
Treść opublikowana przez Mendrek
-
The Best of Piąta Generacja, Grande Finale!
Z całym szacunkiem do Tony Hawka 2, ale to nie ten kaliber co Metal Gear Solid. Ta gra, która odmieniła oblicze branży. Jako, że plany na sequel były raczej skromnymi marzeniami i sami twórcy nie wierzyli w hit, tak gra jest kompletna do bólu i nie idzie na kompromisy. Ilość pracy i pasji jaką włożono w game design to mistrzostwo. Od wielu lat funkcjonuje kanał na Twitchu o nazwie Outer Heaven, gdzie założyciel zna każdą część jak własną kieszeń i przechodzi ją z zamkniętymi oczami. Ale wiecie co? Gra czasami tzw. "story run" gdzie stara się pokazać każdą cut-scenkę i każdą rozmowę, czy easter egg. Probuję grę zagiąć (np. nie zbiera SOCOM-a aż do cutscenki w więzieniu, gdzie w normalnych warunkach I co? Myślicie, że gra się wykrzacza? Ha! Zmienia cut-scenkę, dokłada inną muzykę i nawet dodatkową rozmowę, a po drodze w ogóle dokłada cut-scenkę, gdzie żołnierze wspominają o lokalizacji najbliższego SOCOM-a i tłumaczą, czemu wciąż tam jest (jakby gracz był gapa). W tym roku zaś niedawno odkrył jak można sprawić, by śpiący żołnierze mówili przez sen, m. in. jak to że gonią czy łapią Snake'a Jednym z ciekawszych ostatnio odkrytych niuansów było to, że Albo fajny easter egg To ile pracy w to wszystko włożono jest kolosalna. Od designu, po wiedzę o sprzęcie, w sprawne wmieszanie faktów politycznych z fikcją, bo zakręconą fabułę, pracę kamery i tempo akcji, klimat, muzykę, etc. Dziwię się, że staje w szranki z THPS 2, a nie np. z Chrono Cross, z LOK: Soul Reaver, Gran Turismo 2, czy z (tutaj mój nostalgiczny subiektywizm) Omega Boost. No ale w takim przypadku wybór prosty. To jak starcie McGregora (MGS) z Alvarezem (THPS 2). Alvarez mimo ogromnego ducha i zdolności, to po prostu nie ten metraż. Zwycięzca może być tylko jeden
-
Verbatim czy jajko - co było pierwsze...
Pamiętam Shivę jako stonowanego i raczej niezbyt wylewnego. Taki anty-Kali. Raczej go lubiłem. A tu wychodzi typ, który albo trolluje, albo się pugubił. No dobrego PR-u Shivie tym nie robi. Chociaż przywiało z tymi ostatnimi postami ten nostalgiczny swąd wiejskiej dramy, dziś dawno wysterylizowanej paskudnie czystą bielą profesjonalnej poprawności i fasadą sztucznych uśmiechów w stronę klienta. Cóż, życie różne scenariusze pisze
-
Dead Cells
Jest dużo lore, ale nie jest podany na tacy i niełatwo go odkryć. Gra jednak stale o nim przypomina. To taka wyspa tajemnic. Gra jest łatwą w opanowanu, ale ma wiele ng+ , które są solą gry, trudne (dodają m.in. nowe potwory) i są potrzebne do true endingu. Gra na setki godzinn
-
Temat ogólny.
No dobra, a jak traktować gry które były portowane na konsole? Nie są przecież exclusive'ami na PC wtedy, choć dla wielu gier (np. z gatunku RTS) docelowa platforma to był PC. Co w takich przypadkach? EDIT: a ok, przeczytałem że nie wejdą, tak? Np. Quake czy Command and Conquer?
-
Konsolowa Tęcza
https://nowymarketing.pl/a/35920,h-m-wchodzi-w-metaverse-i-otwiera-sklep-z-cyfrowymi-ubraniami Wiecie z czym mi się to skojarzyło? Z PlayStation Home. Tam też kupowało się cyfrowe markowe ciuchy. Np. Diesela: Były też dekoracje do cyfrowych domów i generalnie sporo różnego merchu. Po latach tam spędzonych, uważam że wyprzedzał swoje czasy. Mimo fatalnych początków, pod koniec żywota był pokaźnym hubem - od minigier, przez miejsca streamingu, matchmakingu i po prostu towarzyskich spotkań. Chociaż PS3 z trudem to wszystko ogarniało
-
Spider-Man Cinematic Universe
Film spoko, chociaż dość przeciągnięty i taki młodzieżowy dość, moim zdaniem FFH lepszy pod względem flow i motywów bad guy'a. Tutaj jest... dziwnie. Ambiwalentnie wręcz, prawie że cringe'owo. Jako akcyjniak - spoko. Z perspektywy MCU zastanawia mnie jedno:
-
Szambonurek - czyli gnioty, które nam się podobały.
Z takich PSX-owych czasów, to granie w gnioty/średniaki było wpisane w ryzyko, jeśli nie chciało się przerabiać konsoli i nie śmierdziało się groszem. Wypady na giełdę kończyło się grzebaniem w koszu z używkami, byleby wyrwać cokolwiek za ~40 PLN (ówczesne ofkoz). Czasami zdarzało się coś grywalnego, czasami mniej. Niekiedy zaskakiwało. Niekiedy niemiecki język zaniżał cenę. Dreams (into reality) - oparty o komiks przeciętny port z PC, ale za to z surrealistyczną atmosferą i możliwością latania. Trzech bohaterów, w tym półnaga laska (której jednak kamera niczym troll nie pozwalała pokazać graczowi nagiego biustu), oraz przede wszystkim masa perfect jumpowego hasania po plaftromach. A także domyślanie się co jest aktualnie celem misji. Chyba to właśnie atmosfera i design obiektów były jedynymi iaspektami, które trzymały przy grze. Shadowman - kolejny dość gniotowy port, chodzący w porywach w 15 fps-ach. Dla niektórych sentymentalna pozycja, gdzie nostalgia dodaje 35 klatek. Graficzny koszmarek. Sterowanie ledwo grywalne. No ale jednak jest klimacik, voodoo, muzyka i dojrzała fabuła (co nie bylo takie standardowe w tamtych czasach), oparta zresztą o komiks. Jasne, dało się przejść. Nawet niektórym się udało, choć nie byla to kwestia poziomu trudności, a bardziej samozaparcia. Do dziś nie wiem, czy świetliki w oczach przed oczami to był efekt zamierzony, czy bardziej tekstury się rozjechały. Reboot - gra była owocem spotkania developerów i właścicieli serialu, grę tworzono w kooperacji 2 lata (to dużo jak na tamte czasy), miała być prequelem i w ogóle całość aspirowała na coś większego. Nie powiodło się, choć serial doczekał się czterech sezonów (w skutek konfliktu wytwórni i twórcy, zakończony cliffhangerem) i (nomen omen) rebootu w 2018 na platformie Netflix. Polska miała trochę szczęścia, bo jakieś odcinki wyemitował Polsat. Toteż posiadanie gry do której jest serial, w dodatku renderowany i przypominający grę - no to był big deal. Szkoda, że gra (choć nie najgorsza) miała zrąbane sterowanie. Fajnie, że była "deskolotka" i otwarte levele, ale jakby Marty McFly musiał na niej latać, to po paru sekundach skończylby z czterema złamaniami, spuchniętą gębą i z deskolotką w dupie. Poza tym pomimo kooperacji studiów, najwidoczniej designerzy traktowali materiał źródłowy jak przeszkodę, często olewając kanon.
-
Szambonurek - czyli gnioty, które nam się podobały.
Valkyria Revolution - znienawidzony przez fanów serii eksperyment i jednocześnie oderwana od całości część, stylizowana bardziej na magi-steampunkowe realia 1 wojny światowej. Gra z kolei to action rpg z mocnymi naleciałościami musou. W pewnym sensie heroiczny hack and slash, w którym połowa gry to ultra-grind poprzez przesiekiwanie przerażonych i spanikowanych piechurów (dosłownie). Jedynie bossowie stanowią tutaj problem. I rozumiem, że zostala gra przeorana przez krytyków, że fani krzywili się łamiąc prawie kark, że gra sama wpędziła się w niszę. Mnie przyciągnęło wiele rzeczy i trzymało do końca. Począwszy od genialnego soundtracku Yasunori MItsudy (m. in. Chrono Trigger/Chrono Cross czy Xenogears) dla którego był to powiew świeżości twórczej i mógł się wykazać robiąc wyniosłą muzykę bitewną (werble, trąbki, wiolonczele, itp.), bez której zresztą gra straciła by z 50 procent uroku. Poprzez sam fakt musou'watości i grindu - lubię obie te rzeczy. Na tematyce 1 wojny - wolę ją od 2 wojny, a smaczku dodaje, że nacja glównych bohaterów to trochę w sumie takie Krołestwo Polskie (!), które zmaga się z Ruzi Empire (czyli carską Rosją). Poza tym ta część nadal mogłaby być anime, bo postaci ma zacne i jest dużo dialogów, ale to w sumie cecha tej serii. Było mi smutno, gdy nadszedł koniec historii. chociaż pod koniec stała się nieco przewidywalna. Carmageddon: Max Damage - Carmageddon to dziwna seria, która w pewnym sensie jest skazana na format zastoju niż rozwoju, gdyż każda próba innowacji kaleczy miodność oryginału. Po wielu perturbacjach seria wraz z Max Damage wróciła do samiutkich korzeni i... zebrała totalne baty od recenzentów A mimo to jest to gra wypelniona fan servicem, pozbawiona poprawności politycznej aż do negatywnej neutralności, ufundowana na kickstarterze i w całości konsultowana z fanami na forum. I to jest jej największa wada i zaleta. Gra jest tak skrojona pod niszowy fanbase, że trudno by komuś się jeszcze podobała. Trzeba po prostu mieć skrzywiony humor, dystans i pokłady skrytej samochodowej agresji, by z uśmiechem wjechać w dom (nie)spokojnej starości i pomóc w eutanazji, albo zaśmiać się pod nosem gdy bonus za rozjechanie rowerzystów to "recykled". I gra jest trochę bublowata technologicznie, model jazdy to mydelniczka, a loadingi mogą uśpić. Nie szkodzi, mapy są ogromne i na nich mnóstwo do rozjechania, rozczłonkowania, wystrzelenia i zezłomowania. W rytm metalowej muzy Maximum Sexy Pigeon, ekhm, stylizowanej bardziej na Quake 2 czy nowego Dooma, czyli w sam raz. Terminator: Resistance - to taka w sumie gra AA, którą krytycy mylnie zaliczyli do AAA i zjechali równo, bo w sumie jako AAA wypada biednie. A ona jest po prostu budżetowa, z mechanikami wziętymi z Fallouta, tylko że w zalewie FPS-owej. To jednak czym zyskała rzeszę fanów i absolutnie urzeka, to jej podejście do materiału źrodłowego. Zamiast kalkować filmy, gra poszła swoją drogą nawiązującą do fillmów, ale eksploatująca w pelni wojnę w przyszłości jako arenę walk. I mowa tu o wersji z pierwszych trzech filmów, a nie dziwactwa z Salvation. I niesamowite jest to, jak wiele wzięto z tych skrawków pokazanych w filmach i zrobiono z tego coś wybitnego. Od broni (np. jedną z nich jest broń trzymana przez infiltratora ze snu Kyle Reese'a z T1, która była może pokazana z 4 sekundy w filmie), po muzykę (sci-fi ambient), po modele maszyn i oświetlenie (nocna mgła przeorywana przez białe reflektory). Ostatnia bitwa to poezja. No i gra cały czas dostaje DLC, od infiltrator-mode (wcielamy się w infiltratora), po obecnie nową Anhilation Line, gdzie musimy odratować Kyle Reese'a. To najlepsza gra o Terminatorze od lat. Jakby tylko filmy były tak oddane kanonowi, to dziś nikt by się z kolejnych cześci nie śmiał (przez łzy). Just Cause 3 - nie wiem czemu ta gra mnie tak wciągnęła? Może po prostu wystarczy, że coś dużego wyłania się na horyzoncie i wiesz, że to coś jest wypełnione gazem i w sumie morda cieszy się na samo wyobrażenie jak to wszystko wyleci w powietrze. A potem jeszcze bardziej micha zadowolona, gdy owy plan wdrażasz w życie. Poza tym gra to taki akcyjniakowy sandbox, monotonny trochę, nieco z jajem, ale jeśli po prostu lubisz rozwałkę to gra jej dostarczy aż nadto.
-
Diablo II: Resurrected
Z tego co wiem na offline jest łatwiej np. do wyspawnowania Diablo clone wystarczy sprzedać jeden SoJ Ale i tak samemu to aż mi się przypominają czasy farmienia w Monster Hunter Freedom 2. Gram sorc i wypadają epici ale typu Gniew Ateny czy rzeczy z Trang Oul set. Nawet runy jak sprawdzam to też tak średnio, pełno Amn, Sol czy Ko, jakiś Lo mi ostatnio wypadł i nic z setów zbytnio dla mnie. O kluczach pod ubery czy czegoś do ToA nie wspomnę...
-
Instant
https://www.knorr.pl/produkty/azjatyckie-dania-w-kubku/knorr-danie-w-kubku-azja-sodko-kwane.html Zjadłem i jestem pozytywnie zaskoczony. Makaron miękki, nie pochłania całości wody i przez to danie jest soczyste, a słodko-kwaśny smak bardzo przekonujący. Chyba staje się numerem jeden w moim repertuarze "chińskich zupek"
-
Właśnie zacząłem...
Dicey Dungeons - Terry Cavanagh to geniusz game designu. On po prostu WIE co jest proste i fajne, tworząc gry tak bardzo korzenne w istocie swojej rzeczy, a jednocześnie wciągające jak bagno. Po VVVVV i Super Hexagonie, tym razem kopie w rozbiegu prosto w jaja. Dicey Dungeons pochłania czas, że minuty na zegarze zamieniają się w kwadranse. Gra tylko przez 1 minutę (kwadrans?) wydaje się skomplikowana, ale tak naprawdę po chwii wszystko jest przejrzyste. Jako postacie klasowe zamienione w kostkowych bohaterów, przemierzamy losowo generowane lochy by walczyć z różnymi przeciwnikami. Na czym polega walka? Ano na rzucaniu koścmi, których wyniki pozwalają na aktywowanie zdolności. A te z kolei mają różne właściwości - od prostego zadawania obrażeń, po modyfikacje kości (dublowanie, rozbijanie, dodawanie ect.), czy narzucaniu różnych statusów przeciwnikowi (np. zamiana najwyższych wartości jego rzutów na 1, blokowanie kostek, blokowanie zdolności, zadawanie obrażeń gdy używa kości, etc.). Co więcej! Levelujemy i sami dobieramy sobie zdolności (w obrębie pewnych limitów), a nawet możemy je upgrade'ować No i każda klasa ma specjalne umiejętności - wojownik przerzuca kości, robot gra w "oczko" i próbuje zdobyć jackpot, zlodziej kradnie zdolności innym, etc. ). Niby wydaje się w pełni losowe, ale nie - gra wymaga sporej dozy taktyki. Ba, nierozważne używanie zdolności może nawet pomóc przeciwnikowi w jego turze! Co ciekawe, zdolności klas zmieniają się z każdym epizodem, a dodatkowo dochodzą różne utrudnienia (np. znikają nam kości gdy wypadnie dubel). Całość klimatycznie utrzymana jest w formule okrutnego teleturnieju, gdzie prowadząca Lady Luck i jej przydupas Jester z jednej strony obiecują spełnić marzenie wygranego, z drugiej raczej starają się studzić zapał i prześmiewają bohaterów. Gra ma sporą dozę humoru i nawiązań do popkultury. Jeszcze nie przeszedłem, ale idealnie się sprawdza na Switchu (mobilnie). I serio, gra zakrzywia czasoprzestrzeń, także uważajcie
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Sonic: Szybki Jak Błyskawica - jestem bardzo pozytywnie zaskoczony jak gładko i przyjemnie to wszystko zostało zrealizowane. Jeśli też napomknę, że to ekranizacja gry w dodatku w sumie platformowej, to należą się brawa twórców za kreatywność. Nie jest to jednakże jakieś ambitne kino, ot kolejna napchana akcją i ładnym CGI bajka z prostym przesłaniem, oraz dobrą dawką bezpiecznego humoru. Pomimo, że w sumie to oryginalna historia tocząca się w naszym świecie, to mocno zakorzeniona w realiach gry, z dużą ilością smaczków do wyłapania dla fanów growego pierwowzoru. I naprawdę - to wszystko się mocno kupy trzyma, mimo oczywistych umowności. Trzeba też pochwalić Jima Carrey'a za jego wersję dr. Robotnika/Eggmana (jest nawet geneza tego drugiego przydomka ). Chyba każda maskotka producenta gier chciałaby mieć tak udaną ekranizację, pech więc okrutny, że akurat Sonic wyszedł w momencie gdy kina zostały zamykane z powodu pandemii. Mam nadzieję, że wyjdzie sequel, bo w sumie jest potencjał
-
NETFLIX
Z anime na Netflix polecam Ajin - dość refleksyjne. A z takich oczywistości to oczywiście Full Metal Alchemist - masz nawet dwie adaptacje, klasyczny tasiemiec anime i "Misję braci" która bardziej skrupulatnie trzyma się mangi - wybierz sobie którąś wersję, obie są świetne A ja sobie lookam Shaman King, który jest nadwzyczaj dobry, ale trzeba lubić młodzieżowe shoneny
-
Diablo II: Resurrected
Gram postacią online i faktycznie czuć te lata 2000 w kafejkach. Widzę, że lagi na serwerach też zremasterowali (nawet jak się gra samemu)
-
Diablo II: Resurrected
Sorry za offtop, ale to phishing. https://tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl/uwaga-na-falszywe-smsy-o-kwarantannie-dostaja-je-mieszkancy/ar/c1-8467211 Na Śląsku też. Co do gry, niesamowite że jest polski dubbing z oryginalnej wersji. I to na konsolach! Takie remastery Baldura na GoG nie mają legendarnych dubbingów, a tu proszę...
-
Diablo II: Resurrected
Co oni urwa myśleli, że grę legendę 100 osób kupi na premierę? Ja nawet dialogi z intra pamiętam, po 20 latach...
-
Właśnie zacząłem...
Fist of the North Star: Lost Paradise - w zasadzie Yakuza w szatach kultowego anime, które z kolei jest hołdem/zżynką z Mad Maxa, tylko dołożono shonenowe sztuki walki. Nie oglądałem (jeszcze) anime, bo chyba czekałem, aż gdzieś pojawi się na platformie streamingowej. Choć gra opowiada ponoć alternatywną historię, tyle że ma masę smaczków (z oczywistym i częstym "Omae mou shinderiu"). W zasadzie gra z każdą godziną robi się jeszcze bardziej yakuzowata, dochodzą głupotki i minigry, miasto i sklepy. Nawet pod Kenshiro podkłada głos ten sam aktor co Kiryu (to na plus, bo to bardzo dobry aktor). Brakuje wielu rzeczy z Yakuzy, ale są nowości - mamy open world z samochodem i szukanie zasobów. W kwestii walki, to jest trochę odwrócony - teraz odpowiedniki heat action robimy po obiciu delikwenta, po to by napełnić tym pasek i aktywować burst mode, gdzie z kolei mamy dostęp do super wyczadzonych heat actions. To co najbardziej wyróżnia się w walce to gore. Yakuza była brutalna, ale w sumie nikt w normalnej walce nie ginął. Tutaj po prostu mordujemy w sposób widowiskowy za sprawą stylu Hokuto Shinken, który sprawia że ofiary wybuchają od środka. Generalnie na pewno ukończę. To powrót na stare śmieci, gdzie bohater jest jak młotek w świecie pełnym gwoździ. Stara dobra Yakuza, może nie tak dobra jak np. 5 czy 0, ale nadal. I to mi styknie
-
Targi: E3, GC, TGS
Ciekawe czy będą mieli licencje, czy poczujemy zapach dawnych lat w stylu Butastity, Bekhama czy Van Dorsara
-
Muzyka jako sentymentalny zapalnik.
Dla mnie muzyka to najważniejszy element w grze, gdyż sama w sobie może przytrzymać gracza dłużej przy rozgrywce i nawet ją rekompensować. I właśnie dlatego, że wpływa na emocje, zapada w pamięć i w pewnym sensie konserwuje te wspomnienia - jeśli jest oczywiście niezwykle dobra. Dobra, czyli taka, która słuchana bez grania, motywuje do tego by grę na nowo odpalić - choćby w myślach Takim przykładem utworu, który wywołuje ciary na plecach każdego, kto dawno w tytuł nie grał i słysząc to chce wcisnąć "new game" to: Dla mnie kolejnym takim zapalnikiem jest utwór Franka Klepackiego, czyli legendarny "Act of instinct". Jak to dobrze, że wyszedł remaster. Welcome back, Commander. Swoją drogą, remaster ma fajne remixy od Klepackiego i Tiberian Sons, zwłaszcza "No mercy" z legedarnym już okrzykiem "KANE LIVES! (you can't kill a messiah). Zawsze gdy obejrzę/usłyszę teledysk z Demo 1 (1997), to chcę wrócić do PSOne i pograć w jakieś klasyki. Kurde, wiecie że jakby dziś nowe PlayStation miało takie intro, to pewnie z każdym launchem bym oglądał? Ale gimby pewnie już tego nie zrozumio. Tak w ogóle Sony Music to zawsze miało smykałkę do dobrej muzyki. Wspomniane przez Kmiota Tenchu też ma muzykę tak dobrą za sprawą Sony Music. Swoją drogą wiecie, że język w którym są śpiewane piosenki w Tenchu, to nie japoński, tylko plemienny afrykański język zwany Hausa? Jako, że dużo czasu spędzałem w salonach gier, a jedną z najpopularniejszych bijatyk był Uliczny Wojownik 2, stąd bardzo w pamięc zapadła mi muzyka intro i zwykle chcę sobie szpilnąć w klasycznego SFa, by zobaczyć jak to jest powolne i prymitywne (ale nadal grywalne). W dzieciństwie grało się oczywiście na Amiga. Jedną z najlepszych ścieżek dźwiękowych dla mnie ma Lethal Weapon, nie taki zły (w wewrsji na przyjaciółkę) shooterek chodzony od Ocean. Co ciekawe, ten OST nie ma słabych utworów. Każdy jest wkurvę wyyebisty. Oprócz Amigi był NES/Pegaz. Jetman był moją ulubioną grą. Tu emocjonalnym boosterem jest połączenie różowego nieba zachodzącego słońca i tej muzyki. Bardzo lubiłem ten kolor nieba, kojarzy mi się z dzieciństwem i zabawami popołudniu na podwórku, czy powrotami od kolegów przed 20:00 (w lato). W grze to niebo było w Area D i ma fajny utwór, któey mi się sentymentalnie kojarzy. Ale cała gra ma fajny OST. I na koniec coś, co uderza w uczucia i nie pozwala spokojnie doczekać września...
-
własnie ukonczyłem...
Middleearth: Shadow of War - poprzednik Shadow of Mordor był moją pierwszą grą na PS4, który z perspektywy czasu uznaję za produkt ambitny, inspirowany mechaniką Assasin's Creedem, w sumie udanym i fabularnie intrygującym (w końcu bujamy się po z pozoru nieciekawym i w popkulturze pomijanym Mordorze), ale też trochę moim zdaniem niedokończonym. Shadow of War jest mocnym rozwinęciem skrzydeł tego co widzieliśmy w Shadow of Mordor. Na usta ciśnie mi się porównanie - Shadow of Mordor to taki Arkham Asylum, podczas gdy Shadow of War to już Arhkam City. Widać po prostu większy budżet, większy sztab ludzi, więcej pomysłów, większa przestrzeń. Początkowo gra bardzo przypomina Shadow of Mordor, bardzo powoli cedując nam kolejne elementy rozgrywki. System nemesis jak najbardziej działa i został dopakowany - orków i ologów jest masa, mają całe mnóstwo dialogów i osobowości, niektóre spotkania są zabawne (spodziewalibyście się orkowego barda? ), a niektóre nawiązujące do ostatnich wydarzeń. Do tego orki rywalizują ze sobą, a my możemy pomagać lub przeszkadzać w awansach. Wszystko to jednak eksploduje gdy dochodzi opcja podboju. Dostajemy prosty i przyjemny system oblegania i obrony zamków. W gruncie rzeczy orków zaczynamy rekrutować (przymusem i magią rzecz jasna), a spośród naszej armii mianujemy wodzów i ich przybocznych, którzy będą przyporządkowani do slotów ataku i obrony. Możemy im przypisać dodatkowe pomoce - np. atakującym bandę karagorów (takie czworonożne drapieżniki, można na nich jeździć) czy inspirujące sztandary, a obrońcom np. strugi trucizny lejące się z murów, czy uwięzionego draka ziejącego ogniem z bramy. W trakcie podboju musimy zdobyć przyczółki pokonując wrogich wodzów i nie pozwalając by nasi przywódcy zginęli (można ich "podnosić" jak się wykrwawiają). Dodatkowo oprócz kapitanów, wszędzie plączą się zwykłe trepy. Na końcu mierzymy się już osobiście z naczelnikiem (i jego przydupasami) w jego warowni. Samo oblężenie jest zresztą bardzo klimatyczne i fajnie zrobione, czuć ten power. Orki czy ologi wyróżniają się swoimi atutami i słabościami, które podzielone są na kategorie, określające to jak walczą, co potrafią, czego się boją, co ich oszałamia, czy dowodzą jakimś rodzajem oddziałów (np. kuszników) i tak dalej (można im niektóre perki kupować). Żeby zrekrutować co lepsze jednostki, trzeba im wpierw ryj oklepać, a im silniejszy tym trudniej. Tym bardziej, że ork może okazać się heroiczny a nawet legendarny. Ci ostatni to najbardziej pożądane jednostki, z których po zabiciu wypadają także najlepsze ekwipunki, w tym takie z odpowiednich zestawów dających dodatkowe umiejętności postaci. Zawsze jest więc dylemat - wcielić super orka, czy przerobić go na loot (co ciekawe można to też zrobić po zrekrutowaniu :) ). Orki rozwijają się i mogą awansować również w naszych szeregach. Możemy nawet organizować między nimi pojedynki na śmierć i życie, co by awansować zwycięzcę. Jest też dużo ciekawych losowych eventów. Np. możemy wykorzystać orków jako szpiegów przybocznych wrogiego wodza, by w kluczowym momencie zdradzili, albo wywiodli go w pułapkę. Żeby było zabawnie, orki potrafią to także zrobić wobec nas Nikt w Mordorze nie jest generalnie uczciwym i praworządnym, a zdrady i intrygi to rzecz powszechna, wygrywają najsilniejsi lub najsprytniejsi. Dodam na koniec tego akapitu, że podbój ma też bardzo fajną opcję online, gdzie podbijamy fortece innych graczy i obstawiamy obronę naszych. Oczywiście nasza postać też się rozwija. Skillów jest cała masa, acz nie możemy ich używać wszystkich naraz i musimy wybierać te, które w danej chwili mają być aktywne. O ile początkowo postać to taki sobie tam Ezio z AC, tak w późniejszej fazie gry przypomina bardziej bohatera Marvela, który zwykłych trepów morduje hurtowo i jeszcze zdąża wskoczyć na dach 4 metry wyżej i w slowmotion dobić uciekinierów serią z łuku. I do tego dochodzi system wierzchowców - ot możemy sobie pobiegać na karagorze, pomiażdżyć na graugu, czy nawet polatać na draku niczym Nazgule Wow, aż mi się Panzer Dragoon przypomniał. Fabularnie i otoczkowo, to jest to ciekawy miks. Z jednej strony mamy uniwersum w aranżacji Petera Jacksona, więc wszystko wygląda jak w filmach. Z drugiej - wydarzenia nie dość, że dzieją się między "Hobbitem" a "Władcą pierścieni" i bardzo starają się wpasować w ten okres, tak wszystko co dzieje się w grze jest, uhm, mocno niekanoniczne. Tolkienowi puryści zetrą sobie zęby od zagryzania. Gra bez ogródek dopisuje swoje wyobrażenia i wersje wydarzeń, a niektóre nagina. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze, bo na upartego te wydarzenia mogłyby tak wyglądać i ktoś kto nie czytał książek, a widział tylko filmy mógłby nawet wziać je za dobrą monetę. Tym bardziej, że gra wspiera lore, a nawet go wzbogaca - znajdźki to np. gondorskie artefakty, okraszone przyjemnym komentarzem z perspektywy jednej z fabularnych postaci. Można się wiele o Śródziemiu dowiedzieć, a za owe znajdźki dostaje się także dodatkowe bonusy do rozwoju postaci. Również muzyka bardzo przypomina tą filmową, acz podobnie jak jedynka, znane motywy stosuje bardzo rzadko - by wyrobić sobie własny charakter i styl, bez taniego jechania na popularności z kinowych adaptacji. W grze napotkałem na krytyczny glicz, który o mało co nie spowodował, że porzuciłbym tę grę. Z powodu błędu designerskiego straciłem cennych orków, ale udało się ich odzyskać po załadowaniu save'a z chmury PS Plusowej. Tak poza tym, to gra nie miała błędów. Czy mogę ją polecić? Tak, to na pewno rozbudowany ubiklon, taki wyjątkowo klimatyczny, z fajnym systemem nemesis i podboju, wypchany contentem i lore po brzegi. Nawet po przejściu fabuły, którą może trochę aż nadto przeciągnęto pod koniec, można się dalej bawić w podbijanie fortec online. Co też od czasu do czasu sobie odpalam
-
Energy Drinki
Od dziś w Żabce. Monster o smaku multiwitaminy. Niestety z cukrem...
-
Glitche/Bugi ktòre zrujnowały wam grę.
Lekkie ostrzeżenie co do spoilowania progresu rozgrywki w Shadow of War. Nie ma tu nic z historii, a jedynie coś co odblokowuje się nieco później. Jednak jest to też forma przestrogi, może komuś to uratuje stracony czas, bo da się tego w pewnym sensie uniknąć. Gram dość mocno do Shadow of War, zajarałem się kwestią budowania fortec i ustawiania szeregów, zwłaszcza w podbojach online (które są połączone z normalnym progresem single playerowym). Do tego stopnia, że story mode robię z doskoku, a skupiam się na rozbudowywaniu armii. I niestety gra m POTWORNY bug, który jest błędem czysto game designerskim. W pewnym momencie story mode jeśli mamy pełny skład w pewnym regionie, a w trakcie misji zwerbujemy wrogich wodzów (śmiech na sali, stworzeni by dostać wciry), to zastąpią oni naszych kapitanów (w tym istotnych tzw. "przybocznych"). No i lipa, bo miałem zmontowaną ekipę, praktycznie co 2-3 atak kogoś z online kończył się fiaskiem (to wbrew pozorom sukces, fortece raczej się zdobywa, niż wybrania bo obrona jest automatyczna bez udziału gracza). Jak to zobaczyłem i ile czasu na to zleciało, to byłem zdruzgotany. Jakieś melepety 16 lvl zastąpiły legedarnych kapitanów lvl 40 z wykupionymi mocnymi zdolnościami. Co gorsza, poziom ataku w online nie zmienił się, więc nagle trzeba walcyzć z silnymi graczami, będąc pozbawionym sporej części armii, która doprowadziła cię do tego poziomu. Gorzki happy end - po ściągnęciu wczorajszego save'a z chmury PS+-owej, udało się odzyskać straconych kapitanów. Niestety, raz że straciłem nieco progresu, dwa że teraz ta misja story mode wisi sobie I śmieje się mi w twarz. Teraz będę musiał się wykosztować, by poprzenosić tych legendarnych kapitanów w inne miejsca na czas tej ch*jowej, zabugowanej misji. Jeśłi chcesz wiedzieć co to za miejsce i o co biega, to:
-
NETFLIX
Jak zostać tyranem - przyjemnie się ogląda, acz jest to dość zabójcza mieszanka, bo dokument zrobiony nieco na modłę "Toys that made Us", czyli z lekkim przymrużeniem oka. No i tu szkopuł, bo mowa o ludziach, którzy z reguły byli bardzo źli, okrutni i zdemoralizowani. Zaś dokument ot tak w formie nieco wręcz poradnika jakby wyjętego spod ręki trenera personalnego, pokazuje jak działa mechanizm dyktatury od początku do końca, a główne jej etapy pokazuje na przykładach konkretnych przywódców. Pod płaszczykiem tego luzu kryje jednak się bardzo cenna lekcja. Polecam
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
A co mi tam, skusiłem się. Teraz oby do października
-
Euro 2020 (tak po prawdzie to 2021)
AHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAAHHAHAAHHAAHHAAHAH ANGLII DRUKOWALI USTAWIALI PRZEPYCHALI A CI CIENIARZE Z KRAJU PRZEREKLAMOWANEJ LIGI NIE POTRAFIĄ WYGRAĆ AHAHAHAHAHAHAHA Footbal is coming Rome. A Anglia is coming home autokarem