Też Wam sprawiało/sprawia radość w RDR2 po prostu rozbicie małego obozu przy rzece, z dala od najdalej oddalonych od miasteczek domów, przykucnięcie i czytanie pamiętnika Artura? Wsłuchiwanie się w naturę. Łowienie. I oczywiście z wywalonym na fabułę. Ahh