Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
Sporty walki
Więcej mogę napisać później, bo nomen omen zbieram się na trening ale nie wszystko działa tak zerojedynkowo - część ludzi przyzwyczai się do wymiany ciosów, jeśli będzie odpowiednio spokojnie wprowadzana, a z drugiej strony to, że ktoś radzi sobie dobrze na pierwszych sparingach nie przesądza o tym, że coś z niego będzie, bo naturalny dryg i atletyzm załatwią sprawę na starcie, ale zniechęcenie pojawi się, kiedy zaczną się schody na sparingach z lepszymi partnerami. Miałem znajomego małolata, który zapowiadał się super - rewelacyjna koordynacja, bardzo szybkie przyswajanie, po czym stoczył jedną amatorską (wygraną, ale swoje przyjął) walkę i rzucił tym po niej w cholerę. W drugą stronę miałem kumpla grubasa, co się nigdy nie szarpał nawet w szkole i omal nie wpadał w panikę po otrzymaniu ciosów- tu trzeba przyznać, że się przełamał, więc jednak miał do tego głowę - ale dzięki powolnemu wdrażaniu się przez zadaniówki wyrobił się i okazał całkiem dobry po zrzuceniu cielska. Natomiast gdyby od początku poszedł do jakichś sparingów, nawet średnio intensywnych, to wątpię, żeby coś z tego było. No chyba, że jak u Krisa, ciosy dosłownie na 10 procent, co ma sens, ale dalej pozostaje kwestia utrwalania złych nawyków bez technicznych fundamentów.
-
Sporty walki
Trzeba być debilem, żeby puszczać ludzi od początku do sparingów - raz, że rosną szanse, że zrobia sobie krzywdę (jakieś nieprzemyślane akcje i slaba kontrola wlasnej siły), dwa, że utrwalają złe nawyki (jakby nie patrzeć sparing to ma być w dużej mierze przestrzeń na wcielanie w życie trenowanych elementów i próbowanie nowych rzeczy, a nie walka na "wygrywanie"), a trzy, że trzeba się stopniowo oswajać, właśnie poprzez zadaniówki. Można przykładowo już od początku wprowadzać jakieś kontaktowe elementy - np. luźna wymiana samych lewych prostych po treningu skupionych wokół nich czy walka w parterze do zdobycia pozycji na górze (tutaj improwizuję przykład), ale danie sparować swieżakom, zwłaszcza w układzie kiedy nie robią z innymi swieżakami albo kimś ogarniętym, kto zrobi z nimi to bardzo na luzie, to naprawdę kiepski pomysł.
-
Sporty walki
Gryzak załatw jak najszybciej i ubieraj go do wszelakiego tarczowania czy zadaniówek - raz, że się przyzwyczaisz do niego, a dwa, że nawet jak w teorii np. trzymasz tylko rękawice uderzającemu koledze, to może mu się zwyczajnie źle wycelować i trafi Cię w szczękę.
-
Darkest Dungeon II
To tak nie działa do końca - cały czas masz nowych rekrutów, więc jak Ci zdechnie cała drużyna na misji (co się zdarza), to masz innych na zapas. Sztuką jest tak kierować swoimi najemnikami, żeby po wyginięciu najmocniejszego składu nie okazało się, że wszystkich pozostałych masz na startowych statystykach i ekwipunki, ale nawet w takiej sytuacji można ich szybko dopakować.
-
Lies of P
W piątek miałem chwilę na poszpilanie, więc przeszedłem od piecyka do biskupa. Fajnie, że zmienili się nieco przeciwnicy, nie to, że są jacyś wyjątkowi pod kątem designu czy zachowań, ale "organiczni" to miła odmiana po ciągłym laniu marionetek. Podmieniłem dotychczas używany rapier zimy na klucz z rękojeścią salamandry - co prawda musiałem wpakować z trzy punkty w potencjał (a zasadniczo moja główna "skalowalna" statystyka to technika), aby zbić obciążenie i poprawić tym samym staminę, ale zadawane obrażenia i bardzo użyteczny atak specjalny to w pełni rekompensują. Doceniłem po drodze, że fajnie tu działa system progresji - poza punktami podbijającymi statystyki i nowym sprzętem "głównym", to sprawę umilają efekty aktywowane kwarcami oraz nowe ramiona. Odblokowałem to działające jak miotacz ognia i jest póki co zdecydowanie najprzydatniejsze. Biskup na początku wydawał się trudny, ale poszedł na mniej, niż 10 podejść - jego drugą fazę rozkminiłem za drugim podejściem, bo wyczaiłem, że jak wchodzi się od jego tylniej strony (zakładając, że robacza część to front), to używa po prostu tych samych ataków, co w pierwszej fazie. Na obie fazy wykorzystałem podpalenie - w pierwszej z kamienia nadającego właściwość broni, a w drugiej odpowiednio długo smażąc go miotaczem ognia. No i też to była pierwsza walka, kiedy musiałem w trakcie sięgnąć po osełkę. Ogólnie nie powiedziałbym, że jest to jakaś banalna gra, ale póki co całkiem przystępna jak na soulslike. Najwięcej krwi napsuł mi nie żaden duży boss póki co, tylko robocik w podziemiach fabryki z tarczami. Sztos giera, szkoda, że przez weekend i w przyszłym tygodniu nie będzie za bardzo opcji poszpilać
-
Lies of P
Zacząłem w środę wieczorem jako "pogram z godzinkę jako przerwę od Baldura 3", a skończyło się na tym, że wczoraj padł pan piecyk w fabryce. Zaskakująco dobrze mi ta gra siadła. Mam takie dziwne wrażenie, że łatwiej zrobić parry w walce z bossami, niż z mobkami, ale może to też kwestia tego, że wokół tych drugich zasadniczo łatwiej można się turlać, więc też nie skupiałem się tak na odbijaniu ataków. Będzie orane.
-
Suikoden I & II HD Remaster: Gate Rune and Dunan Unification Wars
Trzeba będzie wziąć. Jedynkę odświeżałem parę lat temu i było po prostu okej, ale dwójeczka dalej cymesik.
- Final Fantasy XVI
- Final Fantasy XVI
-
własnie ukonczyłem...
No, zdecydowanie tutaj nie ma miękkiej gry
-
własnie ukonczyłem...
Może nie każdy staroć wchodzi, ale np. przy pierwszym Quake kilka lat temu bawiłem się doskonale, a było to debiutanckie przejście gry młodszej ode mnie o rok. Taki Stalker czy Operation Flashpoint też swoje lata maja, a obecnie też się przy nich dobrze bawię (no, przy Operacji to mo częściej przykro po headshocie z drugiej połowy mapy i zaczynaniu misji od nowa ).
-
Targi: E3, GC, TGS
Mnie się przypomniało jak miałem niemalże łzy w oczach w przedostatnim chapterze jedynki, jak jest boss za bossem choć ciąg bossów w dwójce na koniec to też nie była miękka gra.
- Phantom Blade 0
-
własnie ukonczyłem...
Przemęczyłem The Last Story i jest to kawał dziwnej gry. Kiedy działa, człowiek ma wrażenie, że gra w jakieś eleganckie zaginione Final Fantasy. Kiedy gra ma problemy, to z kolei zastanawia się czy to nie był projekt jakichś studentów na zaliczenie z jRPG na Uniwersytecie w Tokio - Mistwalker składa(ł) się może ze starych wyg, ale jedyną osobą, która tutaj w pełni dowiozła jest Uematsu, który zrobił tu IMO jeden ze swoich lepszych soundtracków. Ale po kolei o tym exie z Nintendo Wii. Po smutnym świecie Ostatniej Historii krąży sobie grupka najemników marzących o lepszym życiu, a wśród nich główny protagonista w osobie pierdoły o złotym sercu imieniem Zael (pozostałymi pogramy sobie czasem w krótkich segmentach). Wojaże rzucają ich na usługi hrabiego Arganana, a w czasie jednej z eskapad Zael zostaje obdarzony istotną fabularnie mocą Outsidera (nie jest to bynajmniej ten sam ancymon, co w serii Dishonored). Dosyć szybko zaczyna się wątek romansowy z bratanicą hrabiego, lokalne orki atakują wyspę, gdzie dzieje się akcja, a tak w ogóle to... Dobra, nie spoileruję. Napiszę tylko, że czasem ta historyjka wypada jako przyjemne feel good story - ekipa Zaela to dobrze zarysowane i sympatyczne postacie, którym pomimo wad bardzo łatwo kibicować. Zael oczywiście bawi w swoim byciu ministrantem, ale nawet miło gra się kimś, kto nie jest edgy cwaniakiem, a po prostu poczciwą chłopaczyną, którą wyżej stawia dobro niewinnych nad swoje własne. Czasem z kolei ta historia to bajzel pisany na kolanie z wątkami, które nie mają czasu zostać wytłumaczone (magiczne oko Yuricka - mimo zrobienia w grze całej pobocznej treści związanej z tą postacią dalej nie wiem, o co dokładnie chodziło z tym kamulcem w oczodole zwiększającym jego ofensywne umiejętności), a scenarzysta zmienia sposób działania mocy głównego bohatera wedle własnej wygody. Tym samym Zael, który dzięki mocy Outsidera może ratować ciężko rannych towarzyszy, raz wskrzesza w cutscenkach postać, która nie ma już prawa żyć, by kilka godzin później nagle zapomnieć o swoich uzdrawiających właściwościach, gdy jego kumpel leży ranny i jeszcze całkiem dycha. Ogólnie to historia pod koniec robi się męcząca. A jak w to się gra? Na papierze i kiedy gra nie robi inby, to całkiem całkiem. Bezpośrednio sterujemy tylko Zaelem, który może wydawać komendy oraz ma kilka odblokowywanych z czasem umiejętności. Poza chowaniem się za osłonami, dzięki czemu może podkraść się do przeciwnika i przywalić mocniej, może także turlać się, postrzelać z kuszy czy kontrować ataki, a przede wszystkim szybko poruszać się po polu bitwy za pomocą umiejętności o nazwie "Gale". Co więcej, rzucane przez postacie po stronie gracza i wroga czary zostawiają na ziemi kręgi, które za pomocą "gale" można wysadzić. W ten sposób zadaje się obrażenia, narzuca statusy, ale też np. leczy postacie czy neutralizuje czary wroga. A sam Zael posiada też przede wszystkim zdolność do ściągania na siebie uwagi wroga - wtedy przeciwnicy rzucają się na niego, a on poza odciągnięciem uwagi od reszty ekipy zyskuje parę innych bajerów jak odnawianie HP celnymi ciosami, przyśpieszanie rzucania czarów przez resztę czy możliwość narzucenia statusu "gravity" po zatankowaniu paru ciosów na grupę wrogów. Tyle tylko, że często w praktyce to nie działa - często się tego nie zauważa, bo gra jest łatwa, ale przy końcu to drażni. Odpowiadają za to trzy rzeczy - pierwsza to niesamowicie kretyńska decyzja o tym, że nie ma przycisku ataku. Zael atakuje przeciwników, w których "wbiega" - działa to absolutnie koszmarnie, kiedy chcemy gdzieś przejść, ale obok stoi grupa wrogów czy chcemy dojechać maga kryjącego się za resztą. Zael będzie ciął najbliższego przeciwnika, jakby jutra miało nie być. Kamera też potrafi odwalać cuda. Do tego nasi rezolutni najemnicy w czasie bitwy wydają się być beneficjentami jakiegoś fantasy PFRONu - co robią nasi magowie, gdy otaczają ich wrogowie? Chowają się? Walczą wręcz? Nie, rzucają fireballe, które ładują się dosłownie 20 sekund. Co może pójść nie tak? Graficzka jest spoko jak na możliwości Wii (to w końcu był niewiele mocniejszy Gamecube tak po prawdzie), natomiast gra się czasem potrafi mocno dławić. Natomiast, jak pisałem wcześniej, muzyka wypada absolutnie super. Poświęciłem The Last Story te 20 godzin i mimo wspomnianych wad, to przez większość tego czasu było w miarę przyjemnie. Były jednak też momenty absolutnie frustrujące (jedna z ostatnich walk z bossami, kiedy mamy do dyspozycji poza Zaelem dwóch magów, którzy za wszelką cenę chcą umrzeć), a fabuła średnio dowozi. A tutaj link do sountracku: https://www.youtube.com/watch?v=tcqZz3Vfk3M&list=PLBW8mEzGrOKj_LyTxiCapbOntIp_jvoqu
-
Deviator
Irytują mnie rzeczy takie jak Deviator czy Crowsworn - lubię gry, które są trybutami dla klasyków (np. Record of Lodoss War-Deedlit in Wonder Labyrinth wygląda jak list miłosny do SotN, ale gameplayowo robi swoje), ale stylistyka podchodząca pod plagiat i brak/mało autorskich mechanik zwyczajnie budzą jakieś zażenowanie.
-
Silent Hill 2 Remake
Jak tylko nie będzie jakiejś technicznej inby, to chyba biorę na premierę - a pomyśleć, że do niedawna spodziewałem się po tej grze srogiej porażki.
-
własnie ukonczyłem...
Razor's Edge (nie grałem w oryginalną trojkę) to tytuł z tym problemem, że w najlepszych momentach przypomina dlaczego Ninja Gaiden to taka wspaniała seria i człowiek jest zafascynowany tym baletem przemocy na ekranie, a w najgorszych człowiek zadaje sobie pytanie, kto ze studia tak nienawidził tej marki, że postanowił to puścić do produkcji. Przyzwoita gra, słaby Ninja Gaiden. A że słaby Ninja Gaiden i tak przerasta walką (kiedy gra działa jak trzeba) praktycznie wszystko inne, to jeszcze kolejny temat. Tak jak powroty do pozostałych NG to dla mnie normalna sprawa, tak do NG3 wracać nie będę.
-
Hollow Knight Silksong
Obawiam się trochę, ze względu na oczekiwania względem tej gry wynikłe z jakości poprzedniczki i długiego czasu oczekiwania, że hype narósł do punktu, w którym ta gra niezależnie od jakości i tak będzie dla części graczy rozczarowaniem.
-
Wymiana kodów Steam/Origin, kart itepe
En Garde (GOG) - brać, po sztos:
-
Black Myth: Wu Kong
Jest reprezentacja, przecież gra się małpą.
- The Darkness 1 & 2
-
The Callisto Protocol
Za tydzień gra będzie za darmo do odbioru na Epicu.
-
Seria Megami Tensei
IF podobno ma niezwykle upierdliwy obszar, gdzie gra wiąże praktycznie wszystko z fazami księżyca, przez co nie da się go nawet klasycznie eksplorować i do tego mocno bazuje na assetach z I i II. Kiedyś (będzie z 15 lat co najmniej) grałem w dwa pierwsze SMT i mi się podobały, choć żadnego wtedy nie skończyłem - bardziej podchodziła mi dwójka, tam od początku były srogie piguły (granie jako mesjasz zaczynający od walk na arenie), do tego nieco humorku w postaci przeciwnika bazującego na Michaelu Jacksonie i rzeczy z naszej europejskiej perspektywy brzmiące w sposób niezamierzenie zabawny - bodajże jednym z przedmiotów w grze, które można zdobyć była Zbroja Jezusa. Obiecałem sobie kiedyś do tych gier wrócić, ale jak widać, coś mi nie idzie.
-
własnie ukonczyłem...
Rzadko mi się zdarza, żebym przeszedł jakąś grę, całkiem nieźle się przy niej bawił, a z drugiej strony jej nie polecał. Tak jednak jest przy zaliczającym się do cyklu Shin Megami Tensei Devil Summoner: Raidou Kuzunoha vs. the Soulless Army. Oryginalna to gra, ale wymęczyła mnie jak cholera i musiałem przechodzić ją na raty. Po kolei jednak - o co w tym w ogóle wchodzi? Ano, w ciekawym settingu Japonii lat XX. ubiegłego wieku wcielamy się w tytułowego bohatera, który to pomimo młodego wieku pełni już odpowiedzialną rolę strażnika stolicy - a stróżuje w zakresie zjawisk paranormalnych. Wyposażony w zdolność postrzegania świata demonów i ich przyzywania, pracuje jako prywatny detektyw od spraw dziwnych. Taka przytrafia się dosyć szybko - zleceniodawczynią jest nastolatka, która chce się zabić, ponieważ płynie w niej przeklęta krew. Z tego punktu impreza mocno się rozkręca - będą spiski na skalę państwową, alternatywne wymiary i podróże w czasie. Gra to zasadniczo action RPG. Raidou łazi po świecie, gada z kolejnymi NPC i rozwiązuje bardzo proste zagadki, aby pchnąć prowadzone śledztwo do przodu. Poza tym duuużo walczy - liczba random encounterów jest mocno absurdalna. Na polu bitwy ma do dyspozycji całe trzy ciosy (podstawowe kombo, pchnięcie i zakręcenie się z mieczem) oraz blok, a d tego pistolet stunnujący przeciwników z różnego rodzaju amunicją. Do tego na polu walki wspomagają go przyzywane demony, którym można wydawać proste komendy. Ogólnie to walka jest dosyć toporna i chwilami chaotyczna, bo nie ma możliwości wycelowania w konkretnego przeciwnika. Cały wymiar "taktyczny" sprowadza się do tego, żeby dobrać amunicję lub demona, który atakuje żywiołem stanowiącym słabość przeciwnika. Wtedy można zadawać takiemu leszczowi obrażenia krytyczne lub spróbować wciągnąć go do naszego poletka pokemonów wściekle mashując kółko na padzie. Same demony mogą, jak to w SMT, być poddawane fuzjom i też się rozwijają, a przy wbitych poziomach oddają nam przedmioty. Mają swoje umiejętności użyteczne nie tylko w walce, ale też przy eksploracji, więc czasem trzeba złapać konkretnego frajera (na szczęście jeśli gra wymaga użycia jakiegoś demonicznego skilla, to łatwo znaleźć w tej lokacji do złapania paskudę właśnie z nim), a innego, jeśli nie mamy dosyć miejsca, wypuścić. Negocjacji typowych dla SMT tutaj nie ma - w paru fabularnych miejscach demon czegoś od nas chce albo gra szumnie oznajmia, że z danym gościem trzeba ponegocjować, ale w praktyce to z góry ustalona kolejność tego, co trzeba powiedzieć lub dać. Sama eksploracja ma ten problem, że gra wymaga gigantycznej ilości backtrackingu. Ciągle biega się tam i z powrotem - zarówno po mapie świata i dzielnicach, jak i po dungeonach, których też jest tutaj całkiem sporo. Dodając do tego walkę co 3 kroki - dosyć średnią walkę - i wielce powtarzalną muzykę, to robi się chwilami uciążliwie. Mimo to z przyjemnością śledziłem historię przerywaną przydługimi walkami z bossami i lubiłem generalny pomysł na rozgrywkę - taka prosta przygodówka w nietypowym settingu połączona z action RPG to ciekawy miks z dużym potencjałem. Ogólnie jednak, jak wspominałem, gra jest dosyć męcząca i raczej nie trudno mi Was zachęcać do zagrania. Dwójka podobno naprawia większość wad jedynki i mocno na to liczę.
-
Poleć coś w stylu...
https://www.filmweb.pl/film/Zniknięcie-1988-87741