Właśnie ukończyłem najdroższą grę mojego życia - Conker's Bad Fur Day!
Wiele, wiele, wiele lat temu w pewnym konsolowym czasopiśmie znalazłem zestawienie najlepszych gier na Nintendo 64. Wypchane ono było nieznanymi mi tytułami, z których kojarzyłem tylko te z Mario w nazwie. Był w tym zestawieniu również Conker, któremu redaktor nie szczędził pochwał, lecz kluczowy okazał się krótki opis fabuły - "Szurnięta wiewiórka na kacu, chcąc jedynie wrócić do domu wpada w wir szalonych przygód." Z miejsca zapragnąłem zagrać w ten tytuł.
Na początku z pomocą przyszedł mi emulator, który działał bardzo dobrze, ale niedomagał w kwestii sterowania na klawiaturze. Odpuściłem sobie tą metodę, zaś sama gra miedzy czasie wylądowała na pierwszym Xboxie. Lata mijały, nastała generacja PS3, X360 i Wii, a ja zapatrzony jedynie w grafikę nie chciałem już grać na GC, a co dopiero kupować N64. Człowiek młody i głupi był, wybaczcie. Później jednak moje PS3 padło i nastał czas posuchy. Zacząłem znowu zerkać w kierunku starszych konsol i bez chwili wahania skorzystałem gdy dobry kolega zaoferował pożyczyć oryginalnego Xboxa. Jakaż była moja radość gdy się okazało, że kolekcję jego gier zasila Conker. Przeszedłem ponad połowę i zaciąłem się na amen... Był to rok 2011.
Chyba za bardzo się rozwlekam? Przejdźmy więc do sierpnia bieżącego roku kiedy to zdradziecki los zadecydował, że rudy wiewiór ponownie zawita do mojego życia. A więc było to tak: jako świeżo upieczony posiadacz N64 kupowałem kolejne gry jak szalony, wtem na jednej z aukcji znalazł się on! Idealny stan, oryginalne pudełko, aktualna cena 250 zł. Wybudziły się we mnie od wielu lat zagłuszane rządzę. Ustawiłem kwotę 453 zł i nacisnąłem "licytuj", kwota podniosła się do 271 zł. Przez kilka dni nie drgnęła nawet o grosz. Zaczynałem się cieszyć ze spełnienia dziecięcego marzenia. W głowie zrodziły się myśli - wiadomo, że za tyle nie kupię, ale ktoś może podbije mi do 400 zł i nic więcej, chyba nikt nie będzie na tyle głupi by przebić moją ofertę. Srogo się myliłem, następnego dnia zostałem przelicytowany. Na otarcie łez i jako rekompensata zakupiłem wersję cyfrową na Xbox One X za 49 zł. Sprawa jednak zżerała mnie od środka, nie dawała spać. By zapomnieć umówiłem się z kolegom na piwo. Jeszcze nawet nie wiedziałem jak wielki błąd popełniłem. Gdy nazajutrz przebudziłem się o godzinie 12, będąc jeszcze na kacu zobaczyłem czego dokonałem - wylicytowałem Conkera za 700 zł...
Po półtora miesiąca od tego zdarzenia, wczorajszego wieczoru udało mi się ukończyć ten tytuł. Jako, że zapłaciłem 700 zł, gra nie mogła być słaba, ode mnie 10 na 10.
Odkładając jednak żarty na bok. Co myślę o Conker's Bad Fur Day? Że jest to największe osiągnięcie techniczne na N64. Gra zadziwia ilością nagranych dialogów, bardzo bogatą ścieżką dźwiękową, która nie zależy jedynie od odwiedzanej lokacji, ale zmienia się również zależnie od napotkanej postaci. Zadziwia też bardzo szczegółowa grafika, animacja postaci i ich mimika. Prym oczywiście wiedzie sam Conker, którego wszelakie grymasy idealnie oddają emocje. Czegoś takiego nigdy nie wiedziałem na pierwszym PlayStation nawet w filmach renderowanych, a tutaj w trakcie gry rudzielec praktycznie non stop strzela miny. Zaskakuje także cień rzucany przez protagonistę, który aktywnie reaguje na źródła światła. Miłym smaczkiem również jest, że skacząc ponad taflą wody ujrzymy odbicie naszego milusińskiego. Wykreowany świat jest niezwykłe zróżnicowany, praktycznie każda lokacja zaskakuje czymś nowym i posiada odrębny zestaw tekstur. Jak oni to wszystko zmieścili na kartridżu? Za cholerę nie wiem. A zapomniałem napisać, że modele postaci też wypadają bardzo dobrze. Imponujące jest też w jak zgrabny sposób łączona jest grafika 3d z 2d.
Niefortunnie zacząłem od ocenienie sfery audio-wizualnej, lecz jest w tym pewna celowość. Bo sfera ta odpowiada za wyeksponowanie tego co w Conkerze najważniejsze, czyli zwariowanej fabuły. Gdyby jak w większości gier ery N64 dialogi były tylko w postaci czytanej, a postacie nie ruszały ustami jak niemal w każdej produkcji z PSXa, to z Conkera ulotniłoby się 99% magii. Ta gra stoi ciętym żartem, odgłosami pierdów, beknięć i ogromem bluzgów. Jest to też tytuł jak na swoje czasy fantastycznie wyreżyserowany. Co ja pier#*@e, nawet dziś reżyseria robi wrażenie. A więc jak na wstępie tego akapitu napisałem - fabuła, ale także scenariusz są w Conkerze największą zaletą.
Dla graczy jednak najważniejsze jest jak się w to gra - a gra się przyjemnie, czasami nawet bardzo przyjemnie, a czasami masz ochotę wyjąć je*#ny kartridż i wrzucić do pieca by się smażył w ogniu piekielnym, kiedy Ty będziesz się śmiał jak szalony przeklinając pod nosem. Oj różne emocje wywołuje ten tytuł. Jest mocno szarpana i co jakiś czas zaskakuje niezwykle trudną sekcją. Na początku czułem się oszukiwany przez konsolę, ale to tylko jedna strona medalu. Fakty są takie, że gra zwyczajnie nie wybacza błędów. Skoki muszą być idealnie wymierzone, bo spadając nawet z nie tak dużej wysokości zginiesz. Są sekcje gdzie nawet jeden błąd kosztować będzie cię życie, a czas goni, bo na przykład zaraz zabraknie ci tlenu, co też ostatecznie doprowadza do zgonu. To ma prawo frustrować i frustruje, oj w cholerę frustruje. Przywykło się do wygodnych gier, niemal automatycznie wykonujących wszystko za nas, do samoistnie regenerującej się energii. Tutaj wybrane fragmenty gry będziesz powtarza wiele, wiele razy, aż się nauczysz na pamięć metody na ich przejście. I metodą skuteczną jest tylko taka jaką sobie autorzy zaplanowali. Trzeba trzymać emocje na wodzy i nie dać się porwać nerwom, bo inaczej skończysz marnie.
Grę przechodziłem półtora miesiąca, ale prawdą jest, że przez ostatni miesiąc z paroma dniami nic nie grałem, bo zaciąłem się na pojedynku z finalnym Bossem. I nawet nie dlatego, że on jest jakoś super trudny, ale bardziej dlatego, że kilka poprzedzających sekcji było czystym piekłem i po prostu miałem już dość denerwowania się. Ponadto był wtedy u mnie w odwiedzinach forumkowy bohater wyklęty, czyli niesławny Figaro. Przy takiej osobistości nie chciałem sobie zrobić wstydu. Później zaś jakoś czułem się zrażony tym pojedynkiem. W Conkerze łatwo się zaciąć. Ta gra potrafi złamać człowieka jak zapałkę. Trzeba walczyć ze sobą, wygłaszać mowę motywacyjną typu - wydałeś na te gó$*o 700 zł, musisz ukończyć! W istocie jednak gdy już się ukończy trudny fragment, to człowiek czuje ogromną satysfakcję, a gra nagradza nas przezabawną scenką. Warto się pomęczyć, warto zagrać.
Moja ocena 8+/10