No i złojone. Giereczka, która zaczęła życie jako żart na Prima Aprilis, a która żartem zdecydowanie nie jest. Jak Smoku to nadal rasowa Yakuza, stawiająca jednak na świeże rozdanie w serii, która towarzyszy nam już od czasów PS2. Odesłano na zasłużoną emeryturę ulubieńca tłumów i bożyszcze nastolatek, Kazumę Kiryła, obsadzając w jego miejsce świeżaka Kasugę Ichibana, zmieniono częściowo setting z wysłużonego Kamurocho na Ijincho, a formułę gameplayu podmieniono z beat’em upa na jRPG. Poza tym podobieństwa najnowszej części do poprzedniczek są widoczne jak na dłoni. Nadal poruszamy się po genialnie odwzorowanych miejscówkach umożliwiających wręcz wirtualną turystykę (nie raz i nie dwa zmieniałem sobie kamerę na FPP tylko po to, żeby poprzyglądać się ciekawym obiektom albo asortymentowi w sklepach), mamy dostęp do tony minigierek i przeróżnego zbieractwa dupereli czy zadań pobocznych. Jeśli mieliście styczność z którąkolwiek Yakuzą to i w tej szybko się odnajdziecie. Przyzwyczajonym do mashowania guziorów na padzie może nie przypaść do gustu wolniejsza turowa walka, ale nie znaczy to, że nie warto zagryźć zębów. Ryu Ga Gotoku Studio przyzwyczaiło fanów cyklu do pewnego poziomu absurdalności i widowiskowości potyczek, co udało się utrzymać i tutaj. Nie jestem pewny, czy nawet nie podkręcili tego pierwszego wskaźnika z 10 na 11, bo niektóre animacje specjali czy summonów są tak wykręcone i pojebane, że napisać to jakby nie napisać nic. Systemowo jest całkiem przystępnie dla noobów gatunku, ale pozostawia całkiem spore pole do kombinowania dla tych, co na chińskich opowieściach zęby zjedli. System jobów dla każdej postaci jest fpytę, oferując naprawdę dużo kombinacji przeróżnych atrybutów i skilli, a ich taktyczne wykorzystanie w pojedynku może decydować o łatwym zwycięstwie lub sromotnej porażce. Całość umiejscowiono w przyziemnej stylistyce, za to z małym twistem. Bo owszem, napotykane zbiry i oprychy maszerują sobie po ulicach jak zwykli ludzie, ale gdy rozpoczniemy konfrontację Ichi „przerabia” sobie ich wizerunki w głowie na totalnie absurdalne i świetne sylwetki. I tak mamy kucharzy siekających tasakami, człowieka-worek-na-śmieci, psychodoktorków szprycujących swoich i naszych zawodników strzykawkami z buffami/debuffami, jaskiniowych żuli czy bysiorów udających piratów, mega sprawa. Wspomniany wcześniej system jobów również jest zakotwiczony w rzeczywistości, bo zmienić specjalizację postaci możemy tylko w pośredniaku (w końcu job, co nie). Bardzo, ale to bardzo miła odmiana po jRPGach osadzonych w klimatach fantasy czy innych baśniowych settingach. A reszta… cóż, to Yakuza – sprawnie napisany scenariusz, świetnie przedstawione postacie (sam Ichi jest kompletnym przeciwieństwem Kiryła – naiwniak o wielkim sercu, wierzącym w przyjaźń, ideały obrane za młodu i dobroć w ludziach), plot twist na plot twiście oraz niezmiennie mroczne klimaty przeplatające się z lżejszymi gatunkowo motywami. Fani powinni być zadowoleni, wszystko jest tu na swoim miejscu. Kilka pomniejszych minusów dotyczy samej struktury gry w dalszej jej części, ale są to rzeczy błahe, jak np. niemożność zapisu przez DWIE KURWA GODZINY na SAMYM KOŃCU GRY. Wkurwia? Tak. Czy psuje odbiór całości? Tylko odrobinę. W kwestii oprawy AV jest poprawnie, graficzka na XSX jest całkiem spoko, nadal korzysta z Dragon Engine co jak najbardziej idzie na plus, w dodatku oferując 1440p/60 lub 4K/30, w zależności od wyboru (polecam 60 klatek). OST uderza bardziej w techno-wixa-amfa-jazda klimaty i motyw z walk po 20 godzinach już lekko mnie nużył, na szczęście niedługo potem podmieniono go na inny. Dobra, rozpisałem się – zajebista gierka, mój ulubiony jRPG i naprawdę udane odświeżenie serii. Brać, grać i przywoływać dewastujących gangsterów w pieluchcach.
9+/10, łączny czas gry to nieco ponad 48h (większość sidequestów i bez maksowania minigierek).