Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Noworoczne postanowienia kĄsolowe
Nie mam wpisu sprzed roku, więc nie skonfrontuję z nim tego, co udało się zrealizować, ale mogę powiedzieć tyle, że raczej wyszło inaczej, niż zakładałem xD. Na 2025 planuję, standardowo, zmniejszać backlog (który niestety urósł do prawie 70 pozycji, z czego wykreślenie z listy przewiduję gdzieś połowie z nich, myślę, że skupię się mocniej na Switchuniu, jednym z dużych zaległych tytułów jest Zelda BOTW), może na koniec roku zakup PS5 (gdyby Prosiak z napędem staniał do sensownych pieniędzy, to najchętniej tę wersję, ale równie dobrze może się skończyć na polowaniu na używkę Fata za 1200 zł xD), w premierę GTA VI w tym roku nie wierzę, więc nie mam jakiejś mocnej motywacji, ale powiedzmy, że zebrałoby się już te 10-15 gierek, których na PS4 nie odpalę xD. Może jakieś minimalne usprawnienie kompa. Niezmiennie jak co rok uzupełnianie kolekcji retro, idzie to baardzo powoli, ale coś tam się udało ostatnio dokupić, może upoluję jakiegoś sensownego Dreamcasta i parę gierek na PSX w znośnym stanie. Za sprawą PS3 Extreme nabrałem ochoty na dokupienie paru gierek na ten sprzęt, co jest na ten moment w zasięgu ręki. I to chyba tyle.
-
własnie ukonczyłem...
Star Wars Jedi: Survivor (PS4) Udało się załapać na listę ukończonych w 2024, bo fabuła pękła trochę po północy. Tak tak, ograłem wersję na past geny, można by po forumowemu powiedzieć, że jest w tym jakiś heroizm. Niestety nawet jako osoba z dużą tolerancją na wizualne braki muszę przyznać, że tutaj niedostatki konwersji odbijały się nie tylko na wrażeniach estetycznych, ale na zwyczajnej przyjemności z grania. Jako punkt odniesienia mam oczywiście filmiki wersji PS5 z neta, bo na żywo jej nie widziałem, no ale to wystarczy żeby powiedzieć, że przeskok jest potężny. Czysto wizualnie: niska rozdzielczość (720p), 30 klatek (z reguły utrzymane, ale jak już są spadki przy jakiejś większej zadymie, to potężne), aliasing, duuże ograniczenia w efektach świetlnych (gra prezentuje się przez to jakoś wyblakle, "płasko") i oczywiście rozmazane tekstury. Ale to było raczej do przewidzenia i samo w sobie aż tak nie boli. Większy problem to opóźnienia w doczytywaniu tekstur i elementów otoczenia, szczególnie przy przejściach między pomieszczeniami czy szybkim obracaniu kamerą. Jest to niestety notoryczne i skutkuje widocznymi przez moment białymi "kwadratami" w miejscu ładujących się danych. Do tego klasyczny pop-up czy tekstury ładujące się ze sporym opóźnieniem, no i oczywiście loadingi. Ten na początku to około 2 minuty, natomiast w trakcie gry już tragedii nie ma, choć upierdliwe bywa oczekiwanie kilka-kilkanaście sekund przed drzwiami pomieszczenia, do którego "normalnie" powinniśmy wejść od kopa. Występuje tu też sporo zwyczajnych bugów (głównie kolizje obiektów, ale też często szwankujący dźwięk czy wyciszająca się nagle muzyka), miałem też ze trzy poważne zwiechy, wymagające wyłączenia konsoli z prądu. No niefajnie. No dobra, ale z grubsza wiedziałem, na co się piszę, odstawmy na chwilę kwestie techniczne i skupmy się na samej grze. Ta jest jak dla mnie...słabsza od poprzedniczki. Po pierwsze, zbyt rozbudowana. Zgodnie z modą twórcy poszli w otwarty świat i zamiast w miarę spójnej fabuły i skakania po ciekawych miejscówkach jak w Fallen Order, dostajemy tak naprawdę dwie większe planety, zasrane znacznikami i misjami pobocznymi (które zwyczajnie zlałem) i znajdźkami opierającymi się na metroidvaniowym zdobywaniu wraz z postępem gry umiejętności pozwalających przejść przez jakieś początkowo niedostępne przejście, w efekcie znajdując nagrodę w postaci np. skórki dla naszego miecza/blastera. Niesamowite. O ile w jedynce chciało mi się bawić w powroty do znanych miejsc i szukanie pierdół, tak tutaj odpuściłem. Kiedy robimy główne misje, to abstrahując od raczej monotonnych miejscówek, gra się dobrze i zabawa wciąga. No chodzimy rycerzem Jedi, ciachamy wrogów mieczem świetlnym (kilka różnych postaw/sposobów dzierżenia miecza, w praktyce korzystałem z trzech) tudzież odbijamy strzały z blasterów, eksplorujemy (z pomocą BD-1) i pokonujemy sekcje platformowe. Te ostatnie o dziwo są całkiem przyjemne, choć niekiedy problemy z kolizją czy lekka dezorientacja w terenie może trochę drażnić. Walka to nadal bieda Soulsy i co do zasady jest satysfakcjonująca (a efekt "rozkładania" świetlówki i wszelkie jej zastosowanie, nie tylko w szermierce, niezmiennie bawi): zadawane razy mają moc, a odpowiednio wyczute uniki i kontry cieszą, ale z racji na dosyć niesprawiedliwy system i pewne jego braki, sporo tu chaosu i irytacji. Wrogowie, nawet słabe mobki, ciągle spamują nieblokowalnymi atakami, Cal jest jakiś niemrawy i drewniany, unik ma dziwnego laga i nie można nim przerwać zadawanego przez nas ciosu, no ogólnie nie powiem, żebym dobrze się bawił, szczególnie przy starciach z paroma mocniejszymi wrogami jednocześnie. Jakoś lepiej wspominam ten aspekt w jedynce. O dziwo, walki z bossami (poza ostatnim, na którym zginąłem chyba więcej razy, niż łącznie na wszystkich poprzednich) były stosunkowo łatwe, może z uwagi na układ 1 vs 1. No generalnie grało się nawet spoko, ale trochę to zbyt rozwleczone, a w środkowej części historii wdzierała się lekka nuda i powtarzalność. Najlepiej wypadło ostatnie parę godzin, fajne miejscówki i ciekawy rozwój fabuły, która sama w sobie mnie specjalnie nie porwała, choć parę postaci napisano dobrze i budzą sympatię lub intrygują (na czele z Calem). Gra jest solidną przygodówką, której trochę zaszkodziły zmiany w formule (choć fundamentalnie jest bardzo podobna do protoplasty, którego ciepło wspominam). Niby można sobie to w miarę możliwości samemu "regulować" chociażby odpuszczając poboczne zadania, no ale to jednak nie to samo. Jedynka była lepsza i tyle. Inna sprawa, że ogranie Ocalałego w lepszej wersji mogłoby wpłynąć pozytywnie na wrażenia końcowe. Ale i tak szacun, że zrobili ten port (który wg analiz momentami ma nawet elementy przewagi nad wersjami next gen xD). I mimo wszystko nawet tutaj zdarzają się ładne momenty.
-
Intergalactic: The Heretic Prophet
Przecież samo używanie w takim kontekście magicznego hasła "incel" dyskwalifikuje ją jako stronę w jakiejkolwiek poważnej dyskusji. To nie jest opinia tylko walenie w chochoła i odwracanie kota ogonem. Ale spoko, przynajmniej aktoreczka na każdym kroku potwierdza, że wszelka niechęć i sceptycyzm to nie efekt urojeń złych facecików, którzy rzucili się minusować trailer gry komputerowej, bo zobaczyli ŁYSĄ KOBIETĘ, tylko po prostu reakcja na spierdolenie umysłowe. Niestety, brutalne życie weryfikuje takie odpały i jak pan w garniturze pogrozi palcem, bo coś się zwyczajnie nie opłaca, to płatek śniegu grzecznie musi usunąć. A to pech.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Powoli nadrabiam zaległości, bo przez ostatni rok obejrzałem mniej niż 10 filmów, absolutny antyrekord życiowy. Strefa Interesów Tematyka którą, jakkolwiek to brzmi, lubię w kinie, pozytywny odbiór widzów, ciekawy pomysł przewodni: powinien być pewniaczek. A w sumie efekt jest dosyć nijaki. Ciężko robić wrażenie na widzu jednym patentem przez 2 godziny ("patrzcie, jak zwyczajnie i bezrefleksyjnie żyją sobie rodziny zbrodniarzy tuż za murem Auschwitz"), bo poza tym scenariusz jest dosyć prosty i pokazuje w zasadzie mały epizod z życia Hoessów. Oczywiście pochwalę kreacje aktorskie, na czele z odpychającą żoną komendanta, dobra gra i dobry casting. Wizualnie też jest dobrze, z tymi dosyć subtelnymi, ale jednak działającymi na wyobraźnię "wrzutkami" zza muru (warstwa audio też robi tu robotę). Plus też za zakończenie. No mną, że tak powiem, nie wstrząsnął, a nie jestem jakimś zimnym draniem. Deadpool & Wolverine Z jednej strony lubię obie tytułowe postacie na tyle, że nie jestem w stanie jakoś mocno nie lubić tego filmu. Nawet humor niskich lotów w wykonaniu Reynoldsa do mnie z reguły trafia, choć te seryjne, niemal na bezdechu wyrzucane teksty i grepsy momentami już trochę męczą i wypadają po prostu nienaturalnie. Gorzej, że całość jest wrzucona w absolutnie zjebany i mocno już przeterminowany motyw MULTIWERSUM (jak słyszę/widzę to hasło, to już mi się robi niedobrze). Co za tym idzie, możemy tu odjebać dosłownie wszystko, a stawka jest w zasadzie zerowa. No i wiadomo, nie ma lepszej okazji do FAN SERWISU, często sięgającego już po dosyć niszowe postacie. Nie powiem, Gambit wypadł spoko, ale reszta tej bandy...może nie jestem po prostu adresatem takich wstawek. Albo starcie z armią Deadpoolów, obowiązkowo z SATYRYCZNIE użytym starym kawałkiem muzycznym. Miało być spoko, wyszło try hardowo. Dzieło ewidentnie jednorazowe, choć skłamałbym mówiąc, że nie dostarczyło mi rozrywki. Jednak niemal przy każdej dłuższej sekwencji akcji traciłem uwagę i czekałem na jej koniec. A sama historia w sumie przestała mnie zajmować po parunastu minutach. Ten film to bardziej zlepek scenek i cameo dla fanów, niż pełnoprawna historia. I w tym kontekście jestem mocno zdziwiony (choć, paradoksalnie, rozumiem to) jego ogromnym sukcesem. Guardians of the Galaxy vol. 3 Pozostając w tematach komiksowych. No tutaj, choć film ma swoje wady, przynajmniej mamy do czynienia z mającą jakiś sens fabułą. Na pewno robotę robi wątek przeszłości Rocketa, no a że jestem wrażliwy na krzywdę zwierzątek, to parę razy łza się w oku zakręciła (a że to wynik dosyć tanich zagrywek narracyjnych, to inna sprawa). Mamy tu niestety standardowy dla MCU problem rozwleczenia scenariusza (cały wątek z przybyszami z Matplanety do wyjebania jak dla mnie), byle jakich sekwencji akcji (choć tutaj przynajmniej odczułem jakieś minimum inwencji przy pracy "kamery", choć idzie to w parze z dosyć dziwacznymi nieco efektami) czy klasycznego zasrania ekranu tysiącami mobków w potężnej SEKWENCJI AKCJI w trzecim akcie. Poza tym GOTG 3 leci na znanych schematach i motywach, na czele z cechami charakterystycznymi bohaterów, ale za to w sumie lubię tę serię, a i miejsce na pewną ewolucję charakterów się znalazło. Generalnie film momentami jest mocno creepy, atmosfera robi się ciężka (cała ta ewolucyjna otoczka), a główny zły autentycznie wzbudza odrazę. Ogólnie ok, choć bez szału.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
Co do robienia list, to ja niezmiennie od ponad dekady korzystam do tego z filmwebu: ładna, okraszona okładkami, chronologiczna lista tytułów z datami zakończenia i własnymi ocenami, co prawda po zjebanych zmianach interfejsu jest to już mniej czytelne i mniej intuicyjne niż jakiś czas temu, ale nadal uważam, że to najsensowniejszy sposób na prowadzenie takiego archiwum, poza oczywiście jakimiś excelami, których zwyczajnie nie lubię i nie są tak atrakcyjne wizualnie. Moje podsumowanie wjedzie prawilnie po 1 stycznia, bo jak co roku o tej porze mam coś rozgrzebane i lista do samego końca nie jest zamknięta. Widzę też, że wraz z coraz grubszymi listami zaliczonych tytułów wraca coroczny temat "skąd kurwa na to czas" xD. I się nie dziwię, bo dla mnie wyniki >100 to też abstrakcja. I to nie jest tak, że ktoś się komuś wpierdala w życie i szydzi, że hehe typ gra dużo w gierki jak dzieciak, pewnie gruby piwniczak, albo że zazdroszczę, bo sam pracuję 12 godzin dziennie w kołchozie, później bawię trójkę gówniaków i w rezultacie gram godzinę dziennie, jak żona pozwoli. To jest autentyczna ciekawość, jak to jest możliwe. Nawet jak neetowałem to tyle nie grałem (choć z perspektywy czasu trochę żałuję xD). Spoko, ja co do zasady też uważam, że póki ktoś komuś nie robi krzywdy, to niech się bawi jak chce (inna sprawa, że ja mam prawo sobie to skomentować i uważać na ten temat, co chcę), po prostu to "nie zaniedbywanie" niczego innego w życiu w kontekście takich wyników brzmi jak lekki cope, bo jakoś ciężko mi uwierzyć, że regularnie uprawiacie sport/jakąś formę aktywności ruchowej albo w to, że zdrowo śpicie (nie, w wieku 30-40 lat 5-6 godzin to nie jest "wystarczająco").
-
własnie ukonczyłem...
Onimusha fajna gierka, ale poszła w kąt po paru próbach rozwiązania ograniczonej czasowo "zagadki", gdzie skucha cofa nas do checkpointa, jakoś po godzinie gry. Może kiedyś. Ja ostatnio ukończyłem: Road 96 (Switch) Czyli dosyć specyficzny indykowy symulator chodzenia/przygodówka. Rzecz dzieje się w fikcyjnym, autorytarnym państwie (stylizowanym na USA, w domyśle pod rządami quasi-Trumpa, oczywiście w wyobrażeniu "liberałów), a my wcielamy się w kilkoro nastolatków i staramy się dotrzeć tytułową drogą do granicy, po czym ją przekroczyć, co nie jest proste, bo generalnie jest ona zamknięta dla ruchu granicznego. Po drodze spotykamy różne postacie (na które trafiamy po kilka razy w różnych scenariuszach) i mamy okazję podejmować decyzje, które wpływają później na przebieg fabuły. Ogólnie rzecz biorąc, najważniejsze "wskaźniki", to nasza energia (rozumiana tradycyjnie: siła życiowa, którą możemy odnawiać śpiąc, jedząc i pijąc) i posiadamy hajs (ot za kasę możemy choćby kupić jedzenie, ale też opłacić taksówkę, zamiast łapać stopa, choć i to i to może okazać się niebezpieczne). Jak dobrze zrozumiałem, prezentowana przez nas postawa (z grubsza można wyróżnić trzy opcje: podejście rewolucyjne, dążące do rozruchów przeciwko władzy, podejście "demokratyczne" z promowaniem opozycyjnej kandydatki i zachęcaniem ludzi do głosowania, oraz podejście "nihilistyczne": nic się nie zmieni i trzeba uciekać) wpływa na zakończenie, no i mnie udało się chyba całkiem dobre, mimo paru nie do końca zadowalających mnie sytuacji po drodze. Co ciekawe, jak później doczytałem (o ile to prawda), scenariusze i levele są w dużym stopniu generowane losowo, i w sumie dobrze, że dowiedziałem się o tym po skończeniu gry, bo nie lubię takiego patentu w grach. No także nawet ciekawe doświadczenie na mniej niż 10h. Można się całkiem mocno wczuć w klimat (pustynia, motele, kino drogi i te sprawy) i polubić niektórych NPCów (całkiem spoko voice acting). Całość jest, jak to mówią na zachodzie, "cozy". Gameplay to głównie chodzenie, zbieranie przedmiotów i wybieranie opcji dialogowych, ale są też odskocznie w postaci całkiem zgrabnych mini-gierek (choćby udających retro gierki w stylu Ponga) czy jakiejś odmiany w rozgrywce (pościgi itp.). Przygrywa nam przyjemna muzyka, głównie w klimatach synthowych, a wizualnie jest dosyć prościutko, ale w komiksowym stylu.
-
Super Mario Odyssey
Abstrahując od tego, że można się zupełnie obejść bez tego ruchu, to oczywiście, że zrobisz rzut do góry i to akurat nie jest nawet specjalnie upierdliwe, namierzający na upartego można ale to już całkiem utrudnione i w praktyce bezsensowne.
-
Super Mario Odyssey
Ja tam 99% czasu grałem w trybie handheld z wpiętymi joy-conami i było git. Jedyna mocno wybrakowana akcja w takim układzie to "wirujący" rzut czapką, jest na to sposób, ale mniej intuicyjny.
-
Growe Szambo
Ciekawe, jaką wymówkę na swoją mizerną formę ma Ellie. Fani TloU2 wszystko sobie są w stanie wyjaśnić i dopowiedzieć byle pasowało do spójnej wizji (a jak komuś nie pasuje, to nie zrozumiał tego niezwykle głębokiego i odkrywczego scenariusza, wiadomo) no ale nie, nigdzie poza bodaj jednym rzuconym od niechcenia dialogiem, nikt się do tematu nie odnośni. Wszystko poza tym to naciągane tłumaczenia faktu, że w tym postapokaliptycznym świecie pełnym złych i żądnych zemsty ludzi akurat żądna zemsty Abby ma dostęp do sterydów i żarcia z wyjebanymi makrosami. Poza oczywiście faktem, że jest jedną z głównych bohaterek i tak sobie wymyślił Druckmann. Z mojej strony eot, bo to jest poziom dyskusji o babie w ciąży. Jedni po prostu łykają takie motywy w grze aspirującej do bycia realistyczną wizją postapo i relacji międzyludzkich, a drudzy nie. A co do Intergalactic jeszcze, to owszem, biorę pod uwagę, że jakieś wyjaśnienie będzie.
-
HBO Max
Skończyłem Pingwina no i dobre to było. Co prawda były momenty trochę taniego, serialowego scenopisarstwa (drugi epizod), ale ogólnie wciąga, a postacie są zbudowane (no i odegrane) świetnie. Główny bohater manipuluje nie tylko otoczeniem, ale też widzami, co przypomina nam dosadnie sama końcówka. Mimo wszystko bardziej niż los Farrell jako Pingwin hipnotyzujący, choć może momentami zahacza o groteskę i przegięcie. Sofia też zrobiła robotę i choć większość czasu jedzie trochę na jednej minie, to jak już pojawiają się jakieś niuanse czy większe emocje, wypada wiarygodnie.
-
Growe Szambo
Żeby nie zaśmiecać tematu głównego Intergalactic: zaskoczenie, aktoreczka promuje odpowiednią narrację w realu. Parafrazując klasyka: "ooo zobaczcie jak ona wygląda". Also, inny cytat: "As opposed to having just one character that is LGBTQ or non-binary, make it reflect the way that our society is. Sprinkle more in there". Gotowi na POSYPKĘ? Bo przecież odwzorowywanie rzeczywistego udziału osób LGBT w społeczeństwie literalnie oznacza, że w kilku-kikunasto osobowej grupie bohaterów serialu/gry musi być przynajmniej po jednym Pokemonie z zestawu. No ja też nie mam nic przeciwko, dwie wyżej wymienione serie to jedne z moich ulubionych ever. Tylko wiesz, w powyższych tytułach mieliśmy logiczne uzasadnienie takiego stylu, bo jednak, newsflash, łysy łeb to nie jest totalna oczywistość u kobiet, a jakoś od paru dobrych lat nie jest już nawet zbyt często widywana na osiedlach u ziomków. To tak jak z Abby, której dojebana sylwetka nie była w żadnym momencie wyjaśniona fabularnie. Decyzja czysto designerska.
-
własnie ukonczyłem...
Resident Evil 4 Remake (PS4) Z tydzień już będzie, ale jakoś nie miałem weny i/lub czasu, żeby coś napisać, a w zasadzie doszedłem do wniosku, że łatwiej i szybciej pisze mi się o grach, w których nie bardzo jest do czego się dowalić, więc jedziemy. Co tu dużo gadać, kolejna świetna gra z serii. W zasadzie od początku do końca sprawia frajdę, chce się grać i aż szkoda wyłączać konsoli. Co prawda to najdłuższy Residencik, ale trzyma poziom i nie nudzi. No ale wiadomo, nic nie jest idealne, zresztą ostatni jestem do tego, żeby wystawiać RE4 na ołtarze, bo oryginał zaliczyłem raz, w 2012 (PS2) i ze "starych" części jest chyba jedyną, do której nigdy nie wróciłem. Zwyczajnie wolę schemat znany z trylogii (a teraz też części 7-8), czyli więcej choćby prostackich zagadek i eksploracji z patrzeniem na mapkę i szukaniem kluczy, wiadomo o co chodzi (choć ktoś mi może zarzucić, że RE:VIII to też strzelanka, tyle, że w FPP, i trochę racji w tym jest, ale jednak to nadal trochę inny styl zabawy, nie mówiąc o klimacie). Fabuła, choć to zawsze w serii była niska klasa B, tutaj też jakoś wyjątkowo mocno po mnie spływa i cała ta banda hiszpańskich pojebów nigdy mnie jakoś mocno nie przekonywała xD No także wracając: naturalne jest, że abstrahując od oprawy, nie odniosę się tu jakoś mocniej do zmian w stosunku do OG. To była elegancka gierka, ale poza wioską i Regeneradorami niewiele z niej pamiętam. Wiadomo, że ogólnie rzecz biorąc, wszystko tutaj jest świeże i (raczej) lepsze. Gra się po prostu dobrze i nie ma sensu tu po kolei wymieniać rajcownych elementów, bo każdy wie, czym RE4 stoi. Strzelanie jest mięsiste, a cała otoczka związana z walką mocno rozbudowana i zapewniająca możliwość zróżnicowanej zabawy zarówno sprzętem, jak i elementami otoczenia. Nóż robi robotę, melee również. Wkurzałem się tylko czasami na celowanie, gdy przeciwnik był już bardzo blisko i robiło się nieczytelnie. Poza tym: gra cymesik. Nawet rozbudowanie jej o poboczne zlecenia okazało się strzałem w dziesiątkę i wsiąknąłem w temat na maksa, choć z dosyć głupich przyczyn nie udało mi się ukończyć ze dwóch. Byłem zmotywowany do przeczesywania mapki i robienia zadań choćby ze względu na potencjalne zakupy u niezastąpionego Sprzedawcy. No po prostu dobry game design, odpowiednio łechtający nasz układ nagrody. To, co się nie zmieniło na plus, to obecność Ashley. Tzn. owszem, konkretne elementy gameplay'u czy game designu są poprawione, ale no kurwa, to nadal Ashley xD. Czyli generalnie jeden z bardziej rakowych pomysłów na zabawę w grze, jakim są wszelkiego rodzaju misje ESKORTOWE, dbanie o NPCa, który za nami podąża itd. No jebać te fragmenty tak ogólnie. Poza tym nie jestem fanem (tak teraz, jak i grając w OG) rozwiązania, jakim jest motywowanie gracza do wkładania hajsu w rozwój pukawek, jednocześnie co parę godzin wrzucając mu nowe, teoretycznie lepsze ich wersje. Wiem, że tutaj i tak jest to w miarę spoko rozwiązane, bo dopakowaną fuzję można sprzedać za uczciwą cenę, ale nadal, nie lubię tego. Coś tam mi jeszcze po drodze trochę wadziło, ale skoro nie mogę sobie teraz przypomnieć, to widocznie nie było tak ważne. Parę słów o oprawie, no bo w końcu rozmawiamy o remake'u. Cóż, jak widać na początku posta, grałem na PS4, więc szału nie było, ale najważniejsze, że udało się utrzymać płynność. Ogólnie rzecz biorąc jest bardzo ładnie, choć dosyć często tekstury są trochę rozmazane. Koniec końców, poprzednie rimejki czy nawet siódemka wizualnie stoją wyżej, no ale pewnie wpływ na taki efekt ma większa skala poziomów w czwórce, może też skupienie się na wersji next-genowej. Za to oświetlenie i szczegółowość wykonania otoczenia, szczególnie wnętrz z tymi wszystkimi bambetlami, jest na naprawdę wysokim poziomie. No także jaki RE4make jest, chyba każdy widzi. Ja byłem w pełni kontent i choć nie było to odświeżenie mojej ukochanej gry, na które czekałem z wywieszonym jęzorem, a po odpaleniu wsiąkłem na 12 godzin, wyszukując każdego szczególiku zmienionego w stosunku do oryginału, to zwyczajnie oceniam całość jako świetną GRĘ. Capcom zwyczajnie robi to jak należy, mają złotą formułę i niech się jej trzymają.
-
PS3 Extreme
Numer odebrałem w najgorszy możliwy czas, czyli niedzielę wieczur. Cóż, leży sobie zapieczętowany, by nie ulatniał się aromat i czeka na lepsze okoliczności przyrody, bo takiego specjala wypada celebrować, a nie czytać w krótkiej przerwie między innymi zajęciami.
- PlayStation Wrap-Up - twoje podsumowanie roku
-
Intergalactic: The Heretic Prophet
Akurat argument "oceniacie pochopnie, a przecież parominutowy trailer prawie nic nie pokazał" jest chybiony, bo nie mówimy o pierwszej grze indie developera. Jak ktoś ma rozum, to obserwuje rzeczywistość i wyciąga z niej jakieś wnioski, widzi schematy, zależności, więc nie trzeba być jasnowidzem, żeby próbować coś przewidywać. I oczywiście wcale nie musi się to spełnić, co nie znaczy, że sceptycyzm jest nieuzasadniony. W tym przypadku mamy do czynienia z twórcami, którzy udowodnili wielokrotnie mistrzostwo w kwestii dopracowania technicznego i audio-wizualnego swoich produkcji, jednocześnie ich ostatnia gra w temacie fabuły jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjna, a mówiąc mniej delikatnie, popsuta na wielu płaszczyznach i oblana irytująco ostentacyjnymi elementami mitycznego WOKE. Czyli mamy święte prawo oczekiwać, że z tymi samymi ludźmi u sterów sytuacja może się powtórzyć. Czy to automatycznie dyskwalifikuje grę? No dla mnie nie, choć na pewno psuje mi potencjalny hype, a kiedy już będzie można zagrać, może popsuć zabawę, tak jak miałem zepsutą skądinąd świetną grę, jaką było TLoU 2. Tak czy siak, w skrócie: za samą tematykę plus, bo jaram się sci-fi, podoba mi się zaprezentowana estetyka, choć motyw retrofuturyzmu i soundtracku złożonego z hitów lat 80 robi się już przeruchany, za to oryginalna ścieżka może być wspaniała, czego próbkę mamy już w trailerze (do którego wracam właśnie ze względu na momenty z tym OST), nie podoba mi się cringe'owa i uruchamiająca czerwoną lampkę w kontekście "inkluzywności" i "strong female protagonist" bohaterka (notabene linia włosów gorsza, niż u niejednego piwniczaka po trzydziestce), drażni jej rozmówczyni (głos zakatarzonej nastolatki z mutacją), niepokoi sugerowany kierunek, w którym mogą iść z gameplay'em, ale generalnie wiemy na razie bardzo mało. ND to mistrzowie technologii, każda ich kolejna gra to pokaz kunsztu wykonania i magii w temacie wyciskania ze sprzętu jego maksimum, ale odkąd poszli w "dorosłe" przygody, to mimo bycia pierwszoligowcem tworzącym WAŻNE gry oparte na NARRACJI, dla mnie to już nie jest "to". Ich opus magnum w mojej ocenie to seria Crash, trochę niżej stawiam przygody Jaka i Daxtera (wspaniała jedynka i słabsze sequele). Co nie zmienia faktu, że zawsze gameplay'owo dostarczali. A w Intergalactic na pewno kiedyś się zagra. Ale raczej nie na premierę. I niestety, choćby jak wspaniały to był ostatecznie tytuł, to jeśli główna bohaterka będzie mnie odrzucać, to zwyczajnie będzie to psuło całokształt. No ale zobaczymy, czy pani A. MUN faktycznie nią będzie.
-
Rodzina Soprano
No beka z tego była, tym bardziej, że to nie były jakieś początkowe odcinki i otoczka serialu była już mocno profesjonalna/wysokobudżetowa. Ale cameo Stasia w wątku z pewną mityczną kurtką...mocny moment. Szybki research i okazuje się, że o ile w jednym epizodzie Staszka zagrał Polak, tak w następnym już jakiś Rusek lol.
-
Rodzina Soprano
W NJ i NY była/jest spora mniejszość polska.
-
Piwo
Ja to bardzo dobrze wiem, bo już kilka sprawdziłem, chociaż osobiście mogę bez problemu powoli wieczorem wypić całego takiego Komesika. Tyle, że mając szkło 0,2l nie jest trudno na oko, bez podpowiedzi, wlać sobie ~0,1l xD. Całość rozbija się o estetykę, mogło to być bardziej subtelne, a przecież produkt nie jest wymierzony w przypadkowych klientów, którzy nie wiedzą, co piją.
-
Nintendo Switch - temat główny
Liczy się tylko wersja z ekranem OLED, no chyba, że w ogóle nie zamierzacie korzystać z trybu przenośnego (czyli gralibyście na TV). Natomiast wersja Lite ma na stałe "przytwierdzone" joycony i nie oferuje opcji podłączenia do TV.
-
Dragon Ball (także Z, GT i Super)
Odcinki z pierwszą i drugą formą Cella to dla mnie peak DBZ. Ostatnie faktycznie konkretne momenty Piccolo (walka z 17, później z Cellem), Tien i jego Kiko-ho, Vegeta USSJ, trening Goku i Gohana, no była moc. Dodatkowym smaczkiem było to, że w trakcie emisji Cell Sagi na RTL7 w 2001 zbliżały się wakacje i na dwa miechy trzeba było się pożegnać z nowymi odcinkami. Kiedyś to były cliffhangery.
-
HBO Max
Nadrobiłem drugi sezon Wielkich Kłamstewek (pierwszy to była chyba największa pozytywna niespodzianka ostatnich paru lat), swoją drogą sam się zdziwiłem, ile lat już minęło od jego premiery. Cóż, to nadal dobra, świetnie zagrana i dobrze wyglądająca opowieść, tyle, że sporo jej brakuje do "prequela" w kwestii fabularnej. Tam robotę robił sam punkt wyjścia: ginie facet, a my śledzimy wydarzenia, które do tego doprowadziły, poznając przy tym niezwykle barwną i różnorodną grupkę mamusiek z przedmieścia. Tym razem brak jakiegoś mocniej wciągającego wątku. W pewnym momencie na prowadzenie wysuwa się motyw walki o dzieci Nicole Kidman, ale to inny kaliber. Robotę robi tu niezawodna Meryl Streep, naprawdę odpychająca, jednocześnie budząca współczucie, niejednoznaczna postać. Poza nią (i przewijającą się na trzecim planie matką Kravitzowej) nie wprowadzono praktycznie żadnych nowych, znaczących bohaterów, a wątek szkoły zszedł na daleki plan, ogólnie jest tu jakaś taka dziwna mieszanka tematów, z których żaden tak mocno nie angażuje. I mam wrażenie, że trochę mniej tu humoru, choćby czarnego. Ale generalnie to kawał dobrze napisanej historii, z gatunku tych bardziej ludzkich i "przyziemnych".
-
własnie ukonczyłem...
Yoshi's Island (Switch/GBA) Czyli wersja wydana jako Super Mario Advance 3 (przed SMB3, wbrew chronologii wydawniczej oryginałów). Powrót po latach, bo jakoś w okolicach 2002/2003 miałem przez jakiś czas kartridż pożyczony od znajomego. Jak się teraz okazało, przygodę przerwałem dosyć wcześnie, bo chyba nawet nie dotarłem do drugiego "świata". No i o ile wtedy gra mnie totalnie oczarowała, tak teraz było jakoś tak meh. Oczywiście to nadal kawał dobrego platformera, na dodatek praktycznie nie starzejącego się dzięki ponadczasowej, pięknej oprawie w pastelowym stylu (w końcu to już port z SNESa), ale gra mnie trochę zmęczyła. Rzut oka na licznik czasu i okazuje się, że nie bez powodu: grałem ponad 13h, co jak na oldschoolowe przygody ze świata Mario jest rekordem. A przecież skupiłem się na raczej bezpośrednim parciu przed siebie (czyli w prawo), odpuszczając jakieś specjalnie dokładne czyszczenie mapek ze znajdziek czy szukanie sekretów (jest tego pełno). Niestety, trochę brakuje tu mocniejszego zaskakiwania gracza jakimiś nowymi patentami na dalszych etapach gry. Poza zmianą pejzażu, bestiariusza i okazjonalnie jakimś nowym gadżetem, gra się z grubsza cały czas tak samo. Skaczemy, połykamy mobów, składamy jajka, którymi możemy rzucać, pilnując przy tym małego Mario: każda nasza skucha sprawia, że mały nam "odlatuje" i musimy jak najszybciej złapać go z powrotem. Pomysł nieźle odświeżający formułę platformówek z tamtych czasów, więc to na plus. Nie ma tu jakoś dużo momentów irytacji, co najwyżej parę razy trochę się pogubiłem na levelu (niektóre są mocno rozbudowane i porozgałęziane). Na plus walki z bossami, nie są przegięte, ale każda wymaga lekkiej rozkminy, jak go tu ugryźć. Także spoko, ale po latach już bez szału. A no i nadal (a był to rok 1995) OST ogranicza się do dosłownie kilku kawałków, powtarzających się co chwila na przestrzeni tych ~40 poziomów.
-
Linkin Park
Przesłuchałem jakiś czas temu całość, no i jak dla mnie mocne meh, może będę wracać do dwóch-trzech kawałków i to raczej jak sobie "przypomnę" o tym albumie. Czysto subiektywnie: nigdy nie lubiłem kobiecych wokali w "cięższej" muzie i nic tu się nie zmieniło (abstrahując już od całej otoczki, o której wspomina przedmówca). Za to jak wjeżdża Shinoda to od razu jakoś zaczyna to mieć ręce i nogi. Cóż, żaden ze mnie die hard fan LP, oczywiście jako gimb z lat 00' uwielbiałem dwa pierwsze albumy i nadal do nich wracam, ale później jakoś mi już było z ich twórczością nie po drodze. Jednak szum wokół tej premiery sprawił, że sięgnąłem po odsłuch. No ale nie.
-
"Zielony jak ta trawa" - Switch Ver.
Zależy, jak bardzo się zacina, bo moja nie odbiega jakoś bardzo na minus od takiego chociażby PS Store na PS4. Przymula przy wybraniu gry czy zmianie kategorii (tu najbardziej), ale nie ma jakiejś tragedii, a z Twojego wpisu to brzmi, jakby było bardzo źle. Możesz to jakoś doprecyzować czasowo, nie wiem, ile sekund się ładuje chociażby?
-
Piwo
Do mnie nowy zestaw Komesów wymrażanych już dotarł, ale degustację zostawię na "specjalną" okazję. Szkoda, że na szkle jest tak mało estetyczna (jak dla mnie w ogóle nie potrzebna) miarka 0,1 l. Poza tym: fajne i będzie do kolekcji, jestem niepoprawnym FANEM browaru, więc lubię te gadżety, nawet jeśli są przepłacone.