Skończone wczoraj na Normalu
Cóż to była za cudowna przygoda
Debiutancki tytuł małego, niedoświadczonego ember lab, okazał się jednym z najmocniejszych kandydatów do Gry Roku 2021.
Przed premierą było wiele wątpliwości, czy oprócz ładnej graficzki i dobrze zrealizowanych cut-scenek, będzie tu jakaś wciągająca historia i angażujący gameplay loop.
Sam miałem takie obawy, no bo wiadomo - garstka ludzi, którzy wcześniej zajmowali się jedynie komputerową animacją...
No ale zupełnie niepotrzebnie bo tutaj zagrało praktycznie wszystko - jakby twórcy mieli pod ręką recepturę na perfekcyjną gierkę i z niezwykłą pieczołowitością realizowali rozpisane wytyczne, rzadko kiedy nie trafiając idealnie w punkt.
Były też obawy odnośnie czasu gry, że będzie popierdółka na 4-5h...
Śmiesznie się to teraz wspomina, gdy po 26h zobaczyłem napisy końcowe, grając na poziomie Normal
Oczywiście nie leciałem na pałę, bo "grając" w ten sposób, można by pewnie zejść grubo poniżej tych 10h, no ale wtedy ciężko mieć pretensje do kogoś innego niż tylko siebie.
Nie - ja rozkoszowałem się tym cudownie wyważonym kawałkiem kodu, jakbym smakował wykwintne danie w renomowanej restauracji - dawno nikt nie zaserwował mi tak dobrze przygotowanego posiłku, więc nie mogłem ot tak po prostu żreć jak świnia - tu wręcz chciało się spędzić nad talerzem więcej czasu, by kubki smakowe zdążyły wchłonąć każdą cząstkę tej zajebistości.
Zresztą gierka jest dużo większa i bardziej rozbudowana, a przez to dłuższa, niż się początkowo wydaje.
Mamy tu cudownie wykreowany świat z kapitalnie zaprojektowanymi lokacjami, metroidvaniową konstrukcją, skrótami i połączeniami, wyraźnie inspirowanymi serią Dark Souls, a wszystko to podane w urzekającej, kolorowej, baśniowej oprawie, przy której nie raz można popaść w zachwyt i przystanąć, przygotowując odpowiedni kąt kamery do pstryknięcia fotki w bardzo fajnym foto mode.
Przez większość czasu towarzyszy nam też taki japoński vibe, przywodzący na myśl Ghost of Tsushima, a niektóre fragmenty gry czy nawet bossowie (a jeden to już w szczególności) spokojnie pasowałyby do przygód Jina Kasai.
Dobrze zaprojektowanym lokacjom towarzyszy fajna mapa, ze znajdźkami rozpisanymi na sektory, dzięki czemu zbieracze wszelkich pierdół mają trochę ułatwione zajęcie i z punktami szybkiej podróży, pomiędzy którymi możemy się teleportować, by oszczędzić czas i szybciej dostać się w porządany obszar.
KENA bowiem ma całkiem spory, choć nie "otwarty" świat.
Porównałbym go do konstrukcji rodem z ostatniego God of War - sporo do zwiedzania, większe, otwarte przestrzenie, połączone liniowymi korytarzami i ukryte, opcjonalne odnogi, jaskinie, zaułki.
Eksploracja jest co rusz nagradzana jakimś bonusem, skrzynką z walutą czy miejscówką z wyzwaniem, za pokonanie którego, dostaniemy jakąś formę gratyfikacji.
Świetnie wyważone jest również odblokowywanie nowych umiejętności, które są umiejętnie dawkowane i stopniowo uczymy się coraz więcej, przy okazji naturalnie i intuicyjnie wplatając to w nasz dostępny arsenał zagrań bojowych oraz wspomagających pokonywanie przeszkód terenowych.
Drzewko rozwoju jest dość ubogie w porównaniu z innymi grami tego typu, ale znowu - tutaj to zaleta, bo są tylko umiejętności potrzebne, a nie masa zapychaczy, które są umieszczane tylko po to, by ten rozwój nam przystopować.
Podobnie jak z umiejętnościami, jest również z zagadkami środowiskowymi, które gra przedstawia nam w praktycznie całej swojej rozciągłości i nawet blisko fabularnego końca potrafi nas zaskoczyć jakimś świeżym pomysłem, albo pomysłową modyfikacją tego, co poznaliśmy wcześniej.
Warte odnotowania jest również idealne wyważenie pomiędzy walką, a eksploracją i o ile na niedobór tej pierwszej nie można narzekać to nigdy nie ma się wrażenia, że gra rzuca nam wrogimi stworzeniami w twarz, przeszkadzając w zabawie - wręcz przeciwnie - starcia następują zawsze w momentach, gdy wręcz jesteśmy ich stęsknieni, a zróżnicowanie przeciwników jest wystarczające, by nie popaść w rutynę.
Sama walka w zwarciu zrealizowana jest zaskakująco dobrze (jak wiele rzeczy w tej niespodziewanej perełce) i trochę przypomina tę z Horizon Zero Dawn, tyle że tutaj... nie ssie pindola
Owszem, ciosom brakuje trochę powera i czasem ma się wrażenie, że wrogowie nie reagują na szlagi, a bohaterka, podobnie jak w grze Guerilla Games, wyposażona jest w "dzidę", a później także w łuk, ale combosy i lockowanie się na przeciwnikach, działają tu dużo lepiej niż u Aloy, a blokowanie i parry, plus parę mocniejszych uderzeń, związanych z wykupionymi umiejętnościami, dodatkowo urozmaicają starcia i pozwalają na dość zręczne eliminowanie wrogich zastępów.
Przeciwnikami są zagubione, zbuntowane dusze, przyjmujące różne formy demonów i stworzeń leśnych, a od czasu do czasu ścieramy sie z mini bossem, który od tego momentu trafia w poczet zwykłych przeciwników i od czasu do czasu pojawi się w towarzystwie mobków, żeby podgrzać atmosferę podczas pomniejszych potyczek.
Jesli zaś o samych bossów chodzi to tutaj KENA błyszczy chyba najbardziej, bo jak dla mnie są to chyba najlepsze starcia z szefami od czasu Metal Gear Solid 3, a przynajmniej takie, przy których nie czułem frustracji (poza paroma momentami, o których później), tylko chęć spróbowania ponownie, jeśli chwilę wcześniej coś nie wyszło.
Serio - ich ilość, różnorodność, zróżnicowane movesety, areny walk - to wszystko zawstydza dużo droższe i większe produkcje, że znów przypomnę God of War i tego samego trolla, w dziesięciu wersjach kolorystycznych.
Walki z bossami są również trudne - tak zwyczajnie, po staroszkolnemu wymagające i nie wybaczające błędów, co przy paru pierwszych razach trochę zaskakuje w zestawieniu z dość pixarowo-sielankowym klimatem samej eksploracji tej baśniowej krainy.
Dzięki temu są również niezwykle satysfakcjonujące, a zwycięstwo w nich powoduje uwolnienie endorfin i człowiek pozytywnie naładowany z radości leci dalej, chcąc zobaczyć, co gra ma do zaoferowania za kolejnym mostem/pagórkiem/powalonym drzewem.
OK, sporo było o świecie, eksploracji, walce i bossach, a o czym w ogóle jest ten tytuł?
Wcielamy sie w tytułową KENĘ, duchową przewodniczkę, która pomaga zagubionym duszom odnaleźć drogę do ich ostatecznego celu podróży.
W trakcie tej przygody poznamy kilka ciepłych, przepełnionych smutkiem, ale i nadzieją, małych opowieści, z których dowiemy się, co doprowadziło do takiego stanu krainę, którą odwiedzamy, a także zbierzemy swoją małą armię słitaśnych, czarnych stworków, znanych jako Roty, które nie dość, że samym wyglądem i swoim radosnym podążaniem za Keną, boostują nam morale to jeszcze mogą pomóc w walce, a także w niektórych łamigłówkach.
Sama bohaterka jest fajną postacią - mówi niewiele, ale jej czyny przemawiają za nią, a dodatkowo jest sympatyczną dziewczyną, co wystarczy by z przyjemnością kierować jej poczynaniami.
Graficznie jest bardzo ładnie i choć grałem na upośledzonej wersji z podstawowej PS4 to i tak były momenty zachwytu, a wspomniany foto-mode był odpalany dość często.
Jasne, widać pewne uproszczenia w geometrii niektórych przedmiotów, czy jakości tekstur (albo ogólnej rozdzielczości), ale generalnie rzecz biorąc KENA jest gierką śliczną.
Na osobny akapit i ogromne słowa pochwały zasługuje oprawa dźwiękowa.
SYmpatyczny voice-acting, odgłosy otoczenia, szum strumyka, ćwierkanie ptaków, czy rozkoszne odgłosy, wydawane przez hordę słodziaków, nam towarzyszącą to jedno, ale MUZYKA...
Dawno nie słyszałem tak fajnie zaaranżowanych kawałków od zwykłej ilustracji naszego zwiedzania po pompatyczne i zagrzewające do walki, monumentalne wręcz kompozycje, odczas starć z bossami.
Wielokrotnie miałem ciarki na rękach, a przecież słyszałem te nagrania po raz pierwszy - nie pamiętam, kiedy ostatni raz doświadczyłem czegoś takiego.
No i dźwięk przestrzenny - w grach singlowych rzadko zwracam na to uwagę, bo tak szczerze powiedziawszy - nie jest mi do szczęścia potrzebny, ale tutaj jest i działa naprawdę świetnie, dorzucając kolejnego plusa do już i tak pełnego wiadra zalet.
Żeby nie było jednak tak różowo to trzeba wspomnieć o tym, co nie do końca zagrało...
Jak dla mnie będzie to głównie rozstawienie checkpointów przed starciami z niektórymi bossami, powodujące że po porażce trzeba będzie przejść kawałek i jeszcze raz tłuc support szefa, zanim znów doprowadzimy do starcia właściwego.
Wkurzająca była zwłaszcza ostatnia, wieloetapowa walka, ale to może po prostu ja i moje odzwyczajenie sie od jakichkolwiek wyzwań w gierkach.
Dla niektórych problemem mogą być również te nagłe skoki trudności z dość bezstresowej eksploracji do niemal soulsowych potyczek z szefem danego regionu (pamiętajmy, że ciągle piszę o normalnym poziomie trudności).
No i sprawy techniczne na PS4 - rozdzielczość poniżej 1080p i niestabilne 30fps plus problemy z gammą na nowych TV 4K (trzeba ustawić jasność na maxa inaczej jest za ciemno), ale to już moja wina, że nie mogłem wytrzymać, aż kupię PS5 i postanowiłem to ogrywać na najsłabszej platformie.
Raczej nie będę porywał się na platynę, bo skoro miałem takie problemy na Normalu to Master mnie zniszczy psychicznie, ale kiedyś na pewno wrócę na PS5, by ograć ten diamencik w lepszej wersji, bo zwyczajnie na to zasługuje.
Dawno żadna gra nie dała mi takiej frajdy i nie zmusiła do wystawienia tak wysokiej oceny, ale cieszę się, że w końcu dam coś innego niż "siódemka" - zasłużone 9/10 i bardzo mocna kandydatka do GOTY 2021.