Jestem ukontentowany, ale part one lepiej mi siadło.
Najlepiej wypada pierwszy akt, kiedy film jeszcze tak nie zapierdala i jest czas na pobycie wśród Fremenów, przybliżenie ich zwyczajów i rytuałów, roli jaką pełni woda w ich kulturze. W tym segmencie postacie są nawet w stanie wypowiadać jakieś kwestie nie będące ekspozycją. Również w pierwszym akcie zakorzeniny jest jedyny dostatecznie nakreślony i najzgrabniej wypadający wątek religijny.
Niestety ma to swoją cenę i dość szybko zaczynają się kompromisy związane z upchnięciem ogromu materiału w tak krótkim czasie, które w moim odczuciu są znacznie bardziej odczuwalne niż w części pierwszej. Skoków, teleportów, skrótów przez które pewne kwestie nie nają szansy odpowiednio wybrzmieć jest sporo.
Jessica kapitalnie grana przez Fergusson w part one, tutaj głównie teleportuje się z miejsca na miejsce pusząc się jako nadęta do granic możliwości wielebna matka polka teresa z kalkuty. Jak tylko dają jej normalnie zamienić dwa zdania z Chani, to od razu wraca kapitalny vibe tej postaci z jedynki. Szkoda, że tylko na moment.
Apropos Chani, to tu akurat jestem pozytywnie zaskoczony Zendayą. Po jej popisach w spodermanach mocno się obawiałem, a jednak staje na wysokości zadania. Inna sprawa, że jej wątek z tych samych powodów co wszystkie inne nie jest szczególnie rozbudowany. Ma to swoje dobre strony, bo oszczędza przesadnego migdalenia, ale też nie podbudowuje dostatecznie jej sprzeciwu wobec kultu bydującego się wokół Paula. Wypada to trochę tak, że w pewnym momencie przeskakuje jej w głowie pstryczek, łapie focha i przechodzi w tryb "nie bo nie i chuj."
Fajnie, że zatrudnili Walkena do roli Imperatora, ale za dużo to on sobie tutaj nie pograł. Kolejną ofiarą mocnego skompresowania materiału źródłowego pada niemal kompletnie olana kwestia nakreślenia zależności między Imperatorem i rodami. Mam wrażenie, że bez znajomości książki ciężko zrozumieć czemu on w ogóle przylatuje na Arrakis na jakieś byle wyzwanie i co to za Imperator, który ma w perspektywie pucowanie się jakimś rodom szlacheckim. Ale i tak moim ulubionym fast forwardem w part two jest scena
Nie wiem jaki był sens wrzucania tego w takiej formie, ale jedynym skutkiem jest niepożądany efekt komiczny.
Jak już przy Harkonnenach jesteśmy, to gdyby nie kradnący show łysy Elvis, to wyszliby tutaj na równie charyzmatycznych i kompetentnych villainów jak Emo Ren i rudy sidekick z Last Jedi.
Ostatnie pół godziny to już speedrun na całego, w który próbowali wcisnć jakieś 1/3 książki, wycinając przy tym istotny wątek Leto II.
W tej fazie objawia się jeszcze jeden mankament, a mianowicie Villeneuve chyba nie najlepiej odnajduje się w scenach batalistycznych. W part one uciekł od pokazania dużej bitki w trakcie ataku na Arakeen zasłaniając ją rozbijającym się lądownikiem, a tutaj bitwa jest momentem kulminacyjnym, więc chcąc nie chcąc musiał ją pokazać. No i wyszło to raczej dość blado. Ot, tłum szaro burych postaci szarpiących się w ogólnym chaosie. Rozmachu nie stwierdzono, brak poczucia stawki, nie czuć wagi tego starcia. Żeby było to jakoś bardziej angażujące, wystarczyło pokusić się o ukazanie indywidualnej perspektywy walczących, a tu łaskawie pokazują gdzie w tym pierdolniku znajduje się Chani i tyle. Najlepsze w tej batalii jest to, że szybko się kończy. To już wizja tej samej bitwy ukazana w part one wyglądała jakoś czytelniej i efektowniej, bo przynajmnniej w tle szalały czerwie. Tutaj też niby były, ale w charakterze ubera, jak w sumie przez cały film. Być może częścią problemu jest brak R-ki pozwalającej ukazać jakieś mocniejsze akcje. Przy czym jedynka też miała PG13 i mam wrażenie, że nie uciekała tak bardzo od pokazywania krwi. Tutaj w trakcie i po bitwie walczący wyglądali jakby byli umazani smarem samochodowym, a nie hemoglobiną.
No i part two nie ma aż tylu wizualnych ciasteczek co jedynka. Tutaj zapadły mi w pamięć tylko
Jestem ciekaw co powiedzą narzekający na zakończenie part one.
Sporo narzekania, ale większość z tych problemów wynika po prostu ze złożoności materiału źródłowego i trudności z jego przełożeniem na język filmowy. Szkoda, że nie zdecydowali się na zrobienie z tego trylogii, ale i tak fajnie, że dożyliśmy czasów, w których udało się nakręcić trzymającą się kupy, efektownie zrealizowaną, momentami hipnotyzującą ekranizację Diuny i osiągnąć przy tym sukces kasowy, dający zielone światło adaptacjom kolejnych tomów. Także DV.
Chciałbym zobaczyć miny producentów mających wyłożyć kasę na choćby w miarę wierne adaptacje Dzieci Diuny i Boga Imperatora po zapoznaniu się ze skryptami
Bardem jako dewota z podlasia doszukująca się wizerunku matki boskiej w pleśni na ścianie jest uroczy.