Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 151
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Doom: Eternal (PS4) Jak wspominałem przy okazji poprzedniej części, długo mi było nie po drodze z tą marką, jednak prequel okazał się na tyle dobry, że sięgnąłem (bez specjalnego pośpiechu, bo minął mniej więcej rok) po drugą część. No i cóż, trzon pozostaje tak samo zajebisty, więc generalnie można by powiedzieć, że "nie dało się tego popsuć", i w sumie tak jest, choć pewne zastrzeżenia mam. W zasadzie to jeden, podstawowy zarzut: rozwleczenie gry w końcówce i nasranie kill roomami z niekończącymi się hordami przeciwników. O ile dobrze pamiętam, to podobną wadę miała "jedynka". Co za dużo to i świnie nie zeżre i niestety od dominującego przez jakieś 3/4 gry uczucia "ale zajebiście, chcę więcej" w pewnym momencie doszło do "no dobra, niech to się kończy". Smaczku dodaje dosyć wysoki w domyślnym trybie poziom trudności (choć ogólnie oceniam całościowe wyzwanie jako dobrze wyważone) i długie starcia z ostatnimi bossami. Poza tym? Doom jak to Doom, rozwałka na wysokim poziomie, mięsiste strzelanie, szybkie tempo, adrenalina, ostra muzyka i wręcz instynktowne działanie. Movement jest mega responsywny. Ukończenie każdego starcia daje mocną satysfakcję. Z jednej strony momentami jest trudnawo, z drugiej cały czas czujemy, że to my tu rządzimy i rozstawiamy piekielne pomioty po kątach. Niestety niekiedy w to wszystko wkradał się chaos, szczególnie w momentach, kiedy nie miałem już zupełnie czasu na myślenie, bo przeciwników dużo, a HP coraz mniej. Dlatego też czasami w ferworze walki zapominałem o niektórych ruchach i opcjach z naprawdę rozbudowanej listy (a to miotacz płomieni, a to dwa różne granaty, a to miecz, a to piącha, a to piła, do tego całe kółko broni, każda z dwiema opcjonalnymi, zmiennymi nakładkami itd.). Co do broni to i tak korzystałem regularnie może z połowy, tradycyjnie efektywność wzięła górę nad efektownością (tu patrzę na shotguna z łańcuchem). Prezentuje się i brzmi to wszystko świetnie (60 klateczek, bardzo ładna grafa), na dodatek mamy tu większą niż poprzednio różnorodność miejscówek (moi faworyci to "poziom zimowy" i Urdak ze specyficzną, jakże odmienną od reszty atmosferą) , co wyszło grze bardzo na plus. Lore z grubsza zlewałem, w sumie zupełnie mnie nie interesowało, natomiast znajdźki, sekrety i inne cuda, tak jak poprzednio, mocno zachęcają do eksploracji, która sama w sobie jest dużym i ważnym elementem tożsamości gry i mocno przypadła mi do gustu. No także świetny tytuł, idealny na sesje "po jednej misji", gdzie taka misja potrafi trwać 2-3 h. Całość w moim przypadku szacuję na jakieś 12-15h, ale jak wspomniałem, ostatnie godziny już mnie męczyły. Dla tych, którym kampania nie starczy, jest oczywiście sporo dodatkowego contentu, na czele z multi, którego jednak nie sprawdzałem.
  2. To teraz ja trochę ponarzekam, ale myślę, że "ojciec chrzestny" tego wydania przyjmie to na klatę, jako że sam lubi pomarudzić. Magazyn mam od premiery, ale pochłaniałem go jakoś powoli i na raty, częściowo dlatego, że w pierwszej kolejności nadrabiałem otrzymaną w ten sam dzień edycję dedykowaną Pegasusowi, a częściowo po prostu aż tak mnie nie wciągnął, na co wpływ miała również forma całokształtu. No niestety, pod względem estetycznym jest po prostu słabo, i tutaj zestawienie z przeglądanym na świeżo Pegasus Extremem jedynie pogłębiło te odczucia. Po pierwsze, te nieszczęsne screeny, a konkretnie ich rozmiary. Argument o przejrzystości miałby sens, gdybyśmy mówili o grach w wyższej rozdziałce. Tutaj wypada to po prostu paskudnie. Z drugiej strony mamy sporo zdjęć (chyba głównie z materiałów wideo), na których prawie nic nie widać, bo są tak ciemne i rozmazane. Na dodatek skład jest jakiś taki bez ładu i, nomen omen, składu. Może to jakaś awangarda, ale dla mnie tytuł gry/artykułu wrzucony na drugiej stronie tekstu jest co najmniej dezorientujący. Czcionka i układ przypomina złote (niestety, nie ze względu na oprawę) lata PE w okolicach 2001-2002. Biorę pod uwagę, że był to celowy wybór, mający nadać całości oldschoolowy sznyt (a może nie xD?), ale no niestety do mnie to nie trafiło. Brak też konsekwencji w temacie "oceniaczki": w jednych reckach jest osobne podsumowanie, w innych nie, czasem są plusy i minusy, a czasem ich nie ma. Nie wiem też do końca, jak ocenić "Forumki" (abstrahując oczywiście od tego, że ich obecność sama w sobie jest plusem), z jednej strony wklejenie screenshotów bezpośrednio z forum wydaje się strasznym pójściem na łatwiznę, z drugiej taka forma ma swój urok. Wisienką na torcie jest nie najlepszy papier i nieładnie pachnąca farba. Ja rozumiem, że całość powstaje w realiach "od maniaków dla maniaków", że mimo wszystko przedsięwzięcie jest niszowe, ale koniec końców to edycja specjalna poważnego pisma, za bądź co bądź sensowną cenę, więc pewien poziom moim zdaniem powinien być zachowany. Co do wyboru tematów, to generalnie nie mam się do czego przyczepić, no może oczekiwałem troszkę więcej/inaczej opisanego tła historycznego/żywota Segi Saturn, trochę w stylu bardziej ogólnie podchodzących do tematu felietonów o sprzętach retro, jakie można spotkać choćby w PE. Tutaj miałem wrażenie, że taką rolę ma tylko jedna strona od Mazziego ("Ohayo Saturn"). Poza tym brakło mi recek kilku głośnych, multiplatformowych tytułów typu Resident Evil czy Tomb Rider, które może i są mocniej kojarzone z szarakiem, ale taki kontekst porównania z dominującą na rynku platformą mógłby być ciekawy. Wiadomo, że wszystkiego nie da się wcisnąć do pisma, ale ja po prostu wolałbym więcej, a krócej. I tu znowu nawiążę do "konkurencji", czyli Pegasus Extreme, gdzie taka forma sprawdziła się idealnie. Nie mówię, że powinno to wyglądać identycznie, ale ogólne założenie było wg mnie trafne. Osobny akapit na poziom "techniczny" tekstów. Niestety efekt końcowy wygląda w wielu miejscach tak, jakby korekty nie było lub była mocno przemęczona. Baboli jest pełno. No i sorry, ale muszę na to zwrócić uwagi: w tekstach Konsolite często jest coś nie tak z szykiem zdania, cierpią też na sporo powtórzeń. W rezultacie czyta się to, że tak powiem, niewygodnie. Także no ja jestem trochę zawiedziony efektem końcowym, który sprawia wrażenie zrobionego w mocnym pośpiechu. Mimo powyższych wad większość tekstów czytałem z zaciekawieniem, tym bardziej, że Saturn to dla mnie dosyć enigmatyczny sprzęt, z którym praktycznie nie miałem do czynienia, a okres jego żywota to interesujący czas dla branży. Wyróżnienie dla Piechoty (standardowo-klasa) oraz Dżuja. No i dla redaktora prowadzącego, za ogarnięcie przedsięwzięcia i zapewne masę pracy, organizacyjnej jak i twórczej (widoczną choćby w ilości tekstów jego autorstwa). Może więcej czasu albo większa dywersyfikacja zadań wpłynęłyby na całość pozytywnie.
  3. Wczoraj w Empiku dorwałem, także sukces (żeby nie było, że piszę tylko jak numer jest spóźniony). Na razie przewertowałem na szybko i przeczytałem najbardziej interesujące mnie tematy. MGS: poprawny, choć pozostawia trochę niedosytu, mam wrażenie, że zabrakło bardziej osobistego spojrzenia, być może autor nawet nie grał w TTS, co z punktu widzenia tekstu nie jest problemem samo w sobie; z innej beczki tradycyjnie muszę się dowalić do elementów wizualnych, mianowicie artu w podłej jakości wrzuconego na początku. Aha, props za okładkę, bodajże najładniejsza w tym roku.
  4. Zamówiłem sobie i otrzymałem niedawno ten numer specjalny razem z Saturnem Extreme, bo przy premierze go odpuściłem (ot Pegaza nigdy nie miałem i jakąś potężnym uczuciem do niego nie pałam, jak zresztą generalnie do ery 8 bitów), ale po jakimś czasie uznałem, że to jednak błąd, choćby dlatego, że takie edycje specjalne to wartość sama w sobie, a przecież zawsze coś do poczytania się w środku znajdzie. No i po lekturze może połowy (i przewertowaniu całości) magazynu mogę powiedzieć tylko, że wyszło świetnie. Począwszy od szaty graficznej (ogólna estetyka), przez ogólny pomysł na to, jak pisać o gierkach (mniejsze i większe recki zestawu tytułów niekoniecznie stricte najlepszych na NESie, ale znanych i lubianych przez polskich graczy), aż po publicystykę i wspomnienia. Nawet potencjalnie niezbyt interesujący mnie art o scenie okazał się lekki w czytaniu. Zwyczajnie sięgam sobie po pismo i wciąga mnie prawie każdy jego fragment, a ostatnimi miesiącami ciężko było o takie zjawisko. Super.
  5. Olli Olli World Kolejny tytuł z Plusa, za którego wziąłem się spontanicznie z braku pomysłu/chęci/dostępu do czegoś z "poważnego" backlogu. No i bawiłem się całkiem dobrze. Co prawda ta wylewająca się litrami indie-hipsterska otoczka na początku trochę mnie mierziła, a humor jest dosyć specyficzny (choć ma swoje momenty, notabene tłumaczenie PL całkiem zgrabne, z niezłymi nawiązaniami do naszej popkultury czy ogólnie motywów językowych) ale grunt, że fundament zabawy jest elegancki. A o co chodzi? No jeździmy na desce, robimy triki i pokonujemy przeszkody. Jest tu cały klasyczny zestaw, od grindowania, przez flipy i graby, po manuale i różne ich wariacje. Mamy świat złożony z kilku "wysp", a na każdej kilkanaście leveli (w tym samouczki oraz różne bonusowe wyzwania), w których podstawowym i najważniejszym zadaniem jest dojechać ze startu do mety. Nie jest to (szczególnie w dalszej części gry) takie proste, bo gra łączy skejtowanie ze swego rodzaju platformówką. Całość jest mocno skillowa, odbywa się w dużym tempie i wymaga szybkiego reagowania na zmiany np. podłoża. Gra rozkręca się powoli i pozwala nam opanować najważniejsze zasady i ruchy, ale i tak nawet po paru godzinach zdarzyło mi się zareagować w jakiejś przypałowej sytuacji instynktownie, wciskając klawisze tak, jak w serii THPS, (co w ogóle jest u mnie standardem w przypadku ogrywania jakichkolwiek gier skejterskich, lata katowania Tony'ego robi swoje). Momentami zasuwamy tak szybko, a przeszkód jest tak dużo, że działamy już praktycznie odruchowo, w "transie". Ewentualny "zgon" sprawia, że niemal natychmiast ruszamy od nowa. Ot takie trochę Hotline Miami. Ma to swój urok, choć porażki potrafią zaboleć, kiedy checkpoint był kawałek levelu wstecz, a chcieliśmy zaliczyć wyzwanie wymagające przejazdu bez skuchy. No właśnie, bo poza wspomnianym już przejechaniem etapu, najwięcej zabawy zapewnia odhaczanie obecnych na każdym z nich challange'y. Niestety, na dalszych poziomach (jakoś w okolicy przedostatniej wyspy) warunki do spełnienia robią się już dosyć abstrakcyjne, a same levele są przesadnie pogmatwane, wręcz nieczytelne. Osobiście w końcówce gry już leciałem "na pałę", byle do końca, choć gameplay niezmiennie satysfakcjonował i kiedy opanuje się już co ciekawsze ruchy, to można łapać naprawdę fajne flow i trzaskać grube kombosy. Ogólnie polecam każdemu, kto lubi śmiganie na desce i ma ochotę na konkretne, "czyste" granie, stanowiące momentami spore wyzwanie.
  6. No właśnie z tym się nie zgadzam, bo po prostu tak nie jest, a takie stawianie sprawy zamyka jakąkolwiek polemikę. Abstrahując już od dyskusyjnego geniuszu, MGSy 1-3 to moje gry życia, 4 to już spadek formy pod każdym względem, ale nadal ma to coś, nawet jeśli wypada to często kiczowato lub nawet żałośnie, części "poboczne" lubię, ale MGS V (a później też DS) to zupełnie inny świat. I trzeba bardzo mocno "mrużyć oczy", żeby tego nie widzieć. I fundamenty gameplay'u mogą sobie być najlepsze na świecie (przecież sam cenię skradanie w PP i- do czasu- wycieczki w DS), ale jak dla mnie (i nie tylko, co widać po opiniach graczy, o fandomie, który Phantom Painem wręcz gardzi, nie mówiąc) wrażenie końcowe psuje masa innych problemów, na czele z wybitnie nieudanym (i w ogóle nie pasującym w tej formie) otwartym światem i niesamowitym rozwleczeniem obu wspomnianych tytułów. A to, co się wyprawia w temacie scenariuszy, to temat na osobną dyskusję. Ja swoje już o ostatnich dziełach Kojimbo napisałem, czy to tu, czy w dedykowanych tematach, więc nie będę się rozwodził. Dla mnie facet jako scenarzysta jest skompromitowany już od dłuższego czasu. Nie lubię wpadać w podniosłe tony gdy mowa o gierkach, bo to "tylko zabawa", ale tego, co zrobił z MGS V, zarówno (a może przede wszystkim) w kontekście fabuły, jak i pomysłów na całokształt zabawy, nie wybaczę. Dziwię się, że niektórzy nabierają się jeszcze na jego rzekomy "geniusz". Owszem, jego gry wyróżniają się na tle tych mitycznych "mainstreamowych" tytułów (ale czy w dzisiejszych czasach, mając do dyspozycji tak wiele mniejszych, oryginalnych, niezależnych gier, nie jest to też już trochę nieaktualne?) i za to zawsze props, cenię ogólny production value, dopracowanie w najdrobniejszych szczegółach, oprawę i obecność różnych ciekawych rozwiązań, koniec końców nie bez powodu uważam oba wspomniane tu tytuły po prostu za dobre gry, ale Kojima paradoksalnie miesza tą oryginalność z najgorszymi kliszami gier AAA minionej i obecnej generacji, czyli obesranym open worldem z milionem znajdziek i pobocznych misji, craftingiem, bezsensownymi elementami "rpg" i rozpychając do 50-60 h przygodę mogącą śmiało się zmieścić w 1/3 tego czasu. Do tego fetyszyzacja Hollywoodzkich nazwisk i pompowanie budżetu angażami, które w sumie nie są żadną wartością dodaną (z memicznym już wręcz występem Kefira jako Big Bossa). Niespełniony twórca filmowy, ale do pewnego czasu nie przekraczał pewnej granicy i w ramach konwencji było to zjadliwe. Obecnie już stało się po prostu męczące.
  7. Mnie bawi powtarzający się czasem w kontekście DS tekst "żeby siadło, trzeba po prostu lubić styl Kojimy". Gdzie "styl Kojimy" jakoś od MGS V to zupełnie co innego, niż "styl Kojimy" w trakcie poprzedzających ostatniego MGSa ~15 lat. I nieprzypadkowo dwie ostatnie jego gry to największe grafomaństwo i najwięcej rozmydlonego gameplay'u w OTWARTYM ŚWIECIE. Szkoda.
  8. Skill skillem, ale chyba zapominacie o wybornym trofeum za obejrzenie wszystkich retrospekcji (tak, chodzi również o te "zaśnieżone" screeny z poprzednich części, które pojawiają się, jak w odpowiednich momentach cut scenek wciskamy któryś button, w praktyce trzeba go spamować i modlić się, żeby wszystko "zaliczyło"), które wymaga w praktyce obejrzenia większości scenek z poradnikiem "na kolanach", a o tym, czy coś pominąłeś dowiadujesz się na koniec gry, i wtedy czeka Cię powtórka całości, bo nigdzie nie masz pokazane, które zaliczyłeś, a które nie xD. Jebane gówno. Poza tym wszystkie piosenki w iPodzie (ergo-zaliczenie gierki kilka razy na najróżniejsze dziwne sposoby, w tym oczywiście na Big Boss Extreme, co samo w sobie jest momentami koszmarem) i w efekcie platyna w MGS4 jest nie bez powodu legendarna. Co do remake'u, to pierwsze, co mi się nasunęło na myśl, to że zapowiada się raczej typowy jak na dzisiejsze czasy, bezpieczny i w sumie bezjajeczny twór. Ładna graficzka, uaktualnienie standardów sterowania, ekwipunku itd. i pewnie pozostawienie oryginalnych fundamentów zabawy, z lekkimi zmianami. Wiadomo, że to jedna z gier życia, więc jeśli tego nie skiepszczą, to i tak pozycja obowiązkowa, ale jakoś nie napalam się specjalnie mocno. Mimo wszystko bardziej by mnie ruszyła zapowiedź remake'u jedynki.
  9. Chciałem pograć online w gry od EA i oczywiście trzeba mieć jakieś ich zjebane konto. Parę lat wstecz założyłem je, żeby w ogóle odpalić któryś z ich jakże zacnych tytułów no i zlałem temat, bo grałem tylko w singla i elo. Okazuje się, że to konto zostało przypisane na stałe do mojego PSN id, ale od tamtej pory e-mail został przez nich dezaktywowany i generalnie jestem w jakimś limbo, bo z jednej strony nie mogę przypisać do konsoli nowego konta EA, ale jednocześnie nie mogę się zalogować na stare, bo mail został przez nich usunięty z systemu xD. Przeglądnąłem cały ich dział pomocy i w sumie nie ma żadnej metody, pozostaje kontakt na żywo z konsultantem. Zanim się na to zdecyduję (i będzie mi się chciało), to zapytam tu: miał ktoś takie przejścia? Pewnie marna szansa, ale spróbować można. Edit: załatwione z service deskiem.
  10. Dostaniesz, ale to co się dzieje z cenami w "poważnych" sieciówkach to jest iksde. Przez tydzień cena X, z dnia na dzień cena X+1500 zł, za tydzień "promocja" 500 zł niżej, za dwa tygodnie 1000 zł w dół, raz na miesiąc akcja typu "kup z konsolą i TV wyjdzie cię tyle, ile miesiąc temu bez konsoli" itd.
  11. No niestety muszę podbić przedmówców. LOLa znam z trzech pierwszych numerów, więc samo opisanie, czym był projekt i co trafiało do magazynu, nie było dla mnie specjalnie interesujące. Jasne, pewnie sporo czytelników nie trzymało tego "spin-offa" w ręce, ba, nawet nie wiedziało o jego istnieniu, no ale z mojej perspektywy tak to wygląda. Tym bardziej, że projekt umarł dosyć szybko, a osobistości w niego zaangażowane były mocno "kolorowe", więc śmiało można założyć, że za kulisami bywało ciekawie. Choć biorę oczywiście pod uwagę, że nie wszystko można/wypada opisywać, nawet po latach. No i szkoda mi się zrobiło, że nie nabyłem wówczas numerów 4 i 5, nawet nie wiedziałem, że tyle ich było. Koniec końców, dzięki za ten powrót do przeszłości i liczę na podobny dotyczący Maniaka.
  12. Sackboy: Wielka Przygoda Czyli "perełka z Plusa". Pierwsza gra z abonamentu, którą skończyłem od momentu jego zakupu prawie pół roku temu, co samo w sobie jest chyba wymowne. Sięgnąłem po Sackboy'a z braku laku, żadnego LBP dotąd nie ukończyłem, ale dochodziły mnie słuchy, że Wielka Przygoda to odejście od klasycznej formuły i obranie kierunku bardziej standardowej platformówki, co dla mnie było zdecydowanym plusem. Początki były takie sobie, gierka wydawała mi się straasznie dziecinna, i bynajmniej nie chodzi o sam design postaci i świata. Urokliwa i relaksująca, ale banalna i monotonna. No ale ów urok i odprężający charakter mnie przyciągnęły (naprawdę przyjemnie było po całym tygodniu, nawet będąc już lekko sennym, pobiegać sobie po takim kolorowym świecie z przyjemnymi rytmami w tle, bez większej spiny), a później okazało się, że jest coraz lepiej i gra z czasem pokazuje "pazur". Wraz z postępem rośnie poziom wyzwania, pojawiają się fajne "skillowe" challenge na czas (powodzenia każdemu, kto podchodzi do ostatniego z nich na złoto), nowe umiejętności/gadżety, a każdy poziom oferuje sporo sekretów i opcji wymaksowania, co też zaczęło mnie motywować do trochę "poważniejszego" grania. Co do samego feelingu poruszania się, to jest zadowalający. Sterowanie jest responsywne, skok nie taki "balonowaty", jak w LBP (na tyle, na ile pamiętam z krótkiego kontaktu z pierwszą częścią), do tego "dash", roll i możemy już sklejać całkiem niezłe akcje xD. Poziomy są raczej liniowe (z odnogami kryjącymi różne niespodzianki), mamy dojść do finiszu, po drodze pokonując przeszkody i różne tałatajstwo (które potrafi czasem zajść za skórę). Urozmaiceń jest sporo, ale nie ma sensu ich tutaj wymieniać. Klasyczna platformówka, i dobrze. Robotę robi też (a może przede wszystkim) multi. Mamy tutaj typowy coop na wspólnym ekranie (ja grałem online, ale można też kanapowo), przy czym tylko część etapów w każdym świecie jest stworzonych stricte pod ten tryb i nie da się ich ukończyć samemu. Najpierw bawiłem się chwilę z randomami (hostując rozgrywkę trzeba czekać kilka-kilkanaście minut, aż znajdzie się chętny, ale połączenie odbywa się w płynny sposób i gracz może do nas dołączyć nawet w trakcie przechodzenia levelu, w miejscu respawna/checkpointu), no i różnie bywało (mniej lub bardziej ogarnięci). Później wciągnąłem do zabawy kumpla i tu już zrobiło się całkiem klawo. Ogólnie online przez ostatnie parę lat praktycznie dla mnie nie istniał, więc poczułem trochę tej dawnej frajdy ze wspólnego szpilania i pierdolenia głupot przez mikrofon. A opisywany tytuł ewidentnie pasuje do takiego wesołego grania. Dużym plusem jest oprawa i cała otoczka. Wizualnie jest cymesik (do tego płynnie, obstawiam 40-60 fps na zwykłej PS4, niestety czasem z dropami), kolorowo, z wieloma fajnymi efektami, zwyczajnie miło się patrzy na ten świat, na dodatek pomysłowo zaprojektowany. No i nie da się nie ulec urokowi tytułowego szmaciaka. Do tego dochodzi świetna muzyka (zarówno oryginalny soundtrack, jak i licencjonowane kawałki, ale najciekawsze jest połączenie jednego z drugim, mianowicie "orkiestrowe" aranżacje popowych hitów, super, na dodatek tempo i zmiana "zwrotek" dostosowuje się do postępów na ekranie) i w rezultacie otrzymałem to specyficzne "coś", co uwielbiam w grach. Niekoniecznie musi to być potężny hit, poważna przygoda czy dopracowany do perfekcji gameplay. Ale odpowiednie połączenie pewnych elementów sprawia, że taki niepozorny, śmieszny Sackboy będzie przeze mnie bardzo miło wspominany. No i kto wie, może nawet sięgnę po platynę. Ogólnie polecam.
  13. Donald Duck: Quack Attack (PSX/PS3) Czasem mówi się o niektórych grach, że są "dla dzieci", a w praktyce również stary pryk może się przy nich dobrze bawić i mieć jakieś wyzwanie (wszelkie Crashe, Ratchety, Mariany etc.). W tym akurat przypadku zaszeregowanie do tej kategorii jest jak najbardziej dosłowne i na miejscu. Przygody Donalda to gra króciutka (2-2,5h), raczej łatwa (dosłownie kilka momentów wymagających powtórki/lekko frustrujących, głównie przy bossach, których ataków trzeba w iście oldschoolowym stylu uczyć na pamięć metodą prób i błędów) i w samych założeniach zwyczajnie prosta, żeby nie powiedzieć prostacka. Kaczor dysponuje niewielką liczbą ruchów, levele to w zasadzie cały czas to samo, tylko w innej scenerii (tzw. 2,5D, parcie w jednym kierunku korytarzem, skakanie po platformach i głowach przeciwników, zbieranie różnych pierdół), z urozmaiceniem w postaci levelu "uciekanego" (ala seria Crash) i oczywiście walką z bossem w każdym świecie. Tych jest 4, na każdym 5 lvl plus szef. Prezencja nawet jak na 2000 rok jest mocno przeciętna (aliasing, proste obiekty, niezbyt ładne tekstury), a muzyki, z racji na biedny repertuar (dosłownie kilka utworów, przy czym "motyw przewodni" pojawia się co chwilę) pochwalić nie sposób. Całość jest dosyć koślawa i trochę drewniana, ale generalnie responsywność jest zadowalająca więc, co najważniejsze, z grubsza da się grać bezboleśnie, mimo archaizmów. Jedynie skok czasem mi nie do końca wchodził, ale tu już nie jestem pewien, czy to nie wina pada. No także co tu więcej dodać xD. Podróż ponad dwie dekady wstecz do tytułu, który w sumie już wtedy nie bardzo mnie interesował (nie pomagały recki), mimo, że w czasie jego premiery byłem jeszcze czytelnikiem Kaczora Donalda i postać bardzo lubiłem. Trzecia liga platformówek na PSX, jadąca czysto na licencji, a i tej zbytnio nie wykorzystuje (dosłownie kilka znajomych "twarzy", fabułka pretekstowa, z dwoma FMV jako intro i outro). Jak już napisałem, mimo wszystko da się grać i nawet odczuwać pewną frajdę, ot gierka do szybkiego "przelecenia" w momencie najścia nostalgicznego głodu za retro, a całość z racji na tytułowego bohatera i jego "uniwersum" ma sporo uroku. A że lubię co jakiś czas sobie zrobić taką sesję, to generalnie jestem kontent.
  14. kotlet_schabowy

    Better Call Saul

    W końcu nadrobiłem ostatni sezon (aż się zdziwiłem, że to już prawie rok od zakończenia, czekałem na sprzyjające okoliczności i generalnie nabranie "smaku" na taki serial, no ale grunt, że nie trafiłem na żaden spoiler). Cóż, nigdy nie byłem zwolennikiem oglądania na bieżąco (jeśli można tak to nazwać, bo i tak zawsze czekam na zakończenie całego sezonu), bo potem efekt jest taki jak teraz, mianowicie nie pamiętam z poprzednich serii prawie nic poza najważniejszymi wydarzeniami, a nie oszukujmy się, żadne recapy nie zastąpią oglądania ciągiem. Z drugiej strony trudno w takim 2015 usiąść sobie z postanowieniem "dobra, czekam teraz 5/7/10 lat i obejrzę całość". No generalnie nie ma dobrego rozwiązania. A co z samym finałem BCS, który to serial całościowo, uważam za świetny, jeden z najlepszych seriali ostatniej dekady? W sumie lekko mnie zawiódł. Może to wynik nastawienia, które wynikało z dotychczasowego poziomu, może trochę ogólny spadek zajawki na uniwersum i wybicie się z niego, ale sądzę, że sporo w tym zasługi po prostu scenariusza i niektórych wątków. Samo zakończenie mi się niezbyt spodobało, przekaz jest oczywisty, ale jakoś mi nie pasuje do Saula/Jimmiego, a subiektywnie po prostu nie łykam w popkulturze (bo to przecież nic oryginalnego) motywu Poza tym to stary, dobry BCS, choć jakby trochę "cięższy" jeśli chodzi o atmosferę, co nie dziwi. Cameo znanych bohaterów przyjąłem bez większego entuzjazmu, no fajnie zobaczyć, ale w sumie tyle. Dobrze, że już tego nie ciągną i odeszli z klasą, tak jak zresztą było z Breaking Bad.
  15. Mi pamięć figle płatała i wydawało mi się, że właśnie Saturna oferowali jako nagrodę w krzyżówkach (być może w jakichś konkursach się przewinął w historii pisma). Chociaż co by nie mówić, Mega Drive jak na tamte lata to też nie lada gratka (przypominam, że niewiele wcześniej jako "nowość" widywało się reklamy Pegasusa). Cóż, jak kilku przedmówców, także i ja o czymś takim, jak Sega Saturn dowiedziałem się z reklam w Kaczorze Donaldzie. Nie powiem, działały na wyobraźnię, szczególnie takie arty, jak wrzucony powyżej. Koniec końców, jedyny faktyczny kontakt z tą konsolą miałem na standzie w jednym ze świeżo wybudowanych w Krakowie HIPERMARKETÓW (prawdopodobnie Hit, więc okolice 1997), gdzie odpalona była któraś część Virtua Cop. No grało się fajnie, ale nie było to nic, co by mnie zwaliło z nóg (w przeciwieństwie do chociażby Mario 64, również prezentowanego w tamtym miejscu). No także SS to dla mnie zawsze był nieco tajemniczy sprzęt z niewykorzystanym potencjałem. W późniejszych latach miałem moment, kiedy rozważałem zrobienie sobie kolekcji najciekawszych retro sprzętów i nadrobienie najlepszych tytułów na nie, no ale nie pykło, czego trochę żałuję, szczególnie patrząc na dzisiejsze ceny.
  16. Powiedzcie, jak to jest z tym graniem w 30 fps na OLED, faktycznie mocniej rzuca się w oczy i drażni w porównaniu do paneli innego rodzaju, jak to niektórzy opisują na necie? I drugie pytanie: jak na takim sprzęcie (czy w ogóle jakimkolwiek TV 4K) wyglądają treści w FHD? Wiadomo, zależy, czy filmy, czy gry, poza tym telewizory mają multum opcji, którymi można kombinować i coś poprawić, dużo zależy też od odległości, no ale tak ogólnie ujmując sprawę. No chyba, że nikt tu nie kala swojego oledzika tak mizernymi treściami.
  17. Tak to nie ma co rozkminiać, abstrahując od inflacji, dzisiaj jest dzisiaj i fakty są takie, że od początku roku ten TV nie zszedł poniżej 4k (pojedynczy strzał, był w tym temacie), a w sensownych sklepach od dłuższego czasu trzyma cenę 4,5-5k (przy czym te górne widełki to oczywiście w chuj zawyżone). Czysto teoretycznie gdyby spieniężyć takie PS5, to sam TV wyjdzie poniżej 4k, ale czy faktycznie na rynku jest takie ssanie, żeby szybko i bezproblemowo opylić konsolę za ponad 2k? Najlepiej, jak ktoś faktycznie jest na kupnie konsoli, to wtedy nic tylko brać. Osobiście nie jestem na nią napalony, nastawiałem się raczej na śledzenie newsów dotyczących ewentualnej Slimki/Pro i może kupno na koniec roku, ale trochę kusi, bo w sumie nawet jak nie sprzedam, to i tak wyjdzie dobrze. Jakby nie mogli sensownej ceny zrobić po prostu na panel, wszędzie te bundle.
  18. kotlet_schabowy

    The Last of Us Part II

    Końcówka w >>> niekończąca się "przygoda" na wyspie. Tak czy siak gra o jakieś 10 godzin za długa.
  19. UnMetal (PS4) Niby indie, niby pixelart, a czułem się niemal jakbym grał w "dużą" gierkę. Dla niewtajemniczonych: UnMetal to pastisz serii MG/MGS, pod względem gameplay'owo-wizualnym czerpie ze starych części w 2D, natomiast w temacie dialogów (i voice actingu xD), różnych rozwiązań fabularnych, postaci czy bossów dostajemy szereg nawiązań i kpin z motywów znanych z całej serii. No nie powiem, parę razy mocniej prychnąłem, rzadko mam do czynienia z tego typu klimatami, ogólnie atmosfera jest luźna i bekowa, choć może to uśpić naszą czujność, kiedy nagle na pełnej wjeżdża boss, który nas upadla i do pokonania go potrzeba wielu powtórek. Tak, to jedna z tych gier z "nierównym poziomem trudności", gdzie ~90% przygody to stosunkowo luźna zabawa (niby skradanie, ale jednak mocno arcade, z fajnym feelingiem obijania strażników), parę momentów wymaga pomyślenia/zerknięcia w opis (niestety czasami rozwiązanie jest mocno z dupy i mało intuicyjne) no i są te nieszczęsne walki z bossami, gdzie w sumie niemal każda wymaga przynajmniej kilku powtórek, "staroszkolnego" rozkminiania metodą prób i błędów i, przynajmniej w moim przypadku, sporej ilości rzuconego mięsa. No a jak się w ogóle gra? W skrócie, poruszamy się po bazie/dżungli, znajdujemy różne przedmioty (w tym klasyczne karty magnetyczne) pozwalające nam iść dalej/pozbywać się przeciwników w alternatywny sposób (mimo wszystko rządzi zwykła piącha, tym bardziej, że mamy tutaj motyw "nie zabijania", który skutkuje tym, że jeśli kogoś postrzelimy z ostrej amunicji, to musimy w krótkim czasie go wyleczyć naszą apteczką, inaczej game over, trochę słabe, no ale na dłuższą metę nie sprawia problemu). Twórcy oferują sporą różnorodność (no, może nie wizualną, bo tutaj raczej szybko robi się dosyć mdło), to jakiś patent gameplay'owy, nowy rodzaj broni, przeciwnika, więc nudno nie jest. Pyka się przyjemnie, całość wciąga, i o to chodzi. Dla chętnych są jakieś sekrety, challenge etc., ale na tym etapie to już nie moje klimaty. Z innych spraw: oprawa muzyczna jest dosyć uboga, kilka kawałków zapętla się w ciągu całej, trwającej może jakieś 6-8h przygodzie. Generalnie polecam, szczególnie miłośnikom przygód Węża.
  20. W pełni podpisuję się pod przedmówcą, ale to już zarówno tu, jak i w temacie dedykowanym pisałem. Niestety nie liczę na poprawę tych kwestii w ewentualnych sequelach, skoro nie nastąpiło to między jedynką a dwójką, ot z perspektywy twórców to nie są wady, a powszechne zachwyty i pozytywny feesdback raczej nie sprawiaja, żeby mieli w tym temacie jakieś rozterki. Ot taki przyjęli styl i tak będzie, aż znowu nastapi jakiś reset serii. Ja ostatnio ukończyłem Sly 3: Honor Among Thieves (wersja z PS2) Szczerze mówiąc nie wiem, po co w to grałem, chyba z jakiejś dziwnej potrzeby "zamknięcia" przygody xD. Nie, żeby była to strasznie zła gra, po prostu jedynka i szczególnie dwójka zupełnie mnie nie porwały i nic nie wskazywało na to, żeby trzecia część miała być jakąś rewolucją. No i potwierdziło się to całkowicie. W zasadzie zakończeniu trylogii (przynajmniej tej z PS2) można zarzucić dokładnie to samo, co poprzedniczce (bo jedynkę pamiętam już jak przez mgłę). Po pierwsze, brak zdecydowania, czym w zasadzie przygody szopa są. Platformówki tu w sumie mało (na dodatek typowo "skakane" momenty są mocno irytujące z racji niezbyt immersyjnego i dokładnego sterowania, dziwnej fizyki i ogólnego niedopracowania). Szukania znajdziek i pierdółek praktycznie już nie ma (nawet charakterystyczne dla serii butelki, których komplet pozwalał otworzyć sejf i uzyskać jakiś bonus, bez jakiegoś poważniejszego powodu po prostu zniknęły), poza monetami, których używamy w sklepiku (szok!) z gadżetami/umiejętnościami. Niestety twórcy ze trzy razy wymuszają na nas zakupy w celu popchnięcia fabuły, a gromadzenie majątku jest raczej powolne i żmudne, więc przynajmniej raz musiałem "bawić się" w grind. Skradanką te gry nigdy tak na serio nie były, ot mały element całości. Przygodówka? No nie do końca. Nie wiem, za duży tu miszmasz i w rezultacie jest nijak. Minusem jest też ogólne rozwleczenie tej gry, czy to w skali makro (ok. 13h na liczniku, a starałem się lecieć cały czas przed siebie), czy mikro (długie, wieloetapowe misje, niestety z dosyć rzadkimi checkpointami/save pointami), i to też charakterystyczne dla całej serii. Nie pomaga patent z głównym levelem-hubem, z którego za każdym razem musimy zasuwać do rozpoczęcia kolejnej misji. Trochę różnorodności, jak zawsze, wprowadza obecność trzech mocno odmiennych głównych bohaterów, ale tym razem twórcy poszli jeszcze dalej i po każdym dużym etapie dołącza do nas nowy członek ekipy, który też dostaje swoje pięć minut w rozgrywce. Za to plus, choć nie zawsze te nowe mechaniki witałem z uśmiechem (częściej z obawą, co mnie znowu będzie frustrować). Charakterystyczną cechą trójki jest nagromadzenie "mini gierek", choć bardziej na miejscu byłoby tu określenie "przerywnikowych etapów z wyróżniającymi je elementami gameplay'u". Niestety, o ile sam zamysł bywa spoko, tak wykonanie często jest, delikatnie mówiąc, średnie, a sama rozgrywka mocno wkurwia swoim niesprawiedliwym poziomem trudności, wymogiem uczenia się ruchów/ścieżki na pamięć i częstymi powtórkami. Czuć tu "starą szkołę" i to nie jest bynajmniej pochwała. Wizualnie i muzycznie jest elegancko (cel shading, ładne kolory, fajny design bohaterów), plusem całej serii jest specyficzny szpiegowsko-komediowy klimacik i może niezbyt nachalne, ale charakterystyczne poczucie humoru no i niezła ekipa, zarówno dobrych, jak i złych. No i ogólnie abstrahując od wcześniej wymienionych problemów, feeling gierek z PS2 ma swój urok. Koniec końców, najlepszą częścią serii jest ta z PS3, zmiana deva i przeskok technologiczny (oraz zmiany w trendach i standardach) w przypadku tej serii wyszły tylko i wyłącznie na plus. Szkoda, że akurat w tym momencie Sony zakończyło przygody Sly'a.
  21. Ta, widziałem, gdybym był na kupnie jakiejś konsoli to pewnie bym się zdecydował, zawsze można kupić zestaw i odsprzedać konsolkę, ale przy ewentualnym zwrocie i tak trzeba oddać oba przedmioty i generalnie wolę golasa. Bo wyjściową ceną PS5 to dojebali do pieca xD
  22. Mat Hoffman's Pro BMX (PSX/PS3) Czas na odrobinę retro. Gierkę, jak zapewne większość gejmerów, poznałem dzięki demówce zawartej w THPS2. Wrażenia wielkiego nie zrobiła, tym bardziej, że dostępny level był mało efektowny. Zresztą przekaz z recek też szedł taki, że w temacie rowerków lepszy jest Dave Mirra. Cóż, nie przekonałem się o tym wtedy, a jak grało się po ponad 20 latach? Generalnie spoko, ale nie da się uciec od porównań do panującego już wówczas od jakiegoś czasu drugiego Tony'ego. Warto pamiętać, że obie gierki powstały na tym samym silniku i zostały wydane przez tę samą firmę (Acti) i ponoć miał to być początek szerszej akcji, polegającej na wydawaniu pod jedną banderą i w podobnym schemacie gierek związanych z różnymi sportami ekstremalnymi. Abstrahując od samego gameplay'u, podobieństwa są uderzające na niemal każdym kroku, od stylu graficznego, projektu logosów, przez tryby gry (kariera, free ride, również tworzenie własnego parku), odkrywanie nowych plansz poprzez zaliczanie zadań w 2 minutowych rundach czy okazjonalne zawody. Niestety, pod każdym względem czuć, że Mat Hoffman's to dużo biedniejszy kuzyn Jastrzębia. Jeśli chodzi o samą zawartość i rozbudowanie, to bliżej mu do pierwszej części Tony'ego, starszej przecież o ponad rok, niż do THPS2. Mamy tylko 5 zadań na każdy etap (klasyka: zbierz literki, nabij odpowiednio dużo punktów, znajdź ukrytą znajdźkę, rozwal jakieś śmieci). Tricków jest niewiele, rowerki zdobywamy wraz z progresem i łącznie są 4, customizacja jest mocno ograniczona. Plansze nie są zbyt rozbudowane, a przede wszystkim straszą szaro-burą stylistyką, biednymi teksturami i obiektami i mocnym dorysowywaniem się. To wszystko z mocno nierównym frameratem. Jedynie muzykę mogą spropsować, choć też tylko częściowo (to już kwestia upodobań, niektóre kawałki skipowałem). No ale przede wszystkim jak się gra? Teoretycznie wszystko jest na miejscu, system jest zerżnięty z deskorolkowego odpowiednika, dzięki czemu jego miłośnicy mogą czuć się jak w domu (skaczesz iksem, grindujesz trójkątem). Problem jest taki, że wszystko jest jakieś takie niedorobione, zabugowane. Manuale wchodzą losowo, tricki też czasem jakby się nie odpalały (z padem wszystko ok). Nie ma tutaj wskaźnika balansu przy grindach, które generalnie raczej łatwo zakończyć glebą. Gra momentami mocno irytuje, bo mając te słynne 2 minuty, niekiedy ciężko nabić odpowiednią liczbę punktów, gdy postać odpierdala nam manianę, a tricki nie łączą się w combosy. Strasznie to wszystko kwadratowe, a mam bieżące porównanie z Tonym 2, bo odpaliłem go siebie w tym samym okresie i to jest niebo a ziemia w temacie responsywności i ogólnego funu z gry. No ale przebrnąłem jakoś tryb kariery "głównym bohaterem, na powtórki innymi kolarzami nie mam ochoty, zbyt to wszystko drewniane i niedorobione. Ale, zważywszy na wiek, i tak spoko, że da się grać. Dwa screeny z DUSZĄ:
  23. Pojawiła się promka na C21 48" https://www.neonet.pl/telewizory/lg-48c21la-4k-oled-100hz-dolby-vision.html opis mówi o 100hz, a ten model ma mieć przecież 120hz (czy to, jak widzę w niektórych miejscach w necie, "to samo"?). Zero wzmianki o HDMI 2.1. Niechlujność opisu, jakieś kombinacje? Model się zgadza więc powinienem mieć wyjebane. W sumie i tak z neonetem niekoniecznie mam ochotę robić biznes, ale jak już zapytałem, to niech zostanie.
  24. Resident Evil Village "Wszyscy" żyją remakem czwórki, a ja nadrabiam ostatnią dużą część serii, którą miałem w backlogu (no może poza CV, która w oryginalnej formie raczej z niego nie wyjdzie). Jako że siódemka i formuła FPP siadła mi totalnie, tutaj już od początku byłem nastawiony na dobrą zabawę. I nie zawiodłem się, bo ósemka okazała się świetna. No po prostu Capcom znalazło magiczną formułę i od przynajmniej kilku lat konsekwentnie wypluwa mięsiste GRY. Działa tu wszystko, gameplay, atmosfera, strona wizualna, nawet scenariusz ma swoje momenty (choć później i tak wszystko idzie w typowe pitolenie o jakichś pasożytach/pleśniach). Do tego odpowiednie proporcje poszczególnych elementów i idealny czas potrzebny na zaliczenie (u mnie trochę ponad 10h) i mamy hit. Strzelanie i otoczka związana z rozwijaniem broni (plus obecność handlarza) są poprawne, czasem może trochę czuć brak mocy pukawek, ale generalnie na normalnym poziomie trudności stosunek ammo do liczby przeciwników jest idealnie wyważony, by z jednej strony wymagać od nas ostrożności i oszczędności, a z drugiej nie pozostawiać z poczuciem, że mamy przejebane (zakładam, że działa tu system oparty na dostosowywaniu rozrzuconych po planszach itemów do postępów gracza). System "ekonomiczny" w stylu RE4 (i inne naleciałości, choćby w postaci braku skrzyń) sprawdza się dobrze. Eksploracja jak zwykle sprawia najwięcej radości, głównie za sprawą doskonałych projektów miejscówek (zarówno quasi-otwartej tytułowej wioski, jak i innych, poniekąd samodzielnych obszarów), które obfitują w sekrety, wynagradzające nam wciskanie nosa wszędzie, gdzie się da (tu robotę, jak zwykle, robi świetnie przemyślana mapka). No i w przeciwieństwie do naprawdę wielu gier ostatnich lat, tutaj nagrody za lizanie ścian są sensowne. Podobał mi się też design przeciwników, głównie tych "ważniejszych" (nie jestem zombiakowym purystą, więc otwarcie się na świat "klasycznych" potworów typu wilkołaki czy wampirzyce nie był dla mnie problemem), łączący odpowiednią dawką obrzydliwości i osobliwości. Cała ta "rodzinka", mimo, że pozornie każdy jest z zupełnie innej bajki, doskonale wpasowała się w świat przedstawiony i zwyczajnie byłem ciekaw spotkania z każdym z nich. Świetną sprawą jest zróżnicowanie głównych obszarów-epizodów gry nie tylko czysto wizualnie, ale też gameplay'owo. Nie zdradzając za dużo, powiem tylko, że różnorodność stylów gry jest chyba największa ze wszystkich odsłon RE. No i jak na serię, która stoi raczej prostym stylem "straszenia" (w cudzysłowie, bo gierki na mnie w tym temacie po prostu nie działają), całkiem nieźle udało im się wykreować mocno creepy i niepokojącą scenę z pewnym "dzieckiem" w roli głównej (kto grał to wie). Tradycyjnie już, w końcówce czuć spadek poziomu i lekką powtarzalność (jako końcówkę rozumiem tu cała fabrykę, bo to, co się dzieje później, to już dla mnie bardziej epilog), ale generalnie wyjątkowo długo udało się utrzymać spójny, wysoki poziom zaciekawienia. Gra ma w sobie to coś, co sprawia, że od momentu wczytania save momentanie byłem wciągnięty, a mniej lub bardziej spokojnie zwiedzanie rumuńskiej wiochy i okolicznych obiektów paradoksalnie mocno mnie relaksowało. Było jakoś tak przytulnie xD. Ja jestem w pełni kontent.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...