Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Nintendo Switch 2 - temat główny
To są gimmicki na co dzień używane pewnie przez promil graczy, do pokazania na reklamach, tak jak ludzie siedzący we czwórkę w salonie przy Switchu i grający w multi w trybie handheld. Natomiast jeśli połączą to z opcją streamowania, najlepiej jakoś zintegrowaną z twitchem i/lub youtube (notabene twitch nie ma od dłuższego czasu nawet apki na S1 xD), to wiele osób będzie baardzo zadowolonych. No i wtedy nie będzie to lecieć w 10 fpsach. Co do prezentacji: ciężko powiedzieć, że się zawiodłem, skoro nie miałem specjalnych oczekiwań. Ale w sumie tak, zawiodłem się, że nie było ani jednej prawdziwej bomby pokroju nowego Mario 3D, bo małpa jaka by nie była, to jednak nie ten kaliber (zresztą jakoś generycznie i nijako na tym silniku graficznym wygląda jak dla mnie, to kopanie w ziemi, mimo, że z punktu widzenia zabawy zniszczalnością otoczenia warte pochwały, też meh, z mojej strony zero podjarki, no i nie byłbym taki w stu procentach przekonany, że jednak nie wyjdzie też na S1). Sprzętowo bardzo zachowawczo, no ale to już wiedzieliśmy. Brak OLEDa, choć nie jest niespodzianką, to kolejna istotna kwestia, zniechęcająca chociażby mnie do zakupu. Gierki: bieda, w sumie liczy się tylko MK9 i Małpa, bo ciężko jarać się znanymi multiplatformami czy potwierdzonymi cross-genami. Spoko, że gry z GC trafią do abonamentu, wisiało to w powietrzu i w sumie na ten moment chyba jest to jedyna rzecz, której serio mógłbym pozazdrościć jako posiadacz S1. Natomiast cała otoczka finansowa związana z cenami gier, upgrade'ów, temat dociągania danych itd. to już żenada w chuj. Jakby gracze nie byli obecnie takimi bezkrytycznymi wobec korpo konsumpcjonistami, to prezentacja zebrałaby gruby hejt, a N powinno się szykować na drugie WiiU. No ale czasy się zmieniły i mimo że hitem takim jak poprzednik Switch 2 na pewno nie będzie, tak wyniki sprzedaży konsoli i gier i tak pewnie będą zadowalające. Pomyśleć, że ponad rok temu poważnie rozkminiałem, czy brać Switcha, czy może czekać na następcę xD. Na pepperze niektórzy nadal mają takie dylematy. Cóż, ja pasuję, i to na dłuugo.
-
Arcade Extreme
Swoją drogą byłem niedawno w Krakowskim Muzeum Arcade, o którym piszecie w specialu i nawet dorzuciliście zniżkę na wstęp, niestety nie łączy się ona z innymi promocjami, a że "normalne" ceny są z kosmosu, to i tak warto się tam wybrać tylko w jakieś tańsze dni. We wtorki chociażby wejściówki są za połowę ceny, cały dzień wychodzi 45 zł i jest to jedyna sensowna wg mnie opcja "zwiedzania" tego przybytku, bo nie wyobrażam sobie, co można zrobić w godzinę w miejscu, gdzie dostępnych jest lekką ręką ponad 100 maszyn. No w każdym razie polecam wizytę (czy to w Krk, czy w stolicy) każdemu, kto jeszcze nie był, bo mimo, że temat stricte arcade nigdy nie był mi jakoś specjalnie bliski, tak pewne maszyny naprawdę robią wrażenie kreatywnością, z jaką podeszli do zabawy projektanci. Miałem okazję pobawić się sprzętami, o których do tej pory mogłem sobie co najwyżej poczytać w jakichś relacjach w magazynach growych (takie Silent Scope chociażby, swoją drogą świetna rzecz), ale też zagrać/zobaczyć sporo klasyków, które znam z konwersji na konsole, a w wersji arcade są często lepszymi/odmiennymi wersjami (taki Tekken Tag Tournament w porównaniu do wersji z PS2 to wizualnie zupełnie inna gra, właściwie na poziomie Tekkena 3, z drugiej strony różne Mortale czy Soul Edge prezentują się dużo lepiej, niż na sprzętach domowych). Największy fun miałem z "symulatorami": wyścigi z kierownicą i resztą osprzętu, motocykle czy w końcu jeden z moich osobistych hitów tej wizyty, który w trakcie zabawy momentalnie wrzucił mi banana na gębę, czyli PropCycle: Pedałujemy, żeby utrzymać się w locie i wychylamy kierownicę, żeby sterować, wszystko to z dodatkiem zwiększającego IMMERSJĘ wiejącego w nas "wiatru". Poza tym fajnie się sprawdzało wszelkie zabawki z light-gunami (pokroju House of The Dead) czy gry muzyczne (spoko się gra na perkusji), ale do niektórych sprzętów, mimo dosyć małej frekwencji na początku tygodnia, i tak nie zdołałem się "dopchać". Ogólnie do paru spraw logistyczno-organizacyjnych można się przyczepić, ot choćby brak szatni (ciuchy wiszą sobie w ogólnodostępnym miejscu blisko wejścia), niezbyt przyjemne usytuowanie części maszyn przy kiblach, z których dolatują intensywne zapachy odświeżaczy (nie pomaga to, że ludziska nie potrafią zamknąć za sobą drzwi) czy ogólna ciasnota (przemieszczając się między rzędami maszyn ledwo można minąć grających czy innych "spacerowiczów"). No i problem, który jest w takich miejscach raczej naturalny, czyli niedziałające/nie do końca sprawne automaty, no ale zakładam, że właściciele ogarniają takie sprawy w miarę na bieżąco. Tak czy siak, odkładając na chwilę wątek cen: wspaniałe wrażenia, czułem się jak przysłowiowy dzieciak w sklepie z zabawkami i jedna, parogodzinna wizyta to zdecydowanie za mało, więc zamierzam jeszcze wrócić.
-
LOL - Nowy Projekt Wydawniczy - Pamiętacie?
Końcówka 2003-początek 2004.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
W sumie nic już z tego filmu nie pamiętam, poza tym, że fajny pomysł wyjściowy, a całość to typowe 6/10, ale Justin to ogólnie niezły aktor i trochę dziwne, że w niczym większym ostatnio go nie widać.
-
PlayStation 5 - komentarze i inne rozmowy
Tyś widzioł kastraty. Normalne, pełnoprawne porty z niższą rozdziałką i frameratem (RE nawet celuje w 60fps, GoW stałe 30) z cięciami w grafice, które dla nikogo normalnego nie są big dealem. Rozumiem, że niektórzy muszą połechtać sobie ego nawet takimi prostackimi rzeczami, jak granie na nowszej konsoli, ale przynajmniej warto to robić to odnosząc się do faktycznie skiepszczonych konwersji (których w sumie za bardzo nie kojarzę wśród gier AAA, może Jedi: Ocalały), niż do gierek pisanych właściwie pod past geny, które na starych konsolach prezentują top poziom.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Czas Krwawego Księżyca Niby pozycja obowiązkowa, bo Scorsese, DeNiro, DiCaprio, tematyka, no samograj. Z drugiej strony prawie dwa lata nie miałem specjalnej werwy, żeby do filmu przysiąść. Na pewno może zniechęcać metraż, bo to prawie 3,5h (w praktyce zlatuje szybko i nie ma nudy, ale chodzi o sam fakt wygospodarowania czasu), ale ogólnie mam wrażenie, że jak na taki rozmach, to film przeszedł jakoś bez większego echa. I po seansie w sumie to rozumiem. Ciężko mi to ubrać w słowa, bo niby wszystko tu gra, ale koniec końców poza chwilowym szokiem i zniesmaczeniem tym, do czego zdolni są ludzie, to całość dosyć szybko wypada z głowy. Nie ma tu chyba jednej, mocarnej sceny, którą można by wspominać, nie ma kreacji, która totalnie dominuje na ekranie. Na pewno pochwalić muszę scenografię i kostiumy, ogólne oddanie realiów, bo ostatnimi laty w Hollywood coraz rzadziej się trafiają takie epickie formaty osadzone wiarygodnie w dawnych realiach historycznych. Film dobry, ale klasykiem (przynajmniej moim) nie będzie. Triumf Ducha Dosyć niszowy film (swego czasu strasznie trudno dostępny w necie, obecnie jest na MAXie, co zresztą mi o nim przypomniało), opowiadający z grubsza fikcyjną, ale opartą na faktach, historię greckiego Żyda, który po osadzeniu w Auschwitz, toczył tam walki bokserskie. Żeby było ciekawiej, w prawdziwym świecie było też przynajmniej dwóch Polaków z podobną historią, co niektórzy sugerują jako dodatkową inspirację dla twórców filmu. No w każdym razie głównego bohatera gra młody Willem Dafoe w całkiem niezłej (jak na kategorię wagową xD) formie. Mamy niezły męski drugi plan (bo kobiety niestety jakoś bez szału) i sporo polskich aktorów w tle (role zarówno "dobrych" jak i "złych", raczej bez skandali, ot realia w obozie, gdzie z ludzi wychodziły najróżniejsze cechy). Film mimo ważnego wątku bokserskiego, jest w praktyce dosyć szerokim ujęciem tematyki życia obozowego i ogólnie Holocaustu. Obecnie, po latach od premiery (1989) i wielu, często lepszych filmach w tej tematyce, pewne wątki wydają się być oczywiste czy wręcz łopatologiczne, ale wtedy mogło to być dla widzów coś nowego i szokującego. Mnie film jakoś mocno nie poruszył, wydawał mi się takim trochę brykiem, który miał pokazać w 2 godziny syntezę tragedii, jaka odbywała się w obozie. 20 Dni w Mariupolu Dokument, którego tytuł mówi sam za siebie. Mocny, momentami aż za mocny materiał, i nie chodzi tu o "gore", ale ludzkie cierpienie i żal (szczególnie jak ktoś ma rozwiniętą empatię, sceny w szpitalu przy utracie bliskich, nagrywane właściwie bezpośrednio w trakcie i po akcji ratunkowej, mogą sponiewierać). Wiele elementów reportażu trafiało do naszych mediów na bieżąco (co w kontekście blokady miasta samo w sobie jest ciekawe i od strony logistycznej pokazane w filmie), ale obserwowanie tego w skumulowanej formie to jednak co innego. Mocne przypomnienie o zbrodniczej polityce Rosji, ale też ogólnie tragedii wojny (autor nie stronił od pokazania szabrownictwa czy niechęci lokalsów również do własnego rządu), szczególnie w takim, koszmarnym dla cywilów wydaniu. Wszyscy, którzy już się mocno zdystansowali od tej wojny i stała się ona niejako jednym z kolejnych newsów w wieczornych wiadomościach czy na wykopie (nie mówiąc o tych, którzy wprost zaczęli wybielać czy usprawiedliwiać Rusków) powinni sobie zaliczyć taki seans. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że niestety niektórzy i tak by podważyli to, co widać w filmie, jako propagandę czy wręcz ustawkę. Albo zrobiliby jakiegoś fikołka logicznego, żeby to uzasadnić.
-
własnie ukonczyłem...
Donkey Kong Country (SNES/Switch) Grę skończyłem prawie ćwierć wieku temu na emulatorze SNESa, no ale powtórka po takiej przerwie to prawie jak pierwszy raz. Skłonił mnie do tego chyba hype wokół niedawnej premiery DKC: Returns, ale tak czy siak wisiało to w powietrzu od jakiegoś czasu. Cóż, klasyka gatunku. Przełom techniczny w czasie premiery, a dziś nadal estetyczna i robiąca wrażenia oprawa, niezmiennie wpadająca w ucho muzyka i miodny, nie starzejący się trzon zabawy (skacze i biega się jak dla mnie przyjemniej, niż w starych Marianach chociażby), zepsuty irytującym poziomem trudności i rozwiązaniami typu "savepoint co kilka poziomów". No nie ukończyłbym tego bez quicksave'a (i zapewne tak samo było lata temu), choć nie powiem, na początku próbowałem. Niestety to mityczne WYZWANIE polega głównie na zaskakiwaniu gracza co krok przeszkadzajkami wyskakującymi nagle zza ekranu, zanim się on przescrolluje, ergo: za pierwszym razem nie masz prawa ich uniknąć. Ogólnie sporo tu tanich zagrywek mających na celu dojechanie gracza. Do tego jeden checkpoint na cały level (jak na moje to zazwyczaj przed tą trudniejszą połową), tylko jedna możliwość skuchy (i to jeśli mamy akurat Diddy Konga w ekipie, notabene obecność dwóch małp na ekranie przy większej "zadymie" może trochę zmylić), rzadko spotykane dodatkowe życia (plus obowiązkowe 1UP po zebraniu stu bananów) i masa sekretów, których bez opisu nie sposób odkryć. Czyli typowy oldschool, za którym osobiście nie tęsknię i nie powiem, żeby dzisiaj taka zabawa sprawiała jakąś wielką frajdę. Tak jak wspominałem, gameplay jest nieśmiertelny i tutaj wszystko gra, no tylko trochę to zbyt upierdliwe. Mimo wszystko zamierzam jechać z serią dalej.
-
SNES Extreme
No wreszcie, wiadomo, że "przecieki" były od dawna, ale tak po prawdzie to czekam na ten special odkąd w ogóle idea tych wydań się pojawiła. Jak większość udzielających się tu, SNESa nie miałem. W sumie jedyny kontakt z konsolą i grami na nią na zasadzie "lizania przez szybę" (niemal dosłownie, bo właśnie za szybą można było podziwiać sprzęt) miałem w lokalnej wypożyczalni wideo, oferującej usługę wypożyczenia właśnie sprzętu Nintendo i dedykowanych gier. Nigdy nie skorzystałem, ale grafiki na kartridżach działały na wyobraźnię. Bibliotekę Super Nintendo (w dosyć niewielkim koniec końców zakresie) poznałem w złotych czasach emulacji, w okolicach 2001-2003. Komp, który już praktycznie nie dawał rady z nowościami, przeżywał drugą młodość (doszło do tego jeszcze emu Neo Geo i można było żyć nie umierać). Recka FF Chronicles w PE skłoniła mnie do odpalenia Chrono Triggera (nie ukończyłem), a szał na DBZ motywował do sprawdzania masy tytułów wydanych pod tym szyldem na SNESa. Stąd też jeśli miałbym coś sugerować w temacie treści do pisma, to żeby nie powtarzać po innych mogę rzucić: - tematyka emulacji, która to w dużym stopniu spopularyzowała bibliotekę SNESa w Polsce (w miarę możliwości sięgnięcie do archiwów i opisanie sprawy właśnie w kontekście czasowym przełomu tysiącleci, bo to, że teraz można odpalić emu nawet na telefonie to inna bajka), ewentualnie można coś skrobnąć o bibliotece dostępnej na Switcha w ramach abonamentu NSO; - jakiś przegląd gier ze świata Dragon Ball, bo była tego masa, a boom w Polsce zbiegł się mniej więcej z rozkręcaniem się u nas Internetu, sceny, właśnie emulatorami i innymi wynalazkami (wspomniany tu MUGEN, który czerpał mocno właśnie z gierek ze SNESa).
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
Kurde fanem serii nie jestem, bo znam tylko 1 i 2 i to bez wielkiego sentymentu, ale te wasze specjale zawsze kuszą nawet jak z tematyką nie jest aż tak po drodze. Może będzie motywacja do skończenia zaległych trójki i czwórki xD. Za to taki albumik w tematyce MGSowej to bym się długo nie zastanawiał nad zakupem.
-
PC Extreme
U mnie magazyn obecny też już od środy (okładka z Diablo, w które nawet nie grałem, ale postawiłem na estetykę zamiast sentymentu), co było lekką niespodzianką, bo nie śledziłem aż tak tych dat wysyłek itd. Zapach oczywiście wspaniały, wypełniający pomieszczenie, a treść i wykonanie po pobieżnym przekartkowaniu jak najbardziej na propsie (podoba mi się ponownie zastosowana chronologiczna kolejność recenzji). Wspomnienia na początku spoko, ale odczuwalny jest brak jakichś fotek z przeszłości (lub teraźniejszości-wielu autorów w ogóle nie kojarzę, więc zawsze by to była forma poznania jegomościa). Dobrze, że chociaż grzybiarz utrzymał poziom. No i mam lekki ból dupy, że przez ciągłe odkładanie tego na później, nie wrzuciłem w końcu nic ze swoich wspominek, bo wyrosła z tego cała strona dla forumowiczów i może by się człowiek załapał. Cóż, może innym razem. Szkoda tylko, że akurat z mojego osobistego retro w reckach nie ma tu prawie nic (patrząc na szybko widziałem tylko krótką wzmiankę o Electrobody w dziale z polskimi grami). No ale to może kwestia tego, że postawiliście na raczej duże i znane pozycje, a ja grałem w sporo dosyć niszowych tytułów, ale też w gry, które wyszły na Amigę i opisaliście je już w dedykowanym numerze (choćby Lotusy czy Rick Dangerous). No nic, będzie co czytać, bo akurat kończę ostatnie PE.
-
Niemieszkanie z rodzicami do 30 / 40
Jakbym czytał o swoich, tyle, że u mnie jest właśnie zarząd złożony z mieszkańców. Może takiej inby jak ta z rozliczeniem prądu nie odjebali, ale inne aferki były, a ze względu na typowo Januszowe podejście "a komu to potrzebne?", sporo inicjatyw, które mogłyby poprawić nasze finanse czy zwyczajną codzienność, jest uwalanych w zarodku. No bo skoro wszystko we wspólnocie jest decydowane "demokratycznie", to choćbym miał najlepszy pomysł na świecie potwierdzony kosztorysami, twardymi danymi i przykładami z życia, to nie przejdzie, bo januszerka zagłosuje przeciw, a większość mieszkańców w ogóle ma wyjebane. Oczywiście pełno decyzji "ad hoc" jest podejmowana w mitycznym gronie zarządu, bez głosowania mieszkańców (poniekąd to rozumiem, bo trudno o każdą pierdołę organizować głosowanie, ale to łatwa droga do nadużyć). Ogólnie patologię tego zarządu mógłbym opisać w grubym poście i chyba jedyną ich zaletą (poza tym, że te niby sąsiedzkie relacje trochę ułatwiają komunikację, no i czysto teoretycznie powinno im zależeć na jak najlepszym organizowaniu spraw, bo to w końcu też ich własność) jest to, że nie pobierają hajsu za funkcjonowanie, ale i tak konkretną robotę robi księgowa normalnie zatrudniona na etacie, oczywiście znajoma królika, jak zresztą z każdą funkcją związaną z obsługą wspólnoty, co jest charakterystyczne dla takiego układu. A to rodzi dodatkową patologię, no bo jak somsiad z piętra, a przy okazji kumpel od piwa, jest w ekipie sprzątającej, to jakoś tak jakby łatwiej przymknąć oko na to, że się opierdala. W takim układzie szybko rodzi się kolesiostwo do potęgi entej. Także no @_Red_ o ile obecnemu zarządowi nie macie nic konkretnego do zarzucenia, to nie widzę sensu w zmianach, bo jak na moje niekoniecznie będzie lepiej.
-
Kingdom Come: Deliverance
Też mnie alchemia w giereczkach mierzi i tutaj długo się przed nią wzbraniałem, ale pobyt w klasztorze "zmotywował" mnie do zabawy i faktycznie jest to całkiem fajnie zrobione, choć te wszystkie ruchy (szczególnie jak coś sknocimy i trzeba zaczynać od zera) na dłuższą metę trochę męczą, powinno to być bardziej natychmiastowe i wygodniejsze (choćby to lukanie na przepisy). No i bardziej od samej alchemii wkurza mnie szukanie/kupowanie składników czy dotarcie do samego laboratorium. Reasumując: ciekawy dodatek, ale biorąc pod uwagę stosunek poświęconego czasu do uzyskanych korzyści, to wolę dany eliksir po prostu kupić. A że w praktyce przez całą grę korzystam może ze dwóch, to tym bardziej nie mam dużego dylematu.
-
Kingdom Come: Deliverance
Chyba powoli się zbliżam do końca fabuły (ale mam jeszcze kilka większych zadań pobocznych i wszystkie DLC) i mimo prawie 80h na liczniku i pewnych męczących mnie kwestii technicznych, po raz pierwszy od daawna nie chcę, żeby gra się kończyła. To prawdziwy RPG, gdzie wsiąkamy w świat przedstawiony i oddajemy się eskapizmowi. Wspaniały klimat, wciągające wątki główne i poboczne, ciekawe postacie. Dobrze, że mam jeszcze sporo zabawy przed sobą, no i gdzieś tam na horyzoncie czeka dwójeczka, ale to już na nowym sprzęcie. Mimo wszystko grając w jedynkę na konsolach można sobie trochę obrzydzić zabawę, żeby nie powiedzieć, że początkowo zwyczajnie zniechęcić. No ale zagryzłem zęby i zgodnie z oczekiwaniami, warto było.
-
Wiedźmin
Też niedawno skończyłem i gdyby nie to, że miałem trochę innych zajęć i rozpraszaczy, to łyknąłbym całość pewnie w 2-3 posiedzenia, bo czyta się to naprawdę dobrze i szybko, a i książka zbyt długa nie jest. Sapek jak to Sapek, pióro ma lekkie, chłonie się to bez zgrzytu (choć niektóre wtręty, jak wspomniane wcześniej "makaronizmy", wrzucał już trochę za często, za to stylizacja języka na "staropolsko-chłopski" jak zawsze spoko, wywołuje u mnie lekki uśmieszek przy lekturze), mimo, że tak po prawdzie to nie ma tu jakiejś niesamowicie frapującej intrygi (wątek Holta ciągnie całość). Na początku śledzimy skakanie po lokacjach jak w jakiejś grze/opowiadaniach, później zaczyna to mieć jakiś większy sens jako całość. Nie jest to może jakiś niesamowity wkład w lore Wieśka, ot taka "przyziemna" przygoda, jakich Geralt będzie miał jeszcze wiele, ale w sumie to chyba największa zaleta Rozdroża Kruków: w końcu Opowiadania miały podobny vibe i były najlepszym, co zostało wydane w książkowym uniwersum.
-
Kingdom Come: Deliverance
Po jakichś ~30 godzinach (czyli jakieś 30h temu) i może ze trzech otwartych zamkach ogarnąłem, że ten spatchowany sposób włamywania się trzeba włączyć w opcjach xD. Od tego momentu leciałem już ze "ślusarstwem" przy każdej okazji i zabawa wytrychem stała się jedną z moich ulubionych czynności "pobocznych" (włamuję się gdzie się tylko da, najczęściej nawet nie kradnąc itemów).
-
Co ci w głowie szumi? [edycja gamingowa]
Cały OST z tej gry to złoto, ale ten kawałek wyjątkowo mi przypadł do gustu:
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Po raz pierwszy od paru lat zrobiłem sobie sezon Oscarowy i nadrabiam/zaliczam te bardziej interesujące mnie tytuły, z zamiarem obejrzenia gali. Wybraniec: czyli kawałek biografii Trumpa, mniej więcej lata 70-80. Dużą rolę w historii odgrywa jego prawnik i poniekąd mentor, czyli Roy Cohn (grany przez znanego głównie z Sukcesji Jeremy'ego Stronga, trochę czuć vibe tamtej roli). W samego Pomarańczowego wcielił się natomiast Sebastian Stan i o ile sam w sobie zupełnie nie przypomina pierwowzoru, tak dzięki charakteryzacji, a przede wszystkim świetnemu odwzorowaniu różnych Trumpowych elementów mimiki czy sposobu mówienia, wypadł w roli przekonująco i wiarygodne. Grunt, że nie przeszarżował i nie dostaliśmy w efekcie karykatury i tak już przecież momentami karykaturalnie prezentującej się osoby. Co do samego filmu, to ogląda się go dobrze, pomijając jedną scenę, to nie ma tutaj jakiejś skrajnej jednoznaczności w ocenie bohatera, twórca nie krzyczy do widzów "patrzcie, jaki to zły/głupi/parszywy/zimny człowiek", temat jest dosyć zniuansowany (na ile oczywiście można sobie pozwolić w bądź co bądź sztampowym filmie biograficznym). No i pomijając samego Trumpa, na plus zasługuje odwzorowanie tamtych lat, czy to właśnie poprzez charakteryzację, czy inne elementy otoczenia i scenografii. Ogólnie nic nadzwyczajnego, ale można obejrzeć nawet jeśli należy się do groupies prezydenta USA. Konklawe: tu mamy do czynienia z typowym filmem "pod Oscary". Nośny temat z potencjałem na kontrowersje, okazja do zabłyśnięcia dla aktorów (a właściwie do ciągnącego niemal cały film Ralpha Fiennesa), rozmach w temacie kostiumów, w końcu zdjęcia. Szkoda, że zakończenie i wątek wybuchu trochę naciągane i odbierające realizm dosyć wiarygodnej reszcie filmu. Oczywiście wszelkie rozterki polityczne czy watykańskie "koterie" są pokazane w mocno stereotypowy sposób, a jako widzowie od początku mamy jasno pokazane, kogo "należy" popierać, bo jest przyzwoity i nowoczesny, a kto jest "tym złym", zaśniedziałym konserwatystą. Nic nowego pod słońcem, ale ogląda się dobrze, jest trochę humoru i niezłych dialogów, no i sama otoczka tytułowego procesu na tyle ciekawa, że warto film sprawdzić. Dziki Robot: świetna "bajeczka" i w kontekście Oscarów z mojej strony zdecydowanie ponad Inside Out 2. Wygląda wspaniale, bohaterowie są sympatyczni i mają charakter, historia ma dosyć typowy, ale jednak morał i głębszy przekaz, jest humor, są wzruszenia, no po prostu full package. Całość ma przede wszystkim tą magiczną cząstkę, żeby nie powiedzieć DUSZĘ, która sprawia, że działa i wyróżnia się od masy innych animacji, również na wysokim poziomie. Z perspektywy dorosłego widza mógłbym się doczepić tylko do pewnych głupotek scenariuszowych, ale to już mocno na siłę. Polecam serdecznie. Substancja: pomysł ciekawy, prezencja świetna (zdjęcia, montaż, dźwięk), rola Demi Moore zasługująca na nagrody (za to jej młodsze alter ego jakoś mnie nie przekonało), ale od pewnego momentu to już tylko body horror (a końcówka to już full groteska), a to już nie moje klimaty. Do tego ogólny przekaz jest strasznie prostacki i w kontekście panującego od paru dobrych lat ruchu body positive mocno przeterminowany. Oczywiście wokół tego mamy cały czas wyczuwalny motyw tego złego patriarchatu i uprzedmiotawiania kobiet przez obleśnych, starszych, białych mężczyzn. Zieew. A fakt, że film jest tak mocno nagradzany i pompowany w mediach jako jakieś arcydzieło to już dla mnie w ogóle zagadka (sam Walkiewicz na filmwebie dał 10/10). Diuna: Część Druga: no i to jest kurwa kino. Notabene znowu (tak jak w przypadku prequela) nie udało mi się zaliczyć seansu w kinie, i znowu mocno tego żałuję, choćby ze względu na warstwę audio, która musiała mocno robić robotę. Obie częściu Diuny to przykład na to, że da się jeszcze zrobić epickie, bombastyczne filmy sci-fi, które na dodatek na siebie zarobią. Nie jest to jednak arcydzieło, bo do paru rzeczy mogę się dowalić. Po pierwsze, tempo i sposób narracji, która mimo długiego metrażu sprawia wrażenie pośpiesznej. Bohaterowie (szczególnie w końcówce) skaczą po lokacjach w chaotyczny sposób, momentami pojawiając się gdzieś dosłownie "z dupy". Najlepszym przykładem jest Oczywiście przedstawiłem to skrótowo, no ale wiecie, o co chodzi. Dziwne skoki w miejscach i czasie. Poza tym nadal nie przekonuje mnie część obsady, niestety na czele z najważniejszymi bohaterami, czyli Paulem i Zendayą. Tej ostatniej ogólnie nie lubię, drażni mnie i szkoda, że tak rozbudowano jej rolę w dwójce. Całe szczęście nadrabiają z nawiązką pozostali gracze, szczególnie Harkonnenowie. A scena na arenie na Giedi Prime to w ogóle czyste złoto, piękne uczucie kontaktu z czymś mocno obcym, niepokojącym, ale jednocześnie fascynującym. To jest moment, który chciałbym przeżyć w kinie. Moc. Oczywiście dużą rolę odgrywa tu OST, który w całym filmie jest dobry, ale tutaj po prostu gniecie. W ogóle wielki props dla Butlera za jego kreację Feyd-Rauthy, zdecydowanie jeden z najjaśniejszych elementów filmu. Także mimo jakichś tam braków scenariuszowych film był świetny i zwyczajnie piękny. Czekam na trójeczkę i tym razem już muszę się zameldować na sali kinowej.
-
Dragon Ball (także Z, GT i Super)
No i nie zapominajcie, że ta zajebista kreska w GT gdzieś tak co czwarty odcinek idzie się jebać za sprawą potężnej ekipy animatorów pana Uchiyamy:
-
Kingdom Come: Deliverance
No spoko, ale ja rozróżniam temat, do którego trzeba nabrać wprawy i muszę go ogarnąć z czasem, od takiego, który jest marnie zaimplementowany, i wytrychy w KD:C należą do tej drugiej kategorii. I w tej opinii, jak widać po odbiorze wśród graczy, nie jestem odosobniony (a twórcy poniekąd sami się do tego przyznali, poprawiając to w którymś tam patchu). Ciężko bawić się w ćwiczenia, kiedy zmarnowanie kilku wytrychów na jakiejś skrzynce wiąże się z tym, że muszę się fatygować (przy niezwykle przyjaznej graczowi szybkiej podróży) do kupca, a żeby było fajniej, ten item w asortymencie ma niewielu z nich. Więc bardzo chętnie bym się bawił w nabijanie expa poprzez metodę prób i błędów, jak chociażby w temacie walki czy strzelania z łuku (które jakimś dziwnym trafem nie sprawiają mi trudności, a dużo płaczu na temat systemu walki się naczytałem), no ale tutaj jest to zdecydowanie utrudnione ponad normę. Zresztą to nie jest kwestia podejścia do RPGowego rozwoju postaci, tylko czysto manualnej zabawy, gdzie nawet na padzie wygląda to inaczej, niż na myszy. Mogę tylko pogratulować, jeśli suchy i dosyć zdawkowy tekst ci wystarczył do bezbłędnego poradzenia sobie za pierwszym razem z zamkiem.
-
Kingdom Come: Deliverance
Trzy razy siadałem do tej gry (a pierwszy był prawie rok temu) zanim pyknęło, bo naprawdę nie mogłem się wczuć, jednocześnie wiedząc, że potencjał jest i trzeba jej dać szansę w dobrych okolicznościach, najlepiej mając sporo wolnego. No i w końcu się wkręciłem, ale już widzę, że będzie "wesoło": kiedy po iluś próbach ogarnąłem używanie wytrycha i udało mi się podwędzić potrzebny fabularnie sprzęt, to gra mi się zawiesiła na amen przy wchodzeniu do menu xD. Zważywszy na wspaniały system save'ów: dobry znak (notabene przeczytałem sobie niedawno reckę KC i felieton na temat jej popremierowego stanu w PE, widać, że po 7 latach nie wszystko naprawiono). No ale nic, będzie grane. Ta pierwsza zabawa wytrychem to jest swoją drogą przykład kiepskiego game designu: nie da się tego nauczyć bez praktycznej próby, bo instrukcja jest sama w sobie nic nie warta, ale zanim się nauczysz, to połamiesz wytrych, który jak na początek gry kosztuje sporo kasy i siłą rzeczy nie jesteś w stanie bawić się w powtórki. No to albo load game (jeśli zrobiło się save w odpowiednim momencie), albo nara frajerze xD
-
własnie ukonczyłem...
DmC: Devil May Cry (DE na PS4) No fajna gierka. Trylogię z PS2 znam i fanem specjalnym nie jestem, ot lubię trójkę i cenię jedynkę, choć grało mi się w nią te ~20 lat po premierze już dosyć ciężko. Spin-off od Ninja Theory (z których to dorobku znam natomiast Heavenly Sword, Enslaved i Hellblade, każda z nich to takie typowe "spoko", maksymalnie 7/10) mocno mi przypasował, bo jakiekolwiek potencjalne "szarganie świętości" jaką jest oryginalna seria, mi zwisa, za to sporo tu zmian na plus, a całość ma swoją własną tożsamość, jednocześnie będąc fundamentalnie całkiem wierną protoplastom. Przede wszystkim zwyczajnie gra się dobrze. Mimo, że DmC ma już 12 lat na karku, to jednak czuć już tutaj tą nowożytność i, w pozytywnym sensie, "zachodniość" rozgrywki. Oryginalne DMC jest już mocno drewniane, tutaj płynność ruchu jest zdecydowanie lepsza. Dante śmiga żwawo między wrogami, uniki robi się instynktownie, całość jest responsywna i tylko sterowanie wymaga dosyć długiego przyzwyczajenia się, a kiedy dochodzi więcej broni i umiejętności z nią związanych (na czele z "linką z hakiem"), to można zwyczajnie się zamotać. To ogólnie jeden z wartych odnotowania minusów gry. Kombinowałem z różnymi przypisaniami przycisków (fajnie, że można to sobie niemal dowolnie customizować) i skończyłem mimo wszystko z domyślnym. Tak czy siak, przy odrobinie treningu, można odwalać naprawdę niezłe akcje. Standardowo dla serii, walczymy głównie bronią białą, wspomagając się pukawkami (większość gry przejdziemy z klasyczną parą Ebony & Ivory), używając jej głównie do słynnych juggle'i na demonach. System walki jest intuicyjny, a oceny za styl motywują do różnorodności w temacie ciosów czy używanych zabawek. No sprawia to frajdę, choć na "normalu" jest dosyć łatwo. Ja jednak poczytuję to za plus, bo dzięki temu mogłem się bez większej spiny pobawić gameplay'em i czerpać z całości dużą przyjemność. Odpaliłem na wyższym poziomie trudności misje Vergila i od razu zrobiło się jakoś tak nudniej, bo po prostu moby przyjmują dużo więcej razów i starcia się wydłużają. No nie dla mnie to. Tak samo zresztą jak wracanie do gry po 4 razy i zaliczanie jej na różnych dziwnych poziomach trudności, no ale obiektywnie jest to urozmaicenie rozgrywki i dla fanów takiego maksowania jest tutaj dużo zabawy. Poza tym każdy level oferuje trochę znajdziek/sekretów, przypadły mi do gustu Tajne Misje, krótkie i intensywne, ale motywujące do powtórek. Co do oprawy to mam sprzeczne odczucia. Technicznie remaster jest ok (wiem, że pierwotna edycja działała tylko w 30 fpsach, więc jak na slasher to bardzo niefajnie, no ale grałem w DE, więc oceniam DE): płynnie, ładnie, ostro. Nie do końca przypasował mi natomiast design miejscówek i kolorystyka całości. Poniekąd jedno wynika z drugiego, bo mamy tutaj do czynienia z motywem "Limbo", czyli równoległego świata, który jest skrzywioną, alternatywną wersją "naszego" i w którym spędzamy większość gry. O ile czasami łączy się to z oryginalnymi, ciekawymi pomysłami na poziomy (wyróżniam tutaj cały etap związany ze stacją telewizyjną, na czele z kończącym go bossem), tak dosyć często chodzimy po prostu po generycznych, nieciekawych wizualnie korytarzach, a kolorem czerwonym można już momentami rzygać. Fabuła, jak wiadomo, nie łączy się z oryginalną serią, dostajemy raczej dosyć sprawnie przedstawiony "skrót" losów rodziny Dantego i reinterpretację wydarzeń/postaci z jego świata. O ile Vergil i Kat wypadają dosyć mdło, tak Dante z tą swoją wyjebką i cheesowymi tekstami robi robotę. Do tego banda konkretnych, momentami przegiętych popaprańców jako antagoniści i jest wesoło. Dialogi dla niektórych mogą być cringe'owe, ale ja tę konwencję kupuję i nieraz uśmiechnąłem się pod nosem słysząc "one linery" Dantego czy rzucanie mięsem przez bossów. Surrealistyczno-kiczowaty klimat całości jak dla mnie się sprawdził. Spokojne zaliczenie fabuły zajęło mi wg licznika prawie 13h. Nie nudziłem się, nie było dłużyzn, całość zrobiła na mnie dobre wrażenie, fajna, luźna przygoda "na raz".
-
własnie ukonczyłem...
Ori and the Will of the Wisps (Switch) Piękna gra, w każdym tego słowa znaczeniu. Jedynkę ograłem 3 lata temu i bawiłem się dobrze, choć nie wracam do niej od tego czasu jakoś specjalnie myślami. Jak będzie z dwójką, to czas pokaże, natomiast najważniejsze jest, że to nadal świetny tytuł, choć nie wszystkie zmiany oceniam na plus. Na pewno dobrze się stało, że postawiono tym razem na klasyczny system save'ów i checkpointów. Patent z jedynki nie był może dla mnie jakąś straszną zmorą, ale jednak bywał upierdliwy i była to trochę sztuka dla sztuki, bo i tak ewentualne powtórki owocowały po prostu dłuższym bieganiem do miejsca skuchy. Poziom trudności w dwójce ogólnie jest wymagający, ale nie frustrujący i chyba poza ostatnią walką i jednym pościgiem nie miałem momentu dłuższego utknięcia w miejscu i kosmicznej liczby powtórek (w przeciwieństwie do ostatniej ucieczki z jedynki, przy której zginąłem chyba więcej razy, niż w całej dotychczasowej grze xD). No nie powiem, starcia z bossami stanowią wyzwanie, ale po rozkminieniu odpowiedniej metody zazwyczaj szło już dobrze. Oczywiście sporo zależy od tego, jak gramy i czy w trakcie przygody eksplorujemy mapkę w poszukiwaniu upgrade'ów zdrowia i magii, tudzież kupujemy nowe skille. Tutaj dodam, że system rozwoju, poza fabularnie pozyskiwanymi umiejętnościami, jest dosyć chaotyczny i nie wczuwałem się specjalnie w te dodatkowe perki, większość z nich była dla mnie bezużyteczna. Swoją drogą, przypisywanie tych potrzebniejszych skilli do tylko trzech przycisków powoduje w dalszym etapie problemy, bo są starcia z bossami, gdzie trzeba nimi wachlować i zmieniać przypisanie pada na bieżąco. Do ogarnięcia, ale wkurzające. Poza tym to stary, dobry Ori, czyli metroidvania w magicznym, baśniowym świecie, z przygrywającą nam w tle wspaniałą muzyką i wzruszającą momentami historyką, pełną ciekawych postaci. Największy nacisk jest położony na skakanie i inne akrobacje, i tu trzeba przyznać, że gameplay jest naprawdę satysfakcjonujący, ale wymagający czasem niezłego kombinowania. Grunt, że responsywność jest wysoka. No zwyczajnie gra się dobrze i skakanie, dashowanie czy odbijanie się od wrogów tudzież różnych projectile'i sprawia duża frajdę. Odniosłem wrażenie, że konstrukcja świata-labiryntu jest bardziej skomplikowana i zamotana, niż w prequelu, co akurat dla mnie nie jest zaletą. Dosyć kontrowersyjne jest też gdzieniegdzie rozmieszczenie punktów szybkiej podróży, wymagający dosyć bezsensownego zasuwania przez dłuższe fragmenty mapy, żeby dojść do ważniejszych miejsc. Natomiast sam design poziomów, różnorodność otoczenia w kilku "światach" czy pomysłowość twórców w temacie różnych przeszkadzajek zasługuje na pochwałę. Nie przypasował mi za to pomysł na zadania poboczne (mam tu na myśli te "fedexowe"). Po pierwsze, są mi w takiej grze zwyczajnie niepotrzebne i wciśnięte na siłę, po drugie, nie są w żaden sposób zorganizowane w menu, można się w nich pogubić i jest to wszystko po prostu nieprzejrzyste. Finalnie po jakichś 15 godzinach zabawy miałem ok. 80% ukończenia gry i szczerze mówiąc za bardzo nie mam już pomysłu, skąd bez opisu wycisnąć te brakujące procenty. Oprawa wizualna w wydaniu Switchowym chyba wielu graczy zawiodła, ja nie mam porównania do dużej edycji i byłem bardzo zadowolony. Piękne efekty, świetna animacja, płynność, a to wszystko na OLEDziku, pod kołderką: miodzio. Zresztą Digital Foundry zrobiło na temat tej konwersji niezły materiał, który mam jeszcze do nadrobienia. O muzyce już wspominałem, tutaj nie ma co dużo gadać, po prostu cudo. Magiczna atmosfera tego świata to w wielkiej mierze właśnie jej zasługa. Także ogólnie: świetna zabawa i o ile nie zgodzę się z dosyć popularną narracją, że "dwójka robi wszystko lepiej, niż jedynka", tak nie mam też jakichś większych zarzutów i chętnie przytuliłbym kontynuację.
-
Ori and the Will of the Wisps
@l33t Akurat wczoraj skończyłem gierkę na Switchu i poza okazjonalnymi przycinkami na ułamek sekundy, związanymi z ładowaniem się kawałka levelu, to nie mam żadnych zarzutów technicznych, gra prezentuję się wspaniale i działa płynniutko, w ogóle nie miałem wyżej opisanych przypadłości, a wzrok mam dobry i na babole wizualne jestem uczulony. Jedyne artefakty spotkałem w niektórych przerywnikach, ale nie było to nic, co by mnie zniesmaczyło. Mówimy oczywiście o trybie przenośnym, na TV wyglądało to kiepsko. Także ode mnie głos zachęcający do ogrania Oriego na Switchuniu OLED, tym bardziej biorąc pod uwagę to, co napisałeś. Zresztą na eshopie są chyba demka obu części do pobrania, więc nie ma co tu dużo rozkminiać, tylko sobie sprawdzić.
-
W co byś sobie zagrał/zagrała?
Z tym padnięciem za chwilę to może być różnie, bo kineskopowce bądź co bądź mają już po 20-25 lat. Kupując z rynku wtórnego nigdy nie wiadomo, czy ktoś odpalał go do filmu/grania wieczorem, czy TV chodził po 10 godzin dziennie "w tle". Ekspertem nie jestem, ale warto trzymać się znanych i silnych w tamtych latach w sektorze CRT marek, na czele oczywiście z Sony (linia Trinitron), Panasonic czy LG. Oczywiście wszystko rozbija się o budżet, są maniacy, którzy polują na horrendalnie drogie monitory szpitalne (możesz poczytać o temacie) lub telewizory CRT HD (kiedyś jeszcze do upolowania w sensownych pieniądzach, obecnie białe kruki). Ale jeśli trzymamy się standardowych modeli, to spokojnie można trafić coś fajnego za 50-100 zł. Grunt, żeby miał płaski ekran, a jeśli Ci na tym zależy, to układ 16:9 (w erze PS2 gry już w większości obsługiwały widescreen), ale to zazwyczaj są już duże lochy, nawet 32 calowe. Sam mam LG Flatrona 21 cali (RE-21FB30RX) i jeśli chodzi o sam obraz i dźwięk, to złego słowa nie powiem (poza tym, że akurat mój konkretny egzemplarz wymagał skalibrowania w menu serwisowym, co mi dodało trochę kłopotu, ale to ogarnąłem). Używam go parę godzin tygodniowo już czwarty rok i technicznie wszystko jest git. Rozmiar jest w sam raz, całą erę PSX i PS2 spędziłem na 14'' i to jednak za mało. Minusem tego modelu jest obecność tylko jednego eurozłącza, i to usytuowanego w mocno niewygodnym miejscu. Jeśli zamierzasz podłączyć na stałe więcej sprzętów i nie bawić się w kupowanie jakichś rozdzielaczy, to warto na to zwrócić uwagę i szukać czegoś z dwoma złączami (plus A/V). To trochę jak z tymi TV, loteria. Zależy, na co trafisz, czy ktoś katował konsolę piratami, czy nie ma jakiejś nieudolnie zrobionej przeróbki, czy ktoś grał 100 godzin miesięcznie, czy wręcz przeciwnie, konsola po tym, jak się znudziła dzieciakowi, przeleżała ostatnie 20 lat w pudełku (raczej rzadkość xD). Ogólnie: w przypadku PSXa często lasery na pewnym etapie życia przestawały sobie radzić z gorszej jakości/mocniej porysowanymi nośnikami i pomagało (na jakiś czas) stawianie konsoli bokiem. Lubiły też jebać się porty na pady i memorki. Raczej warto celować w jak najnowsze modele (szok), czyli w przypadku klasycznego szaraka SCPH-9002 (pozbawiony portu parallel) lub PS One. PS2 też słynęła z szybko padających laserów, tutaj dochodziła jeszcze kwestia płyt, bo niektóre konsole nie dawały sobie rady z CD, a DVD śmigały na nich jak trzeba, niektóre nie odczytywały płyt dwuwarstwowych (chociażby God of War 2, MGS2: Substance), także na to trzeba uważać. Tutaj też raczej sprawdza się zasada, że im młodsza edycja, tym lepiej, ale z tego co kojarzę z PS2 Slim były jakieś problemy w kontekście wspomnianych płyt DL. Za to wersja odchudzona jest dużo cichsza od Fata. O oszczędności miejsca nawet nie trzeba wspominać. Ja na to patrzę tak: jeśli upolowana konsola teraz będzie sprawna, to znaczy, że już jej u Ciebie raczej nic nie grozi i jeśli będziesz o nią dbał, to podziała jeszcze długo. A jak trafisz na syfa, to i tak od razu się o tym dowiesz.
-
własnie ukonczyłem...
My Brother Rabbit (Switch) Totalna nisza, gierka, na którą trafiłem buszując po eShopie i skuszony przyjemnym trailerem i art designem kupiłem za grosze w ciemno. Jakoś się instynktownie nastawiłem, że to platformówka czy coś w tym stylu, odpaliłem gierkę i po paru minutach pomyślałem: co to kurde jest? Mam klikać jak głupek po zawalonych pierdołami planszach i zbierać absurdalne ilości jeszcze absurdalniejszych znajdziek, żeby później odblokować możliwość zbierania...kolejnych znajdziek? Nie powiem, chwilowo mocno się zniechęciłem i myślałem nawet, że nic z tego nie będzie. No ale dałem gierce szanse i wyszło na to, że z odpowiednim podejściem i poznając reguły stała się bardzo przyjemną, relaksującą przygodą. Okazuje się, że istnieje cały gatunek zwany HOPA (Hidden Object Puzzle Adventure) i najwyraźniej deweloper (którym, co też było dla mnie niespodzianką, jest polski Artifex Mundi) specjalizuje się w takiej rozrywce. W skrócie: przeszukujemy plansze/tła i klikamy gdzie popadnie, szukając, przykładowo, ośmiu balonów. Oczywiście część z nich jest na tyle skitrana, że w większości przypadków trzeba wracać się do danego "obrazka" po parę razy i/lub latać kursorem po całej planszy i klikać na ślepo, aż coś się trafi. Ten aspekt akurat mi nie przypasował, bo był zwyczajnie upierdliwy. Druga sprawa, że niektóre przedmioty są "schowane" za jakąś przeszkadzajką i żeby się do nich dostać trzeba- zgadliście- znaleźć inne przedmioty. Wielokrotnie wiąże się to jeszcze z rozwiązaniem jakiejś łamigłówki, raczej prostej, ale nie prostackiej, choć część z nich opiera się raczej mocno na losowości. Czasami trzeba ustawić ciąg "domina", czasami ułożyć obiekty zgodnie z widocznymi na innych planszach wskazówkami, a to uruchomić wyobraźnię przestrzenną, a to wytężyć spostrzegawczość. No także jest to jakaś mocniej angażująca odmiana od z grubsza bezmyślnego szukania gadżetów. Całość składa się z pięciu leveli (a w nich kilka powiązanych ze sobą planszy) i wygląda pięknie. Świat jest bajkowy, ale mocno surrealistyczny, z racji na motyw przewodni, jakim jest podróż dwojga rodzeństwa do świata fantazji jako forma ucieczki od zmartwień związanych z chorobą jednego z nich. Dziwaczne światy łączą elementy baśniowe z przebijającą się tematyką "prawdziwego świata". Pomysłowe i ładnie zaprezentowane. Na pozornie statycznych planszach sporo się dzieje i dużo elementów, nawet niekoniecznie mających znaczenie dla gameplay'u, jest interaktywnych i można się pobawić w sprawdzanie reakcji świata na nasze kliknięcia. W tle przygrywa piękna, dosyć subtelna, melancholijna muzyka, która jest jednym z wyróżniających ten tytuł aspektów. Generalnie atmosfera jest specyficzna i urzekająca. Skończyłem przygody Królika w parę godzin i po początkowym sceptycyzmie (i późniejszych momentach lekkiej irytacji) koniec końców chciałem więcej. Jeśli taki zarys rozgrywki kogoś nie odrzuca, to w cenie, w jakiej gierka lata na promocjach, mogę szczerze polecić. Idealna do walnięcia się w łóżeczku i spokojnego poklikania przed snem.