Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
własnie ukonczyłem...
No tak, ale nie ma przepisu zabraniającego grać w gry, które wyszły parę lat wstecz xD Wiadomo, ktoś powie, że to "tylko gry", no i z punktu widzenia marketingu każda z nich jest mimo wszystko tworzona jako produkt, który może funkcjonować samodzielnie i zawsze gracz nie znający serii jest brany pod uwagę jako potencjalny target (a że w przypadku takich tytułów, jak ME, tacy stanowią pewnie <10% klientów, to inna sprawa), no ale to jest pozbawianie się z własnej woli i w sumie bez większego powodu dużej ilości DOZNAŃ i przeżyć. Jeszcze pół biedy, jak zaczynamy od gry nowszej, ale chronologicznie pierwszej (ja tak zagrałem w DMC3), choć wtedy też tracimy sporo magii.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Zombieland: w okolicach premiery odrzuciłem, bo na zombie reagowałem alergicznie. Teraz obejrzałem i okazało się, że to naprawdę fajny, luźny filmik z kilkoma bekowymi momentami. No i Woody Harrelson, który robi robotę dosłownie wszędzie, gdzie się pojawi. Między członkami ekipy czuć chemię i można ich po prostu polubić. Propsuję. Prawnik z Lincolna: nawet niezłe kino "sądowe" (choć sama rozprawa i momenty kręcące się wokół niej to stosunkowo niewielka część filmu). W pewnym momencie idzie to wszystko trochę za bardzo w przeciętnego akcyjniaka i scenariusz robi się naciągany, ale ogląda się dobrze, czego zasługą jest na pewno grupa aktorów, na czele z jak zawsze charyzmatycznym McConaughey'em. Można obejrzeć. Cry Macho: czyli ostatni Eastwood. No takie sobie to było. Raz, że Clinta ogląda (i słucha) się już naprawdę coraz ciężej (a motywy takie, jak bycie "uwodzonym" przez 2 razy młodszą kobietę zakrawają wręcz na autoparodię, swoją drogą, gdzieś wyczytałem, że scenariusz prawdopodobnie przeleżał w szufladzie jakieś 20 lat, co mogłoby trochę tłumaczyć ten dysonans), dwa, że sama historia nie jest jakaś porywająca. Dialogi mało błyskotliwe, całość raczej w klimatach "feel good movie". Dla tych, którzy nie kojarzą: emerytowany jeździec rodeo z Teksasu na prośbę znajomego jedzie do Meksyku odnaleźć i sprowadzić jego nastoletniego syna. Później mamy klasyczny motyw docierania się różnych charakterów, poznawania się przez bohaterów etc. Przeciętniak, którego oglądanie nie boli, ale liczyłem na jakiś skok poziomu w stosunku do Mule.
-
własnie ukonczyłem...
Chyba ze 3/4 gry nie wiedziałem, że narrator to Patrick Stewart xD. Ale robi robotę, to fakt. Dla mnie GoW (dowolna część) to jednak tytuł w wielu aspektach lepszy, począwszy od samej otoczki, gdzie w przeciwieństwie do Ciebie, zdecydowanie stawiam grecką mitologię nad wilkołaki i wampiry, przez bardziej satysfakcjonujący gameplay (może i w jakimś stopniu prostszy) i zwyczajnie lepsze dopracowanie całości. No ale nie zmienia to faktu, że LoS warto sprawdzić. Dantego zresztą też, choć z tego drugiego już prawie nic nie pamiętam.
-
Young Leosia - sprawa jest poważna
Dla mnie to jest trochę sytuacja w stylu klasycznego mema: A co do tego różowego tworu to w sumie szkoda klawiatury na pisanie o czymś, czego, po pierwsze, nie zamierzam dotykać, a po drugie, czego "sukces" jest ewidentnym memem. No ale jak ktoś nieironicznie sobie słucha, to spoko, każdy miał kiedyś 13 lat i zaczynał przygodę z hiphopem (chociaż szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żebym słuchał czegoś, o czym po latach mogę powiedzieć, że to żenada w chuj). Tylko proszę, niech to przestanie być wciskanym wszędzie "żartem", bo już męczy. @Rozi no nie, tak to nie działa. Wtedy była różnorodność i teraz jest różnorodność. Jak coś jest chujowe/tandetne/płytkie/żenujące, to jest, i tyle. Pseudozdystansowane podejście "muzyka to tylko zabawka" jak to mówił Popek, to jest jakaś racjonalizacja chujowizny. W 2003 był dobry rap i było słynne hiphopolo (inna sprawa, że po latach można śmiało powiedzieć, że "scena" powinna przeprosić Mezo i innych, bo teraz w głównym nurcie latają i są propsowane przez dinozaurów rzeczy, które nie dorastają do pięt obciachowym kawałkom sprzed lat), tak samo w Twoim 2012 roku były rzeczy dobre i rzeczy chujowe. Chyba jakoś wtedy Pikej rozkręcał swoją hiphopową działalność, a jednak poza trollingiem na glamrapie jakoś nie przebił się do mainstreamu na zasadzie "tak chujowe, że aż dobre". Czemu? No myślę, że boomerskie "bo były inne czasy" jednak tutaj jest wyjaśnieniem. Ja rozumiem, że ktoś może lubić disco polo, filmy klasy Z, ot takie guilty pleasure. Ale dorabiać do tego ideologię "młodzi wyluzowani kontra spięte dziady" to już lekki absurd.
-
własnie ukonczyłem...
Castlevania: Lords of Shadow (PS3) Gierkę miałem na uwadze już parę lat temu, ale bez specjalnego ciśnienia. Niedawno (tak, jak w przypadku Heavenly Sword) przypomniał mi o niej pewien jutuber, no i jakoś tak postanowiłem sprawdzić obie te pozycje. W stare Castlevanie nie grałem, więc nie będę tutaj się odnosił do tego, czy odświeżenie serii poszło w dobrym kieurnku, czy jest zbeszczeszczeniem jej dziedzictwa. W skrócie: no fajny God of War w klimatach średniowiecznego fantasy. Mówienie o kopiowaniu patentów z przygód Kratosa nie jest na wyrost, bo obok Dante's Inferno to gra, która naprawdę najmocniej z nich czerpie. Oczywiście ma sporo wyróżniających ją patentów, na czele z podziałem na "misje", do których możemy wracać z poziomu mapy i odkrywać wcześniej niedostępne miejscówki. Osobiście nie miałem ochoty na takie powroty i zaliczanie całego etapu od nowa tylko po to, żeby znaleźć jedną pierdółkę, zresztą charakter gry i "flow" rozgrywki (zamulanie w postaci jakichś wspinaczek, łażenia po bagnach etc.) nie pasuje do takiego niby arcade'owego podejścia. Innym elementem jest opcja używania odnawialnej "dobrej" (zadając ciosy leczymy naszego bohatera) i "złej" (zabieramy więcej HP wrogom) energii, dodaje to ciekawego taktycznego sznytu. Gra ma całkiem ciekawy i mięsisty system walki, bez nawrzucanych na siłę różnych broni do wyboru (dla mnie to zaleta). Oczywiście, jak to w gierkach, wiele umiejętności czy kombosów, które możemy nabywać wraz z postępem gry i zdobywaniem "waluty", jest mało efektywnych i raczej niezbyt przydatnych, ale i tak gra zachęca do kombinowania z ciosami i raczej nie przejedziemy całej przygody klepiąc stereotypowe trzy ciosy w kółko. Ogólnie gra się dobrze, walki są intensywne i ciekawe, ale dobrze wyważone jeśli chodzi o poziom trudności (normal), a przeplatane są one momentami eksploracji (gra jest mocno liniowa z okazyjnymi skokami w bok) i zagadkami (nic niesamowicie trudnego, ale jednak zmuszają do zastanowienia się), na minus natomiast wspomniane już wcześniej elementy zwalniające tempo poruszania się, a także mocno zepsute QTE, których jest niestety multum i przypominają boleśnie o jednym z najgorszych trendów siódmej generacji. Jest tu cała klasyka gatunku: wyskakujące z dupy w samym środku zadymy QTE z nanosekundowym okienkiem na reakcję, QTE, którego zepsucie skutkuje naszą natychmiastową śmiercią, QTE, które trzeba powtarzać do skutku, żeby w ogóle ruszyć z fabułą itd. Żeby było "śmieszniej", twórcy wpadli na cudowny pomysł wyeliminowania z tych momentów symboli przycisków pada, ot, dostajemy komunikat o zbliżającej się akcji kontekstowej i w ułamku sekundy trzeba skojarzyć, czy powinniśmy wykonać cios, chwyt czy coś jeszcze. Bleh. Na plus oprawa A/V. Abstrahując od niskiej rozdziałki w wersji na PS3 i mocno widocznego aliasingu, Castlevania prezentuje się naprawdę ładnie i na początku byłem wręcz zaskoczony, że scenka przerywnikowa się skończyła, a gameplay wygląda tak dobrze. Dużo świetnych efektów (deszcz, światła), ciekawy design miejscówech (oraz imponująca niekiedy skala) i przeciwników, szczegółowe obiekty i tekstury. Szkoda, że framerate mocno szarpie. Co ciekawe, jest on odblokowany i momentami śmigamy sobie po mniej skomplikowanych miejscach w 60 fpsach, a kiedy indziej w czasie większego rozpierdolu mamy spadki do 15-20. Cóż, typowe klimaty PS3. Za to muzyka to cymesik, kilka utworów jest naprawdę cudownych i wracam do nich poza grą. Bez tego epickość całości byłaby dużo mniejsza. OST kupił mnie od prologu i był jednym z powodów, dla którego gierka mnie tak szybko przyciągnęła. LoS jest niestety trochę rozwleczona. Wiem, że dla niektórych długi czas gry to plus (a tutaj mamy spokojnie 20 godzin), ale wg mnie tego typu tytuł zyskałby na lekkim skróceniu. Nie dzieje się tutaj aż tak dużo ciekawych rzeczy, żeby dopatrywać się w tym potężnej zalety, choć skłamałbym mówiąc, że się nudziłem. Ot po prostu po paru dniach siadałem do konsoli bez wielkiego entuzjazmu i wolałbym, żeby całość była bardziej skondensowana. Szkoda też, że stosunkowo krótkie "etapy" są tak często przerywane loadingami, czasem pojawiającymi się dosłownie w momencie przeskakiwania z platformy na platformę. Podsumowując: niezła przygoda, ale żadne cudo. Dla mnie to po prostu spoko slasher-action adventure w klimatach mocno przypominających o generacji PS3 i dla kogoś, kto ma ochotę na tego typu zabawę z rozmachem godnym AAA (o co trudno w ostatnich latach), to polecam.
-
PSX Extreme 289
No nie wiem, to już jest gdybanie, ja tam ze swoich niewielkich doświadczeń z pisania tekstu z narzuconym limitem znaków wiem, że zazwyczaj na końcu trzeba dużo ciąć w stosunku do wersji surowej, a wierzę, że autorzy w PE to mimo wszystko nie wyrobnicy, którzy leją wodę jak licealista na rozprawce. Słuszna uwaga, ale myślę, że tu wchodzi bardziej aktualny trend w kwestii strony czysto wizualnej, niż wypychanie stron na siłę.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Eh zewsząd głosy, że Old to gówno, ale i tak to jedyny popcorniak z ostatnich miesięcy, który mnie interesuje. Wiem, że się zawiodę, ale i tak muszę to obejrzeć. Co do krótkiej dyskusji o Batmanach, to tylko dodam od siebie, że trudno nie zgodzić się z Mejmem. Lubię trylogię, ale trójka mnie mocno zawiodła (a hajp miałem ogromny) i mimo, że to nadal niezły film, to jest po prostu w wielu momentach tak głupi i naiwny, że po prostu nie mogę go brać na poważnie (a chce być na poważnie brany, oj chce, jak zresztą każde dzieło Nolana, ten kij w dupie na dłuższą metę też jest męczący). W TDK mieliśmy scenę z barkami, której się dostawało. Tutaj jest tego dużo więcej. No i to, co zrobili w końcówce z Banem to chyba gorsze splunięcie na tę postać, niż w Batman & Robin. Ja ostatnio widziałem: Mechaniczna Pomarańcza: że też tyle lat zwlekałem z tym seansem. Gdybym go zaliczył w czasach gimbazy, kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tematem i docierały do mnie informacje o kulcie, jakim jest darzony, to pewnie byłby to dziś jeden z moich osobistych klasyków. Kto widział, ten wie o co chodzi, kto nie widział, ten powinien szybko nadrobić. Bardzo specyficzne dzieło, szczególnie w kwestiach formalnych. Wszystko jest tu dziwaczne, ale w bardzo intrygujący sposób. Bałem się trochę, że będzie pretensjonalnie (może i momentami jest) albo nudno, ale nawet podchodząc do tworu Kubricka jak do kolejnego, zwykłego filmu, byłem wciągnięty w wydarzenia. No i mocną ciekawostką był dla mnie epizodyczny występ aktora wcielającego się w Darth Vadera (w sensie: gościa, który nosił jego kostium). Kawał byka. Ciemna Strona Miasta: film Scorsese z mocną obsadą i ciekawym zarysem fabuły (weekend z życia ratowników medycznych w patologicznych rewirach Nowego Jorku), którego jeszcze nie widziałem, a w rozmowach o kinie praktycznie się nie pojawia? No nie powiem, byłem zaintrygowany, ale wrażenia były taki sobie. Nie, żeby to był jakiś paździerz, ale w sumie nie dziwię się, że jest to dosyć zapomniane dzieło. Całość dosyć szybko zaczyna trochę przynudzać, a wątki "psychozy" Cage'a raczej męczą. Rzeczy, które odwalają ratownicy są momentami mocno przesadzone, zahaczające wręcz o jakiegoś akcyjniaka, no mało wiarygodne. Film, o którym sam szybko zapomnę (już teraz musiałem sprawdzać tytuł). Na Rauszu: przewijał mi się swego czasu dosyć często w różnych miejscach, zdobył zresztą Oscara dla filmu zagranicznego. No w każdym razie oglądałem w ciemno, licząc na poważnie przedstawiony wątek alkoholizmu, a okazało się, że film jest mimo wszystko dosyć luźny, a sam fabularny punkt wyjścia i rozwój historii mooocno oderwany od rzeczywistości (ekipa nauczycieli próbuje poprawić swoje "osiągnięcia" w codziennym życiu poprzez dawkowanie małych ilości alkoholu i byciu w ciągle trwającym tytułowym stanie). Nie wchodząc w szczegóły powiem tak: kto serio zna problem alkoholu, ten dostrzeże płytkość przedstawienia go w tym filmie, choć nie powiem, bo kilka obserwacji jest całkiem trafnych, no i aktorsko wszyscy dają radę, nie wpadając (powiedzmy) w przesadę, o którą łatwo, próbując zachowywać się jak ktoś pod wpływem. Dick i Jane: Niezły Ubaw (swoją drogą od zawsze drażnił mnie ten tytuł): wzięło mnie jakiś czas temu na nadrabianie/powtarzanie filmów ze złotej ery Carrey'a no i o ile taki Telemaniak mnie momentami zajebiście rozbawił, tak już powyższa pozycja to mocny cringe. Taka mieszanka kina gimbo-sensacyjnego (para mająca kłopoty finansowe próbuje zdobyć kasę dzięki przestępstwom) z komedią, niestety z niskim poziomem poczucia humoru, brakiem logiki w działaniach bohaterów i strasznie przesadzonych motywach (szczytem wszystkiego jest sytuacja, w której bezrobotnych bohaterów nie stać na opłaty i wyprzedają swój majątek, ale w tle cały czas krząta się opiekunka do dziecka xd) . Powiedziałbym, że to to prostu film dla dzieciaków, ale to żadne wytłumaczenie. Słabe.
-
PSX Extreme 289
Regularnie czyta się gdzieś tam w losowych okolicznościach, że "napisałbym więcej, ale magazyn nie jest z gumy" etc. Z tego co się orientuję to autorzy tekstów przed publikacją raczej muszą je mocno ciąć, niż na siłę rozciągać, więc myślę, że zapełnieniem magazynu nie byłoby nigdy problemu.
-
God of War: Ragnarok
No raczej, klony to był dramat i właśnie wisienką na torcie było to, że jak zawaliłeś którąś fazę (albo chciałeś wyłączyć konsolę), to całość zaczynało się od nowa, i to bez skipowania scenek. Jeszcze ochrona tłumacza w dwójce dawała popalić. Z trójki nic jakoś bardzo ciężkiego nie pamiętam.
-
Spider-Man Cinematic Universe
O ile samą niechęć do TASM i Garfielda mogę jeszcze zrozumieć i tłumaczyć sobie kwestią GUSTU, tak pisanie, że dwójka jest "sporo" lepsza od jedynki już zakrawa na trolling. Nie no ja wiem, że dla wielu pająk Raimiego ma na starcie +100 punktów za to, że wyszedł jak mieli po 8 lat (sam byłem wtedy niewiele starszy, ale już wtedy mi coś nie pasował ten film) i za memiczne scenki, ale pomijając jego wartość jako luźnego, zahaczającego wręcz o pastisz, letniego filmu, to ja tam nie widzę za bardzo powodów do kultu i stawiania na podium nowożytnych adaptacji komiksu. Inna sprawa, że dla mnie punktem odniesienia do tego, jaki "powinien" być Spidey, jest co najwyżej kreskówka z Fox Kids albo gierki z szaraka, bo komiksów zwyczajnie nie czytałem (no ale w nich było pewnie już tyle wariacji jego charakteru, że podchodzenie do adaptacji w ten sposób nie ma za bardzo sensu). TASM ma przede wszystkim dobrze napisanych bohaterów i dialogi i tą mityczną chemię, szczególnie między Peterem i Gwen- to jedyny film, w którym jako widz wierzę w romans Petera (w trylogii Raimiego relacja z MJ to chyba największa wada, pomijając jej miscast). No ale wiadomo, co kto lubi. Osobiście zwyczajnie nie lubię tego klimatu wczesnych lat 2000 w kinie superbohaterskim, który potężnie wyziera z trylogii. Ot taki plastik. Jeśli Garfield to Chad, to Maquire jest skrajnością w drugą stronę, virgin-loser do przesady.
-
Motywacja
Bebech mu wyjebało i ogólnie zalało, ale po łapie widać, że "pod spodem" nie jest źle. Zresztą większość aktorów z boską formą zrobioną do filmu, poza sezonem zdjęciowym wyraźnie kapcanieje.
-
PSX Extreme 289
Lepszy jest ten Lucek w alei zasłużonych xD. Co on tam, jedną reckę kiedyś napisał?
-
Matrix Quadrilogy
Odpaliłem jeszcze raz, bawiąc się wrobienie stop klatek (na razie nie szukałem na necie żadnych nerdowych analiz) i jak na moje oko to w przebitkach scen w okolicach 12 sekundy widać Neo z wypalonymi oczami "operowanego" przez maszyny, co sugerowałoby dosyć jasno bezpośrednią kontynuację wydarzeń w prawdziwym świecie. Gdzieś tam miga też kawałek ruin, czyżby Syjon i jednak maszyny nie okazały się tak słowne, jak mówił w końcówce trójki Architekt? No ciekawe to mimo wszystko. Trochę łaskawszym okiem spojrzałem też na niektóre scenki akcji, potencjał jest. Szkoda, że casting "Morfeusza" mocno meh, ten koleś grał chyba Dr. Manhattana w serialu Watchmen, (gdzie prezentował się jeszcze gorzej xD), więc widzę, że ma smykałkę do wcielania się w nowe wydania znanych bohaterów.
-
Matrix Quadrilogy
Może i tekst pasuje (za to całokształt utworu, na czele z melodią, do trailera już nie bardzo), ale wykorzystanie tej piosenki w trailerze Matrixa to po prostu taka klisza, że ja pierdolę xD. No ale w sumie Wachowscy ze swoimi Matrixowymi "easter eggami" nigdy bardzo subtelni nie byli. A sam trailer? No pewnie, że zawód. Oczywiście na razie możemy się tylko domyślać "o co chodzi jakby", ale abstrahując od fabuły, wygląda to niezbyt porywająco. W cuda typu "zwodzą nas/historia się wybroni" nie wierzę, bo Matrix już w sequelach słabował w temacie scenariusza, ale nadrabiał wszystkim tym, co w dobrych blockbusterach porywa widza: stroną wizualną, muzyką, epickimi scenami, choreografią walk, efektami, "cool" motywami. Tak, byłem wtedy gimbem i pewne zagrywki pewnie miały u mnie z tego powodu +100 punktów, ale oglądam te filmy co jakiś czas i nadal robią ogromne wrażenie. Tutaj na razie nie poczułem prawie nic. To już te teasery mnie bardziej nakręciły. Może to kwestia wykreowanej w zwiastunie atmosfery, a może tego, że wszystko wygląda tak jakoś tanio i bezjajecznie, jak podróbka oryginału. No trudno zignorować fakt, że Wachowszcze nie zrobiłx przyzwoitego filmu od wielu lat. No i pokazać CGI momentami gorsze, niż w 18 letnich filmach, to jednak jest sztuka (szczególnie to widać przy scenach z mątwami). To w ogóle jakaś choroba Hollywood, z innych dzieł cierpiących na ten syndrom tak na szybko przypominają mi się np Hobbit vs. LOTR albo Dzień Niepodległości vs. sequel.
-
Matrix Quadrilogy
Cóż, po prostu kiedyś "Matrixy" miały swój styl i kreowały modę, teraz moda wpływa na Matrixa. WYMOWNE Czekam i jaram się jak dzieciak, ale na ten moment ze screenów i fragmentów na stronce www jedno rzuca się w oczy: kolorystyka jest absolutnie zwyczajna, nie czuć tego Matrixowego vibe'u (może poza scenami w prawdziwym świecie). No zobaczymy, tak czy siak kino obowiązkowe. Aż mi się wierzyć nie chce, że to już 18 lat od czasu, kiedy jako podjarany gimb leciałem na seans dwójki, a później trojki.
-
Resident Evil 4 Remake
Dobra to jak już tak sobie tu wspominacie, to spytam, na czym teraz najlepiej ogrywać RE4? Do tej pory grałem na PS2 i wszystko spoko, no ale jeśli któraś wersja na nowsze sprzęty ma ręce i nogi (bo gdzieś tam do mnie docierały sygnały o skiepszczonych portach), to czemu by nie pograć w wyższej rozdziałce? A co do samego rimjeka to powiem tyle, że jestem go zdecydowanie bardziej ciekaw, niż remake'u Dead Space, choć nie napalony. Jednak zawsze im większy przeskok generacyjny, tym bardziej interesujące efekty i większe zmiany.
-
PSX not dead!
No pewne archaizmy są upierdliwe, ale po to odpalam gierki retro, żeby je chłonąć takimi, jakie były. Jak już zdarzyło mi się grać na emu, to łapałem się na tym, że quick save/load stawał się kuszącym narzędziem do ułatwienia gry i to nie jest to samo. Zaliczyłem tak Dino Crisis no i nie czarujmy się, survival mocno traci, kiedy wiem, że w sumie jak mnie zagryzą w kolejnym pomieszczeniu, to nie muszę się dużo wracać i w sumie natychmiastowo robią powtórkę xD No chyba, że korzystać, ale tylko w momentach, w których gra i tak oferowałaby "save room". Tak w ogóle to pobawiłem się tą "śrubką" od napięcia w laserze PSXa (rozwiązanie podrzucane tu przez @Mejm na poprzedniej stronie), więc krótki raport: próby różnych ustawień skutkowały tym, że lepiej zaczęły działać kopie, a gorzej oryginały, albo na odwrót. Nie znalazłem złotego środka, trochę się z tym pomęczyłem, ale koniec końców uznałem, że najlepiej wrócić do punktu wyjścia i nie przekombinować. Ustawiłem tak, żeby jak najlepiej czytało płyty oryginalne (z naciskiem na płynność FMV), bo większość kopii i tak jest w takim stanie, że nawet po regulacji laser nie daje sobie z nimi rady, a w przyszłości jak będę w coś jeszcze na szaraku grał, to pewnie będą to czarne płytki. Zresztą w mojej konsoli problemem jest chyba bardziej mechanizm "okołolaserowy", prowadnice, niż stricte oko lasera.
-
własnie ukonczyłem...
Heavenly Sword Jakoś mnie nigdy do tej gierki nie ciągnęło, na początku przygody z PS3 ściągnąłem demo i pamiętam tyle, że wywaliłem je po paru minutach gry. Niedawno oglądałem jakiś materiał Rysława i ich topkę na PS3 i coś mnie tknęło "a chuj, sprawdzę", w końcu gra lata za grosze (premierówkę w ładnym stanie kupiłem za 19 zł lol). No i jak wypadł powrót do pierwszych miesięcy życia PS3? No przede wszystkim boleśnie jeśli chodzi o technikalia. Gra notorycznie gubi klatki, właściwie przy większej zadymie działa w slow-mo, a nasze akcje mają sążnego laga, co w przypadku gry w stylu slashera jest zbrodnią. Jak mam wyczuć moment na idealne parry, kiedy gierka klatkuje? Inna sprawa, że pomysł na blok i parowanie to jakaś abominacja i gratuluję każdemu, kto opanował błyskawiczne zmiany "pozycji" w locie. Mój mózg po ponad ćwierć wieku grania jakoś miał problem z przestawieniem się na tryb "blok=puszczenie wszystkich przycisków", no kurwa to jest nienaturalne i nieintuicyjne. Poza tym system walki jest dosyć prosty, kombosów jest sporo, ale i tak skupiamy się na kilku efektywnych kombinacjach (no i może jestem już stary, ale zwyczajnie nie potrafię zapamiętać kilkunastu sekwencji opierających się na dwóch przyciskach). Szkoda też, że walce trochę brak mocy (może poza używaniem tytułowej broni, no ale ona zaś jest powolna i toporna), ot takie ciachanie sobie żyletką. Całość jest mocno drewniana, brak tu skoku, bohaterką steruje się niezbyt płynnie. No i niesamowicie drażnią wszelkie sekcje QTE zaprojektowane w ulubionym przez graczy stylu "nagle w ferworze walki i akcji wyskakuje ci z dupy ikonka klawisza i masz ułamek sekundy, żeby zareagować". Gra króciutka i na normalu raczej łatwa, ale parę razy można dłużej utknąć i trochę powyklinać (końcowa walka to jakaś masakra, jedno z gorzej zaprojektowanych i bardziej frustrujących starć w gejmingu, gówno widać, bo kamera świruje, a efekty graficzne nie pomagają). Urok gry polega na fajnym designie świata i niezłej menażerii postaci (głównie po stronie złych, oczywiście z Bohanem odgrywanym przez Andy'iego Serkisa na czele). W 2007 był to, mimo framerate'u, zapewne piękny pokaz możliwości chlebaka. Teraz nadal czysto wizualnie wygląda to fajnie, ale jako gierka jest mocno archaiczne i ma sporo problemów. Mimo wszystko nie jest to crap i grało się znośnie. Battlefield 1 (kampania) Eh no zawód, szczególnie, że wstęp mocno mnie nakręcił i właśnie czegoś takiego oczekiwałem: epickich starć, emocji, klimatu IWŚ. To ostatnie z grubsza się udało, ale skakanie po mini epizodach i skupianie się w każdym z nich na trochę innym rodzaju gameplay'u trochę wszystko rozmyło. Już druga przygoda szybko zaczyna nudzić za sprawą przeciągnięcia zabawy czołgiem. Ogólnie grając często miałem wrażenie, że bawię się na mapach do multi, do których doszyto na siłę jakiś wątek i zadania singlowe. Kwintesencją są zadania typu CTF czy szukanie skrzynek z bronią. Otwarte mapy jakoś mi tu nie pasowały, choć ostatni epizod i zabawa w bieda-MGSV był nawet nawet. Swoją drogą trochę żenujące jest to ograniczanie wolności gracza i nakazywanie powrotu do głównego obszaru mapy, kiedy tylko wychylimy nos metr dalej, niż główna ścieżka. Gra wygląda i rusza się ślicznie, a samo mięso, czyli strzelanie najróżniejszymi zabawkami, jest świetne i tym bardziej szkoda, że potencjał nie został w pełni wykorzystany w trybie dla jednego gracza. No ale wiedziałem, że nie ma się co nastawiać na wielką przygodę, gierkę kupiłem za grosze z założeniem, że postrzelam sobie parę godzin i w sumie tak się stało. A jak kiedyś kupię tego PS Plusa, to sobie sprawdzę multi.
-
Matrix Quadrilogy
A gdzie to się posty z tego tematu podziały?
- Dwa pedały
-
Konsolowa Tęcza
Generalnie sens w tym jest, ale zbyt optymistycznie patrzysz na potencjalny efekt "zniesienia bariery" w postaci kupna konsoli. Moim zdaniem w zdecydowanej większości przypadków kto nie gra, to i tak grać nie będzie i nie zmieni tego to opcja abonamentu za kilka dyszek miesięcznie. A nawet jak go wykupi, to odpali kilka razy jakiś sequel gry, którą kojarzy z młodości i dojdzie do wniosku, że i tak na to nie ma czasu i abonamentu nie przedłuży.
-
Dead Space (Remake)
Mocno tendencyjny ten screen z oryginalnej wersji (pomijam jego jakość), co jest zresztą dosyć typowe przy takich porównaniach. Mój pierwszy screen z wersji PC, gdy ją ogrywałem w 2009 (a nie były to raczej maksymalne ustawienia):
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Nobody Z tego co widzę na necie to film ma zadatki na KULTOWCA, ludzie się jarają scenami akcji, porównują do Drive etc. No cóż, zupełnie inna liga, ale film spełnia swoją rolę jako taki trochę staroświecki akcyjniak, przy oglądaniu którego trzeba odłożyć na bok rozkminki na temat logiki i wiarygodności wydarzeń i po prostu oglądać cool akcje głównego bohatera, którego gra tutaj Bob Odenkirk (spisał się poprawnie). Końcówka to już trochę przeginka, ale ogólnie jest spoko. Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz Nie wiem, jakim cudem ten film (z 2007 roku) tak długo umknął mojej uwadze. Raz, że świetna obsada (P.S. Hoffman jak zwykle zjada każdą scenę, reszta też nieźle), dwa, reżyserował Sidney Lumet, trzy, ciekawy punkt wyjścia (bracia planują napad na sklep jubilerskich rodziców, oczywiście coś idzie nie tak) i trochę przeruchany, ale mimo wszystko nadal atrakcyjny motyw zaburzonej chronologii. Nie rozpisując się powiem tylko tyle: mocno polecam. Kino dosyć dobijające bezsilnością bohaterów wobec kolejnych (ściągniętych przez siebie samych), gromadzących się problemów i niepowodzeń, swoistego fatum. Jest ciężko, klimatem troszkę mi się kojarzyło z "25 Godziną". No i jak kogoś jeszcze to nie zachęciło, to dodam simpiarsko, że Marisa Tomei, będąca tutaj chyba w swoim peaku jeśli chodzi o urodę, świeci cysiami bez większego skrygowania. Cienka Czerwona Linia: co tu dużo gadać, klasyk, kino "wielkie" (może trochę pretensjonalne, no ale w końcu to Malick, ja raczej bez zgrzytu łykam jego styl), długie, z po prostu przepotężną obsadą (inna sprawa, że niektórzy to chyba tu wystąpili na zasadzie cameo, bo ich bohaterowie w sumie nic ciekawego nie robią, vide John Cusack czy Adrien Brody). No i scena, w której wjeżdża "Journey to the Line" Zimmera, moc. Trzeba znać.
-
własnie ukonczyłem...
Watch_Dogs Ty no spoko gierka. Przykład na to, że ubirakowy styl rozgrywki zdecydowanie mniej męczy i drażni w wydaniu "współczesnym", kiedy nie musimy jeździć na koniach, strzelać z łuków i machać mieczykiem. Plusem jest też to, że klasycznych, miejskich open worldów w ostatnich latach zbyt wiele nie było. Nawet z własnej, nieprzymuszonej woli odhaczałem sobie różne znaczniki na mapie (jednak kiedy skończyłem fabułę i zrobiłem podsumowanie, ile ewentualnie pobocznych, powtarzalnych misji muszę zrobić, żeby mieć 100%, to jakoś mi się odechciało xD).Przede wszystkim robotę robią wszystkie patenty związane z tym słynnym hackowaniem. Owszem, w zdecydowanej większości przypadków cały proces ogranicza się do kliknięcia jednego przycisku, ale nie zmienia to faktu, że dostajemy całkiem świeże i zwyczajnie sprawiające frajdę możliwości, ot choćby słynne zmienianie świateł ma na skrzyżowaniu. Nawet spokojnie jeżdżąc po mieście, mając już kilkanaście godzin na liczniku, lubiłem sobie ot tak doprowadzić do karambolu, uśmiechając się lekko pod nosem. A takich atrakcji jest więcej. Sama zabawa kamerami, dzięki której niekoniecznie musimy osobiście robić rekonesans na danej "planszy", żeby wiedzieć, kto gdzie patroluje (a nawet zdalnie wykończyć niektórych przeciwników) jest wygodnym rozwiązaniem, pasującym do klimatu. Sama gra opiera się na raczej powtarzalnych w skali kilkunastu/kilkudziesięciu godzin motywach: pościgi, strzelaniny, skradanie, hackowanie. Model jazdy jest niestety mocno średni, głównie ze względu na marną fizykę pojazdów (a efekt używania ręcznego to nieporozumienie). Tyle dobrze, że otoczenie jest baardzo podatne na rozwałkę i w sumie jeździ się bezstresowo, kosząc przystanki, słupki i inne badziewia. Strzela się natomiast sympatycznie, a żeby było ciekawiej, nawet na normalu nietrudno zginąć (albo zaliczyć wpadkę wybierając rozwiązanie "po cichu"), za to amunicji już po paru godzinach mamy zatrzęsienie, a pukawek do wyboru po prostu za dużo (w praktyce używa się może po jednej z każdej kategorii). System szybkiej podróży (naprawdę szybkiej, nawet gdy teleportujemy się na drugi koniec miasta) pomaga w uniknięciu znużenia podróżami, zresztą gra ogólnie jest zaprojektowana w, że tak powiem, "wygodny" w obsłudze sposób i poza paroma babolami, problemami z fizyką czy niezbyt sensownymi mechanikami, nie irytuje i nie dłuży się. Dostajemy też oczywiście zatrzęsienie zadań pobocznych (lepszych lub gorszych, często bardzo krótkich), mini gierek (w większości marne) i znajdziek. Jedną z atrakcji jest zwyczajne, bezczelne podglądanie ludzi przez ich kamerki w domach. Tak jak mówiłem, wszystko wplecione w całkiem przekonująco wykreowany świat opierający się na wizji permanentnej inwigilacji i przeniknięciu szeroko pojętych urządzeń "smart" do każdej dziedziny ludzkiego życia. W tle typowa gangsterka, korupcja i zło. Wątek główny jest znośny (tak, głównemu bohaterowi brak charyzmy, a ta naciągana "chrypa" w głosie zalatuje trochę żenadą, ale Aiden nie jest aż tak papierowy, jak to się powszechnie przyjęło), choć momentami mocno się rozmywa, bo poszczególne akty to czasami trwające bardzo długo "dygresje" z własnymi głównymi złymi. Plusik za rzadko poruszany na poważnie wątek handlu ludźmi. Abstrahując od całej dramy dotyczącej downgrade'u (słusznie rozkręconej, bo jawnego oszukiwania zwyczajnie nie znoszę), to gierka jak na 2014 prezentuje się całkiem ładnie i płynnie (PS4). Razi dosyć mocny aliasing i uproszczenia np. w temacie odbić (zwykła rozmazana tekstura). Podobały mi się natomiast modele samochodów i efekty pogodowe, szczególnie deszcz w nocy. No i wspomniana fizyka i destrukcja otoczenia: nie będzie przesadą jeśli powiem, że wiele dużo młodszych gier nawet nie zbliżyło się w tym temacie do poziomu W_D. Godny pochwały jest też surowy, elektroniczny OST, za to muzyka w radiach to mocne meh. No i bezsensowne jest resetowanie się jej po każdym wyjściu z pojazdu. No także taką ósemeczkę z minusem spokojnie mogę dać. Co prawda nie jestem jakoś nakręcony na dwójkę, ale jak kiedyś znowu nabiorę apetytu na tego typu zabawę, to pewnie będzie brana pod uwagę. Bulletstorm Pomijając to, że grałem na PC, co rzadko jest dobrym pomysłem (szarpanie, zabawa z ustawieniami, bugi), to było dosyć przyjemne doświadczenie. Dobrze jednak, że wątek główny jest dosyć krótki (ok. 7-8h), bo stosunkowo szybko robi się monotonnie, mimo odkrywania nowych pukawek i innych atrakcji wraz z postępem. Jak wiadomo (lub nie), BS to mocno arcade'owy FPS, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest system skillshotów, czyli nagradzanych punktami, ciekawych i różnorodnych sposobów na wykończenie wrogów, wymagających momentami sporej gimnastyki. Czy to nabicie na wielkiego kaktusa, kopnięcie w przepaść, czy bardziej wyszukane połączenie kilku akcji (podpalenie, wybicie w powietrze, urwanie łba). Patent chwilowo bawi, ale odpuściłem zaliczanie wszystkich możliwości z listy, bo część była zwyczajnie przekombinowana, a w ferworze starć (czasem zalewające nas fale wrogów są naprawdę "niekończące się") nie taka łatwa do wyegzekwowania. Punkty wydajemy w regularnie występujących na levelach "sklepikach". Do tego ważnym elementem zabawy jest smycz, na którą łapiemy i przyciągamy nią atakujących zwyroli (niby spoko, ale mogłaby być bardziej "natychmiastowa"). Pukawki mają moc (może poza podstawowym karabinem, którego naboje moby łykają jak pestki) i ciekawe tryby ognia, przeciwnicy ładnie się rozwalają na kawałki i reagują na różne atrakcje w postaci np. obowiązkowych, czerwonych elementów wybuchowych, jest mięsiście i zwyczajnie czuć fun. Ale schemat jest i nie ma co ukrywać. No i gra po prostu na każdym kroku krzyczy, że jest przedstawicielką siódmej generacji. Styl graficzny, design postaci i "chemia" między nimi, korytarzowość, niewidzialne ściany, UE3, wygląd świata, nieinteraktywne momenty, QTE, skrypty. Niestety tytuł nie jest zbyt dopracowany technicznie, co w najgorszym przypadku (trafiło mi się raz, a z tego co widziałem, jest to powszechny problem, na różnych etapach gry) może spowodować zacięcie się NPCa w złym miejscu i konieczność powtarzania całego chaptera. Niefajnie. Ogólnie jak ktoś ma ochotę na dosyć nietypową, intensywną i szybką strzelankę w klimatach "buddy movie", z dogryzającymi sobie, ironicznymi dupkami w rolach głównych, to śmiało. Mnie tam jakoś mocno nie porwało i raczej szybko o grze zapomnę, ale zawsze to jakaś odskocznia.
- Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.