Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Wrath of Man Byłem lekko nahajpowany zapowiedziami i pierwszymi opiniami a dostałem w sumie typowego (choć nadal dobrego) akcyjniaka. Co jak na dzisiejsze standardy jest właściwie zaletą samo w sobie, bo trzeba przyznać, że w przypadku tego tworu hasło "takich filmów już się nie robi" nie będzie mocno na wyrost. Główny mój zarzut to dosyć szybkie (pierwsza konkretna akcja głównego bohatera) i zaskakujące przeskoczenie z klimatu "poważnego filmu" do nierealnego efekciarstwa. Nie widziałem trailerów, więc miałem lekkiego zonka. Później kilka razy jeszcze dzieją się rzeczy mocno naciągane, żeby nie powiedzieć komiksowe ("kuloodporne" zbroje w końcówce), nie mówiąc o średnio przekonujących momentami zachowaniach bohaterów (tolerowanie w ekipie kogoś takiego jak młody Eastwood to proszenie się o kłopoty). No ale zwyczajnie dobrze się to ogląda, formalnie jest cycuś glancuś, dialogi niezłe, a czysta akcja nie nudzi (no, może końcówka trochę się już dłuży) i fajnie jest to wszystko wyreżyserowane. Film to troszkę mieszanka różnych klimatów (zresztą sam podział na rozdziały to podkreśla) i ogólnie można odnieść wrażenie, że stara się być czymś więcej, niż jest w praktyce, ale ogólnie warto go obejrzeć. Mimo wszystko zgadzam się prawie w stu procentach z recką i wnioskami Muszyńskiego na filmwebie. Spectre Specjalnym fanem Bonda nigdy nie byłem, o czym zresztą świadczy sam fakt, że do filmu zbierałem się 6 lat, ale cały cykl z Craigiem (poza paździerzowatym QoS) to dobre filmy, i taki też jest ostatni z cyklu. Świetne zdjęcia, dobre sceny akcji, no i klasyczne Bondowskie motywy. Minusik za miałkiego antagonistę, mdłą partnerkę i trochę za długi czas trwania. Sam Bond też jakiś taki trochę nijaki w tej części, poza czystą rozpierduchą to nie miał się za bardzo czym wykazać. Tak czy siak poczułem lekką zajawkę i może nawet pójdę na następny epizod do kina, co do tej pory w przypadku przygód 007 mi się nie zdarzyło.
-
Ghost of Tsushima
Japoński. Wczuwka jest większa, a dubbing po prostu dobry, no ale ja, mimo, że nie jestem weebem, mam lekką słabość do tego języka i pewnej specyficznej ekspresji. Wiem, że porównanie może nie do końca na miejscu, bo GoT to gra produkcji USA, a Sekiro jest rodem z Japonii, ale w przygody wilka też tak grałem i nie wyobrażam sobie za bardzo słuchać angielskich głosów w tych realiach. Argument o napisach mnie nie przekonuje, bo nawet grając po angielsku i tak je czytam, no ale może jestem po prostu cienki. Plusem jest to, że skupiając się na nich prawdopodobnie nie dostrzeżesz zepsutego lip-syncu xD.
-
Jaką grę wybrać?
W sumie mogę w całości podpisać się pod postem Reda. Jakbym miał polecić komuś jedną z tych trzech gierek, żeby sobie pograł w urlop, to byłoby to DG.
-
własnie ukonczyłem...
Wiedźmin 2 Właściwie to ukończyłem z tydzień temu, ale po wszystkim odpaliłem save'a z końcówki 1 aktu , żeby przelecieć na szybko drugą ścieżkę. Notabene nie wiem, skąd się wzięła ta powszechna opinia, że Iorweth>Roche, może pewne elementy fabuły i część spotkanych postaci faktycznie są ciekawsze, jeśli współpracujemy z elfem, ale gameplay'owo i designersko wcale nie jest lepiej, ba, miałem wrażenie, że biegania tam i z powrotem (i niesamowicie nużącego łażenia po upiornej wersji pola bitwy) było w tym scenariuszu jeszcze więcej, a końcówka w Vergen, polegająca na bezmyślnym siepaniu hord przeciwników mocno mnie znużyła. No generalnie akt 2 do zaorania albo mocnego przemodelowania w obu przypadkach, męczące doświadczenie. Scenariusz jest specyficzny. Bardziej "polityczny", skupiający się na działaniach wojennych, spiskach, królach, grupach interesu etc. W sumie to nie minus, ale koniec końców najciekawszy wątek to pościg za Letho, który dosyć szybko schodzi na daleki plan. Swoją drogą, gość jest zdecydowanie najciekawszym antagonistą w grze, ba, lepszym niż ekipa Dzikiego Gonu. Szkoda, że grając najpierw w trójkę pozbawiłem się znajomości tego wątku (decyzje, które, jeśli nie gramy na PC i nie mamy save'ów, wybieramy w rozmowie z Emhyrem na początku W3, podejmowałem w sumie na ślepo), no ale mam motywację do powtórki trójki. Z postaciami jest różnie. Geralt i spółka to wiadomo, prawilne chłopaki (z krasnoludami na czele), ale już te wszystkie elfy, królobójczynie i inne łajzy to raczej mocno meh. Dobrze wypadli królowie, Roche, Sheala i Filippa, standardowo dla czarodziejek knujące i kręcące. Dialogi jak zwykle na poziomie, dubbing bardzo dobry. Muzyka to nie poziom i skala W3, ale i tak parę razy mocno podkręcała klimat, choć motyw w tle walki niezbyt mi się podoba. No ale parę słów o samym gameplay'u, bo tutaj jest o czym pisać, niekoniecznie dobrze. Oczywiście mamy potężny postęp w stosunku do, niegrywalnej dla mnie na dzień dzisiejszy, jedynki (tak, zrobiłem kolejne podejście, odpadłem jeszcze przed wejściem do Wyzimy). Mamy już autorski silnik, jako tako przemyślaną walkę, możemy sterować padem (interfejs jest strasznie chujowy, szczególnie jak wchodzimy do ekwipunku), wszystko jest bardziej cywilizowane i konsolowe. No ale gra ma jednak tę dekadę, więc sporo mechanizmów jest już mocno przestarzałych, drewnianych i zwyczajnie męczących. Inna sprawa, że niektórych problemów nie da się złożyć na karb wieku. Design map i misji, polegających na NOTORYCZNYM backtrackingu i po prostu nudnym bieganiu wte i we wte, to chyba największy problem gry. Do tego dodać absolutnie irytujący patent z możliwością wspinania/skakania tylko w określonych miejscach, tylko poza walką. Kto grał, ten wie o co chodzi. W skrócie: biegniemy przez korytarzowy wąwóz, dobiegamy do półki skalnej, ale nie możemy się po niej wspiąć, bo gdzieś po drodze zauważył nas już jakiś zgnilec, uruchomiła się muzyka bitewna i dopóki nie wykosimy wszystkich brzydali, to nie możemy iść dalej. Żeby było gorzej, ten mechanizm "wychodzenia z trybu alarmu" działa ze sporym opóźnieniem, więc często, mimo wyczyszczenia areny, stoimy jak debil przy drzwiach, czekając, aż wyskoczy nam ikonka "otwórz". Ogólnie projekt leveli jest słaby, mapa tragiczna i łatwo się zwyczajnie pogubić w labiryntowej konstrukcji pozornie otwartych przestrzeni. Walka ma swoje plusy, cięcie mieczem jest dosyć mięsiste, ale już np. znaki działają beznadziejnie i poza quen (którego odpalanie to też niezła paraolimpiada) nie używałem prawie żadnych, gadżetów zresztą też. Poziom trudności jest słabo zbalansowany, nawet na normalu duża część wrogów ma nas na kilka hitów (co w sytuacjach 1 vs. 5 potrafi bardzo szybko doprowadzić do zgonu Geralta), za to my musimy się mocno namachać, żeby im coś zrobić. Cóż, grając w dosyć krótkim odstępie czasu w trylogię Wieśka, odniosłem wrażenie, że Redzi cały czas uczyli się tworzyć gry, no i mieli mocne zaległości w stosunku do panujących w danych czasach trendów. Trójka to, co oczywiste, opus magnum, ale i tak niedomagała w pewnych aspektach. Lekkim absurdem jest dla mnie to, że w każdej kolejnej części powtarza się ten sam absurdalny motyw z brakiem możliwości włączenia więcej, niż jednego, celu misji na mapie. W rezultacie, kiedy jestem w lokacji A i chcę sobie sprawdzić, czy mam tu coś jeszcze do robienia, żeby nie biec bez sensu do lokacji B, tylko odpalić misję od razu, muszę na piechotę przełączać w menu każde zadanie i wchodzić na mapę. A misji na liście w pewnym momencie mamy całkiem dużo. Takich pozornie nieistotnych pierdółek jest sporo i jak je zebrać do kupy, to wrażenia z gry są zepsute. Wieśka 2 skończyłem bez bólu (za pierwszym razem, bo za drugim szybko miałem dość i leciałem już na easy, byle do końca), ale nie było to też specjalnie satysfakcjonujące doświadczenie, ot chciałem wiedzieć, co to się tam wcześniej wydarzyło, posłuchać bekowych tekstów i poznać bardziej niektórych bohaterów, no i ten efekt uzyskałem. A grze dałbym może 6+/10. Aha, grałem na PC i doświadczenia czysto techniczne były tragiczne. Ja wiem, że mam starą maszynę, ale w 2011 jeszcze dawała radę, a tu okazuje się, że gra nie będąca jakimś wizualnym cudem, o korytarzowej strukturze i mocno pociętych na kawałki lokacjach, ledwo mi działa na słabych ustawieniach. No optymalizacja to im niespecjalnie wyszła. Nie mówiąc już o zwyczajnych błędach (również wymuszających load save'a) czy kilkukrotnym na przestrzeni tych 20-30 godzin crashu do pulpitu. Za każdym razem, jak gram w coś na PC mówię sobie, że to już ostatni raz, a potem znowu robię ten błąd, ehh. No ale alternatywą było kupienie X360, więc trza było zagryźć zęby i grać.
-
Konsolowa Tęcza
Ten wątek miał chyba już nawet swój osobny temat. A może nie? No w każdym razie może się powtórzę, ale niżej normal nie schodzę, bo i po co? To nie jest tylko modna narracja, gry AAA faktycznie w zdecydowanej większości są obecnie łatwiejsze, niż "kiedyś", i raczej potwierdzi to każdy, kto gra dłużej niż te 15 lat. Startuję na normalu, jeśli po paru godzinach odczuwam, że jest zbyt łatwo, to zwiększam na hard, a czasem startuję od razu na hardzie, jeśli powszechna w środowisku CORE'OWYCH graczy jest opinia, że tak jest najsensowniej. Z drugiej strony, kiedy czuję, że wyższy poziom utrudnia grę w sztuczny, niesprawiedliwy sposób, to jebać takie "wyzwanie" i wracam do normala (tak było np. w przypadku Nier: Automata). Zdarza mi się zmienić na easy w skrajnie wyjątkowych sytuacjach, kiedy np. gra ma, w mojej opinii, zjebany balans i sama w sobie nie motywuje do grania, ewentualnie chcę ją już zaliczyć na szybkiego, żeby poznać zakończenie (teraz się tak bawię w sprawdzenie drugiej ścieżki w Wiedźminie 2, no i mimo wszystko takie bezstresowe, mechaniczne ciachanie wrogów z poczuciem nieśmiertelności to żadna satysfakcja). Dla mnie zbyt łatwa gra robi się nudna. To nie książki i filmy (nawiązują do haseł, że to ma być tylko relaks), jakieś tam wyzwanie i choćby minimalne poczucie zagrożenia porażką (czasem wręcz sztucznie kreowane: słynne sztuczki używane przez designerów, żeby wydawało nam się, że już prawie zginęliśmy, a wtedy gra pogarsza trochę celność przeciwników) jest fundamentem takiej formy rozrywki. No ja to tak widzę w każdym razie.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Taa, oglądałem, chociaż już mi się mylą te programy, bo jeden na pewno był na TV4 i bodajże w obu występował ten gruby. W każdym razie pamiętam trudne pobudki w niedziele o 10:00 z samego rana, żeby popatrzeć, jak w TV o giereczkach mówią. Jeśli mnie pamięć nie myli, to jeden z tych programów leciał w okolicach 2002-2003 (była recka Vice City), więc czasy dla mnie jeszcze z grubsza przedinternetowe, ergo-takie materiały były rarytasem. Pamiętam też, że stosunkowo dużo czasu poświęcali typowo blaszakowym produkcjom, na czele z RTSami na kiju, których pojawienie się na ekranie zawsze wywoływało u mnie niesmak. No i strasznie krótkie to było. Ale mimo wszystko pojawienie się w telewizji w miarę cywilizowanego i profesjonalnego (co prawda gimba wychowanego na N+ i PE niektóre mądrości redaktorków trochę mnie śmieszyły, no ale nie było tragedii) programu o grach było jakimś tam wydarzeniem, tym bardziej, że Hypera nigdy nie miałem.
-
HBO Max
Już przez pierwszy sezon ledwo przebrnąłem. Tak jak przedmówcy, na Moss zwyczajnie nie mogę patrzeć, natomiast scenariusz i całe założenie tej historii zwyczajnie mnie mierzi jako człowieka i mężczyznę.
-
Mass Effect: Legendary Edition
Nie wspominając o tym, że jedynka już w okolicach 2010 (kiedy w nią grałem) w wersji na PC sypała się niemożebnie i miałem crasha do pulpitu średnio co godzinę. Generalnie granie na PC, szczególnie w wersje "nieoficjalne", to bardzo często rak i udręka (za każdym razem, kiedy się decyduję na tę przyjemność, obiecuję sobie, że to już ostatni raz, teraz przeżywam to w przypadku Wieśka 2), a osoby piszące "ja nigdy problemów nie miałem" to dla mnie trochę mityczne stwory, jak ci, którym Cyberpunk od premiery śmiga dobrze. No ale to tak w ramach lekkiej dygresji. No ale tym postem w sumie sam podsumowałeś ładnie, o co chodzi i dla kogo jest ten remaster. Grałeś: możesz olać. Nie grałeś: must have. Można by jeszcze dodać kategorię "grałeś bez DLC, bo kosztowały fortunę? Też must have". Bo w sumie co takiego mieliby jeszcze zrobić w remasterze, żeby ludzie znający grę na pamięć uznali, że EA się "postarało"? Sam raczej omijam takie wydania i gardzę chamskim wysysaniem kasy z graczy, ale akurat ta potężna trylogia z masą DLC, wydana prawie 10 lat po premierze trójki, z paroma mimo wszystko zauważalnymi poprawkami (szczególnie w przypadku ME1) w mojej ocenie nie jest dobrym przykładem dojenia. Ok ale tak po prawdzie to jaka jest konkurencja w 2021? Bo jak tak patrze na premiery to szału nie ma i słowa XMa nie stanowią aż tak wielkiej przesady. Wiadomo, że ME na starcie ma "minus" za to, że to tylko remaster (choć przypominają się złote lata PS4, gdzie remaster TloU i GTA V były długo jednymi z lepszych dostępnych gier), ale podchodząc do tego na świeżo, to nie wiem, czy coś o porównywalnej skali i jakości w 2021 wyszło/wyjdzie.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Ja sobie puściłem w tle do przeglądania neta i po przesłuchaniu ok. połowy nie zgodzę się z tym, co napisałeś na końcu. Ja to odczułem bardziej tak, że to tacy boomerzy, których znajomość branży zatrzymała się te dwie/trzy generacje temu, wspominają sobie luźno, no i trochę rzeczy może się im już mieszać/mylić ze względu na to, ile minęło lat. Ale ogólnie nie znam tych ludzi xD. Ten ze ślunskim zaciąganiem to nie ten, co dzwonił do niego Hiv?
-
Wiedźmin 2: Zabójcy Królów
Poziom trudności można zmienić w każdym momencie, więc śmiało. A z tym, żeby wiedzieć co się robi, to nie do końca tak wygląda. Ot taki Letho, spamuje znakami jak pojebany, a hitboxa ma takiego, że Geralt może odskoczyć 2m w bok a i tak dostanie w ryj. No i zabiera potężnie dużo hp. No także wiem co robić i to robię, ale sprowadza się to do żmudnego powtarzania tych samych ruchów i powolnego zbijania hp wroga, kiedy on ma nas na parę hitów i kilkoma błędami pozbawiamy wiedźmina życia. Ja poza stricte trudnością mam zarzut do interfejsu i sterowania, a w zamieszaniu, jakie nieraz się robi przy paru przeciwnikach, rzucenie znaku bywa niezłym wyzwaniem (nakładanie quen ma takiego laga, że jeśli nie odbiegniemy mocno na bok, to często wpadamy w błędne koło "rzucam quen-przeciwnik wykorzystuje mojego laga żeby mnie walnąć-quen zostaje rozbity-powtórz". Dopiero wraz z mocniejszym rozwojem bohatera zaczyna to mieć ręce i nogi.
-
Wiedźmin 2: Zabójcy Królów
Nie no spoko gierka, szkoda tylko, że na normalu bossowie i niektórzy więksi przeciwnicy mają nas na strzała-dwa (bez quena), a znaki działają tak, że jak mam nałożony quen, to nie mogę rzucić yrden, przez co walka z Kejranem wyglądała, no z braku lepszych określeń, jak paraolimpiada xD. Ja wiem, że ten typ gierek (na przykładzie trójki chociażby) tak ma, że na początku poziom trudności wydaje się wręcz za wysoki, a jak podpakujemy, to w połowie gry jesteśmy już prawie nie do ruszenia, no ale irytujące to jest. Dobrze chociaż, że loadingi są szybkie i śmierć nie boli aż tak jak w Dzikim Gonie.
-
Mass Effect: Legendary Edition
Trochę beka, bo tam między jedynką a dwójką zmieniła się chyba cała obsada, z Shepardem na czele xD. No ale w ramach ciekawostki może kogoś skusi. W sumie tak, chociaż i tak robiłem wszystko jak leci, żeby sobie pogadać z różnymi ludkami. Ale te na randomowych planetach, gdzie jeździliśmy Mako to faktycznie generyczne w chuj.
-
Mass Effect: Legendary Edition
Mnie jakoś 30-40h wychodziło za pierwszym razem w każdą część, starając się robić wszystko, co się da (a ta seria akurat ma spoko side questy, a niektóre, przede wszystkim w ME2, to praktycznie trzon historii). Było to w stu procentach naturalne dla mnie, bo chłonąłem ten świat i cieszyły mnie wszystkie zadania (gorzej, że część można dosyć łatwo pominąć i nie mieć już możliwości ich powtórzenia, ot trzeba zwiedzać huby, słuchać rozmów i się czasem włączać). Oczywiście nie mówię tu o jakichś trofeach na kiju etc.
- Mass Effect: Legendary Edition
-
Ratchet and Clank Rift Apart
Myślę, że: a) nawet takie pozornie niewidoczne efekty dają całościowo piękny wizualnie obraz, nasze oczy/mózg czasem dostrzegają więcej, niż nam się "świadomie" wydaje b) w świat idzie info o takich właśnie ciekawostkach, DF w swoim materiale też nie omieszka o nich wspomnieć, więc koniec końców dowie się o tym sporo graczy i wystąpi tu też efekt marketingowy.
- Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.
-
Fotel do 1000zł
Notabene polecam przykładać się do czyszczenia i odkurzania tego cuda, szczególnie jak ktoś ma wersję bez skórzanych obić. W obu przypadkach ta niepozorna "siatka", na której opieramy plecy, lubi zbierać kurz. Trzepanko i odkurzacz, do tego regularne przejechanie wilgotną szmatą, są wskazane.
- Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.
-
Ten gatunek jest nie dla mnie. Chyba.
Czasy eksperymentów minęły u mnie jakoś na przełomie PSX/PS2. Wówczas grało się na zasadzie "kumpel pożyczył/w gazetce wysoko ocenili, to sprawdzę". No i po trochę wyrabiało się ten słynny GUST. Próbowałem wyścigów (GT, Colin, NFS, a Porsche Challange to jedna z moich pierwszych gierek na szaraka*), których obecnie nawet nie tykam (absolutnym wyjątkiem są Burnouty). Jakoś wtedy też wszedłem w posiadanie peceta, więc bawił się człowiek w te słynne przygodówki point and click (no fajne to było, jak przeczytało się opis), strategie (po tutorialu i jakichś pierwszych epizodach zazwyczaj zaczynały się schody) i inne cuda. Tych okoliczności nie da się podrobić, bo raz, że człowiek podchodził z ciekawością do wszystkiego, co nowe, dwa, że był dostęp (nie oszukujmy się, z czego to wynikało), a trzy, że podaż różnorodnych gatunkowo i tematycznie tytułów na stosunkowo wysokim poziomie była w czasach PSXa naprawdę duża. Więc grało się w bijatyki, grało się w "car combaty" w stylu Vigilante 8, w beat em upy, nie mówiąc już o potęgach w postaci wszelkiego rodzaju platformówek, przygodówek etc. Teraz takich gier albo nie ma, albo pojawiają się jako hipsterskie indyki, albo człowiek nawet nie zawraca sobie nimi dupy. Jakoś tak naturalnie odrzucały mnie wszelkie twory stawiające na tabelki, statystyki i inne odstraszające dzieciaka motywy, przez co do takiego Finala VII siadłem dopiero na stare lata, no i gierka mi podeszła, co nie zmienia faktu, że w wieku 9 lat mógłbym się od niej mocno odbić (względnie grałbym z opisem na kolanach). Nie gram już w bijatyki, tutaj trochę casus założyciela tematu. Zawsze znajdzie się ten jeden znajomy, który ma akurat nowego Tekkena, i próbuje człowiek wklepywać te kombinacje wykute 20 lat temu (i zdziwiony dostrzega, że efekt już nie ten), ale żeby się wczuwać, uczyć ciosów czy sprawdzać tryby fabularne (lol) poszczególnych postaci? No już średnio. Nie pomagają tu panujące trendy na rozwijanie gierek poprzez milion płatnych DLC z postaciami. Są rzeczy, których za żadne skarby nie tknę. Wszelkie turówki z widokiem izometrycznym, wspomniane visual novele, piłkarzyki i inne sportówki, UFC, no to nie dla mnie i wątpię, żeby na tym etapie życia zaszły jeszcze jakieś zmiany w tym temacie. No to tak w ramach luźnej refleksji. Tak w ogóle, to mam wrażenie, że był gdzieś tutaj podobny wątek kiedyś.
- Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.
-
własnie ukonczyłem...
Sprawdzę na pewno. Myślę, że prędzej czy później i tak pyknę drugi playthrough na szybko, bardziej w celu naprawienia pewnych nienajlepszych wyborów i sprawdzenia alternatywnych dróg (nie zrobiłem np. questu z Filippą dla Radowida), ale najpierw zamierzam dać jeszcze jedną szansę pierwszej części i jak pójdzie dobrze, to zaliczyć dwójkę.
-
własnie ukonczyłem...
Wiedźmin 3: Dziki Gon Sześć lat po premierze skończyłem tytuł uznawany przez wielu za grę mijającej generacji, ba, za jedną z najlepszych gier w ich życiu. Dlaczego tak późno? Powodów jest w sumie kilka. Najpierw łudziłem się, że załatwię sprawę "po Bożemu": przeczytam książki, przejdę sequele. No ale zwyczajnie nie ciągnęło mnie do tego świata (ogólnie nie jestem fanem fantasy) i tak sobie lata leciały. Bodajże rok temu spróbowałem Wieśka 1 i mocno się odbiłem, po jakiejś godzince gra wyleciała z dysku. Inna sprawa, że po tylu latach czytania peanów pochwalnych na temat Dzikiego Gonu uznałem, że może to być dobra wisienka na torcie odchodzącej generacji, w końcu często słyszy się, że "po Wieśku żadna gra już nie smakuje tak dobrze". No to dotarłem do momentu, w którym każdy większy hit na PS4 mam już za sobą, spontanicznie zakupiłem więc na promce edycję cyfrową (czego w sumie żałuję, bo pudełkowa była wyjątkowo jak na dzisiejsze czasywydana i ogólnie raczej lubię mieć ważne tytuły na półce) i zabrałem się za granie "na Janusza", nie wiedząc o uniwersum prawie nic, poza tym, że gierka fajna, że Wiedźmin Geralt i jakieś tam czarodziejki, że słowiańsko, że swojsko, że epicko. Pograłem parę godzin, wciągnąłem się trochę w wykreowany świat i poleciałem do biblioteki, bo uznałem, że nie godzi się tak w to brnąć. Wchłonąłem opowiadania i sagę, pykając jednocześnie po 2-3 godzinki dziennie, robiąc głównie misje i inne zajęcia poboczne, niejako grając "na czas". Wyszło w sumie całkiem spoko, bo spojrzenie na wydarzenia, bohaterów i liczne smaczki jest zupełnie inne, kiedy znamy materiał źródłowy. Straciłem natomiast trochę na nieznajomości prequeli, no ale już trudno. Generalnie: można się dobrze bawić na sucho, ale na ten moment nie wyobrażam sobie grać, nie wiedząc, o co w tym świecie chodzi. No, to tak tytułem przydługiego wstępu. Jakie natomiast wrażenia z samej gry? Krótko mówiąc, Wiedźmin 3 to tytuł fantastyczny, zasługujący w pełni na wszystkie nagrody, pochwały i spusty graczy. Jednocześnie to gra z wieloma wadami, tkwiąca niektórymi mechanikami w poprzedniej generacji, trochę drewniana i irytująca błędami czy niedoróbkami. Mimo to bawiłem się świetnie, przygoda wciąga jak bagno i jest to zdecydowanie najlepszy tytuł z otwartym światem, w jaki grałem na ósmej generacji. Żaden inny nie sprawił, że nie nudziłem się dosłownie ani chwilę przez prawie 100 jebanych godzin. Czyściłem mapę, robiłem pierdoły w postaci niszczenia gniazd potworów czy szukania skarbów (no dobra, ilość pytajników na wodach wokół Skellige to był już absurd i podziękowałem za zabawę w szukanie ich wszystkich), rozmawiałem z kim się da i słuchałem rozmów wieśniaków lub żołnierzy. Gdybym złapał bakcyla w postaci Gwinta, to tych godzin byłoby jeszcze więcej, ale zwyczajnie mi w niego nie szło (co nie dziwne, skoro miałem gównianą talię i notorycznie przegrywałem, bo kończyłem remisem, a przeciwnik miał talię Nilfgaardu). Chłonąłem ten świat i po raz pierwszy od lat czułem się (choć tylko momentami) podobnie, jak grając w ukochane Mass Effecty. Tyle, że zamiast 3x40h, tutaj mam jedną wielką przygodę i dwa dłuższe DLC. Czuć ten klimat żywego świata, zmian, jakie zachodzą pod wpływem naszych działań i wyborów. Dużą robotę robi też muzyka, choć w czasie walki i eksploracji robi się dosyć szybko powtarzalna, co łatwo wybaczyć ze względu na jej poziom. Motyw, kiedy po kilkudziesięciu godzinach na kontynencie i wyczyszczeniu listy zadań, załadowałem się na statek, wylądowałem na Skellige, a po dłuższej chwili dotarłem do Kaer Trolde i w tle pojawił się ten piękny utwór, zapamiętam na długo. Wywoływanie właśnie takich odczuć cenię sobie w grach AAA. Świetne są oczywiście dialogi i najróżniejsze teksty rzucane przez postacie, również na dalekim planie. Bohaterowie (poza kilkoma nudziarzami, zwłaszcza na Skellige) budzą sympatię/antypatię, są barwni i najczęściej po prostu ciekawi. Z bananem na gębie podchodziłem do każdej konfrontacji z trollami, byłem ciekaw, co znowu walnie Lambert i jak zareaguje na moją arogancję Emhyr. Tu oczywiście nie bez znaczenia jest świetny (zazwyczaj) dubbing. To pierwsza i jedyna gra na PS4, w którą grałem po polsku i chyba pierwsza w ogóle od jakichś 10 lat, no ale tutaj nie było innej opcji. Aktorzy w większości spisali się rewelacyjnie, niestety poza prawie wszystkimi głównymi postaciami kobiecymi, no nie wiem co tak słabo wyszło. Yen jojczy i przeciąga z taką manierą, jakby miała wieczną ciotę (to się akurat tyczy tej postaci, jako ogółu, więc nazwijmy to mocnym wczuciem w rolę), Ciri zalatuje przesadną teatralnością i sztucznością, a głosu Triss zwyczajnie nie lubię (w przeciwieństwie do postaci, którą uczyniłem wybranką Geralta). Mały minus też za dosyć szybko powtarzające się też głosy randomów. Ale poza tym: dobra robota. Gameplay'owo nie mamy tutaj do czynienia z odkrywaniem Ameryki, ba, w pewnych kwestiach jest raczej dosyć sztampowo (choć w 2015 zwiedzanie mapki na koniu, zbieranie śmieci, wiedźmińskie zmysły i expienie nie przejadło się może jeszcze wszystkim tak, jak teraz). Mimo swoich wad (o których niżej), zabawa w siekanie potworów (głównie większych bydlaków) jest dosyć satysfakcjonująca, spodobał mi się przede wszystkim system Znaków, który w połączeniu z wymogiem naładowania paska "staminy" ma fajny, lekko taktyczny sznyt. No i dekapitacja/urywanie kończyn na zakończenie starcia zawsze na propsie. Zdecydowaną większość gry zaliczyłem na poziomie będącym odpowiednikiem harda, i trudności raczej nie miewałem. No ale już chyba "każde dziecko wie", że Wiesiek to przede wszystkim fenomen w temacie projektu zadań, szczególnie pobocznych. One są naprawdę tak dobre, jak to wszędzie piszą, a byłem do tego lekko sceptycznie nastawiony przed zagraniem. To jest zupełnie inna liga, niż pozostałe open worldy, i jak sobie teraz wspomnę (wychodzące przecież dobre kilka lat po grze Redów) Assassyny czy nawet całkiem niezłą w tym temacie Cuszimę, to mogę tylko lekko się uśmiechnąć pod nosem. Mimo, że nie każdy NPC jest niezwykle barwną postacią i nie każde tło fabularne warte zapamiętania, to całość zazwyczaj choć trochę intryguje, oferując jakieś ciekawe rozwinięcie lub zakończenie całego miniwątku. Świetna sprawa. Trochę o minusach. Ze spraw czysto technicznych: bugi (również wymuszające ponowne załadowanie stanu gry, chociażby nie reagująca na zagwizdanie Płotka, którą w efekcie "gubimy"), problemy z frameratem (PS4 Slim, w Novigradzie jest słabiutko, poza tym znośnie), KOSZMARNIE długie loadingi przy ładowaniu save'a i podróży między mapami, bodajże najdłuższe w mojej karierze gracza (skutecznie zniechęcające do gry na najwyższym poziomie trudności, gdzie mocno ryzykujemy śmiercią), grafika mająca swoje słabsze strony (aliasing, niektóre tekstury). Takie bardziej gameplay'owe problemy: tragiczne sterowanie koniem i jego reakcje/fizyka (zapewniające tytuł najgorszej jazdy konnej gejmingu), beznadziejne pływanie i akcje z nim powiązane (problemy przy wyjściu z wody, motanie się, gdy pływamy, a w pobliżu jest wróg-momentami walcząc z syrenami i innym wodno-powietrznym tałatajstwem czułem się, jakbym grał w jakąś betę albo alphę, tak bardzo niedorobione to było). Ogólnie "drewniany" i trochę trącący starszymi generacjami feeling sterowania (choć ma swój urok, lepsze to niż IMMERSYJNA ociężałość i powolność znana z innych tytułów AAA). Niezbyt satysfakcjonujący system walki i sama walka (feeling cięć, jakbyśmy machali żyletką a nie potężnymi mieczami). Z początku jest trudno i zniechęcająco, później robi się tak łatwo, że nawet podwyższenie poziomu trudności niewiele pomaga i starcia przestają stanowić jakiekolwiek wyzwanie, chyba, że przeciwnik ma przynajmniej z 5 leveli więcej, niż my. Trochę mało przejrzysty i intuicyjny ekwipunek i upierdliwy crafting (całe szczęście grę da się przejść bez zabawy w wielkiego alchemika, ale czasami uparłem się na jakąś miksturę i szukanie jednego brakującego kwiatka bywało drażniące). System rozwoju postaci też jakoś mnie nie zachwycił, duża liczba zupełnie niepotrzebnych skilli, ale to choroba powszechna w RPGach akcji. Jak dla mnie warto rozwijać dosłownie kilka umiejętności defensywnych, zwiększyć umiejętności perswazji w dialogach, do tego dorzucić skille zapewniające większą pojemność ekwipunku i regenerację żywotności przez 20 minut i mamy kozaka, którym możemy przelecieć całą grę bez większej zadyszki. Nie do końca podobało mi się też zakończenie. Może to efekt niesamowitego rozciągnięcia końcówki (ze trzy razy miałem wrażenie, że to już, zaraz, za moment), która niestety nie oferuje specjalnie wyróżniających się na plus zadań, ale w ostatnich godzinach trochę zacząłem już wyczekiwać prawdziwego zakończenia i napisów. Swoją drogą, sam ending był mało satysfakcjonujący, abstrahując już od samych efektów naszych wyborów, ot zagrywka rodem z Fallouta i tamtejszych plansz podsumowujących efekty naszych decyzji. No nie czułem tej słynnej pustki i "doła", że to już koniec pięknej przygody, może dlatego, że sama w sobie była ona sycąca, a może też przez świadomość, że przede mną potężne DLC. Tak czy siak, łzy nie uroniłem, tęsknoty wielkiej nie czuję. Podsumowując: piękna przygoda, epicka skala, wyjątkowe odczucia związane zarówno z całą otoczką, materiałem źródłowym, swojskością, dubbingiem, klimatem. Do tego, mimo swoich słabszych momentów, bardzo ładna oprawia wizualna (wyróżnię tu szybko efekty pogodowe i gęstą roślinność, niekiedy fakturę materiałów, oświetlenie i fantastyczne widoczki) i wspaniała muzyka. No i chyba najważniejsze, co może cechować grę wideo: nie nudzi, wciąga w takim stopniu, że ciężko się ją wyłącza, bo ciągle chce się odkryć jeszcze jeden znacznik, zrobić jeszcze jedną misję, znaleźć jeszcze jeden element rynsztunku. Pomyśleć tylko, o ile bardziej bym się jarał, gdybym perypetie Geralta i spółki śledził od dawna, chronologicznie. No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, Dziki Gon zachęcił mnie do poznania, trochę od dupy strony, książkowej historii Białego Wilka (choć jakoś mocno zachwycony twórczością Sapkowskiego nie byłem-jak by to kogoś interesowało, to napisałem parę zdań na ten temat w odpowiednim temacie w dziale o grach CDPR). Po tym, co dostarczyli twórcy, tym bardziej nie dziwię się oczekiwaniom, jakie pojawiły się przed premierą wobec Cyberpunka. Mimo wszystkich jej problemów, liczę na to, że w temacie scenariusza, questów i ogólnie pojętej atmosfery, najnowsza gra Redów i tak mnie nie zawiedzie. No ale to już może na PS5. Tymczasem, Wieśkowi wystawiam 9/10, bo jednak za dużo tu czysto growych wad i problemów, żeby przymknąć na to oko.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Malcolm i Marie: mam słabość do filmów w stylu "jedno miejsce, dużo rozmów, mało bohaterów", więc skusiłem się, bo poza tym raczej nic mnie szczególnie nie zachęcało (Zenday'a jakoś mnie drażni, syn Denzela mało przekonuje). No i przez przeważającą część seansu było naprawdę dobrze. Sporo zwykłych, ludzkich emocji, niezłe dialogi (choć często to bardziej monologi, przez co miałem wrażenie lekkiej nienaturalności i wręcz teatralności, kiedy to bohaterowie zamiast wymieniać zdania, pokornie słuchają całych tyrad swojego partnera) i ta słynna autentyczność (obśmiana zresztą w scenariuszu). Tyle, że formuła nie starcza na długo i w pewnym momencie film zaczyna już męczyć, niemal fizycznie, szczególnie jeśli widz potrafi się utożsamić z bohaterami. Podobało m się kilka celnych i ironicznych uwag na temat showbiznesu, mediów i społeczeństwa przemyconych w rozmowach naszej parki, choć momentami robi się to trochę nachalne (hej patrzcie, dostrzegam absurdy przemysłu filmowego i bedę o tym krzyczał 20 minut). Washingtona oglądam dopiero w drugim filmie i o ile w przypadku Tenet zarzucałem mu mocną nijakość, wręcz senność występu, tak tutaj momentami przeszarżował (choć wiem, że taka miała być jego postać). Obejrzeć warto, ale żadne to objawienie. The Rainmaker: młody prawnik z ideałami kontra stare zgredy i zepsuty, cyniczny świat. Typowa historyjka i w sumie typowo hollywoodzki dramat sądowy, ale ogląda się zwyczajnie dobrze. Reżyseruje Coppola (co zupełnie mi umknęło i nawet w trakcie seansu o tym nie pamiętałem), to już pierwsza zachęta. Druga to mocarna ekipa aktorów, z Mattem Damonem w roli głównej. Nie przypasował mi tylko wątek dziewczyny, nad którą znęca się mąż, szczególnie rozwiązanie tego epizodu w sposób mocno oderwany klimatycznie od całości. Film bez tego by tylko zyskał, no ale musiał być jakiś "romans" w tle. Polecam, bo z tego co wiem to nie jest to zbyt popularne dzieło. Mała Syrenka (1989): ciąg dalszy nadrabiania animacji Disney'a, no i to chyba najsłabszy film z tych nowożytnych. Kreska średnia (twarze i mimika postaci ludzkich czasem są niezamierzenie śmieszne), piosenki w ogóle mi się nie podobały, fabuła prosta i naiwna, a momentami głupia. Props za główną złą i Sebastiana.
-
Fallout 4
Nie no jak BoS wlecieli cali na biało to jakieś tam ciareczki były. Ale po za tym nic sobie nie przypominam. DG>F4>HZD jeśli chodzi o ogólne wczucie w świat przedstawiony (chyba nawet jakoś w podobnym okresie ogrywałem Fallouta i Horizona i w swoich mini reckach zaznaczyłem, że byle wioska w Commonwealth miała często lepsze lore, niż pozornie ciekawy obszar który zwiedzamy Aloy), abstrahuję od gameplay'u. No i historyjka Deacona może i jest przyziemna i pełna klisz, ale przynajmniej są tam postacie, które można polubić (lub znielubić, ale przynajmniej wywołują jakieś odczucia).
- God of War