Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
własnie ukonczyłem...
Pumpkin Jack (Switch) Kupiona jakiś czas temu na promce, odpalona w okresie "okołohalloweenowym", dla klimatu, ale mimo, że to krótka gierka (jakieś 4-5h), to z racji na standardowe już u mnie pykanie na Switchu głównie przed snem, cały playthrough rozłożył się na paręnaście dni xD. Tytuł znalazł się na moim celowniku dosyć spontanicznie, niedawno. Gdzieś mi mignął jako "indie Medievil", a że serię ową bardzo lubię, to nie mogłem tematu zignorować. No i faktycznie mocno czuć tu inspirację klasykami z PSXa. Pomijając zalatującą Burtonem (ale nie tak mroczną i ogólnie mniej "dziwną") stylistykę, od początku uwagę zwraca muzyka. Utwory nie są jakieś mocno wbijające się w pamięć i po paru dniach od skończenia gry raczej żadnego nie byłbym w stanie zanucić (w przeciwieństwie do różnych "jingli", np. przy okazji zgonu), ale brzmią dobrze i tworzą fajną atmosferę. Powiedziałbym, że OST to chyba najbardziej pachnący "wysokim budżetem" element gry. Podobieństwa można dostrzec też w samym trzonie gameplay'u, bo to dosyć zwyczajna gra "action adventure". Zwiedzamy całkiem spore (również wertykalnie) poziomy, co krok pozbywając się mobków, którzy raczej nie sprawiają trudności, ale gdy pojawia się większa grupa, to momentami robi się zamieszanie i można nawet zginąć. Nie pomaga prostacki system walki, opierający się na dwóch atakach i uniku w postaci rolki (mało użytecznej). No biegamy w kółko i naparzamy przycisk ataku, okazjonalnie podskakując, tak to w skrócie wygląda. Także tutaj specjalnej frajdy nie ma. Lepiej wypada eksploracja, choć do skoku (a raczej fizyki w locie) mam małe zastrzeżenia. Poza typowym dotarciem do końca poziomu, możemy trochę poeksplorować w poszukiwaniu znajdziek, za które kupujemy bonusowe stroje dla Jacka. Giniemy natychmiastowo po każdym wpadnięciu do wody (to też chyba nawiązanie do słabości sir Daniela), po czym czeka nas powrót do checkpointu. Gra jest generalnie prosta, z okazyjnie występującymi trudniejszymi (czytaj: upierdliwymi) momentami, najczęściej w postaci jakiejś pseudo mini-gierki (a może lepiej to nazwać "odmianą gameplay'u") w rodzaju klasycznej jazdy wagonikiem. Takich skoków w bok jest tutaj kilka rodzajów, z czego wyróżniają się (i znowu kojarzy z największą inspiracją twórców) zadania wymagające ściągnięcia głowy tytułowego bohatera, by za jej pomocą (porusza się na mackach) coś tam zrobić i otworzyć dalszą drogę na głównym poziomie. W sumie spoko. Wracając do oprawy: design poziomów jest całkiem dobry, natomiast od strony artystycznej całość jest dla mnie trochę zbyt kolorowa, z mocno dominującymi fioletami i pomarańczami, przez co początkowe etapy zlewały mi się trochę w całość (w sumie największa świeżość przychodzi wraz z poziomem "śnieżnym"). No i na Switchu technicznie jest niestety biednie. Niska rozdzielczość, mocny aliasing i powolna, dławiąca się animacja. A przecież dużo bardziej okazałe tytuły potrafią śmigać na konsoli N w zadowalający sposób. Tyle dobrze, że OLED robi robotę. Cóż, nie da się ukryć, że gierka nie należy do pierwszej ligi, co oczywiście jest zrozumiałe. Wszystko jest takie trochę "budżetowe", jakby niedoszlifowane, a momentami nijakie. Brakuje trochę głębi zabawy. Fabuła jest pretekstowa i przedstawiona w formie dialogów bez voice actingu (pomijając narratora występującego między poziomami), no i zamiar był taki, że nasi bohaterowie mają jakąś tam ikrę/charakter (Jack to niby złośliwy dupek, Kruk jest tchórzliwym sidekickiem itd.), ale jest to jakieś takie nieprzekonujące i po prostu mało ciekawe. No ale koniec końców grę stworzył w dużej mierze jeden gość (choć lista nazwisk w creditsach temu zaprzecza xD) i jak popatrzy się na to z tej perspektywy, to efekt robi duże wrażenie. Oceniając samą grę, bez dodatkowych kontekstów: klimatyczny średniaczek. Na promce warto spróbować.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Joker 2 Ty no nie wiem. Nie chcę tu świrować wyważonego centrysty, ale w tym przypadku skakanie od ocen "szmira 3/10" do "niezrozumiałe przez maluczkich arcydzieło, 9/10" mnie trochę bawi. Bo nie jest ani aż tak źle, ale tym bardziej aż tak dobrze. Dobra, miejmy z głowy najważniejszą rzecz: tak, to jest musical, i nie, nie ma tu jakiejś wyjątkowości, czegoś odkrywczego, co sprawi, że jak nie lubisz mieć fabuły co chwilę przerywanej/uzupełnianej piosenkami, to nagle to polubisz. To musical i to niestety ze słabymi piosenkami. Słabymi czysto subiektywnie (melodie, gatunek), ale też, co gorsza, w większości słabo wykonanymi, bynajmniej nie z powodu braków wokalnych artystów. Trafnie to ujął w przeczytanej akurat dzisiaj przeze mnie mini recce Sobek z PE: te utwory są "wymruczane". Często brakuje tu nawet podkładu lub jest on szczątkowy. No generalnie gdy śledziłem sobie jakiś nawet interesujący dialog czy scenę i nagle wjeżdżały nutki, to odruchowo przewracałem oczami i aż kusiło kliknąć przewijanie. Także no pierwsze, instynktowne obawy przed premierą miałem słuszne. Później zaczęły spływać te rozstrzelone po skrajnościach recki i zacząłem się trochę łudzić "a nuż nowy Joker wpisze się akurat w mój gust i wrażliwość i będę w tym gronie szczęśliwców, dla których to świetne dzieło". No nie, niestety. Ale też nie jest to crap. Jest to na pewno film, jak to chyba wiele razy już powiedziano, niepotrzebny. Jedynkę bardzo cenię (choć po 5 latach od premiery nadal do niej nie wróciłem i na razie mnie nie ciągnie, ot nie ten typ kina), ale nie czułem specjalnej potrzeby poznania dalszych losów Flecka. Co gorsza, na koniec Nie mam problemu ze skupieniem się na warstwie psychologicznej czy raczej psychicznej bohaterów, komentarzem społecznym (tutaj akurat niemal go nie ma) czy niemal porzuceniem stricte komiksowego rodowodu, ba, dla mnie to zalety jedynki i, co za tym idzie, sequela. Gorzej, że w dwójce wszystko mocno spłycono, a historia jest trochę naciągana. Co gorsza, znając fabułę jedynki No i w dużej mierze tak jest. Ja tam nie lubię oglądać filmów z takim nastawieniem, odbiera to wagi wydarzeniom. Ale poza tym, gdyby wyciąć śpiewanie, to solidny film, o który w sumie nikt nie prosił. Może to kwestia tego, że generalnie lubię kino więzienne i sądowe, a tutaj dostajemy "dwa w jednym", choć ani w jednym, ani w drugim obszarze nie są to bynajmniej wyżyny narracji. Jest klimat, są charyzmatyczni bohaterowie, parę ładnych ujęć (choć w przypadku dominującej tu estetyki, słowo "ładne" może nie pasować, niech będzie, że dobrych). Aktorsko jest ok, choć poza Gleesonem na drugim planie to teatr dwóch aktorów, co raczej oczywiste. Mimo wszystko Gaga, a raczej Lee, trochę zawiodła, za mało szaleństwa, za mało głębi. Ale to już wina a scenariusza. Phoenix wiadomo, bezbłędny, ale też raczej powtarzalny. Także no co mogę powiedzieć. Sprawdzić i tak trzeba, żeby wyrobić sobie swoje zdanie. Ciężko powiedzieć, że się zawiodłem, skoro oczekiwania były małe. Ten film w tej formie po prostu, powtórzę się, nie był potrzebny. Przerost formy nad treścią, czego dowodem jest nawet to, że mimo ponad dwóch godzin potrzebnych na jego obejrzenie, na koniec i tak miałem poczucie, że w sumie niewiele zobaczyłem.
-
własnie ukonczyłem...
Źle to ująłem, uniki oczywiście są, tyle, że predefiniowane, w momencie, kiedy już jesteśmy atakowani. No i są bezużyteczne przy więcej niż jednym przeciwniku, szczególnie w świetle tego, że brak tu też normalnego locka. Na dodatek wystarczy być lekko odwróconym w kierunku innym, niż morda potwora, żeby "side step" przestał działać. Walka z jednym mobem a walka z kilkoma to w tej grze dwa różne światy. Stąd, jak na ironię, ci w zamierzeniu najtrudniejsi przeciwnicy są w praktyce najłatwiejsi. Sensowniej by było mieć "zwyczajny" uskok, jak w nowych GoWach chociażby.
-
własnie ukonczyłem...
The Callisto Protocol (PS4) Czyli "Przeciskanie Się Przez Szczelinę: The Game". Gra miała naprawdę wszelkie predyspozycje, żeby być przynajmniej bardzo dobrą, a twórcy zawiedli w takich kwestiach, że aż żal, bo naprawdę stosunkowo niewiele trzeba było zmienić, żeby wrażenia były dużo lepsze. Z jednej strony jest tu pełno cech tytułu z najwyższej półki, z drugiej ciągle jakiś element czy patent sprowadza nas na ziemię przypominając, że "no nie, to nie jest pierwsza liga". Grałem na PS4 i abstrahując od oczywistego downgrade'u graficznego (generalnie nie jest źle, przynajmniej czysto wizualnie, bo już technicznych baboli jest sporo, na czele z notorycznie występującymi opóźnieniami w ładowaniu tekstur i potężnymi spadkami framerate'u), największym utrapieniem tej wersji są loadingi. Po każdym zgonie (a jak wielu z was wie, TCP nawet na normalu potrafi dać w kość) czekałem na powrót do gry prawie 2 minuty! To są rekordy poprzedniej generacji i szczerze mówiąc uważam to za efekt niedbalstwa programistycznego, bo na chłopski rozum nie ma żadnego uzasadnienia, żeby tak skonstruowana gra wymagała aż tak długiego wczytywania się (toż to w open worldach AAA szybka podróż potrafi trwać kilkanaście sekund). Wygląda to bardziej tak, że skoro na nowej generacji mamy już SSD, to kto by się tam przejmował optymalizowaniem kodu pod stare dyski twarde. Jestem zdania, że najlepszą grę na świecie można skutecznie zepsuć i obrzydzić, jeśli często się w niej ginie, a jednocześnie loadingi są koszmarnie długie. Momentami rozważałem obniżenie poziomu trudności tylko dlatego, że szkoda mi było czasu na wpatrywanie się w czarny ekran po śmierci, bo wyzwanie samo w sobie nie było aż tak wielkie, ot parę prób w przypadku co trudniejszych starć i szło się dalej. W ogóle gra ma jakiś dziwny "efekt" czerni i strasznie ciężko ustawić mi było odpowiednio relację TV-suwaki w grze. Albo miałem ładną czerń, ale było ciemno jak w dupie (klimatycznie i estetycznie, ale wpływało to na orientację w terenie i chociażby trudność walk), albo znowu wszystko było zalane szarawo-mleczną poświatą, psując totalnie efekt i atmosferę. No ale to już dygresja. Jednym z elementów charakterystycznych TCP są dosyć liczne walki, a dokładniej walki melee, bo to właśnie taki styl jako dominujący zaproponowali nam twórcy. Nie wiem, czy chodziło o jakieś mocniejsze odróżnienie przygody Jacoba od jego protoplasty z serii Dead Space, ale efekt niestety zawodzi. O ile samo zadawanie razów jest satysfakcjonujące (generalnie dobrze przedstawiono reakcję potworów na ciosy/strzały, więc jest "mięsiście"), a niektóre elementy systemu walki są nawet miodne (unik, parę uderzeń batonem w pysk, strzał z pistoletu, poprawienie, ewentualnie but na ryj, gdy przyjemniaczek już leży), tak samo poruszanie się w czasie starć jest ogólnie do dupy. Przede wszystkim system nie sprawdza się, gdy atakuje nas więcej zarażonych (a takich akcji jest sporo), wkrada się wtedy spory chaos, a z racji tego, jak zaprojektowano sterowanie i poruszanie się naszym protagonistą, walka robi się po prostu nieznośna. Tym bardziej, że 90% starć ma miejsce w naprawdę ciasnych obszarach. Zapomnijcie o sprawnym manewrowaniu, jakimkolwiek uniku czy nawet opcji szybkiego odwrócenia się o 180 stopni. Jacob porusza się jak wóz z węglem, że pozwolę sobie użyć wyświechtanego już nieco porównania. Ucieczka czy nawet taktyczny odwrót na dogodniejszą pozycję jest w większości przypadków niemal niemożliwy i każdą taką próbę przypłaca się zazwyczaj zdrowiem lub życiem bohatera. Żeby było "śmieszniej", użycie apteczki trwa dłużej, niż w jakichś soulsbornach, w zamierzeniu dodając element TAKTYKI, w praktyce po prostu irytując. No także jak mówiłem, bywa trudno. Poza batonem mamy do dyspozycji kilka odmian broni palnej, przy czym w praktyce można zaliczyć grę stosując zwykły pistolet i "strzelbę". Strzelanie jest przyjemne, a nadmiar amunicji (może poza końcówką gry) raczej nam nie grozi. Urozmaiceniem jest tu odpowiednik kinezy z DS (mało subtelnego zrzynania z tamtej serii jest tu sporo), przy pomocy której możemy "skutecznie" ułatwić sobie pokonywanie przeciwników (teoretycznie złapanie i nabicie ich na występujące gdzieniegdzie kolce, wiatraki czy inne ostrza to one hit kill). Cudzysłów wynika z tego, że sterowanie, sposób działania samego modułu tudzież ogólny bałagan sprawiają, że nie jest on zbyt efektywny i w praktyce po prostu często robi więcej złego, niż dobrego. Poza walką jedynym jego zastosowaniem jest okazjonalne chwytanie jakiejś lepiej schowanej skrzynki z lootem, żadnych zagadek czy czegoś w tym stylu. Upierdliwy jest też ekwipunek. Jak ktoś tęskni za oldschoolowymi częściami Residentów, to tutaj poczuje się jak w domu, bo przez dużą część gry (póki nie zdobędziemy kombinezonu, a i wtedy bywa z tym różnie) mamy tak mało miejsca w kieszeniach (a poszczególne sloty zajmuje dosłownie każda rzecz, od amunicji, przez baterię do kinezy, po schematy produkcji nowych broni), że wielokrotnie musiałem coś wyrzucić, żeby zebrać coś potrzebniejszego, a później wracać się w to samo miejsce np. po sprzedaniu bambetli w kiosku i zwolnieniu slotów. Bo-szok, mamy tu system sklepików, w których możemy kupować i sprzedawać stuff, a także wytworzyć/upgrade'ować przedmioty. Tu mowa głównie o pukawkach i w sumie całkiem fajnie się obserwuje ich rozwój, choć nie jest on konieczny do zaliczenia gry. Aha, nie można też nie skomentować totalnie spierdolonego sposobu zmiany broni. Takie coś w 2023 po prostu nie przystoi. Inna rzecz, która mi nie przypasiła, to klaustrofobiczna struktura poziomów. Ja wiem, że takie przestrzenie to klasyka kosmicznego horroru sci-fi, ale bez przesady, tu jest po prostu za ciasno. Raz, że nie współgra to ze starciami z grupą wrogów, a dwa, że wpływa na ogólne wrażenia z zabawy. Lubię liniowe gry, ale The Callisto Protocol (abstrahując od okazjonalnych odnóg czy opcjonalnych obszarów) jest aż zbyt korytarzowe i przez to trochę, ja wiem, prostackie? Co więcej, dosłownie co krok mamy tu klasyczne gejmingowe PRZECISKANIE się. Tunele wentylacyjne, szczeliny między drzwiami, przesmyki w skałach. No nie przypominam sobie innej gierki, gdzie byłoby to tak notoryczne. Zamula i tak już dosyć powolną rozgrywkę. O scenariuszu nie ma się co rozpisywać, bo to raczej sztampa oparta na przeruchanych w gatunku kliszach. Szkoda tylko, że w zasadzie żaden bohater, czy to pozytywny, czy negatywny, nie ma jakiejś większej charyzmy. Są po prostu nijacy. Plus jedynie za zakończenie, ale w sumie w kontekście DLC to i tak nie jest prawdziwy koniec, więc lol. No także z jednej strony zawód (nie powiem, miałem spory hajp na tę gierkę, może nie aż taki, jak niektórzy na forumie, ale jednak miłość do DS swoje zrobiła), z drugiej jak już się wkręciłem (chyba takim momentem przełomowym było zdobycie kombinezonu, szkoda, że to jakaś 1/3 gry xD), to bawiłem się przeważnie dobrze i na koniec miałem nawet lekki niedosyt (kiedy przeszedł mi już wkurw związany z bossem). Nie na tyle duży, żeby płacić za zakończenie (tfu za takie praktyki), ale jednak fundamentalnie nie była to zła gra. Klimat robi robotę, warstwa wizualna nawet na past genie ma mocne momenty, design otoczenia, przedmiotów itd. prezentuje wysoki poziom i skutecznie tworzy przekonującą otoczkę zasyfiałego kosmicznego więzienia/bazy. Fajnie się obserwuje ten HUD, różne interakcje, no i koniec końców starcia, kiedy nie naskakuje na nas cały gang, sprawiają frajdę. Każdy, komu bliskie są serie Obcy czy, rzecz jasna, Dead Space, będzie się tu czuł jak w domu. Niestety, wspomniana seria gier robi w zasadzie wszystko lepiej i TCP gameplay'owo wypada trochę jak taka biedniejsza próba naśladownictwa. Szkoda, że pewnych rzeczy nie doszlifowano, natomiast inne były nie najlepszymi pomysłami już na starcie. Ale to w żadnym przypadku nie gniot. Ot takie 7/10, ale "z sercem".
-
The Boys - 2019 - Amazon Prime
Nadrobiłem i pomijając już to, że takie oglądanie po roku przerwy oznacza, że w sumie nie pamiętam prawie nic z poprzednich sezonów, to faktycznie czuć tu spadek formy. Nie ma sensu, żebym powtarzał to, co wielokrotnie było powiedziane (o niepotrzebnych wątkach, dłużyznach, głupotkach). Ogólnie większość bohaterów, i pozytywnych i negatywnych, jest jakaś taka bezjajeczna, mają mało fajnych akcji (i nie chodzi mi tylko o typową rozpierduchę, bo ta akurat najczęściej mnie nudziła), a ich działania i motywacja raczej irytują. Na plus odcinek z wizytą pewnego supka w pewnym labolatorium, no ale w kontekście całej fabuły jest to trochę mało wiarygodne, bo niby czemu nie zrobił takiej akcji przed ostatnie parę/naście lat? Inna sprawa, że albo ja stałem się na to bardziej wyczulony (wątpię), albo twórcy idą w tą swoją "subtelną" szyderę z określonej opcji politycznej/grupy społecznej już tak bardzo, że robi się to zwyczajnie prostackie i wkurwiające. Bo wiecie, to takie ironiczne, że tępe prawaki IRL robią z Homelandera swojego bohatera (co prawda to raczej urojenia twórców i publicystów, ale mniejsza z tym) i trzeba mieć wysokie IQ jak wyborcy Demokratów, żeby wychwycić tę delikatną satyrę na amerykańskie społeczeństwo i podziały, bo przecież wiadomo, że hehe chrześcijańskie antyszczepy wierzące w płaską ziemię, zmanipulowane przez "Fox News" (która leci na okrągło w każdym domu) literalnie mają w domach ołtarzyki z Hitlerem i marzą o strzelaniu do lewactwa, które uważają za krzywdzicieli małoletnich i największe zło świata. Ogólnie taktyka pomieszania z poplątaniem mniej i bardziej skrajnych poglądów i przedstawienia ich w przekoloryzowany sposób (dla niepoznaki dorzucając jako listek figowy jakąś minimalną dwuznaczność moralną tych złych, w stylu "ktoś się z nich wyśmiewał w młodości), wszystko to polane sosikiem dewiacji i przemocy (bo wiecie, znowu IRONIA, że świętojebliwi są najbardziej zboczeni). Zbyt ostentacyjne i zbyt jednostronne. Ale jako mityczny serial do kotleta/prasowania, to spoko, choć powtarzające się klisze i epatowanie obrzydlistwem już trochę nudzi. Finał obejrzę, wiadomo, ale do podjarki z początku serialu jest już baardzo daleko.
-
własnie ukonczyłem...
Unravel Two (PS4) Jedynka miała swój urok, ale nie zachwyciła mnie aż tak, żebym wrzucił sequel na listę "do ogrania". No ale skusiłem się i wyszło na to, że ogólne wrażenie było odczuwalnie lepsze. Z jednej strony to tylko więcej tego samego, z drugiej projekt poziomów i "łamigłówek", proporcje elementów gameplay'u no i w końcu oprawa graficzna są mocno poprawione i zwyczajnie grało mi się przyjemniej. Mniej zacinek, mniej męczących rozkmin. Główna nowość w U2 to jednak dodanie towarzysza, z którym nasz Yarny jest na stałe połączony włóczkową "pępowiną" i którym w zamierzeniu powinien kierować drugi gracz. Zakładam, że gra nabiera wtedy rumieńców i robi się wesoło. Cóż, nie dane mi było tego sprawdzić, ale twórcy bardzo fajnie rozwiązali przeznaczoną dla samotnego gracza opcję przełączania się między "lalkami": kiedy trzeba, to rozdzielamy je i wykonujemy odpowiednie czynność w rozłące, a w pozostałym czasie "scalamy" je w jedną całość i swobodnie przemieszczamy jak jednym bohaterem. Ogólnie patenty związane ze współpracą dwóch postaci są całkiem fajne, wymagają użycia wyobraźni i zmiany sposobu myślenia. Sporo tu zabawy fizyką, w tym oczywiście różnorakim użyciem włóczki-liny. Movement jest przyjemny i responsywny, a w razie wpadki restart niemal natychmiastowy. Całość składa się z 7 leveli zajmujących za pierwszym razem jakieś pół godziny każdy, więc tytuł jest idealny na pojedyncze, krótkie sesje. Są tu też dostępne różnego rodzaju etapy/wyzwania bonusowe, ale to już sobie darowałem. Jak wspomniałem, gra wygląda lepiej od jedynki: jest po prostu ślicznie, szczególnie, gdy jesteśmy w plenerze i mamy do czynienia z różnego rodzaju fauną. Muzyka to kontynuacja melancholijnych klimatów z poprzednika i ponownie mocno buduje ona specyficzny nastrój przygody. No także fajna gierka.
-
PC Nostalgia
Ten komp do nauki to już chyba wtedy był trochę mem. W sumie trochę mnie to dziwiło, przecież późne lata 90 to były czasy, w których za sensownego PC z monitorem trzeba było dać kilka minimalnych krajowych. Sam parę podejść do jakichś "programów edukacyjnych" miałem, ale tak po prawdzie to bardziej mnie dzisiaj potrafi wciągnąć suchy wpis na wikipedii, niż wtedy MULTIMEDIALNA encyklopedia czy jakieś interaktywne słowniki angielskiego. No ale w sumie nie było mi to potrzebne specjalnie. Za to jak już później wjechał dostęp do neta, to faktycznie można powiedzieć, że komp nabrał praktycznych funkcji przydatnych w szkole, choć bardziej chyba w kontekście łatwego kontaktu z innymi uczniami. Z takich charakterystycznych rzeczy w tamtym czasie pamiętam też, jak szybko (przynajmniej dla mnie) coś się stawało "retro", co było oczywistym efektem zasuwającego postępu technologicznego. W 2000 roku gry mające po 4-5 lat wydawały mi się już starociami, które owszem, bywały często świetnymi tytułami, ale jednak ciągnęło do nowości i nie oszukujmy się, graficzki (vide wspomniany już Duke 3D i Half Life). Teraz nadrabianie 10 letnich gierek z początku poprzedniej generacji to dla mnie codzienność i nawet zazwyczaj nie czuję specjalnie ich wieku.
-
PC Nostalgia
Ale nostalgłem przez te filmiki z Joysticka. Średnio jeszcze kumałem temat w czasach emisji, ale już wtedy te konkurencje wydawały mi się trochę naciągane, patrząc na to, w co grali xD. Ale muzyka w tle: cudo. Pierwszy sprzęt do grania w domu to było 386. Dla mnie po prostu "komputer", ewentualnie "komputer IBM", zresztą wiele lat nie wiedziałem, jak konkretniej go kategoryzować. Tak czy siak, prastare wspomnienia, w zasadzie był ze mną odkąd cokolwiek pamiętam. Norton Commander, duże, a później małe dyskietki, PC speaker (który nie zawsze działał) i oczywiście przycisk turbo. Długo był też jedyną platformą, po której (pomijając jakieś poboczne epizody typu granie u kuzyna czy kolegi) tak naprawdę kolejnym etapem był PSX, więc możecie sobie wyobrazić, jaki to był poziom szoku i przeskok technologiczny. Później kupiłem jakiegoś typowego marketowego gotowca na Celeronie 433 z 64 MB RAM i jakąś chujową integrą, który zestarzał się dosłownie w rok, może dwa (GTA3 już nie działało, w każdym razie nie było grywalne), a później służył już głównie do neta, muzyki, filmów etc. No dobra, pykało się w jakieś mniej lub bardziej odległe retro (na nowo odkryłem GTA2, Carmageddon 2 też był regularnie ogrywany, nie mówiąc o mocnej zajawce na emulację starszych sprzętów, na czele z SNESem i Neo Geo). Nigdy nie siedziałem mocniej w temacie PC, wolałem konsole i nie potrafiłem wkręcić się w upgrade'owanie blachy, nawet jak kasa na to pozwalała. Pierwszego "sensownego" kompa ogarniałem z pomocą znajomych i służył mi wiernie (z minimalnymi zmianami hardware'u) prawie 14 lat. Całą ósmą generację na nim przegrałem, wszystko działało jak złoto w porównaniu do konwersji na droższe wówczas PS3. Dobry czas dla PC gejmingu w kontekście ceny podzespołów pozwalających na wysoką wydajność. Niecałe trzy lata temu pierwszy raz samodzielnie złożyłem budżetowca od podstaw, musiałem mocno oszczędzać, ale i tak jestem zadowolony z efektu, tym bardziej, że poza chwilową zajawką na początku i pojedynczymi strzałami później, i tak nie chce mi się zbytnio na nim grać. Aż sięgnąłem po pudło z artefaktami i poprzeglądałem stare skarby:
-
własnie ukonczyłem...
Mirror's Edge: Catalyst (PS4) Mimo sympatii do jedynki, którą ukończyłem nawet dwukrotnie (raz na PC trochę po premierze, a drugi raz parę lat później na PS3, bo Sony z jakiejś tam okazji rzuciło za darmo xD), za dwójkę nie miałem specjalnego zamiaru się brać. No ale trafił się miesiąc EA Play za 4 zł, to zmotywowałem się ukończyć cokolwiek z niezbyt imponującej listy "darmowych" gier. No i szału nie było. Zgodnie z krążącymi po mediach opiniami, sequel trochę "przedobrzył" i w efekcie wypadł po prostu gorzej niż jedynka. Mam tu na myśli przede wszystkim OTWARTY ŚWIAT i AKTYWNOŚCI POBOCZNE. Powiem wprost: zrobiłem chyba jedną misję dodatkową, bo po prostu więcej mi się nie chciało, poza tym abonament miał się niedługo skończyć xD. ME był fajną, spójną, dosyć krótką przygodą i to są dla mnie w tym momencie zalety. Wepchanie nas w niby otwarte miasto nie zdało egzaminu, chociażby z tego powodu, że przemieszczanie się na większe odległości jest po prostu uciążliwe. Między "sektorami" miasta zazwyczaj jest jakiś mały, skitrany gdzieś mostek, którego musimy szukać, żeby dotrzeć do celu. A mimo, że świat nie jest jakiś ogromny, to przypominam, że w tej grze się tylko chodzi/biega, a nie jeździ samochodami, więc przelecenie z jednego końca miasta na drugi trochę trwa. Szybka podróż pojawia się wraz z postępami fabularnymi, ale raz, że jej punkty są rozsiane dosyć rzadko, a dwa, żeby móc z nich skorzystać, trzeba wcześniej zaliczyć mini zadanie, które trochę trwa. Czyli karą za nie robienie aktywności pobocznej jest przymus przemieszczania się niemal wszędzie z buta xD. Pierwsza parę godzin próbowałem grać bez podpowiedzi (słynne czerwone kolory elementów otoczenia, ale też dodatkowa "linia"), ale na dłuższą metę byłoby to zbyt irytujące i zdecydowałem się na lekkie ułatwienie, które przy okazji zwiększyło przyjemność z gry. Kolejny niepotrzebny dodatek to system rozwoju postaci (nowe umiejętności za exp, ale musi nastąpić odpowiedni moment fabularny). Całe szczęście sam parkour nadal robi robotę i sprawia frajdę, ale to trudno by chyba było zepsuć. Jest nieco płynniej i dynamiczniej niż w ME, dodano też parę dodatkowych ruchów/gadżetów typu linka (do użycia tylko w określonych z góry miejscach), ale nie odświeżają one jakoś mocno gameplay'u. Ten, poza samym śmiganiem z buta i skakaniem, składa się z okazjonalnych (choć nie tak rzadkich) walk z przeciwnikami. Tym razem oszczędzono nam strzelania (może to i lepiej), natomiast walka wręcz jest bardzo monotonna i opiera się w sumie na jednej kombinacji ruchowej (unik>mocny cios, bo słabe są nic nie warte). Trochę kolorytu dodaje możliwość wyprowadzania ataków z elementów parkouru (po wyskoku/zeskoku ze ściany/wślizgu itd.), ale starcia robią się przy próbie ich wyegzekwowania dosyć chaotyczne (ot "szamoczący się" widok FPP tu przeszkadza). Gra prezentuje się ślicznie i działa w 60 klatkach. Choć otoczenie jest, można by powiedzieć, dosyć sterylne, tak zaprojektowano je ze smakiem. Kolorystyka robi wrażenie, widoczki miewają duży rozmach i powodują, że niekiedy aż przystawałem, żeby się przyglądnąć panoramie, a efekty w rodzaju oświetlania czy odbić mogłyby zawstydzić dzisiejsze hity (ray tracing jak malowany). Do tego przygrywa nam niezła muzyka i w efekcie za warstwę A/V należy się pochwała. Fabuła jest niezbyt oryginalna i mało wciągająca, co więcej, dosyć niejasna w kontekście prequela, który, jak się dowiedziałem dopiero z recek, chronologicznie jest sequelem, ale "nie do końca" xD. Co więcej, wstęp do wydarzeń z Catalyst przedstawiony jest w jakimś osobnym komiksie, no ale bez przesady, aż tak mnie to nie interesuje. Historię można ukończyć w jakieś 8 godzin, także to na plus. Ogólnie: zjadliwa, raczej relaksująca, oferująca niezłe doznania audio-wizualne, przygoda. Niestety, niepotrzebnie rozbudowana i próbująca być na siłę "dużym, poważnym" tytułem, na czym po prostu ucierpiała. Nie straciłbym wiele, gdybym nie zagrał, ale nie żałuję spędzonego z nią czasu. Mimo wszystko oryginalne, wyróżniające się na tle mainstreamu doświadczenie, choć efektu "wow, to jest świeże" znanego z pierwszych chwil spędzonych z jedynką, siłą rzeczy tu nie ma.
-
PSX EXTREME 325
No jak dla mnie to byli i tak łaskawi, osobiście dałbym HG góra 6/10. Mechaniki, na których oparta jest w zasadzie cała gra (ucieczki/chowanie się oraz "używanie" psa do pomocy) są, delikatne mówiąc, skiepszczone, więc choćby jak wspaniała była reszta (a wcale nie jest jakaś cudowna), to ciężko mi traktować to doświadczenie jako udane. Zresztą siódemka to dobra ocena.
-
własnie ukonczyłem...
Jakbym widział siebie grającego w Fallouty 3D. Wszystko spoko do pewnego czasu, potencjał na setki godzin, no ale mi się już zwyczajnie nie chce i kiedy czuję, że zbliża się znużenie, cisnę już tylko do końca wątku. A Skyrima mam w backlogu jakoś od 2012 (może to dziwne, ale zachęciły mnie przeróbki Manslayera z cyklu Gamer Poop xD), ale właśnie ten potencjalnie Bethesdowy schemat jakoś mnie od niej odrzucał cały czas. Kiedyś przyjdzie jej czas.
-
PS3 Extreme
@up co to za problem po prostu zamówić teraz, kiedy jeszcze są? Limitka niezła i przede wszystkim minimalistyczna, co od zawsze stawiam w temacie okładek na pierwszym miejscu, ale za to art z MGS4 jest po prostu piękny, no i gra (przynajmniej w porównaniu do reszty tytułów) ma u mnie specjalne względy i jest jednym z ostatnich naprawdę peestrójkowych eksów, szkoda tylko, że całokształt okładki już taki do końca piękny nie jest (jak wspomniano, trochę mała grafika, no i za dużo napisów). Z jednej strony nie jestem jeszcze chyba na tym etapie filantropii, żeby brać więcej niż jeden egzemplarz PE ze względu na sam cover, z drugiej i tak Smart jest od 45 zł, więc za dwa numery to tylko trochę więcej... Dobra, niech to będzie mój potężny wkład w PRZETRWANIE prasy, wezmę oba. A sam numer (a właściwie ogólna tematyka, bo spisu treści nie chcę sobie spoilerować) jak najbardziej interesujący, będzie jak znalazł na okres przedświąteczny.
-
własnie ukonczyłem...
Inside (Switch) Gra wpadła na promce w jakiejś śmiesznej cenie (a propos, da się gdzieś z poziomu konsoli sprawdzić, ile zapłaciłem za coś w Nintendo Shop?), choć zupełnie nie była na moim celowniku. Kiedyś tam zaliczyłem Limbo i po latach nie jestem w stanie nic na ten temat powiedzieć, mam chyba po prostu słabą pamięć do króciutkich gier. No ale chciałem poczuć ten mityczny klimat ogrywania INDYCZKÓW na Switchu, więc się skusiłem. No i generalnie samo doznanie jest spoko. Noc, słuchawki, bardzo specyficzna, wręcz niepokojąca atmosfera świata przedstawionego. Rozgrywka oparta zarówno na elementach zręcznościowych, jak i logicznych. Sporo tu ciekawych pomysłów na gameplay, choćby sposób przejmowania kontroli nad "npcami". Intrygująca, przedstawiona w minimalistyczny sposób historia. Tyle, że...regularnie zasypiałem w trakcie rozgrywki xD. Konsolkę brałem w swoje ręce leżąc w łóżku, przed snem i w rezultacie skrzywdziłem trochę tę grę (a sobie popsułem wrażenia) obierając taką "taktykę" zabawy, a tytuł na 1-2 godziny rozłożyłem bodajże na parę miesięcy. Tyle, jeśli chodzi o chłonięcie przekazu i poszukiwanie drugiego dna historii xD Generalnie gra wciąga i angażuje, ale momenty krótszej lub dłużej przycinki trochę mnie drażniły. Czasem zabrakło pomyślunku, a czasem rozwiązanie było mało intuicyjne, czy wręcz nieczytelne. A najgorsze były wszelkiego rodzaju "ucieczki" przed wrogami (jesteśmy bezbronni), oparta na czystej zręczności połączonej z czynnikiem losowym. Nie pasowało mi to do gry, tym bardziej, że odruchowo szukałem jakiegoś "inteligentnego" rozwiązania takiej przeszkody. Na plus doskonała animacja postaci i wysoka responsywność sterowania. Na Switchu Inside działa niestety tylko w 30 klatkach, co przy takiej oprawie (jakkolwiek świetnej pod względem czysto artystycznym) jest jakimś nieporozumieniem. Ciekawe doświadczenie, warte sprawdzenia, ale w jakieś głębsze analizy i interpretacje bawić się nie będę xD.
-
własnie ukonczyłem...
The Evil Within 2 (PS4) Mały rys "historyczny" na początek, więc można skipować ten akapit. TEW2, jak wiadomo, ukazał się w 2017 roku, uznawanym przez niektórych (mocno na wyrost, no ale mają prawo) za jeden z lepszych roczników dla poprzedniej generacji. Sam zdecydowałem się na kupno PS4 właśnie w końcówce owego roku, uznając, że w końcu lista sensownych gier na ten sprzęt wystarczająco uzasadnia ten zakup. I TEW2 było na tej liście, oczywiście nie w jakimś ścisłej topce must play. W sumie patrząc racjonalnie to nie do końca wiem, dlaczego w ogóle tam wpadła, przecież nie miałem nawet ogranej jedynki, a sequel też nie był aż takim hitem. No ale jakoś mi przypasował art style i wyłaniająca się z recek wizja całości. No i jak widać wystarczyło 7 lat i gra zaliczona xD. Ale podziękować mogę za to głównie jej "wspaniałemu" prequelowi, który zaliczyłem 2 lata temu i który skutecznie zniechęcił mnie do sięgnięcia po dwójkę. Czas jednak leczy rany i niedawno trochę spontanicznie skusiłem się na pudełkową wersję, ot niech leży i czeka, może kiedyś mnie najdzie. No i naszło mnie jakiś miesiąc temu, i co? I bardzo dobrze, że dałem grze szansę, bo w porównaniu do jedynki to niebo a ziemia. Grało się po prostu dobrze i praktycznie wszystkie wady TEW (a przynajmniej te, które były nimi dla mnie; nawet sobie sprawdziłem swój wpis w tym temacie) zostały naprawione lub wyeliminowane. Niesprawiedliwy i irytujący poziom trudności, odbierający frajdę ze starć? Tu "normal" jest faktycznie normalem, nie ginie się co chwilę i nie trzeba powtarzać potężnych odcinków od nowa, umarlaki nie są gąbkami, a ich HP sprawia, że wyzwanie związane z wyeliminowanie małej grupki jest odpowiednio wyśrodkowane między chamskim dojeżdżaniem gracza, a bezstresowym przebieganiem przez levele. Trzeba trochę pokombinować z broniami i ekwipunkiem, żeby przyoszczędzić amunicję (wykorzystanie elementów otoczenia, choćby łatwopalnej cieczy wylanej z przewróconych beczek), warto się skradać, w końcu warto czasem zawinąć kiecę i uciec za (bliższy lub dalszy) węgieł i przeczekać awanturę. Nie jesteśmy zasypywani medykamentami i amunicją (czy też składnikami potrzebnymi do ich wytworzenia, tak, nieszczęsny CRAFTING znowu tu jest, na szczęście mniej upierdliwy, niż ostatnio i na upartego wcale nie obowiązkowy), ale też nie jedziemy cały czas na oparach. Nadal mamy pasek staminy i nadal w sytuacji podbramkowej jest go za mało, ale wszystko to jest jakieś takie normalniejsze, przystępniejsze. No i nie ma tu tych jebanych zapałek! Dla masochistów są oczywiście dodatkowe poziomy trudności. Fabuła jest mocno mehowa (tak jak i zresztą w jedynce), żeby nie powiedzieć pretekstowa ("wymyślmy coś, co uzasadnia dlaczego jesteśmy w surrealistycznym, zmieniającym się na naszych oczach miasteczku, otoczeni agresywnymi zombiakami") i zwyczajnie nie wciąga. Postacie są z grubsza papierowe i choć próbowano nadać jakiegoś charakteru Sebastianowi, tak efekt jest nie do końca udany. Lekkim przebłyskiem w tej nijakości jest jeden z głównych złych, czyli fotograf Stefano, niezły zwyrol, choć też nic, czego byśmy nie kojarzyli z popkulturowych tropów. Głośną nowością jest formuła quasi otwartych poziomów. Trochę się tego obawiałem, ale okazało się, że nie było czego: levele są odpowiednio skondensowane, niezbyt wielkie, a eksploracja, po pierwsze, jest godnie wynagradzana (choćby nowe bronie, których można by w ogóle nie spotkać w ciągu gry) a po drugie zwyczajnie bawi, bo zapewnia dodatkowe wyzwania. Mamy też parę misji pobocznych, ale też wchodzi się w nie całkiem naturalnie i zrobiłem wszystko, co się da, w rezultacie mając na koniec gry ok. 17 godzin, co jest wynikiem wręcz idealnym. Jedyne, co może trochę zniechęcać, to misje w "korytarzach", które dosyć długo się ładują i w sumie nie są zbyt atrakcyjne. No i końcówka (mam tu na myśli te kilka ostatnich rozdziałów, odkąd wracamy do zmienionego miasta) to już lekki spadek poziomu. Strzelanie jest mięsiste i przyjemne (to akurat jedna z rzeczy, które się udała w jedynce, pomijając absurdalną niecelność i żenujące staty broni przed podexpieniem). Skradanie mogłoby być lepiej rozwiązane, zawodzi głównie sterowanie, za sprawą którego możemy wpaść w tarapaty (przyleganie do osłon itd., słabiutko to wyszło, zresztą w ogóle sterowanie nie zostało zbyt dobrze zaprojektowane i nieraz spowodowało jakiś błąd w ferworze akcji). Niezbyt sensowny jest też system save/checkpoint. Czasami odstępy są naprawdę duże, a miejsca automatycznego zapisu trochę niekonsekwentne (raz save wskoczy po znalezieniu czegoś ważnego, a kiedy indziej przeczeszemy pół osiedla i w razie zgonu cofa nas na tyle daleko, że musimy zbierać cały szmelc od nowa). Prezencja, co naturalne, też uległa poprawie. Po premierze wizualia nie były specjalnie chwalone, a jak dla mnie całość prezentuje się naprawdę dobrze, ot tekstury gdzieniegdzie są mocno rozmazane, a postaci ludzkie urodą nie grzeszą. Poza tym: czuć, że to już tytuł dedykowany nowszym sprzętom, a nie stojący w rozkroku między PS3 a PS4 jak prequel. Muzyki jest mało, a jak jest, to wypada raczej blado, może poza znanym z jedynki motywem "lustra", fajnie tutaj rozwiniętym i na nowo zaaranżowanym w nowym kontekście. No także dla mnie The Evil Within 2 to gra kilka poziomów wyższa od poprzedniczki, robiąca w zasadzie wszystko lepiej od niej (można by się przyczepić, że dostaliśmy mniej bossów, ogólny klimat całości nie jest już tak ciężki i klaustrofobiczny, ale mnie ani jedno ani drugie nie przeszkadza) której notabene dałem na filmwebie 5/10. Tutaj śmiało mógłbym się pokusić o siódemkę z plusem, o ile nie 8 "na szynach". Żadne objawienie, ale solidna, rzemieślnicza robota.
-
Konsolowa Tęcza
Ja do poprzedniego weekendu sobie tak czasami pykałem, akurat wzięło mnie na polowanie na oryginały z szaraka (jak się możecie domyśleć, rynek w Polsce to dramat), aż nagle ni z gruchy ni z pietruchy w trakcie rozgrywki gierka przestaje mi się wczytywać. Restart konsoli i...płyta już nie rusza, silniczek jakby nie daje rady. Parę prób i błędów i raz się kręci lepiej, raz gorzej, ale prawie nic nie wczytuje, zatrzymuje się najpóźniej na ekranie z logiem PS. KURWA. Za parę miechów konsola by obchodziła 26 urodziny, trochę przeszła (głównie szwankowały porty na pady i memorki), od wielu lat miała problem z wczytaniem słabszych płytek, ale oryginały zawsze chodziły jak złoto. Pewnie mógłbym pobawić się w polowanie i kupić za jakieś śmieszne kwoty jakiegoś w miarę sprawnego PSXa/PSOne, ale kurde to nie to samo. Wolę iść w kierunku naprawy swojego. No zobaczymy.
-
PPE.pl - portal graczy
TY INCELU jak śmiesz nie przyjmować z radością daru, jakim jest oszpecona w stosunku do realnego odpowiednika postać w grze?! Pewnie hehe nigdy na żywo kobiety nie widziałeś. W prawdziwym świecie otaczają nas różnorodni ludzie, dlatego naturalnym jest, że w fikcyjnym będą tylko brzydcy, czego nie rozumiesz?
-
własnie ukonczyłem...
Donkey Kong Country: Tropical Freeze (Switch) Bynajmniej nie "właśnie", bo już parę dobrych tygodni, jeśli nie miesięcy temu. Jakoś nie mogłem się zebrać do podsumowania, może łudziłem się, że jeszcze wrócę do gry, będę coś tam masterował itd. Ale nie, nie zanosi się na to. To zresztą u mnie dosyć typowe w ostatnich latach, ale ciężko mi się zmusić do jakiejś mocnej wczutki w endgame, po tych, choćby symbolicznych, napisach końcowych. Może to kwestia braku czasu, może kwestia większej chęci na sprawdzanie następnych gierek. Tak czy siak, po postach chociażby w temacie dedykowanym na FPE wnioskuję, że niejeden fanatyk uznałby, że w sumie to nie powinienem tu się nawet wpisywać, skoro nie mam wszystkich puzzli, ukrytych leveli, czasówek itd. No ale kto by się tym przejmował. Co mogę powiedzieć jako wstrętny casual, który PO PROSTU skończył gierkę, starając się po drodze wycisnąć z niej jako takie maksimum? Że DKC:TF to świetna gra. Żeby nie powiedzieć "wspaniała". Kwintesencja funu, responsywności (no, może nie zawsze, pływanie patrzę na ciebie), mitycznego miodu i satysfakcji ze skakania po platformach. Wspaniale się prezentująca (i oczywiście płynniutka), z rewelacyjną muzyką, efektami dźwiękowymi, wszelkimi dżinglami towarzyszącymi zbieraniu fantów. Oczywiście to nadal "tylko" platformer 2D, więc siłą rzeczy to inny rodzaj głębi, niż choćby taka Odyseja Mariana, ale na jedno i drugie jest miejsce w branży, a przede wszystkim w moim sercu. Levele są pomysłowo zaprojektowane i ciągle czymś zaskakują. Gra w trybie "klasycznym" jest momentami mocno wymagająca i zwyczajnie frustrująca, głównie za sprawą dosyć odległych checkpointów i defaultowo niewielu szans na skuchę. Co prawda mamy sklepik, w którym możemy zaopatrzyć się w bardzo pomagające gadżety, ale jakoś tak wychodziło, że zazwyczaj byłem "pusty", zresztą same zakupy rozwiązane są w mało wygodny sposób. Ogólnie sporo tu niewygody, takiej wynikającej chyba bardziej z rodowodu i wieku gry, niż samego wyzwania. Ot choćby klasyka, czyli zbieranie znajdziek: po każdym zgonie musimy znajdować literki KONG od nowa. Ale już puzzle się "zapisują" i raz zebrane zostają z nami do końca. A propos: na każdym levelu są ukryte przejścia do planszy, gdzie musimy szybko pozbierać banany, za które dostajemy wspomniany puzzel. Nie zdążysz? Sorry Gregory, twórcy nie pozwolą ci tego powtórzyć, bo tak. No chyba, że z premedytacją (lub nie xD) od razu zginiesz, no to możesz powtórzyć to wyzwanie, przy okazji powtarzając 1/3 poziomu. No także mnie do masterowania skutecznie takimi patentami zniechęcono. Co tu więcej gadać, bawiłem się dobrze, ale z ciągłym poczuciem niedosytu. W dawnych czasach pewnie wyciskałbym to 100% klnąc przy tym jak szewc. Teraz już mi się zwyczajnie nie chce. Ale grą DKC: TF jest zacną i chętnie sprawdzę "Returns".
-
PS5 PROpremiera, preorder i ogólna szajba :]
Podsumowując, skoki jakości będą coraz mniejsze, duże gry będą wychodzić rzadziej i będą gorszej jakości, ale za to wszystko będzie droższe xD. A no i inflacja, która w krajach "zachodu" wynosi obecnie 2-3% i nawet skumulowana za ostatnie kilka pojebanych lat nie przekracza wg wskaźników 40-50 %, ma być uzasadnianiem wzrostów cen sprzętu o prawie 200% xD. Prawie jak warzywa w Biedronce po powrocie vatu na żywność. Tymczasem Sony i inni giganci co rok odnotowują rekordowe zyski. No ale wiadomo, tanio już było, płać robaku i jeszcze to sobie grzecznie zracjonalizuj.
-
PSX EXTREME 325
Tłusty, treściwy numer. Z racji dłuższego weekendu, mogłem sporo poczytać, choć i tak zostało mi jeszcze pewnie z pół pisma do skończenia. No ale napiszę coś póki mam trochę czasu i natchnienia. Jako że nie miałem wcześniej okazji (a to już chyba trzeci numer z nowej drukarni), to odniosę się jeszcze do papieru, już tak trochę dla samej zasady. No dla mnie zmiana jest na minus, już pomijając nawet mityczny zapach (teraz opary "nowości" utrzymują się może z jeden dzień). Całość po prostu sprawia wrażenie materiału gorszej jakości, cieńszego, chropowatego (to może kwestia gustu- ja nie lubię, przede wszystkim gdy mowa o okładce), a strony wyglądają, jakby nie zdążyły prawidłowo wyschnąć po wydrukowaniu, przez co są pofalowane. Wracając do samego numeru 325: sporo tematów mocno mi siadło, co nie w każdym miesiącu jest takie oczywiste. Król Lew, MGSV (w obu przypadkach troszkę brakowało mi bardziej osobistych refleksji autorów, bo przynajmniej dla mnie Król Lew 2019 to chamski, artystycznie bezsensowny skok na kasę, w każdym względzie słabszy od animowanej klasyki, a MGS V z punktu widzenia fana serii to po prostu fabularny balas i gameplay'owy pierdolnik) czy w końcu 3DO autorstwa niezawodnego Dżujo, sprawdziłem w pierwszej kolejności, oczywiście obok co bardziej interesujących mnie recek. Tutaj muszę niestety dodać, że mimo całej otoczki (okładka, wizyta u Bluberów), czuję, jakby temat gry numeru był mimo wszystko potraktowany troszkę po macoszemu, a mówię to jako czytelnik nie będący jakimś niesamowitym fanem SH2. Recka tylko na dwie strony i to jakby nie do końca wyczerpująca temat, brak jakiegoś standardowego w takich okolicznościach artykułu okołosilentowego (mam na myśli jakąś klasykę, choćby już wyświechtaną, ot historia serii/powstania tej konkretnej części, choć akurat ten temat był poruszany nie tak dawno, może lepiej było to zostawić na najnowszy numer?). Analogicznie z Astro Botem, choć wiem, że dla wielu to pewnie inna skala hajpu (dla mnie: wręcz przeciwnie). Nieraz wyrażałem swoją dezaprobatę wobec słynnych "recek na 1/3 strony", ale muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej trafia się tam coś, co wzbudza moje zainteresowanie i trafia do mitycznego backloga. Mowa o tytułach, o których pewnie nigdy "sam z siebie" bym nie usłyszał, albo puściłbym info o nich mimo uszu, ot niech będzie dla przykładu Evotinction czy The Plucky Squire z tego numeru. Coraz częściej kusi mnie też, żeby sięgać po co lepsze kąski recenzowane przez Muszyna w kąciku komiksowym. Niestety, opisywany w tym numerze "Wolverine. Broń X" jest już niedostępny poza portalami typu allegro, gdzie Janusze krzyczą sobie po 300-400 zł xD. Taka "ciekawostka". Poza tym: sporo reklam (co cieszy w kontekście korzyści dla wydawnictwa, ale trudno, żebym jako czytelnik był zadowolony z dwóch stron o jakichś okularach xD), mocno zaskakujące przeprosiny na początku (aż muszę wrócić do poprzedniego numeru, bo nie przypominam sobie żadnych kontrowersji w tym temacie). W temacie oprawy wizualnej muszę podbić jednego z przedmówców, te pionowe paski to nieporozumienie. No i jakoś wyjątkowo sporo baboli czysto językowych mi się rzuciło w oczy tym razem. No, to na razie tyle. Generalnie: fajny numer.
-
Konsolowa Tęcza
Ja nawet na 24 calowym monitorku Full HD nie mogę patrzeć na gry z PSXa odpalone na PS3, a co dopiero mówić o większych ekranach o wyższej rozdziałce natywnej. Do tego SH to gierka działająca w naprawdę niskiej rozdzielczości, z dużym ziarnem, także no generalnie grać się w ten sposób da, ale to jest psucie sobie wrażeń z przygody. Jak masz jakiś telewizor CRT, to podpinaj PS3 przez kabel RGB i osiągniesz najwyższą możliwą w przypadku retro jakość. Jak nie, no to trudno, emulacji nie polecę, bo te poprawki graficzne zabijają klimat jeszcze bardziej.
-
Konsolowa Tęcza
Co prawda grałem w to pierwszy raz jakoś na jesień (i to w wersji czarno-białej, bo nie miałem jeszcze kabla RGB xD), ale klimat był.
-
Nintendo Switch - temat główny
Tylko idąc tokiem rozumowania z Twojego posta, to jakby w 1999 z nimi jechali na ostro, to dziś nie byłoby emulatorów starych sprzętów, które "teraz są już spoko". Zresztą, kaman, mówimy o NIntendo, jedna rzecz to walka z piractwem, a druga to paranoja i totalne zacietrzewienie w ściganiu za tak absurdalne rzeczy, jak zalinkowane wcześniej "streamowanie emulowania". Żyjemy w czasach skrajnie mocnego prosperity wielkich korpo (w tym tych z "naszej" branży), które puchną coraz bardziej i robią coraz więcej, żeby nic im ze stołu nie spadło, a i tak niektórzy jeszcze drżą o ich losy. Mamy chyba najlepsze czasy w historii dla wydawców, dużych i małych, w kontekście "kupowania oryginałów": ludzie generalnie się wzbogacili, średnia wieku gracza rośnie (ergo-jest to osoba zarabiająca na hobby, a nie wyciągająca kieszonkowe na jedną grę miesięcznie, na dodatek podatny na łechtanie nostalgii wszelkiego rodzaju remasterami itd.), klient jest wygodny i nawet zapłaci więcej za cyfrówkę, byle mieć szybko i nie machać płytami. A branża i tak zmierza gdzie zmierza xD. To jak to jest, że w latach 90/00, gdzie piraciło pół Europy (nie mówiąc o reszcie świata, wbrew pozorom w USA piractwo też długo było mocne) mieliśmy złote czasy rozwoju gierek, wiele gatunków, kilka sequeli mega hitów na jednej generacji? Tak tak, wiem, wzrosły koszty produkcji (chuj że, że połowa tego to marketing xD). No taka dygresja już trochę poza meritum. Ten wpływ na kierunek rozwoju branży też mocno przeceniacie. Poza tym to broń obosieczna, bo na forumku z jednej strony kupuje się po trzy sztuki niszowej gierki "żeby twórcy zarobili i zrobili sequel" (xD) a z drugiej leci z podnietą po wyjebane cenowo w kosmos, bezsensowne edycje konsol albo limitki z cyfrowym OST i dostępem do gry tydzień wcześniej xD.
-
Konsolowa Tęcza
Jak ten balas miał premierę, to akurat skakałem sobie po twitchu i paru dosyć popularnych, choć nieznanych mi streamerów grało w tę abominację. To jest naprawdę aż tak złe. Poziom "woke gówna" wyjebany na takie poziomy, że jeszcze trochę i można by zacząć podejrzewać, że twórcy to trolle, które uderzyły w absurd i przesadę, żeby wyśmiać cały ten temat. Ale nie, to jest na serio. Jedynym pozytywem tego była beka i szydera, jaką mieli gracze/czat.
-
Metal Gear Solid Δ: Snake Eater
Jakoś gumowo to w ruchu wygląda, tzn. cutscenki, bo gameplay jak do tej pory mi się podobał. Pachnie takim typowym CGI, szczególnie mimika. No i Kojimbo jaki był to był, ale trailer wyreżyserować i podłożyć pasujący OST potrafił, to tutaj to straszne meh. Cóż, gra 10/10, która po prostu będzie prezentować się ładniej (w sensie "nowocześniej", bo strona artystyczna i ogólny vibe to już sprawa dyskusyjna; tak jak w przypadku TTSa mieliśmy przeskok generacji w stosunku do MGS1, a nie można powiedzieć że gra wygląda "lepiej"). Z jednej strony brzmi to jak must have, z drugiej ciężko mi się napalać. Trochę casus trylogii Crash/Spyro. Fajnie było sobie pograć "po nowemu", ale po latach i tak wolę wrócić do oryginałów.
-
Arcade Extreme
Magazynu jeszcze nie skończyłem, ale mogę już coś niecoś napisać. Generalnie, poza wspomnianym już papierem, warta pochwały jest oprawa graficzna i ogólny wygląd. W sumie nie mam się za bardzo do czego przyczepić, a w tej dziedzinie lubię to robić. Wszelkie teksty wspominkowo-historyczne, że tak to ujmę, czyta się dobrze i są dla mnie chyba najlepszym elementem pisma. Z drugiej strony barykady artykuły "techniczne" typu "zrób sobie automat", no nie moje klimaty. Artykuł o Muzeum Arcade (i dorzucony do Extrima bon zniżkowy ) motywuje mnie, żeby w końcu ruszyć dupsko i odwiedzić krakowską "filię", tym bardziej, że mam do niej całkiem blisko. Tylko wypada mieć wolny dzień, bo nie uśmiecha mi się spieszyć ze sprawdzaniem wszystkiego, znowuż w weekend pewnie jest najwięcej ludzi. No zobaczymy. Moje doświadczenie z salonami gier/arkejdami jest raczej niewielkie, ot jakoś nie było mi z nimi po drodze, a że w dosyć wczesnym wieku wszedłem w posiadanie takiej czy innej platformy do grania w domu, to wspominany nieraz w piśmie argument rodziców "przecież masz gry w domu", co by nie mówić, nie był bezpodstawny. W późniejszych latach natomiast zwyczajnie mnie ten temat nie jarał. Zdarzyło się oczywiście tu i ówdzie popykać na wakacjach/koloniach/zielonych szkołach, ale koniec końców najwięcej salonowych klasyków sprawdziłem za sprawą emulacji (głównie Neo Geo). I tutaj mogę przejść płynnie do mojego największego zarzutu wobec Arcade Extreme: dobór tytułów do recek. Przyjęta i uczciwie przedstawiona we "wstępniaku" zasada, że "stawiamy na ultra klasykę i odpuszczamy przeruchane tytuły konwertowane później na nowsze konsole" (parafrazując), mnie nie przekonała. Wiadomo, może to być kwestia wieku i doświadczenia, ale w efekcie Arcade Extreme ma strasznie boomerski zestaw zrecenzowanych tytułów. Ja rozumiem, że w Polsce długo było zapóźnienie w temacie dostępnego sprzętu, no ale gdzie Moon Patrol, a gdzie choćby Tekken 2/3/TTT (przy okazji których można by zrobić jakiś fajny art o różnicach między wersjami arcade a domowymi, bo tych było sporo)? Spośród w miarę "nowożytnych" tytułów trafił się Mortal, Street Fighter i parę innych, a tak to prehistoria. No i sporo gierek zasługujących na większą formę trafiło tylko do zestawień (na czele z klasycznymi beat'em-upami). Pozostając przy zestawieniach, muszę podbić słowa przedmówcy. Tekst, a właściwie lista celowniczków, jest strasznie mizerny. Ilość zamiast jakości, czułem się jakbym czytał te mityczne, giełdowe opisy gier: "chodzisz kowbojem i strzelasz". Do tego małe grafiki i efekt jest ogólnie słaby. Muszę za to pochwalić NRGeeka (a może korektę?), bo w porównaniu do jego tragicznie napisanych artykułów z Dreamcast Extreme, tutaj poziom jest o wiele lepszy i da się to czytać bez bólu. Co do Emi i wpychania jej czytelnikowi nawet, jeśli nie zdecydował się na wydanie limitowane pisma...cóż, powiem tylko delikatnie, że jest to marnowanie miejsca i chyba miał miejsce jakiś układ "promocyjny", bo inaczej tego nie mogę wytłumaczyć. Także ogólnie jest spoko, tyle, że po prostu nie do końca moja tematyka. Gdybym miał głosować w hipotetycznej ankiecie "jaką tematykę kolejnego wydania specjalnego sobie życzysz?", to pewnie arcade byłoby gdzieś na szarym końcu. No ale to nadal Extrim, czyta się z grubsza dobrze, a i dowiedzieć się czegoś nowego można.