Coraz większy ze mnie nostalgiafag, więc trochę tego będzie. Pisane na raty, głównie w wolnych chwilach w pracy.
Zacząłem tworzyć listę, to myślałem "łee, 25 to chyba nie będzie problemu", ale szybko się jednak zapełniła, a i tak z pewnością o czymś zapomniałem, lub niestety musiałem pominąć. Ale zakładam, że nie chodzi tylko i wyłącznie o podanie naszych ulubionych gier, tylko tych z jakiegoś powodu wyjątkowych, które utkwiły szczególnie w pamięci.
Kolejność całkowicie przypadkowa. Starałem się ograniczyć do jednej odsłony gry z danej serii, choć chwilami było to wyjątkowo trudne, albo niemożliwe. W niektórych przypadkach nie podałem faktycznie "najlepszej" gry, co grę, która pozostawiła we mnie największy sentyment, bądź która wprowadziła mnie w dany cykl. Ale jest parę wyjątków.
The Elder Scrolls II: Daggerfall
Młodzi pewnie nie znają. Morrowind? Oblivion? Skyrim? Phi. Zanim wyszły te uproszczone na potrzeby konsol sequele, był Daggerfall. RPG z prawdziwego zdarzenia, z ogromnym światem, zawiłą historią, oraz praktycznie nieskończonymi możliwościami. Jedna z tych gier, gdzie naprawdę można całkowicie pominąć główny wątek fabularny, a i tak znajdziemy pretekst do spędzenia dziesiątek, jak nie setek godzin.
Oczywiście skala i rozmach sprawiły, że gra była pełna błędów, czasem takich, które kompletnie blokowały postęp, więc trzymanie kilku save'ów było wręcz koniecznością. Już wtedy gra została nazwana "Buggerfallem". Jednak pomimo tego grało się wyśmienicie i jako młodzik jeszcze ze średnią znajomością angielskiego spędziłem w tym świecie mnóstwo czasu. Dziś to "piksele na pół ekranu", ale wtedy immersja była niesamowita, szczególnie w połączeniu z nastrojową muzyką, zmiennymi porami roku i warunkami pogodowymi, zdarzeniami losowymi, mnóstwem sekretów i innych.
Ok, to też nie tak, że te "nowsze" gry Bethesdy to jakieś szroty, ale naprawdę, elementy, którymi gracze lub recenzenci dziś się zachwycają w dużej mierze już i tak są mocno uproszczone względem produkcji z 1996. Zawsze uważałem, że graficzka i widoczki to nie wszystko, a tutaj ten kontrast jest szczególnie ewidentny.
Dziś są dostępne za darmo wersje Unity z modami, które poprawiają, czy wręcz naprawiają dużo aspektów zabawy. Jeśli kiedyś czas pozwoli, to z pewnością sobie grę odświeżę.
Deus Ex
Powiedzenie, że "za każdym razem, gdy wspominasz o Deus Ex, ktoś grę reinstaluje" nie wzięło się znikąd. Przez naprawdę długi czas oryginalny Deus Ex był dla mnie grą niemal idealną. Przeszedłem ją kilkanaście razy, wliczając mocno przeciętny port na PS2. Genialne połączenie RPG i FPP w cyberpunkowej wizji przyszłości z dorosłą, wielowątkową fabułą. Multum sposobów na przejście misji i całej gry, świetna muzyka i niepowtarzalna atmosfera. Lubię Deus Ex: Human Revolution, ale daleko mu do poziomu oryginału. Kolejna gra, którą na pewno jeszcze nie raz sobie odświeżę, pomimo upływu lat.
Fallout (2)
Teraz dzieci zagrywają się w jakieś uproszczone do granic niemożliwości shooterki z elementami RPG. Ładne, efektowne, klimatyczne, a jednak nijak się mające do oryginałów sprzed lat. Fallout 1 i 2 były jedyne w swoim rodzaju, a ponad inne RPG tamtych czasów stawiam je ze względu na postapokaliptyczny klimat, brutalność i dorosłe, niecodzienne wątki, jakie gra podejmuje. Zresztą, ilość sposobów na ukończenie tych gier mówi sama za siebie, a jeden punkt różnicy w danej statystyce może przełożyć się na zupełnie inne opcje dialogowe do wyboru. Fallouta 3 pamiętam ukończyłem raz i nie widziałem powodu w ogóle do gry więcej wracać. Fallout 1 i 2 przechodziłem wielokrotnie, za każdym razem odkrywając coś nowego. Gry może nie były jakoś specjalnie ładne, ale udźwiękowienie miały rewelacyjne, tylko potęgujące już i tak ciężki klimat. "Dziś już takich gier nie robią"...
Unreal Tournament
Przez lata mój ulubiony shooter do singla i multi. W tamtych czasach Unreal Tournament i Quake 3 to były dwie główne strzelanki, zawsze ze sobą porównywane. Ja zdecydowanie należałem do obozu zwolenników UT. Już przy samym demku spędziłem dziesiątki godzin, a pełną wersję zarówno z botami, jak i w multi męczyłem latami. Gra miała świetną oprawę audiowizualną, która nawet dziś wypada całkiem dobrze. Design map był ciekawy, pomysłowy, przemyślany. Podobnie dostępne bronie, tryby, modyfikatory. W dodatku urozmaicenie aren, od gotyckich zamków, przez futurystyczne budowle, po starcia na stacjach kosmicznych, czy satelitach. No i ten cudowny, klimatyczny soundtrack.
Jakoś te późniejsze odsłony aż tak mi się nie podobały. Owszem, były fajną odskocznią, ale jednak mnie nie przekonały względem oryginału.
StarCraft
Od dzieciaka uwielbiałem gry strategiczne, ze szczególnym naciskiem na RTSy. Dune 2, C&C, Age of Empires, WarCraft II i dziesiątki innych mniej lub bardziej znanych tytułów gatunku, który dziś niestety jest już na wymarciu. Ze sporą ilością tych gier wiążę świetne wspomnienia, ale grą, która zajmuje szczególne miejsce pozostaje oryginalny StarCraft. Już WarCraft II był świetną grą, ale że zawsze preferowałem sci-fi ponad fantasy, to na "warcrafta w kosmosie" wyczekiwałem już jako gówniarz. Zagrywałem się w demko (które jest tak naprawdę prequelem gry, tj. zawiera misje, których nie ma w pełnej wersji), pełną wersję perfidnie spiraciłem przy pierwszej możliwej okazji, co oczywiście z czasem odpokutowałem, nawet kilkukrotnie. Pamiętam, że miałem jakąś dziwną, ruską wersję gry, która z jakiegoś powodu wymagała każdorazowo podania klucza do odpalenia. Pamiętam ten ciąg kilkunastu cyfr do dziś, po ponad 20 latach, tyle razy to odpalałem. Nie tylko dla właściwej zabawy, ale też edytora map, w którym jako gówniarz tworzyłem własne scenariusze, a nawet całe kampanie "fabularne", z łamaną angielszczyzną w briefingach, bo ambicje przerastały ówczesne umiejętności językowe. StarCraft 2 z dodatkami kupowałem na premierę, a parę lat temu również nabyłem Remaster oryginału. Nawet po tylu latach dobrze się w to gra, pomijając może pathfinding jednostek.
Świetna gra, świetne uniwersum. Żal, że Blizzard z tamtych lat już nie istnieje i nie ma co liczyć na nic więcej sensownego jeśli chodzi tę markę.
Duke Nukem 3D
Hail to the king, baby!
Jeśli chodzi o shootery single-player, to DN3D nie ma sobie równych. Nie będę nawet próbował zliczyć, ile razy przeszedłem pierwszy epizod w formie shareware, jeszcze za szczeniaka, grając z kodami. Potem pełna wersja, Atomic Edition, mnóstwo zróżnicowanych poziomów pełnych sekretów, interakcji z otoczeniem, mniej lub bardziej zabawnych one-linerów i nawiązań do popkultury. Wszystko zdawało się przemyślane, a gra była niesamowicie satysfakcjonująca i brutalna. Duke'a przechodziłem wielokrotnie nawet po latach, w tym nawet zmuszając się do niezbyt przyjemnego portu na PSX. Ba, gdzieś pewnie jeszcze znalazłbym wersję z tragicznym polskim dubbingiem, dołączoną do bodajże CD-Action.
Myślę, że urok całej produkcji tkwi nawet nie tyle w postaci Duke'a, co właśnie Build Engine, który pozwolił na taką różnorodność poziomów, lokacji, obiektów. Podczas gdy wiele innych gier tej ery, jak Doom czy Quake, sprowadzały się do raptem garstki schematycznych lokacji, każdy poziom Duke'a był inny. Nie sposób się było nudzić.
Metal Gear Solid (3)
Nie mogło MGSa zabraknąć na liście. Miałem ogromny problem z wybraniem konkretnej odsłony jako faworyta. Bo jedynka to klasyk, w dodatku mocno rewolucyjny, jak na swoje czasy. Jednak to trzecia odsłona wywarła na mnie największe wrażenie, zarówno jeśli chodzi o gameplay, jak i od strony fabuły. Snake Eater to była to jedna z pierwszych gier konsolowych, które zakupiłem na premierę za pełną cenę i nie żałowałem ani grosza. Tyle frajdy i zabawy, tyle kombinowania, ukrytych kojimowych smaczków i pierdół. Ogólnie niesamowite emocje. W zeszłym roku nawet pokusiłem się o Platynę w wersji PS3. Cudowna gra.
Ale i przy pozostałych odsłonach spędziłem mnóstwo czasu.
Ogólnie start miałem o tyle zabawny, że niczego nie świadomy znalazłem gdzieś iso VR/Special Missions, które nie wymagało podstawki do uruchomienia. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to jest większy tytuł. W efekcie zanim w ogóle zapoznałem się z jedynką, to ukończyłem praktycznie wszystkie VR. Myślałem, że tak wprawiony grę przejdę bez problemów, ale oczywiście nie tak to działa. MGS ukończyłem wiele razy i niewykluczone, że jeszcze nie raz do gry wrócę. To co Kojima spłodził jest ponadczasowe i jedyne w swoim rodzaju.
Dwójka była mocno specyficzna, na plus i minus, ale ją w wersji Substance także męczyłem na wszelkie sposoby, zarówno na PC, jak i PS2, a nie tak dawno również PS3.
Peace Walker był jaki był, ale i tak wciągnął mnie na dziesiątki godzin. Była to jedna z nielicznych gier, przez które nie spałem po nocach, bo zamiast tego grałem na PSP do wczesnego poranka z syndromem "jeszcze jednej misji"...
Podobnie MGSV. Ten nie robił już większego wrażenia fabularnie, ale 'sandboxowy' gameplay był fenomenalny i na ten moment zajmuje u mnie pierwsze miejsce jeśli chodzi o ilość spędzonych godzin na koncie Steam.
Tylko czwórka trochę meh. Przeszedłem raz i więcej nie wróciłem.
Final Fantasy VII
Choć siódemka nie dla wszystkich jest "najlepszą/ulubioną" odsłoną serii, to osobiście jak najbardziej rozumiem jej fenomen. Na swoje czasy to było coś rewolucyjnego i w pewnym sensie rewelacyjnego. Rozległa, wielowątkowa, niekiedy zawiła historia w fantastycznym świecie łączącym magię, sci-fi, oraz animowe absurdy, pełna zróżnicowanych i zapadających w pamięci bohaterów, z przystępnym, choć dość przemyślanym systemem walki. Mnóstwo twistów fabularnych, wątków pobocznych, sekretów. Graficznie dziś wrażenia nie robi, ale wtedy takie połączenie i płynny przepływ 2D, 3D i FMV to było coś niecodziennego. Ale soundtrack? Nieśmiertelny. Do dziś jestem w stanie przywołać sobie muzyczkę nie tylko z walk i istotniejszych momentów, co nawet poszczególnych lokacji podczas eksploracji.
Oczywiście były dobre Finale, zarówno przed, jak i po siódemce, ale mimo wszystko to właśnie VII będę sobie cenił najbardziej.
Persona 4
Bezdyskusyjnie całokształtowo jedna z moich ulubionych gier. Nie potrafię w raptem kilku zdaniach streścić, dlaczego Persona 4 jest tak rewelacyjna, bo na ten temat pisałem nudne elaboraty. Cudowny rustykalny klimat i atmosfera, świetni, rozbudowani i charyzmatyczni bohaterowie główni i poboczni oraz wciągający gameplay. Melodyjny soundtrack uzupełniał atmosferę i często towarzyszy mi w życiu codziennym, np. z pozytywnym "Your Affection" ustawionym jako budzik. Fabularnie gra nie powala, ale ma swoje momenty. Główny urok tkwi we wspomnianych postaciach i ich wzajemnych relacjach. Inne Persony to również świetne gry, ale nie wywołały u mnie takich pozytywnych emocji, jak czwóreczka.
Heroes of Might and Magic III
Strategia perfekcyjna i nieśmiertelna. To jest w pewnym sensie niesamowite, jak HoMM3 jest dobre, nawet po latach, zarówno od strony gameplay'u, jak i oprawy audiowizualnej. Żadna odsłona serii, zarówno przed, jak i po trójce nie ma tego klimatu i atmosfery. Za każdym razem, gdy uruchamiałem trójkę za młodu i słyszałem główny motyw muzyczny w menu miałem wrażenie, że przenoszę się do innego, magicznego świata. Grało się scenariusze, kampanie, hot-seat ze znajomymi. Ironia jest taka, że nigdy nie potrafiłem w to grać "prawidłowo". Bo zawsze uparcie pakowałem wszystko w jednego potężnego bohatera, zamiast kilku rozproszonych po mapie. Przez to kampanii nigdy nie ukończyłem... Ale i tak grało się wyśmienicie i z pewnością będzie jeszcze grało. Bo tak jak wspomniałem, to jest gra kompletna i nieśmiertelna.
UFO: Enemy Unknown (XCOM)
Nie, nie chodzi mi o remake z 2012, choć w rzeczy samej była to świetna gra. Jednak oryginalne dwie części UFO (Enemy Unknown i Terror From The Deep) miały w sobie coś unikatowego. Nie tylko były to wymagające, rozbudowane i pomysłowe strategie turowe, to jeszcze sam klimat był wbrew pozorom naprawdę mroczny, jak na tematykę. Niby pikselowa grafika, ale wyobraźnia robiła swoje, zaś muzyka uzupełniała klimat grozy i niepewności. Nie było tak efektownie, jak we współczesnych odsłonach, ale emocje były zdecydowanie większe. Chwilami całość zahaczała o horror. Nie zapomnę tych sekwencji, gdy powoli rozpraszamy naszą drużynę szukając ukrywających się obcych. Mapa jest jeszcze zakryta, gdzieś tam słychać ginących cywilów, kamera ukazuje nieokreślony ruch, ktoś oddaje w naszą stronę strzał, a my staramy się utrzymać naszą drużynę przy życiu, dodatkowo jeszcze ryzykując chcąc schywać żywy okaz obcego celem zdobycia nowych technologii i funduszy na rozbudowę bazy. Grę ukończyłem chyba tylko raz, choć podejść miałem kilkadziesiąt na przestrzeni lat, nawet w czasach, gdy na rynku były dostępne dużo ładniejsze gry.
Tekken 5
Tekken był swego czasu naszą główną bijatyką w gronie znajomych, na czele z Tekken Tag Tournament granym u kumpla z multitapem. Oczywiście klasyczna trójka również często lądowała w napędzie, jak i później czwórka. Świetna zabawa przy piwku z czasów, do których chciałoby się wrócić. I tak, jak nie jestem ogólnie dobry w bijatyki, tak Tekkena uwielbiałem, do tego stopnia, że obok MGS3 była to jedna z nielicznych gier, które zakupiłem zaraz na premierę. Jeszcze trochę ze znajomymi zdążyło się pograć, zanim się towarzystwo wykruszyło, ale i w singlu ta gra była niesamowita. Ogólnie już sama grafika jak na PS2 robiła wrażenie, nie wspominając o gameplay'u. Pamiętam, że oglądało się wtedy wszelkie combo exhibition w internecie i próbowało naśladować te wyczyny. Nieudolnie, oczywiście...
No i chwała piątce za wprowadzenie Asuki. Jun była moim "mainem" w TTT i strasznie mi jej brakowało w innych odsłonach, więc taki "klon" przyjąłem z otwartymi ramionami.
Zapewne po tylu latach żaden fan bijatyk nie powie, że Tekken 5 to najlepsza odsłona, czy bijatyka, ale ja ją wrzucam na swoją listę głównie z sentymentu. Również dlatego, że zatrzymałem się na Tekken 6 i nowsze odsłony jeszcze czekają, żeby więcej w nie pograć. Nie tak dawno w starym gronie odpaliliśmy na konsoli Tekken 7 i pomimo upływu lat pamięć mięśniowa zrobiła swoje i co niektóre juggle nawet mi wychodziły.
Shin Megami Tensei III: Nocturne
Moją styczność z serią Shin Megami Tensei zacząłem - zapewne jak wielu - od Persony 3. Ogólnie zanim dotarłem do Nocturne, to zdążyłem przejść kilka innych odsłon, a wówczas tylko czytałem opinie o Nocturne. Gdy już wreszcie zagrałem, to zrozumiałem, skąd brały się te pozytywne opinie. Gra miała nietypowy, po części ciężki i mroczny, a po części surrealistyczny klimat. Nie traciło się czasu na przesadnie długie cut-scenki i perypetie infantylnych bohaterów jak w innych jRPG, tylko zbierało demoniczne pokemony i toczyło starcia w jakże wymagającym i satysfakcjonującym systemie walki. Było w tej grze coś nietypowego, a zarazem satysfakcjonującego, dzięki czemu nawet grind nie był specjalnie męczący. Soundtrack z pewnością pomógł w ogólnym odbiorze. Rok temu ukończyłem HD Remastera i bawiłem się równie dobrze, co ~10 lat temu i z pewnością jeszcze nie raz grę ukończę. Zastanawiałem się przez chwilę, czy w tym miejscu nie umieścić Digtal Devil Saga, tym bardziej, że grałem w to jako pierwsze, ale mimo wszystko Nocturne uważam za lepszą grę i nadal mojego ulubionego "megatena", nie licząc Person.
Star Trek Online
To nie jest żadna wybitna gra. Co najwyżej dobra. Ale jeśli mówimy o naszych "grach życia", to nie mogę STO pominąć, bo jest to MMO, w które pogrywam już od kilkunastu lat, zaczynając jeszcze jakoś na studiach. Na Star Treku się wychowałem, więc MMO w tym świecie bardzo do mnie przemawiało, choć generalnie gatunku unikam jak ognia. Ale w tym przypadku już sam koncept był świetny, bo gra jest podzielona zarówno na sekcje "chodzone" w trybie TPP, jak i latanie okrętami - tak jakby dwa w jednym, z osobnymi parametrami, ekwipunkiem itd. Do tego zarządzanie załogą i oficerami, serią pomniejszych systemów, plus standardowe dla MMO eventy, floty (gildie), dodatki, aktualizacje. Obecnie nie gram już dużo, ale nadal się loguję na parę minut dziennie zrobić, co tam aktualnie jest na tapecie (FOMO). Gra z abonamentu przeszła szybko na model F2P i miała na przestrzeni lat swoje wzloty i upadki. Obecnie jest raczej średnio, bo perfidna zachłanność wydawcy wzięła górę nad wszystkim innym, ale mimo wszystko to bardzo przystępny i przyjazny dla nowych MMO, z bardzo obszerną kampanią fabularną (w której przewinęło się mnóstwo aktorów z filmów i seriali), którą można w całości przejść bez wydawania ani grosza. Inna sprawa, że spodoba się raczej głównie fanom ST, a i oni mogą miejscami być nieco zniesmaczeni niektórymi naciąganymi pomysłami. Tak czy inaczej, zmarnowałem przy tej grze zdecydowanie zbyt dużo życia, ale wspomnienia mimo wszystko mam dobre, jak i kilka e-znajomości.
Hatsune Miku: Project Diva (F)
Tak, ja wiem, że "beka z typa" w oczach większości itp, ale wali mnie to. Sam jeszcze kilka lat temu, nie mając o Miku zielonego pojęcia, patrzyłem na screenshoty z zażenowaniem. Myślałem, że to jakaś niskobudżetowa japońska pierdoła z nieletnimi lolitkami dla weebów i zboczeńców i w żadnym wypadku nie ma prawa być to dobrą grą...
Ale z nudów i ciekawości pobrałem kiedyś na PlayStation 3 demo Project Diva F. Grać z początku nie potrafiłem, faktycznie było to jakieś dziwne, trochę infantylne, a muzyka mocno specyficzna, mówiąc łagodnie. Ale szybko coś "zaskoczyło", tak że po krótkiej styczności z demkiem zakupiłem cyfrowo pełną wersję gry. I się zwyczajnie "zakochałem". Nie w żaden weebowy sposób, choć może tak to wyglądać*. Po prostu zdałem sobie sprawę, że ta kolorowa gierka rytmiczna z dziwną, skrzeczącą, japońską muzyką z syntezatora i unikatowymi teledyskami na silniku gry sprawia mi ogromną radość i frajdę. I nie mam zamiaru ani się z tym ukrywać, ani z tego tłumaczyć. Ta gra była dla mnie jednym z pomocnych czynników w walce z depresją. Naprawdę. Kupiłem wszystkie dostępne odsłony, na wszelkie dostępne mi platformy, niektóre kilkukrotnie, i mam zamiar to robić dalej, bo wciąż mi się nie nudzi. Zawsze odpalam gierkę na poprawę humoru i zawsze się sprawdza. Dla mnie najlepsze growe odkrycie ostatnich lat.
* - no dobra, mam też kilka figurek Miku, przyznaję się... Ale to do zawieszenia oka, jako pozytywna przypominajka tego optymizmu i koloru, z którym utożsamiam całą serię.
SD Gundam G Generation (F)
Roboty lubiłem od dziecka, wychowując się na Transformersach, Daimosie i podobnych. Przyszedł moment za młodu, że dowiedziałem się o Gundamach, jak większość zaczynając od Gundam Wing i stopniowo zapoznając się z kolejnymi seriami. Nie mogło zabraknąć przy tym gier, lepszych i gorszych. Oprócz kilku świetnych bijatyk (Endless Duel, Gundam Battle Assault) dane mi było grać również w japońską strategię turową z elementami RPG - SD Gundam G Generation F na PSX. Była to bardzo obszerna pozycja, która obejmowała kampanię niemalże wszystkich ówczesnych serii Gundam, w tym również dużą ilość mang i nowel. Gra fajna o tyle, że dawała ogromną swobodę w rozgrywce, gdyż kampanię ograć można w dowolnej kolejności, zaś pomiędzy misjami rozwijamy naszą druzynę, zdobywamy nowe technologie/mechy, planujemy ulepszenia itp. Gra tym samym nie jest liniowa i pozwala na stworzenie swojego gundamowego dream-teamu. Wszystko było po japońsku, ale metodą prób i błędów wszystko rozpracowałem i przeszedłem praktycznie wszystko. Od tego czasu każda kolejna odsłona była u mnie na tapecie, a te były o tyle ciekawe, że każda próbowała wprowadzić coś nowego do rozgrywki, dzięki czemu seria nie popadła przesadnie w monotonię.
Ogólnie seria nie jest niczym szałowym na tle wielu innych, o wiele bardziej przemyślanych sRPG, ale jak na fanservice sprawdza się świetnie i tym samym sprawia mi niesamowitą frajdę po dziś dzień. Najnowsza odsłona - Cross Rays - wprowadziła tak efektowne animacje walki, że połowa frajdy to tworzenie i oglądanie kolejnych kombinacji ataków.
Harvest Moon: Back to Nature
Pamiętam doskonale moją pierwszą styczność z serią. Byłem u kumpla ze szkoły, standardowo dyskusja o gierkach itp. W pewnym momencie odpala on emulator SNES i pokazuje, w co obecnie gra. Widzę ludka, domek, farmę. Myślałem na pierwszy rzut oka, że pokazuje mi jakiegoś jRPG. Potem patrzę, jak biega z gigantycznymi pomidorami nad głową i rzuca je do jakiejś skrzynki. Za cholerę nie rozumiałem, co to ma być i perfidnie go wtedy wyśmiałem, że niby w co on gra. Ale po namowie odpaliłem rom gry również u siebie w domu. No i oczywiście, że wsiąkłem. Nie myślałem już wtedy, czy to co robię (w grze) ma sens. Że mógłbym robić coś bardziej produktywnego. Po prostu ta gra wprowadzała mnie w taki przyjemny stan, że nie było sensu się nad tym zastanawiać. Prowadziłem własną farmę, biegałem z gigantycznymi pomidorami i marchewkami nad głową, jedna po drugiej wrzucając je do skrzynki. Podrywałem jakąś rudą dziewuchę, kąpałem się w gorących źródłach i słuchałem przy tym niesamowicie przyjemnej i nastrojowej muzyki. Było cudownie.
Oczywiście na SNES się nie skończyło. Następną grałem wersję N64, aż w końcu zdobyłem wychwalanego do dziś Back To Nature z PSX. I co to była za gierka... Świetna oprawa, mnóstwo udogodnień, charyzmatyczne postacie, mnóstwo eventów i minigierek. Oryginał na półce stoi do dziś i nigdy się go nie pozbędę, pomimo tego, że na przestrzeni lat wyszło dużo nowych odsłon, w tym remake w postaci Friends of Mineral Town, jak i genialny klon całej serii - Stardew Valley, który również podpinam pod obecny głos. Harvest Moon przekonał mnie, że gry nie muszą polegać na akcji, walce, zręczności itp. Czasem wystarczy odpowiednie środowisko, przyjazna oprawa i można zarówno odpocząc, jak i bawić się lepiej, jak przy wysokobudżetowych grach AAA.
Ace Combat 5: The Unsung War
Gdyby ta gra z czasów PS2 miała achievementy, to pewnie zdobyłbym 100%... Nie jestem jakimś szczególnym fanem symulatorów, czy gier akcji, ale w Ace Combat 5 byłem swego czasu zakochany. Nie był to zwykły arcade'owy samolotowy sim. Niczego sobie fabuła przedstawiona była w taki sposób, że gracz przywiązywał się do poszczególnych bohaterów, także dzięki licznym dialogom obecnym w trakcie misji. Same zadania również były mocno zróżnicowane i praktycznie próżno szukać tu dwóch identycznych poziomów. Całość wyglądała i chodziła bardzo ładnie, a ścieżka dźwiękowa była rewelacyjna, co dodatkowo potęgowało "epickość" niektórych sekwencji. Po piątce postanowiłem przejść również inne odsłony serii, ale żadna z nich nie była tak dobra, jak The Unsung War. Zdobyłem w tej grze Rank S we wszyskich misjach na najwyższym poziomie trudności. Przeszedłem ją kilkanaście razy i specjalnie zakupiłem edycję specjalną Ace Combat 7 na PS4, żeby mieć w bibliotece bonusową wersję HD piątki. Dialogi z niektórych misji znam już praktycznie na pamięć.
Divine Divinity
Gdyby Diablo i Elder Scrolls miały dziecko... byłoby to Divine Divinity. Na grę natknąłem się stosunkowo późno zupełnie przypadkiem, ale jak już zacząłem grać, to nie mogłem jej odstawić. Dosłownie, gra wygląda jak Diablo 2, ale sam gameplay przypomina bardziej klasycznego RPG, z dużą ilością dialogów, questów, eksploracją otwartego świata, jak i wieloma sposobami na przebieg rozgrywki, nie tylko od strony kreacji postaci. Nie zabrakło przy tym kilku ciekawych rozwiązań, w tym dość pokaźnej interakcji z otoczeniem, oraz specyficznego poczucia humoru. Co prawda fabularnie gra z nóg nie zwala, ale rozgrywka zapewniła mi tyle frajdy, że musiałem umieścić tytuł na liście.
Resident Evil 4
Choć próbowałem grać w RE1-3, to jakoś nigdy nie ukończyłem żadnej odsłony i nie mogę powiedzieć, żebym był miłośnikiem serii. Ot po prostu, klasyki te nie przypadły mi do gustu. Nie pamiętam już okoliczności, w jakich sięgnąłem po RE4. Może gdybym przejrzał stare posty na tym forum, to bym sobie przypomniał. Na pewno na początku nie byłem aż tak zachwycony grą. Irytował mnie przede wszystkim brak możliwości ruchu w trakcie celowania. Tj. do momentu, aż się przyzwyczaiłem i zrozumiałem, że rozgrywka jest do tego przystosowana i zacząłem doceniać RE4 po prostu za to, czym jest. A była to naprawdę obszerna, satysfakcjonująca i przystępna gra action-adventure. Przeszedłem ją wielokrotnie, męczyłem tryb Mercenaries i chętnie przejdę nadchodzący Remake. Nie dla fabuły, tylko samej rozgrywki. Nie jest to typowy Resident Evil nastawiony na horror. Twórcy próbowali zrobić coś odmiennego i choć nie wszystkim taka zmiana przypadła do gustu, dla mnie była to gra na tyle dobra, że jak widać bez wahania umieszczam ją na tytułowej liście.
Grand Theft Auto: San Andreas
Kolejny przypadek, gdzie nie jestem jakimś szczególnym fanem serii. Grałem za dzieciaka w GTA1-3, ale nie jakoś nałogowo. Nie pamiętam, czy którąkolwiek odsłonę przeszedłem w 100%. Zachwalane Vice City również odstawiłem po jakimś czasie. Ale San Andreas było wyjątkiem, zapewne dzięki drobnym elementom RPG dodanym do rozgrywki, jak i znacznie większemu obszarowi, który nie ogranicza się do ulic miast. I choć nie lubię tego typu klimatów, to jednak postać CJ i jego perypetie bardzo mi się spodobały. Na PS2 grę przeszedłem niemal w całości. Niemal, bo poległem na lataniu samolotem, którego z jakiegoś powodu nie potrafiłem opanować. Lata później dokończyłem grę na PC, robiąc wszystko, co możliwe. W obu przypadkach grało mi się wyśmienicie. Gra ma świetny klimat i sama jazda samochodem na terenach pozamiejskich o zachodzie słońca w rytm Radio X lub K-DST wprawiała w mocno satysfakcjonujący nastrój. W sumie zabawne, że pomimo tak dobrych wspomnień do dziś nie zabrałem się za ukończenie GTA5.
Silent Hill
Fanem Resident Evil nie byłem, ale Silent Hill na PSX uczynił mnie na pewien czas fanem horrorów, z serią SH na czele. Głównie dlatego, że był to jedyny znany mi horror, przy którym autentycznie się bałem. Bo interaktywne medium, to jednak co innego, niż oglądanie filmu. Tutaj walczymy o przetrwanie, lecz nie wiemy, czego się spodziewać. A sposób przedstawienia miasteczka to małe mistrzostwo świata. Dziś znowu można mówić o "pikselach na pół ekranu", ale wtedy wyobraźnia robiła swoje i te wszelkie obskurne, brudne, zakrwawione lokacje i potwory śniły się po nocach. Dla wielu osób to Silent Hill 2 jest ulubioną odsłoną, ale ja jestem w mniejszości, która nie podziela tego zdania, głównie dlatego, że dwójka nie była ani wizualnie "straszna", ani szczególnie trudna od strony gameplay'u, przez co była bardziej przygodówką, niż survival-horrorem. Trójka wróciła już do klimatów oryginału, ale miała inne mankamenty, przez które nie mogę uznać jej za lepszą. Dlatego jedynka i jej liczne przemyślane sekwencje, ujęcia kamery oraz niepowtarzalne udźwiękowienie na zawsze pozostaną w pamięci.
Super Robot Wars (MX / OG)
Gust mam, jaki mam. Od dziecka lubiłem roboty, animację, jak i gry strategiczne. Super Robot Wars to połączenie wszystkiego, co najlepsze. Seria mniej lub bardziej skomplikowanych konsolowych strategii turowych, w których głównymi jednostkami są gigantyczne roboty z rozmaitych serii anime i nie tylko. Gundamy walczące zaraz obok Mazingera, czy Getter Robo, to już klasyk. Wraz z kolejnymi odsłonami dochodziły kolejne, mniej lub bardziej obskurne twory, w tym także całkowicie oryginalne kreacje. Seria powstała jeszcze za czasów oryginalnego GameBoy'a, ale ja się w nią wkręciłem za sprawą PS2 i GBA. Odsłon serii jest kilkadziesiąt i wybranie jednej "ulubionej" jest bardzo trudne. Tym bardziej, że - nie oszukujmy się - to nie jest nic obiektywnie rewolucyjnego.
Odsłoną, z którą wiążę bardzo pozytywne wspomnienia, i którą ukończyłem jako pierwszą, był Super Robot Wars MX na PS2. Chyba byłem świeżo po maturze, z większą ilością wolnego czasu. Nabyłem HD Loadera, Network Adaptor i HDD do konsoli i zacząłem testować wszelkie japońskie twory, które nie opuściły granic Japonii. MX wybrałem głównie z jednego powodu - był w nim (Generał) Daimos... Nie znałem japońskiego, ale nie stanowiło to przeszkody podczas rozgrywki. Interface opanowałem intuicyjnie, lub z pomocą internetu, więc jedyne, co mnie ominęło, to "fabuła" i pomniejsze ciekawostki w dialogach. Gra była świetna, szczególnie dla początkującego - śliczne sprite'y 2D i animacje ataków, wyjątkowo przystępny, choć wcale nie prosty system rozgrywki, bardzo dobra muzyka. Ukończyłem grę z ogromną satysfakcją i tym samym wciągnąłem się w całą serię, której odsłony kupuję do dnia dzisiejszego, nawet jeśli anime nie oglądam już prawie w ogóle. Cudowny nostalgia trip połączony z fanservicem.
Wspomnę również jedną z odsłon pobocznych serii, która mocno utkwiła mi w pamięci - Original Generation(s). Dwie części OG wyszły na GBA, i to po angielsku, co bardzo pomogło mi jeszcze lepiej wczuć się w serię. Lokalizacja pewnie wynikała z tego, że fabuła i bohaterowie byli oryginalni, tj. nie opierali się na żadnej licencji anime. Wsiąkłem mocno i pamiętam, że zawaliłem jakieś ważne kolokwium, bo zamiast się uczyć, to siedziałem przy emulatorze GBA przechodząc kolejne misje...
Z czasem wyszedł również rozbudowany remake obu odsłon na PS2. I tu powtórka z rozgrywki, włącznie z uwalonym kolejnym egzaminem, przez który musiałem pisać poprawkę, bo tak się złożyło, że premiera miała miejsce na kilka dni przed. Ogólnie gra nie jest niczym rewolucyjnym, ale bardzo mile wspominam bogatą gamę charyzmatycznych bohaterów, jak i muzykę - gdyż każda postać posiada swój własny, charakterystyczny motyw przygrywający podczas walki.
TimeSplitters: Future Perfect
Tak, jak nie uznaję grania w FPSy na padzie, tak TimeSplitters to moja ulubiona konsolowa strzelanka. Bo w tym przypadku, jako console-exclusive, gameplay i tempo są odpowiednio dostosowane do kontrolera. Gra kompletna, świetna do singla, jak i multi, w tym kanapowego dla czterech graczy. Świetny pomysł z podróżami w czasie pozwolił na zróżnicowanie map, broni, grywalnych postaci. Do tego luźny klimat i poczucie humoru, nie tylko w samej kampanii, co również przełożyło się na szereg zabawnych rozwiązań oraz trybów gry. Zagrywałem się w Future Perfect latami, ale serię miło wspominam także dzięki multi z kumplami przy piwku. Frajdy było przy tym co niemiara.
Ostatnio, po zakupie Steam Decka, Future Perfect to była też jedna z pierwszych gier, jakie wrzuciłem sobie do emulacji na tym sprzęcie i jeśli czas pozwoli, to chętnie sobie odświeżę, zarówno kampanię, jak i kilka partyjek z botami.
Death Rally
Miał tu być któryś Burnout, jeśli chodzi o ścigałki, ale stwierdziłem, że nie. Za zwykłymi grami wyścigowymi nie przepadam jakoś specjalnie, ale wszelkie demolki z udziałem samochodów już owszem. Death Rally to gra bardzo prosta, ale chyba właśnie dzięki temu jakże przystępna i zabawna. Świetny tytuł do odpalenia "na chwilę". Grałem sporo zarówno za dzieciaka, jak i wiele lat później. Pamiętam świetnie się bawiłem prokrastynując przy pisaniu pracy dyplomowej w środku nocy przed deadlinem. Tytuł dostępny za darmo. Szkoda, że jedyna próba wskrzeszenia tytułu okazała się beznadziejna...