Treść opublikowana przez Kmiot
-
PSX Extreme 248
Akurat CDA to ostatnio wrzuciło swoją szmatę w worek, na którym były praktycznie same napisy i wyliczona cała zawartość numeru, więc i okładkę z Kingdom Come mogli dać minimalistyczną, bo i tak jej nie było widać, póki się numeru nie wypakowało. W tym miesiącu pewnie bliźniaczy patent, więc nie tak do końca "da się".
-
własnie ukonczyłem...
Crash Bandicoot: Warped (Remake), czyli wślizg, skok, double jump, kręciołek, kręciołek, kręciołek. Backstory: jedynkę i dwójkę zaliczyłem w zeszłym roku, uznając, że zrobię sobie trochę przerwy przed trójką. To była jedna z pierwszych gier, które odpaliłem na PSXie, wiec nostalgia level over 9000. Będąc smarkiem uważałem trójkę za najlepszą część trylogii, ale teraz bardziej bym się skłaniał ku dwójce. Bo zgadzam się z opiniami, że trójka miejscami jest zbyt przekombinowana. Wiecie co mam na myśli: motory, nurkowanie, samoloty, skutery wodne; trochę zabrakło umiarkowania w tym urozmaicaniu rozgrywki, a platformówkowy rdzeń cyklu jakby się rozmył, bo żadna z tych minigier nie jest na tak dopracowanym poziomie, jak klasyczne skakane poziomy. Dwójka wydaje się pod tym względem spójniejsza, a jedynka to już w ogóle klasyka, ale miała zbyt wiele słabszych fragmentów (mosty linowe na przemian irytowały i nudziły). Wracając jednak do trójki: sentyment mam do niej ogromny, bo pewnie zamiast wkuwać do kartkówki z fizy jarałem się kolejnymi levelami w Crashu "wow motory! oja skutery wodne!! LOL SAMOLOTY! OMG JESTEM DZIEWCZYNĄ CRASHA!". W tym całym podnieceniu wykręciłem wtedy ponad 100% (jeśli dobrze sobie przypominam, to 104%), więc teraz było kwestią dumy i rywalizacji z samym sobą, by temu wynikowi dorównać i udowodnić sobie, że stare palce jeszcze potrafią. To wiązało się niestety z zaliczaniem czasówek, których zwykle w grach nie toleruję, ale tutaj... cóż, było łatwo, nawet jak dla mnie. Tylko jeden level (Hang High) dał mi nieco w kość, poza tym bez większej spiny - dwie, trzy próby, a często już przy pierwszym podejściu wpadało złoto. Crash wciąż ma urok, tym bardziej, że wiadomo jaka jest obecnie kondycja platformówek w branży. Remake na wysokim poziomie, na który ta seria zasługiwała. Tu i tam, ludzie narzekają na "pływające sterowanie" i być może rzeczywiście coś w tym jest, ale osobiście szybko przełączyłem się na kontrolę... krzyżakiem. Wydawało mi się precyzyjniejsze i już do końca nie narzekałem. Kciuk narzekał, ale może przynajmniej zaoszczędziłem sobie nerwów? To co? Teraz by się przydała jakaś nowa, świeża część? Chociaż remake CTR brałbym z pocałowaniem w pierścień. Deadlight: Director's Cut, czyli dwa razy machnę siekierą i staminy brak; strach pomyśleć ile zajęłoby mi porąbanie drewna do kominka. Backstory: od zawsze odrobinę chodziła za mną ta gra, ale bez przesadnego hajpu, więc gdybym na łożu śmierci nadal nie miał jej zaliczonej, to jakoś nie robiłbym z tego tragedii. Ale są promocje, z których żal byłoby nie skorzystać, aby potem odchodzić ze świata odrobinę bardziej spełnionym. W zasadzie lubię takie gierki o prostej mechanice, pozbawione gameplayowych udziwnień. Tutaj jest ładnie i klimatycznie. Jest również łatwo, bo co krok ustawione są checkpointy (które w sumie okazują się zbawienne, ale o tym za chwilę), znajdźki w większości leżą na widoku, raptem kilka z nich jest zmyślnie ukrytych. Grałem własnym tempem i nie przegapiłem ani jednej. W ogóle było jakoś przyjemnie i piknikowo, bezstresowo, nad czym nieco boleję, zważywszy tematykę gry. Szczypta zaszczucia by nie zawadziła. Trzy grubsze rozdziały, z czego pierwszy wydaje mi się najlepszy, bo jego tempo jest odpowiednie (no, i początek drugiego też ok). Niestety, im dalej w grę, tym fun z niej płynący metodycznie maleje, zaczynają irytować niektóre fragmenty nastawione na ucieczkę/pogoń, bo sterowanie w tej grze bywa upośledzone. Brakuje mitycznej responsywności, chłop rusza się jak wór cebuli, ma problem z wykonaniem pożądanych czynności co owocuje głupimi zgonami, nie zawsze jest też jasne czy podłoże jest bezpieczne, bo wygląda na takie, ale okazuje się kolcami. A dla gracza, który lubi szperać to prawdziwa zmora, bo co krok zmuszony jest się zastanawiać "a tam mogę zeskoczyć?". Próbować nie szkodzi, bo w sukurs przychodzą wspomniane checkpointy rozmieszczone bardzo gęsto, więc śmierć jest w zasadzie bezkarna, ale zdecydowanie nie wszystko w tym gameplayu zagrało. Chciałoby się ociupinkę mniej liniowości, więcej myślenia, mniej biegania, ale i tak popykać warto, czemu nie.
- The Terror - 2018 - AMC
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Kur'wa, mam taki dziwny kaprys i poczytałbym takie opisy współczesnych gier. Wiem, że przestarzałe rozwiązanie i nikt już takich rzeczy nie pisze, ale jak mi wtedy podczas lektury wyobraźnia pracowała, to nic temu nie dorówna. Jak się nie miało akurat dostępu do danej gry, to szczyl czytał opis i wyobrażał sobie, że samemu gra xd Ech, czasy. Teraz nie ma czasów.
-
własnie ukonczyłem...
Volgarr the Viking, czyli o rozcinaniu przeciwnikom anusa za pomocą płonącego miecza. Backstory: Nie ma. Geneza prosta jak platyna w Undertale: gra od kilku miesięcy na mojej wishliście, a że promocja się trafiła, to skorzystałem. No, spacer w parku to to nie jest, bo gra w pierwszym kontakcie potrafi być bezwzględna. Zgon za zgonem, momentami chmara stale respawnujących się przeciwników naciera na nas z każdej strony, ale szczęśliwie dla gracza tak tłoczne są tylko wybrane fragmenty, bo niewielu rzeczy nie znoszę w grach tak bardzo, jak stale odradzających się przeciwników. Oblać moczem i je'bać prądem te przeklęte żelki. Wracając do zgonów - Volgarr jest typem gry, w której skuchy są wliczone w koszta, bo rozgrywka przebiega na starej i niezdzieralnej zasadzie uczenia się na własnych błędach. Ciśniemy w prawo i wyrzynamy dość urozmaiconą menażerię, poznajemy układ planszy, schemat zachowań przeciwników, zaliczamy zgon, zaczynamy od początku, ale wiemy już, czego się spodziewać. W związku z tym gracz czuje, że pomimo oporów Volgarr jest w zupełności do zaliczenia, a sukces jest wyłącznie kwestią czasu i cierpliwości. Oczywiście skillowemu graczowi zaliczenie danego poziomu zajmie mniej czasu, ale nawet ci bardziej i mniej upośledzeni manualnie powinni dać w końcu radę. Wystarczy poczekać na ten moment, gdy wszystko będzie nam sprzyjać, nie popełnimy głupiego błędu i już. Levele zaczynają wtedy regularnie pękać, bossowie klękają pod ciężarem naszego miecza, a gra zamiast frustrować zaczyna dawać pewną satysfakcję. Nasz wiking tylko pozornie ma mały zakres ruchów. Skok, miecz, rzut włócznią. Ale skakać można podwójnie (drugie wybicie jest zarazem ciosem), mieczykiem machać na różne sposoby, a na wbitą w ścianę włócznię można wskoczyć, by potem spaść na przeciwników jak meteor, nordycki bóg zagłady i penetracji mieczem. Najwięcej problemów potrafi sprawić dość wymagająca mechanika skoku - bezwładne jumpy trzeba z rozmysłem odmierzać, bo te mają ściśle określone odległości, nie ma możliwości skorygować pozycji w locie. Źle się wybijesz? Ch'uj, zgon, wracaj na start. Sztywna mechanika skoku to absolutnie żadna wada, bo taki był zamysł twórców i ja to szanuję. Ostatnio podobne odczucia miałem przy okazji La-Mulana EX, bo tam bezwładność skoków również potrafi sprawić trudność - początkowo trzeba się przyzwyczaić, ale potem można to nawet polubić. Grę przejść niełatwo, ale restarty są błyskawiczne, ilość żyć nieograniczona, więc to wyłącznie kwestia czasu i cierpliwości, małymi kroczkami do przodu, z każdą próbą o kilka metrów dalej. Gracz może jednak mieć wątpliwości, bo sam ciągle byłem na skraju rezygnacji z dalszej gry. W kolejce czeka kilkanaście gier, a ja się męczę z powtarzalnym, momentami frustrującym slaszerkiem, próbując zapamiętać układ przeciwników i przewidująco ciskać w nich włócznią zanim jeszcze pojawią się na ekranie. Po co się tak męczyć? Może lepiej odpalić jakiś symulator chodzenia? Ale w pewnym momencie dociera do nas, że poziom trudności w Volgarrze jest mylący - ja sobie to uświadomiłem, gdy pod koniec gry wróciłem na moment do pierwszego świata, w którym kiedyś ginąłem na potęgę, tymczasem zaliczam go bez żadnej skuchy i bez utraty żadnego elementu ekwipunku, a duże fragmenty przechodzi za mnie moja pamięć mięśniowa, bez udziału mózgu. Było kiedyś takie powiedzenie: coś o ćwiczeniu i mistrzu. Koniec końców, dobrnąłem na finisz i zrobiło mi się nawet nieco przykro, że to już. Wpadł Ending C, najłatwiejszy do osiągnięcia, ale dla mnie w pełni satysfakcjonujący. Pozostałe zakończenia mają już wyższe wymagania (ograniczona ilość żyć na próby) i są poza zasięgiem moich chęci, czasu, cierpliwości. Volgarr zyskał przy bliższym poznaniu, więc zachęcam.
-
PSX Extreme 247
Nie masz, bo nie chcesz, czy nie masz, bo Ci Roger nie chce dać?
-
Właśnie zacząłem...
No, ja też. Ciekawe, czy wtedy już nie trzeba biegać po ścianach, aby te chu'jki przestali do mnie strzelać. NG wymaga rzeczywistego skilla, Soulsy wyłącznie cierpliwości.
-
własnie ukonczyłem...
Persona 4 Golden [PS Vita], czyli w deszczowy wieczór o północy patrzyłem w zgaszony TV. Backstory: Dawno temu, jeszcze pod koniec 2015 roku zacząłem grać w Personkę, podobało mi się, nie przypominam sobie, abym miał coś grze do zarzucenia, a jednak z jakiegoś powodu przestałem w nią grać. Nie wiem. Teraz w styczniu postanowiłem do Persony wrócić i choć na poprzednim slocie miałem już ponad 10 godzin, to uznałem, że bez sensu i zacząłem od nowa. Po blisko 100 godzinach gry dotarłem do zakończenia, oczywiście jedynego prawilnego i cóż mogę napisać, skoro o P4 napisane było już wszystko? To jedna z tych gier, po ukończeniu których czuje się jednocześnie dużą satysfakcję, ale i pustkę oraz żal, że to już koniec. Powolne wprowadzenie w fabułę P4 jest już legendarne i w zasadzie dopiero po kilku ładnych godzinach zyskujemy jako taką swobodę działań. Po kolejnych kilku godzinach śmigamy już na całego, z w pełni rozwiniętymi żaglami po morzu możliwości. Przyznam, że szalenie przyjemne było codziennie podejmować decyzję, co dzisiaj robimy - czy się pouczymy, czy pójdziemy na randkę z jakąś japońską cizią (rise i jej zakolanówki <3), czy spędzimy homoseksualnie zabarwiony wieczór z jednym z kolegów szkolnych, a może połowimy rybki, zjemy coś na mieście. Mamy poczucie, że chcielibyśmy zrobić wszystko, ale brakuje na to czasu, więc trzeba wybierać. Może to będzie porównanie nieco na wyrost, ale ostatnio tak bardzo się zasiedzieć potrafiłem przy... Stardew Valley. Choć jeśli spojrzeć na obie gry pod pewnym kątem, to są bardzo podobne i podobnie wciągają gracza w swoje prozaiczne, codzienne zajęcia. Ogromną siłą P4 są postacie. Główny bohater to oczywiście klasyczny niemowa i choć w pełni rozumiem dlaczego taki musi być, to jednak żal czasem było patrzeć, jak grupa przyjaciół żywo dyskutuje, uszczypliwie żartuje sobie z siebie, podsuwa erotyczne podteksty, a nasz Hiro siedzi jak ta piz'da i jedyne na co go stać, to kiwanie głową. Ale dupeczki wyrywa jak pier'dolony Casanova, może mieć nawet kilka dziewczyn jednocześnie, wszystkie zaprasza do swojego pokoju i żadna nigdy się nie dowie, że były inne. Zazdro, ucz mnie sensei. W zasadzie całość bohaterów jest tip-top, nawet Teddie, na którego zdarzają się narzekania mnie akurat nie drażnił. Dialogi są kapitalne, wściekle przyjemnie się ich słucha, angielski dub na bardzo wysokim, starannym poziomie. Łatwo się w jakimś sensie przywiązać do tych cyfrowych postaci. Nanako chciałoby się przytulić, jest przeurocza. A metamorfoza postaci podczas zakończenia nawet mnie rozczuliła. Warstwa dungeonowa i bitewna to również klasa sama w sobie. Dynamiczna, trochę nawet dyskotekowa, ładnie się prezentująca, nie byłoby wstydu się z nią pokazać na mieście. Buffowanie postaci ma sens, bo realnie wzmacnia czy to obronę, czy atak, a nie tak jak w innych grach, gdzie tracisz kolejkę na założenia buffa na atak, a potem zadajesz 35 obrażeń zamiast 30. Najtrudniejsze są pierwsze dungeony (moze być potrzebny drobny grind), w zasadzie po zwerbowaniu i podlevelowaniu Rise gra już nie stawia większych oporów, ale walki wciąż potrafią dać satysfakcję. System bardzo zmyślny, silnie premiujący strategię i wręcz do niej zmuszający. Bardzo przyjemnie się plądrowało te lochy, nie powiem. Fabule trudno cokolwiek zarzucić, szczególnie patrząc przez pryzmat faktu, że to gra jeszcze z czasów PS2. Odpowiedni nastrój i powaga historii, przynajmniej jak na realia jrpgów. Dużo twistów i przeciągania struny: ostateczna walka, klasycznie nie okazuje się wcale ostateczną, a po niej następuje kolejna ostateczna, po której pora na jeszcze jedną, tym razem już z pewnością OSTATECZNĄ. Albo nie, dopiero po niej będzie ta bez wątpienia OSTATECZNIE OSTATECZNA. Ale czy na pewno? Ogólnie fabuła jest z pewnością mocną stroną P4, a to w połączeniu z barwnymi, mięsistymi postaciami Z DUSZĄ sprawia, że przerywniki filmowe czyta i słucha się z ogromną przyjemnością. Muzyka? Wystarczająco charakterystyczna, trochę j-popu, jak przystało na opowieść o japońskich licealistach. Najważniejsze, że w żadnym momencie nie męczy, ani nie ma się ochoty jej wyłączyć, choć przyznam, że nie przyszło mi do głowy, aby słuchać jej poza grą. Jeśli gra miała jakieś irytujące fragmenty, to nie pamiętam i zepchnąłem je na margines wspomnień. Ogólnie? Rewelacja. Trochę smutek, ale pocieszam się, że Persona 5 nadal przede mną.
-
PSX Extreme 247
Kiedyś, w którymś numerze był jakiś artykuł autorstwa chyba Dżuja o indie gierkach i obok była ramka zatytułowana (cytuję z pamięci): "Chcemy tych gier na konsolach". Może to jest jakaś opcja na stałą rubrykę: pismo pozostanie konsolowe, ale będzie można na legalu pisać o grach z PC, niekoniecznie tylko indie. Rozmiary i formuła takiego działu to osobna kwestia do przemyślenia. Czy poświęcać więcej miejsca jednemu, dwóm tytułom miesięcznie, czy raczej iść w ilość, a zainteresowani pogrzebią w temacie we własnym zakresie? A na koniec, zamiast oceny gry - ocena szans na port!
- Salt and Sanctuary
-
Gra/seria którą lubiłeś i czekasz na jej reaktywację
A ja bym zagrał w nowego Tombę. Mam sentyment do tego różowowłosego dzikusa pakującego świnie do wora.
-
Właśnie zacząłem...
No własnie. Trudno teraz przewidzieć, która opcja jest lepsza: zacząć od lepszej, bogatszej Y0 i potem męczyć się z biedniejszą Kiwami, czy najpierw przemęczyć się z tą gorszą i potem wskoczyć na wyższy poziom w Y0. Ja chyba zacznę od Kiwami, mając przy tym na uwadze, że czekająca mnie później Y0 jest lepsza. Póki co biegam czirliderką z piłą łańcuchową i próbuję pannie zajrzeć pod spódniczkę. Zacząłem parę dni temu, póki co jest dość zabawnie, a gameplay nawet przyjemny.
-
Wasze komiksy
E tam, kto to mógł przewidzieć.
-
Wasze komiksy
Śmieszna sytuacja a propos mitycznych Żółwi, na które wydawnictwo Fantasmagorie zbierało pieniądze w kwietniu 2017 i po wielu znojach wreszcie udało im się je wydać. Pomijam kwestię preorderów, bo nie chcę się denerwować - sam złożyłem zamówienie w kwietniu i choć już w grudniu można było kupić swój egzemplarz na Gildii czy gdzieś, to ja swój dostałem dopiero dzisiaj. Kompletne olanie klienta, zero odpowiedzi na maila (a przez ten cały czas wysłałem ich zaledwie dwa, więc żaden ze mnie spamer). No, ale dzisiaj dostałem... i to od razu dwa, osobno zapakowane xd Ku'rwa, jaki oni muszą tam mieć burdel. Najpierw przez trzy miesiące nie mogą wysłać, a jak już wyślą, to podwójnie. Jestem uczciwym człowiekiem, więc chichocząc pod nosem wysmażyłem do nich kolejnego maila z informacją o sytuacji z zapytaniem gdzie mam odesłać komiks i jak pokryją wysyłkę (oraz mój stracony czas) i ciekawy jestem czy TYM RAZEM ktoś odpowie. Jak dla mnie to teraz już nie muszą odpisywać. Zastanawiam się też czy odesłać im go natychmiast, czy po trzech miesiącach.
-
Właśnie zacząłem...
Kruci, a ja zacząłem Personę 4 Golden na Vituni... ale ponad miesiąc temu, więc mam nadzieję, że nadal się liczy? Również w styczniu zacząłem Dark Souls 3 i pogrywam sobie trochę weekendami. Poza tym tydzień temu wystartowałem z Shadows of the Damned na PS3 (pykam godzinkę, dwie dziennie, choć nie codziennie). Staram się trzymać zasady - tylko jedna gra jednocześnie na daną platformę. WiiU czeka na Zeldę TP. 3DS to póki co chyba na nic nie czeka (może DQXI?).
-
PSX Extreme 246
No wiem, wiem, ale było ładniej.
-
PSX Extreme 246
Ja jeszcze taką drobną uwagę dodam, bo od kilku miesięcy porzucono pomysł z logo PE na całą szerokość okładki zamiast tego wrzucając jakieś (obowiązkowo wrzucone w okrąg) chwytliwe hasła. Nie podoba mi się to, mam poczucie, że mniejsze logo zaniża świadomość marki PE, kosztem niewiele wartych sloganów aktualnych tylko przez chwilę. Kilka miesięcy temu chwaliłem logo na całą szerokość, ale najwyraźniej to nieistotne. Nie czepiam się agresywnie, chciałem jedynie uświadomić, że niektórzy czytelnicy to zauważyli.
-
PSX Extreme 246
Ustalmy coś, bo niektórzy wcześniej to sugerowali: tutaj nie chodzi o to, żeby po roku wybielać twórców, którzy na premierę wypuścili niedorobiony ochłap. Im już się oberwało przy okazji premierowej oceny (w domyśle niskiej), która mogła, ale nie musiała wpłynąć na sprzedaż. Tutaj chodzi o coś w rodzaju "co słychać u...", świeżego spojrzenia na mniej świeżą grę, a jako przykład podam artykuł z numeru 245 dotyczący GTA Online. Oczywiście mówimy o tekstach w znacznie mniejszym rozmiarze, ale w podobnym duchu - jak gra się rozwinęła od premiery, czy twórcy (jeśli zawalili na day1) przyłożyli się do ulepszenia tytułu, jego mechaniki i możliwości (vide No Man's Sky, które ponoć po pół roku było nie do poznania), techniczne usprawnienia można pominąć, bo te są domyślne. Absolutnie nie ma potrzeby wystawiać dodatkowej oceny, no i siłą rzeczy w 90% przypadków chodziłoby o grę multiplayer. Ale skoro takie GTA5 po 4-5 latach doczekało się nowego spojrzenia, to dlaczego nie inne gry, tylko na mniejszą skalę artykułu?
-
PSX Extreme 246
Użytkownik @raven_raven, poruszył ciekawą kwestię, ale widzę, że ważniejsza jest atencja Rayosa (nic osobistego Ray). A kwestia jest dla mnie ciekawa z tego względu, że sam gry zaliczam z wielomiesięcznym poślizgiem i taka aktualizacja recenzji gry po - dajmy na to - roku jej rozwijania przez devów, wielce by mi pomogła, bo zwykle akurat wtedy rozważam wreszcie jej kupno. Aby nie szukać daleko, w poprzednim numerze była recenzja PUBG i umówmy się, ale za dwa, trzy miesiące ta gra będzie (najpewniej) prezentować zupełnie inny poziom, więc jakiś update recenzji byłby jak najbardziej wskazany. Oczywiście trzeba dokonać selekcji tych najistotniejszych tytułów (jak wspomniene D2 i GTS), ale niektóre pozycje wręcz zasługują na takie rozwinięcie opinii z perspektywy czasu. Może jakaś osobna rubryka na stronę, dwie? Nie wiem, nie znam się, głośno myślę.
-
PSX Extreme #245
Bez obaw, nie twierdzę, że akurat w tym przypadku tak było i KTOŚ w PE uznał klasyczne RPG za gatunek niszowy na konsoli. To raczej z mojej strony taki niepoważny przykład i wariacja wydarzeń, jakie mogły mieć miejsce w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Nie mam na ten temat żadnych insajderskich informacji. Tylko to chciałem sprostować.
-
PSX Extreme #245
Kruk_kruk ma oczywiście dużo racji, ale spory dotyczące długości recenzji były, są i będą zawsze. Osiem stron na Gran Turismo 3 (czy któreś tam, nie pamiętam) to za dużo. Jedna strona na Rayman Origins (premierowe, bo później gra wyszła na wszystko) to za mało. Za czasów Butchera wiele gier nie doczekało się recenzji w ogóle, choć z łatwością mogły znaleźć swoich odbiorców, ale Naczelny miał swoją filozofię (mniej, ale solidniej) i takie jego prawo. Pod wodzą Rogera jest więcej, ale naturalną koleją rzeczy będzie często za mało solidnie. Od zawsze była to sztuka kompromisów, bo 100 stron miesięcznie nie pomieści wszystkiego, wiem truizm i banał powtarzany do znudzenia. Ale trzeba się spróbować postawić w sytuacji, gdybyśmy sami mieli składać taki numer. Może ktoś wyszedł z założenia, że Path of Exile to na konsoli "niszowy" gatunek i zwolennicy tegoż raczej preferują PC. Kurczę, sam tego rodzaju gry wolałbym ogrywać na PC, podobnie jak przygodówki point n click. A nawet jeśli chcieć szerzej opisać mechaniki tego rodzaju klasycznych RPG to prawdopodobnie i dwie strony byłoby za mało. Doborem długości recenzji trudno będzie zadowolić wszystkich i zawsze ktoś będzie niezadowolony. Natomiast treściwość recenzji to już osobna kwestia, z którą wiadomo - jest różnie.
-
Yooka-Laylee
Również odnoszę wrażenie, że Dahaka trochę przesadził, ale takie jego prawo, takie jego odczucia. Nie ma natomiast wątpliwości, że YL posiada trochę wad, niektóre są nawet dość poważne. Przede wszystkim gra powinna być znacznie bardziej przyjazna graczowi, a tutaj mamy zbyt wiele irytujących patentów. Dahaka już wspomniał o uciążliwych przerywnikach i niezbyt wygodnie rozwiązanych restartach przy minigierce Kartosa. W ogóle minigierki są tutaj rozplanowane beznadziejnie - zmusza się gracza do minimum dwukrotnego zaliczenia każdej. Raz dla samego zaliczenia, a drugi raz dla pobicia rekordu. A jeśli od razu pobijesz rekord za pierwszym podejściem? Nie liczy się - powtarzaj, albo się pałuj. Tak samo z całymi światami - nie da się od razu wbić do rozbudowanej wersji worlda - musisz najpierw odhaczyć jego ubogą wersję. To takie sztuczne wydłużanie czasu gry kosztem nerwów gracza i nie powinno się zdarzyć developerom, którzy niejedną platformówkę już projektowali. O nieprecyzyjnym sterowaniu i upośledzonej kamerze to już chyba wszyscy wspominali. Latanie tym zielonym gekonem to pier'dolona udręka. Stylistyka światów to gatunkowa klisza na potęgę, chyba tylko Kasyno jest w jakimś stopniu oryginalne, co jeszcze nie znaczy, że jest dobrym światem. YL minusów i wad ma dużo, gra prawdopodobnie doznała krzywdy już na etapie konceptu i projektu całej mechaniki, a potem jedynie próbowano ratować całość. Ale gierka ma też jakiś niezaprzeczalny urok, jak szczeniaczek, który szcza nam do kapci, ale ma tylko trzy łapki, więc jest kochany w swoim kalectwie. Wygląda też całkiem nieźle, choć gameplayowo kisi się chwilami w erze PSX/PS2, co dla niektórych może być zaletą, bo obudzi wspomnienia z dzieciństwa. Ostatecznie wycisnąłem platynę, a przecież nawet nie jestem trophy-whore i zmuszać się nie zamierzałem. No, ale ja wcześniej nie grałem w A Hat in Time, więc cieszę się, że najlepsze jeszcze przede mną. Możliwe, że potem na YL nawet nie będę chciał splunąć.
-
PSX Extreme #245
Również staję w obronie recek na 1/3 strony. Co miesiąc dostaję podsumowanie i zestawienie mniejszych gierek, o których mogłem nie słyszeć. Czytam najważniejsze informacje i jeśli czuję się zainteresowany jakimś tytułem z oceną 5/10 to już samodzielnie drążę temat w Internecie. Te recenzje to dla mnie żaden wyrok i rzadko na samej ich podstawie decyduję o zakupie gry, ale są świetne w roli iskry, informacji, punktu zapalnego. Głośniejsze tytuły są wszędzie. Tych cichych nie ma zwykle nigdzie, poza 1/3 strony w PE. Kilka kartek bez mainstreamu nikomu krzywdy nie robi.
-
Konsolowa Tęcza
Poza tym co na tegorocznej liście to jeszcze zaliczyłem Bayonettę, Fast Racing Neo, poszarpałem trochę w Mario Kart 8 i Splatoona, ale bez robienia jakiejś imponującej kariery. Na półce mam jeszcze Bayonettę 2 i Zeldę: BotW, ale jej raczej nie ruszę, bo grę prędzej czy później ogram na Switchu. Natomiast chciałbym jeszcze zaliczyć Twilight Princess i być może Xenoblade Chronicles X, ale do takich jrpgowych kolosów nieco brakuje mi motywacji. Gdzieś na horyzoncie rozważań pojawiły się również Yoshi Wooly World, Paper Mario i ten japoński horror co chyba się z aparatem biegało czy coś, nie pamiętam teraz tytułu. Ale te trzy gry pewnie odpuszczę, bo i bez nich mam w co szarpać.
-
Konsolowa Tęcza
Napisałbym w ten sposób: NSMBU ma idealny stopień trudności - również nie pamiętam frustracji, ot, czasem jakiś fragment wymagał kilku prób, ale to przecież oczekiwane, by wyzwanie było. SM3DW jest zbyt łatwy - dopiero chyba ostatni bonusowy świat stawia jako takie wyzwanie, ale to zawsze tylko kwestia czasu. DK:TF natomiast był dla mnie za trudny - kilka wysp wycisnąłem na 100%, potem zadowoliłem się samym przejściem bez ciśnienia na full (aczkolwiek ambitnie próbowałem zebrać jak najwięcej). Sejw nadal leży, więc może któregoś dnia wrócę, gdy najdzie mnie ochota na pogranie w małpy. Vita owszem, często jest aktywna, czy to dzięki grom z Plusa, czy cross-buyom w dużej konsoli. Czasem wolę też kupić jakąś grę na Vitę zamiast PS4/PS3 gdy wiem, że jej formuła lepiej się sprawdzi na handheldzie. Początek roku (i końcówka 2016) należał do WiiU i w zasadzie biblioteka się już kończy, zostały mi dwa, może trzy tytuły i konsolę można do pudełka schować. Nieco żal 3DSa, tylko trzy tytuły w roku, za to dwa sztosy (Zelda: ALBW i nowy Metroid), zabrakło tylko jakiegoś przenośnego Mario do kompletu, ale w tego grałem na padlecie WiiU, więc przeżyję.