Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
Clive Barker's Hellraiser: Revival
Na pociechę za psi pieniądz można kupić bardzo dobre wcześniejsze Undying, również podpisane jego nazwiskiem.
- Boomer Horror - hidden gemy & niszowe horrory
-
Retro handheldy do emulacji
Wszystko zależy tylko i wyłącznie od gry - sam nie tak dawno temu odpaliłem sobie TR: Legend, nie taką znowu starą grę, i po początku w Kolumbii uznałem, że nie chce mi się w to obecnie ani trochę grać. Z drugiej strony natomiast gram sobie obecnie w Thiefa z 1998 r. i bawię się doskonale - jedynie wgrałem sobie paczkę HD tekstur. Link to the Past też w tym roku przeszedłem i było fajnie.
-
Fire Emblem: Three Houses
Gram przenośnie i czcionka jest dla mnie w pełni okej.
-
Fire Emblem: Three Houses
Gram sobie w to "Three Houses" i sam jestem zdziwiony, jak bardzo mi siadło. Z FE mam znikome doświadczenia - za dzieciaka grałem w jakieś z GBA, ale nie skończyłem oraz próbowałem "Genealogy of the Holy War" na SNES, które to mnie wyjaśniało jak cholera (też było to w wieku wczesnonastoletnim, więc czuję wstyd tylko trochę). Do tego obawiałem się trochę zabawy w akademię, a wychodzi na to, że póki co (jestem po "Battle of the Eagle and Lion") bawię się doskonale. Bitwy na normalu może nie są jakieś wymagające, ale też nie mam teraz ochoty na jakąś trudną grę, a i tak miło się kombinuje, jak je rozegrać, aby doexpić słabszych bohaterów i nikogo nie stracić. Za to element szkolny ma dla mnie tylko jedną mieliznę - te segmenty, kiedy wybiera się opcję "Explore" i łazi po monastyrze. Czasem niestety trzeba je odhaczyć i zwyczajnie pogadanie ze wszystkimi jest zwyczajnie zbyt długie. Poza tym cymesik i w dodatku postacie (mam sztamę z Dymitrem) są zaskakująco sympatyczne. Ależ to jest sztosik.
-
RoboCop: Rogue City
Bardzo miła gra - w zamierzony sposób toporna, maszeruje się klocowatym cyberkozakiem i taranuje wszystko niczym czołg (o ile wcześniej nie urwie się głowy czy kończyny pociskami). Za taką cenę szkoda nie wziąć i nie spróbować - dobrze wspominam ten tytuł, choć zdecydowanie preferuję szybsze FPSy.
-
Pochwal się...
-
Ghost of Yōtei
Żadnego wow nie stwierdzono, bo i sequel wygląda na zrobiony po linii "więcej i lepiej". Liczę, że bronie będą faktycznie powodowały jakieś większe różnice w gameplayu, a nie są jedynie formą reskinu systemu postaw. Na pewno nie śpieszy mi się po tym trailerze, żeby w to zagrać, ale skoro przy jedynce miło spędziłem czas, to i Ghost of Yotei ogram mając pewnie z tego sporo frajdy.
-
Właśnie zacząłem...
Od okolic września zaczyna się gorący okres w mojej robocie, więc uznałem, że pora rozprawić się z paroma większymi pod względem długości rozgrywki tytułami: Ostatnie posty na forumku mi przypomniały, że przecież mam na Switcha nieodpalone trzy Fire Emblemy, więc pora nadrobić wstydliwą zaległość. Tu pograłem z 3-4 godziny, trafiłem do pewnej kopalni i... póki co średnio mi robi, nie umiem się jakoś na razie w ten tytuł w pełni wciągnąć, co nieco dziwi, bo bardzo dobrze wspominam GoWa z 2018 ogrywanego na premierę. Chyba po prostu za dużo tu gadają nawet jak na mój gust, a przecież uwielbiam RPG z toną tekstu ;) A to do grania po misji-dwie w piątkowe późne wieczory. Absolutnie kocham tę grę i wróciłem do niej po wielu latach - optymalna konfiguracja to ciemny pokój, słuchawki na uszach i brak myśli, że rano trzeba wstawać do roboty, więc delektuję się nią w trybie weekendowym.
-
własnie ukonczyłem...
Po ponad 60 godzinach ukończyłem Rogue Tradera, robiąc przy okazji większość zawartości pobocznej. Na pewno tego czasu nie żałuję - zaznaczę tę kwestię już na początku. Bardzo dobrze się bawiłem i mogę ten tytuł polecić każdemu miłośnikowi zachodniej szkoły izometrycznych RPG, jednocześnie jednak gra miała kilka wad i na pewno nigdy nie kupię gry Owlcat na premierę. Do tego za chwilę dojdziemy, pora zarysować, z czymże mamy do czynienia. Tytułowy "rogue trader" w bliżej mi dotychczas nieznanym uniwersum Warhammera 40k to ktoś na przecięciu szlachcica i podróżnika, kto na mocy glejtu wydanego przez Boga Imperatora ma pewne szczególne uprawnienia. A uprawnienia te służą eksploracji kosmosu w poszukiwaniu wszystkiego, co może być wartościowe dla Imperium ludzkości poza znanymi jej granicami wszechświata. Skutkiem tego nasz obieżyświat raz trafi na ludzką kolonię, która dziesiątki tysięcy lat temu straciła kontakt z resztą cywilizacji, innym razem na pozostałości po obcych, a jeszcze innym razem może natrafić na dryfujący w kosmosie statek, gdzie cybernetyczni mnisi oddali się we władanie siłom Chaosu. No nie da się ukryć, potrzeba do tej roboty dobrej polisy ubezpieczeniowej. Największą siłą Rogue Tradera jest świat i fabuła. Uniwersum Warhammera charakteryzuje przerysowanie w swoim mroku - dosyć powiedzieć, że ludzkość reprezentują cybermnisi gardzący ludzkim ciałem, kosmiczne SS w postaci space marines czy inkwizycja, przy której Torquemada był człowiekiem w swoich działaniach powściągliwym i umiarkowanym. Tyle, że reszta ekipy i tak jest gorsza, by wymienić tylko sadystycznych kosmitów czy demoniczne siły chaosu, które mutują ciała swoich wyznawców i składają regularnie hekatomby, a za pomocą spaczonych jednostek infiltrują społeczeństwo. W tejże niemiłej rzeczywistości na skutek mało przyjemnych wydarzeń zostajemy kolejnym spadkobiercą tytułu i musimy poradzić sobie z wieloma problemami - kultem chaosu, obcymi czy zarządzaniem swoim królestwem. A na drodze ku osiągnięciu celów wesprze nas cała gama postaci reprezentujących różne aspekty uniwersum jak chociażby wierny nam wasal rodu, fanatyczna kosmiczna komandoska, zmutowana nawigatorka czy cybermnich. Postaci możliwych do zrekrutowania jest całkiem sporo i wszystkie są dobrze napisane, wraz z sensownymi questami. Ogólnie pisarstwo wypada w tej grze bardzo na plus - questy poboczne zrealizowano bardzo fajnie, do tego nasze wybory faktycznie wpływają na pewne aspekty gry i często dosięgają nas stosunkowo późno od ich podjęcia, więc nie ma miejsca na zabawę we wczytywanie gry po danym wydarzeniu i sprawdzanie pozostałych konsekwencji. Główna fabuła również wypada całkiem nieźle, poszczególne rozdziały są dosyć zróżnicowane (tradycyjnie moim ulubionym był drugi jako najbardziej otwarty - należę do osób, które w każdym Baldur's Gate najbardziej lubiły rozdział skupiony wokół tytułowego miasta), choć paradoksalnie ciekawsze były wątki poboczne. Główna historia również jest warta śledzenia, ake jednak mocno brakowało jej jakiegoś dobrego antagonisty, a ostatni rozdział wydawał się być najsłabiej związany z całą historią - niby wieńczył pewne wątki, ale gra lepiej wypadłaby, gdyby pewne wydarzenia z finału zaczęły mieć swoje zwiastuny już wcześniej. A jak w to się gra? Ano eksplorujemy sobie uniwersum, łazimy po planetach (lub innych obiektach), sporo gadamy, gdzie przydają się zdolności pasywne i sporo walczymy. Walka to dosyć klasyczna turówka. Rozmieszczamy naszą ekipę po mapie, dbając zwłaszcza o to, aby mieli wrogów w zasięgu i w miarę możliwości kryli się za jakąś osłoną, no i siejemy pożogę. Mamy do dyspozycji kilka klas postaci o zróżnicowanym charakterze - zasadniczo można podzielić archetypy na tych, którzy zadają obrażenia z bliska, tych, którzy walczą na dystans, a także czarodziejów (tu fajny patent - każde użycie magii narusza osnowę rzeczywistości, więc dochodzi do sytuacji, kiedy nadmierne używanie magii przywołuje na pole bitwy wrogie nam demony lub powoduje inne efekty uboczne) i postacie wspierające. Do tego sporą rolę, zwłaszcza przy bossach, odgrywa rzucanie debuffów. Większość umiejętności ma charakter pasywny, a najbardziej przydatne z mojej perspektywy wiązały się z overwatchem (postać kontruje każdego przeciwnika, który ją zaatakuje w swojej turze) i dodatkowymi ruchami/turami - nic lepiej nie czyściło pola bitwy niż kombosy sprawiające, że jakaś silna postać oddawała w swojej turze atak, potem jeszcze parę, a potem jeszcze kilka. Niestety gra ma też szereg wad - pierwsza wiąże się właśnie z przydługimi walkami pod koniec gry. Przeciwników bywa cała masa i nawet jeżeli nie są mocni (ani nas nie ranią, ani nie wytrzymują więcej, niż jednego naszego ataku), to marnujemy czas na ich ubijanie. Do tego gra lubuje mniej więcej od końca czwartego rozdziału w sztucznym przedłużaniu potyczek - wrogowie, którym trzeba zdjąć tarczę, wrogowie, którzy po zabiciu przechodzą w stan wstrzymania i trzeba i tak ich dobić i tak dalej. Druga wada dotyczy systemu podróży w grze - bez punktów nawigatorskich nie możemy płynnie skakać po mapie galaktyki. Musimy iść ścieżka po ścieżce między poszczególnymi systemami, czemu często towarzyszą upierdliwe losowe walki - szlag mnie trafiał, gdy próbując dostać się na drugi koniec mapy trzeci raz musiałem ubić tych samych łatwych wrogów. Trochę to zniechęca do eksploracji, a szkoda, bo można znaleźć sporo fajnych pobocznych lokacji, które nie są częściami questów, a niosą fajne dodatkowe historyjki (np. dryfujący w kosmosie statek rodem z Event Horizon). Bitwy kosmiczne również nieco zamulają, ale jest ich na szczęście mało. Za to wątki związane z zarządzaniem naszymi planetami nie są upierdliwe - ot, planujemy, co chcemy zbudować i w dialogach/fragmentach rodem z gier paragrafowych rozwiązujemy zastałe na nich trudne sytuacje). Tym co najbardziej drażniło było jednak zabugowanie - ta gra ma prawie dwa lata, a zwłaszcza po ostatnim DLC dalej odwala miejscami straszny cyrk. Mniej upierdliwe rzeczy? Kursor, który się blokuje i nie pozwala podjąć akcji. Bardziej? Tu się robi wesoło - zdarzało mi się, że nie mogłem zapisać gry, ponieważ gra uznawała, że mam za mało miejsca na dysku (miałem wolne raptem 200 giga). W trzecim akcie myślałem, że utknąłem na amen, bo po wygraniu walki gra przywołała na arenę NPCów, którzy wykonywali swoje ruchy (tak naprawdę stali w miejscu) przez 70 tur. Innym razem gra uznała, że po prostu mi się nie wczyta po lądowaniu na planecie. Jeszcze kiedy indziej gra uznała, że chyba za dobrze mi się idzie, bo nie mogłem atakować w swoich turach. To nie są pojedyncze przypadki - to codzienność. Kończąc zaś wątek techniczny, to grafika jest po prostu okej i raczej nikt tu cudów nie oczekiwał. Muzyka wypada dobrze, choć mogłoby być jej więcej. Voice acting za to - tam gdzie się pojawia - wypada bardzo dobrze. No i jakby tego Rogue Tradera podsumować... To gra bardzo odpowiadająca mojemu gustowi i mocno mnie wciągnęła. Nie zmienia to jednak faktu, że ma swoje wady, których warto mieć świadomość porywając się na tak długi tytuł - moja odporność na techniczny paździerz chwilami była wystawiana na próbę. Z drugiej jednak strony ani razu nie myślałem o porzuceniu tego tytułu, bo po prostu bardzo chciałem wiedzieć, jak potoczy się historia naszego eksploratora. Na Dark Heresy od Owlcat czekam, ale też jak pisałem - nie ma opcji, że to szybko kupię.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Mówisz o braku animacji dla stealth killa? Czy może o grę-usługę wbrew intencji zespołu? As morale within the studio started to tank, many employees left and among those who remained, some were secretly hoping that Microsoft acquiring Bethesda would mark a new beginning. “The acquisition gave some staff at Arkane hope that Microsoft might cancel Redfall or, better yet, let them reboot it as a single-player game, according to sources familiar with the production. Instead, Microsoft maintained a hands-off approach,” explained Schreier. Thurrott.comNew Report Details Why Xbox Exclusive Redfall Had a Disas...A new report explains why Redfall, the latest Xbox exclusive game from Arkane Studios ended up as one of the worst-reviewed games of the year. Czy może fakt pustego świata, głupich przeciwników i bugi świadczą dla Ciebie o tym, że gra nie miała zrushowanego startu? :)
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Owszem, gra powstała jeszcze pod starą Bethesdą, ale po przejściu do MS zespół prosił MS, żeby pozwolił im przerobić tę grę, bo nie chcieli iść w kierunku multi. MS się nie zgodził, bo chciał grę usługę, no i wymusił launch zanim gra była faktycznie gotowa, przez co na premierę były kwiatki takie jak chociażby brak animacji stealth killi.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Tak, być może mało precyzyjnie wyraziłem się w swoim poście - obawiam się, że AL źle skończy szczególnie uwzględniając podobno zaoranego Blade'a, a drugie Arcane już zostało zaorane geniuszem MSu, co tym bardziej podbija obawy.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Owszem, "28 dni później" zaczęło się od zarażenia ekstremalną wersją wścieklizny od małpek w laboratorium. Jak to portretowano i czy w jakiś sposób retconowano w kolejnych filmach - nie wiem.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Takiego końca, patrząc na cykl produkcyjny, się dla Everwild spodziewałem. Zaskoczyło mnie za to skasowanie Peefect Dark chwilę po pokazaniu i prężeniu muskułów, kogo to nie ściągnęli do studia od tej gierki. Najbardziej obawiam się, że anihilują Arcane lub zagonią do skórek do CoD, zwłaszcza, że to jaką grą okazał się być Redfall jest w dużej mierze winą MS.
-
własnie ukonczyłem...
Mam jakąś dziwną słabość do metroidvanii i ich, obiektywnie rzecz ujmując, przesyt na rynku wcale mi nie przeszkadza - ot, zawsze zostanie coś na gorsze czasy (abstrahując od tego, że wychodzi tego tyle, że mógłbym przez cały rok grać tylko w nowe metroidvanie i bym wszystkiego nie przeszedł). Poza tym lubię na przegryzienie między innymi grami wrzucić jakąś nieco krótszą gierkę tego typu. I takim tytułem jest Touhou Luna Nights. Gierka rozgrywa się w uniwersum Touhou Project, o którym wiem tyle co nic, a i gra nie robi szczególnie dużo, żeby wyjaśnić, kto zaczął i kim są te postacie. Zaczynamy więc sobie anime pokojówką wrzuconą do jakiegoś świata-symulacji, co chwilę spotykamy postacie z uniwersum i śmigamy przed siebie w ramach przygody mającej jakiejś 5 godzin. Naszą bohaterkę wyróżnia używana broń - noże rzucane w dużej ilości - i zdolność do manipulowania czasem. Na początku może więc go trochę spowolnić, a później także zatrzymywać czy używać rzucanych noży jako np. schodów. Wokół zabaw z czasem zresztą głównie wiąże się walka, której nie brakuje, obok dosyć prostego platformingu. Noże zużywają manę. Można ją jednak odzyskiwać na dwa sposoby. Pierwszy to zatrzymanie czasu i przebiegnięcie blisko przeciwnika - zresztą po zatrzymaniu czasu nasze ataki nie zabierają many, tylko czas, przez który możemy zamrażać świat. Drugi sposób to ocieranie się o przeciwników i pociski - wychodząc bardzo kontaktowo, ale jednak w nich nie wpadając możemy ściągnąć z nich zarówno manę, jak i trochę HP. Swoją drogą widziałem kiedyś taki film, w którym skąpo odziana pokojówka najpierw też się ociera, a potem... a dobra, nieważne. Tym samym walka opiera się na balansowaniu zasobów, używaniu stop klatki, aby nie wyłapać ataków (a czasem, chyba w nawiązaniu do uniwersum serii i gierek, od którego się rozpoczęło, intensywność zwłaszcza u bossów budzi skojarzenia z bullet hellami) i sianiu spustoszenia nożami oraz atakami specjalnymi. Do tego, żeby było trochę różnorodności, zarówno jeżeli chodzi o elementy okołoplatformowe, jak i wrogów, niektóre obiekty poruszają się mimo zatrzymania czasu, inne tylko w tym trybie, a jeszcze inne np. ruszają wtedy w inną stronę. To nie jest długa gra, ale twórcy zadbali, żeby i tak nie zamulała. Oprawa to bardzo ładne i urocze 2D - zresztą odpowiedzialne za grę Ladybug znane też z innych metroidvanii wie, jak robić gierki miłe dla oczu. Muzyczka też jest spoko, choć mogłoby być jej ciut więcej. Technicznie gra na Steam Decku wypada bardzo fajnie, choć odpalając ją kilka lat temu na PC długo nie pograłem, bo miałem jakiś problem techniczny, już nie pamiętam jaki. Jakieś zarzuty? Na upartego zwykli przeciwnicy są mało zróżnicowani (ale ponownie, to gierka, którą da się ograć w jeden dzień), a gra miewa dziwne skoki poziomu trudności - przez 80% czasu jest banalna, ale niektóre sekwencje ładnie podbijały mi ciśnienie. Nie będę Wam wmawiał, że oto arcydzieło, na którym świat się nie poznał. Niemniej jednak to kawał bardzo sympatycznej gry, która ma w swoim obrębie parę wyróżników (motywy związane z czasem - niby Timespinner też robił to jako metroidvania, ale to gorsza gra od omawianej) i warto dać jej szansę, jeżeli lubicie ten typ zabawy. Ja ją kiedyś kupiłem za grosze, jest też albo była w GP - i była to dobra inwestycja.
-
Cyfrowe zakupy growe!
Niby miałem nic nie brać, ale dostałem dzisiaj ładną podwyżkę w pracy, więc uznałem, że chociaż symbolicznie sobie poświętuję w tradycyjny dla siebie sposób. Tym samym odstrzeliłem większość wishlisty z GOG w cenie przyzwoitego dania w restauracji. Jestem backlogowym hipokrytą :(
-
Cyfrowe zakupy growe!
Z jednej strony bym z łatwością znalazł sporo fajnych rzeczy, ale z drugiej rok temu obiecałem sobie, że ograniczam kupowanie na zapas, bo potem rzeczy leżą długo nieograne, a wskakuje kolejne 10.
-
Cyfrowe zakupy growe!
Dostałem na urodziny od mojego najlepszego przyjaciela od gierek: Poza tym w kodach Steam wpadło łącznie 360 zeta, więc kusi coś dobrać na wyprzedaży, ale chyba się nie złamię i wstrzymuję zakupy nowych gierek aż nie sczyszczę bardziej backlogu.
-
własnie ukonczyłem...
W multi misje muszą w takim razie iść inaczej, niż w singlu, bo w singlu ostatnia misja jest banalna (nie walczy się z faktycznym bossem), natomiast przy misji 98 byłem w rejonach rzucania mięsem.
-
własnie ukonczyłem...
Dobrze zapamiętałeś.
-
własnie ukonczyłem...
Czasem potrafię się uprzeć na dokończenie jakiejś rzeczy, nawet jeżeli miejscami mnie potwornie frustruje - nie cierpię zostawiać rzeczy niedokończonych. Tak było też z Urban Reign, które miejscami jest naprawdę kawałem grywalnej bijatyki, a kiedy indziej drogą przez mękę, gdzie człowiek zastanawia się, czy ci Japończycy z Namco nie kontynuują rodzinnej tradycji wywodzonej jeszcze z jednostki 731. W każdym razie omawiany tytuł często ląduje na listach ukrytych perełek z PS2 i z jednej strony rozumiem dlaczego, ale z drugiej strony za cholerę nie mogę tej gry polecić z czystym sumieniem. Fabuła jest pretekstowa. Mamy sobie miasto, którym trzęsą gangi, więc jedna paniusia wynajmuje naszego bohatera, żeby zrobił z nimi porządek poprzez spuszczenie wszystkim wpierdolu. No i tyle, gramy sobie kozakiem o kozackim imieniu Brad Hawk w jeszcze bardziej kozackiej kurtce ze skóry węża, rozwalamy kolejne gangi, a gra w ich miejsce wprowadza kolejne. Co więcej, tytuł bardzo chętnie recykluje zbirów, a z najbardziej upierdliwym bossem będziemy się bić cztery razy. Miejsce akcji Urban Reign to ewidentnie małe miasto. Gameplay loop jest niezwykle prosty - wybieramy misję-arenę i się bijemy. Żadnej eksploracji, żadnych elementów innych, niż pranie się po mordach. Naszym zadaniem jest po prostu anihilacja nieszczęśnika lub nieszczęśników, którzy staną nam na drodze - czasem gra wprowadzi jakieś urozmaicenie (obij ryje przed upływem limitu czasu, obij ryj bossa, obij ryje sługusów bossa, obij ryje nie pozwalając zginąć towarzyszowi, obij ryj....nogi przeciwnika i wygraj walkę przez uszkodzenie mu gir za pomocą lowkingów), ale chodzi tutaj tylko o bitkę. I ta bitka chwilami jest bardzo satysfakcjonująca, a chwilami człowiek zastanawia się, co za sadysta pisał kod. Arsenał ruchów nie jest jakiś super bogaty, ale jest nieco animacji kontekstowych i kryje się za tym jakiś pomysł. Nasze ataki mogą być wymierzone w różne sfery ciała, poza ciosami mamy też chwyty, a do tego nasze zagrania zależne są od tego, w którą stronę wychylamy w danej chwili gałkę pada. No i Brad Hawk to kozak, a nie jakaś pizda, co trzymałaby gardę. Tym samym na każdy cios przeciwnika odpowiadamy wciskając kwadrat, wtedy Brad uchyla się jak Anderson Silva za najlepszych lat. Dokładając kierunek wybierany gałką możemy przekierować ruch przeciwnika i zbić jego cios, co otwiera nam np. możliwość obicia go po nerkach albo rzut wykonywany po chwyceniu od tyłu. No i działa to niby fajnie, ale do czasu. Przede wszystkim broniąc się przed chwytami zawsze musimy wcisnąć kwadrat oraz wybrać kierunek korespondujący ze strefą ciała, którą przeciwnik atakuje, co nie zawsze jest czytelne, a i gierka daje okienko na wciśnięcie kwadratu (i kierunku) mniejsze, niż jest na parry w Sekiro. Do tego rzuty niektórych przeciwników są praktycznie nieblokowalne. Dodać też trzeba, że ci atakują bardzo agresywnie, a my gdy wpadniemy pod grad ciosów - tak jednego byczka, jak i grupy przeciwników, to mamy marne szanse się wydostać. W teorii będąc ofiarami juggle'a możemy zrobić piruet w powietrzu i wrócić na nogi, ale do samego końca gry nie wyłapałem odpowiedniego timingu, żeby mi się to regularnie udawało. Zabawno-wkurzające były też sytuacje, kiedy przeciwnik w ramach rzutu wynosił mnie w powietrze, ja nie mogłem już niczego zrobić, bo trwała animacja rzutu, w międzyczasie drugi przeciwnik wyprowadzał ciosy, której ewidentnie nie trafiały w mój model wyniesionej pod sufit postaci, ale i tak inkasowałem dodatkowe obrażenia. Tym samym walki potrafią bardzo sfrustrować. Zwłaszcza dały mi popalić walki z typem o wiele mówiącej ksywie Golem - gość ma nieblokowalne rzuty, potrafi zrobić swój special, po którego odpaleniu nasze ciosy go nie ogłuszają, nie przerywają jego akcji i nie da się go podciąć, bije potwornie mocno i nieraz po prostu przerywa naszego kombosa odpalając se ten swój special, po czym rzuca nami trzy razy o glebę, wyrzuca w powietrze, a w tymże powietrze nas napierdziela. I potem znowu rzuca o glebę. I można tylko na to patrzeć, bo za cholerę nie wiadomo w jaki sposób można tę sytuację przerwać. Kiedy gra działa, na ekranie dzieją się fajne rzeczy - zbijamy cios jakiegoś frajera, podcinamy go, ruszamy z serią ciosów na kolejnego, po wybiciu go w powietrze chwytamy i rozbijamy o ścianę, by jeszcze na nim siąść, wypłacić mu parę bomb, po chwili próbuje nas przewrócić inny gość, ale wchodzi nam ładnie kontrrzut i wysyłamy typa na glebę, a my sadzimy mu jeszcze buta w pysk. A zaraz potem walczymy z Golemem i jego przydupasem, na skutek czego wpadamy pod nieblokowalne ataki, no i próbuj se graczu drugi, trzeci, dziesiąty raz, może tym razem im się inne ataki na start wylosują. Technicznie gra wypada okej, poza opisanymi wyżej elementami mamy jeszcze drobny rozwój postaci, przez pierwsze 30-40 misji dochodzą nam co jakiś czas nowe ciosy, na część misji od 30 w górę możemy ruszać z kumplami, na których można się przełączać (mają inny zestaw ruchów). No i tyle. Sporo też tutaj opcji związanych z multiplayerem, w którym gra pewnie zyskuje, ale nie wiedzieć czemu moja niegrająca raczej w gry małżonka była średnio chętna także w kierunku wspólnego grania w zapomnianą bijatykę z PS2. Raczej nie mogę powiedzieć, aby Urban Reign byłą grą, której nienadrobienie spowoduje w Waszym życiu niepowetowaną stratę. Ma swoje momenty, sam zamysł na system walki wypada ciekawie, ale po prostu zabrakło przemyślenia systemu gry, przez co budzi frustracje. Ze względu na strukturę gry - sto krótkich misji - dobrze mi się w to nawet pykało z doskoku, ale nie brakowało momentów, kiedy byłem pewien, że nikt tego porządnie nie przetestował przed wypchnięciem na rynek. I nie chodzi tu o bugi, a o kretyńskie rozwiązania systemowe. O, ale przypomniało mi się, że God Hand bym sobie znowu przeszedł.
-
Jaki masz backlog?
Zrobiłem podobnie - z rzadka kupię jakiegoś kozak bundla albo coś z bazarku za grosze i dalej zbieram jakieś gierki z ery PS3/X360, żeby mi nie zniknęły/ceny nie skoczyły, ale inne gierki na ten moment sobie odpuściłem.
-
Jaki masz backlog?
Backlog mam potężny nawet mimo dania sobie mocno na wstrzymanie z kupowaniem gierek w tym roku. Przestałem już to jakoś systematyzować, co tu ograć, a co nie. Mam zazwyczaj zaplanowaną naprzód jedną większą grę (większa gra - jakieś bydlę na kilkadziesiąt godzin), a tak to gram w to, co mi się akurat nagle uwidzi, więc po prostu jak przychodzi pora wybrać nową grę, to wstaję rano i działam z pierwszym impulsem. A czy tym impulsem będzie odpalenie jakiegoś indyka, gierki z konkretnego gatunku, jakiegoś starocia z GOG czy poprzednich generacji konsol albo jakiejś perełki z Gamepassa, to już kwestia drugorzędna. Raczej nie mam tak, że mocno sobie systematyzuję, ale zazwyczaj wychodzi mi zróżnicowany zestaw do grania - teraz to Rogue Trader, Urban Reign i Gearsy 2. Wiem tylko tyle, że po RT sobie walnę Claire... i polecam ten styl życia.
-
Warhammer 40K: Rogue Trader
Gierka jest świetna, natomiast wczorajsza aktualizacja związana z DLC wprowadziła nowe bugi - ja sam nie mogę skończyć ostatniej walki w trzecim chapterze, bo tury NPCów się wieszają i nie kończą. Owlcat niby pracuje nad rozwiązaniami, a ja się z kolei frustruję, bo dawno mi żadna gierka tak nie siadła.