Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 151
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Oj tak, RE0 z tym zarządzaniem ekwipunkiem i zmienianiem się między postaciami to był dramat. Większe utrudnienie, niż ułatwienie. Moją taktyką było po prostu zostawianie jednego bohatera w save roomie większość czasu gry (wiadomo, do momentu, aż był potrzebny) xD Natomiast z Remake 1 jest ten problem, że wprowadzili patent palenia zombiaków, który z racji na ograniczone miejsce i zajmowanie DWÓCH dodatkowych slotów (do tego jeszcze konieczność uzupełniania oleju) był po prostu niegrywalny. Można sobie mówić o sentymencie, uroku itd. ale prawda jest taka, że pewne patenty się już nie bronią. I jako fan starych RE mam wrażenie (może teraz to przeze mnie przemawia nostalgia), że w oryginałach aż tak to nie drażniło.
  2. No larum się zaczęło, bo "zbiorową świadomością" zawładnęły wspomniane CoDy (nastały czasy, że gejming=FPS), które nakręciły stereotyp "krótkich singli" (jak widać nadal żywy) ze swoją filozofią, że kampania to w sumie bardziej forma zapoznania się z mechaniką gry przed wsiąknięciem w multi, niż samodzielna przygoda warta wydania pełnej kwoty. A fakty są takie, że na każdego CoDa czy Uncharted (gdzie w sumie tylko jedynka była AŻ TAK krótka) można rzucić trylogiami Mass Effect, Bioshock, Dead Space czy Batmanów, GTA IV, V, MGSem 4, RDRem, Deus Exem, Ratchetami, starymi Asasynami, nie mówiąc o typowych molochach typu Fallouty, Skyrimy i duże RPG, bo wiadomo, że to z zasady duże gry (ale z drugiej strony nie tak rozbuchane, jak parę lat później). Także no wiadomo, można się licytować, w co kto grał i co dla kogo jest synonimem danej generacji, ale dla mnie czasy PS3 to w większości przypadków doskonałe wyważenie proporcji jeśli chodzi o rozmiary gier i czas potrzebny na ich zaliczenie/wymaksowanie i jest ogrom tytułów, które tego dowodzą. TLoU2 to dobry przykład, w którą to stronę poszło, bo jedynka była w tym temacie idealna. Analogicznie z Red Deadami.
  3. No bo to są dwie skrajności, więc fajnie, jakby było coś pomiędzy. Zresztą z tymi dwiema generacjami wstecz to trochę przesadziłeś, 6-8h na grę to raczej czasy PSX, względnie PS2. Szybki rzut oka na najlepsze singlowe giereczki z PS3 i wynikom bliżej do 12-15h (a rozbudowane tytuły 30-40). I to był ideał. Nawet na przykładzie konkretnych serii widać, że przeskok na VIII generację i ta jebana moda potrafiła popsuć zabawę.
  4. Sam jestem na etapie researchu i polowania, więc zdążyłem się dowiedzieć, że B mają mniejszą jasność, "tylko" 2 złącza hdmi 2.1 i słabszy procek, zatem teoretycznie gorsze działanie OS i rzekomo słabszy potencjał upscalingu treści. Poza tym C mają obsługiwać jakieś tam nadawanie TV przyszłości, ale w to nie wnikałem. Może coś jeszcze, ale generalnie raczej nie ma przepaści między nimi.
  5. Coś pomieszaliście, 6h dziennie wychodzi łącznie z graniem, kiedy żona śpi/jest w pracy, więc tylko 4h siedzą razem przy osobnych TV. Ja tam rozumiem i paradoksalnie to takie podejście może być korzystniejsze dla utrzymania zdrowej relacji, szczególnie że mowa o parze z długim stażem, a nie 20 latkach z motylkami w brzuchu xD Bardziej zwróciło moją uwagę, że to darkos musi siedzieć w słuchawkach.
  6. No dla mnie 55 cali to jest max zarówno ze względów praktycznych, jak i finansowych. Musi starczyć, 40" wystarcza od prawie 8 lat (a i na monitorku się grywa i coś ogląda) i gdyby nie chęć przeskoku na nową generację, to by starczał nadal, choć ma już kilka baboli. Najgorzej, jak człowiek zrobi research, poczyta opinie i podjarkę innych i się nakręci tak, że najchętniej już by zamawiał sprzęt xD.
  7. Ale nie powiesz mi, że nie robiłeś przed zakupem doktoratu xD. Masz C2 55", tak? Nie wiem, czytam sobie i wychodzi na to, że B2 a C2 to w sumie kosmetyczne różnice, jedynie ta jasność i moc procka może podchodzić pod gamechanger. Poczekam, będę pilnował promek, ale na ten moment wydaje mi się, że C2 48" w cenie ~4k to byłaby bajka.
  8. Na tym etapie to są luźne wytyczne, więc jestem otwarty na sugestie, bo np. 55 cali serii B może być niewiele droższy (tańszy?) niż mniejszy panel serii C. Wiem, że OLED to raczej nie kierunek dla skąpiradeł, ale no fajnie by było znaleźć jakiś złoty środek między jakością, a ceną, bo też nie jestem nakręcony na ogromne panele i kosmiczne technologie, ot ma być do PS5, filmów i pewnie czasem starszych gierek w niższych rozdziałkach.
  9. Dobra, zgodnie z nazwą tematu, jestem zielony (no powiedzmy, że jakieś minimum informacji zdobyłem) i proszę o rady dotyczące zakupu mitycznego OLEDa od LG. Rozumiem, że generalnie najważniejszy podział wg klasy to A, B, C, G, przy czym A nie warto sobie zawracać głowy (ale czy na pewno? poza 60hz ma jakieś poważne minusy?), a G to jakieś kosmiczne kwoty. Reszta numerków i literek w modelu to m.in rocznik, ale czy coś jeszcze? Interesują mnie raczej mniejsze panele, 48", może nawet 42", tylko czy abstrahując od wielkości pomieszczenia i odległości od TV, korzyść cenowa na tyle duża, żeby w ogóle opłacało się iść w tym kierunku? Jak z matrycami? Bo coś tam na pepperku widziałem rozkminy o jednej technologii, która trafia nie do wszystkich paneli, ale zgubiłem gdzieś wątek i nie pamiętam, o co chodziło xD. Co z tym Evo? Kiedy wychodzą nowe roczniki i czy jest sens czekać, żeby wtedy kupić coś z 2022 sporo taniej? Powiedzmy, że mi się nie spieszy i równie dobrze mogę czekać nawet do listopada. No i patrząc na archiwalne i obecne ceny (w tym promocyjne), to widzę, że rozbieżności bywają potężne, nawet w dosyć krótkim odstępie czasu. W styczniu tego roku 42C21LA był za 4000zł (z 4200), teraz w sklepach powyżej 5k xD. Pomijam "okazje" typu outlet czy powystawowe, bo to nawet nie wchodzi w grę. Generalnie poza powyższymi kwestiami mile widziane jakieś ogólne rady. Wątek wypalania i odbijania światła w jasnym pokoju jest mi znany, ale chętnie poczytam subiektywne informacje na ten temat.
  10. Dłuższe sesje to zazwyczaj standardowo w weekend (o ile gdzieś nie wychodzę wieczorem), gdzie łącznie uzbiera się w porywach te 6-9h grania. Do tego pojedyncze strzały w tygodniu no i przeciętną giereczkę AAA można skończyć w te dwa tygodnie. Nie jestem z tych, którzy biorą urlop pod gierkę, natomiast jak już mam zaplanowane jakieś wolne, to lubię sobie na ten czas zaplanować również odpalenie czegoś świeżego, bo najbardziej smakuje mi wsiąkanie na dłużej na początku przygody. Ogólnie to "na papierze" nie mam problemu, żeby znaleźć codziennie te 2-3h na granie. W praktyce różnie z tym bywa, na dodatek w tygodniu będąc zmęczonym wolę coś obejrzeć/poscrollować neta, nie lubię grania z poczuciem, że mogę zaraz zasnąć z padem w dłoni. Inna sprawa, że generalnie nie potrafię w pełni się wyluzować, jeśli na drugi dzień mam wstawać do pracy, choćby najlepszej na świecie (obecnie robię zdalnie i to cudowna sprawa, ale nawet jeśli w robocie nie dzieje się wiele, to nie jestem w stanie jak niektórzy przedmówcy, odpalić sobie konsoli w tle, muszę mieć mentalne rozgraniczenie tych dwóch światów). A jak znajduję ten czas? Pracując, trenując i mając jakieś życie towarzyskie odpowiedź jest prosta: trzeba odpuścić coś z innych kategorii rozrywek. Jak więcej gram, to mniej czytam, oglądam mniej filmów/seriali, mniej gniję w necie. I na odwrót. Ale jak tak się zastanowię, to chyba nigdy, nawet w czasach szkolnych, studenckich czy słodkiego bezrobocia, nie miałem skłonności do całodniowych/całonocnych sesji i rzadko przekraczałem typowe 3 godziny na szpilanie.
  11. Oj chętnie, co prawda nie zanosi się w najbliższym czasie (ten chujowy moment, kiedy VR1 już się nie opłaca, a VR2 jeszcze się nie opłaca), ale wyobrażam sobie, że musi być immersyjnie, szczególnie zważywszy na całą otoczkę.
  12. Glass Onion Słabszy, niż jedynka, zbyt przekombinowany, szczególnie w kwestii intrygi (z marnym jej rozwiązaniem, choć rozumiem ogólny tego koncept) no i przede wszystkim nie podoba mi zrobienie z Benoit Blanca lekko krindżowego dziwaka (czy "safanduły", jak to ładnie ujął Walkiewicz), który w połowie filmu staje się niemal postacią drugoplanową/sidekickiem totalnie słabej strong female black character. Tyle dobrze, że większość z pozostałej ekipy potrafi skupić na sobie uwagę widza i ma jakąś charyzmę (choć Norton wypadł zaskakująco mdło). Tu wyróżnienie dla Bautisty. Wszystko to mocno kolorowe, śliczne wizualnie, odpowiednio skrojone, z luźnym klimatem i netflixowym humorem. W sumie ogląda się dobrze, ale po seansie zaraz wylatuje z pamięci. Wszystko, wszędzie, naraz Oj nie mogłem się zabrać za ten film, a miałem go na liście jakoś od premiery. Dosłownie ze dwa razy odpaliłem i wyłączyłem, coś mi zwyczajnie nie mogło pyknąć. Może zadziałało to, że generalnie nie jestem fanem azjatyckiego kina (tak, wiem, to nie jest stricte Made in Asia), może to, że im więcej dowiadywałem się o filmie , czy to z opinii, czy jakichś fragmentów, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to nie jest dla mnie. No ale w końcu się zmusiłem i nie było tak źle, szczególnie w pierwszej połowie. Ogólnie idea multiwersum mnie nudzi i mierzi od lat, już od czasów, zanim została wchłonięta i przeprocesowana na komiksowo-efektowny sposób w stylu Hollywood. Tutaj staje się ona pretekstem do absolutnie przesadzonych, męczących swoim nagromadzeniem i ogólnym chaosem, absurdalnych motywów, wątków czy inkarnacji bohaterów. Czysto wizualnie ma to swój urok i mogę nawet pochwalić pomysłowość twórców. Ale takiej wizalnej zabawy było paradoksalnie za mało. Większość filmu to albo przeciągające się sceny walki, albo melodramatyczne smęcenie dotyczące relacji rodzinnych głównej bohaterki i jej drogi życiowej. To wszystko w sosie dosyć cringe'owego humoru. I żeby nie było: odpowiednio podane, takie wątki mają potencjał, mimo niewielkiej odkrywczości. Efekt motyla, potencjalne efekty różnych decyzji itd. Ale tutaj to wszystko jest jakieś takie...puste. Kolorowa wydmuszka, przy której momentami można prychnąć (a momentami poczuć zażenowanie), czasami ziewnąć, czasem być pod wrażeniem zaskakującego czy wręcz głupkowatego pomysłu scenarzystów. Ale poza tym: nic nadzwyczajnego.
  13. kotlet_schabowy

    OSCARY

    No gala mocno nijaka i z mocno (nawet bardziej, niż zwykle) kontrowersyjnymi wyborami w niektórych kategoriach, choć nie widziałem jeszcze wszystkich filmów z najważniejszych kategorii (przede mną przede wszystkim "Duchy..."). Udało się nawet obejrzeć na żywo, czego zupełnie nie planowałem (ot miałem w poniedziałek wolne i nocka i tak była zarwana, więc równie dobrze w tle mogły lecieć Oscary). Na pewno niezrozumiałym fenomenem jest dla mnie największy zwycięzca, czyli "Wszystko...". O ile o poziomie samego filmu/scenariusza możemy sobie dyskutować, tak obdarowanie tylu osób z ekipy nagrodami aktorskimi to już się wydaje decyzją mocno z rozpędu i na wyrost. Cóż, widocznie w tym sezonie modna jest Azja, hehe Sama gala grzeczna i spokojna, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, lepsze to niż cringe albo wręcz patologiczne akcje jak rok temu. Oczywiście odpowiednia dawka WOKE'IZMU została zaaplikowana, ale nie na tyle, żeby robiło się człowiekowi niedobrze. Generalnie: Oscary nikogo, ale mimo wszystko jeszcze resztkę tej magii mają.
  14. Superhot Ty no świetna gierka, szkoda, że wątek główny aż tak krótki (jakieś 2h), bo po raz pierwszy od dawna miałem uczucie niedosytu, zamiast przesytu, a to już coś. Ale może to i lepiej. Wiem, że są tam różne wyzwania itd. pierdoły, no ale to już nie to samo, po prostu mam tak, że takie poboczne tryby mnie jakoś nie rajcują. Dla kogoś, kto żył pod kamieniem ostatnie ~8 lat: to ten "fps", w którym czas leci tylko, gdy się ruszamy. I dopóki się samemu nie spróbuje, to nie poczuje się tego "czegoś". Wyjątkowy i naprawdę rajcowny patent, sprawiający, że strzelanina zamienia się praktycznie w grę zręcznościowo-logiczną. Przy odrobinie fantazji można nawet pobawić się w efektowne akcje z "choreografią" ala filmy akcji. Niestety, do naprawdę mocnego kombinowania (i dużej ilości powtórek) zmusił mnie dopiero ostatni level. Wizualnie jest stylowo i minimalistycznie, świetnie wypada też menu i cały ten interfejs ala DOS. Swoją drogą "fabuła", choć szczątkowa, jest nawet niezła i trochę creepy, robi klimat. No także fajny "indyk AAA", nie dziwne, że zrobił furorę. Screena tym razem brak, bo jakimś cudem zrobiłem tylko jednego i gówno na nim widać xD.
  15. Wiem, że teraz na czasie jest Mando, no ale wolę oglądać seriale, kiedy są już dostępne w całości, więc nadrobiłem Andora i kilka słów na ten temat. Bardzo pozytywne zaskoczenie, mimo totalnej obojętności przed premierą (mówiąc delikatnie, Cassian nie był moim ulubionym bohaterem Rouge 1). Przekonałem się do sięgnięcia po serial przez ogólną podjarkę w tematach takich, jak ten, żeby później być zawiedzionym pierwszymi kilkoma epizodami i tylko wiara w to, że "spokojnie, zaraz się rozkręci" sprawiła, że nie olałem tej przygody (moment kryzysu jakoś w okolicach E04, kiedy to odcinek wchłaniałem na raty chyba trzy wieczory, wyjątkowo dobry usypiacz, ale dla sprawiedliwości dodam, że oglądanie czegokolwiek o tej porze w tygodniu z reguły się tak kończy). No więc drugi moment zaskoczenia to faktyczna poprawa poziomu w dalszych odcinkach, a cały epizod w to już topka Disney'owskich SW w ogóle, no rewelka, w czym niemała zasługa pana Kino. Generalnie całość, mimo pewnych wad (wspomniana zamuła na początku, ale też dłużyzny pojawiające się później, kontrast między kozackimi postaciami z potężną charyzmą i nijakimi statystami, których imion można nie zapamiętać przez 12 epów) to chyba najlepszy z nowożytnych seriali tej marki. Przede wszystkim, podobnie jak jego kinowa kontynuacja, podchodzi do uniwersum Gwiezdnych Wojen odmiennie od głównej linii, a jednocześnie zachowując mnóstwo jego stałych elementów. W rezultacie dostaliśmy twory o własnym charakterze, skupiające się, jakkolwiek banalnie to nie brzmi, na ludzkiej stronie rebelii, imperium i całego tego zamieszania. Nie wszystko jest czarno białe, więcej tu niuansów, konfliktów. Nawet styl wizualny jest świetny, w odpowiedni sposób nawiązując do ikonicznych elementów "graficznych" Imperium w stylu starej trylogii, ale też z momentami przepychu i metalowo-szklanych wykończeń ala epizody I-III, oczywiście dodając swoje trzy grosze (planeta "plażowa"). No także ogólnie spoko i drugi sezon obejrzę chętnie.
  16. Shadow of the Tomb Raider Trylogia miała lepsze i gorsze momenty, ale fundamentalnie wszystkie część są do siebie baardzo podobne, a z perspektywy lat w sumie ciężko mi powiedzieć, która się czym charakteryzowała (może poza kolorystyką, czyli brązowo/niebiesko/pomarańczowo). Biedniejsza kuzynka Uncharted, mająca jednak swój charakter i część rzeczy robiąca lepiej, a część gorzej. Do tych drugich zdecydowanie można zaliczyć fabułę, dialogi i postacie, no jest naprawdę słabo, zero dystansu, Lara jest nijaka (a jej VO niezmiennie mnie drażni), drugi plan papierowy, konflikt nieangażujący, a mimo potencjalnie epickiej skali całość jest po prostu nieciekawa. Dialogi dotyczące misji pobocznych zwyczajnie skipowałem, co praktycznie mi się nie zdarza (tu zaważył fakt, że nie można ich przyspieszać i przeskakiwać do kolejnego zdania, tylko albo oglądasz całość, albo wyłączasz). Nie wyszło też strzelanie. Generalnie jest go dużo mniej, niż w poprzedniczkach, co samo w sobie jest dla mnie dużym plusem. No ale jak już jest, to nie sprawia zbytniej frajdy. Ogólnie potyczki to zło konieczne i raczej zależało mi na jak najszybszym ich odbębnieniu, niż "zabawie" gameplay'em. Potencjał był w skradaniu (dorzucono fajny patent ze smarowaniem się błotem w celu kamuflażu, w praktyce na poziomie normal to żaden game changer i można lecieć na hurra), ale wyszło dosyć koślawo i drewnianie, ze względu na sterowanie i detekcję kolizji łatwo o niepewny ruch. Jedynie łuk jak zawsze na propsie, za to walka melee tragiczna. Zagrało natomiast to, co zwykle, czyli eksploracja, zwiedzanie miejscówek no i oczywiście grobowce, których jest tu wyjątkowo dużo. Trzeba pokombinować, trochę pomyśleć, trochę poskakać. Szkoda, że nagrody są mocno meh (elementy ekwipunku, który poza zmianą w wyglądzie, coś tam pomagają, ale to sztuka dla sztuki). Oczywiście wszystko jest ponownie zaprojektowane tak, że w każdej miejscówce co parę sekund wypada wciskać R3 ("wizja Batmana"), bo bez tego pominęlibyśmy pewnie 3/4 znajdziek. Te odpowiadają głównie za crafting lub handel, jedno i drugie nie porywa, no ale spełnia swoją rolę w typowym stylu dzisiejszych gier "akcja-przygoda". Aha, SotTR jest dłuższa, niż się spodziewałem, szczególnie zdziwił mnie moment dotarcia do kolejnej mini osady w momencie, kiedy oczekiwałem już punktu kulminacyjnego. Nie powiem, jeszcze trochę i bym się zmęczył. Tu oczywiście dochodzi aspekt czyszczenia planszy i robienia misji dodatkowych (w większości przypadków słabiutkie), co prawda gry nie wymaksowałem, ale początkowo mocno wkręciłem się w szukanie pierdółek. Wizualnie SotTR wypada świetnie, to zdecydowanie najładniejsza część serii: intensywne kolory, gęste zarośla, ładne projekty postaci, wszystko to wyraźne i ostre, szkoda tylko, że PS4 momentami słabo sobie z tym wszystkim radzi i dropy w bardziej rozbudowanych miejscówkach (typu miasteczko) mocno rzucają się w oczy i psują zabawę. No ale to "kara" za świadome zrezygnowanie z grania na PC. Tu od razu mogę wspomnieć o długaśnych loadingach przy "szybkiej" podróży, natomiast po śmierci wracamy do rozgrywki niemal natychmiast. Jakbym podsumował całą przygodę, abstrahując od wymienionych wad i zalet? Relaksująca. Jakoś zwyczajnie dobrze się w tym świecie czułem, szczególnie w tych spokojniejszych momentach, których przecież w tym odcinku jest większość. Muzyczka sobie gra i tworzy atmosferę, a my samotnie, niespiesznie zwiedzamy jaskinie, katakumby, dżunglę. Na pewno nie dołączę do teamu "trójka najgorsza mordo", bo grało się spoko, a pomijając kwestie czysto gameplay'owe, ta część najbardziej przypadła mi do gustu całą otoczką i stroną wizualną. Jedynka wygrywa przez efekt odświeżenia serii i najlepszą, najbardziej spójną "planszę" z mocniejszym nastawieniem na metroidvaniowe jej poznawanie, natomiast dwójka w moim rankingu zajmuje ostatnie miejsce.
  17. Ja też siadłem do serii po raz pierwszy po latach (jedynka jakoś ~2012, dwójka ~2015) i na Halo 2 zakończyłem przygodę. Nie ma sensu tego ciągnąć, nic mnie w tych grach nie przyciąga i zwyczajnie nie rozumiem ewenementu (no ok, pojmuję obiektywne zalety i uznaję wprowadzone innowacje, ale nie aż taką tego skalę). Nawet próbując postawić się sytuacji grającego w to w 2001 roku, na rynku było już sporo kozaków, czy to multi, czy przede wszystkim ze świetnymi kampaniami w singlu, że ciężko mówić tu o jakimś objawieniu. No cóż, nie moje klimaty.
  18. Oho widzę, że nadal ten sam chochoł jest grany (i to chyba nawet ciągle przez tego samego użytkownika) xD Bo przecież wcale X360 nie rządził w Polsce, szczególnie w pierwszej połowie VII generacji. Zupełnie przypadkowo złożyły się na to cechy podobne do zalet PSXa, czyli konsola tańsza niż konkurencja, obecność piratów i pełno dobrych gierek świetnych marek. To, co stało się później, to wina tylko i wyłącznie polityki MS. No ale lepiej udawać, że zieloni w Polsce to niesłusznie dyskryminowana przez bigotów spod znaku Playstation mniejszość i tylko dojrzali gracze z Forum PE docenili wielkość giganta z USA. W ogóle niektórym to tu chyba pamięć płata lekkie figle, albo zbyt mocno wkręcili sobie pewne slogany na temat branży i się ich trzymają. O ile gierki na PSX były szybko spiracone i truizmem jest to, że również dzięki temu konsola podbiła nasz rynek, tak sam sprzęt dosyć długo swoje kosztował i powiedziałbym, że dopiero jakoś w okolicach 98-99 nastąpił totalny boom. Analogicznie z PS2, które nawet będąc złamane i dysponując niezłą biblioteką, nadal kosztowało pod koniec 2001 ok. 1,5 kafla. Notabene, raptem "kraj Playstation" dosyć mocno odbił w stronę "kraju Segi", bo Decek potaniał, a piraty można było odpalać praktycznie z marszu. Gry na N64 były w chuj drogie, często dobijały do 300 zł, ale powyżej tej kwoty to były jakieś skrajności, a Wy tu rzucie 350 zł jak jakimś standardem. A spadki cen, co naturalne, przychodziły z czasem. Mario 64 w gazetce z 1999 widnieje za 99 zł, Turok 2 za 229 zł. Tylko kwestia jest taka, że skupiliście na Polsce, która z oczywistych względów była specyficznym rynkiem, Daffy już pięć razy już napisał o panach z bazarków i gierkach na szaraka za 20 zł, bo przecież PSX był popularny tylko w Polsce, wcale nie zdominował V generacji w całym cywilizowanym świecie xD A patrząc globalnie prawda jest taka, że po sukcesach NESa i SNESa (mniejszym) Nintendo wystrzeliło dopiero przy okazji Wii, a później Switcha. Idąc tą logiką, USA jako kraj PS2 nie powinien rzucić się na Wii xD.
  19. The Whale Hype lekki był, no bo rola-"powrót" Frasera (w cudzysłowie, bo przecież w ostatnich latach czasami grywał, z mojego punktu widzenia powrotem był występ w całkiem niezłym No Sudden Move z 2021), na dodatek całkowicie przemieniony wizualnie, no i mimo wszystko Aronofsky to nadal Aronofsky, co by nie mówić o całokształcie jego twórczości. Pierwsze recki trochę studziły, no i faktycznie efekt końcowy jest dosyć "meh". Zacznę od końca, czyli osoby reżysera, bo Wieloryb jest jak dla mnie zaskakująco strasznie "zwyczajny" wizualnie (może dosłownie z dwiema-trzema scenami będącymi wyjątkami). Tak wiem, pierwowzór to sztuka teatralna, no ale to w sumie żadna wymówka, a mówimy o twórcy znanym ze stosowanie oryginalnych i ciekawych zagrywek wizualnych. Notabene ten teatralny rodowód sam sobie nie jest dla mnie wadą, bo lubię takie spokojne, kameralne kino, ale warto mieć na uwadze, że całość jest, z braku lepszego słowa, "mała". Nawet dosłownie, bo film podziwiamy w formacie 4:3, co, jak mniemam, miało stanowić jakiś rodzaj kontrastu i podkreślić "ciasnotę" (różnie rozumianą), ale czysto praktycznie patrząc, nie lubię tego patentu. No ale nie oszukujmy się, wszyscy będą to oglądać dla metamorfozy Brendana. Nie da się ukryć, że rola robi wrażenie. Wizualnie prezentuje się bardzo przekonująco, ale z tego co wiem, w ruch poszła potężna charakteryzacja i efekty tradycyjne. Choć momentami miałem wrażenie obserwowania czegoś sztucznego, plastelinowego, nienaturalnie wygładzonego. Jednak ważniejsza w tym wszystkim jest sama gra aktorska, i tutaj jest po prostu świetnie: jako widz totalnie kupiłem to, że oglądam ledwo dychającego grubasa, a nie mimo wszystko normalnie wyglądającego kolesia pod toną mejkapu. Nie bez powodu rola jest rozważana w kontekście różnych nagród, bo choć wydaje się nieco "oczywista" (fizyczna przemiana, cierpienie, naturalizm), tak generalnie jest subtelnie i bez szarżowania. Reszta ekipy też trzyma poziom, choć zachwycony nikim nie byłem, a ruda ze Stranger Things w zasadzie nie pokazuje nic innego, niż w serialu (pyskata, zołzowata, rozemocjonowana małolata, potwornie irytująca postać). O ile to nie kwestia wyuczonej maniery i własnej natury, to warto, żeby popróbowała innych ról i metod aktorskich, bo utknie w jednej szufladce. Gorzej jest w temacie scenariusza. "Przekaz" jest prosty i wbijany nam mało subtelnie, chwyty fabularne pokroju tego eseju przez powtarzanie się stają się męczące, wątek i rola misjonarza w ogóle do skipnięcia. W skrócie: kiedy nie obserwujemy Charliego, samego czy w relacji z innymi, to robi się po prostu nudno. A takich momentów jest o dziwo całkiem sporo. Także co tu dużo gadać, film całkowicie ciągnie główny bohater, a poza tym jest dosyć pusto i nijako. Nie powiem, że to duży zawód, bo w swoje kategorii jest ok, ale nie wiem, jakoś ciężko mi to wyartykułować, po prostu myślałem, że będzie to ciekawsze.
  20. "Wieloryb" już w dobrych sklepach.
  21. The Black Phone To taki film, którym pewnie jarałbym się mocno oglądając w 2005 DVDRipa od kumpla z klasy. Cóż, może taka refleksja nasunęła mi się przez fakt, że w dorosłym życiu rzadko już sięgam po tego typu kino i ogólnie po tytuły "znikąd", które z jakiegoś powodu jednak zachęciły mnie do seansu. Tutaj były to nawet niezłe opinie i pomysł wyjściowy (choć oglądając trailer w kinie byłem raczej sceptycznie i ironicznie nastawiony), mianowicie z jednej strony klasyczny, sztampowy wręcz motyw "zamaskowanego mordercy porywającego dzieciaki w małym miasteczku w USA", z drugiej element wyróżniający, czyli tytułowy telefon, przez który z głównym bohaterem porozumiewają się poprzednie ofiary Grabbera. Klimaty paranormalne z jednej strony dodają trochę charakteru, z drugiej sprawiają, że stawka jest dosyć niska, bo w sumie wszystko się może zdarzyć. Generalnie największy zarzut jaki mam to ogólnie pojęta "prostackość" fabuły i jej rozwiązania. Na koniec seansu ciśnie się na usta tylko "to już, tyle?". No ale akceptuję to, że film swoją "głębię" pokazuje raczej w zarysowaniu problemu szeroko pojętej przemocy (czy to bullyingu w szkole, czy znęcającego się rodzica), niż w budowaniu charakteru czy ciekawszej motywacji głównego złego, do czego raczej przyzwyczaiły nas tego typu thrillery. W skrócie: nawet niezłe kino do czipsów, na dodatek nie rozwleczone (1h40m). No i w sumie props dla Ethana Hawke'a, obawiałem się troszkę, że będzie karykaturalny, a zwyrol okazał się odpowiednio wyważony i creepy. Titanic 3D Skusiłem się na powrót na 25 lecie, bo w czasach premiery w kinie nie byłem (kto by chodził na babskie romansidła z jakimś lalusiem w roli głównej?). Film doceniłem po pierwszym seansie na VHS i co tu dużo gadać, zachwycił mnie i przez kolejne lata obejrzałem dzieło Camerona wiele razy, więc doświadczenie takiego klasyka na dużym ekranie, z odpowiednim nagłośnieniem, to nie lada gratka. Swoją drogą szkoda, że takie powroty odbywają się (przynajmniej w PL) stosunkowo rzadko, bo chętnie bym przeżył na sali kinowej takie cuda, jak chociażby Terminator 2 czy serię Aliens, których z racji wieku i/lub ówczesnych zainteresowań nie mogłem doświadczyć w tej formie. No a wracając do samego "Titanica": co tu dużo gadać, monumentalne arcydzieło, nawet jeśli nie przekonujące kogoś dosyć prostym i naiwnym (ale jakże dobrze działającym na ekranie za sprawą głównego aktorskiego duetu) wątkiem miłosnym, to wywołujące zachwyt warstwą wizualną, urzekające realiami arystokratycznego świata sprzed Wielkiej Wojny no i w końcu samym przedstawieniem katastrofy, które stanowi w zasadzie prawie pół seansu. 25 lat na karku i film nie postarzał się ani trochę (no dobra, są urywki, które trącą myszką np. z racji niektórych efektów komputerowych, które w wysokiej rozdziałce rażą w oczy mocniej, niż na ekranie kineskopowego TV, ale to kropla w morzu), i nie będzie naciągane użycie trochę już wyświechtanego hasła, że dzisiejsze CGI sraki za setki milionów dolarów nawet nie stały koło tego cudu technik audiowizualnych. Całości dopełnia mistrzowski OST. Odświeżenie jest raczej subtelne, ale z racji dużego ekranu i wysokiej rozdzielczości obrazu dostrzegłem sporo szczegółów, które do tej pory mi umykały. Efekt 3D jest natomiast baardzo subtelny, ale zwiększa immersję i ogólnie oceniam ten sposób prezentacji jako udany, choć, jak zawsze w przypadku seansu w okularach, momentami nieco męczący. Po latach i wielu seansach przyznam jednak, że dłużyzny trochę dają się we znaki i przy ponad 3 godzinach metrażu spokojnie można było sobie darować pewne wątki typu sub-quest (ratowanie dzieciaka, szukanie kluczy do bramki, które spadły do wody itd.). Nigdy nie byłem przeciwnikiem wątku toczącego się w teraźniejszości, ale podchodząc do tego z trochę większym dystansem uważam, że można było go trochę przyciąć. Tak czy siak, "Titanic" to po prostu wzór blockbustera na wysokim poziomie, których ze świecą szukać w dzisiejszych czasach. A sama historia tytułowego statku i jego katastrofa nieustannie w dziwny sposób fascynuje i po każdym seansie od nowa nakręca mnie do pochłaniania informacji na ten temat.
  22. Grałem parę lat po premierze i poza rewelacyjną oprawą (niestety popsutą pasami i słynnym ziarnem), gęstym klimatem i generalnie interesującym pomysłem na świat przedstawiony (w co zaliczam zarówno setting, jak i design miejscówek czy broni) to ciężko mi znaleźć jakieś plusy Orderu. Dla mnie to gierka w porywach na 6/10, zmarnowany potencjał i generalnie wydmuszka z, jak to ładnie pupcio napisał, bezjajecznym strzelaniem (o ile mnie pamięć nie myli, to reakcje przeciwników na otrzymywane strzały były strasznie słabe, nie znoszę tego w gierkach). Gdyby sequel poprawił jej bolączki, to mogłoby być miło, no ale wyszło jak wyszło, nie takie IP Sony ubijało.
  23. Faktycznie w końcu jest na czas. Na razie przewertowałem i coś tam przeczytałem, oczywiście papier na plus, no i plusik za wstępniak dla Rogera, konkretnie i ładnie przedstawiony punkt widzenia, z którym osobiście się zgadzam.
  24. kotlet_schabowy

    God of War: Ragnarok

    Weź wrzuć tego normala i zalicz fabułę zanim się całkiem zniechęcisz, bo warto, a prawda jest taka, że jak teraz czujesz zmęczenie, to będzie tylko gorzej. Ja w pewnym momencie tak zrobiłem i nie żałuję. Później mimo wszystko skusiło mnie zrobić sobie endgame bez pośpiechu i rozwadniania historii, mając obcykaną mapę, dobre staty itd. i bawiłem się całkiem dobrze. Rozjechałem Bersekerów (bywało ciężko nawet na normalu), a i parę spokojniejszych, pobocznych misji zaoferowało przyjemne widoki i doznania. Szybsze loadingi (to akurat kwestia konsoli) mniej gejmizmowego zamulania, lepsza mapa i sensowniejsze rozstawienie punktów szybkiej podróży i byłoby cacy. Ale zgodzę się z zarzutem z poprzedniej strony dotyczącym walki z kilkoma przeciwnikami (albo z jednym, ale szybko przemieszczającym się). Przy takiej kamerze i tak ociężałym sterowaniu Kratosem, orientowanie się w terenie jest utrudnione i takie tempo nie jest po prostu dopasowane do trzonu rozgrywki, i problem ten ciągnie się od poprzedniej części. Owszem, jest szybki obrót o 180 stopni, ale częściej przydałby się taki o 90 stopni.
  25. Natomiast Kurier Francuski... bardzo specyficzny i niestety też nudnawy, ot popis wizualno-aktorski. Jak dla mnie najsłabszy film Andersona i zawód, a mówię to jako entuzjasta jego stylu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...