Skocz do zawartości

James Bond Spectre


Rekomendowane odpowiedzi

po opinii pajgiegi coraz bardziej jaram się na seans. a ładny chociaż ten film? bo za kamerą chyba ponownie deakins...

Zdjęcia spoko, chociaż nie ma takich pomysłowych ujęć jak w Skyfall. Od strony technicznej raczej za dużo temu filmowi zarzucić nie można (CGI słabe, zbyt rzucające się w oczy).

Odnośnik do komentarza

Znalazłem jeszcze fajne wypunktowanie co do filmu:

 

 

 

How are people giving this film good reviews? It was terrible. 

Waltz was the worst villain in recent memory. He sat in a chair, walked, sat in a computer chair, walked some more, stood behind glass, then sat in a plane. He was more menacing in Horrible Bosses 2..... 

And for being the head of the biggest evil corporation in the world, he has one nerd bodyguard at the end? Who the heck helped him set him his "Jigsaw" style booby trap in the old MI6 building? Did he casually take a sick day out of work after surviving a massive building explosion (of which he walked away with a random facial scar, yet no burns) and plan it all himself? 

And seriously with Sydeaux's character...Bond swears to protect her, and then he randomly lets her leave a safe house to walk home alone at night so he can stop a computer system from changing over? Uh, what? First off, why can't Q fix it himself, oh wait he does. Secondly, why does Bond spend the film crashing planes to protect her, only to leave her alone and let her get captured.... 

C's death...maybe the dumbest of all time. He shoots a glass window, trips then falls to his death. Wow. 

And after a spectacle of a train fight, they dispose of the great character played by Dave Bautista, then quickly make a witty joke leading to sexy time? My word... 

And after a scene in Skyfall where Q denounces the dumb gadgetry of the past such as ejecting car seats and exploding pens......we get ejecting car seats and exploding watches....wait what? I thought the MI6 was moving forward, not back... 

And Bond get a hole drilled in his skull, which is to supposed to make him not remember faces...yeah I don't know, but let's go with it....so he gets the hole drilled into his face, yet all he has to do is say, "nah, I remember you" to Swann and that's it. So what the heck was the point of the drilling?....yeah, none, just a weak excuse to make it a compelling torture scene. 

Lastly, we have an appearance with Mr. White, yet there's no mention of Quantum, or what connection that organization has with this mysterious Spectre. Matter fact, what the heck is Spectre? Nothing is even explained about this organization that is supposedly so terrifying. They have meetings in plain view where all you need is a silver wedding band to enter inside....good grief. 

Awful film. Rant over.

 

:pipi:

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Po raz kolejny okazało się, że odpowiednie nastawienie to 3/4 drogi do satysfakcji. Byłem przygotowany na katastrofę, więc ostatecznie jestem zadowolony, gdy okazuje się, że jest całkiem średnio.

 

 

Te fuckupy z posta Masorza to czysta, brudna prawda i można by się dalej znęcać, bo pole do popisu jest spore. Przy czym występuje tu niecodzienna zależność: głupi film-przyzwoity bond-niezła zabawa.

 

Zasadnicze pytanie "czy warto iść" rozwiewa już kapitalnie zrealizowana sekwencja początkowa w Meksyku. Po niej następuje zaskoczenie, bo okazuje się, że piszczenie Sama "JESTEM GEJEM ! PATRZCIE JAK FALSECIKIEM NAPIER/DALAM !" Smitha zostało okraszone przeznakomitą sekwencją napisów początkowych, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że ten kawałek jednak nie jest aż tak tragiczny. No i tym sposobem mamy jakieś 20-25 minut bondowskiej akcji na najwyższych obrotach, zrealizowanej tak, że palce lizać. Uznajmy więc, że to za tą część płacimy ~ 25 zł, a reszta filmu jest gratis.

 

To prawda, że film ma tendencję spadkową niemal we wszystkich aspektach. Po rewelacyjnej scenie początkowej wyraźnie kończą się pomysły na sceny akcji i co kolejna, to gorsza, aż dochodzimy do punktu, w którym Bond strzela jak do kaczek do podłażących mu hurtowo pod lufę randomów w garniakach. W tej sytuacji wypada się chyba cieszyć, że nie ma w sumie tych scen akcji jakoś specjalnie dużo. Osławiona już sekwencja z samolotem to majstersztyk. Nie dość, że zapomnieli dokręcić sceny, w której pokazane byłoby skąd się w ogóle wziął, to CGI momentami jak łódź podwodna w Lostach xD

No dobra, ale nie poszliśmy na akcyjniaka ze Stathamem, więc oprócz strzelania mogłoby się też czasem coś dziać. I dzieje się niestety też zgodnie z tendencją im dalej, tym gorzej. Początkowe przedstawienie syndykatu, tropienie starego znajomego i początki relacji z panią psycholożką wypadają korzystnie. Nie ma w tym nawet ułamka zaskoczenia, wszystko jest maksymalnie przewidywalne, ale zrobione z głową, ze smakiem i bez przypałów. Niestety z czasem poszczególne elementy zaczynają się sypać. Tak jak nie ma pomysłu na sensowne i efektowne sceny akcji, tak nie ma pomysłu na poprowadzenie wątku romantycznego. Kilkukrotnie walą nas łopatą po głowie niemal krzycząc "TA ŚWINIA JEST DLA BONDA JAK VESPER W CASINO, JEST W NIEJ ZAKOCHANY WCHU/J", tylko jakoś nie byli w stanie nakręcić choćby jednej sceny, która sprawiłaby, że można by w tę więź uwierzyć. W końcu dochodzi do genialnego plot twistu opisanego w masorzowym spoilerze, po którym panna przyjmuje rolę księżniczki do odbicia z ciemnego lochu, by pod koniec jeszcze raz nastąpił kompletnie niezrozumiały i niczym nie uzasadniony z punktu widzenia widza wybuch uczuć tugedaforewa. Może tak jak z tym samolotem mają jakieś wycięte sceny i dowiemy się co, jak i dlaczego w wersji director's cut.

 

W tym momencie dochodzimy do największego rozczarowania i problemu tego filmu, jakim jest postać złoczyńcy kreowana przez Waltza. O kur/wa, to jest szeroki temat. Pomijam już całą historię z tą niezręczną tajemnicą poliszynela pod tytułem kim tak naprawdę jest Franz Oberhauser. Niestety kolega Christoph nie posłuchał rady R.D. Juniora, by nigdy nie iść full retard i niestety poszedł. Jest cienka granica pomiędzy złoczyńcą urokliwym a autystycznym i niestety Waltz niemal przez cały czas jest po złej stronie mocy. Sposób, w jaki gestykuluje, jego mimika, dykcja mają być zabawne i urocze, no ale ku/rwa nie są. Na pewno nie pomogło mu to, co musiał mówić i robić, bo ta postać jest po prostu beznadziejnie napisana, ale Waltz niestety od siebie też trochę dołożył. No trudno, kolejne do kolekcji zaprzepaszczenie potencjału złoczyńcy teoretycznie idealnie obsadzonego. Jak potrafili kiedyś spier/dolić potencjał tandemu Christopher Walken + Grace Jones, to ludzie już chyba przestali się dziwić.
Ralph Fiennes tak swoją drogą też by mógł wyjąć tę rurkę do tańca z du/py.

 

Dobra, z tego co na razie piszę rzeczywiście wyłania się lekki dramat, więc teraz dla przeciwwagi kilka powodów, dla których ten film nie jest zły. Po pierwsze Craig. Nie rozumiem zarzutów pod jego adresem, że zero mimiki, że mu się nie chce. Jest taki, jak we wszystkich poprzednich częściach, czyli często zmęczony, zasępiony, wkur/wiony. Do tej pory było to zaletą i zachwytom nad nowym obliczem Bonda nie było końca, a teraz nagle a fe ? Aha. Gość swoim luzem, charyzmą i zawadiactwem ciągnie i jakoś trzyma w ryzach film z idiotycznym scenariuszem i w najlepszym wypadku średnimi scenami akcji.

 

Po drugie szeroko komentowana kwestia licznych odniesień czy wręcz kopiowania scen z klasycznych Bondów. Faktycznie, zjawisko występuje, ale nie w ilości, która mogłaby stanowić problem. Od czasu do czasu w jakiejś scenie pojawia się klasyczny gadżet lub znane zagranie, często o zabarwieniu komediowym, ale nie jesteśmy tym bombardowani na tyle, żeby miało się odczucie, że wyszedł z tego pastisz. Serowy humorek w niektórych przepychankach słownych o dziwo pasuje jak ulał i nie wywołuje poczucia zażenowania.

Jedyną rzeczą zaczerpniętą z klasyków, która ewidentnie nie zagrała jest pomagier troglodyta. Każda scena, w której się pojawia, sprawia wrażenie jakiegoś amatorskiego tribjutu z jutuba. Na szczęście nie ma go zbyt wiele.

No i jak by się nie pastwić nad scenariuszem, to jedno trzeba mu oddać, że wiąże wątki z poprzednich craigowych odcinków w całość. Oczywiście robi to w mało wyszukany, prostolinijny, banalny sposób, ale jednak z sensem. Co w postępującym wraz z upływem czasu galopie bezsensu pozostawia jednak miłe wrażenie.

No to na koniec jeszcze ponarzekam. Film jest faktycznie za długi. O ile do momentu, który powinien być średnio udaną, ale jednak kulminacją, te wszystkie części składowe dają nadspodziewanie satysfakcjonujące połączenie, to już ostatnie pół godziny jest dość frustrujące i niewiele brakuje, by zatarło mimo wszystko pozytywne wrażenia. Kolejne głupie pomysły ogląda się już z miksem obojętności i zniecierpliwienia, zerkając co 2-3 minuty na zegarek. Co zrobić z postacią graną przez Waltza to kolejna pozycja na liście rzeczy, na które Sam Mendes nie miał pomysłu.

 

Ostatecznie jest po prostu okej. Gorzej niż w Skyfall, o wiele gorzej niż w Casino Royale, ale też o całe lata świetlne lepiej niż w tym autystycznym teledysku zwanym Quantum of Stolec. Zakończenie raczej wyraźnie sugeruje, że Craig wypełni kontrakt i pojawi się raz jeszcze, bo chyba nie zostawią tego wszystkiego tak rozgrzebanego ani nie wrzucą w środek murzyna.

 

6/10, gdzie Skyfall to 7,5/10, a Casino 9,5/10.

 

 

D Y S K U T U J M Y

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza

Świeżo po seansie. Ogólnie to klasyfikacja jest taka: Skyfall > Casino Royale > Spectre > QoS. Szalu nie robi, ale obejrzeć można. W moim odczuciu najbardziej komediowy Bond, a przed seansem warto sobie przypomnieć i odświeżyć Quantum of Solace.

 

Nie?

 

Casino Royale > Skyfall > Spectre > QoS.

Odnośnik do komentarza

 

 

Zasadnicze pytanie "czy warto iść" rozwiewa już kapitalnie zrealizowana sekwencja początkowa w Meksyku. Po niej następuje zaskoczenie, bo okazuje się, że piszczenie Sama "JESTEM GEJEM ! PATRZCIE JAK FALSECIKIEM NAPIER/DALAM !" Smitha zostało okraszone przeznakomitą sekwencją napisów początkowych, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że ten kawałek jednak nie jest aż tak tragiczny. No i tym sposobem mamy jakieś 20-25 minut bondowskiej akcji na najwyższych obrotach, zrealizowanej tak, że palce lizać.

"Znakomita" sekwencja początkowa w Meksyku jest na poziomie "znakomitej" sekwencji początkowej we Włoszech z Quantum ("zróbmy to podczas jakieś lokalnego święta, będzie kolorowo, będzie git"). Jak szukamy dobrej, trzymającej za jajca sceny, to spoglądamy w stronę Casino, w Skyfall już ciut przesadzili, a w tych dwóch przeszczepach pojechali równo przez co ogląda się to z emocjami towarzyszącymi podobnym ekscesom w jakichś transformersach czy innym Uncharted 3.  Zgadzam się co do napisów początkowych, najlepsza rzecz w całym filmie, napisy początkowe, warto wydać 25 zł. Można narzekać tylko, że są po prostu indeksem tego co zobaczymy później. W sumie zapowiadają więcej niż zobaczymy.

 

 

Początkowe przedstawienie syndykatu, tropienie starego znajomego i początki relacji z panią psycholożką wypadają korzystnie.

W sensie że jest jakiś zły syndykat (co było lepiej przedstawione na początku Quantum, w scenie z tym samym starym znajomym)

chyba nie masz na myśli tej mdłej sceny w której Bond podsłu(pipi)e super-tajnej narady

i klasyczne "nie dam ci przez jakieś 24 godziny, taka jestem niedostępna" pani psycholog? To jest tak niezmierne nudne i sztampowe, że człowiek czeka aż się w końcu skończy.  To już Olga była bardziej zadziorna. "Poprawność" to synonim "nijakości", a to najgorsze co możesz zobaczyć w kinie.

 

 

Dobra, z tego co na razie piszę rzeczywiście wyłania się lekki dramat, więc teraz dla przeciwwagi kilka powodów, dla których ten film nie jest zły. Po pierwsze Craig. Nie rozumiem zarzutów pod jego adresem, że zero mimiki, że mu się nie chce. Jest taki, jak we wszystkich poprzednich częściach, czyli często zmęczony, zasępiony, wkur/wiony. Do tej pory było to zaletą i zachwytom nad nowym obliczem Bonda nie było końca, a teraz nagle a fe ? Aha. Gość swoim luzem, charyzmą i zawadiactwem ciągnie i jakoś trzyma w ryzach film z idiotycznym scenariuszem i w najlepszym wypadku średnimi scenami akcji.

 

Tutaj nie ma co dyskutować, wystarczyło obejrzeć choćby Skyfall i Spectre jedno po drugim. Nie twierdzę, że to wina Craiga, tutaj po prostu nie miał czego zagrać, ale też się specjalnie nie wysilał. Może najbardziej zawinił Mendes, skoro trójka głównych postaci (i przecież co najmniej dobrych aktorów) wypadła mizernie?

 

 

No i jak by się nie pastwić nad scenariuszem, to jedno trzeba mu oddać, że wiąże wątki z poprzednich craigowych odcinków w całość. Oczywiście robi to w mało wyszukany, prostolinijny, banalny sposób, ale jednak z sensem.

Wow, to mniej więcej tak, jakbyś pochwalił scenarzystów, że pamiętali kto zginął w poprzednich przygodach i kto był czyim bosem. Aż tyle mieli do ogarnięcia w temacie wiązania wątków z poprzednich części.

 

Podsumowując: jedziesz to co najważniejsze w Bondach czyli rozwój intrygi, sceny akcji, nemezis bohatera (zapomniałeś o jego przydupasie, który również wypada tragicznie, a który jest ważnym elementem w Bondowskiej układance), naprzeciw stawiając (przy założeniu, że pisałeś to serio) świetne wejście i kilka poprawnych elementów, które później są brutalnie niszczone i wychodzi ci z tego "okej film, 6/10"? To trochę niefortunna recka.

 

Casino>Skyfall>>>>>>>Quantum=Spectre

Odnośnik do komentarza

Może to martini z kubka po coli tak zadziałało, nie wiem  :pechowiec:

 

O Hinxie (pada w ogóle ta ksywka w filmie ?) nie zapomniałem. Poświęciłem mu jedno zdanie, czyli tyle, ile jest wart.

Porównanie sekwencji początkowych Quantum i Spectre o tyle niefortunne, że nie wziąłeś jednego istotnego czynnika pod uwagę. W Spectre widać co się dzieje  :kaz:

 

EDYTA: Co do starego znajomego, to miałem na myśli

wizytę u typa od Quantum

 

 

A co do wątku romantycznego, to po scenie w Tangerze, w której był jako taki magnetyzm można było mieć nadzieję, że w jakimś sensownym kierunku to pójdzie. No ale niestety, princess is in another castle

Edytowane przez Tokar
Odnośnik do komentarza

Widzialem i...

 

Casino Royale to mój ulubiony Bond przy czym zrujnował dla mnie całą serię bo już żaden inny film z agentem 007 mi nie podchodzi. QOS był poniżej wszelkiej krytyki, Skyfall rozpadł się w ostatnim akcie a Spectre powiedzmy, że jest gdzie pomiędzy.

 

Dodac należy, że to najbrzydziej nakręcony Bond z Craigiem

Edytowane przez Sebas
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...