Skocz do zawartości

Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)


Rekomendowane odpowiedzi

Przeczytałem ten wpis i znowu mam zagwozdkę. Jak zwykle w takich sprawach nic nie jest czarno-białe, ale jak zawsze ciekawe. Z tego co ludzie tam piszą, to Pixel blokuje osoby dopytujące o planowaną zmianę nazwy... Pewnie jestem naiwny, ale jednak moje odczucia co do całej sprawy są bliższe wersji Pegaza i tego co sam pisałem kilka miesięcy temu. Oczywiście w tym długaśnym wpisie są fragmenty jasno sugerujące gigantomanię i urażoną dumę autora, ale też rozumiem taką reakcję, bo to serio jest gra do jednej bramki.

 

Miałem co czytać w drodze do Zakopca :D

Odnośnik do komentarza

Serio myślisz, że wydawnictwo odrzuciło by taką markę, żeby wydać jakiegoś Pixela?

To chyba przeczytam całość :frog:

To jeszcze raz: w pierwszym nr nowego SS jest przedstawiona geneza reaktywacji. Jest tam jasno napisane, ze to wydawca zgłosił się do Pegaza z propozycją stworzenia RETRO magazynu, ten nie był tym zainteresowany, nie widząc w tym specjalnie potencjału , ale po jakimś czasie odezwał się do wydawcy, że może by tak reaktywowac SS. Czyli w tym momencie to wydawca łapie Pana Boga za nogi, bo dostaje chwytliwą nazwę dla nowego magazynu- podobno był mocno zaskoczony tą ofertą. Jakie w takiej sytuacji intencje może mieć Pegaz, a jakie wydawca? Co zyskuje Pegaz? Jeżeli zebranymi środkami dysponował wydawca, a stary podpisywał własnym nazwiskiem taki przekręt, to serio musiałby mieć problem z wiązaniem butów, a co dopiero robieniem biznesu.
Odnośnik do komentarza

Jako, że dzisiaj mam dzień wrzucania fotek na forum, a gdzieś w innym wątku poruszyliśmy trochę kwestie staroci i gazet to zapodam swoją kolekcję naprawdę "dawnego pisma o grach". :)

 

 

20150313_104821.jpg

 

 

Ktoś pamięta? Ktoś czytał? Czy jestem największym ramolem na forumie? :D

ŁAŁ! Propsy za te Bajtki! Cos pięknego!

Ja miałem kilka lat kiedy to wychodziło, mój ojciec kupił tylko te:

bajtki.jpg

Wywiady, programowanie, opisy komputerów, recenzje zachodnich książek, kluby czytelników, listy osób chcących pomóc innym lub po prostu wymienić się pirackim softem. Z perspektywy dzisiejszych czasów znajdowało się tam o wiele więcej niż w pismach, które wychodziły później/wychodzą obecnie.

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Bajtek. :) Sam wiele numerów nie miałem, może z 3-4?, ale nazwę i okładki kojarzę. Zobaczcie jeszcze kto był red. naczem. tego pisma. "Idol" mas.

A ktoś pamięta zamieszczane w Bajtku linie kodów do programowania jakiś gier/programów? Gdzieś pod koniec lat 80 do mojej sąsiadki przyjechało 2 wnuków, obaj starsi ode mnie. Pewnego dnia starszy z nich do mnie, jak giercowaliśmy na Atarynce: masz Bajtka? Ano mam, a były to w PL czasy Atari/Commodore. To dawaj coś napiszemy. Wówczas odkryłem, że te linie dziwnych znaczków wpływają na zrobienie czegoś. Cóż za odkrycie dla młodego umysłu. Najfajniejsze były akcje jak w linii kodu wkradł się błąd/literówka i sprostowanie było w kolejnym numerze, a ktoś poświęcił x godzin na wklepywanie ciągów znaków. Śmieszne czasy. :)

Odnośnik do komentarza

Jak Ktoś nie ma dostępu do szajsbuka.

[quote] WITAM PO PRZERWIE
Dlaczego właśnie dzisiaj pojawia się pierwszy wpis po ponad trzech miesiącach przerwy i strona rusza ponownie??? Otóż dziś, 16 marca 2015 mija 22-ga rocznica ukazania się pierwszego numeru Secret Service. Nie można było takiej okazji przepuścić Emotikon smile
Trochę to trwało zanim wznowiłem działanie fanpejdża, po części była to kwestia dania czasu na opadnięcie emocji wszystkim rozczarowanym losem Secret Service, a po części nie chciałem na pniu wywołać „wojny”. Mam wielki szacunek do grających ludzi pióra, więc żywię nadzieję, że członkowie ex-redakcji pomimo wszystko nie ucierpią po tej publikacji. Milczenie kiedyś trzeba przerwać tym bardziej, że pod moją „nieobecność” mecz toczył się tylko do jednej bramki.
INTRO
Zdaję sobie sprawę, że pomimo upłynięcia już ponad kwartału od ogłoszenia decyzji zamknięciu pisma wiele osób nadal ma żal, że nie wszystko poszło po ich myśli, są rozgoryczeni iż: „Nie o takiego Secreta walczyli”. Mam nadzieję, że wyjaśnienie kilku niedopowiedzianych wcześniej kwestii nieco pomoże w zrozumieniu i pogodzeniu się z tym co się stało. Poniższy tekst jest uzupełnioną kompilacją odpowiedzi na pytania jakie przez ostatni miesiąc zadawali mi członkowie naszej grupy dyskusyjnej - Secret Action i porządkuje moją wiedzę jaką zebrałem w związku z osobistym zaangażowaniem się w projekt. Pełna wersja pierwotna tekstu dostępna jest na grupie.
Zapewne do tego całego shitstormu wokół zamknięcia Secreta nie doszłoby gdyby nie kilka istotnych niedomówień, które pozostawione bez rzetelnego komentarza lub ucięcia z mojej strony zaczęły żyć własnym życiem i posłużyły za pożywkę dla wszelakiej maści hejterów. Ponieważ ci ostatni nigdy nie śpią to apeluję do was o powstrzymanie się od zwyczajowego dalszego wylewania pomyj na moją jak również na Roberta głowę. Prowadzenie wydawnictwa to nie jest konkurs na to kto jest bardziej cnotliwy tylko kto przetrwa. Decyzja wydawcy o zamknięciu jednego tytułu by w jego miejsce powołać do życia drugi to decyzja biznesowa, ona nie musi się ani mnie ani wam podobać, po prostu za jakiś czas życie zweryfikuje czy była ona dobra czy zła. Jeżeli pismo przetrwa znaczy się, że była dobra, jak padnie to była zła. Jeżeli wtedy ruszy kolejna fala domysłów czy ze starym tytułem wydawnictwo przetrwałoby dłużej pozostanie czysto akademicką dysputą bo tego już nie uda się zweryfikować w praktyce. Żeby nie bić tej piany na zbyt teoretycznym poziomie - Secret Service powstał w konsekwencji opuszczenia m.in. przeze mnie Top Secret. Okoliczności tamtego wydarzenia były kompletnie inne ale skutek ten sam - powstało nowe czasopismo, a ponieważ zostało numerem 1 na rynku czytelnicy nie mieli do nas o to żalu Emotikon smile
Możliwość wypowiadania się przez każdego użytkownika sieci dzięki mediom społecznościowym zachęca do wydawania łatwych wyroków, szczególnie osobom ukrywającym swą tożsamość za maską nicków - łatwo oceniać innych, a jeszcze łatwiej gdy się niczego osobiście jeszcze w życiu nie osiągnęło (np. z powodu młodego wieku) i nie musi się niczego bronić ani tym bardziej ryzykować własnym majątkiem. Dlatego jeszcze raz proszę o nie ocenianie tego co się stało w kategoriach moralizatorskich, jak się wam podoba nowe czasopismo to je kupujcie, jak się nie podoba to go nie kupujcie i tyle, i aż tyle.
Jeżeli czegoś mi szkoda to, że niepotrzebnie wszystko odbyło się bezpośrednio kosztem czytelników. Kosztem zawiedzionych nadziej i wielu negatywnych emocji jakie przy okazji powstały. Jeżeli mój apel nie pomoże to na pewien czas zablokowana zostanie możliwość wrzucania komentarzy na FB - to chyba najrozsądniejsze rozwiązanie by nie dopuścić do kolejnej fali hejtu. Jeżeli coś ważnego pominę lub będzie nadal aż tak niejasne, że warto będzie temat drążyć to zawsze można pisać na priv. Od razu uprzedzam, że nie będzie tu miało miejsca ujawnianie tajemnic handlowych zawartych w dokumentach jakie łączyły obie firmy, a dzięki którym Secret Service został wznowiony.
Jeszcze jedno słowo wyjaśnienia - po ukazaniu się numeru 97 wycofałem się z uczestnictwa w życiu czasopisma i towarzyszących mu mediów społecznościowych. Nie śledziłem więc tego o czym, gdzie i jak dyskutowano w sieci do zeszłego miesiąca gdy zostałem ponownie administratorem Grupy.
Mawiają, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą - w tym wypadku jak się dowiedziałem z lektury wypowiedzi na grupie (i nie tylko tam) to podobno ja okazałem się być jej jedynym ojcem. To niewątpliwie musiał być przypadek zapłodnienia in-vitro ponieważ w momencie gdy zaprzestałem udziału w dalszym tworzeniu pisma znajdowało się ono na szczycie zainteresowania zarówno czytelników jak i mediów. Ponieważ z tego co zauważyłem większość komentarzy opierała się na domysłach, pomówieniach, niedomówieniach i swobodnych interpretacjach tego co ktoś wcześniej napisał proponuję dla odmiany zasięgnąć języka u źródła - w końcu kto jak kto ale ja jako osoba która „kolejny raz rozwaliła tytuł” powinienem mieć najszerszą wiedzę jak tego dokonałem Emotikon smile
To co się stało z Secretem było dla mnie takim samym przykrym zaskoczeniem jak i dla was. Najwyższa pora by oczyścić atmosferę.
SS STORY cz. 2 - CZYLI ODRZYJMY CAŁĄ TĘ HISTORIĘ Z TAJEMNIC
(część pierwsza była opublikowana w SS97 i bardzo rzetelnie opisywała czas sprzed reaktywacji)
Na początek ogarnijmy wątek (dla niektórych) sensacyjny:
- firma Bronwald Sp. z o.o. jest posiadaczem kompletu praw do znaków towarowych i treści związanych z Secret Service, dalej często będzie nazywana Licencjodawcą,
- prawa te nabyła legalnie za gotówkę od wydawnictwa ProScript Sp. z o.o.,
- syndyk najprawdopodobniej (piszę najprawdopodobniej bo nie miałem wglądu w dokumenty syndyka) wykorzystał pozyskane środki na uregulowanie zobowiązań firmy wobec wierzycieli,
- Bronwald Sp. z o.o. jest firmą rodzinną w której Bronisława Nowak jest prezesem, a ja pracownikiem,
- jak w każdej tego typu spółce osobą decyzyjną, podpisującą umowy i ponoszącą odpowiedzialność ekonomiczną i prawną jest jej szef (szefowa) - to wynika z prawa spółek, a nie jak niektórzy że sugerują dominacji matki nad synem Emotikon smile
- w wielu kwestiach doradzam bazując na swoim wieloletnim doświadczeniu (tak było i tym razem) ale ostateczne decyzje o skutkach prawnych zawsze podejmuje prezes.
Z uwagi na to, że podpisana Umowa Licencyjna objęta była klauzulą poufności pomimo, iż znam jej treść nie zostanie ona tu ujawniona - mam nadzieję, że wszyscy to rozumieją. Byłem wielokrotnie pytany czy miałem jakiś wpływ na Umowę i całą tę sprawę - i tak i nie Emotikon smile Oczywiście, że miałem wpływ od samego początku bo gdyby nie mój lobbystyczny udział i zaangażowanie w doprowadzenie do podpisania Umowy Licencyjnej nie doszłoby do żadnej reaktywacji Secreta. W całej sprawie w kontaktach z Robertem nigdy nie występowałem jako przedstawiciel filmy Bronwald bo i nie byłem do tego umocowany. Fakt posiadania udziałów w spółce nie oznacza, że jest się z automatu właścicielem np. praw do znaków towarowych. Wcześniej będąc jednoosobowym właścicielem spółki ProScript też nie ja byłem właścicielem praw do tytułu - był nim ProScript. W związku z tym wszelkie domysły jakobym komuś zabrał tytuł bo się obraziłem są wyssane z palca. Z powyższego wynika, że nie mogłem ani dać, ani tym bardziej zabrać praw do czegoś co nie jest i nigdy nie było prywatnie moje. Moje „odejście” z redakcji nie miało żadnego związku z prawami do tytułu, ani nie pociągnęło za sobą żadnej negatywnej reakcji ze strony Licencjodawcy. Owszem odbyła się eksperymentalna próba współpracy podczas tworzenia numeru 97 ale nie byłem z niej zadowolony i wolałem odpuścić właśnie po to by Secret mógł się dalej ukazywać bez zakłóceń. Nie chciałem nikomu psuć interesu (szczegóły dalej). Tu się oczywiście pojawia kolejne pytanie - czy wydawca był zmuszony po moim odejściu szukać nowego tytułu dla czasopisma? Według mojej oceny nie miał takiego przymusu. Dalsze działania do zakończenia współpracy odbywały się już tylko pomiędzy firmami.
WIELE OSÓB SUGEROWAŁO, ŻE COŚ BYŁO NIEDOPILNOWANE PRAWNIE ALBO WRĘCZ, ŻE ROBERT MIAŁ UMOWĘ NA WYDANIE ZALEDWIE DWÓCH NUMERÓW.
Wszystkie sprawy prawne zostały dopięte na ostatni guzik przez fachowców, dokumenty złożone zostały w odpowiednich sądach rejestracyjnych i urzędach. Zanim cokolwiek o powrocie Secret zostało ujawnione doczekaliśmy do uprawomocnienia się kompletu decyzji - osobiście tego pilnowałem jak oka w głowie nauczony przykrymi doświadczeniami z dawnych lat. Z tak podpisanymi dokumentami Secret mógł się ukazywać choćby i przez kolejne 50 lat.
CO SIĘ TAKIEGO STAŁO, ŻE SECRET ZNIKNĄŁ Z RYNKU?
Zniknął ponieważ 5 września 2014 wydawca wypowiedział umowę licencyjną. Działo się to tydzień po zakończeniu zbiórki i na tydzień przed zesłaniem numeru do drukarni. Po prostu wydawca wrócił z wakacji i wysłał wymówienie. Po upłynięciu trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia Umowa wygasła - tyle suche fakty (więcej na ten temat dalej).
DLACZEGO NIE ZOSTAŁ PODPISANY ANEKS DO UMOWY?
Wynikało to z metody (taktyki) jaką przyjął Licencjobiorca - zamiast zaproponować aneks (aneksy) po prostu wypowiedział Umowę wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami chcąc podpisać nową na swoich warunkach. Czy był świadomy tego co robi? Myślę, że tak skoro rozmowę ze mną rozpoczął od słów: „Nikt mi nie kazał tej Umowy podpisywać więc gotów jestem ponieść konsekwencje swojej decyzji i dlatego ją wypowiadam”. Jednocześnie dowiedziałem się, że jest to wypowiedzenie „techniczne” i że nie mam o co się martwić bo je można w każdej chwili wycofać. Tak to też pozostało w mojej świadomości - jako próba zmiany treści, która nie była na tyle ważna by o nią kopie kruszyć. Każdemu się zdarza o coś pytać i jak nie można tego załatwić to macha się na to ręką. Zresztą rozmawiałem na ten temat z Robertem dobrą godzinę i większość jego wątpliwości w moim odczuciu została rozwiana. Gdy w grudniu okazało się, że wypowiedzenie techniczne staje się faktem to się zdziwiłem - wszystko nabrało wtedy innego sensu.
DLACZEGO SIĘ NIE DOGADALIŚCIE?
W moim odczuciu część zaproponowanych zmian była dziwna (przynajmniej wtedy tak je postrzegałem), a reszta wynikała chyba głównie z niezrozumienia języka prawnego. Te drugie spokojnie punkt po punkcie wyjaśniłem zgodnie z tym jaką interpretację sam usłyszałem od prawniczki gdy przygotowywała umowę i tłumaczyła co każde zdanie w praktyce oznacza. To co mnie zdziwiło to iż większość proponowanych zmian dotyczyła złagodzenia zapisów związanych z kończeniem współpracy czyli czegoś co miało mieć miejsce dopiero za kilka lat lub w jeszcze odleglejszej przyszłości. Najbardziej zaskoczyła mnie propozycja by umowę bezterminową skrócić do roku z możliwością jej ewentualnego przedłużenia. Wtedy 5 września ta propozycja wydawała mi się dosłownie niedorzeczna bo kto sam bezinteresownie chce sobie utrudniać życie i pamiętać o corocznym odnawianiu umowy gdy dostał do ręki wersję nielimitowaną z możliwością wypowiedzenia z kwartalnym wyprzedzeniem? Wtedy mi się po raz pierwszy w głowie zapaliło czerwone światełko ostrzegawcze. Ponieważ poza podzieleniem się moją wiedzą w koleżeńskiej rozmowie niewiele więcej mogłem pomóc więc odesłałem Roberta wzbogaconego o interpretacje prawne poszczególnych punktów do prezesowej Bronwaldu jako do osoby kompetentnej do wprowadzenia lub zaakceptowania jakichkolwiek zmian w Umowie. Z tego co słyszałem doszło do jednego krótkiego spotkania w tej kwestii i temat więcej nie powrócił. Nie było maili, telefonów, nacisków i tego wszystkiego co towarzyszy człowiekowi gdy komuś na czymś zależy i się stara to przeforsować. Tak to wyglądało z mojej strony. Jakie i kiedy procesy myślowe zadziały się w drugiej głowie nie mam pojęcia acz daleki jestem od przypisywania Robertowi na tamtym etapie złych intencji.
CO PEGAZ ROBIŁ W TYM PROJEKCIE?
Gasiłem i wzniecałem pożary Emotikon smile Starałem się mieć oko na wiele spraw, począwszy od kwestii prawnych przez proces twórczy na produkcji kończąc. Bazując na swoim doświadczeniu (z naszej trójki realnie tylko ja wydawałem wcześniej czasopismo o grach) zajmowałem się jednym słowem doradztwem w szerokim tego słowa znaczeniu i pilnowaniu by projekt sprawnie omijał mielizny. Wydaje mi się, że robiłem to skutecznie i we w miarę delikatny sposób by nie powstało wrażenie, że się żądzę - dbałem o cudze jak o swoje. Czy mi się udało? Patrząc z perspektywy czasu chyba nie, jak to powiadają: „Nadmiar dobrych chęci gorszy od faszyzmu” Emotikon smile mówię tu o okresie i sprawach które nie były jeszcze związane bezpośrednio z tworzeniem numeru 97.
Dobrym przykładem niech będzie zbiórka na Polaku - naczelny w ogóle się do niej nie dotykał, Robert stworzył listę gadżetów, ustalił wartości poszczególnych nagród, pierwsze kilka progów i w okresie szczytowym wyjechał z kraju na zaplanowane wakacje, a akcja właściwie została pozostawiona własnemu losowi. Nie miał kto się zajmować kolejnymi progami, ani dbaniem o relacje ze wspierającymi, katastrofa dosłownie wisiała w powietrzu. Ponieważ od samego początku niemalże wszystko robiliśmy razem było dla mnie czymś naturalnym, że trzeba pomóc koledze, który „się przegrzał” całym tym zamieszaniem. Dzięki podkręcaniu zainteresowania akcją wyprzedane zostały wszystkie gadżety i jaki był finał zbiórki wszyscy wiemy. Robert wrócił z wyjazdu i nie powiedział ani jednego ciepłego słowa, żadnego podziękowania za pracę, zapadła cisza jakby żaden rekord Polski w ogóle nie padł - wtedy po raz drugi zapaliła mi się ostrzegawcza lampka w głowie. Zastanawiałem się nad tym w aspekcie psychologicznym - jestem chyba ze dwa razy starszy od Roberta więc na wiele rzeczy patrzyłem i patrzę z innej perspektywy. Robert od samego początku deklarował, że stać go na zrobienie Secreta, więc może te pieniądze nie były mu potrzebne, za to wizja użerania się z obsługą wysyłki gadżetów go martwiła? Mogło być w tym sporo prawdy ale z wyłączeniem kwestii braku zainteresowania spływaniem samej gotówki. Mogło jednak być wręcz odwrotnie i pojawiło się wielkie rozczarowanie, że zbiórka była zbyt mała względem oczekiwań. Zwykle apetyt rośnie w miarę jedzenia, a Robert był bardzo sfrustrowany brakiem wsparcia ze strony mediów ogólnokrajowych na które liczył. Jeden „Teleekspres” czy „Kawa czy herbata” mogły podwoić pulę. A może jednak był wtedy zadowolony chociażby skalą odzewu, trudno powiedzieć. Na pewno coś się w tamtym okresie jednak zmieniło i nasze relacje nieco ostygły. Zamiast gratulacji pojawiło się kilka dni później wypowiedzenie Umowy.
Cofnijmy się nieco w czasie - każde czasopismo składa się z treści i wyglądu. Do treści prawie w ogóle się nie dotykałem co wynikało z wcześniej ustalonego podziału kompetencji - ja się miałem zająć grafiką, naczelny tekstami, a wydawca sprawami organizacyjnymi, reklamami, finansami itd. Od początku zależało nam na zachowaniu pomostu pomiędzy starym a nowym Secretem, stąd zakrojone na szeroką skalę poszukiwania autorów z dawnej ekipy i namawianie do współpracy. Zapadła decyzja, że layout przygotuje zawodowy grafik i DTP’owiec orientujący się w bieżących trendach. Kandydat zaproponowany przez Roberta po pierwszej rozmowie telefonicznej odmówił z uwagi na nadmiar prac jakie miał na głowie i jakieś problemy osobiste. Kolega naczelny zaproponował więc swoją znajomą z którą współpracował przy książce, a którą notabene ja też poznałem ze 20 lat temu. Przystałem na ten pomysł. Spotkaliśmy się kilkukrotnie, przygotowałem jej tonę wycinków ze światowej prasy jako źródło inspiracji i wyjechałem z dzieciakami nad morze. Ona miała tworzyć przymiarki do układu stron a ja to filtrować, korygować i ukierunkowywać by wspólnie wypracować całość. Tak to się często robi - jeden macha myszą a drugi patrzy na całość. Tym razem mieliśmy pracować zdalnie. Nastała fala lipcowych upałów - w Warszawie było podobno koszmarnie. Zaniepokojony brakiem postępów zadzwoniłem i podczas rozmowy coś pękło, zrobiło się nerwowo i bardzo, bardzo niemiło. Czas leciał a praca stanęła. Na to wszystko nakładała się coraz większa presja ze strony przyszłych klientów i to ciągłe dopytywanie: „A kiedy numer?” - pamiętacie to? Stan był taki, że graficzka była na mnie (słusznie czy niesłusznie to teraz nie ma znaczenia) śmiertelnie obrażona i nie chciała ze mną gadać, rozmawiała wyłącznie z naczelnym, a później z Robertem. Zanim wróciłem do Warszawy towarzystwo zebrało się we trójkę i wspólnie wybrało jeden spośród 3 przygotowanych layoutów przyszłego Secret - byłem tym niemile zaskoczony bo nie tak to miało wyglądać - finalnie wyboru dokonał Robert mimo, że od początku deklarował, że na grafice się nie zna (ale jako wydawca miał głos decydujący) i naczelny do którego kompetencji to nie należało. Uznałem, że powstrzymam się i nie będę z tego robił problemu, a projekt się podkręci na etapie korekty graficznej. Wróciłem do Warszawy 30 lipca i od razu zorganizowaliśmy naradę by ustalić co i kto musi zrobić by projekt zamknąć na czas. DTP zostało rozdzielone pomiędzy trzech grafików - naczelny wziął na siebie dalsze kontakty z graficzką która finalnie zdecydowała się dokończyć zlecenie i przygotować strony z recenzjami, wydawca dogadał się ze swoim człowiekiem, który słuchał tylko jego poleceń i zrobił KGB, a ja z tematem okładki i działu retro uderzyłem do mojego wieloletniego współpracownika, który własnoręcznie zmakietował i wysłał do druku kilkadziesiąt numerów Secreta. Po kilku dniach numer był na tyle zaawansowany, że ryzyko niedotrzymania terminów zostało oddalone. Po tych doświadczeniach Robert zaczął powtarzać jak mantrę hasło, że należało skorzystać z agencji która by wszystko załatwiła szybko i profesjonalnie oraz wbijał różne szpile w kontekście problemów z graficzką (która później również obu panom zalazła za skórę). Po kłopotach z fotoskładem na jakie natrafił Robert trudno było się dziwić, że biznesmen który szybkość działania i skuteczność ma we krwi był zmęczony tą przepychanką z kobietą, której płacił za jej usługi. Trzeba pamiętać, że zanim się produkcja posypała trudno było przewidzieć, że tak się może stać, przecież pracowaliśmy z osoba z polecenia. Przez wszystkie lata Secret był tworzony w oparciu o własny fotoskład, tak samo zresztą postępują inne wydawnictwa jak Bauer czy Axel Springer - pracują u siebie a nie w oparciu o outsourcing - tu nasze doświadczenia wyraźnie się różniły. Czasu było coraz mniej a jeszcze potrzebne było nowe logo i dwie okładki. Pomysł na radykalną zmianę okładki nie podobał mi się od samego początku, o ile byłem jednoznacznie za zrobieniem wnętrz na nowo to okładka, a przynajmniej jej charakterystyczne cechy powinny były pozostać moim zdaniem w starej formie przynajmniej do 100 numeru - tytuł ugruntowałby się na rynku, można było jakąś kampanią przyzwyczaić czytelników do zmian. Żeby nie było, że teraz to gadam co mi przyjdzie do głowy - zrobiłem to przygotowując okładkę kolekcjonerską dla wspierających i pomimo wcześniejszych obaw wydawcy nie waliła mychą na kilometr, nieprawdaż? Z okładką kioskową była większa udręka - zrobiłem dziesiątki przymiarek do odmienionego logo i z żadnej nie byłem zadowolony - tylko układ z pionowym Secretem się sprawdzał, w międzyczasie powstawały kolejne koncepcje okładki. Równolegle mimo, że go prosiłem by tego nie robił Robert zamówił okładkę w agencji. Poczułem się jakby mi ktoś dał w twarz bo z jednej strony zabiegaliśmy o starych autorów i daliśmy im (głównie felietonistom) totalnie wolną rękę do pisania czegokolwiek, a z drugiej jestem ja - facet który wymyślił to pismo, zaprojektował wszystkie okładki, walczył własną piersią o jego utrzymanie w okresie kryzysu na rynku wydawniczym, który swoją osobą spinał przeszłość z teraźniejszością jak mało kto i nagle dowiaduje się, że okładka ma zostać zastąpiona dziełem jakiejś przypadkowej osoby?!? To po co ściągaliśmy Krupika (wybacz Olu ale jako pierwsza mi przyszłaś do głowy) skoro jej tekst mógł napisać równie dobrze jakiś Krupnik albo Pomidorowa, po co było ściągać Usera Jamę skoro mógł go zastąpić Scyzoryk Składany, albo Śledzia, albo nawet samego Micza? Bo każda z tych osób była na początku, w środku lub pod koniec działalności redakcji - każdy z nich dostał bezwarunkowy kredyt zaufania, a tylko moja robota go nie dostała i to zanim finalnie powstała. Czy ktoś mi się jeszcze dziwi, że nie skakałem z radości? Przyszedł projekt, Robert w skowronkach, logo w starym układzie z Secretem na boku (i ja to rozumiem bo to najlepszy układ), tło pomarańczowe, niemal czerwone - przyzwoita graficzna robota ale… nie mająca nic wspólnego z naszym Secretowym środowiskiem. Mówię do Roberta: „Czy ty nie widzisz, że to co trzyma nowe logo w kupie to skrzydełka żywcem zerżnięte z EDGE?”, a on same achy i ochy, a jakie cudowne tło, a jakie to logo świeże itd., itp. Powiedziałem: „Podzieliliśmy się kompetencjami więc trzymajmy się tego. Jako dyrektor artystyczny nie zgadzam się na okładkę z zewnątrz”. Na do widzenia usłyszałem propozycję, że jeżeli zależy mi by być pod nią podpisany to nie problem i mogę się podpisać. Byłem wkurzony i załamany takim stopniem wandalizmu wobec legendy - wolałbym nawet żeby okładka powstała z kawałków rysunków na serwetkach ale narysowanych przez naszych autorów niż przez kogoś przypadkowego, przecież to miał być Secret Service a nie jakieś tam czasopismo. Kilka dni później przyniosłem Robertowi 3 gotowe i bardzo różniące się od siebie stylem projekty - jako wydawcy dałem mu prawo wyboru. Najbardziej radykalny z nich o komiksowej stylistyce (podświadomie kojarzył się z magazynem Detektyw) został wybrany. Przy okazji znów usłyszałem prelekcję o cudowności okładki agencyjnej. Wróciłem do mojego DTP’owca - wspólnie zrealizowaliśmy większość okładek jakie się ukazały, chłopak widział, że sytuacja robi się trudna. Mówię do niego: „Jacek, skoro Robertowi jako wydawcy podoba się taka estetyka to wymieńmy tło na bitmapę, dla niego to było istotne”. I my i agencja mieliśmy do dyspozycji ten sam artwork główny, ten sam plik tła więc siłą rzeczy nasze propozycje musiały się upodobnić. Okładka z liśćmi w tle została podpisana do druku oczywiście z kolejnym zastrzeżeniem ze strony Roberta, że agencyjna była bardziej nowatorska. Tradycyjnie zrobiłem korektę językową całości numeru i na tym prace zostały zamknięte. Coraz mniej wymienialiśmy korespondencji bo i nie było o czym pisać w oczekiwaniu na druk. Kolejny raz spotkaliśmy się gdy przyjechałem składać autografy na numerach dla wspierających. Chwila podniosła, otwieramy paczki z pierwszym nowym Secretem po dziesięciu latach przerwy. Okładka kolekcjonerska super - fajnie wyszło nawiązanie do jedynki poprzez postać żołnierza. Wyciągamy wersję kioskową, ma ładną kolorystykę i jest w moim odczuciu po prostu elegancka - to nie było to o czym bym marzył dla wznowionego Secreta ale spokojnie mogłaby być okładką opiniotwórczego tygodnika. Patrzę na Roberta i pytam jak mu się podoba i co słyszę? Że agencyjna była 100 razy lepsza. No o rzesz w mordę - to samo tło, ten sam art, logo a’la EDGE i była lepsza? Powiedziałem sobie wtedy: „Dość!”. Marzył mi się powrót do tworzenia Secreta ale nie za każdą cenę, nie za taką cenę! Nie mogłem sobie pozwolić na takie traktowanie dłużej tym bardziej że od maja zawiesiłem swoje inne zajęcia by skupić się na Secrecie, zmarnowałem rodzinie urlop i przez cały ten czas nie pobierałem żadnego wynagrodzenia, wręcz wszystko co robiłem, robiłem na własny koszt. Sentyment, sentymentem ale ile tak można. Próbowałem się w tej kwestii jakoś dogadać ale za każdym razem słyszałem opowieść o tym jak Robert wbrew sobie musiał się zgodzić na okładkę, której nie chciał. Tuż przed PGA jedna z najbliższych mi osób trafiła do szpitala na OIOM, zasygnalizowałem chłopakom problem i nie miałem w ogóle głowy do wyjazdu. Siedziałem przy łóżku. Napisałem list otwarty i zrobiłem co mogłem w tamtych warunkach - wrzuciłem go na Facebooka żeby być fair wobec osób, które być może liczyły na spotkanie ze mną, wysłałem go mailem do obu panów i dla pewności puściłem do nich po SMSie, żeby mogli się przygotować na pytania i nie byli zaskoczeni nimi na scenie. Podobno i tak byli...
Na samiutkim początku współpracy zanim jeszcze doszło do podpisywania jakichkolwiek papierów powiedziałem Robertowi, że rozstanie z moim byłym wspólnikiem było tak traumatycznym przeżyciem, że nie wyobrażam sobie powtórki. Zawarliśmy wtedy dżentelmeńską umowę, że jeżeli coś pójdzie nie tak to się rozstaniemy w pokoju. Teraz widząc, że ta współpraca nie układa się tak jak powinna po prostu się wycofałem z niej w imię dobra przyszłości pisma. To był największy kompromis na jaki mogłem pójść i poszedłem i nikt mi nie zarzuci, że było inaczej. To nie ja a Robert chciał zostać wydawcą, to on przejął środki na reaktywację tytułu, to on wreszcie zatrudnił zespół ludzi, którzy to ciągnęli - nie było najmniejszego powodu bym w imię własnych (być może nawet chorych) ambicji wpieprzał mu się szkodę. Widziałem jak Robertowi moja osoba zaczyna doskwierać, bo z racji różnicy wieku powstała relacja jakby ojca z synem, po prostu mieliśmy inny bagaż doświadczeń i pracowaliśmy w inny sposób - on zlecając co się da na zewnątrz, a ja nazwijmy to klasycznie. Wraz z moim odejściem Robert stał się wydawcą absolutnym, totalnie wolnym człowiekiem i mógł robić w piśmie co chciał, jak chciał, kim chciał i… co zrobił? Zamknął Secreta.
DLACZEGO NIE ZOSTAŁA PODPISANA NOWA UMOWA?
Z formalnego punktu widzenia aby podpisać nową umowę (a z takim przypadkiem mieliśmy tu do czynienia) stara musi najpierw wygasnąć. Gdy w listopadzie pod koniec okresu wypowiedzenia podczas spotkania w którym przypadkowo brałem udział prezesowa powróciła do tematu usłyszała, że Robert nie jest zainteresowany dalszym wydawaniem Secreta - a był to czas gdy jeszcze w ogóle nie mówiło się o Pixelu, a numer 98 miał za kilka dni trafić do kiosków. A wystarczyło tylko podmienić okładkę i wstępniak w tym co szykowali. Prezesowa spytała: „A co z czytelnikami, może jednak warto wydawanie pociągnąć?” Odpowiedź: „To nie pani zmartwienie”. Prezesowa: „Ale to nadszarpnie zaufanie wobec pana” Robert: „Biorę to na siebie”. W takiej sytuacji debatowanie o kształcie jakiejkolwiek nowej umowy straciło sens, a mnie się po raz trzeci zapaliła lampka, tym razem alarmowa. Przykro mi to pisać ale widziałem, że wtedy naprawdę nie było już woli współpracy ze strony Roberta. Ktoś mnie niedawno zapytał czy skłonny byłbym nadal dogadać się z Robertem w kwestii dalszego ukazywania się SS’a - TAK! Choćby za raz bo Secret i jego legenda są ważniejsze niż my obaj razem wzięci. Pomimo to życzę Robertowi i całej ekipie Pixela wielu lat na rynku - Live long and prosper.
DWA SŁOWA NA ZAKOŃCZENIE
Otworzyłem sobie parę dni temu stronę na PolakPotrafi i pierwsze na czym mi się zatrzymał wzrok to był nagłówek „Legendo trwaj!” i 903 wspierających. Pomyślałem, że trzeba coś dla ludzi zrobić, przecież oni wspierając oczekiwali powrotu Secreta! Nie mam możliwości na dzień dzisiejszy go drukować ale mogę wraz z grupką zapaleńców odpalić ponownie fanpejdż. W szeregach wirtualnej redakcji są osoby nowe jak i kilku autentycznych redakcyjnych weteranów. Mam również nadzieję, że ekipa która pracowała nad numerami 97/98 też tu ponownie zawita bo Secret jest na nich otwarty jak rodzinny dom. Nie ma powodu by było inaczej - nie mam do nich żalu i jestem gotów się wręcz założyć, że do ostatniej chwili nie wiedzieli nic o planowanej zmianie tytułu. Byłoby znakomicie gdyby z czasem odezwali się wszyscy autorzy, którzy z nami kiedykolwiek współpracowali przez te wszystkie lata - a jest ich spoooora gromadka - napiszcie jak się potoczyły wasze dalsze koleje życia po zakończeniu naszej współpracy. Cześć pamięci również tym którzy już od nas odeszli na zawsze do Największego Salonu Gier.
W całej tej historii nie ma wyłącznie czarnych i białych kart, jest ich cała paleta od jasnych do ciemniejszych - powstawanie pisma to proces składający się z wielkiej ilości zmiennych, pomysłów, przemyśleń, ambicji, zobowiązań, tradycji itd. to wszystko bulgocze jak zupa na wolnym ogniu. Na koniec siadają wszyscy do gara i jednym smakuje, inni woleliby bardziej słoną, albo pikantniejszą, albo z mięsem, albo bez mięsa, a jeszcze inni myśleli że idą od razu na drugie danie… sukces jest wtedy gdy większość mówi, że było smacznie. A jeżeli nie było idealne to gotując kolejny "numer" kucharz się stara nie popełniać starych błędów.
Znajdujemy się obecnie na stronie poświęconej pamięci miesięcznika Secret Service, z którym wspólnie dorastaliśmy oraz tamtym fantastycznym czasom - latom 90-tym gdy byliśmy piękni i młodzi. Witajcie!!!
Pegaz
PS. W ZWIĄZKU NAPASTLIWYM TONEM WYPOWIEDZI WIELU OSÓB PO ADRESEM SPÓŁKI BRONWALD I JEJ PREZESOWEJ CHCIAŁBYM UŚWIADOMIĆ SZANOWNYM PAŃSTWU IŻ:
Przed Bronwaldem pani Bronisława Nowak objęła stanowisko prezesa w wydawnictwie ProScript w okresie totalnej zapaści finansowej w firmie, przejęła w spadku po poprzedniku puste konto bankowe i to dzięki jej twardej postawie Secret podniósł się z kolan i ukazywał jeszcze przez wiele lat. To ona była szarą eminencją sukcesu SS’a, najpierw gdy z własnych pieniędzy w całości sfinansowała druk pierwszego numeru (jako studenci nie mieliśmy za co), później gdy dzięki swojemu uporowi i umiejętnościom biznesowym pismo odrobiło zastane straty i wyszło na prostą, oraz gdy na koniec wykupiła z własnych środków prawa do marki żeby nie przepadły. Mamuśka (bo tak ją wszyscy w firmie nazywali) dbała o pracowników i rodzinną atmosferę. Nikt kawy, herbaty ani przysłowiowego papieru toaletowego z domu nie musiał przynosić (wbrew temu co na czateri sugerowano). Czy trafiały się osoby niezadowolone z jej działań - oczywiście. Mnie samego do dziś potrafi doprowadzić chwilami do szału w kilka sekund ale zapamiętajcie, że gdyby nie Bronisława Nowak (prezes ProScript, a obecnie Bronwald) nie byłoby ani pierwszej, ani drugiej edycji Secreta. Po prostu w ogóle by go nie było. Powiem wprost to co pisząc na około to mogłoby komuś umknąć - Nowakowa ma ogromne wyczucie okazji i ryzyka w biznesie jak i ludzi. Gdyby chcieć choćby skrótowo stworzyć listę jej największych sukcesów od lat 70-tych byłaby to bardzo długa lista. Umowę Licencyjną podpisała by sprawić mi frajdę, ponieważ to mi jako synowi zależało na powrocie pisma. Musiało być jednak coś takiego w zaproponowanych przez Roberta zmianach (lub jego postawie) co nie pozwoliło jej na zaakceptowanie owych propozycji zmian. Jednocześnie do samego końca starała się znaleźć jakieś inne rozwiązanie kierując się dobrem czytelników włącznie ze zgodzeniem się na sprzedaż tytułu byleby nie zabijać magii Secreta i nie zawieść czytelników. Zapamiętajcie ją jako osobę dzięki której w 1993 roku nasze ówczesne pomysły oraz w 2014 roku moja osobista zachcianka powrotu tytułu na rynek zostały przekute w to co znacie jako Secret Service.[/quote]
Odnośnik do komentarza

Nie chce mi się tego czytać, nigdy nie kupiłem żadnego "sikreta"

:mog:

 

O co teraz się rozchodzi? Koleś chce wydawać dalsze numery Secreta, bo ma prawo do marki?

On nie ma praw, ma je jego matka, ktora jest prezesem firmy posiadajacej wszelkie prawa do marki. W skrocie to nowy SS powstal poniewaz Micz (wydawca obecny Pixela) kupil licencje (od matki Pegaza) i mogl dzieki temu wydawac pismo pod nazwa Secret Service. Ale w trakcje robienia drugiego numeru SS, wypowiedzial te umowe wiec musial nazwac pismo inaczej - i tak powstal Pixel.

Odnośnik do komentarza

Ciekawi mnie czy w tekście o Psygnosis będzie coś o Wipeoucie? Wydaje mi się, że to komputerowe pisemko i skończą opisywać historię na gierkach z Amigi. Chociaż pierwsza część była chyba i na PC.

A właśnie, graliście w "szczelankę" Agony, od Psygnosis?

Kojarzycie ten utwór?

Bo pewien zespół odgapił i wyszło dopiero po latach:

 

 

Edytowane przez grzybiarz
Odnośnik do komentarza

O czym by nie napisali to cos pomina bo tak to juz jest jak sie ma ograniczone miejsce. A Psygnosis to przeciez bylo fantastyczne studio ktore produkowalo bardzo zroznicowane tytuly; bardzo nieslusznie ze jest pamietane tylko za Wipeouta.

 

Ot chociazby Team Buddies, absolutnie nowatorska zabawa w wojne z bronieniem bazy, budowaniem sobie przydupasow, czolgow i broni oraz momentami wykreconym poziomem trudnosci. Uwielbiam.

 

https://www.youtube.com/watch?v=5BxmUWyqVhY

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...