery, itd. To na tej konsoli odżyła seria Syphon Filter (niestety, tylko na chwilę). Bardzo mile wspominam też serię Pursuit Force. No i dwa największe time killery - Monster Hunter Freedom 2/Unite i Dissidia: Final Fantasy/Duodecim. Obie wypchane po brzegi contentem, a Duodecim to jakieś magnum opus gier na PSP z funkcjami których teoretycznie PSP mieć nie mogło, z grafiką której PSP mieć nie mogło i z ilością rzeczy, które jakimś cudem zmieściły się na UMD. Zresztą obie gry były długo popularne, póki działał Ad Hoc Party na PS3, to ludzie głównie w te dwie gry grali. Na PSP odkryłem też kilka perełek - Field Commander (taki realistyczny klon Advance Wars z online), quizy z Buzzem (po polsku z Boberkiem) w które dało się w kilku grać na jednej konsoli, Socom: Tactical Strike (udany klon Full Spectrum Warrior, pamięta ktoś?), Football Manager Handeld, Killzone: Liberation, Untold Legends (udane hack and slashe, czemu umarły? ), i wiele innych. W końcu na PSP ogrywałem klasyki z PSOne, gdzie z 4 razy przeszedłem Front Mission 3, 2 razy Legacy of Kain: Blood Omen, ogrywałem w kółko Theme Hospital, czym Rally Cross, czy Kula World. Od biedy zdarzyło się ograć minisa (w tym Pinball Dreams!). Nie sposób wymienić wszystkich miłych chwil spędzonych z tym kieszonkowym czempionem
-
Terminator universe
O, czyli jest szansa na czarnoskórego geja terminatora <bierze łyka coli> A tak bardziej poważnie, to mam nadzieję, że nie będzie kolejnych podróży w czasie, bo akurat do anime pasowałaby mroczna przyszłość (oczywiście ze Skynetem) i wojna ruchu oporu z maszynami. W sam raz na takie anime pif paf z lasera czy prowizorycznej rakietnicy
-
Diablo II: Resurrected
Z całym szacunkiem do jedynki, która zrewolucjonizowała gatunek, to obecnie jest dość biedna i trochę archaiczna. Łazisz po katakumbach, niewiele jest rodzajów stworów, brakuje biegania, a klasom brak drzewek skillów. Dopiero dwójka dodała w zasadzie zróżnicowane środowisko na otwartej przestrzeni, gdzie zdolności obszarowe nabrały rumieńców. Jasne, dwójka była okrutna dla casuali, na bossów trzeba było kombinatoryki (Duriel i to bieganie czarodziejką z Pozogą) i nie było respeca, więc zły wybór skilli zostawał z nami permanentnie. Może to właśnie sprawia, że ta gra jest dziś nadal popularna? Ta właśnie surowość, nie tylko klimatu, ale właśnie rozgrywki. Coś co charakteryzowało staroszkolne crpg-i, ale jednocześnie nie było siermieżne w gameplay'u. Też jestem ciekaw jak zrobią sterowanie na konsolach, ale pewnie pójdą na łatwiznę jak w Torchlight 2 i po prostu wrzucą na jana, byleby rdzeń rozgrywki był zachowany
-
Mortal Kombat
Ja bym chciał, aby tego początkowego pierdu pierdu było jak najmniej i szybko pobiegli na turniej, jak w oryginalnym Mortal Kombat. Serio, nikt tu dramy czy kryminału nie potrzebuje. Widzę, że idą na ostro i próbują wepchnąć z serii ile się da w jeden film i widać wiele wątków, co może się przełożyć niestety na długość walk. Mortal Kombat ma fajny lore, ale też dużo kiczu i trzeba pewnej gracji w tym by wyciągnąć zeń coś klimatycznego i bez żenady czy cringe'u. Widzę w tym pewien potencjał. Nikt nie oczekuje tu głębi, chyba że głębi po wyrwanych sercach, mózgach i wątrobach. Ps. Goro wygląda jak randomowy shokan, a przecież nawet wśród swojej rasy to był gigant
-
Co teraz męczysz na PSX`ie
Bokan To Ippatsu! Doronboo - mokry sen szajki drombo! To arcyprzyjemny shmup wydany przez Banpresto, który nie jest wymagający, ale przesiąknięty do cna klimatem Time Bokan. I ta gra jest ZŁA. Tak ZŁA. Ale nie w sensie technicznym, bo tu jest bardzo dobrze. Chodzi w sensie ogólnym jest ZŁA. Tak przyjemnie ZŁA Bo czyż ZŁYM nie będzie oglądanie odlatującej głowy Yatta Psa, rozmontowywanie na części Yatta Słonia, wybuchające Yatta Pandy, Pelikany, Dojlery (to akurat DOBRO, bo nikt go chyba nie lubił) itd. Bo w gruncie rzeczy wcielamy się w członków bandy Dorombo, a przeciwnikami są ci dobrzy. Nie tylko z serii Yatterman (Yattaman w PL), ale i pozostali. Dorombo za to pożyczyło pojazdy od pozostałych "złoli" z serii i można sobie je pomiędzy planszami wybierać. Każdy ma inne statystyki, inny poziom życia, inne bronie, inne specjale. Każdy jednak ma możliwość unikania, a także nieskończone bomby. I tu jednak mały szkopuł - bombę trzeba jednak uzbroić, a to trwa z dwie sekundy. I odpalić. Nie możemy wtedy unikać. Co się stanie jak zostaniemy wtedy trafieni? Cóż, to co w serialu - BUM! I szajka popyla na swoim trzyosobowym rowerze, zostając na na strzała (można jednak robota odzyskać power upem). Inną ciekawostką jest też, że jak zbierzemy czapkę Yattermana, to spada nam poziom broni Gra jest oczywiście wypchana po brzegi contentem z serii Time Bokan. Od Tensai Dorombo przygrywającym w trakcie rozgrywki (są też inne utwory!), po roboty z serii, a nawet oryginalne wstawki anime z oryginalnymi aktorami. Niestety gra jest tylko po japońsku, ale do gry nie trzeba wiele by się połapać. I tak, wszystko jest w świnki i czaszki Retrosektor zrobił też odcinek, ale gameplay obejrzyjcie sobie tutaj:
-
Właśnie zacząłem...
W przerwie od ciężkawego Metro: Exodus, szukałem gry, która mnie zrelaksuje, ale nie będzie to coś w stylu symulatora chodzenia czy puzzli. No i znalazłem nawet dwie gry. Katamari Damacy Reroll - remaster, który poprawił grafikę i to wystarczyło, bo gra zestarzała się tak dobrze, że w sumie wcale. I po prostu cieszy, a przy okazji jest w pewnym sensie straszna i psychodeliczna. Jest jednocześnie zabawna, radosna i wciągająca. Kulanie kuli bawi tak samo jak zawsze. Ape Escape 2 - klasyk z PS2 dostępny na PS4. Większość pamięta jedynkę z PSOne. Dwójka jest naprawde kolorowa, pomysłowa i przyjemna. W sumie taka gra też dla dzieciaków, ze zbalansowanym poziomem trudności i dziecięcym poczuciem humoru. Póki co dwie gry, a zabawa przednia, zwłaszcza po męczącym dniu pracy, gdy nie ma się ochoty na wymagające zbytnio gry
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Żyleta (1996) - jakoś przegapiłem tego klasyka, za gówniaka bałem się w wypożyczalni pytać, a potem jakoś nie miałem okazji, plus wydawało mi się, że to crap straszny, bo generalnie film niskie noty zebrał. Dziś zapragnąłem sobie guilty pleasure i początkowo film wydawał się niskobudżetowym kiczem klasy B (nawet pojawiają się zupełnie niezwiązane z głównym wątkiem sceny, które mają być fajne - ale cóż, w sumie są). a Pamela świeci gołymi cyckami już od początku (co mogłoby wróżyć brak pomysłu na scenariusz). Ale potem film co raz bardziej urzeka. Urzeka tym staromodnym i nieco naiwnym sc-fi lat 90. Mamy niedaleką przyszłość, rok 2017, USA po obaleniu demokracji jest uwikłane w wojną domową, a nazistowski kongres używa śmiertelnego wirusa do walki z ruchem oporu... czekaj, kurwa, co?! Uhm... Ok, no wiec idąc dalej. Urzeka scenografia i soundtrack, bo możemy usłyszeć takie tuzy rocka jak Meat Puppets, Concrete Blonde, czy Gun. Urzeka też główna bohaterka, która ma dobrze napisaną rolę antybohaterki i to takiej z krwi i kości. Pozozstałe role też w porządku, choć jest tu sporo komiksowego przerysowania (bo w sumie to jest adaptacja komiksu) i trochę też jest tu jakieś zbudowane uniwersum (zresztą akcja toczy się w ostatnim wolnym mieście, gdzie bohaterka prowadzi klub nocny). Urzekają też staromodne strzelaniny, z dużą ilością wygibasów i mocnym basem każdego wystrzału (a nie jakieś tam dzisiejsze realistyczne kapiszony). I wiecie co? Urzekł mnie jakoś ten film, obejrzałem go do końca i nie żałuję (to chyba kwestia mocno zaniżonych oczekiwań). Jasne, to nadal mocny kicz i nie ma tu krzty przesłania. Ale pewnie jako wychowany w latach 90 dzieciak cieszyłbym michę, w przerwach od wycierania śliny i robieniu stop klatek na magnetowidzie VHS gdy akurat Pamela prezentowała swe naturalne wdzięki
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Atomic Blonde - mam mieszane odczucia. Ni to dobry thriller szpiegowski, ni to dobry akcyjniak. Trochę jakby sam film nie wiedział czym ma być. Bohaterowie tacy se, choć Theron, McAvoy czy nawet w mini-roli Toby Jones robili co mogli, tak po prostu ktoś słabo te role stworzył. Film miał kilka momentów, ma świetne kawałki muzyczne lat 80 z new wave i nie tylko, a do tego scenografia naprawdę świetna i oddająca klimat dwóch stron berlińskiego muru, często tego elementu bardziej brukowego, szarego i wypełnionego zbuntowaną młodzieżą. Na plus także fajnie wykręcone zakończenie. Taki film na raz i chyba wolę Johna Wicka bardziej, bo ten przynajmniej jest w swej wizji szczery i oczywisty
-
Terminator: Resistance
Jakby co, to na PC wyszło free FLC, ale też w marcu na PS5) wyjdzie (i z tego co wiem, posiadacze wersji z PS4 odpalając na PS5 dostaną go za free), które wnosi dodatkowy tryb - Infiltrator Mode. Wcielamy się w T-800 i naszym celem jest infiltrowanie i niszczenie baz ruchu oporu. Na PS5 dojdzie też graficzny upgrade. Nie wiem jak z Xboxami.
-
Resident Evil 8 Village
Ale zombie w Residencie nigdy nie były umarłe, to nie undead/ghoul. Były mutantami - albo zakażonymi odmianą T-Virus, albo z pasożytem Las Plagas/Uroboros. W jedynce nawet chyba nie pada słowo "zombie", tylko dopiero w dwójce. Zresztą nazwa japońska to "Biohazard" i nie bez powodu. A teraz to się robi jakiś japoński misz-masz potworów niczym z randomowego klona residenta. O ironio
-
własnie ukonczyłem...
Project Warlock - po wiecznie grywalnym Doom 64 remaster, dość udanym Ion Fury, pora przyszła na rodzimego Project Warlock. Czy uda mu się dorównać dwóm mistrzom retro-fpsów? Zacznijmy od tego, że Project Warlock powstał w Unity, więc to co musiał zrobić w pierwszej kolejności - to naśladować. I zrobił to bardzo, a czasami chyba aż za bardzo. Z jednej strony mamy tu graficzne odwołanie do najstraszych przedstawicieli gatunku - z Wolfenstein 3D na czele. A jak komuś styl graficzny "za mało retro" to może sobie nawet go sztucznie pogorszyć w menu. Nie bez powodu kiedyś fps-y nosiły nazwę "corridor shooters". Na dobrą sprawę świat w Project Warlock jest zbudowany z kostki i przypomina labirynt z otwartymi przestrzeniami. Areny są w dodatku małe, sekrety to głównie przesuwające się ściany (co ciekawe nie trzeba być do niej zwróconym by ją uaktywnić), wokół walają się skarby do zbierania (dodają też exp), szukamy kluczy i walczymy z hordami kreatur. W tle przygrywa zapętlona muzyka niczym ze starusieńskiego Sound Blastera. I na tym się staroszkolne naloty kończą. Gra bowiem dostarcza pokaźnego arsenału. Wypełnia on pełne koło, a na tym kole pod daną pozycją są często dwie różne bronie (np. dynamit i rakietnica). Do tego bronie można ulepszać na dwa sposoby (niestety jeden wybór zamyka drugi - np. uzi można ulepszyć do podwójnego uzi, albo można zrobić z niego gwoździarkę). Arsenał jest najczęściej odwołaniem do dawnych fps-ów. Bo jest dwururka (albo "cztero-rurka"!), jest railgun, nailgun, miotacz ognia, itd. Eksperymentowanie z broniami na pewno zwalcza rutynę, której w grze jest dużo. Bo nie ma ani kucania, ani skoku - nie ma więc sekcji platformowych. Wszystko opiera się na killroomach. Trzeba jednak przyznać, że jak i feeling strzelania, jak i mięsistość masakry jest tutaj imponująca. Przeciwnicy mogą np. stracić kończyny i dalej chcieć nas dopaść. Oprócz broni mamy także czary, które wyczerpują manę. Mogą być ofensywne, ale również wspomagające (np. tarcza lub uzupełnienie amunicji). Jakby tego było mało, to nasza postać leveluje - zwiększając swoje statsy, a co 5 leveli można wybrać przydatnego perka (np. szybszy bieg, lub mana zostawiana przez zabite potwory). W grze odwiedzamy przyjemne spektrum światów - powalczymy w średniowieczu, antycznym Egipcie, na Antarktydzie, w dzielnicach przemysłych i w samym piekle. Bo w sumie chodzi w grze by urosnąć w siłę i skopać dupę Szatanowi. Tyle jeśli chodzi o fabułę Na osobny akapit zasługują walki z bossami - są na pewno pomysłowe i udane, czasami trzeba znaleźć sposób, a czasami wykazać się zręcznością i taktyką. Czy gra jest wymagająca? Na normalu dopiero w drugiej połowie. Co raz więcej większych monstrów w większych masach powoduje, że trzeba mądrze wykorzystywać zasoby. Gra nie ma checkpointów w epizodach (2-4 poziomy per epizod), ani nawet kodów. Stąd musimy epizod przejść jednym ciągiem. Mamy także ograniczoną liczbę kontynuacji, którą na szczęście łatwo powiększać (warto szukać sekretów z tego powodu). Ja skończyłem grę mając ponad 20 kontynuacji, a zginąłem może z 4 razy. To na co cierpi gra, poza brakiem oryginalności, to z jednej strony pewne reskiny przeciwników (rzadko się wyróżniają jakoś specjalnie, czasami może jedynie gabarytami i tyle), ale też brak balansu w broniach - niektóre są słabe (albo co gorsza po ulepszeniu jest troszkę zawód, zaś niektóre to mocne przegięcie), a najgorszym bugiem jest możliwość banalnego soft-locka. Chodzi o windy. Te mają przyciski w środku. Jednak jeśli wciśniemy takowy i szybko wyjdziemy, winda odjedzie bez nas. I nie ma możliwosci jej ponownego przywołania! WTF?! No chyba, że jakimś tajnym sposobem, o którym nie wiem. Nie ma to jak pod koniec poziomu wysiąść przypadkiem z takiej windy i musieć zaczynać go od nowa. Fail jak wuj. A i nasz bohater jest mocno milczący, jedynie przeklina sobie pod nosem gdy obrywa. A kurde jest madafakerskim czarnoksiężnikiem, więc prosiło się o jakieś choćby inkatancje, przerost ego, czy one-linery z podtekstami. No trochę szkoda. No ale tak poza tym jestem zadowolony. Ukończyłem w weekend z hakiem. Nie wiem czy wrócę, pewnie nie. Gra ma tylko single player. Nie czuję potrzeby szybkiego powtarzania. Nie była też specjalnie droga. Wracając do pierwszej kwestii - czy gra dorównuje dwóm konkurentom? Myślę, że miała na to ambicje i wieloma elementami spokojnie dorównuje, ale jednak taki Build Engine to jakby inna liga (ale też budżet i czas jaki jest na rynku). Ale że nie ma tak dużo fajnych retro fps-ów na rynku, to summa summarum jako ich fan, mogę wystawić rekomendację - "do ogrania"
-
Star Trek
Ja tego Treka traktuję jak luźną i nieoficjalną adaptację Mass Effecta bardziej. Burnham to taki maksymalnie good karma Shepard, którym gramy w ten sposób, by mieć aczika za bycie zbawcą kosmosu. Postacie to NPC, nie powinny skradać show bohaterowi gracza
-
Star Trek
Ale z ciebie maruda. Star Trek Discovery przyjemnie się ogląda, ale przede wszystkim trafia do mas. Jest czymś w rodzaju fajnej bajki dla dorosłych z dobrze dobranymi efektami specjalnymi. Dawne formuły serialu powinny zostać kapsułami swoich czasów. A że poprawność polityczna? Takie trendy. Co raz więcej ludzi chce być jednak poprawna politycznie. Może u nas to tak jeszcze nie do końca widoczne, ale Star Trek jest również głosem pokolenia i całe szczęście, że nie próbuje iść pod prąd naśladując czasy nie swoje (co by zadowolić marudnych tetryków). Finał obejrzałem, generalnie w porządku, może główny motyw trochę poniżej oczekiwań i ostateczne starcie trochę naciągane, ale generalnie jest ok. Liczę, że będzie kolejny sezon.
-
Właśnie zacząłem...
Project Warlock - dziś zacząłem i... jestem gdzieś w drugiej połowie. Gra nie jest długa, przypomina takiego Wolfensteina 3D na konkretnej dopałce. Mapy są małe, labiryntowe, wyłożone od ścian po sufit kostką. Animacja sprite'ów fajna, bossowie też fajni na razie, sekrety jakoś łatwo wpadają. Gra się przyjemnie, acz trochę nuży. Trudniejsza staje się od drugiej połowy, bo zaczyna brakować amunicji, gdy gra zalewa nas wytrzymałymi monstrami. Pewnie za 1-2 dni przejdę i odinstaluję, ale pewnie będę też zadowolony
-
Właśnie zacząłem...
Cyberbug 2077 - nooooo dawno nie widziałem gry, która już na samym początku prowokowałaby mnie do wypicia alkoholu w ramach znieczulenia. Bugi i glitche atakują od samego początku niczym obuchem w łeb. W dzisiejszych czasach spodziewasz się czegoś na pewnym standardzie, gdzie takie rzeczy są w miarę (z grymasem) akceptowalne jeśli sporadycznie. O licznych glitchach i błędach to sobie co najwyżej oglądasz z rozbawieniem na YT w mockingowych recenzjach jakiś mało znanych crapów. No ale ok, glitche i bugi da się ponoć naprawić, gorzej z rzeczami po prostu źle zaprojektowanymi. Np. skoro dajesz automaty arcade w jakiejś knajpie, które na dodatek wyświetlają jakąś grę, to dzisiaj gracz chce sobie w to pograć - to było już np. w DOOM 3 (nawet jeśli było to prymitywne), a w grach typu Bully (Canis Canem Edit) była z tego naprawdę minigra w grze. Postacie są sztywne jak w silniku Bethesdy. Zresztą fakt, że dzieje się dramatyczna akcja, a my zbieramy kupę lootu przypomina właśnie Fallouta. Jest też napaćkane w interfejsie i co mniej cierpliwi gracze mogą się pogubić. Gra jest beta wersją na PS4. Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądają beta, które chyba nie powinny być jeszcze public, to za dwie i pół bomby macie taką możliwość...
-
NETFLIX
Ej, wiecie że Power Rangers wylatują z końcem stycznia? Druga tak potężna strata po Dr Who. Ale tu mam nadzieję, że dogadają się z Hasbro i kiedyś rendżersi wrócą, bo niby gdzie się mieliby podziać? Przecież nie HBO GO MAX, a Disney chyba nadal ma po tej marce kaca
-
Jaką grę wybrać?
Hejo, mam pytanie co wybrać z animu młodości: - DBZ Kakarot - Tsubasa I mam od razu pytanie - czy w Tsubasie opłaca się brać tą lepszą edycję (cyfrowo), czy wystarczy podstawka? No i czy w Tsubasie jest motyw przewodni z openingu (który najlepiej jakby się odpalał w trakcie meczu w krytycznych momentach )? W DBZ wiem, że większość ścieżki dźwiękowej jest, ale część jest w formie DLC (i jest tam najlepszy battle theme, niestety). Za Tsubasą chyba też przemawia, że Kakarota znajdę w wielu sklepach, a Tsubasy chyba przyszło mniej na nasz rynek. Więc co byście polecali by miło połechtać nostalgię, Cubasę czy Songo? Pytanie numer dwa - szukam gierki do wyżywki w stylu hack and slash, ale nie D3 bo to ograne do porzygu i nie musou bo chiwilowo mam też przesyt po dwóch grach z gatunku. Coś, co biega się i naparza bronią białą lub strzelecką w hordy wrogów, może zbiera loot ale niekoniecznie i bez przemęczania się (więc jakieś skillowe slashery i inne soulslike'i odpadają)?
-
własnie ukonczyłem...
Valkyria Revolution - aka niechciany przyrodni brat fanów serii. Ja fanem serii jestem umiarkowanym, więc podszedłem do gry podszedłem bez krytycznego nastawienia. Ba, nawet trochę cieszyłem się, że nie będzie tej turówki gdzie trzeba przeć do przodu by zyskać wysoką ocenę za misję. No i setting niezwiązany z pozostałymi cześciami. Tu mamy coś bardziej na wzór realiów sprzed pierwszej wojny światowej, a kraje Europy bezpośrednio do imperiów, cesarstw i królestw nawiązują (np. Ruz to carska Rosja, Habstria do Austro-Węgry, Breenland to Brytania, etc.). W grze jesteśmy dumnymi obywatelami Jutlandu, którego chce wchłonąć Ruz, a także pozostałe kraje przystały na mordercze embargo. W sumie Jutland trochę przypomina... Polskę Zwłaszcza tym wyniosłym patriotyzmem, ale też szybko zmieniającą się opinią publiczną, a także będące trochę tyglem małe państwo o dużych ambicjach w środku Europy. No wypisz wymaluj. No ale dość łechtania swojego ego. Gra jest action rpg-iem drużynowym. Kierujemy zwykle czteroosobowym oddziałem, z małymi wyjątkami gdy mamy tylko dwójkę bohaterów. Drużynę kompletujemy sobie spośród członków komando Vanargand, którzy nie są randomowymi typkami, tylko każdy ma swoje potencjały, charakter, statsy i poboczne historie do odblokowania. Każdy ma też swoją klasę - trochę jak w MMORPG, jest shocktrooper (dps), scout (support), shieldbearer (tank) i sapper (mage/healer). Gra to też naparzanka dziesiątek wrogów, z okazjami na sub-bossów, a także co jakiś czas tłuczemy się długo z bossem, gdzie walka staje się nagle bardzo wymagająca, długa i dramatyczna, a czasami wymaga odkrycia sposobu (co bez opisu bywa irytujące). Bardzo fajny jest system emocji i morale. Nasze postcie i przeciwnicy są na nie podatni. Mogą się bać, mogą wpadać w furie, zastygać w zakłopotaniu, być przytaczani, etc. Pole walki reprezentuje szala zwycięstwa - jeśli jest po stronie wroga, ochoczo staje do walki i zasypuje nas gradem ołowiu. Jeśłi jednak odpowiednio rozbijemy jego szerego, faja mu mięknie i zaczyna to uciekać, to zastrygać w strachu, to wpadać w panikę - już nawet na sam nasz widok! Dobijanie go wtedy to wręcz akt litości. Rozbijanie morali wymaga odrobiny taktyki i odpowiedniego dobierania akcji lub magii (tu zwanej "ragnite"). W grze kierujemy aktywnie jedną postacią, resztą kieruje AI, acz możemy się na nich przełączać lub wydawać im rozkazy. To jak będzie zachowywać się AI możemy ustawić poprzez priorytety. AI zachowuje się nawet porządnie, acz niestety sporadycznie zatną się gdzieś, albo zapętlą, a jedna z moich postaci miała dziwną tendencję do dobijania pojedynczego wroga potężnym ragnitem, że zacząłem to uznawać z politowaniem za cechę jej charakteru. Co ciekawe, w trakcie rozgrywki, lub podczas dołączania do rozmów w mieście, odkrywamy kolejne priorytety, dzięki czemu AI mogą zachowywać się bardziej precyzyjnie i złożenie (np. mogą skupić się na ochronie jakiejś konkretnej postaci, albo na jakimś rodzaju przeszkody). Jeśli już o rozmowy chodzi - to gra jest najeżona dialogami i cutscenkami, że nawet Kojima by mógł pomyśleć, że chyba robił tą grę. Można nawet oglądać scenki z "menu" za które dostaniemy bonusy. Widać, że twórcy chyba mieli zapędy na anime i bardzo chcieli żebyśmy to zobaczyli. Dosłownie. Czy więc historia broni się w tym przypadku? Cóż, w mikroskali tak - są tu relacje między postaciami, jest intryga, postacie nie są jakoś specjalnie złożone, ale to anime bliżej shonenów, więc niech będzie (oj, toteż jak kogoś znielubimy, to będziemy nie lubieć do końca). Jest też dramaturgia i plot twisty. W makroskali historia ma luki, a poza tym w pewnym momencie staje się przewidywalna do samego końca. Co ciekawe, nie musimy jej poznawać szczegółowo, bowiem pełny obraz wyniesiemy z książki w menu - którym jest rozmowa między studentem a nauczycielką, 100 lat po wydarzeniach z gry, gdzie student próbuje dociec prawdy i zrewidować oficjalną wersję historii. Mimo wszystko historię oceniam pozytywnie. Oprawa graficzna jest kolorowa, w stylu anime. Szczególnie tła są ładne i ręcznie malowane. Mogę przyczepić się animacji twarzy postaci. Na pewno jedną z największych zalet jest oprawa muzyczną, za którą odpowiada Yasunori Mitsuda, twórca muzyki do Chrono Trigger, Chrono Cross, czy Xenogears i Xenosagi. Stworzenie wojennej muzyki wymieszanej z lamentowymi i nieco smutaśnymi brzmieniami było dla niego wyzwaniem, ale podołał. Nie ma tu aż tylu utworów, ale są na tyle dobre, że się nie nudzą i bardzo budują atmosferę gry. Zdecydowanie największą wadą gry, jest potworny grind. Gra zmusi nas do ulepszenia postaci, którymi nie gramy, a tymi którymi gramy zmusi do grindowania jeszcze bardziej. Jasne, grind bywa przyjemny gdy radośnie roznosimy oddziały wroga, ale pewnie niejednego zniechęci taka skala. Wszystko przez walki z bossami, które dają w kość. Postacie nieżywane levelują nieco słabiej, ale na szczęście dość blisko z tymi używanymi. Co z tego, skoro trzeba im ulepszać mana engine, który jest drzewkiem skilli i dostępu do używania lepszych ragnite. A te rozwija się poprzez poświęcanie nadmiarowych ragnite. I jest to żmudne, choć pod koniec gry ragnite lepszego sortu rozwijają to te drzewka szybciej. Same ragnite zresztą są bardzo standardowe, nie ma tu wodotrysków - a potem te silniejsze to po prostu te same co słabsze, tylko zadające więcej obrażeń lub efektów. Lenistwo lub brak czasu designerów. Angielski dubbing jest średni, ale japoński spoko - głównego bohatera gra zresztą Daisuke Ono - czyli głos Jotaro z JoJo Bizzare Adventures i głos Silvera z serii Sonic. Podsumowując - kupiłem tę grę po 23 PLN, to absolutnie powinienem się cieszyć, że dostałem niedocenioną mocno grę, zjechaną przez krytyków i znienawidzoną przez fanów. Moim zdaniem niesłusznie. Jasne, nie ma tu (nomen omen) rewolucji, ale nie ma też crapa, ani nawet powiem że nie ma średniaka. Jest po prostu dobra gra, z pewnymi bolączkami, chyba trochę przyspieszonym procesem developerskim, z okropnym grindem i dość powtarzalnymi misjami (ot, ubij wszystko). Jeśli ktoś szuka głębszej taktyki - nie ta część serii Valkyria. Gdy ktoś lubi sobie ponaparzać z odrobiną kombinatoryki, to zapraszam. Ja się bawiłem spoko.
-
NETFLIX
Zacząłem oglądać "Alice in Borderland". Japoński serial, który głupio się zapowiadał, ale pozytywnie zaskoczył (choć sam początek taki sobie). W sumie dużo akcji i zaskakująca brutalność, a także wykorzystania sprytu. W sumie chyba łyknę szybko całość, po dwóch odcinkach chce się więcej
-
Najlepszy prolog/początek w grach
Czemu nikt nie wspomniał o Bioshockach? Przecież pierwsze chwile w Rapture czy Columbii to małe mistrzostwo designu. A ongiś podobne wrażenie robił starusieńki Unreal, który też w bardzo obrazowy sposób pokazywał z czym będziemy mieli do czynienia. No i jeśli było się fanem Fallout, to oczywiście Fallout 3 - to i zobaczenie tego świata w FPP i 3D, no to trochę jak spełnienie marzeń, niezależnie od tego czy to co było potem podobało się sercu fana czy nie
-
własnie ukonczyłem...
Już jakiś czas temu, ale zapomniałem wspomnieć chyba. Samurai Warrios IV - gierki z sub-gatunku musou to takie guilty pleasure, zasadniczo są czymś w rodzaju rozbudowanego idle clickera z mobilek. No dobra, może przesadzam, ale ilość szarych komórek potrzebnych do obsługi tych gier pewnie jest na zbliżonym poziomie. Za to wszystko tętni epickością, wyniosłością, adrenaliną, mocą i po prostu jest mega przyjemnym odmóżdżaczem. Nie inaczej jest w Samurai Warriors 4, która oczywiście bierze się za sengoku i próbuje jakoś tam iść zgodnie z historycznymi wydarzeniami. Tyle, że bohaterowie tej ery to bardziej pół-bogowie. Nie wiem czy jest sens się rozpisywać, każdy kto widział choć na chwilę serię musou ten wie o co chodzi - tysiące wrogów odlatujących w kosmos na samo machnięcie w powietrzu bronią, epickie starcia z bossami, ch*je muje dzikie węże. Co chwila ktoś się podnieca i rzuca hasłem pokroju: "Woa, nie widziałem że Nobunaga-Samaaa jest taki potężny, a miecz jego gdy zabija kogoś, zaspokaja swego właściciela oralnie". Poza tym używane postacie levelują, a w bój zawsze bierzemy po dwie, między którymi można się przełączać (nieaktywnego kontroluje AI), a także zbiera się gear. Po naładowaniu paska używa się musou, albo razem z naładowanymi orbami włacza się tryb super wojownika, by zakończyć super atakiem o mocy nalotu dywanowego. I tak kółko. W radosnej młóćce czasami można się zatracić, a bywa że niestety misje mają limit czasowy. A, niektórzy odnajdą pewnie znane głosy. Np. Masamune gra Nobuyuki Hiyama (m. in. Shin z Cowboy Bebop, czy Link z Ocariny, a Hattori Hanzo to nikt inny jak Takaya Kuroda (czyli legendarny Kazuma Kiryu z seri Yakuza ^^). W ogóle ścieżka dźwiękowa dostarcza. Wyobraźcie sobie przedzieranie się przez setki piechurów, kosząc ich jak zboże, w pogonii za uciekającym bossem, wokół płomienie, wybuchy, magiczne motyle, a w tle ten utwór: I jak tu nie kochać?
-
Zamknięte studia, skasowane gry, obiecujące gry z niewykorzystanym potencjałem i porzucone/"zamrożone" serie
Ujawnione właśnie tech demo Simpsons Bug Squad na Dreamcasta. 20 lat przeleżało
- TEKKEN 7
-
Właśnie zacząłem...
Od jakiegoś czasu powoli ogrywam sobie Valkyria Revolution. Gra, którą krytycy pierwszej opinii zjechali, ale potem znajdowałem recenzje gdzie doceniano również aspekty tej gry. Ja się również póki co pozytywnie zaskakuje. Dostrzegam jej pewne mankamenty w braku balansu i konieczności mocnego grindu, który pewnie w endgame będzie kosmiczny. Również jest tu pewna monotonia misji, ale ja tam lubię prosta i nieprzekombinowaną sieczkę. To co niezwykle mnie trzyma przy grze, to mocna fabuła i dialogi. Mam wrażenie, że twórcy tej gry mieli zapędy do anime, a potem przypomnieli sobie, że robią grę i wypadałoby zrobić jakiś gameplay, więc zrobili jakiś template z możliwością drobnych modyfikacji i po sprawie. Drugim elementem który mnie porywa, to soundtrack. Nie będę ukrywał, że to on mnie skusił (poza cebulacką ceną) do zakupu. Yasunori Mitsuda to prawdziwy mistrz, a na kolejny jego OST do gry czekaliśmy 7 lat. I warto było. Mitsuda zaangażował znacznie większą niż zwykle w grach orkiestrę symfoniczną z Tokio i jest miazga. Muzyka typowo bitewna, czasami sentymentalna, a w głównym motywie śpiewa ta sama wokalistka co przy Xenosadze. Cóż, zamierzam sobie pogrywać, od misji do misji, od scenki do scenki. Póki co nie czuję jakby to był crap czy średniak, jak niektórzy recenzencji wskazywali