Treść opublikowana przez Suavek
-
seria final fantasy
Jeśli chodzi o spinoffy, to tak jak Dirge of Cerberus i Advent Children to w moich oczach crapy (no, AC przynajmniej był efektowny i miał niezłą muzykę), tak Crisis Core uważam za naprawdę świetną grę, a może i nawet jednego z lepszych "Finali". Przyjemny gameplay, ładny przebieg akcji, przyzwoita fabuła z niezłymi bohaterami, a przede wszystkim naprawdę udane odwzorowanie klimatu oryginału. Gra jak najbardziej zasługująca na noszenie nazwy "Final Fantasy VII" w tytule. W FFX nie dało się przewinąć filmików ani dialogów (te drugie tylko częściowo). Jeśli da się tak uczynić w FFX-2 to już uważam to za duży plus ;p. Może się za gierką rozejrzę, jak gdzieś znajdę tanio premierówkę. Jeśli jednak mi się nie spodoba to przynajmniej będę wiedział na kogo zwalić winę ;p. Chętnie. A kupisz mi PS3? ;>
-
seria final fantasy
10 mi przeszkadzała bo nie mogła się zdecydować czy ma być poważna, czy zabawna, czy luźna, czy też ambitna. Po prostu wszelkie cut-scenki oglądałem z zażenowaniem, nie mogąc pogodzić się z faktem, że bohaterowie to w większej części banda idiotów. Nie pomagała w tym wszystkim liniowość gry, a także system walki, który moim zdaniem nie był wcale zabawny czy rozbudowany, a sprowadzał się przede wszystkim do żonglowania drużyną w trakcie starcoa, aby odpowiednia postać atakowała odpowiedniego wroga. Oba te aspekty gry mnie nie zadowoliły (czyt. gameplay oraz fabuła), więc nie czułem motywacji do dalszej "zabawy". Niemniej jednak tak jak już wspomniałem, jeśli system walki i rozwoju postaci FFX-2 jest faktycznie taki dobry, to jak najbardziej byłbym skłonny przeboleć cukierkowe klimaty, aby tylko się dobrze bawić. IMO gameplay > fabuła.
-
seria final fantasy
Kurde, jeszcze tak trochę pogadacie o X-2 a autentycznie zacznę żałować, że grę sprzedałem po 30min "zabawy"... Jasne, będę pierwszą osobą, która marudzić będzie na klimat i fabułę, ale tak jak FFX próbował być czymś czym nie był, tak X-2 chyba z niczym się nie kryje i od początku miał być cukierkowym połączeniem sailor moona z aniołkami charliego. Mogę przymknąć na to oko jeśli system jest dobry, a skoro mówicie, że taki też jest - lepszy od przeciętnego X - to w sumie... Tak samo przechodziłem MS Saga: A New Dawn - grę bardzo kiepską pod względem fabuły i postaci, a także oprawy audiowizualnej, lecz genialną w kwestii gameplay'u i było jak najbardziej ok. Tylko czy przesadna ilość cukru wylewająca się z ekranu aby na pewno nie wywoła u mnie odruchów wymiotnych? Jak jest w kwestii muzycznej FFX-2? Bo jednak zauważyłem, że wszelkie battle theme'y i temu podobne mocno wpływają na moje ogólne odczucia (m.in. dlatego walki FFX mnie tak nużyły, bo battle theme był imo nędzny). PS. Rhapsody myślałem czy nie wziąć na NDS, gdy był w promocji w empiku, ale chyba dobrze, że się nie zdecydowałem ;>.
-
seria final fantasy
Problem fabuły FFX polega na tym, że jest ona niepotrzebnie rozwleczona i przedłużona ogromną ilością niekoniecznie sensownych wątków. Raz jeszcze pojawia się problem ogólny gatunku jRPG, że gracz jest tylko obserwatorem, w związku z czym nie może zareagować na głupoty wyprawiane przez Yunę, lecz tylko "podziwiać" jak to cała ekipa godzi się na wszystko co dziewucha wyprawia, niezależnie od tego jak pozbawione sensu by to nie było. Baboli jest więcej, ale jako największy wymienię fakt, iż grze ciężko się tak naprawdę zdecydować co chce przekazać - wątków jest niby kilka, ale przewodnim jest pielgrzymka Yuny. Tym samym powinna być to przede wszystkim jej opowieść, a nie gówniarza z kompleksami spowodowanymi przez niekochającego tatusia, który z jakiegoś powodu zostaje przyjęty przez resztę ekipy. Motyw Aurona został przedstawiony raczej tak sobie, podczas gdy np. Rikku to kompletny facepalm jeśli chodzi o jakąkolwiek logikę (a raczej jej brak). Żeby nie było, nie twierdzę, że fabuła jako całość jest kiepska, bo tak nie jest, ale uważam, że jest bardzo kiepsko przemyślana i prowadzona, głównie przez swoich bohaterów. Mogę zrozumieć co chcesz powiedzieć, ale ciężko mi się z tym stwierdzeniem zgodzić. Twierdzisz, że postacie są wyraziste przez swoje cechy charakteru, ale imo jest to zarazem ich zgubą. Pisałem o tym przy okazji swego dłuższego wywodu o FFX - nie tylko bohaterowie tej gry są mocno oklepani, ale zarazem nie ma tutaj chyba nikogo, z kim gracz mógłby się utożsamić. W dużym uproszczeniu (blahblah z mojego punktu widzenia blahblah), Tidus to irytujący gówniarz z kompleksami, który nie ma pojęcia jak się zachować w danej sytuacji; Yuna jak na osobę, która uratować ma świat od zagłady jest kompletnie niezdecydowana i przerażająco naiwna; Wakka to kretyn, na którego obronę mogę stwierdzić, że przynajmniej część scen z jego udziałem można potraktować jako humorystyczne; Rikku to nasz przeciętny cukierkowy jailbait, którego obecność w grze w dodatku jest całkowicie zbędna, gdyż stanowi jedynie plot device w paru momentach; Auron to nasz typowy oklepany kozak, który ledwo się odzywa; a Khimari... po prostu jest. Jeszcze Lulu, ale o niej pamiętam w sumie tyle, że była - nic wielkiego nie uczyniła (lub nie pamiętam), ale też nie denerwowała, i na pewno lepiej by się sprawdziła w roli "siostry" (a nie tylko opiekunki) Yuny niż taka Rikku, gdyby tylko zmieniono nieco priorytety. Jedyna postać w grze, o której mam dobre zdanie tak naprawdę stanowi jedynie ekspozycję (nie mam tu na myśli tylko biustu). Można się co prawda spierać, że postacie te przechodzą później jako taką przemianę, ale to też następuje po wielu godzinach nieprzemyślanych i niekiedy bezsensownych decyzji, dających jedynie pretekst do pchnięcia fabuły/akcji do przodu. Motyw z Seymourem to - jak sama jego postać - jedna z większych głupot jakie gra mogła wrzucić, a jeśli ktoś cokolwiek z udziałem tego gościa jest skłonny nazwać twistem fabularnym, to naprawdę musiał mało fikcji w życiu czytać/oglądać/grać... (No bo sorry, ale to nie jest dobra opowieść, jeśli do gry wrzucają nam tak oczywistego bad-guya, który pozuje na dobrego, a na którego wątkach przyjdzie nam spędzić X godzin, "bo tak", bo nasza drużyna to ślepi idioci). Nie pamiętam czy pisałem coś o postaciach IX, ale zaznaczę raz jeszcze, że gry nie przeszedłem (tylko dwie płyty). Pamiętam jednak, że gra miała taki bardzo bajkowy klimat, który zarazem stanowił jej atut, gdyż prędzej się przekonam do "małpowatego" (dosłownie) bohatera, i tym samym odpowiedniego zachowania, niż w przypadku np. Tidusa. Ogólnie nie mam złych wspomnień jeśli chodzi o grę lub jej bohaterów. Szczególnie wątek Viviego mi się podobał. Grę bardzo chętnie przejdę, ale muszę ją najpierw zdobyć, a jednak bym wolał pudełkową wersję PSX niż download PSN. FFXII nie przeszedłem w pełni, ale tyle co grałem nie miałem większych zastrzeżeń, oprócz faktu, że jest mało "epicko" a całość się nieco ciągnie. No ale w tej kwestii się wypowiem gdy grę ukończę. "Trochę"? Że Selphie to nasz typowy finalowy ćwierćmózgowy jailbait to chyba ciężko zaprzeczyć ("It's a gift from the fairies!!!11one"). Głupota Riony wynika głównie ze sposobu prowadzenia fabuły, a raczej absurdalnej ilości nielogicznych momentów w niej występujących. Fakt, że zakochała się w Squallu także uważam za nienormalny. Zella nie wspomniałaś - chcesz powiedzieć, że nie jest idiotą? Przecież sama gra takiego go kreuje. Można się spierać, że zabieg był celowy, ale mojej sympatii jakoś on nie wzbudził. Irvine też głupi, jeśli chodzi o wątek czarownicy i tym samym podejście gościa do reszty drużyny. Dalej, Seifer - najłatwiej manipulowany antagonista w grach. A na zakończenie (bring on the hatemail!) Quistis - która pomimo pozorów także skłonna jest do czynienia kompletnych głupot, jeśli tylko fabuła tego nakazuje ("muszę przeprosić Rionę tu i teraz, pomimo faktu, że jesteśmy bardzo ważnej misji, od której zależą losy wielu ludzi!"). Moja niechęć zarówno do FFVIII jak i FFX wynika głównie z faktu, że obie te gry _starają się_ opowiedzieć jakąś bardziej ambitną historię, ale wrzucają do tego niewłaściwych bohaterów. Bo jeśli gra stara się być poważna chociaż trochę, to nie chcę mieć w swojej drużynie kretynów, żartownisiów, upierdliwych nastolatek lub innych dziwaków z ADHD. Nie mam nic do scenek komediowych, ani rozbudowywaniu niezależnych wątków poszczególnych bohaterów, ale to też należy robić umiejętnie, a nie poprzez tzw. plot convenience, tudzież, że bohaterów kreuje się tak aby byli po prostu dogodni dla nieudolne prowadzonej fabuły. Aha, nie lubię też naiwnych, naciąganych i wymuszonych romansów, dlatego też automatycznie Squall x Riona oraz Tidus x Yuna są u mnie na straconej pozycji . Nie aby romans w grach był czymś złym, ale nie trawię gdy robią z tego jeden z wątków przewodnich, bo jest to tak samo strawne jak te wszelkie scenki w oklepanym kinie akcji (hero gets the girl). (Shin) Megami Tensei - założenia serii podobne (jak w Finalach), każda odsłona niemal zupełnie odmienna (jak w Finalach). Sęk w tym, że nie jest to cykl tak popularny wśród graczy jak FF, więc i dyskutantów by było mniej . Ale to już lekki offtop.
-
seria final fantasy
A można wiedzieć, z którymi się nie zgadzasz? O gustach się jak najbardziej dyskutuje. Każdy z nas jest inny i gdyby każdy miał takie same zdanie to świat by był nudny. Nie ma nic złego w posiadaniu odmiennego zdania niż reszta, dopóki jest się skłonnym i zdolnym swą opinię uzasadnić i/lub uargumentować. Jasne, są pewne standardy, są pewne różnice między opinią a faktem, ale je także należy spróbować wyodrębnić. Zresztą, nie widzę obecnie problemu, gdyż powyższa dyskusja z xzdunx także nie należała przecież do tych o wyższości świąt bożego narodzenia nad wielkanocnymi. Ja wyraziłem swoje zdanie na temat gry - pozytywne, podczas gdy on wyraził przeciwne. No to przeszliśmy do argumentów. Nikt się nie kłóci, nikt nikogo nie wyzywa. Chyba o to chodziło, czyż nie?
- Quiz obrazkowy PS2
-
Quiz obrazkowy PS2
Energy Airforce.
-
seria final fantasy
Wiesz, zależy od tego ile i jak często będę grał po prostu. Jak już wspomniałem, na liczniku miałem prawie 50h a teraz rozgrywkę zacząłem od początku. To, że gra mi w pewnym momencie zbrzydła, wcale nie oznacza, że jest nudna czy kiepska, bo tak samo brzydnie mi wszystko w co gram nieco dłużej. Takiego Odin Sphere (świetnego, moim zdaniem) także musiałem sobie dawkować, choć gra jest znacznie krótsza. Te 50h przy FFXII kilka lat temu bawiłem się dobrze, tak jak teraz dobrze się bawię zaczynając od nowa. Nie jest istotą przejść grę jak najszybciej, ale dobrze się przy niej bawić przez długi okres czasu - w FFXII nikt mnie do niczego nie zmusza, a nieco odmienna od reszty serii struktura pozwala na swobodne stopniowanie zabawy. Gdybym się nudził, to bym nie grał, nawet do gry nie wracał - proste ;>. Bo zmuszać to ja bym prędzej się musiał do FFX ;p.
-
seria final fantasy
"Niby" to FFX jest najlepszym jRPG na PS2, a dla niektórych i w ogóle . Tak więc widzisz ile tego typu gadanie ma sensu. Już pomijam ideę oceniania całego gatunku na podstawie jednej pozycji, ale nie zaczynajmy kolejnego offtopa. Dla Ciebie. I żyli długo i szczęśliwie . Wiesz, Persona 3 i 4 to też gry długie i monotonne, podobnie jak większość dungeon crawlerów Megami Tensei, a jednak osobiście stawiam je dużo, dużo wyżej niż jakiekolwiek Finale. Kwestia wykonania, kwestia oczekiwań, kwestia gustów. Ja gram w pierwszej kolejności dla zabawy (systemu), przy okazji poznając fabułę - nie odwrotnie. Być może dlatego bardziej jestem skłonny się do takiej rozgrywki przekonać. To chyba tyle w tym temacie.
-
seria final fantasy
Wiesz, nie chciałbym tutaj robić za Cpt. Obvious, ale w gry, jak sama nazwa wskazuje, się w pierwszej kolejności gra . Skłonny jestem się zgodzić jeśli chodzi o monotonię, bo sam grę odłożyłem po prawie 50h nie widząc końca, ostatecznie o niej zapominając, ale nie widzę jak to niby się przekłada na Twoją wcześniejszą krytykę. FFXII jest po prostu długi, ale dla jednych będzie to plus, a dla innych minus. Osobiście jestem skłonny przeboleć powoli się rozwijającą fabułę, jeśli właściwy gameplay sprawia mi przyjemność i daje jako takie pole do popisu. I przyznam szczerze, że pomimo swych baboli, to właśnie FFXII zaoferował mi największą wśród Finali frajdę z zabijania kolejnych potworków - jakkolwiek monotonne by się to potem nie robiło. Nie były to kolejne random encountery, przy których tylko zaciskałem zęby, bo występują co dwa kroki, a które sprowadzają się i tak w wielu przypadkach do prostych zagrywek. Nie była to też pozycja, która po kolejnych walkach drażniłaby mnie swoją tragiczną historią, uprzykrzając zabawę i całkowicie usuwając jakąkolwiek motywację do dalszej styczności (FFVIII, FFX). FFXII był po prostu w pewnych aspektach zupełnie inny od reszty serii (ale zarazem w pozostałych bardzo wierny swym korzeniom, co jakoś nie wszyscy zauważają). Zaryzykuję stwierdzenie, że gra przypomina zachodniego RPG, w których fabuła rzadko kiedy bywa jakoś szczególnie pasjonująca, ale które mimo wszystko cieszą się uznaniem nie mniejszym niż jRPG. Mamy ogromny świat, zamieszkały przez wielu NPC, questy dodatkowe w postaci polowań, spore możliwości rozwoju drużyny (wedle woli, a nie po sznurku). No przykro mi, ale ja oprócz wspomnianej monotonii oraz _innej niż zwykle_ fabuły nie widzę w tym nic złego. To nie gadaj tylko graj (duh!). Mnie gatunek MMO też nie jest szczególnie bliski, ale tak jak Ty spędziłeś dwa miesiące w WoW, tak ja nie tak dawno spędziłem tyle samo w Star Trek Online. Bawiłem się b.dobrze, długo, i praktycznie wcale się nie użerałem z jakimikolwiek ludźmi - jedynie znajomymi, którzy także grali. Tym samym chcę tylko pokazać, że Twoja osobista uraza nijak się ma do ogólnego wizerunku nie tylko jednej gry, ale całego gatunku. No i raz jeszcze - mówisz, że w MMO nie grasz tylko gadasz, więc niby jak to się ma do FFXII? Bo albo oceniamy grę, albo... nie wiem już co.
-
seria final fantasy
Rozwinięta to ona w XII jak najbardziej jest. Rozległa, w innych klimatach niż reszta Finali, ale wcale nie gorsza. Biorąc pod uwagę, że wiele osób na tym forum skłonnych jest nazywać bohaterów FFX "charyzmatycznymi", zostańmy przy stwierdzeniu, że jest to kwestia indywidualna, co by nie zaogniać sytuacji. Jeśli o mnie chodzi to nawet takiego bezpłciowego Vaana uważam za lepszą postać niż Tidusa, a jak wspomniałem we wcześniejszym poście, ze wszystkich nastolatek obowiązkowo wrzucanych do wszelkich FF Penelo jest zdecydowanie najnormalniejsza. A to tylko wymieniając tę nieszczęsną parkę, o której potem fabuła zapomina na rzecz innych, jeszcze lepszych postaci. Pragnę zauważyć, że do tego sprowadzają się wszystkie Finale należące do głównego nurtu, jak i praktycznie wszystkie gry (j)RPG. No bo czy w FFX nie biegasz od lokacji do lokacji (jeszcze bardziej liniowych niż w XII) co dwa kroki wdając się w walkę z przypadkowymi przeciwnikami, których nie sposób uniknąć, przy okazji znajdując dwie-trzy skrzynki, aby ostatecznie znaleźć się w kolejnej lokacji, obejrzeć cut-scenkę, pokonać bossa i przejść do następnego liniowego korytarza? Patrzysz na FFXII jak na MMO, ale prawda jest taka, że MMO to też RPG i nigdzie nie jest powiedziane, że takowy musi z założenia być kiepski, lub polegający wyłącznie na walce. A FFXII przecież nie robi niczego źle - tyle samo potworków zabijasz w XII ile zabijałeś w X, tyle, że tutaj wszystkie są widoczne na mapie, walka jest bardziej dynamiczna - szybsza - a jeśli się nie chce to wciska się R2 i biegnie przed siebie, unikając niechcianych starć (w przeciwieństwie do innych jRPG, gdzie najpierw trzeba odczekać loading, a potem błagać aby opcja escape łaskawie zadziałała). Możesz nie lubić takiego stylu rozgrywki - jeśli o mnie chodzi to nawet w FF1 możesz sobie grać - ale sprowadzanie tego do poziomu gry online dla nastolatków to chyba lekka przesada, nie uważasz?
-
Final Fantasy XIII
Znaczy się, aż tak z nim źle?
-
seria final fantasy
Tak mnie wczoraj coś naszło, że odkurzyłem PS2 i zacząłem grać w... FFXII. Choć miałem save'a z 49h na liczniku to zacząłem od początku, gdyż przez trzy lata zdążyłem już zapomnieć nie tylko gdzie byłem fabularnie, ale też jak się grało. I wiecie co? Naprawdę nie mogę pojąć tak ostrej krytyki tej gry, szczególnie wśród fanów FF. Pod względem historii i klimatu gra jak najbardziej odwzorowuje atmosferę starszych odsłon serii - typowe fantasy z dodatkiem swego rodzaju sci-fi (bo steampunk chyba to nie jest). Wstęp jest jak najbardziej informatywny i chyba jedynie nazwy własne mogą z początku sprawiać problemy. Także bardziej niż w FFX byłem skłonny przymknąć oko na te wszelkie elementy starwarsowe - obce gatunki, latające magiczne statki itp. Niemniej jednak w przeciwieństwie do takiego FFX najlepsze wrażenie zrobiły na mnie (także za pierwszym razem jak grałem) postacie. Początek gry ukazuje kilka z nich w dość dwuznaczny sposób (pozytywny i negatywny). Następnie przechodzimy do Vaana i Penelo, którzy może i później nie będą mieli jakiegoś większego wpływu na wydarzenia, to jednak mają jakiś tam swój wkład w całość, a także nie irytują jak wiele ich odpowiedników. Vaan może i przypomina designem Tidusa, ale zarówno pod względem zachowania jak i dubbingu wypada o wiele lepiej. Penelo także jest zaskakująco... normalna, jak na kolejnego dla serii jailbaita (czyt. nie skacze jak gówniara na lewo i prawo ograniczając się do cukierkowych okrzyków "love and peace", ma mózg, a także jakiś pozytywny wpływ na postać Vaana - przynajmniej na razie). Ogólnie gra zdaje się być o wiele bardziej poważna od FFX, pomimo tego, że jednak widać wpływ poprzednika - głównie w zakresie designu postaci i ubioru (znowu otwarte klaty, widoczne brzuchy i ogólnie parada cyrkowców, przynajmniej jeśli chodzi o Vaana i mieszkańców). Mimo to, osobiście bardziej czułem atmosferę klasycznych Finali w dwunastce niż dziesiątce. Trzeba być też otwartym na fakt, że gra nie posiada jednego, określonego protagonisty, gdyż jest to opowieść kilku osób, z ewentualnym swoim drugoplanowym supportem (Fran, Penelo). Moim zdaniem nic złego, tym bardziej, że w jRPG gracz z reguły jest właśnie wspomnianym obserwatorem, aniżeli bohaterem. Do kompletu dodam, że świat jest ogromny, miasta pokaźne, kamera swobodna a gracz nie ograniczony do liniowych korytarzy. Czego chcieć więcej? W kwestii systemu walki i rozwoju postaci także jest moim zdaniem jak najbardziej dobrze. Postacie nie są oklepane i ograniczone - mogą mieć jakieś swoje predyspozycje, ale każdą rozwijamy jak nam się podoba, dobierając im broń zależną od sytuacji (btw. nareszcie brak piłek plażowych, megafonów i gunblade'ów). Może i występują pewne babole, jak na przykład kiepskie Summony, ale ogólnie rzecz biorąc walki były dla mnie bardziej emocjonujące niż w takim FFX. W czym więc problem, tak się z ciekawości zapytam? Wiele osób stawia grę dość nisko w tych swoich rankingach. MMO offline? Być może z wyglądu, ale to nadal dobra produkcja z otwartym światem i ogromną swobodą - coś czego nie można powiedzieć o wielu innych jRPG. Że niby historia mało "epicka"? Kwestia gustu, gdyż do mnie na przykład o wiele bardziej przemawiają takie bardziej poważniejsze klimaty, niż naiwna opowieść i bohaterowie w stylu FFX ("tatuś mnie nie kochał!!111one"). Od siebie jako wady mogę wymienić zbyt długi czas gry i przesadną monotonię - trzy lata temu FFXII odłożyłem po prawie 50 godzinach, nie widząc końca. No i te wspomniane niedociągnięcia systemowe. Ode mnie jednak to tyle na razie. Nie wiem czy teraz będę w stanie przeznaczyć tyle czasu na ukończenie gry, ale chciałbym jednak poznać kulminację tej historii, aby samemu się przekonać czy tyle krzyku o wątek fabularny w rzeczy samej jest na miejscu. Bo tyle co grałem kilka lat temu nic drastycznego mnie nie uderzyło pod tym względem - wręcz przeciwnie.
-
Quiz obrazkowy PS2
yup, zadajesz
-
Quiz obrazkowy PS2
Hint: Strategia turowa. Zdaje się była recenzowana w PE.
-
seria final fantasy
Hmm, takie dwuznaczne trochę te zdanie, bo równie dobrze mogę je odwrócić - Ty nie dostrzegasz tego co ja. A jak wiadomo, wszystko sprowadza się do odpowiedniej argumentacji. Lulu po prostu była. Jakoś ciężko mi sobie przypomnieć bardziej szczególny moment, który postać tę by bardziej wdrążył do mojej pamięci. A niestety sam fakt bycia (tudzież nie irytowania) nie jest moim zdaniem wystarczający aby bohatera uznać za dobrego. O Auronie też mam zdanie dość mieszane. Z jednej strony skłonny go jestem uznać za tego bardziej racjonalnego bohatera FFX (nie aby miał jakąś szczególną konkurencję), a także w pewnym sensie pochwalić za design. Z drugiej jednak, jego stylizacja obraca się przeciwko niemu i ta jego "kozackość" tudzież "zayebistość" wylewa się wręcz z ekranu, czyniąc go przeciętnym oklepanym "madafaką" (bosz, aż trzy slangowe określenia w jednym zdaniu...). Poza tym jego stoicki spokój niejednokrotnie tworzył pewne babole fabularne - bo skoro jest on tutaj najmądrzejszą osobą, to dlaczego nie wyjaśni Tidusowi od początku do końca o co tak naprawdę chodzi, jak się znalazł w tym świecie i co go czeka (tudzież czemu Tidus sam go o to nie wypyta)? Och, przepraszam, jasne - bo musi to zrobić na przestrzeni kolejnych godzin naiwna, naciągana i przedramatyzowana fabuła... Wakka natomiast to idiota. Idiota raz w pozytywnym tego słowa znaczeniu (okazyjne sceny komediowe), a drugim razem w negatywnym ("Boom! Like happy festival fireworks! Ya?"). Tym samym raz jeszcze ciężko mi tu się nad nim rozwodzić jakoś bardziej. Gość nadal irytuje, a cech pozytywnych ciężko mi się doszukiwać. W dodatku mam uraz do fanatyków religijnych ;p. Aha - i gość ma jedną z najgłupszych broni w całej serii - śmiercionośną piłkę plażową. Genialne... Nawet kolejny już z rzędu, po Yuffie, Seplhie, Rikku i Penelo, ćwierćmózgowy jailbait w postaci Vanille...?
-
seria final fantasy
Dobrze, rozumiem. Ja tylko stwierdzam, że nie mam zamiaru robić rankingu nierzadko zupełnie odmiennych od siebie gier, niezależnie od tego czy jest to lista indywidualna, czy ogólna. Każdą pozycję oceniam raczej z osobna, a nie patrząc przez pryzmat innej. Grałem w pierwszą Disgaea, nie 3. Ale o czym Ty w ogóle mówisz? Zdajesz sobie sprawę, że Disgaea to zupełnie inne klimaty? Gra, która śmieje się sama z siebie i wcale nie próbuje być ani trochę poważna? A tak się składa, że o wiele większą sympatią darzę taką dwulicową, lecz charyzmatyczną Etnę, albo komicznych Prinnies, niż większość bohaterów Finali. Ludki w Disgaea przynajmniej nie próbują ukazywać żadnej większej głębi, dzięki czemu nie pogrążają się tak jak na przykład Yuna czy Tidus. No ale raz jeszcze - to przecież zupełnie inne klimaty. Tylko w tym momencie podajesz przykłady postaci, o których nigdzie w swoim wcześniejszym poście nie użyłem określenia "infantylne". Użyłem go zdaje się tylko w odniesieniu do Zacka, w przypadku którego jestem skłonny się zgodzić z tym co napisałeś i powiedzieć, że pod tą młodzieńczą przykrywką kryje się nawet interesujący charakter. Ale inni? Złożone charaktery, o których można pisać powieść? Mam nadzieję, że nie masz w tym momencie na myśli bohaterów takiego FFX czy FFVIII, gdzie ich zachowanie zależne jest albo od oklepanego stereotypu (Selphie: Love and Peace!!!1one), albo wymogów fabularnych ("twisty" zależne nie od osobowości postaci, tylko widzimisię twórców, którzy musieli pchnąć jakoś akcję do przodu). W opisywaną przez Ciebie szóstkę nie grałem dość długo, aby się dostatecznie wypowiedzieć. W przypadku reszty to zależy, bo albo bohaterowie są znośni, ale nie jakoś szczególnie powalający (np. w FFVII - taka Aeris ani trochę mnie nie ruszyła), albo są tak debilni (nazywając rzeczy po imieniu), że autentycznie człowiek się zastanawia jakim cudem mogą oni wzbudzać jakąkolwiek sympatię wśród graczy (FFVIII, FFX). Niby rzecz gustu, ale przecież też mamy pewne standardy, co nie? Mogę pojąć, że komuś podoba się gówniarstwo Tidusa, ale faktu, że to nadal jest gówniarstwo, za które w prawdziwym świecie gość powinien dostać po mordzie, to nie zmieni. Być może oczekuję od serii czegoś więcej, ale autentycznie, przykrywka magicznego świata nie jest dostatecznym usprawiedliwieniem idiotyzmu bohaterów, z którymi gra każe nam się zżyć. Być może jest to problem całego gatunku jRPG - gracz jest tu tylko obserwatorem, a nie bohaterem. Tak jak bez większych trudności mogłem "obserwować" poczynania "niemych" bohaterów w FFVII, tak z bólem patrzyłem na kolejne konwersacje postaci w FFX, które naprawdę pozbawione były jakiejkolwiek logiki, a które nieudolnie próbowały wymusić u gracza jakiekolwiek uczucie sympatii, stwarzając nieprawdziwe wrażenie głębi bohaterów, w rzeczywistości będących jedynie pionkami zależnymi od wymogów fabularnych. Nie będę oczywiście odnosił tego do każdej części FF, ale daleki jestem do takich uogólnień typu "cechą wszystkich Finali jest..." albo "to jest kluczowym sukcesem serii", bo to nieprawda. Niemal każdy Final jest inny i nie sposób wprowadzać tego typu uogólnień do całości cyklu.
-
seria final fantasy
lena163, mnie nie musisz tłumaczyć istoty gustów i osobistych preferencji. Wolałem przedstawić wszystkie odsłony w jakie grałem i pokrótce je opisać, a swoje zdanie uargumentować. Nie stwierdzę jednak czy np. FFXII jest lepszy od FFIX lub FFI, dlatego stawiać ich obok w żadnym rankingu nie będę. Postaci ulubionych też nie będę wymieniał, przynajmniej w formie rankingu, z tego samego powodu. Poza tym jakoś ciężko mi sobie skojarzyć postać, która jakoś szczególnie by mi utkwiła w pamięci. Może być Zack z Crisis Core, pomimo swej infantylności. Tifa była w porządku postacią, głównie z tego względu, że była normalna (na ile to określenie jest odpowiednie w przypadku FF). Cid z FFVII też miał swój urok. W starsze odsłony serii albo nie grałem dość długo aby poznać bohaterów, albo byli to przeciętne, stereotypowe ludki bez szczególnej charyzmy. W FFVIII i FFX nikogo nie polubiłem (choć Lulu ujdzie w tłoku, bo nie denerwuje tak jak reszta cyrkowców dziesiątki), w IX bohaterowie nie byli jakoś szczególni, a w FFXII tylko Balthier się jakoś bardziej wyróżniał. Tyle ode mnie w tej kwestii.
-
seria final fantasy
Chrzanić rankingi. Stawianie obok siebie wszystkich Finali jest równie mądre co jedzenie zupy widelcem. Wiele z tych gier łączą przede wszystkim założenia systemowe oraz pojedyncze elementy, podczas gdy w wielu innych aspektach są to zupełnie odmienne produkcje. Raz mamy do czynienia z grupką stereotypowych bohaterów ratujących świat od zagłady zbierając magiczne świecidełka, w innym przypadku historię bardziej zawiłą w intrygach politycznych, a w jeszcze innym totalnie naiwne i nierealne love story. Już nie wspominam, że pozycje spoza głównego cyklu często dalece odbiegają od tradycyjnej formuły jRPG. Osobiście tylko pokrótce opiszę swoje zdanie na temat odsłon, w które dane mi było grać. I nie, nie jest to ranking tylko kolejność wg daty wydania. Final Fantasy I - grałem na PSP i przyznam szczerze, że gra wciągnęła mnie naprawdę mocno. Urok tkwi w prostocie, a całość okraszona była dodatkowo prześliczną grafiką 2D oraz świetną muzyką. Gra nie za długa, ale też nie za krótka (paręnaście godzin). Fabuła praktycznie nie istnieje, ale dzięki temu otrzymujemy swobodę przy tworzeniu drużyny, a także unikamy ewentualnych nieprzyjemności związanych z potencjalnymi irytującymi osobowościami postaci. Choć system walki jest prosty jak dupa węża, to mimo wszystko pozwolił na przyjemną zabawę, a także nie zniechęcił do powtórnego przejścia. Wręcz przeciwnie. Final Fantasy II - tu także grałem w remake na PSP. Niestety nie podobało mi się tak jak jedynka, głównie za sprawą nieco spartolonego systemu rozwoju postaci (nie zdobywamy EXP, a jedynie polepszamy statystyki poprzez używanie określonych zdolności). Także jest to pierwszy Final z fabułą, ale biorąc pod uwagę datę wydania nie będę krytykował jej jakości, pomimo tego, że jest ona mocno oklepana i przewidywalna. Na swoje czasy sama jej obecność w takiej postaci była wyczynem. Niemniej jednak tak jak do FF1 jeszcze planuję nie raz wrócić, tak do FF2 bym chyba musiał się już zmuszać. Final Fantasy III-VI - w żadną z nich nie grałem dłużej jak parę godzin (aczkolwiek nie dlatego, że mi się nie podobały). Wydały mi się one raczej tradycyjne, to jest, grupki bohaterów ratujących świat od zagłady. Były mniejsze lub większe twisty fabularne, ale chyba tylko szóstka wyniosła to na wyższy poziom. Tę odsłonę bym najchętniej ukończył. Może kiedyś, gdy trafi do jakiejś dystrybucji cyfrowej. Final Fantasy VII - pierwszy mój Final i chyba zarazem pierwszy jRPG. Nie będę ukrywał, że grę darzę niemałym sentymentem, ale mimo tego uważam, że na swoje czasy był to niemały przełom. Może i dialogi oraz fabuła bywały dziwne lub naiwne, ale nierealistyczny design świata pozwalał na lekkie przymrużenie oka w tej kwestii. System walki był prosty, ale jednocześnie dawał pewne pole do popisu w kwestii doboru broni i materii, w związku z czym gra się miło nawet po tylu latach. Docenić także trzeba obecność kilku minigierek oraz dość dynamiczny przebieg akcji, zmieniający okoliczności w jakich znajdują się bohaterowie (tu pościg motorów, tam łodzie podwodne, jeszcze gdzie indziej szukanie ciuchów aby dostać się do burdelu itp.). Nie będę się tutaj rozklejał, ale przyznam szczerze, że do gry wracam często i pewnie jeszcze wrócę do niej nie raz. Final Fantasy VIII - tak jak FF7 zachęcił mnie do styczności z gatunkiem jRPG lata temu, tak FFVIII wyraźnie mnie odrzucił. Raz, że system był niepotrzebnie przekombinowany, wymagający pewnych mozolnych czynności i ustawień, a dwa, że pod względem fabuły i przedstawionych bohaterów ta gra była tragiczna. Głównym tego powodem był fakt, iż uczyniono ją nieco bardziej realistyczną pod względem wizualnym, a także usiłowano wrzucić w to wszystko wątek *cough*polityczny*cough* i miłosny. Szkoda tylko, że nasi bohaterowie mieli mózgi wielkości fistaszka, byli totalnie antypatyczni, a kolejne wydarzenia pozbawione były jakiegokolwiek sensu - nawet jak na standardy Final Fantasy. No i ten tragiczny, naciągany romans Squalla i Riony... Ostatecznie gry nie ukończyłem, bo zwyczajnie nie byłem skłonny męczyć się z grupą kompletnych idiotów i systemem walki, który pozwoli mi na przeczytanie trzech książek zanim zakończą się animacje summonów. W moich oczach jeden z gorszych Finali i zarazem mocno przeciętna gra jRPG. "Bring on the hate mail!" Final Fantasy IX - gry nie ukończyłem, ale z tego względu, że posiadałem tylko dwie płyty swego czasu. Gra sama w sobie była bardzo dobra, głównie za sprawą powrotu do korzeni i przedstawienia cukierkowej opowieści Fantasy, która mimo oklepanych schematów cechowała się paroma dobrymi zwrotami akcji. Aczkolwiek o występujących bohaterach nie mam aż tak dobrego zdania. Mimo to, wszelkie naciągane elementy jestem skłonny usprawiedliwić bajkowym klimatem, który nie próbuje być w żaden sposób realistyczny. Właśnie to stanowiło mocny punkt FFIX, czego nie mogę powiedzieć o wcześniejszym FFVIII i późniejszym FFX. W kwestii systemu walki było niby prosto, ale zarazem dość taktycznie, aby stworzyć pewne wyzwanie. Biorąc pod uwagę, że gra jest dostępna na PSN pewnie prędzej czy później zdecyduję się na jej zakup. Aczkolwiek w miarę możliwości postaram się znaleźć wersję pudełkową na PSX. Final Fantasy X - gra, o której swego czasu napisałem dość długi esej skupiony tylko na jej krytyce. No przykro mi bardzo, ale tak jak system walki jeszcze jestem skłonny pochwalić, podobnie jak oprawę graficzną i dźwiękową, tak występujący bohaterowie oraz ukazana historia to zdecydowanie najsłabsze elementy gry. I będąc szczerym, nie pojmuję jak mogą się one komukolwiek podobać. Ciężko mi nawet stwierdzić, że to tylko moja opinia, gdyż autentycznie większość dialogów postaci jest idiotyczna, pozbawiona sensu, jak gdyby bohaterowie w niewyjaśnionych okolicznościach potracili resztki rozumu. Główny bohater, z którym gra najwyraźniej każe się graczowi zidentyfikować, to zrzędzący i irytujący gówniarz o tragicznym wyglądzie i jeszcze gorszym dubbingu, który oszukuje siebie i gracza twierdząc, iż jest to jego historia, podczas gdy fabuła tak naprawdę skupia się na poczynaniach Yuny, w które Tidus się wepchał przypadkiem. Nie aby Yuna była też jakoś szczególnie lepszą bohaterką, gdyż może i wzbudzać ona sympatię samotnych nerdów skłonnych rozczulać się nad jej losem, ale podobnie jak reszta bohaterów jej poczynania są absurdalnie głupie i nielogiczne, wielokrotnie wprowadzające resztę ekipy w tarapaty. A aby tego było mało, fabuła sama w sobie także nie jest jakaś cudowna, gdyż w rzeczywistości jest liniową podróżą przez kolejne lokacje, do których więcej nie ma większego sensu wracać, okazyjnie przerywaną mniej lub bardziej głupią cut-scenką skupiającą się albo na idiotyzmie bohaterów ("wezmę ślub z oczywistym antagonistą aby polepszyć ludziom humor! wheee!"), albo którymś z wątków pobocznych, które i tak nie są wcale takie porywające ("mój tatuś był zły i mnie nie kochał!!111one"). Jasne, jest kilka elementów godnych uwagi, jak chociażby sama idea "pielgrzymki" Yuny oraz kreacja Sina, ale koniec końców gra zjada swój własny ogon. Jej największą wadą jest sposób w jaki całą historię przedstawia - niekonsekwentny, naciągany, naiwny, z wyraźnymi babolami (raz zabraniają używać technologii, aby potem przed ogromną publiką pokazywać wielkie roboty). Co więcej, nie można przewinąć cut-scenek, a amerykański dubbing to jakiś niesmaczny żart. Ale prawda jest taka, że gry nienawidzę głównie ze względu na jej popularność wśród mas, aniżeli jej faktyczny stan, gdyż nie narzekał bym tyle, gdybym nie czytał co krok zachwytów na temat bohaterów. Serio? Tidus dobrym protagonistą? Pewnie jeszcze wśród osób, które mają pokój wytapetowany plakatami roznegliżowanej Rikku - co by wiele wyjaśniało. Ogólnie FFX nie jest grą złą, jeśli oleje się fabułę i bohaterów, ale mimo wszystko daleko mi do jakichkolwiek zachwytów. Final Fantasy X-2 - wiem, że tak się nie powinno robić, ale jest to autentycznie jedyna gra, którą wyłączyłem po 30min i od razu wystawiłem na sprzedaż. Aniołki charliego? Poważnie? A w dodatku twórcom udało się uczynić irytujące postacie poprzednika jeszcze bardziej irytującymi - brawa dla nich za dokonanie niemożliwego. Przyznaję, że nie zdążyłem zagłębić się w system walki, ale nie sądzę abym był skłonny przebrnąć przez fabułę tej gry bez wsparcia odpowiedniej ilości piwa tak czy inaczej. Final Fantasy XII - sytuacja zupełnie odwrotna do FFX. Tak jak nie pojmuję zachwytów związanych z fabułą i bohaterami dziesiątki, tak nie pojmuję dlaczego tyle osób równa dwunastego Finala z ziemią. Prawda, pod względem atmosfery ciężko jest stwierdzić na pierwszy rzut oka, iż jest to w ogóle FF, ale jak już wspomniałem na początku posta, magiczna nazwa "Final Fantasy" wcale nie zobowiązuje do robienia gier na jedno kopyto. W przypadku FFXII twórcy odważyli się na coś innego - odmienny klimat, świat, a także system walki. Zrezygnowano z wielu cukierkowych lub bajecznych elementów charakteryzujących poprzednie odsłony, co też pozwoliło na ukazanie nieco bardziej realistycznego (na swój sposób) obrazu fantasy, w którym także fabuła była bardziej poważna. Można się spierać, że gra jest tym sposobem mniej epicka, a bohaterowie nie rozwinięci jak należy, ale z drugiej strony uniknięto sytuacji z FFVIII czy FFX, gdzie bohaterowie zamiast wzbudzać sympatię tylko irytowali, a gracz życzył im długiej i bolesnej śmierci. Jasne, Vaana czy Penelo równie dobrze by mogło nie być, podczas gdy reszta także nie zapadła szczególnie w pamięci (co najwyżej Balthier), ale tutaj sytuację ratuje faktyczny gameplay, który może i przypomina MMO(ffline), ale zarazem oferuje dużą swobodę w eksploracji świata i rozwoju drużyny. Nie jest to idealna gra jRPG, ale osobiście uważam, że trochę za mocno ludzie po niej jadą. Zapewne są to głównie fani poprzednich Finali, którym zabrakło naiwnych i niepotrzebnych romansów oraz przekombinowanych i nierealistycznych "epickich" cut-scenek. No ale to tylko moja opinia... Natomiast jeśli chodzi o gry spoza głównego cyklu: Dirge of Cerberus - Devil May Cry dla ubogich. Gra pełna bugów, kiepskich rozwiązań, ze słabą fabułą i dubbingiem jeszcze gorszym od FFX. Przeszedłem raz i nigdy więcej nie mam zamiaru do niej wracać. Final Fantasy Tactics - grałem krótko, na PSP. System walki i rozwoju postaci może i ciekawy, ale sama rozgrywka strasznie anemiczna i średnio wygodna, co w dodatku potęguje mocno przeciętny port wersji PSP (spowolnienia animacji przy zwykłym użyciu miksturki...). Leży obecnie na półce i się kurzy, ale po styczności ze świetną Disgaea jakoś ciężko mi się przemóc by kontynuować zabawę. Crisis Core - system walki może i jest banalny, ale mimo tego pozwala na w miarę przyjemną rozgrywkę, okraszoną nawet ciekawym rozwojem postaci i materii, a także (przede wszystkim) historią, którą naprawdę jestem skłonny uznać za godną noszenia nazwy Final Fantasy VII. W przeciwieństwie do Dirge of Cerberus i Advent Children, twórcom udało się oddać magię znaną z oryginału, pomimo zmiany stylu graficznego na bardziej realistyczny. Postać Zacka została przedstawiona bardzo fajnie i nawet biorąc pod uwagę, że zaczyna on jako rozbrykany młodzieniec, to nie denerwuje tak bardzo jak wielu innych protagonistów reszty Finali. W dodatku świetny soundtrack i bardzo ładna grafika, a także kilka subtelnych nawiązań do oryginału czynią tę grę świetnym kąskiem dla fana siódemki, ale i nie tylko. To by było chyba na tyle. Ogólnie rzecz biorąc nie mogę siebie nazwać jakimś zapalonym fanem serii Final Fantasy. Jak już to poszczególnych odsłon, gdyż nie mam zwyczaju zachwalania gier tylko dlatego, że należą do określonego cyklu (może poza Megami Tensei, bo z tych co grałem jeszcze żadna mnie nie zawiodła). Ogólnie rzecz biorąc uważam, że na rynku jest dużo znacznie lepszych tytułów jRPG od FF, ale z jakiegoś powodu nie każdy jest skłonny dać im szanse i zamiast tego woli polecieć do sklepu aby w ciemno kupić kolekcjonerskie wydanie nędznie się zapowiadającego Final Fantasy XIV - w komplecie z myszką, klawiaturą i stertą innych dodatkowo płatnych dupereli z logo FF. Oh well...
-
Quiz obrazkowy PS2
- Nintendo 3DS
Coś się wyjaśniło w sprawie blokady regionalnej? Właśnie przeczytałem jakoby 3DS miał takową posiadać, co jest moim zdaniem absurdem, aczkolwiek nie wiem ile w tym prawdy. Zrozumiem jeszcze ewentualne DS Ware, czy jak to się zwie (te gierki ściągane przez Internet), ale jeśli się okaże, że importowany ze US czy Japonii kartridż nie będzie działał na europejskiej konsoli to... f*ck you Nintendo, f*ck you.- Quiz obrazkowy PS2
- Final Fantasy X
To przynajmniej się zdecydujcie czy chcecie założyć nowy temat czy robić offtopa w obecnym, bo jak widać ludzie i tak będą robili co chcą. A problem nie tkwi w tym, że ludzie mają odmienne gusta, lecz iż mają zwyczaj prezentowania swojej własnej, indywidualnej opinii jako faktu ich zdaniem niezaprzeczalnego. Ewentualnie wydaje im się, że pojedyncze hasło ("genialne" lub "crap") jest wystarczającym argumentem usprawiedliwiającym ich zdanie, a lenistwo lub toporność powstrzymuje ich od napisania więcej niż dwa zdania. Ogólnie rzecz biorąc, nie liczcie na ambitny i sensowny temat, ale przynajmniej offtopa tutaj nie będzie.- Ostatnio ukończone
Nie mam już weny i motywacji do pisania jakichś dłuższych recenzji, więc ograniczę się do szybkich komentarzy ostatnio ukończonych gier. Super Robot Tasien OG Saga: Endless Frontier (NDS) - gra o tyle ciekawa, że z pozornie wykorzystuje popularność serii SRW, dorzucając przy tym skaczące biusty i stertę podtekstów erotycznych celem przyciągnięcia uwagi, a koniec końców wychodzi z tego naprawdę dobry i przede wszystkim wciągający jRPG. Co tu się wyróżnia to system walki, który jest swego rodzaju połączeniem klasycznej turówki z... bijatyką... Ciężko opisać całość w paru zdaniach, ale oprócz tradycyjnych czarów, itemów i zdolności specjalnych, ataki naszych postaci polegają na jugglowaniu wrogiem w powietrzu. Pojedynczy atak na wroga składać się może z 5 zestawów ciosów (z początku dostępne dwa, potem każda postać zyskuje ich 5), które dodatkowo urozmaicić możemy supportem postaci z tylnego rzędu, a także kontynuowaniem żonglerki przez inną postać. Wiem, że brzmi to chaotycznie, ale w to po prostu trzeba zagrać. Dla przykładu filmik - . Poza tym do czynienia mamy z mocno liniowym i w miarę standardowym jRPG - łażenie od lokacji do lokacji, zdobywanie nowego ekwipunku, rozwiązywanie banalnie prostych zagadek. Fabuła nie powala (nawet jak na science-fiction to za dużo tutaj "fiction"), ale jej urok tkwi w poczuciu humoru i charyzmatycznych bohaterach. Oprócz postaci stworzonych na potrzeby gry spotkamy także kilka znajomych twarzy z innych gier, jak na przykład KOS-MOS z T-ELOS z Xenosaga, czy też Reiji i Xiaomu z Namco x Capcom. Dialogi między kolejnymi członkami drużyny są bardzo zabawne, pełne subtelnych żartów i podtekstów erotycznych. Nie staje się to jednak monotonne, gdyż gra pod tym względem śmieje się sama z siebie, co osobiście uważam za duży plus. Ogólnie takie mocne 8/10 - dosyć liniowe, ale system walki, humor oraz muzyka nie pozwalają się nudzić. Polecam. Mam nadzieję, że Atlus USA zdecyduje się w końcu zlokalizować sequel o podtytule Exceed, gdyż ten zapowiada się jeszcze lepiej od poprzednika ( ). Shin Megami Tensei: Devil Survivor (NDS) - bardzo dziwne odczucia mam po ukończeniu gry. Z jednej strony mógłbym wymienić szereg jej wad, a z drugiej gra jest tak wciągająca i dość oryginalna, że potrafiłem przymknąć na to wszystko oko. Najprościej rzecz biorąc - Megami Tensei w systemie turowym. W dodatku bardzo dobrym systemie, który daje ogromną swobodę w kształtowaniu drużyny oraz posiadanych demonów. Niektóre elementy mogły być trochę lepiej rozwiązane, ale koniec końców bawiłem się świetnie i natychmiast zabrałem się za New Game +, aby poznać pozostałe zakończenia (w sumie 6). Gdybym miał się zagłębiać w szczegóły typu opisanie postaci czy dialogów to bym był zmuszony napisać esej (tłumacząc dlaczego pomimo swej prostoty są takie dobre). Powiem tyle, że jest to pozycja o tyle przystępna, że spodobać się powinna zarówno fanowi serii Megami Tensei, jak i osobom, którym cykl jest obcy (klimat dość podobny do Persony). Ode mnie mocne 8+/10. Największa wada to tylko jeden save-slot, co uważam wręcz za absurdalne posunięcie. Dragon Age: Origins (PC) - nie wiedziałem w co się pakuję instalując grę, ale nawet ku memu zaskoczeniu bardzo szybko się wciągnąłem w rozgrywkę. Ogromny plus za kreację świata i rozbudowanie dialogów, w których pozornie drobna kwestia może mieć późniejsze odzwierciedlenie w jakimś większym aspekcie fabularnym, co też przełoży się na odpowiednie konsekwencje dla gracza. Ukazana historia mnie jakoś nie powaliła, gdyż wydała się dość oklepana, ale sytuację ratują występujący bohaterowie - zarówno grywalni jak i poboczni. Jeśli chodzi o system walki to także byłem pod niemałym wrażeniem, aczkolwiek przyznam, że po kilkudziesięciu godzinach odczuwałem pewne znużenie. Wszelkie lochy i korytarze ciągnęły się w nieskończoność, podczas gdy ja już chciałem tylko grę ukończyć. Nie twierdzę, że system był zły, ale co za dużo to niezdrowo po prostu. Na chwilę obecną muszę sobie zrobić przerwę zanim zabiorę się za dodatek. Niemniej jednak jako całość raz jeszcze mocne 8+/10. Z pewnością jeszcze kiedyś do zabawy wrócę, chociażby aby poznać inne możliwości dialogowe, a także aby przetestować gameplay innej profesji (grałem jako Rogue).- Saga Baldur's Gate
Od siebie jeszcze dodam parę kwestii. Pozwólcie, że dla własnej wygody nie będę podawał ksywki osoby cytowanej. Czytam Wasze komentarze i odnoszę po prostu wrażenie, że w sedno sprawy trafił tutaj Zieg. Wydaje mi się, że co niektórzy Sagę Baldur's Gate darzą takim sentymentem, iż w _niektórych_ przypadkach przyćmiewa on zdrowy osąd. Sam jednak nie będę tutaj swojej pozycji wywyższał, gdyż jak już zaznaczyłem w pierwszym moim poście, w BG grałem rok temu, czyli lata po premierze, w związku z czym nie mam zbyt dobrego odniesienia do tego jakie gra wprowadziła za swoich czasów rewolucje w gatunku. Mimo to, nadal muszę stwierdzić, iż nie zgadzam się z częścią przedstawionych przez Was argumentów broniących grę, lub też przedstawiających ją jako dzieło idealne, które jako jedyne zrewolucjonizowało gatunek RPG. Tak jak Wy darzycie sentymentem Baldur's Gate, często przyznając się, że był to pierwszy RPG w jakiego graliście, tak ja podobne odczucia mam do The Elder Scrolls II: Daggerfall. Oczywiście nie mam zamiaru się tutaj spierać, że gra ta jest idealna, gdyż pod kilkoma względami Baldur ją przewyższa, ale to samo działa w drugą stronę - dużo starszy Daggerfall w niektórych aspektach oferuje o wiele więcej niż BG. Pozwólcie, że przytoczę przykłady: W Daggerfallu oddany graczowi zostaje cały KONTYNENT (161,600 kilometrów kwadratowych, ponad 15,000 lokacji). Gracz może całkowicie zapomnieć o głównym wątku fabularnym i zająć się czym tylko chce. Oczywiście gra jest w innym stylu, przez co wiele miejscówek nie będzie tak zróżnicowanych, ale różnice między krainami są widoczne, a do tego należy dodać zmienne warunki atmosferyczne. Jak widać gra starsza a wcale nie gorsza. To samo w Daggerfall. Tyle, że tam książki nie były znajdowane "tu i ówdzie", tylko autentycznie były to nieraz ogólnodostępne, wielostronnicowe pisma, a miasta posiadały normalne księgarnie (nie tylko oklepane tawerny czy sklepy z bronią). Gdybyś miał w tym momencie porównać system kreacji bohatera w Daggerfall i Baldur's Gate, to gwarantuje, że ten drugi by zwyczajnie wypadł blado. Ilość opcji w Daggerfall jest OGROMNA, a kombinacje stworzenia postaci wręcz niezliczone. Nie chcę jednak tutaj wywyższać jednej produkcji nad drugą, gdyż nie tylko BG nie ukończyłem, to jeszcze jestem świadomy wad Daggerfalla, które mogę wymienić nawet bez jakichkolwiek porównań (ot chociażby mocno przeciętna fabuła). Chciałem tylko tym jednym przykładem pokazać, że BG w wielu względach wcale nie jest taki "jedyny w swoim rodzaju" ani "oryginalny", bo wiele gier wiele rzeczy tak samo lub lepiej zrobiło przed nim. Nie przeczę, że BG mógł je dosyć zgrabnie zintegrować w jedną produkcję, ale to też nie oznacza, że nie ustrzegł się on przy tym wad. Raz jeszcze bowiem zaznaczę, że jestem jedną z tych osób, które w pierwszej kolejności zwracają uwagę na gameplay, a później na fabułę. O ile gra bez fabuły może się jakoś sprawdzić, tak fabuła bez gry już niezbyt. I tak się niestety składa, że pod względem rozgrywki MI baldur zwyczajnie nie podpasował. Może problem tkwi w tym, że jest to produkcja już dosyć wiekowa, a ja nie miałem okazji zagrać w nią zaraz po premierze (dopiero rok temu), w związku z czym patrzę na nią nieco bardziej... krytycznie. Mimo to, pod wieloma względami wydany rok wcześniej Fallout wydaje mi się znacznie lepszy, co też w paru aspektach niweluje argument o tym, że gra jest po prostu już wiekowa. Prędzej można stwierdzić, że nie zestarzała się najlepiej w stosunku do wielu innych produkcji - ale niech i to pozostanie kwestią gustu. Powiem wam, że po tej całej "dyskusji" zainstalowałem wczoraj grę na dysk. I wiecie co? Wcale nie jestem zachwycony... Podtrzymuję swoje zdanie, że dubbing jest tragiczny (przysięgam, że jak kiedyś jeszcze raz usłyszę "Witaj dziecko. Będziemy kontynuowali zajęcia?" to poleje się krew), grafika mocno przeciętna (drzewa wyglądają jak namalowane NA podłożu, a w paru przypadkach miałem też problem by odróżnić drogę od skały), świat statyczny (poza paroma NPC i okazyjnie przelatującym ptakiem wszystko jest drętwe), a wiele aspektów rozgrywki skutecznie uprzykrza zabawę (jak na przykład strasznie powolny chód postaci - bo rozumiem, że nie da się w grze "biegać"?). Co więcej, ledwo zacząłem zabawę a już natknąłem się na parę bugów, a AI postaci mojej i kompanów pozostawia wiele do życzenia. Nie wypowiem się co do fabuły (a chyba to ją sporo osób zachwala), ani dialogów (choć nie do końca podobają mi się dostępne opcje - IMO Fallout był o wiele lepszy pod tym względem), podczas gdy klimat jakoś mnie prawdę mówiąc nie powala (cicho jakoś, pusto na większych lokacjach). Może w 1998 było to inaczej postrzegane, ale teraz o wiele bardziej przychylnie patrzę na takiego Fallouta czy Daggerfalla, nawet pomimo upływu lat, podczas gdy do BG przekonać się jakoś nie mogę. Odniosę się jeszcze do dwóch kwestii: Jeśli chcesz realizmu to proponuję wyjść z domu . Rozumiem, że dla Ciebie taka "pustka" świata pod względem praktycznym jest zaletą, ale osobiście bym to traktował jako wadę. Nie lubię zwiedzać lokacji dla zwiedzania - zawsze liżę każdy kąt, każdą ścianę, aby znaleźć jakieś questy, przedmioty, NPC i temu podobne. Nie wiem co na celu ma dodawanie miejsc bez jakiegokolwiek znaczenia. Mogą one służyć co najwyżej ozdobie w niektórych aspektach, ale poza tym jest to tylko wypełniacz. Weź też pod uwagę, że w dzisiejszych czasach nie jest to też tak do końca opłacalne, aby robić elementy bez większego przeznaczenia. Wiele zależy od produkcji, bo mimo wszystko łatwiej jest domek narysować, niż zrobić go w pełnym 3D z kompletem detali. Wydaje mi się zresztą, że i tak byłoby to postrzegane jako wada, bo tak jak Ty czy ewentualnie inni fani BG lubicie zwiedzać "niepraktyczny" świat, tak inni by to wyraźnie skrytykowali w dzisiejszych czasach. Gusta i guściki - nie ma sensu akurat się tutaj spierać co jest lepsze a co gorsze, ale warto zaakceptować zdanie drugiej osoby w pewnych przypadkach. Prawda stoodio? ;> PS. Wydaje mi się, że Fallout 3 miał kilka takich lokacji bez żadnego przeznaczenia, nie powiązanych z żadnym questem, co najwyżej z poukrywanymi smaczkami. Śmiem się nie zgodzić, bo raz, że nie przypisałbym _wszystkich_ tych cech pierwszemu Baldurowi, co też uzasadniłem we wcześniejszych postach, a dwa, że jak najbardziej wiele tych elementów znajduje się we współczesnych produkcjach. Ale tu raz jeszcze wracamy do punktu wyjścia, czyli indywidualnych preferencji i oczekiwań względem tytułu. Skoro dla Ciebie i wielu innych to właśnie Baldur stanowi ideał gry cRPG, to wszystko inne będziesz oceniał przez pryzmat niego. Stwarza to jednak inny problem, a mianowicie lekkie zaślepienie i wygórowanie oczekiwań. Tyczy się to każdego z nas, w związku z czym każdy pragnie od danej produkcji czegoś innego. Jednak to co dla jednego będzie wadą, dla innego może posłużyć za zaletę - a to, że w paru kwestiach nie otrzymaliśmy tego co chcieliśmy wcale nie oznacza, że do czynienia mamy z produkcją złą. Raz jeszcze odniosę się tutaj do Dragon Age'a, który pod wieloma względami mógł być o wiele lepszy, ale który zarazem jak na dzisiejsze standardy jest mimo wszystko produkcją bardzo dobrą - SZCZEGÓLNIE pod względem dialogów z postaciami (bo fabuła raczej sztampowa, a rozgrywka później też potrafi męczyć). I wiecie co? Naprawdę większość (choć nie wszystkie) argumentów wymienionych w pierwszym poście jestem skłonny właśnie DA przypisać. Nie wszystko jest idealne, ale jakoś grało mi się o wiele przyjemniej już po pierwszej godzinie niż w przypadku Baldur's Gate, do którego się po prostu zmuszam. Tak jak dzisiejsze pokolenie będzie (być może) postrzegać Dragon Age jako coś wyjątkowego, tak Wy postrzegacie Baldura, a tak samo zapewne wiele osób postrzegało przed Wami serię Ultima (nie grałem, ale wydaje mi się pod wieloma względami podobna "klimatem"). Naturalna kolej rzeczy - każdy z nas ma jakieś inne oczekiwania i chcąc nie chcąc zawsze będziemy mniejszą lub większą sympatią darzyć określone tytuły. Bo czy nie inaczej jest na przykład z Final Fantasy? Osoby, które wpierw grały w siódemkę będą zachwalać właśnie ją, podczas gdy pokolenie młodsze zadowoli się dziesiątką, a gdzieś tam pomiędzy trafią się starzy wyjadacze, którzy otwarcie przyznają, że jedyną słuszną jest szósta odsłona ;>. W ten sam sposób mogę i ja wziąć sobie na przykład Personę 4, wypisać szereg jej zalet, i powiedzieć, że ze świecą szukać drugiej takiej gry. Tyle, że tak jak wypisać mogę wiele jej zalet, tak samo wypisać mogę i wady. Tak samo, jak wady mogę wypisać w przypadku Baldur's Gate ;>. Wydaje mi się po prostu, że oczekujemy (-my, wszyscy) w niektórych przypadkach zbyt wiele i z trudnością przychodzi nam zaakceptowanie tego co mamy, a zadowoliłby nas chyba tylko idealny klon wielbionych przez nas gier. Na zakończenie tylko dodam, że to, iż Baldura nie zachwalam, lub też krytykuję jego określone elementy wcale nie oznacza, że uważam grę za badziew. W żadnym wypadku. Jestem świadom wielu jego zalet, ale niestety nawet będąc miłośnikiem RPG, jak i osobą otwartą na pozycje wiekowe, zwyczajnie nie potrafiłem się do niego przekonać. Nie przyszedłem tu trollować - przybywam w pokoju ;>. Chcieliście jednak dyskusji to dyskutujemy, i cieszę się, że po tych pierwszych wątpliwych wpisach temat jednak wyszedł na prostą. Nie uważam bowiem, że muszę grę koniecznie ukończyć aby móc wyrazić swoją opinię na temat elementów, które mnie od niej odrzuciły, lub nie zachęciły do dalszej styczności. Zobaczymy jak to będzie dalej - gra jest na dysku, więc może spróbuję jeszcze do niej wrócić, ale naprawdę na chwilę obecną będzie to raczej zmuszanie się na siłę. A już to nie świadczy moim zdaniem dobrze o grze - niezależnie od tego ile ma ona lat. Moim zdaniem, oczywiście ;>. - Nintendo 3DS