Skocz do zawartości

Wredny

Senior Member
  • Postów

    11 519
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    31

Treść opublikowana przez Wredny

  1. Tak jak pisałem - nie wiem, skąd w ludziach takie pokłady sympatii do tego tytułu. Widzą w tym nostalgiczne drewienko z czasów PS2, ale taki to był remake jedynki, a to praktycznie crap.
  2. Po sygnaturze widzę, że lecisz na ilość, ale naprawdę - odradzam, bo zwyczajnie czasu na to żal. No chyba, że masz takie moce przerobowe, że wszystko warte uwagi zaliczone to wtedy jasne.
  3. W takiej sytuacji to ja nawet konsoli nie odpalam
  4. Wredny

    Zakupy growe!

    Jak dla mnie zajebista okładeczka - ja mam premierową, ale ta podoba mi się dużo bardziej. A u mnie dwa zestawy staroci z Limited Run, kupione od znajomego handlarza: Fajnie, że wskrzeszają takie starocie i że ktoś wydaje to fizycznie - chciałbym więcej takich inicjatyw w dzisiejszych czasach, przeżartych cyfrozo-abonamentozą.
  5. Oczywiście, że szkoda, ale od dłuższego czasu z niewyjaśnionych przyczyn porzucam wiele tytułów i ciągle wskakuję w nowe, więc trenowałem silną wolę i chciałem doprowadzić sprawy do końca, nawet jeśli będę się męczył.
  6. Właśnie wymęczyłem (włącznie z platynką), więc jak kogoś obchodzi moja opinia to linkuję odpowiedni temat:
  7. Wredny

    własnie ukonczyłem...

    A New Beginning to sequel PeCetowego klasyka z 1999 roku o przygodach byłego komandosa Navy Seals, Cuttera Slade'a na obcej planecie Adelpha. Na konsolach pierwszy Outcast pojawił się w 2017 roku, w postaci remake'u o podtytule "Second Contact", który jakiś czas temu również miałem okazję ograć i splatynować. Tak jak pisałem w tamtejszym poście - był to remake bardzo wierny oryginałowi, z zachowaniem tego specyficznego, "drewnianego" gameplayu, czy jeszcze bardziej sztywnego, niemalże amatorskiego voice-actingu. Wszystko to nadawało gierce bardzo oldschoolowego klimatu i sprawiało, że jeśli ktoś był fanem takich staroszkolnych produkcji, świetnie się w tym wszystkim odnajdował. Nadszedł rok 2024, trendy w gamingu się zmieniły, więc i Outcast musiał przejść metamorfozę. U podstaw to nadal trzecioosobowe action-adventure w świecie składającym się z różnych biomów, wykonywaniem questów na zlecenie miejscowej ludności (rasa Talan), strzelaniem i wspomaganiem się dobrodziejstwami techniki w postaci skanera czy jetpacka. Problem leży w skali sequela. Zgodnie z dzisiejszymi standardami postanowiono pójść w otwarty świat i to nie była zbyt dobra decyzja. Developer gry, belgijskie Appeal Studios to, jak na obecne czasy, dość niewielka ekipa, składająca się z około 70 osób, więc i po grze nie można było spodziewać się poziomu wypolerowania, godnego dużo większych zespołów, ale momentami widać, że porwali się z motyką na słońce. Robiąc open-world, trzeba umieć go jakoś zagospodarować, by nie był on tylko zbiorem widoczków do oglądania, ale miał także sensownie porozmieszczane, wciągające aktywności - niestety, ale gry Rockstar, czy chociażby wewnętrznych studiów Sony, trochę nas rozpieściły w tym temacie. No więc w tym przypadku mamy do czynienia z otwartym światem typu "czasy wczesnego PS3", a i tak pewnie znalazłbym więcej fajniejszych od drugiego Outcasta gier tego typu z tamtego okresu. Świat gry jest ogólnie ładny, kolorowy, ma sporo fajnych miejscówek, którym przyjemnie pstryka się fotki (niestety brak trybu foto), ale nie za bardzo jest co robić i czym się zachwycać. Mapa upstrzona jest bazami przeciwników i powtarzalnymi aktywnościami w ilości około 180 - tych 20, tamtych 30, a jeszcze innych 50 i mamy "zawartość" - typowo ubisoftowe zaśmiecanie mapy, przypominające trochę Just Cause 2 (zwłaszcza, że tu też możemy sobie poszybować z błoną pod pachami). Jedyny plus tego śmietnika jest to, że zaliczenie takiej aktywności da nam jakąś wymierną korzyść do rozwoju bohatera - upgrade lub moduł do broni, surowce do ulepszania umiejętności, albo minimalne powiększenie paska energii życiowej. Na plus wypada walka, a w zasadzie strzelaniny, choć od biedy i tarczą można przywalić. Nie jest to może nic specjalnego, ale starcia są dynamiczne, z wrogów sypią się cyferki oraz surowce, a całość okraszona jest pompatyczną muzyką - trochę przypomina to Mass Effect Andromeda, ale w wersji z AliExpres. Co prawda AI wrogów to dramat, często stoją do nas bokiem, patrząc w pustkę, a starcia z bossami to już w ogóle poziom jakiejś no-name gierki z koszyka w Auchan (stoisz, strzelasz i masz wyrzuty sumienia, że bijesz niepełnosprawnego), ale ogólnie jest w tym jakaś frajda i nie ma tragedii. Tragedia natomiast jest w warstwie fabularnej. O ile pierwszy Outcast też może jakoś nie błyszczał w tym aspekcie, tak całość, mocno inspirowana filmem "Gwiezdne Wrota", była bardzo sympatyczna i z zaciekawieniem śledziło się losy naszego sympatycznego, sarkastycznego protagonisty. Dwójka natomiast poszła w stronę politycznej poprawności i wszystko zostało pozbawione przypraw, przez co danie, które otrzymaliśmy, jest zupełnie bez smaku. Główny bohater stracił jaja i słabo się słucha jego czerstwych tekstów - niby teraz to chłop pod pięćdziesiątkę, ale chyba za mocno poszli w "utatusiowienie" naszego protagonisty. Tak jak w pierwszej części potrafił celnie i sarkastycznie skomentować sytuację tak tutaj jego komentarze są strasznie nijakie, a humor wywołuje ciarki żenady - oparty jest wciąż na jednym schemacie, kiedy Cutter mówi jakieś ziemskie powiedzonko, a tubylec rozumie go dosłownie i ten w niezręczny sposób próbuje mu to wytłumaczyć (coś jak Drax ze "Strażników Galaktyki", tylko że ch#jowo). Karol Strasburger miałby mocną immersję, mogąc wcielić się w tak bezjajecznego bohatera. Oczywiście obowiązkowo nie mogło zabraknąć silnych kobiet - w pierwszej części miejscowych kobiet nie było w ogóle, co było pewnie związane z ograniczeniami natury programistycznej - dzięki temu wszyscy mieszkańcy Adelphy to był jeden model postaci. Kobiety były tylko wspomniane, że żyją wraz z dziećmi osobno na wyspie i tradycją jest coroczne międzypłciowe spotkanie, na które dopuszczane są tylko wybrane osobniki płci męskiej. Tutaj z kobiet zrobiono nieustraszone amazonki, rządzące planetą, a faceci to przeważnie robole, marzący by jakaś modliszka wybrała ich na coroczne chędorzenie. Ogólnie cała warstwa fabularna tej odsłony to mocna zrzynka z Avatara, który jak powszechnie wiadomo - w tym departamencie niespecjalnie błyszczy. Porównując to do niedawnej gry o niebieskich ludzikach ze stajni Ubisoftu, można powiedzieć, że fabularnie jest podobnie chujowo, ale z trochę innych względów - nie jest tak bardzo "woke", ale jest baaaardzo bezpłciowo. Jeśli chodzi o questy to te w porażającej większości (tak gdzieś 98%) to zwykłe "fedexy" - wszystko sprowadza się do "zbierz ileś tego", albo "zabij tyle tamtego" i co jakiś czas z dupy odpala się krótka, jakby urwana scenka przerywnikowa, odsłaniając niewielki rąbek zupełnie nie porywającej opowieści. Trzeba mieć naprawdę mocną dozę samozaparcia, by nie porzucić tego wpizdu po godzinie, bo naprawdę nie ma tu niczego, co może wciągnąć - nie ma tu ani fabuły, ani ciekawie pomyślanych zadań - tylko latanie od znacznika do znacznika, słuchanie słabych dialogów (choć trzeba przyznać, że dobrze zagranych - po prostu ich pisanie leży) i wykonywanie fetch-questów, które nie mają prawa zaangażować absolutnie nikogo. To co mogę pochwalić to na pewno muzyka - zdecydowanie najmocniejszy punkt tego tytułu. Podczas eksploracji przygrywa nam motyw pasujący do jakiegoś Final Fantasy, a w trakcie starć też jest całkiem sympatycznie. Graficznie jest różnie, czasem to czasy PS3, czasem zdarzy sie coś ładniejszego - pod względem designu czasem trafi się wart zapamiętania widoczek, ale technicznie to w czasach Horizon Forbidden West raczej trzecia liga. Na plus interakcja głównego bohatera z roślinnością - wiele większych gier nie ma tego "bajeru". Technicznie jest więc średnio, dwa tryby graficzne nie za bardzo się od siebie różnią (jeśli w ogóle), więc polecam Performance - nadal nie będzie to płynne doznanie, bo wartości framerate'u latają gdzieś w okolicach 43fps, ale to i tak zdecydowanie lepiej niż niestabilne 30fps przy zerowej poprawie rozdzielczości. No i screen tearing to bardzo powszechne zjawisko niestety. Występuje tu też dużo glitchy, bugów i często wychodzi na wierzch sporo niedopracowań. Czasem przestaje działać atak melee i gra zupełnie nie reaguje na wciskany przycisk (wyjście i powrót do gry pomagają), jeden z modułów do broni potrafi na stałe narzucić nam czerwony filtr typu "wizja Terminatora" na ekran, scenki przerywnikowe odpalają się znienacka, z trzaskiem i miganiem obrazu oraz równie mało subtelnie przechodzą w gameplay (po uprzednim wyciemnieniu oczywiście). Odgłosy strzelania potrafią prawie całkowicie zaniknąć i wtedy dostajemy jakimś płaskim mono po uszach. Do tego standardowe blokowanie się przeciwników w elementach otoczenia, a czasem nawet ich respienie się w ścianach czy innych skałach. OK, myślę że już wiecie co nieco o samej grze i mam nadzieję, że wystarczająco Wam ją obrzydziłem. Poniżej fragment o trofeach, więc jak kogoś nie interesują pucharki to nie klikać: Podsumowując... Jestem zawiedziony, mimo że przecież nie spodziewałem się wiele. Chciałem dostać sequel do uroczo drewnianego remake'u części pierwszej, a dostałem bardzo nie-uroczą grę, waląca na kilometr amatorszczyzną i wyglądającą jak projekt studentów na zaliczenie semestru. Nie odmawiam twórcom serca, widać tu pasję do tego uniwersum, ale pod koniec, przy napisach, miałem też wrażenie, że wpadają w samozachwyt, jakby w swoich rękach mieli franczyzę typu Uncharted, a nie niszową gierkę z zapomnianym bohaterem i sequel do części pierwszej, w którą pewnie tylko nieliczni "blacharze" grali te ćwierć wieku temu, a dziś to już pewnie nie żyją ze starości. Całość zajęła mi ponad 50h i czułem, że gdzieś tak 49 z nich było bezpowrotnie i nieodwracalnie zmarnowane. Czy żałuję? Pewnie nie, bo gdybym nie zagrał to i tak bym chciał tego doświadczyć, zwłaszcza, że jakimś cudem drugi Outcast ma mocno pozytywne opinie, więc na pewno by kusiło. No i nie porzuciłem kolejnej rozgrzebanej gry, a to w moim przypadku też niezły wyczyn. Zaliczone, odfajkowane, teraz zapomnieć i wreszcie odpalić coś, co da mi frajdę. Outcast A New Beginning to taki najprawdziwszy średniak, podobnie zresztą, jak część pierwsza - tam dałem 6/10, bo jednak było sympatycznie i mógłbym grę polecić, zwłaszcza tym, którzy lubią oldschoolowe, drewniane gierki "z duszą". Tutaj ta dusza gdzieś się ulotniła, oldschoolowość również, a dostaliśmy coś na pograniczu amatorki i gierki dołączanej do jakiejś gazetki w kiosku - 4/10 i niestety nie polecam.
  8. Jedynka była szara, dwójka brązowa (), a trójka, Judgment i czwórka kolorowe - tak to wyglądało z punktu widzenia malarza (piątki wciąż nie odpaliłem). A klimacik? Najgrubszy był chyba w dwójce, bo tam to kilka lokacji nawet horrorkiem podjeżdżało.
  9. Wredny

    Stellar Blade

    @yaczes, nie spierdol tego
  10. Wredny

    Stellar Blade

    Tachy lepsza Tak mnie ostatnio tknęło, że oczywiście beka z lewaków i yebać ich płacz, ale uzasadnianie wyglądu bohaterki jej rzekomo realistycznym pochodzeniem (w sensie, że modelka) to też mocno naciągana teoria, którą łyknęli chyba tylko niewidomi. Jak ktoś sobie porówna pełnokształtny model z gierki z tym koreańskim wieszakiem, na którym EVE jest niby wzorowana to chyba widzi, że tak nie do końca
  11. Wredny

    Fallout 76

    Bo Fallout to raczej powinien mieć swój osobny dział, a jeśli nie to wszystkie jego odsłony powinny trafić do ogólnego.
  12. Wredny

    Crow Country

    O kuźwa. Temat z potencjałem na jedną stronę? Czas zmienić ksywę na Poopcio A serio to fajnie to wygląda, wątpliwości mam tylko do celowania/strzelania.
  13. Wredny

    Słuchawki do PS5

    Ja na allegro kupiłem za 650zł tuż przed premierą XSX, więc to nie tak znowu dużo, a wygoda nieporównywalnie większa niż ten szmelc od Sony.
  14. Wredny

    Konsolowa Tęcza

    Paolo wyraźnie ma jakiś kryzys i najwyraźniej tylko ubisoftowe Rise of Tomb Raider rozkosznie smyra jego wymagające, gierkowe kubki smakowe Nawet oryginał przetrwał z powodzeniem próbę czasu, a remake tylko go ulepsza - ta gra jest ponadczasowa.
  15. Wredny

    Konsolowa Tęcza

    Przecież to esencja survival horroru - nie dość, że tak samo dobra, jak oryginał to jeszcze w wielu miejscach ulepszona - jedna z najlepszych gier 2023.
  16. Zapaleńców, żadne hardkory, choć i takie się zdarzają. https://www.facebook.com/groups/gamingdisorder
  17. Wredny

    Słuchawki do PS5

    Dwa poprzednie modele (Goldy) były całkiem wygodne, ale zrobione z gówna i łamały się w osiemnastu miejscach. Od ostatnich Goldów (2.0) wprowadzili też te super płytkie nauszniki, które gniotą uszy, więc to było chujowe juz wtedy, a te nowe widzę, że mają raczej to samo - no i ta "skóra", jakby normalnie gąbki nie można było dać. Mnie w Pulsach gniecie ta yebana guma u góry - wywiera upierdliwy nacisk na łeb, a przez te płytkie nauszniki i tą yebaną "skórę" mam też wrażenie ciągłego ucisku po bokach. Do XBOXa kupiłem kiedyś astro A50 i kuźwa, jakie to są cudowne słuchawki jeśli chodzi o wygodę - leciutka konstrukcja, wielkie nauszniki, gąbeczka - jakbym chmurkę na głowie trzymał - zero problemów, oprócz nienajlepszej już baterii (mają swoje lata i kupiłem powystawowe).
  18. Wredny

    Star Wars: Outlaws

    Wiadomo, że pudełko, ale ciekawe czy też będzie jak w przypadku Avatara:
  19. Wredny

    Słuchawki do PS5

    Nigdy więcej słuchawek od Sony. Może i te mają zajebisty dźwięk, ale konstrukcyjnie to nadal to samo narzędzie tortur co Pulse. Będzie cisnąć łeb z góry, po bokach, a nauszniki to od kilku modeli wciąż to samo, płytkie gówno z tą pseudo-skórą, która po czasie zaczyna się łuszczyć.
  20. Wredny

    PS5 Firmware

    Teraz widzę, że u mnie też - i też nic nie zmieniałem
  21. Wredny

    Star Wars: Outlaws

    Mieli mnie od pierwszej zajawki, a tutaj tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że wjeżdża day-one. AVATAR dostarczył mi masę zajebistej zabawy (choć oczywiście nie pozbawionej wad), więc przynajmniej w temacie świata i jego eksploracji ufam Massive - to, plus klimat Gwiezdnych Wojen i może być naprawdę sympatycznie (na fabułę i ciekawe postacie nie liczę, choć fajnie by było, gdybym jednak się mylił).
  22. DayZ to bardziej survival, a PUBG to jednak gra nastawiona na akcję i zabijanie. Codziennie to nie, bo mamy z ziomkiem różne zmiany, więc raczej tylko w weekendowe wieczory, czasem w tygodniu może, jak akurat mam na rano. Co do licznika to tak - a na obydwu platformach to nawet więcej
  23. Po raz kolejny będę ASXem tego tematu, ale wreszcie zebrałem się na stworzenie kompilacji z zalegających na dysku/chmurze xboxa klipów. Sporo z tego to nic specjalnego, ale taki staruch jak ja i tak się cieszy - zwłaszcza, że między innymi załapał się najlepszy konsolowy wymiatacz The Ga GoD.
  24. Michał spoko jest, siedzę u niego na grupie FB - między innymi przez nich mam większe wydatki, bo co chwila ktoś wyjedzie z czymś, o czym w życiu nie słyszałem i okazuje się, że muszę to mieć
  25. Wredny

    PS5 Firmware

    Kurde, no to masz zajebiście - tak jak ja miałem do wczoraj. Pisałem przecież, że nie mam żadnego innego - to jest jedyne, więc chyba główne. Innej PeeSpiątki też nie mam. Teraz widzę, że przez te przestawianie w opcjach sygnaturka pozbawiona została trofeów - znowu muszę coś przestawiać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...