Tytuł przyprawiający o ciarki na plecach. Koszmar, którego nie da się zapomnieć. Jeden z najbardziej przerażających, przygnębiających, najdojrzalszych horrorów w dziejach i to nie tylko na skalę gier wideo. Geniusz stojący za produkcją Konami można opisać wieloma słowami, nie na darmo też tak wielu graczy ma o nim tak wysokie mniemanie, często stawiając tę grę na szczycie swoich horrorowych rankingów. Nawet nie będę zadawał kretyńskich pytań w stylu "czy aby na pewno słusznie?". Nikt kto zagrał w Silent Hill 2 nie powinien mieć ku temu najmniejszych wątpliwości.
Kilka tygodni temu odświeżyłem sobie SH3 i cieszyłem mordę niczym dziecko, które dostało swoje pierwsze wrotki. W Silent Hill poczułem się jak w domu (w sensie, że u mnie też jest syf, ciemno, radio dziwnie szumi, a w pokoju coś zaczyna gnić). Z uśmiechem przywitałem zamglone ulice miasta, jego krwiożerczych mieszkańców oraz wyjącą gdzieś w oddali syrenę alarmową, od której włos się na klacie jeży. To była dobra gra, która mimo wielu lat na karku nie straciła niemalże nic ze swojego blasku. Oczywiście nie mogłem nie pójść za ciosem i nie zapolować na część drugą. Tak też się stało, a więc w piąteczek po pracy zamiast iść na miasto, chlać na umór, wyrywać lachony, a na końcu zarzygać sobie spodnie i zgubić portfel jak każdy normalny człowiek, to wygodnie rozwaliłem się na kanapie, odpaliłem leciwe ps2 i ponownie zatopiłem w tym chorym, obrzydliwym świecie.
Zaczyna się niepozornie. Startujemy w obskurnym kiblu gdzieś na obrzeżach miasta, a naszym hirołem zostaje James Sunderland. Chociaż "hirołem" to ciut zbyt mocne słowo, kolesiowi zdecydowanie bliżej do typowego Kowalskiego niż do bohatera Resident Evil. Widać, że facet jest tak samo zagubiony i zdezorientowany jak my, nie do końca wie co tu robi i czego może się spodziewać. Dzięki temu, że mamy do czynienia ze zwykłym szarym bolkiem od razu łatwiej nam się z nim utożsamić i tak jest w istocie. Po co jednak tu przybyliśmy? Wszystko zaczęło się, kiedy James otrzymał list od swojej żony, w którym ta daje znać, że czeka na niego w Silent Hill. Wszystko fajnie i ok, tylko szkopuł polega na tym, że jego żona... nie żyje od trzech lat. Nie ma to najmniejszego sensu, mimo to pchany nadzieją James wyrusza na poszukiwanie miłości swojego życia.
I nie ma co owijać w bawełnę, to co dzieje się później to absolutne mistrzostwo świata w pisaniu scenariusza. Na swojej drodze spotykamy kilka postaci, które podobnie jak Sunderland są totalnie zagubione. Poszukująca swojej matki Angela, gruby Eddie (którego na ogół widujemy w towarzystwie jeszcze ciepłych zwłok i już to daje nam poważnie do myślenia nad jego stanem psychicznym), mała dziewczynka imieniem Laura czy Maria, kusicielka łudząco podobna do zmarłej żony Jamesa. Wszyscy są dziwni i każde z nich wydaje się skrywać jakiś mroczny sekret. Jedno jednak jest pewne - nikt nie trafia do Silent Hill przypadkiem. Jakby tego było mało co jakiś czas nawiedza nas facet (tylko czy to aby na pewno człowiek?) w zakrwawionym fartuchu i dziwną, trójkątną maską na głowie. Kat próbujący rozpłatać nam bebechy wielkim nożem, zresztą również odgrywający bardzo istotną rolę w wydarzeniach.
Jest w fabule kilka momentów, kiedy gały wyjdą Ci z orbit (obejrzenie kasety VHS pod koniec gry przewraca całą historię do góry nogami, a gracz podobnie jak James siedzi tylko na dupie i nie może pojąć co się właśnie wydarzyło), jednak to nie postacie, dialogi czy zwroty akcji stanowią o największej sile fabularnej Silent Hill 2. To zawarta symbolika, szczypta niedomówień oraz umiejętne wykorzystanie poważnych zagadnień robi tu najmocniej. SH2 sięga po mocne tematy, przedstawia je z ogromnym wyczuciem i perfekcyjnie przekłada na język gry; molestowanie seksualne, znęcanie się, zmaganie ze śmiertelną chorobą. Mamy tu nawet tragiczne love-story, zrobione w taki sposób, że można się popłakać niczym bóbr. Nic nie jest na siłę, nic nie sprawia wrażenia tandetnego. Cały czas przewijają się tu motywy poświęcenia, kary, odkupienia, samo Silent Hill można zresztą interpretować jako formę czyśćca, co zresztą tłumaczy co tu robią ci wszyscy ludzie. Ciężko pisać więcej bez spoilerowania, najlepiej to po prostu przeżyć, zwłaszcza jeżeli wcześniej nie było ku temu okazji. Odpalić grę na czymkolwiek czym się da, a jeżeli nie ma takiej możliwości to chociaż obejrzeć na YT i sprawdzić jak dobrze można skonstruować fabułę, z wielkim szacunkiem dla inteligencji gracza i wywołującą takie emocje, których już dawno nie doświadczyłeś. Za sam scenariusz tej grze należy się 11/10.
Sam gameplay nie postarzał się wcale tak bardzo, powiedziałbym nawet, że jest lepszy niż w SH3. Tam do miasteczka trafialiśmy mniej więcej w połowie gry, a eksploracja praktycznie nie istniała, tutaj natomiast mamy parę razy okazję do pozwiedzania Silent Hill. Oczywiście nie jest to metropolia na skalę GTA (i bardzo dobrze) i nie ma też wiele do odkrycia, ot możemy pośmigać przez kilka skrzyżowań, zajrzeć co tam ciekawego na parkingu przed marketem i wejść do zaledwie paru pomieszczeń (jakieś przyczepy czy sklepiki). Mimo to fajnie, że dano nam choć taką małą namiastkę swobody zamiast kisić nas cały czas w zamkniętych lokacjach. Gra zresztą premiuje zaglądanie w każdy kąt, bo spacerując po mieście można całkiem ładnie obłowić się w naboje i apteczki. A poza tym? Standardowo biegamy po różnych nawiedzonych budowlach (budynki mieszkalne, szpital, muzeum czy hotel), zbieramy klucze, rozwiązujemy łamigłówki i walczymy ze stworami. Jest bardzo klasycznie, bez udziwnień. Podobnie jak w części trzeciej można sobie oddzielnie ustawić poziom trudności walki oraz zagadek, jednak nawet na hardzie gra nie sprawia aż tak wielkich trudności jak SH3 - tam liczyłem każdy jeden nabój, omijałem niemal wszystkich przeciwników, a i tak na ostatniego bossa nic mi nie zostało, tutaj z kolei zakończyłem przygodę z toną medykamentów i wiadrem pocisków. Grę daje się łatwo cheesować, np. wyłączając latarkę przeciwnicy nie atakują nas tak agresywnie (inna sprawa, że utrudnia nam to eksplorację), a po zdobyciu wielkiego noża Piramidogłowego kata każdy boss pada po kilku cięciach (tylko trzeba najpierw tę zabawkę znaleźć). Fajnie, że loadingi są szybkie, mapka bardzo czytelna, a lokacje nieco mniejsze niż w pozostałych odsłonach, więc i zgubić się trudniej. Łamigłówki zostały sensownie skonstruowane, a rozwiązywanie ich sprawia sporo satysfakcji. Suma summarum gameplay nie zaskakuje niczym rewelacyjnym, po prostu jest bardzo dobry i przemyślany, potrafi bawić i nie utrudnia graczowi życia na siłę.
Po grafice już niestety widać lekkie nadgryzienie przez ząb czasu, denerwuje zwłaszcza ziarnisty filtr sprawiający, że niektóre elementy otoczenia są nieczytelne. Z kolei postacie są ładnie wykonane i dobrze animowane, a najwięcej polygonów zdecydowanie poszło w Jamesa (kiedyś takie wykonanie musiało urywać łeb), mgła jest gęsta jak cholera, no i standardowo jak na serię piękną robotę robi design. Nie jest co prawda aż tak strasznie jak w SH3, miejscówki nie atakują aż takim zwyrodnieniem, ale miasteczko po zmroku czy Otherworld (piekielna wersja lokacji) dalej potrafią zjeżyć włos. Przeciwnicy też dużo nie odstają od całości, bardzo do gustu przypadł mi zwłaszcza koleś z mordą i rękami zaszytymi w jedną całość (mniam) oraz oczywiście sam Piramidogłowy. Animacja tych stworów, dźwięki jakie wydają i sposób w jaki atakują zawsze sprawia, że pikawa trochę skacze.
Na osobną wzmiankę zasługuje strona audio, która jest najmocniejszym elementem gry zaraz obok scenariusza. Akira Yamaoka ponownie wspiął się na wyżyny dostarczając soundtrack przez który w przerażeniu będziesz zdejmował słuchawki z głowy i chował się ze strachu pod kocyk tuląc się do swojego ulubionego pluszaka. Dziwne jęki, zgrzytanie, jakby walenie wielkimi młotami o siebie i cała masa innych chorych kompozycji, a kiedy robi się spokojniej wchodzi niesamowicie kojący ambient albo relaksujące kawałki na gitarze akustycznej. Ta ścieżka dźwiękowa to małe dzieło sztuki. Świetnie i jednocześnie bardzo nietypowo wypada voice acting, aktorzy sprawiają wrażenie jakby amatorów, ale paradoksalnie właśnie dlatego brzmią tak przekonująco i wiarygodnie. Nie mam tu na myśli celowego zabiegu jak w pierwszym Resident Evil, gdzie dialogi to była zamierzona parodia. W SH2 głosy zawsze idealnie oddają to co w danej chwili czują bohaterzy: złość, smutek, rozpacz czy przerażenie, sęk w tym że pozbawione są tego całego teatralnego sznytu. I w akcji sprawia się to rewelacyjnie. Mowa oczywiście o wersji gry z PS2, bo w remasterze na PS3 / Xbox360 v-a zmontowany jest od nowa i tam już według mnie razi ta wspomniana teatralność i suchy profesjonalizm. Wystarczy odpalić sobie na YT filmik porównujący voice acting z obu gier, żeby odczuć różnicę. Oryginalne głosy to jest coś nie do podrobienia, pomijając już to, że idealnie dobrano tam aktorów.
Jakieś większe wady? Na siłę nie będę nic wymyślał, gra zestarzała się godnie. Irytują jedynie drobiazgi, np. czasem kamera dziwnie się ustawi (tak że klimat oddaje na piątkę z plusem, ale jednocześnie potrafi utrudnić nam orientację w terenie) albo NPC sporadycznie ustawi nam się na linii strzału. Poza tym Silent Hill 2 to rewelacyjna robota do której ciężko się dowalić. Pewne elementy (scenariusz, muzyka, atmosfera) wypieprzają licznik poza skalę, przez co ciężko je w ogóle oceniać standardowymi kryteriami. Gra autentycznie straszy, niekiedy wręcz przeraża i często robi to nawet bez udziału zabryzganych juchą przeciwników, wystarczy odpowiednie ustawienie kamery, robiąca sieczkę z mózgu muzyka i niepewność co czai się za rogiem. Sama historia Jamesa Sunderlanda to jedna z najbardziej emocjonujących, inteligentnych i poruszających podróży w grach wideo, coś do czego większość twórców gier nigdy się nawet nie zbliżyła. Spokojnie można powiedzieć, że jest to jakaś forma sztuki. Stąd taka, a nie inna ocena, według mnie jakakolwiek inna dla tak unikatowego dzieła byłaby zwyczajnie krzywdząca. FucKonami, ale to Wam gnoje naprawdę wyszło. 10/10