Dobra, to i ja dorzucę swoje trzy grosze. Na początek polecimy z tym, co mi się nie podobało i uznaję za minus: miejscówki i estetyka - nie mam z tym problemu bo liczy się dla mnie sieka i tak jak w DMC5 tak tutaj robią one dla mnie za tło do całej reszty. To powiedziawszy, zdecydowanie nie podobało mi się używanie tej "czystej" palety białego z niebieskim skąpanego w szaroburym deszczu. Jest kilka trochę innych miejscówek ale tak szczerze nic nie zapada w pamięć i mam wrażenie, że przez całą grę widziałem ze trzy lokacje w kółko i na okrągło. Porównując to do NGB czy NG2 (które też miały niekiedy słabe miejscóweczki, ale nie w takiej ilości) zjazd jest potężny i brakuje tutaj jakiejś większej różnorodności. Tym bardziej, że ostatnie sceny są deczko inaczej przedstawione i mimo, że spędza się tam kilka minut to bez wątpienia wyglądają najlepiej z całej gry Ryu, a raczej to, jak wpleciono go w rozgrywkę. Kilka krótkich rozdziałów pod koniec gry, większość lokacji i bossów to recykling, jedna broń. Może i fabularnie potraktowano go z szacunkiem przedstawiając jako gigakoksa na wspomnienie którego wszystkie postacie nagle się spinają i przestają kozaczyć, ale obsadzenie go w roli chłopka co sobie biega po lokacjach które odwiedziliśmy i sieka wszystko to co już do tej pory widzieliśmy zostawia OGROMNY niedosyt. Zwłaszcza, że nawet mimo tego, że ma tylko jeden mieczyk do dyspozycji to jest absolutnie przepakowanym skurwysynem i granie nim to czysty power trip, CZUĆ TU POTENCJAŁ. Mam mocne flashbacki z DMC4 grając jako super ninjas, a nawet gorzej, bo tam Dante przynajmniej był jeszcze bardziej rozwinięty względem swojego występu w poprzedniej części, tutaj z kolei wjechały nożyczki i wycięto sporo z arsenału (a jednocześnie możliwości, jakie ma Hayabusa)  Tyle dobrego, że po przejściu gry można sobie myknąć dowolny chapter jako Ryu, a nawet przejść w ten sposób grę drugi raz nie dotykając Yakumo - chinole z Capcomu, proszę patrzeć i się uczyć bo brak takiej opcji w DMC5 to jest nadal największy mój ból co do tej gry historyjka - no okej, nie nastawiałem się na wiele bo to Ninja Gaiden i te fabułki tam są tylko po to żeby być, ale nawet podchodząc do tego w ten sposób nie mogłem czasami powstrzymać się od brechtu. Tak jak szermi napisał, Ryu rzucający "what is that?" na widok sklepu Muramasy to top kek i no nie, po prostu kurwa nie, nie robimy tak  Yakumo edgelordzik, sidekick Misori czy tam Masori czy jak on się zwał przypominający tego peta w masce bez maski z NG3, Ayane pojawiająca się dwa razy tylko po to, żeby pokazać cyce (tu akurat nie narzekam za mocno ), Seori... nie wiem, najbardziej to te cycki zapamiętam chyba, bo nic więcej tutaj się nie wyróżnia. A te szokujące i zaskakujące twisty fabularne mają taki setup, że uderzyły we mnie z mocą pluszowego misia rzuconego w moim kierunku przez trzylatka, który zresztą nawet mnie nie dotknął bo nie doleciał. Kupy dupy się to nie trzyma, a spoiler główny bohater, który jest wielce smutny z powodu śmierci postaci którą znał kilka godzin i którą sam miał zajebać W PIERWSZYCH MINUTACH GRY można podsumować jedynie nieśmiertelnym "to... jakieś nieporozumienie"  Nie wiem kto tam pisał tę historię, ale jeśli wziął więcej niż czteropak Harnasia za swoją robotę to srogo oscamował platynowych, więcej bym mu nie dał bardzo malutki minusik, taki tyci tyci, ale rzuca się w oczy: gra jest skonstruowana na zasadzie killroomów, próżno tu szukać zagadek choćby w najprostszej formie "znajdź klucz do drzwi". Nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie, ale muszę o tym wspomnieć - porównując to nawet do dwójki (spłyconej pod tym kątem względem pierwszej części) wypada to blado dużo większy minusik i największy chuj w dupę temu, kto o tym zdecydował - brak strojów do odblokowania... w grze oczywiście, bo można je odblokować za pieniążek rzucony na edycję Deluxe. Szczytem bezczelności jest wrzucenie za paywalla klasycznego niebieskiego stroju dla Ryu - hatfu ci na mordę typie który o tym zdecydowałeś  To chyba tyle, więcej zarzutów chyba nie mam. To teraz pora na pochwałki (duże ilości banderasów incoming): system walki - króciutko:    To, co się tutaj dzieje na ekranie to coś niesamowitego. Trzy opcje defensywne (blok, parry, unik) z bonusem za perfect timing, Bloodraven/Gleam z dodatkowym przełamaniem ataku i założeniem stuna, zmiana broni w locie, opcje do kontroli tłumu. Jest mięsiście, skillowo, wymagająco i dynamicznie, a gdy już zaczyna się ogarniać parowanie i kontrowanie to wjeżdża ten stan zen grania, którego doświadczyłem do tej pory w sumie tylko w piątym Devilu i Doom Eternal - po prostu robi to wszystko klik, spasowuje się w jedną całość i zamiast grać to płynie się z prądem niszcząc wszystko na swojej drodze. Do tego system ekwipunku, rozdzielenie umiejętności postaci od umiejętności przypisanych do broni i sporo do odblokowania (przy jednym podejściu raczej nie ma co liczyć na dopakowanie wszyskiego na maksa) też gładziutko wchodzi. Ideałem takiego slashera jest dla mnie nadal DMC5, ale NG4 zbliżyło się dosłownie na wyciągnięcie ręki do tego ideału i jestem z tego faktu przeszczęśliwy DYNAMIKA - będę to podkreślać na każdym kroku, ta gra zapierdala i nie daje odpocząć ani na moment. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, trzeba ogarniać, trzeba trzymać tempo - to jest najszybsza gra z serii i ludzie grający w oryginalną dwójkę powinni już wiedzieć, co to oznacza. Zajebiste  OST - przypomina mi to mocno Metal Gear Rising, są tracki z wokalem w trakcie walk z bossami, na wokalu jest pan Victor Borba więc jakby z automatu za soundtrack 9/10 misje poboczne i eksploracja - fajnie, że jest coś takiego jak ten system misji, zaznaczasz sobie i idziesz grać. Znajdziesz znajdźkę? Nagroda do odbioru, zabijesz X przeciwników? Nagroda do odbioru. Na początku skrzywiłem się mocno jak zobaczyłem MISZYN MENU i pomyślałem, że oh boy pasuje to do Gaidena jak frosti do MENSA, a koniec końców jest to nieinwazyjne w samej grze, wymusza trochę zboczenie ze ścieżki do celu i nagradza węszenie po levelach. Też nie jest tak, że mamy miliony ścieżek po drodze do celu bo te odnogi to bardziej przypominają mi korytarzyki z Final Fantasy XIII niż jakiś full open world, ale miło mieć opcję poszwędania się gdzieś indziej i jeszcze zgarnąć za to proficik ilość post-game contentu - już widzę, że jest mięsko. Master Ninja, Trials of Valor do rozegrania dowolnie i którą postacią chcemy, challenge, chapter select z możliwością wyboru postaci (Yakumo/Ryu przez całą grę? Proszę bardzo kliknąć tutaj, hawe fan) - jest co robić, a z zapowiedzianym DLC The Two Masters dojdzie jeszcze więcej. Jestem usatysfakcjonowany tym, co widzę Yakumo - początkowo wyglądął jak leszczyk i nie siedziała mi zmiana bohatera z legendarnego nindżasa, ale młokos ostatecznie wprowadza srogą zadymę i przekonał mnie do siebie. Jest odmienny od Ryu na tyle, że czuć to od pierwszej sekundy a jednocześnie pasuje do Gaidena wyśmienicie i gdyby tylko poprowadzono jego postać fabularnie trochę inaczej niż "mruk mówi fak of" to już w ogóle nie miałbym z nim problemów. Pod kątem rozgrywki - koks najważniejszy plus - to jest Ninja Gaiden i nie dajcie sobie wmówić, że nie. Tak, czuć tutaj rękę Platinum, czuć zmianę silnika, czuć trochę podobieństwa do ich poprzednich gier, ale całość tak bardzo krzyczy GAIDEN KURWO, że nie da się tego pomylić z niczym innym. Jest to miks starego z nowym i innym, a całość smakuje mi wybornie warstwa techniczna - ten silnik  Stałe 60fps (więcej na konkutrze), teksturki ostre, rozdzielczość wysoka, zero ścinek, zero błędów, zero glitchy. Patrz pan panie Unreal, da się? Da się, tylko trzeba chcieć i umieć  To w sumie tyle. Będąc realistycznym dałbym tej grze 9-/10 - wady które wymieniłem nie były w stanie przyćmić mi jej zalet, a po niepokojących informacjach o odchodzeniu najważniejszych ludzi ze studia Platynowych w serduszku mym gościł niepokój, czy ta produkcja w ogóle dojdzie do skutku. Dostałem za to jeden z najlepszych slasherów ostatniej dekady i po prostu zajebistą grę, która nie jest wolna od bolączek, a niekiedy mogła jeszcze chwilę posiedzieć w piekarniku. I mimo tego, że lekko niedogotowana to smakuje świetnie.